Skocz do zawartości

Kącik depresyjny


Icon

Rekomendowane odpowiedzi

IMHO znakomitym kierunkiem jest leśnictwo (tyle, że tu trzeba mieć to technikum). Pochodzę z leśniczej rodziny (ojciec, brat, wujek, kuzyn), więc wiem co mówię. Praca pewna, nie do końca normowana czasowo (jeśli jesteś podleśniczym, to już w ogóle), naprawdę mnóstwo rozmaitych dodatków ( np. mundurówka, osobny dodatek na ubrania robocze, dodatek regeneracyjny, dodatek za mieszkanie u siebie a nie w leśniczówce, niemal co kwartał czterocyfrowa premia, urlopowe, preferencyjne kredyty na samochód opłacane przez LP, kilometrówka itp)... Tak więc jeśli już koniecznie to musi być technikum, to rozważyłbym jakieś leśne.

Odnośnik do komentarza

Synek, za przeproszeniem nie pierdol :D Nie wiem z kim mnie mylisz, ale nie kończyłem żadnych studiów stosowanych :]

 

I po co ta agresja i zacietrzewienie? Jeżeli się wypowiadasz to każdy ma prawo do komentowania tego co piszesz, jak tego nie chcesz to się nie wypowiadaj.

Tak samo jak ja nie płacę za studia na jakiejś prywatnej uczelni.

Powiedzmy, że niezbyt urzeka mnie, jak ktoś nie wiedząc o mnie za dużo(nic?) wydaje negatywne opinie nie tyle na temat moich postów, tylko mojej osoby. A ponadto wmawia mi coś czego nie napisałem, poprzez odniesienie się do wyrwanych z kontekstu fragmentów i dopisaniu do tego swojej błędnej interpretacji.

 

Finito.

Odnośnik do komentarza

Ten kto ma nazwisko to kopalnia mu oplaci studia. Na samym poczatku tez jest ciezko z zarobkiem. Co do pracy w okolicach Warszawy to mysle ze budowlanka i wszelakie kursy np. koparko-ladowarka.

Na posiadaczy kursy zawodowych jest zapotrzebowanie wszedzie. Niewazne, czy to bedzie kurs spawacza, tokarza, czy obslugi koparko-ladowarki. Wynika to ze spadku znaczenia szkol zawodowych, do ktorych idzie za malo ludzi i dlatego brakuje na rynku rzemieslnikow.

 

Ale za to mamy miliony bezrobotnych politologow i socjologow ;) Ale to temat na inna dyskusje

Odnośnik do komentarza

Znowu sobie ponarzekam, co? ;)

 

Jak Feno poruszył temat bezrobotnych politologów... No to tak, sesja zdana, za tydzień obrona, innej opcji jak zdanie nie widzę, więc mogę śmiało powiedzieć, że za tydzień będę miał ten licencjat. Idąc na studia nie miałem tak chorej i tak złej sytuacji, więc po pierwsze chciałem iść na coś, co mnie po prostu interesowało, nie myślałem aż tak bardzo nad przyszłością, teraz jest inaczej. Jednak idąc tutaj chciałem w przyszłości albo zaczepić o politykę (trochę mi przeszło jak się tym bardziej zainteresowałem :P) abo pracować w Straży Granicznej lub Centrum Zarządzania Kryzysowego, niestety w między czasie zlikwidowano praktycznie do zera oddział SG w Szczecinie i trochę lipa ;) W CZK będzie ciężko się dostać... wybrałem specjalizację bezpieczeństwo państwa. Teraz przede mną magisterka, bo iść muszę, bo licencjat nic mi nie daje. Niestety najlepsza dla mnie specjalizacja na mgr to ... lobbing i doradztwo mnar, co mnie średnio interesuje. Mogę iść na to albo na stosunku mnar, gdzie są specjalizacje, jedna dotycząca bezpieczeństwa, a druga porusza kwestie militarne - niby lepiej, jeśli bym się kierował na SG, wojsko czy coś, ale... nie wiem czy nie lepsza druga w sumie droga, trochę inna (lobbing) i jednak ta politologia. To jest jeden mój problem i w sumie jedna ścieżka hm... życia. Druga to zawsze mogę zostać przy wakacyjnej robocie na cały rok - będę kamieniarzem z wyższym wykształceniem. Ale jest też trzecia opcja, awaryjna, na wypadek, gdyby nie wyszła pierwsza. Skończyłbym mgr i poszedł uczyć do liceum, gdzie mógłbym w międzyczasie robić doktora, żeby kiedyś przenieść się na uczelnie (albo i nie). Problem w tym, że żeby uczyć w szkole oprócz mgr, musiałbym jeszcze skończyć kurs/przygotowanie pedagogiczne (nie wiem ile kosztuje) i jeszcze studia podyplomowe - u mnie na przykład są z WOS-u, więc akurat, bo uczyć bym chciał WOS-u lub historii. Koszt takich studiów to jednak 4200zł, na co mnie nie stać. A mógłbym zacząć już teraz, w trakcie robienia mgr, bo magisterka to 4 semestry, a podyplomówka - trzy. WOS byłby też w weekendy, więc nie kolidowałoby. Problemem są jednak finanse... Może uda mi się przez te wakacje tyle zarobić i zdążę się zapisać jeszcze we wrześniu - nie wiem, będę się starał, żeby mieć jakąś tam możliwość na przyszłość.

Wszystko jednak będzie można włożyć między marzenia, kiedy stanę niedługo po raz drugi do komisji i nie otrzymam kontynuacji swojej niepełnosprawności, a co za tym idzie - renty. Już nie chodzi o kasę, chociaż ta też jest b. ważna, ale o np. fakt ubezpieczenia, bez którego nie będę mógł się leczyć chemią, a jak to się skończy chyba każdy wie. Będę musiał wtedy rzucić studia iść do pracy na cały etat, znowu jakieś ochłapy w stylu sklep, magazyn, pracy się nie boję, bo pracowałem już w tylu miejscach i dziedzinach, że zniósłbym wszystko, ale jednak - jakieś tam ambicje w sobie mam. A jak bym rzucił studia to straciłbym alimenty, które mam od ojca, przesyłane przez komornika i kółko się zamyka. Bez jednego papierka "niepełnosprawny" zmieniłoby się znowu całkiem moje życie - bez alimentów, bez ubezpieczenia, bez stypendium, bez szkoły, bez kasy.

Najgorsze jest to, że ja sobie mogę siedzieć i myśleć, ale nic nie mogę teraz podjąć, wszystko przyjdzie z czasem... a ja boję się coraz bardziej o swoją przyszłość wraz z każdym dniem. Jakoś tak zatraciłem radość z życia, z każdej prostej czynności, które do tej pory mi dawały takie zwykłe szczęście. Jestem, bo jestem i nic więcej.

 

Dzisiaj jednak na treningu trochę złapałem wiary w siebie. Trenowałem chwilę z trenerem, mieliśmy mini sparing, a po nim powiedział, że mam potencjał, dobry zasięg i refleks. Nie powiem, takie słowa są bardzo budujące, zwłaszcza, że za każdym razem jak komuś mówię, że trenuję boks to pierwsze co, to słyszę "Ty??!!", niedowierzanie, podśmiechujki i takie tam. Do tego też się przyzwyczaiłem, bo tak naprawdę nikt nigdy we mnie nie wierzył, począwszy od rodziców, po ludziach, którzy dawno postawili na mnie krzyżyk. Nie wiem na ile mi wystarczy tej wiary w siebie, ale póki mogę - to walczę. A boks daje mi siłę, pozwala też się wyżyć, mimo, że nie czuję nienawiści do nikogo, na worku często widzę twarze różnych ludzi, ostatnio rodziców, bo wiadomo, miałem urodziny, przykro mi było. Zapisując się na boks też nie liczyłem na wiele, ot żeby sobie polatać, dać wycisk swojemu ciału, pokazać, że ja tu rządzę, a też udowodnić sobie i innym, że potrafię. Nie wiem czy w moim przypadku możliwa jest jakaś paraolimpiada he he, ale byłoby fajnie :D Żartując już na koniec oczywiście.

 

No nic, to chyba tyle, musiałem się rozpisać, jak zwykle zresztą.

Odnośnik do komentarza

jmk, odpuść sobie bycie nauczycielem, bo przy obecnych chorych reformach (tak to oceniają praktycznie wszyscy znajomi związani z edukacją) może być ciężko o etat, szczególnie w przypadku takich przedmiotów jak WOS, które mają być likwidowane lub łączone w większe bloki. Wiem trochę o tym, bo moja matka pracuje od lat w liceum, ucząc łaciny. Ma świetne wyniki, co roku olimpijczyków i świetnie pisane matury i okazuje się, że od przyszłego roku... łaciny nie będzie! W ogóle panuje atmosfera grozy, głowy lecą często gęsto, wkrótce będzie sporo bezrobotnych nauczycieli z doświadczeniem szukających pracy. Ciężko będzie Ci z nimi rywalizować o posady. Chociaż nie wiem, może to tylko specyfika tego akurat liceum, ale nie sądzę.

Odnośnik do komentarza

Myślę, że przez najbliższą dekadę bardzo ciężko będzie znaleźć pracę w szkołach, pomijając może anglistów i informatyków. Składa się na to niż demograficzny przewalający się obecnie przez podstawówki, gimnazja i docierający do szkół średnich, dociągnięcie wieku emerytalnego nauczycielom do poziomu ogólnego (który też zresztą rośnie) oraz potężne problemy finansowe większości samorządów, które od zeszłego roku po zmianach w ustawodawstwie ledwo wiążą koniec z końcem, w związku z czym za wszelką cenę szukają oszczędności w oświacie (która zazwyczaj stanowi jeden z najważniejszych jeśli nie najważniejszy punkt w ich budżetach). Zawsze zdarzają się wypadki losowe, ale jeśli nie masz poważnych znajomości w urzędach gminnych lub powiatowych, traktowałbym na Twoim miejscu nauczycielstwo baaaaaardzo rezerwowo. TYM bardziej, że w nowej podstawie programowej WOS na przykład ma mniej godzin w gimnazjach (2 na cały cykl). Poza tym, dziś jest już chyba wymóg posiadania kwalifikacji do dwóch przedmiotów, więc ta historia to konieczność (względnie edukacja dla bezpieczeństwa, ale to tylko 1 godzina w cyklu).

Odnośnik do komentarza

okazuje się, że od przyszłego roku... łaciny nie będzie!

Czyli potwierdza się, że łacina to martwy język.

 

lol? Powiedz to studentom nauk humanistycznych i medycznych. Łacina jest martwa od kilku wieków, bo nikt w tym języku się nie porozumiewa, a likwidacja przedmiotu w polskich szkołach nie ma nic do rzeczy :lol:. Ja bardzo żałuję, że w moim liceum miałem tylko dwa semestry łaciny, a na studiach akurat mój rocznik się nie załapał :/

 

Przy okazji zapraszam do zapoznania się z akcją FB: http://www.facebook.com/lacinawszkole/info

Odnośnik do komentarza
  • 2 miesiące później...

Eh, coraz gorzej :/ Już nawet nie mam siły, żeby rozmyślać, dlaczego, po co, co robić. Żyję po prostu teraz z dnia na dzień, bez jakichś większych ambicji. Coraz bardziej jednak wyzbywam się z siebie... emocji, empatii. Nie wiem, ale całe swoje dotychczasowe życie starałem się być po prostu dobrym człowiekiem, mieć swoje poglądy, swoje zdanie, ale nie robiąc przy tym namacalnej hmm "przykrości" jednostce. Coraz bardziej jednak uczę się, że trzeba być po prostu skurwysynem. Nie wiem dlaczego ten na górze tak sobie ze mną igra, ale mam wrażenie, mimo że jestem cierpliwy, że w końcu tego nie wytrzymam. Przecież miało być tak dobrze - obrona zaliczona, wakacje = praca w zakładzie kamieniarskim, ciężko, ale przynajmniej zarobie na następny rok. Były momenty bardzo trudne, po wlewie dostałem zapalenia żył, miałem się oszczędzać, zawinąłem łapę i do roboty, podczas podnoszenia jednej z płyt pękło mi jakieś naczynie/żyłka czy coś tam. Kij z tym, dwa dni i po bólu. Pracowałem więc tak w pocie czoła, biorąc czasem nawet nadgodziny - wychodziłem z domu po 6, wracałem przed 20. Dopóki pewnej niedzieli nie wszedłem na nk, nie wiem po kij, ale coś mnie tknęło, a tam informacja od mamy, że przyszły do mnie jakieś listy. To był koniec lipca...Pojechałem po te listy. Znowu kupa stresu, znowu te gadanie matki, od których właśnie chciałem się odciąć... List był jeden, wezwanie na komisję lekarską w sprawie niepełnosprawności, ale "podobno" były jeszcze jakieś polecone... z sądu, wiec udałem się na pocztę, a tam informacja, że "właśnie odesłaliśmy", no to spacer do sądu... Myślałem, że albo to związane ze sprawą rozwodową rodziców albo z meczem Arka - Pogoń, bo dzielnicowy też węszył w tej sprawie, a tu... cios, nokaut. Pod koniec czerwca ojciec złożył pozew o odwołanie alimentów, powodem jaki napisał był "brak kontaktu z synem", rozprawa odbyła się któregoś tam lipca, wyrok wydano zaocznie, bo mnie nie było, bo nawet o niczym nie wiedziałem. Sąd przyznał mu racje i zabrał mi alimenty. k***a, pisał, że przeprasza za wszystko i w tym czasie składał pozew o odebranie mi czegoś, co mi się do k***y nędzy od niego należy. Przecież brak kontaktu, po to są alimenty, jak coś jest nie tak, ja przez ten kontakt z nimi zdychałem na szpitalnym łóżku. Nie mogłem ot tak znowu przejść obok tego spokojnie i może jestem skurwielem, nieudacznikiem i kimkolwiek złym jeszcze, ale złożyłem odwołanie, zmieściłem się w terminie, dostarczyłem nawet do sądu zaświadczenie od psychologa, który najpierw przeprowadzał terapie ze mną w szpitalu,a potem z całą moją "rodziną". Napisał w nim chociażby o zaleceniach - zerwaniu kontaktu, o niechęci rodziców do terapii i tak dalej. Sędzia jednak ma urlop, sprawa się przedłuży, dopiero pod koniec września na zostać rozpatrzona, potem ewentualny termin rozprawy, oko w oko... Do tego czasu pozostanę bez alimentów. Na magisterkę się dostałem, powoli kończę już pracę w kamieniach, już mi się nie chce, już nie mam sił, wziąłem teraz parę dni wolnego, żeby się ogarnąć. Na komisji o dziwo uznali, że mój stan się nie poprawił, że niepełnosprawny dalej będę... teraz dają mi 3 lata - może wyzdrowieje... W październiku kolejna komisja, tym razem z ZUS-u, a naprawdę, bez cienia użalania czy depresji - mam naprawdę po prostu dość takiego życia. I nie piszę tego pod wpływem emocji, a po prostu, szorstko, informacyjnie. Coraz bardziej czuję się nikim na tym świecie.

Odnośnik do komentarza

Przypomnę się i ja. Wydaje się że moja diagnoza była trafna. Praca której szczerze nienawidziłem była podstawowym źródłem moich frustracji i lęków. Obecnie pracuję na stanowisku biurowym w firmie. Dokładnie tam gdzie pisałem wcześniej. Cisza jakiej doświadczam po trzyletniej praktyce w podstawówce i gimnazjum jest dla mnie wręcz szokująca ;) Ale co najważniejsze - nie ma już mowy o kilkudniowych alkoholowych maratonach. Ostatni raz piwo w ilości powyżej jednego piłem 1,5 tygodnia po zlocie. Alkohol zwyczajnie przestał mi "wchodzić". Byliśmy z naszym stowarzyszeniem na rekonstrukcji walk z września 1939 r. Wódka lała się strumieniami. Po trzech kolejkach przestałem ją spożywać, bo... nie miałem na nią ochoty. Kolejnego wieczora zamiast dawać w dekiel z innymi grupami rekonstrukcyjnymi, zwyczajnie poszedłem spać. Miejmy nadzieję że ten trend zostanie zachowany.

 

Najważniejsza jest jednak zmiana priorytetów. Jeszcze do niedawna "najebka" była celem podstawowym. W tej chwili nie mam przed czym już uciekać. Dlatego owe najebki zdarzają się na szczęście bardzo rzadko. Weekendy spędzam najczęściej w domu. Lęk mija. Oby tak dalej ;)

Odnośnik do komentarza

Adrian - nie warto być skurwielem. To zrównywanie się z innymi, przyznanie Złu, że ma rację. Droga Dobrego Człowieka NIGDY nie będzie usłana różami, ale jest właściwa. A chyba nie chcesz być taki jak Twój ojciec, co? Bardzo dobrze, że się odwołałeś. Wykorzystaj wszystkie możliwości prawne, by dojść swoich racji. Zło dobrem zwyciężaj. Co do postępującego braku empatii - to na pewno nie pomaga tu Twój fanatyzm... I to nie jest trolling. Walcz dalej, bo warto. Jesteś dobrym czlowiekiem i nie zmieniaj tego! A z perspektywy wieczności i świata KAŻDY z nas jest gównem. I ja, i Ty, i każdy. Ważne, że sam robisz coś, by w najbliższym otoczeniu tym gównem nie być. Choćby tu na forum, gdzie dajesz przykład, że wbrew przeciwnościom losu można nadal być silnym i się nie poddawać. Pamiętaj o tym.

 

Dragon - zajebiście! Ja też przestałem pić i rzuciłem się w wir sportu. Natomiast w pracy jest taki dół, że... nie będę pił, bo nie będę miał za co.

Odnośnik do komentarza
Adrian - nie warto być skurwielem. To zrównywanie się z innymi, przyznanie Złu, że ma rację. Droga Dobrego Człowieka NIGDY nie będzie usłana różami, ale jest właściwa. A chyba nie chcesz być taki jak Twój ojciec, co? Bardzo dobrze, że się odwołałeś. Wykorzystaj wszystkie możliwości prawne, by dojść swoich racji. Zło dobrem zwyciężaj. Co do postępującego braku empatii - to na pewno nie pomaga tu Twój fanatyzm... I to nie jest trolling. Walcz dalej, bo warto. Jesteś dobrym czlowiekiem i nie zmieniaj tego! A z perspektywy wieczności i świata KAŻDY z nas jest gównem. I ja, i Ty, i każdy. Ważne, że sam robisz coś, by w najbliższym otoczeniu tym gównem nie być. Choćby tu na forum, gdzie dajesz przykład, że wbrew przeciwnościom losu można nadal być silnym i się nie poddawać. Pamiętaj o tym.

 

Vami, nauczyłem się przez te ostatnie lata, że świat może i jest piękny, ale ludzie go zamieszkujący już nie za bardzo. Wszędzie widzę cwaniactwo, kolesiostwo i brak uczuć, choćby tych najniższych. Liczy się kasa i własny interes, żeby coś w życiu osiągnąć trzeba się na tym opierać. Będę dobrym człowiekiem, ale tylko dla najbliższych, bo jak dla wszystkich, to do niczego nie zajdę i skończę bez kromki chleba.Nie chcę być jak ojciec. Odwołałem się - oczywiście też z powodów finansowych, ale... głównie, żeby teraz mu wszystko opowiedzieć na wokandzie, żeby wiedział jak mi jest/było ciężko, z czym sobie musiałem poradzić, a o nic go nie prosiłem. Chciałem tylko te durne 600zł, to chyba niewiele jak na wychowanie niepełnosprawnego studiującego syna. Nie zawracałem mu głowy sobą, swoim zdrowiem, życiem, bo przecież miał tego dość. Wydatków na dojazd do szpitala, kupienia mi czegoś do jedzenia... Nie sądziłem jednak, że on będzie chciał mi zabrać więcej. Prosiłem go o ubezpieczenie jeszcze dwa lata temu, robił mi problemy, ale w końcu dawał, bez tego nie mógłbym brać chemioterapii, tak wiem, płaszczyłem się, ale walczyłem wtedy o życie. Potem musiałem przejść te batalie z komisjami, zusami i tak dalej, dostałem rentę i miałem w dupie jego ubezpieczenie - mam swoje. O ile wcześniej miałem jakieś sentymenty do niego, tak teraz nic, nie powiem, że go nienawidzę - bo nie, to wciąż mój ojciec, ale na pewno nie darzę go sympatią.

Fanatyzm przeszkadza? W jaki sposób? Mecze czy treningi boksu to mój sposób na wyładowanie, jestem w grupie osób, które w dupie mają czy jestem chory czy jestem z rozbitej rodziny - ważne, że daje z siebie wszystko czy to na macie czy na stadionie. Czy robię coś złego, że na stadionie pokrzyczę wulgaryzmy w kierunku drużyny przeciwnej? Już widzę jak się przejęli ;) Przecież przyjechałem na zlot, siedziałem z Wami, z ludźmi innych klubów, a biłem się tylko z Mitnickiem :P Mój "fanatyzm" i kibolstwo = stadion i cała otoczka, potem już normalnie. Tak samo na sali, trenuje z ziomkami, nawalamy się po mordzie, a na koniec zbijamy piątki.

 

 

Jmk dla mnie to Ty jesteś "kimś". Za to, że ciągle walczysz z tym wszystkim i pokazujesz charakter, pomimo bardzo młodego wieku.

 

Tylko co z tego. Co mam może książkę napisać, bo to modne ostatnio? Heh. Ta walka to po prostu ochrona swojej dupy. Może i to strach, ale po prostu póki żyję chcę zrobić to jak najszerzej, żebym potem nie mówił, że nie umiałem żyć. Mam za sobą ponad połowę swojego życia, nic w nim nie osiągnąłem. Nawet mi głupio jechać na zlot, jak widzę, że każdy coś tam osiągnął : dobre studia, dobra praca, mieszkanie, dom...

 

Ano, nie powiem. Od jakiegoś czasu jestem z siebie dumny za przejście dużego kroku w kategorii " dojrzewanie ", ale moje wyczyny bledną przy Tobie :)

 

Teraz patrzę na to z innej perspektywy - raczej to ja nie miałem wyjścia, a nie, że wybrałem taką drogę. Podejrzewam, że wielu zrobiłoby tak samo. To tak jak z nauką pływania, można na basenie przy ratowniku, ale mogą też wrzucić cię na środku jeziora i sobie radź - wtedy instynkt pozwoli ci się utrzymać na wodzie, a jak nie ... to inni cie uratują albo zginiesz. Wybór taki sam jak w życiu.

Odnośnik do komentarza

a o nic go nie prosiłem. Chciałem tylko te durne 600zł, to chyba niewiele jak na wychowanie niepełnosprawnego studiującego syna.

 

Pomyśl nad tym co napisałeś. Nie znamy sytuacji Twojego ojca, nie wiemy czy 600 zł dla niego to rzeczywiście niewiele.

I owszem, nie prosiłeś go o te 600 zł, Ty ich zażądałeś.

Nie użalaj się tutaj nad sobą, bo walczysz o siebie i o swoje życie i to jest najważniejsze. Przekonałeś się nie raz, że nie możesz liczyć na swoich rodziców, radź więc sobie sam - jesteś inteligentnym facetem, zapału Ci nie brakuje, nie boisz się żadnej pracy, masz kupę znajomych - może potraktuj to jako kapitał, z którym możesz coś zrobić, choćby spróbować założyć jakąś niewielką działalność.

Odnośnik do komentarza

 

Vami, nauczyłem się przez te ostatnie lata, że świat może i jest piękny, ale ludzie go zamieszkujący już nie za bardzo. Wszędzie widzę cwaniactwo, kolesiostwo i brak uczuć, choćby tych najniższych. Liczy się kasa i własny interes, żeby coś w życiu osiągnąć trzeba się na tym opierać.

 

Thank you, cpt. Obvious ;) Tyle że ja wolę być biedny, a jednak prawdziwy. Brzydzę się kolesiostwem, układami, nepotyzmem, korupcją, wykorzystywaniem słabszych, cwaniactwem i brakiem empatii. Mógłbym w tej chwili być już panem doktorem i wykładać na uczelni, ale do wszystkiego w życiu chcę dojść sam, będąc na maksa uczciwym, nawet, jeśli inni nie są. Wolę dziadować niż się skurwić.

 

 

Fanatyzm przeszkadza? W jaki sposób? Mecze czy treningi boksu to mój sposób na wyładowanie, jestem w grupie osób, które w dupie mają czy jestem chory czy jestem z rozbitej rodziny - ważne, że daje z siebie wszystko czy to na macie czy na stadionie. Czy robię coś złego, że na stadionie pokrzyczę wulgaryzmy w kierunku drużyny przeciwnej? Już widzę jak się przejęli ;) Przecież przyjechałem na zlot, siedziałem z Wami, z ludźmi innych klubów, a biłem się tylko z Mitnickiem :P Mój "fanatyzm" i kibolstwo = stadion i cała otoczka, potem już normalnie. Tak samo na sali, trenuje z ziomkami, nawalamy się po mordzie, a na koniec zbijamy piątki.

 

We własnym gronie. Chodzi o stosunek do innych. Nienawiść, nawet tylko wykrzyczana na stadionie, na pewno nie pomaga Ci w kształtowaniu empatii. Empatia to nie zamykanie się we własnym gronie i mizianie po siurkach (co sugerujesz, że zamierzasz zrobić w zdaniu z pierwszego akapitu), tylko właśnie otwarcie na innych - OBCYCH. A to zaprzeczenie światopoglądu kiboli.

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

O 19:30 gram pierwszy mecz od 3 lat "o coś" moja historia właściwie zaczęła się od ostatniego meczu (grudzień 2009) w Uniwersyteckiej Lidze Futsalu, dziś wracam na parkiet hali również w ramach tych rozgrywek. Na razie jako gracz pola, ale to kolejny szczyt, który osiągam po tych wszystkich wyrzeczeniach. Następnym będzie zagranie chociażby jednego meczu jako bramkarz, pożegnalnego chociażby :)

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...