Skocz do zawartości

Kącik depresyjny


Icon

Rekomendowane odpowiedzi

Dawno tu nikt się nie odzywał, to ja wracam... Ech, i znowu muszę się wyżalić, bo wszystko się spieprzyło...

 

Kiedy ostatnim razem pisałem, że zamiast skupiać się na leczeniu staram się ponaprawiać to, co mi się zaczęło sypało, miałem na myśli tę dziewczynę, Martę, mieszkającą ok. 360 km. ode mnie...

Chodzi o to, że przez wszystkie tamte wydarzenia (pobicie mojego kolegi, możliwy nawrót choroby) nabrałem pewności, że kocham tę dziewczynę i Jej o tym powiedziałem z racji tego, że po pierwsze myślałem że nie jestem Jej obojętny (tak wynikało z Jej zachowania, gdy była u mnie na Sylwestra), a dwa mieliśmy czysty, szczery układ, mówimy sobie o wszystkim, nie ukrywamy niczego...

Nie uwierzyła w moją miłość... Dlaczego? Bo w Sylwestra nie zdradziłem się ani słowem na ten temat, czyli Jej zdaniem nic do Niej nie czułem - a ja wtedy po prostu nie byłem pewien co do Niej czuję, to był de facto nasze pierwsze spotkanie...

 

7 lutego dowiedziałem, że poznała kogoś wyjątkowego, z kim chciałaby być i z kim czuje się szczęśliwa... swojego dopięła - od Walentynek są już parą, jest z tamtym facetem, trzy lata od Niej starszym (on 24, ona 21). A my się z kolei wtedy pokłóciliśmy, bo emocje wzięły górę i powiedziałem Jej pewne rzeczy, m. in. że tak naprawdę Jej nie zależało na mnie i nie traktowała mnie do końca poważnie.

Ona twierdziła, że Jej naprawdę na mnie zależało, inaczej nie tłukła by się do mnie pociągiem przez pół Polski. Ale dla mnie sprawa jest jasna - jeżeliby Jej naprawdę na mnie i na czymś więcej zależało, to nie szukałaby innego. A Marta miała czelność stwierdzić, że gdybym powiedział o wszystkim w Sylwestra, to byłoby inaczej, to nie poznałaby tego swojego Tomka, bo nie szukałaby innego chłopaka ode mnie i nie poszła do miejsca, gdzie tego Tomka poznała...

Po kłótni daliśmy sobie kilka dni od siebie, żeby ochłonąć, przemyśleć pewne rzeczy... Teraz niby rozmawiamy, żartujemy, ale wiem że Ona mi nie ufa. Nie chce już mówić o tym chłopaku, o sobie też mało mówi, tyle że "u mnie w porządku". Nie ufa mi.

 

Teraz przez tą Martę czuję się wykorzystany jak zabawka, czuję się jak zwykła szmata... poznaliśmy się kiedy Ona się podkochiwała w jednym chłopaku, ale nie wyszło, bo On kochał inną. I teraz z perspektywy czasu mam wrażenie, że byłem tylko lekiem na złamane serce. Że byłem dobry, dopóki adorowałem, komplementowałem, wysłuchiwałem, pozwalałem płakać, żalić się, wkurzać, gadać ile chce itd... a jak się zakochałem, to już byłem ten :be" i "fuj"...

Ale najgorsze jest to, że mimo wszystko nadal Ją kocham. Już nie tak mocno jak wcześniej, ale kocham. I chciałbym z Nią być, choć z drugiej strony nie jestem pewien, jak bardzo potrafiłbym Jej ufać i wierzyć. I nie powinienem tak życzyć, ale chciałbym, by Jej związek szybko się rozpadł, bo wtedy mógłbym mieć jakąś nadzieję. Choć nie jest racjonalne to, że po czymś takim, że po tym jak mnie zraniła, nadal chciałbym z Nią być...

 

A mieliśmy tyle planów. Miała do mnie przyjechać w maju, mieliśmy razem jechać do pracy nad morze - mieliśmy mieszkać ze sobą, trochę zarobić i spędzić ze sobą dużo czasu. Miałem przenieść się na studia do Katowic, żeby być bliżej Niej...

I wszystko za przeproszeniem ch** strzelił... wszystkie plany i marzenia poszły się jebać, a ja straciłem już zupełnie chęci do życia.

Odnośnik do komentarza

Nie daj sobie wmówić, że to Twoja wina, że gdybyś na Sylwestra coś zrobił, powiedział to byłoby inaczej. Z tego co piszesz to raczej ona po tym spotkaniu oczekiwała czegoś (kogoś) innego i postanowiła poszukać gdzieś indziej.

Odnośnik do komentarza

Choć Ci tego nie życzę, to nie ostatni raz zapewne masz złamane serce. Życie. Ale nie poddawaj się i nie tłucz się z myślami, że to ta jedyna i nigdy nie zaznasz szczęścia i inne hollywodzkie pierdy. Teraz najlepiej odetnij się od niej, wytłumacz, że taki układ jest dla Ciebie psychicznie nie do wytrzymania i zacznij zapominać. A to, że twoje plany legły w gruzach obróć w coś fajnego - możesz zrobić ze swoim życiem co chcesz, świat stoi otworem, wykorzystaj to! Może jakieś inne miasta są bardziej interesujące niż Katowice, może jest jakaś inna fajna osoba, z którą mógłbyś pojechać do pracy. Planuj, baw się, nie załamuj, bo to Ci nic nie da i z autopsji powiem, że nie ma sensu :) Choć oczywiście łatwo się mówi, ale uwierz, że przeżywałem dokładnie to samo co i Ty.

Odnośnik do komentarza

Kontynuując mój poprzedni wpis – przespałem się z moim błahym problemem i dziś pod wpływem impulsu zadzwoniłem do nowej (tej znanej) korporacji. Umówiłem się na rozmowę na najbliższy poniedziałek, tego dnia też mam pranie tapicerki załatwione na biegu. Mam nadzieję, że wyschnie.

Za naprawę samochodu zapłaciłem tyle, że można spokojnie się popłakać i teraz potrzebuję pieniędzy. Ostatnio pojeździłem trochę z tą korporacją i 2 razy trafiłem na kierowców, którzy mi chętnie opowiedzieli o pracy w ich firmie.

 

Gwarantowane minimum 100 zleceń w miesiącu, średnio mają co najmniej 200, czyli 100 na 2 tygodnie. Nie ma żadnych cholernych dyżurów, jedyny wymóg jaki jest, to w lecie być w miarę eleganckiej koszuli, ale przecież to nie problem. Sam jeżdżąc na dniówki w obecnej firmie widzę, że ja stoję, a kierowca „Bananów” (ta korporacja, do której chcę iść) stoi na postoju i za 15 minut jedzie na zlecenie. Ostatnio stałem 1 h 40 minut, bez kursu, a ich taksówki zjechały 6 razy. Podjechał na postój, chwilę postał – zjechał.

 

Trudno, biznes jest biznes, stracę miejscówkę pod dobrą knajpą, ale z drugiej strony zmieni mi się klientela, nie będę woził pijaczków, którzy chcą trasą która kosztuje 40 zł pojechać za 15. Mam nadzieję, że zmienię robotę, a co będzie później, to czas pokaże…

Odnośnik do komentarza

Guli trzymaj sie!!!!!!!!!!!11111111 Tez bym sie zalamal gdybym musial prac tapicerke :keke:

 

A powaznie, w biznesie nie ma sentymentow, wiec jesli bedzie trzeba to idz do Taxi Arka Gdynia i trzep kasiore na kolejne naprawy Mazdy :keke:

 

A serio - to nie kupuj passata, na taryfe bierz jakies proste auto, np. ta octavie, dacia logan, tak jak Ci radzilismy. Ino koniecznie obciagnij sitze skajem, rzygi sie go nie imaja :D

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

No to przyszła pora na mój wpis ;)

 

Może zacznę od spraw zdrowotnych... jest całkiem dobrze. Mam dość wysoki jak na mnie (najniższa norma dla normalnych;) ) poziom IGg, nie choruje zbytnio, od początku roku brałem chyba tylko dwukrotnie antybiotyk. Jedyne problemy to te co zawsze - przewlekłe bóle brzucha, biegunki, krwawienia z nosa i co jakiś czas bóle mięśniowe. Do pierwszych dwóch już dawno się przyzwyczaiłem i póki co metody na to nie ma, więc nie ma co narzekać, na trzecią dolegliwość są środki przeciwbólowe i też jest si ;)

 

W grudniu musiałem się wziąć za siebie, to był ciężki miesiąc, bo potrzebne były $$, w dzień pracowałem jako... Mikołaj, w nocy natomiast na magazynie z napojami. Udało się przetrwać do końcu roku. I w styczniu znowu przeszedłem małe "załamanie", przyszły myśli, że to i tak bez sensu, że nie dam tak rady, że to niepotrzebne. Nie byłem w stanie udźwignąć na sobie tego ciężaru, już nie samego "przetrwania", ale też jakiegoś lepszego życia, dostatniego. Sesję zaliczyłem bez problemów, w pierwszych terminach, bo jak się ma inne problemy na głowie to chwila nauki to pikuś, ale wtedy zacząłem coraz więcej... pić. To co kiedyś wydawało mi się głupie, uciekanie od problemów w alkohol stało się faktem. Aczkolwiek nie było tak, że piłem w domu sam, nie. Po prostu szukałem okazji, a to jakieś spotkanie, a to coś tam czy "urodziny ani". I tak cały styczeń sobie "przebimbałem", nie pracowałem, bo miałem wymówkę - sesja.

Ja wiem, że to może wydawać się głupie, takie zmiany myślenia, planowania, ale nic nie poradzę, chciałbym być bardziej konsekwentny, bardziej stabilny i pewny swojego, ale niestety wciąż we mnie jest pełno słabości.

 

W lutym znowu miałem przełom, eh który to już raz. Teraz będzie to dla większości śmieszne, ale znowu zbliżyłem się do... Boga. Naprawdę takie rozmowy mi pomagają, zwłaszcza w takim okresie jakim jest post. Brakuje mi cholernie rodziców, nie mam nikogo starszego z kim mógłbym porozmawiać, kogoś doświadczonego życiowo, kto by mógł mi doradzić. Owszem, mam rodziców swojej dziewczyny, pełne wsparcie i są cudowni, ale chyba każdy rozumie, że to nie jest to samo. A moi rodzice? Ojcu wysłałem sms-em życzenia urodzinowe, odpisał "dziękuję", w rewanżu dostałem od niego później życzenia imieninowe. Od matki dostałem wiadomość na nk (po 2 latach bez żadnego słowa...), nie pytała jak sobie radzę, nie. Napisała mi wiadomość z wyrzutami, że mam pamiętać kto mnie urodził i wychował, że jest moją matką. Nie powiem, po takiej wiadomości chodziłem załamany kilka dni, ale wiedziałem, że u niej nic się nie zmieniło.

W lutym postanowiłem jeszcze raz zagryźć wargi, zacisnąć pięści i udowodnić sobie, że potrafię być jeszcze wartościowym człowiekiem, że rodzice nie mieli racji skreślając mnie i zostawiając, nazywając jedynie "ciężarem" i "drogim utrzymaniem". Łez nie zatrzymam, ale zawsze mogę je wytrzeć.

W jednej z rozmów z Bogiem założyłem się z nim, że zrobię coś wielkiego.

Cały luty dbałem o siebie, odmówiłem sobie słodyczy, fast foodów i napojów gazowanych, zacząłem biegać, ćwiczyć, ale z konkretnym celem. Celem, do którego przygotowania trwały właśnie miesiąc. Przygotowałem się do pierwszego treningu... bokserskiego. Wiem, że znowu brzmi to komicznie, ale JA TO CHCĘ robić i będę. Rozmawiałem z trenerem, nie ma przeciwwskazań, bym trenował bez sparów, więc poszedłem. Wytrzymałem cały trening i szczęśliwy wróciłem do domu. Zapisałem się na regularne treningi. Chce wycisnąć z tego ciała ile tylko się da. Gdy jestem zmęczony, czuję się lepiej, a dodatkowe detonacja siły, tej całej frustracji strasznie mi pomaga. Mam nadzieję, że sił, zdrowia i samozaparcia starczy mi co najmniej do czasu następnego postu, następnej drogi krzyżowej, w której wyznaczę sobie nowy cel, który również uda mi się zrealizować.

 

Boję się, że nie podołam jako pełnoprawny i pełnowartościowy człowiek. Bo na samym początku, mimo, że było bardzo trudno się pozbierać to chodziło głównie o to by się jakoś "uchować", a teraz trzeba podołać wszystkim problemom, zmierzyć się z nimi, nie mogę się chować za zasłoną zwaną chorobą, nawet nie chcę, ale boję się, że nie będę potrafił. Raz na chemioterapii, gdy miałem "wykład" ze studentami mój doktor "chwalił się", że jako jedna z nielicznych osób "nie przejmuję się" tak tą chorobą, bo w 90% przypadków, osoby które chorują na nieuleczalne choroby oddają się tylko swojej chorobie, nawet nie próbują żyć obok tego. Mi się udaje na razie tylko studiowanie i to bez IOS, ale czy dam radę normalnie pracować, a nie chałturzyć jak teraz dorabiając po magazynach? To nie są stałe prace, nie wymagają cykliczności, a mi czasami się nie chce. Wtedy szukam wymówek "przecież jestem chory". I nie wiem jak temu zaradzić. Mam swoje kompleksy, które wracają jak bumerang - to właśnie brak rodziców i choroba. Mimo, że wydaje się, że jest okej, to czasem budzę się w nocy, albo w środku dnia trafia mnie myśl "po co to wszystko". Z drugiej jednak strony... ja nie mam zbytniego wyjścia jak po prostu "dać radę", bo co mnie czeka innego? Egzystencja na krawędzi marginesu społecznego? Śmierć? Z tej pułapki nie wyjdę, mimo, że to poziom hard to i tak muszę przez niego przejść, nikt mi cheatów nie wpisze. Chciałbym tylko na bieżąco wiedzieć, że to co robię jest dobre, słuszne.

Odnośnik do komentarza

Zakończę moją „depresyjną” opowieść.

 

W starej korporacji oznajmiłem „przyjacielowi”, że odchodzę. Ten oczywiście powiedział, że nie ma takiej możliwości. Próbowałem go przygotować, on mamił mnie opowieściami, że będzie lepiej, ale ja uparcie mówiłem, że to koniec.

 

Wreszcie podpisałem umowę w największej (najpopularniejszej) korporacji we Wrocławiu, po czym dostaję telefon. „Dzięki. Wielkie dzięki”. Odpowiedziałem, że mówiłem, że odchodzę, ale nie chciałeś słuchać. Grzecznie odwiozłem stare tablice do byłej już korporacji, pogadaliśmy w 4 oczy (on nie może zrozumieć, że potrzebuję jak najszybciej oddać 10 tys.), podaliśmy sobie witę i odszedłem – stałem się wolnym człowiekiem.

 

Po kilku godzinach odbyłem szkolenie w nowej korporacji i mogłem wyjechać na miasto. Zacząłem dziś o 18:20 i skończyłem 23:00. W ciągu 4 godzin dostałem 5 zleceń z radia (w starej korporacji dostawałem średnio 1,05 zlecenia dziennie), zarobiłem jakiś grosz i pojechałem do domu. Rano wstanę i pojeżdżę jakiś czas, wrócę kiedy będę chciał i zakończę pracę.

 

Wreszcie nie muszę się zgłaszać na jakieś cholerne 12-godzinne dyżury, wyjeżdżam kiedy chcę i kończę kiedy mi się podoba. W końcu gdziekolwiek nie stanę, to dostanę zlecenie i wiem, że prędzej czy później zjadę.

 

Przykłady z dziś:

Start 18:20 , pierwsze zlecenie 18:40 – słupek przy domu

Kurs, logowanie na słupek 19:15, kolejne zlecenie 19:35

Kurs, logowanie na słupek 20:10, kolejne zlecenie 20:20

Kurs, logowanie na słupek 21:20, kolejne zlecenie 21:25 (!)

Kurs, logowanie na słupek 21:40, kolejne zlecenie 21:43 (!)

Sami widzicie, można czekać 20-30 minut, ale można zjechać po 3-5 minutach co mi się dziś trafiło. Nie żałuję, że odszedłem. Oby teraz było lepiej :)

Odnośnik do komentarza

I tego Ci życzę Guli :) żeby teraz było lepiej.

 

A tak wracając do mojego depresyjnego posta..

 

Nie daj sobie wmówić, że to Twoja wina, że gdybyś na Sylwestra coś zrobił, powiedział to byłoby inaczej. Z tego co piszesz to raczej ona po tym spotkaniu oczekiwała czegoś (kogoś) innego i postanowiła poszukać gdzieś indziej.

 

Właśnie na początku dałem sobie to wmówić, ale później ktoś inny otworzył mi oczy...

Tylko ja byłem dokładnie taki, jak zawsze na Fejsie, Skypie czy przez telefon. Normalny, wyluzowany, dowcipny - nie było żadnej różnicy między mną z internetu a mną w rzeczywistości.

A Ona jeszcze przed Sylwestrem pisała mi na Skypie, że jestem osobą, z którą by się związała, że potrafiłaby się związać na odległość itd...

 

Choć Ci tego nie życzę, to nie ostatni raz zapewne masz złamane serce. Życie. Ale nie poddawaj się i nie tłucz się z myślami, że to ta jedyna i nigdy nie zaznasz szczęścia i inne hollywodzkie pierdy. Teraz najlepiej odetnij się od niej, wytłumacz, że taki układ jest dla Ciebie psychicznie nie do wytrzymania i zacznij zapominać. A to, że twoje plany legły w gruzach obróć w coś fajnego - możesz zrobić ze swoim życiem co chcesz, świat stoi otworem, wykorzystaj to! Może jakieś inne miasta są bardziej interesujące niż Katowice, może jest jakaś inna fajna osoba, z którą mógłbyś pojechać do pracy. Planuj, baw się, nie załamuj, bo to Ci nic nie da i z autopsji powiem, że nie ma sensu :) Choć oczywiście łatwo się mówi, ale uwierz, że przeżywałem dokładnie to samo co i Ty.

 

Spodziewałem się, że kiedyś ktoś mi złamie serce - ale akurat najmniej spodziewałem się tego po Niej.

Zapisałem się na MMA, dostałem się do zespołu mojej kumpeli jako wokalista, nadal trenuję Capoeirę - całe dnie mam zajęte, a i tak nie mogę Jej zapomnieć. Nadal Ją cholernie kocham, była dla mnie wszystkim. Chciałem, żeby była szczęśliwa, ale i chciałem być częścią Jej szczęścia - teraz Ona jest szczęśliwa, a ja znów jestem sam.

A najgorsze jest to, że nie mogę przestać Jej kochać. Bo chciałbym, ale nie potrafię...

Odnośnik do komentarza

@Guli: Brawo i powodzenia w Arka Gdynia Taxi :)

A najgorsze jest to, że nie mogę przestać Jej kochać. Bo chciałbym, ale nie potrafię...

Przejdzie Ci ;) True story, wszystkim w końcu przechodzi.

Tak, wiem, że jest ciężko, ale prawie każdy to przerabiał. Zacznij poznawać nowe dziewczyny, może znajdziesz kolejną 'wymarzoną' ;)

 

@Vami, nie no k. bez żartów. To Ty masz być szczęśliwy(z nią), a nie cieszyć się, że jest z kimś innym. Cieszenie się, że niespełniona miłość jest z kimś innym ma już swoją nazwę - GP.

Odnośnik do komentarza

Może GP to ultimate sacrifice?

 

Gdy zaczynałem z MO, pisałem też z MN (co wiedzą Maryniarze). Tak się złożyło, że MN zwlekała ze spotkaniem, bo nigdy nie miała faceta, była 16-letnią zagubioną dziewczynką, a MO była bardziej odważna i to z nią spędziłem 4 cudowne miesiące. Z MN kontakt miałem sporadyczny, ale po zerwaniu pisaliśmy do siebie długie maile. Okazalo się, że poznała kogoś na miejscu, starszego (ale nie tyle co ja) i że on ją nauczył być z kimś, kochać, cieszyć się życiem. Po paru tygodniach napisała mi, że jej facet ma jej za złe to, że tak do mnie pisze i się dobrze ze mną dogaduje. Z płaczem pożegnała sie ze mną i powiedziała, że w imię miłości musi zerwać kontakt. Napisałem jej, że nie winię jej za to i że oboje dobrze wiemy, że dla miłości zrobimy wszystko. Napisałem jej też cytat z "Do kołyski" Dżemu: "Niech dobry Bóg zawsze Cię za ręke trzyma, kiedy ciemny wiatr"... Ostatnio zajrzałem na jej profil. Ma na nim tylko jedno zdanie "Nigdy nie wybaczę sobie, że zerwałam kontakt z najbardziej wartościowym człowiekiem, jakiego poznałam. "Niech dobry Bóg zawsze Cię za ręke trzyma, kiedy ciemny wiatr" - słowa, których nie zapomnę nigdy w życiu". Mimo że nigdy nie spotkaliśmy się i nawet nie możemy do siebie pisać, myślimy o sobie podświadomie.

 

Ot taka anegdota...

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Nadchodzą święta Wielkiej Nocy, z czym Wam się kojarzą? Z postem, z wyczekiwaniem, z drogą krzyżową, ze śmiercią... ale też ze zmartwychwstaniem. W moim życiu tak się akurat stało, że dwa wielkie święta Chrześcijan kojarzą mi się z dwoma... wystawieniami na próbę? Dokładnie trzy lata temu po Wielkanocy wyprowadziłem się z domu i straciłem kontakt z rodzicami. W grudniu natomiast, dwa dni przed Bożym Narodzeniem miną 3 lata od mojego zachorowania, a właściwie od "aktywacji choroby".

Często tłumaczę sobie, że zostałem wystawiony na próbę, czy dam sobie radę, czy podejmę dobre decyzje iii ....

 

 

A ch** z tym. Dziś idąc przed meczem do Carrefoura po piwo zobaczyłem swoją mamę... coś mnie tknęło w środku, zawróciłem, żeby mnie nie zobaczyła, poszedłem do innego sklepu. I teraz nie wiem czy wszystkie moje decyzje w ciągu tych ostatnich 3 lat były dobre.

Odnośnik do komentarza

ja tylko chcialem sie nie zgodzic z Vamim. nie uwazam, zeby swieta byly dobrym momentem na przeprosiny. ba, uwazam, ze to jedna z najgorszych mozliwych chwil. dlaczego robic cos z jakiejs okazji, a nie z serca? z wlasnego sumienia, ktore nas do tego pchnie?

 

czy powinno sie zapominac o wszelkim zle, nie chcialbym tutaj konkretyzowac, zeby w dzien swiat zaszyc jakies rany? mina swieta, a z nimi zgoda i co wtedy? a gdy chec zycia w zgodzie przyjdzie sama z siebie, to nie sadze, by tak szybko odeszla.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...