Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

No tak, Draken jak zwykle musi skanować posty na wskroś, żeby znaleźć każdą drobniutką literówkę, którą mało kto w ogóle zauważy, i robić z siebie tego, któremu nigdy niepostrzeżenie palec nie omsknął się na klawiaturze pół centymetra nie w tę stronę :| Daj już sobie siana, człowieku, bo to się robi naprawdę irytujące :|

 

-------------------------------------------------------

 

Po dniu przerwy ruszyliśmy z intensywnymi przygotowaniami do boju z Rosją. Właściwie już w niedzielę chłopaki wyglądali na gotowych do meczu, co mnie bardzo cieszyło i oznaczało, że w pełni przywykliśmy do portugalskich upałów. Na wszelki wypadek jednak pod wieczór zamiast normalnych zajęć, poszliśmy wszyscy na plażę za hotelem, by złapać chwilę porządnego relaksu przed poniedziałkową harówką i dopracowywaniu planu na Rosjan.

 

Ale w poniedziałek rano trening został na kilkanaście minut przerwany. W czasie małej gry wewnętrznej podczas jednej z akcji rozległ się okrzyk Michała Górki, który nagle upadł na murawę i złapał się za stopę. Kołodziejczyk z Królem rzucili się biegiem w kierunku naszego bramkarza numer jeden, ja sunąłem za nimi, a wraz ze mną Maciek Skorża. Fizjoterapeuci natychmiast skryli nogę Michała w chmurze spreju chłodzącego, ale gdy Janusz uniósł się znad Górki i posłał mi bolesne spojrzenie, wiedziałem już, że spotkało nas nieszczęście.

 

– Szeryfie... – powiedział do mnie słabym głosem, podczas gdy Król ostrożnie sprowadzał pod ramię kuśtykającego Górkę z boiska. – Straciliśmy Michała, już w tej chwili zapewniam, że możemy się pozbyć złudzeń... Śródstopie zaczyna powoli puchnąć, nie ma szans, by jutro był zdolny do gry.

 

Zamarłem, doskonale zdając sobie sprawę, że Michał był co najmniej o klasę lepszy od naszych dwóch rezerwowych golkiperów, Michała Piotrowskiego i Marka Wróbla. Obu sprawdzałem parę razy, załapali się nawet na grę o punkty i pokazali, że potrafią zagrać dobre spotkanie pod presją wyniku, ale na któregokolwiek bym nie postawił, i tak byłby to jego mundialowy debiut. Od razu w półfinale. Skryłem twarz w dłoniach.

 

– Nie, nie, nie... – jęczałem. – Za długo było dobrze, cholera jasna...

 

Po chwili jednak zebrałem się do kupy, głośno klasnąłem w dłonie i zawołałem do reszty drużyny: "wracamy do pracy, raz, raz!". Nie mogłem sobie pozwolić na jawne załamywanie się faktem absencji Górki; upust emocjom mogłem dać wieczorem w pokoju przy flaszce whiskey z Moriente, ale nie teraz na boisku treningowym. Piotrowski i Wróbel muszą widzieć, że im ufam i wierzę w każdego z nich. Muszę stanąć za nimi murem, gdyż tylko wtedy, mając świadomość wsparcia Mr. Ralfa, będą w stanie dać z siebie wszystko na José Alvalade Século XXI w Lizbonie.

Odnośnik do komentarza

Z wieloletniego doświadczenia doskonale zdawałem sobie sprawę, że nic nie potrafi wpłynąć na zespół aż tak znacząco, jak zmiana obsady tak newralgicznej pozycji, jak bramka. A zwłaszcza wtedy, gdy rezerwowy golkiper jest wyraźnie słabszy od bramkarza numer jeden; na reszcie drużyny można polegać, lecz po tego typu przewrocie nigdy nie wiadomo, czy na boisku nie nastąpi efekt domina. I ta myśl nieustannie siedziała mi z tyłu głowy, gdy przygotowywaliśmy się do arcyważnego półfinału przeciwko Rosji.

 

 

 

Ostatecznie w bramce postawiłem na Michała Piotrowskiego, za którym przemawiał lepszy sezon klubowy i garść zagranicznego doświadczenia, jakiego nabył w trakcie roku gry w szkockim Hearts. W szatni tuż przed wyjściem na murawę podszedłem do Michała, dziarsko opuściłem mu dłonie na barki i powiedziałem: "idź, synu, i pokaż, jak broni prawdziwy polski bramkarz!".

 

Moje obawy co do przebiegu spotkania zaczęły się materializować w zasadzie już od początkowych minut. Najpierw co prawda już w 40. sekundzie Woźniak po wyrzucie z autu Wróblewskiego postraszył Rosjan uderzeniem w boczną siatkę, ale później rywale ruszyli do przodu i w 2. minucie Michaiłow zagrał do niepilnowanego Gołubiewa, po strzale którego Piotrowski po raz pierwszy zaczął spłacać kredyt zaufania. Mimo moich wysiłków moi podopieczni chyba jednak trochę nie docenili Rosji, bo długimi minutami mieliśmy poważne problemy, a kiedy zebraliśmy się w sobie i sami zaczęliśmy atakować, słabiutko spisywali się Pawlak z Haliloviciem, którzy ograniczali się tylko do bezsensownego walenia z dystansu, pozbywając się piłek jedna po drugiej. Tak właśnie mijał drugi kwadrans i zastanawiałem się już, w jaki sposób opieprzyć ich w przerwie tak, by wreszcie wzięli się do roboty, kiedy w 29. minucie Makarow posłał daleką wrzutę, a Kowalik podłożył nogę Gołubiewowi w polu karnym. Ręce z donośnym plaśnięciem opadły mi na uda, w oczach zapłonął ogień podsycany głupotą Marcina, a Gołubiew spokojnie wykorzystał rzut karny.

 

Ta jedna fatalna interwencja Marcina skomplikowała naszą sytuację, ale sam fakt jednobramkowej straty nie uruchamiał w mojej głowie syreny alarmowej tak bardzo, jak nasza gra. Wciąż bowiem nie potrafiliśmy całkowicie przejąć inicjatywy, a na domiar złego chwilę później Kowalik zlał uwagi Skorży i podarował Rosji rzut wolny, po którym Piotrowski tylko cudem wybronił uderzenie Masłowa. Kolejnych kilka minut później rywale zaatakowali po raz kolejny, a tym razem Kowalik zawalił krycie Wasiliewa, który otrzymał podanie od Gołubiewa i pokonał podłamanego Piotrowskiego. Teraz już nie wytrzymałem, walnąłem bidonem o beton i natychmiast wyrzuciłem Kowalika z boiska, posyłając na nie Brzezińskiego, który poprawił jakość naszej defensywy. Ale niewiele brakowało, a do przerwy byłoby już pozamiatane, ponieważ w ostatniej akcji pierwszej połowy tym razem Marcin Piotrowski położył Gołubiewa tuż przed szesnastką i po raz kolejny jego imiennik w naszej bramce musiał nas ratować.

 

W szatni było bardzo głośno, wrzeszczałem doniośle, by każdy dobrze mnie usłyszał, przestawiłem zespół na bardzo ofensywne ustawienie i postanowiłem, że dosyć już mam efektownych strzałów w trybuny w wykonaniu Zorana Halilovicia, za którego wszedł Tomek Adamczyk.

 

I to właśnie Tomek został bohaterem naszej drużyny, który odmienił naszą grę. Na boisko wróciliśmy przy stanie 0:2 i w beznadziejnej sytuacji. Już w jednej z pierwszych akcji odmienieni zepchnęliśmy Rosjan we własne pole karne, a przy groźnej główce Adamczyka liniowy podniósł chorągiewkę. Przypuszczaliśmy atak za atakiem, aż w 53. minucie Fornalik podał do Machnikowskiego, który przy linii bocznej objechał Władimirowa, płasko zacentrował, a Adamczyk odwinął tak atomowo potężnego woleja wprost do rosyjskiej bramki, że aż przed wznowieniem gry sędzia Sasa musiał sprawdzić, czy siatka nie została naderwana. Kontaktowy gol jeszcze bardziej nas zmobilizował i coraz mocniej cisnęliśmy Rosję, która broniła się momentami wręcz rozpaczliwie. Niestety tak samo jak rozpaczliwie, to również skutecznie, zgodnie z moimi obawami, bronił Magomiedow, a często pomagała mu sygnalizacja spalonego. Czas upływał nieubłaganie szybko, nagle zorientowaliśmy się, że do końca został zaledwie kwadrans, więc trzeba było przyspieszyć. Nasi wspaniali kibice ciągle wierzyli, ciągle czekali na tego jednego, jedynego gola...

 

W 82. minucie Fornalik wyprowadził piłkę z naszej połowy, ruszyliśmy z kontratakiem, Woźniak zagrał corssa z głębi pola, a Adamczyk wyprzedził Markowa przy starcie do futbolówki, przyłożył głowę i skierował ją do bramki! Gooooooooooool!!! Wracamy! Jesteśmy! Powstajemy jak Feniks z popiołów! Rosjanie byli bardzo zdeprymowani wypuszczeniem z rąk dwubramkowego prowadzenia, ale zamiast się rozsypać, to wrzucili najwyższe obroty i zaczęła się bitwa cios za cios. Najpierw my byliśmy o krok od objęcia prowadzenia, z kolei akcję później byłem bliski zawału przy ławce trenerskiej, gdy bliscy szczęścia byli Rosjanie. Doliczony czas cała nasza ławka oglądała wyłącznie na stojąco, absolutnie nikt nie siedział. W końcu gwizdek sędziego Sasy obwieścił koniec regulaminowego czasu, i w sumie nawet lepiej, niż gdybyśmy mieli dostać bramkę w końcówce. Wolałem, byśmy mieli przynajmniej te dwadzieścia minut czasu w razie czego.

 

W dogrywce najpierw aktywniejsi byli Rosjanie, którzy kilkukrotnie sprawdzili czujność Piotrowskiego, co na szczęście wystawiło Michałowi dobrą cenzurkę, z kolei w drugiej części lepszym zespołem byliśmy my, lecz Magomiedow nadal bronił pewnie i skutecznie. Wobec tego po raz pierwszy w naszej mundialowej historii czekał nas konkurs rzutów karnych. W mojej głowie kłębiły się w zasadzie same czarne myśli, ponieważ w kadrze miałem jedynie dwóch specjalistów od jedenastek, Kowalczyka i Machnikowskiego; jeden był kontuzjowany, a drugi mógł uderzyć tylko raz...

 

Śladem piłkarzy na środku boiska, i przy ławce trenerskiej wszyscy ku pokrzepieniu stanęliśmy pod ramię i trwaliśmy w braterskim szeregu. Loterię zaczynali Rosjanie, piłkę ustawił Markow, rozpędził się i umieścił ją w siatce. Teraz na linii bramkowej ustawił się Magomiedow, Machnikowski gotowy do rozbiegu posłał mu tylko znudzone spojrzenie, po czym pewną bombą zdobył gola. Nie puszczając się spod ramion głośno odetchnęliśmy z ulgą. Teraz była kolej Gołubiewa, który również pokonał nie mającego za bardzo szczęścia Piotrowskiego. Od tej pory z naszej strony do wykonania jedenastki podchodzili już zawodnicy, którzy nie byli pewni; na całe szczęście Brzeziński wygrał pojedynek nerwów i również elegancko wprawił siatkę bramki w ruch. Po Andrzeju to samo uczynił Masłow, chwilę później Tomek Woźniak, problemów nie miał też Aliew, a po Rosjaninie do piłki podszedł najlepszy w tym meczu Adamczyk i także on rąbnął po żołniersku pod poprzeczkę. Finałową serię kończył Makarow, ustawił piłkę, przydeptał murawę, cofnął się, rozpędził...

 

Piotrowski broni!!! Piłka wraca w pole!!!

 

Wszyscy ryknęliśmy, wychodząc na chwilę spod swoich ramion, ale po krótkim upuście radości od razu wróciliśmy do szeregu. W tym czasie długi spacer w pole karne odbywał Krzysiek Wróblewski. Wystarczy, że po prostu strzeli gola z jedenastu metrów i będziemy w finale. Tylko jedno, celne kopnięcie... Krzysiek już gotowy, nie patrzy na Magomiedowa. Strzela... Nie ma świętowania, Rosjanin obronił. Jęk zawodu przeniósł się wzdłuż całej ławki trenerskiej i rozbrzmiał na trybunach.

 

A więc "zasada nagłej śmierci". Niewiele brakuje, by nagła śmierć zabrała mnie w zaświaty, a nie zakończyła karne, bo już od dobrego kwadransa nieustannie czuję niemiłe, reumatyczne uczucie za mostkiem. Do rozbiegu szykuje się Marat Morozow, mój bardzo dobry znajomy. Uderza i... gol. Bardzo niedobrze. Bóg jeden wie, dlaczego teraz do wykonania jedenastki ruszył Tomek Lemanowicz. Jest przecież taki młody, niedoświadczony, a teraz taka presja. Tomek, proszę... Lemanowicz rusza, biegnie jakoś dziwnie, jakby na miękkich nogach... Piłka leci w środek bramki, odbija się od rękawic... To koniec.

 

Rosjanie wystrzelili na murawę, szalejąc ze szczęścia. Spuściłem głowę i krążę w kółko, nerwowo mierzwiąc włosy. Moi podopieczni w czerwonych strojach jakby nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Chwilę później przyszedł do mnie Rusłan Białow, selekcjoner Sbornej, by podziękować za walkę i pokrzepić uściskiem. Kiedy wrócił do swoich, z kolei ja ruszyłem na boisko, na którym leżeli moi chłopacy i zacząłem pocieszać ich jeden po drugim. W końcu znalazłem Tomka Lemanowicza, który stał smętnie przy polu karnym, a łzy z zaczerwienionych oczu toczyły mu się ciężkimi kroplami po policzkach.

 

– Przepraszam, szeryfie... – wyjęczał przez szloch.

 

Poklepałem go po ramieniu, a później przytuliłem po ojcowsku.

 

– Już, już, nie martw się, Tomek, to nie twoja wina – powiedziałem.

 

Zaczęły pocić mi się oczy.

Cytat

05.07.2022, Estádio José Alvalade Século XXI, Lizbona, widzów: 51 972; TV

MŚ PłF Polska [1.] – Rosja [18.] 2:2 (ft. 2:2) (dp. 0:2) [rzuty karne: 4:5]

 

29' A. Gołubiew 0:1 rz.k.

35' W. Wasiliew 0:2

53' T. Adamczyk 1:2

82' T. Adamczyk 2:2

 

Rzuty karne:

– O. Makarow – gol [0:1]

– M. Machnikowski – gol [1:1]

– A. Gołubiew – gol [1:2]

– A. Brzeziński – gol [2:2]

– R. Masłow – gol [2:3]

– T. Woźniak – gol [3:3]

– M. Aliew – gol [3:4]

– T. Adamczyk – gol [4:4]

– W. Makarow – nw. [4:4]

– K. Wróblewski – nw. [4:4]

– M. Morozow – gol [4:5]

– T. Lemanowicz – nw. [4:5]

 

Polska: M.Piotrowski 7 – K.Wróblewski 7, M.Kowalik 4 (36' A.Brzeziński 7), M.Piotrowski 6, D.Fornalik 6 – T.Lemanowicz 6, M.Kwiatkowski 7, T.Woźniak 8, M.Machnikowski ŻK 7 – Z.Halilović 6 (46' T.Adamczyk 8), M.Pawlak 6 (74' K.Malinowski 8)

 

GM: Tomasz Adamczyk (N, Polska) - 8

Odnośnik do komentarza

Obiecane? Gdzie?

 

-------------------------------------------------

 

Tomek Lemanowicz bardzo długo nie mógł się pozbierać po swoim feralnym pudle, siedział w kącie milczącej szatni blady jak śmierć i widać było, jak cały się trzęsie, patrząc gdzieś w podłogę. Podszepnąłem paru chłopakom, z którymi był najlepiej zżyty, by przez najbliższy czas przy nim byli i podnosili na duchu. Potrafiłem sobie wyobrazić, przez co musi przechodzić. Sam czułem się fatalnie, wypompowany z chęci do czegokolwiek. Usiadłem na ławce pośrodku dłuższej ściany z łokciami na kolanach, usta oparłem na splecionych dłoniach i tkwiłem tak jak posąg.

 

Spojrzałem w lewo. Michał Piotrowski ze spuszczoną głową mierzwił i ugniatał w dłoniach swoje rękawice, Darek Fornalik siedział na podłodze oparty o ścianę ze zdjętą koszulką przykrywającą głowę, Mateusz Machnikowski przygryzał dolną wargę i co chwilę ledwo zauważalnie potrząsał głową, Maciek Kwiatkowski wbił wzrok we własne buty, a Tomek Adamczyk dla odmiany patrzał w sufit, jak gdyby miał mu on za chwilę powiedzieć, dlaczego stało się to, co się stało. Spojrzałem w prawo. Wycieńczony Krzysiek Wróblewski siedział z zamkniętymi oczami, Marcin Piotrowski z pełną bólu twarzą wpatrywał się w swoją opaskę kapitańską, Marcin Pawlak łypał zmęczonymi oczami po siedzących wkoło kolegach, a cała reszta w tej chwili niewiele od nich odbiegała pod względem zajęcia. Wszystkich nas łączyły dwie rzeczy: milczenie i ogromny smutek.

 

Niedługo przed godziną 19 Polska – POLAND – Polônia dowiózł nas już do hotelu. Tutaj ku naszemu zaskoczeniu powitali nas licznie przybyli polscy kibice, którzy mimo porażki w rzutach karnych dumnie skandowali: DZIĘ-KU-JEMY, DZIĘ-KU-JEMY, DZIĘ-KU-JEMY. Z jednej strony dodało nam to wiele otuchy, z drugiej zaś niektórzy z nas, łącznie ze mną, poczuło wyraźne ukłucie w sercu, że nie daliśmy im więcej powodów do radości. Miejscowym Portugalczykom, którzy zamieszkiwali okolicę hotelu, było wyraźnie szkoda, że odpadliśmy w półfinale i nie zagramy o puchar. Widać było, że bardzo się z nami zżyli; my z nimi również.

 

Niewielu z nas postanowiło obejrzeć drugi półfinał, Niemcy - Anglia. Większość zawodników zniknęła w swoich pokojach, niektórzy poszli spróbować ochłonąć na plażę. Dominowała raczej smętna atmosfera. Ostatecznie w świetlicy zasiedliśmy tylko ja, Maciek Skorża, Andrzej Niedzielan, Jan Koller, paru rezerwowych i kontuzjowany Artur Kowalczyk. Mecz nie należał do przesadnie porywających, ciekawa była w zasadzie tylko pierwsza połowa. W siódmej minucie prowadzenie Anglikom dał Karl Cook, w 34. minucie z rzutu karnego wyrównał Marcel Schneider, później przez kolejne 90 minut były piłkarskie szachy, aż w rzutach karnych dwa pudła kosztowały Niemców finał i to z naszymi zachodnimi sąsiadami, których w lutym towarzysko robiliśmy aż 4:0, mieliśmy walczyć o brązowy medal, ostatnie, co nam na tej imprezie zostało.

Odnośnik do komentarza

Oj przekaz podprogowy szeryfie! No nic nie zawsze da się wygrywać. Kibice trzymają kciuki za brąz, wszak najbardziej boli 4 miejsce

Czwarte i drugie, zwłaszcza jak gol przeciwnik zdobywa po jakimś dziwnym strzale.

 

Sent from my SM-T815 using Tapatalk

Odnośnik do komentarza

Mecz o trzecie miejsce jest jednym z najtrudniejszych wyzwań dla menedżera. Drużyna po przegranym półfinale, zwłaszcza w tak dramatycznych okolicznościach, jest rozbita i ciężkim zadaniem jest przekonać zawodników, że jednak ten brązowy medal również ma jakąś wartość i warto go zdobyć. W końcu z biegiem czasu emocje zaczęły odgrywać coraz mniejszą rolę w naszym codziennym funkcjonowaniu w ostatnich dniach pobytu w Portugalii i do sobotniej walki o brąz żal po przegranym półfinale obróciliśmy w nową siłę i zjednoczenie z kibicami. Mimo odpadnięcia w rzutach karnych pokazaliśmy wielki charakter, wychodząc ze stanu 0:2 do 2:2 i walcząc jak lwy do samego końca; to jeden z tych meczów, w których przegrany zostaje zapamiętany bardziej i zaskarbia sobie większy podziw, aniżeli zwycięzca. Tak właśnie było teraz i nikt nie mógł nam tego zabrać. Nikt.

 

 

 

Na ten mundial Portugalia przygotowała aż trzy stadiony w Lizbonie – Benfiki, Sportingu i Narodowy – więc wszystkie spotkania strefy medalowej, czyli dwa półfinały, mecz o 3. miejsce i finał, rozgrywane miały być w stolicy. O trzecie miejsce na świecie z Niemcami walczyć mieliśmy na Estádio José Alvalade Século XXI, na którym wciąż obecne były złe wspomnienia przegranego boju o finał z Rosją. Problemy kondycyjne po morderczej dogrywce i zwyczajne zmęczenie całym turniejem sprawiło, że zdecydowałem się na kilka zmian; miejsce Kowalika na środku obrony zajął przesunięty z lewego skrzydła Machnikowski, prawą obronę za wykończonego Wróblewskiego uzupełnił Brzeziński, lukę po Mateuszu załatałem Pawlakiem, w środku pola za Kwiatkowskiego po raz pierwszy w wyjściowej jedenastce na tym turnieju znalazł się Piotrek Szymański, a do ataku wrócił Tomek Adamczyk, który wystąpić miał u boku Zorana Haliloivicia. Który, nawiasem, mówiąc, walczył dziś o koronę króla strzelców zajmując w klasyfikacji trzecie miejsce, wraz z wyprzedzającymi go Rosjanami Antonami Gołubiewem i Simakowem legitymując się sześcioma trafieniami.

 

Ryczący polscy kibice w trakcie Mazurka Dąbrowskiego, rozbrzmiewającego po raz ostatni na tym turnieju, potwierdzały panujący od długich lat slogan "dumni po zwycięstwie, wierni po porażce". Mimo gorącego dopingu zarówno po nas, jak i po Niemcach było widać pewne zrezygnowanie świadomością utraconych szans na złoto, w rezultacie czego z początku spotkanie pozbawione było blasku, aczkolwiek byliśmy ciut bardziej aktywni od Niemców. A jednak to rywale przeprowadzili pierwszą groźną akcję, po której w 9. minucie Geiger dopadł dośrodkowania, a Machnikowski zablokował jego strzał, redukując zagrożenie do rzutu rożnego. Chwilę później solowym rajdem odpowiedział Adamczyk, Tomek cofnął piłkę, Fornalik dośrodkował, a potężna główka Halilovicia zmusiła Kunzego do najwyższego wysiłku. Po kwadransie znać dał o sobie Lemanowicz, który wziął się już w garść i Kunze znowu musiał solidnie się napocić przy jego rogalu zza szesnastki. Widowisko zaczęło zyskiwać na temperaturze dopiero wtedy, gdy w 21. minucie piłka po strzale Kirna zza szesnastki minęła Piotrowskiego i zatrzymała się na słupku, a w 40. minucie bomba Woźniaka miała identyczny finał, po czym wpadła prosto do rąk niemieckiego bramkarza.

 

Po przerwie zyskiwaliśmy nad Niemcami coraz większą przewagę i z minuty na minutę coraz bardziej pachniało golem. Świetnie grał szczególnie rozgrywający swój setny mecz w kadrze Szymański, po którym w ogóle nie było widać, że jest świeżo po długiej kontuzji i był najlepszym zawodnikiem wieczoru. Halilović harował za dwóch, by w klasyfikacji strzelców odskoczyć dwóm Rosjanom, ale dziś nie miał swojego dnia i wszelkie próby kończyły się na rękach Kunzego. Ale w reprezentacji jest więcej znakomitych napastników, aniżeli tylko Zoran; w 70. minucie rezerwowy Piątek zmienił tor lotu piłki po podaniu mojego kolejnego dobrego znajomego Thomasa Bodego, zrykoszetowane zagranie przejął Woźniak, Brzeziński następnie w biegu posłał wrzutkę, a Adamczyk elegancko wyszedł w górę i miękką główką strącił piłkę do niemieckiej bramki! Tak jest!!! Niemcy oczywiście niezwłocznie wyfaulowali Tomka, tak że na boisku zameldował się Pawlak, ale choć nasi zachodni sąsiedzi wychodzili z siebie w końcówce, musieli pogodzić się z tym, że czasy, gdy bezkarnie bili Polskę na boisku niemal mecz za meczem bezpowrotnie minęły, i teraz to Polska zaczęła bić Niemców.

 

Pucharu może nie obroniliśmy, ale utrzymaliśmy miejsce w czołowej trójce świata, a to nadal powód do dumy; po końcowym gwizdku przeszliśmy wszyscy całą bez wyjątku kadrą dokoła boiska, oklaskami dziękując kibicom za wsparcie, jakie okazywali nam w trakcie całego turnieju. Po dwóch trzecich miejscach w 1974 i 1982 roku doszło kolejne, z 2022. Obok złotych medali z 2014 i 2018 oczywiście. Chwała niezwyciężonym. Chwała biało-czerwonym. Za pięćdziesiąt lat przyszłe pokolenia kibiców, w sercach których dopiero zapłonie miłość do futbolu, nadal będą wspominać legendarnego Mr. Ralfa i jego armię dwukrotnych mistrzów świata i wicemistrzów Europy z orłem na piersi, którzy istnieli naprawdę i regularnie zadziwiali cały piłkarski świat.

09.07.2022, Estádio José Alvalade Século XXI, Lizbona, widzów: 51 996; TV

MŚ 3rd Polska [1.] – Niemcy [7.] 1:0 (0:0)

 

70' T. Adamczyk 1:0

73' T. Adamczyk (POL) ktz.

 

Polska: M.Piotrowski 7 – A.Brzeziński 7, M.Machnikowski 7, M.Piotrowski 8, D.Fornalik 7 – T.Lemanowicz 7 (84' M.Brodecki 6), P.Szymański 9, T.Woźniak 8, Z.Pawłowski 6 (66' R.Piątek 7) – Z.Halilović 7, T.Adamczyk Ktz 8 (73' M.Pawlak 7)

 

GM: Piotr Szymański (OP Ś, Polska) - 9

Odnośnik do komentarza

Nie żeby coś, ale na ostatich ME zdobyliśmy srebro, i to tylko dlatego, że przed złotem powstrzymał nas Kowalczyk, który przy stanie 1:0 dla Polski sprezentował Włochom dwa gole w drugiej połowie :>

No dobrze, dobrze. Zobaczymy, co wyjdzie ;)

Odnośnik do komentarza

Bogatsi o brązowe medale tym razem dojeżdżaliśmy pod hotel dłużej, niż bywało to dotąd w przypadku spotkań w Lizbonie. Wszystko z powodu naszych kibiców, którzy urządzili zapowiedź tego, co pewnie czekało nas w Warszawie, gdy w poniedziałek powrócimy do kraju; imponujące, biało-czerwone tłumy, spowalniające przejazd Polska – POLAND – Polônii, zawitały pod miejsce naszego zakwaterowania, dziękując za wszelkie emocje, jakich dostarczyliśmy im na tym mundialu i twierdzili, że dla nich zawsze będziemy najlepsi. Jeżeli ktokolwiek jeszcze nosił w sercu żal z powodu półfinału, po ujrzeniu tych obrazków po prostu musiał poczuć się lepiej. Resztę wieczoru, a w zasadzie nocy spędziliśmy więc z rodakami na dziedzińcu, śladem okresu przygotowawczego z Zakopanego rozmawiając, rozdając autografy, pozując do zdjęć. Mogliśmy sobie pozwolić na takie brylowanie po nocy, bo swoją robotę w Portugalii wykonaliśmy, nie czekał nas już żaden mecz, więc i nie trzeba było wyspać się już na żaden trening.

 

 

Wszystkie drużyny, które dotarły do półfinału, miały zapewnione przedłużenie zakwaterowania do poniedziałku po wielkim finale; reprezentacje, które udział w turnieju zakończyły wcześniej, oczywiście też mogły zostać, ale już na własny koszt federacji. Jako półfinaliści, a teraz trzecia drużyna świata, skwapliwie skorzystaliśmy z tego przywileju, by w niedzielę dobrze odpocząć po bitwie o brąz, a później wspólnie po raz ostatni obejrzeć mecz, finałowe starcie o mistrzostwo świata, które przyszedł już czas przekazać naszym następcom. TVP w Portugalii nie sposób było złapać, ale to i lepiej, bo chyba dostałbym wylewu, gdybym co chwilę musiał wysłuchiwać formułki "pogromcy biało-czerwonych", jaką komentator na pewno określał Rosjan w czasie transmisji.

 

Na Estádio do Sport Lisboa e Benfica w Lizbonie pierwsi ze szczęścia oszaleli Rosjanie, którym prowadzenie w 24. minucie spotkania dał Alieksandr Michaiłow, wykorzystawszy fakt zlekceważenia go przez defensywę Anglii; w międzyczasie osobisty dramat przeszedł Jimmy Lee, golkiper Synów Albionu, który w 7. minucie skręcił kostkę. Rosja o krok bliżej upragnionego pucharu była przez zaledwie cztery minuty, po których Jakunin przewrócił Cartera w polu karnym, a Ian Carter z rzutu karnego pewnie wyrównał na 1:1. Ogólnie przez większość spotkania widoczny był zarys przewagi Anglików, którzy zdawali się w pełni panować nad przebiegiem wydarzeń, a Rosjanie mogli liczyć tylko na własne pojedyncze zrywy.

 

Ani w drugiej połowie, ani w dogrywce żadna ze stron nie zdołała zadać nokautującego ciosu, więc po raz pierwszy od 28 lat nowy mistrz świata miał zostać wyłoniony w rzutach karnych. A ten miał bardzo jednostronny przebieg; jako pierwszy uderzał Gołubiew i trafił prosto w Johnsona na środku bramki, następnie Adams dał Anglikom prowadzenie. Następna kolejka postawiła Rosjan w bardzo trudnym położeniu, gdyż uderzenie Jakunina obronił Johnson, a chwilę później na 2:0 podwyższył Webb. O ile ktokolwiek mógł jeszcze wierzyć, że Rosja może wrócić do walki, wszelkie wątpliwości rozstrzygnęła trzecia seria, w której stremowany Markow uderzył tak beznadziejnie słabo, że bramkarz wręcz złapał piłkę bez najmniejszego trudu, ale i Ian Gibson się nie popisał. W czwartej kolejce Masłow jako jedyny z Rosjan wykorzystał jedenastkę, a Steve Powell perfekcyjnym uderzeniem wprowadził Anglię do raju, po szesnastu latach zapewniając Synom Albionu złoty medal Mistrzostw Świata; trzeci w historii.

 

Kiedy oglądaliśmy na wielkim ekranie świetlicowego telewizora wznoszących puchar Anglików, naszła mnie bardzo oczywista myśl: gdyby Rosjanie właśnie tak wykonywali karne w ostatni wtorek...

Odnośnik do komentarza

W poniedziałek po śniadaniu ruszyła leniwie akcja pakowania ostatnich rzeczy i znoszenia bagażów na dziedziniec przed wyjazdem na lotnisko i powrotem do kraju. Letnie, portugalskie słońce coraz czulej ogrzewało grunt, posyłając złociste promienie przez liście okolicznych palm, a ocean rozciągający się za hotelem żegnał nas łagodnym szumem. Marcin Kowalik żegnał się z kolei ze swoją miejscową lubą, obiecując, że niedługo znowu się zobaczą, a reszta kadry maszerowała w tę i we w tę, wychodząc z hotelu obładowani torbami i wracając doń luzem. Moriente ogarnięty poczuciem obowiązku nadal szalał z aparatem, zapełniając akurat ostatnią kartę SD, jaką miał do dyspozycji; moderatorzy portalu PZPN będą mieli do przejrzenia ładnych kilka tysięcy zdjęć, by zrobić z nich mundialową fotorelację.

 

Moriente, wyluzuj już trochę, amigo, wykonałeś kawał świetnej roboty, czas na odpoczynek – powiedziałem. – Zrobisz jeszcze parę zdjęć na lotnisku, i to będzie w zupełności wystarczyło.

 

– Będzie mi tego brakowało, muchacho – odparł. – Bardzo chętnie bym to wszystko powtórzył.

 

– Powtórzysz, powtórzysz – mrugnąłem okiem. – Nie wiem, co powiedzą w federacji, ale jak zerkałem na fotki, wyglądały świetnie. Tak więc jestem przekonany, że jeżeli zakwalifikujemy się na Euro 2024, a ja postawię warunki przed imprezą, będziesz ganiał po Danii z aparatem, tak jak teraz po Portugalii.

 

– Trzymam za słowo, mi amigo – zaśmiał się gromko.

 

– Masz to jak w baku. A teraz pokaż tamtemu guardia de seguridad, jak się obsługuje to cudo, i ustawisz się ze mną i reprezentacją przed autokarem. Niech zrobi nam wszystkim pamiątkową, grupową fotkę.

 

Moriente zagadnął hotelowego dozorcę, pana Miguela, i w kilka chwil pobieżnie objaśnił mu tajniki ustawiania ostrości i fotografowania swoją lustrzanką. Następnie wszyscy zebraliśmy się wzdłuż zaparkowanego na dziedzińcu autokaru, który wiernie woził nas przez ostatni miesiąc, ja przykucnąłem na czele reprezentacji, Moriente obok mnie pod ramię i pan Miguel cyknął kilka zdjęć. Dwudziestu trzech dwukrotnych mistrzów świata i brązowych medalistów ze swoim szeryfem Mr. Ralfem i jego przyjacielem Javierem Moriente zostało uwiecznionych w świetle porannego słońca przed hotelem, na tle białego autokaru z krwistoczerwonym napisem Polska – POLAND – Polônia.

 

Dwie godziny później już nas tu nie było. W hotelu pozostała pustka, w duszach jego pracowników kiełkujące uczucie nostalgii, a od jutra wraz ze znużonymi turystami powrócić miał dzień jak co dzień.

 

 

 

 

Z Portugalii wróciliśmy nie tylko z brązowymi medalami. Najwięcej powodów do radości miał Michał Górka, który mimo że nie mógł wystąpić w półfinale i meczu o trzecie miejsce, i tak został Najlepszym Bramkarzem. Zoran Halilović zajął trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców, z identyczną liczbą trafień ustępując tylko Rosjanom Antonowi Gołubiewowi i Simakowowi, natomiast w Jedenastce Marzeń Mistrzostw Świata zdominowaliśmy nominacje, zgarniając w niej najwięcej miejsc spośród wszystkich uczestników mundialu. Tak oto w najlepszej jedenastce znaleźli się Michał Górka, Mateusz Machnikowski, nasz kapitan Marcin Piotrowski, Tomek Lemanowicz i Tomek Woźniak.

 

Złoty but Mistrzostw Świata 2022:

  • 1. Anton Gołubiew – Rosja – 6 goli
  • 2. Anton Simakow – Rosja – 6 goli
  • 3. Zoran Halilović – Polska – 6 goli

Najlepszy piłkarz Mistrzostw Świata 2022:

  • 1. Anton Simakow – Rosja
  • 2. Michael Friedl – Austria
  • 3. Mario Rauscher – Austria

Najlepszy bramkarz Mistrzostw Świata 2022:

  • 1. Michał Górka – Polska
  • 2. Christian Kunze – Niemcy
  • 3. Iván Sierra – Hiszpania

Jedenastka Marzeń Mistrzostw Świata 2022:

  • Michał Górka – Polska
  • Francesco Bandiera – Włochy
  • Mateusz Machnikowski – Polska
  • Mario Rauscher – Austria
  • Marcin Piotrowski – Polska
  • Tomasz Lemanowicz – Polska
  • Manuel Moya – Hiszpania
  • Tomasz Woźniak – Polska
  • Roman Masłow – Rosja
  • Anton Simakow – Rosja
  • Michael Friedl – Austria
Odnośnik do komentarza

Do Polski powróciliśmy wszyscy razem, w identycznym składzie, w jakim wylecieliśmy na początku czerwca z Krakowa. Na Okęciu tradycyjnie przywitały nas tłumy wdzięcznych kibiców, radosnymi owacjami odprowadzających nas w kierunku wyjścia na parking. Tam czekał na nas podstawiony autokar, którym odjechaliśmy do siedziby PZPN-u, gdzie od prezesa Zbigniewa Bońka przyjęliśmy podziękowania za godne reprezentowanie Polski na mundialu i zdobycie brązowych medali.

 

Później odbyło się jeszcze małe przyjęcie, w dziale finansów wypłacono Moriente wynagrodzenie za jego pracę, a informatycy na kilku pecetach pozrzucali z kart SD komplet zdjęć, które w przeciągu kolejnych kilku, a może kilkunastu dni będą przeglądane i sukcesywnie dołączane na portal do fotorelacji. W tym czasie kolejni piłkarze pomalutku żegnali się z kolegami i ze mną, brali swoje bagaże i ruszali w dalszą wędrówkę, by wracać do klubów. Spotkamy się za niespełna dwa miesiące na starcie eliminacji do Euro 2024.

 

 

Kluby. Miesiąc reprezentacyjnych emocji i mundialowej bieganiny sprawił, że zacząłem być głodny klubowej piłki. W tej chwili mój apetyt zaczął nosić znamiona wilczego. W Hiszpanii żyło mi się dobrze, bardzo ceniłem sobie fantastyczną pogodę i dostatek słońca, ale zarazem zrozumiałem, że nie jestem stworzony do wskakiwania z marszu do ekstraklasy. Moim żywiołem jest budowanie od samych fundamentów, praca u podstaw. Trzecia, może nawet czwarta liga, spokojne pięcie się w górę – to jest to, czego mi potrzeba. Dlatego też gdy jeszcze w Warszawie odezwała się moja komórka, wszystko stało się jasne w trakcie wymiany następujących zdań z całej rozmowy:

 

Herr Ralf, pana propozycja na pewno jest całkowicie poważna? Nadal ciężko mi uwierzyć, że rozmawiam z taką sławą – dudnił ze słuchawki pewny, głęboki głos Rolfa Hempelmanna.

 

Ja, takie propozycje z mojej strony zawsze są wyłącznie poważne – zapewniłem. – Herr Rolf, gdybym nie chciał zaoferować swojej pomocy, nie rozmawialibyśmy w tej chwili. Zatem? Jutro o godzinie szesnastej?

 

Umówienie na spotkanie w cztery oczy zajęło dosłownie kilka minut. Z Moriente już od dobrych dwóch, a może trzech miesięcy rozmawiałem przy kieliszku na temat ewentualnej przeprowadzki, więc muchacho poparł moją nieodwołalną decyzję. Wręczyłem mu też klucze od mojego mieszkanka w Madrycie, by doglądał interesu, a za dwa tygodnie, gdy już odpocznie po mundialu, zaprosiłem go na rauchbiera w moich nowych, skromnych progach. W dziewiątym pod względem liczby ludności mieście kraju, w regionie słynącym z przemysłu, ale i z licznych zabytków, w tym jednego z największych kompleksów górniczych regionu. Czas na to, co lubię najbardziej.

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...