Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Spokojnie, już jesteśmy w Portugalii, a MŚ zaczyna grupa A, czyli szybko wejdziemy do akcji :>

 

------------------------------------------------

 

Świst gwałtownie zwiększających intensywność pracy silników podniósł się chwilę po tym, jak samolot ustawił się do rozbiegu. Momentalnie wszystkich nas wgniotło w fotele i wyniosło w przestworza. Autostrada A4 zamieniła się w cieniutką niteczkę, a tereny Małopolski z tej wysokości były już tylko zielonymi połaciami z wielobarwnymi plackami, które stanowiły miasta.

 

Lecieliśmy ze wschodu na południowy zachód, więc słońce przez większość czasu znajdowało się delikatnie z tyłu i nie grzało tak mocno przez okna. Moriente, który znowu miał problemy z zatykającymi się uszami podczas lotu, większość czasu przespał oparty o luk i zbudził się dopiero wtedy, gdy Boeing zaczął z wolna obniżać pułap, a kapitan obwieścił przez radio, że zbliżamy się do Lizbony i można myśleć już o zajęciu miejsc i zapięciu pasów. Chłopaki dobrze się bawili, chodzili po pokładzie, śmiali się, żartowali i opowiadali sobie anegdoty z orbity okołopiłkarskiej. I dobrze, zawsze lepiej widzieć ich w dobrych nastrojach, bez żadnych oznak stremowania. Tak znacznie łatwiej skonsolidować drużynę na miejscu. Zerknąłem w kierunku rzędów foteli za mną, gdy po raz ostatni rozprostowywałem kości przed lądowaniem. Dostrzegłem rozpromienionego Tomka Koniecznego, nadal emocjonalnie przeżywającego swój pierwszy wyjazd na Mistrzostwa Świata.

 

– Jak tam, przyjacielu? Wszystko git? – zagadnąłem go luźno.

 

– Tak jest, szeryfie – odpowiedział pogodnie.

 

Poklepałem młodzieńca po ramieniu i udałem się na swoje miejsce, bo już widać było w oddali Atlantyk, a to oznaczało, że jesteśmy prawie na miejscu.

 

Moriente od kilku minut leniwie się przeciągał i przechylał głowę to w jedną, to w drugą stronę, by rozruszać zastany kark, a całkowicie rozbudził go dopiero wstrząs przy pierwszym kontakcie podwozia samolotu z płytą lizbońskiego lotniska Aeroporto Humberto Delgado. Spojrzałem na zegarek. Godzina 15:10, dokładnie według planu. Po jakichś pięciu minutach kołowania reprezentacyjny Boeing 737-800 powoli zatrzymał się przed wielkim budynkiem międzynarodowego portu lotniczego i odciął zasilanie silników. Kapitan podziękował za wspólny lot i życzył powodzenia na mundialu. W kierunku samolotu pędziły już mobilne schody, a my w oczekiwaniu na nie zajęliśmy się ściąganiem z półek podręcznych bagaży. Moriente z kolei po blisko trzech godzinach snu profesjonalnie wsunął do aparatu nową kartę SD i szybciutko zaczął robić pierwsze po lądowaniu zdjęcia do fotorelacji.

 

W ciągu ostatnich kilku dni kolejne reprezentacje sukcesywnie zjeżdżały się do Portugalii. Na miejscu były już m.in. kadry USA, Japonii, Kolumbii, Gwatemali, Rosji, Tunezji, Urugwaju i kilkanaście innych. Większość drużyn wybierało Lizbonę jako lotnisko docelowe, ale część ekip wolała lecieć do Porto, skąd miały bliżej do swoich baz. Część terminalu Aeroporto Humberto Delgado została specjalnie oddzielona na potrzeby przylatujących reprezentacji, a całości pilnowali mundurowi o ciemnych karnacjach, w budzących respekt kamizelkach kuloodpornych i zatkniętą w kaburach bronią palną. Kiedy już przeszliśmy przez bramki z wykrywaczami metalu i odebraliśmy bagaże, przeszliśmy na wydzieloną część parkingu, na której czekał na nas nasz mundialowy autokar; luksusowy biały pojazd z czerwonymi motywami, logo Mistrzostw Świata 2022 i wielkim, krwistoczerwonym napisem po bokach: Polska – POLAND – Polônia.

Odnośnik do komentarza

Miejmy nadzieję ;)

 

-------------------------------------------------

 

Pod eskortą portugalskiej policji dojechaliśmy do hotelu. Był to szykowny budynek o wymyślnej architekturze, który idealnie nadawałby się na pocztówkę. Lokalizacja zapierała dech w piersiach; porastające teren grupy palm dawały wystarczająco dużo cienia i osłaniały przed światem zewnętrznym, na dziedzińcu wzdłuż rozchodzących się we wszystkie strony alejek poustawiane były żeliwne ławki, na których można byłoby przesiedzieć cały dzień, z tyłu hotelu był ogród, zaś zaledwie pięćdziesiąt metrów dalej za biegnącym w poprzek pasem egzotycznych krzewów rozciągała się plaża. W tym rejonie wody Atlantyku przy brzegu były turkusowe, tak że dryfujący nieopodal jacht zdawał się lewitować w powietrzu, gdyż nawet tam idealnie było widać dno oceanu.

 

Daliśmy sobie 3-4 godziny na zakwaterowanie, rozpakowanie bagaży i najzwyczajniejsze w świecie zapoznanie się z hotelem. Dopiero o godzinie 19 wyjechaliśmy na ośrodek treningowy, gdzie zaczęliśmy przygotowywać się do meczu z Bahrajnem. Ogrzewany słońcem z czyściutkiego nieba cieszyłem oczy widokiem 23 trenujących piłkarzy, bo Marcin Kowalik ćwiczył już indywidualnie z piłką, zaś Piotrek Szymański nagle zaczął wracać do sprawności znacznie szybciej, niż pod koniec zgrupowania w Zakopanem, i tego wieczoru spokojnie truchtał po okalającej boisko treningowe bieżni lekkoatletycznej. Występ żadnego z nich przeciwko Bahrajnowi nie był niestety możliwy, mimo że nie było przeciwwskazań, by zasiedli na ławce, co mieli pewne jak w banku. Niemniej jednak w pozostałych meczach fazy grupowej powinni być zdolni do gry.

 

Tak mijały nam kolejne solidnie przepracowane dni, a w przeddzień meczu z Bahrajnem zrobiliśmy tylko poranny trening, standardowo z mniejszym obciążeniem, by wszyscy zdążyli odetchnąć. Cztery dni bacznej obserwacji kadry pozwoliły mi w zaciszu mojego hotelowego pokoju ułożyć sobie w głowie wyjściową jedenastkę, którą zgodnie zatwierdziliśmy na ostatniej naradzie ze sztabem szkoleniowym. We wtorkowe popołudnie ogłosiłem więc skład, w jakim rozpoczniemy walkę o pierwsze punkty:

 

W bramce Michał Górka, dalej w obronie od prawej mający za sobą świetny sezon w Le Havre Krzysiek Wróblewski, na środku Artur Kowalczyk i kapitan Marcin Piotrowski, a na lewej formację obrony uzupełnił doskonale radzący sobie w Ajaxie Darek Fornalik. W pomocy rywalizację o miejsce na prawym skrzydle ostatecznie wygrał Tomek Lemanowicz, jedyny w wyjściowym składzie reprezentant polskiej ekstraklasy, w środku pola partnerem Maćka Kwiatkowskiego został Rafał Piątek, lewe skrzydło zajął Mateusz Machnikowski, zaś w ataku zagrają Tomek Adamczyk i Zoran Halilović.

 

W środowy poranek po zwyczajowym rozbieganiu i lekkim śniadaniu byliśmy już wszyscy w autokarze Polska – POLAND – Polônia, którym pojechaliśmy do Coimbry.

Odnośnik do komentarza

 

 

To jakiś wysyp mundialowy chyba. Tu Mistrzostwa, u azakarsana też i zaraz u mnie ME ;)

Tym lepiej :D co jak co, ale mundial zawsze jest ciekawym wydarzeniem :P Tylko o ile Ralf ma ekipę, z którą jest faworytem to ja się boję, że skończę opis na 3 meczach ^^

 

Tylko... Ile można czekaaaaaaaaaaaaaaaać szeryfie! ;) już popcorn przygotowałem, a ten dalej trzyma w napięciu...

Odnośnik do komentarza

:/

 

-----------------------------------------------------

 

Na stadionie Benfiki w Lizbonie najpierw z wielką pompą odbyła się ceremonia otwarcia mistrzostw, a dwie godziny później o godzinie 15 rozpoczął się mecz otwarcia, w którym rywalizację w naszej grupie zaczęły Turcja i Kolumbia. Spotkanie raczej rozczarowało; faworyzowana Kolumbia ku powszechnemu zaskoczeniu od pierwszej do ostatniej minuty w zasadzie skupiała się na kurczowej obronie i przez cały mecz nie oddała ani jednego celnego strzału, demonstrując podręcznikowy futbol na "nie". Turcja wykazywała znacznie więcej ochoty do gry, momentami zamykała Kolumbijczyków w ich własnym polu karnym i pewnie rozstrzelałaby rywali, tyle że na drodze do zwycięstwa walecznym sercom stanął dziadeczek Arenas, który bronił wszystko, co leciało w światło bramki, a w 80. minucie obronił nawet rzut karny wykonany przez Ismaila Osmana.

 

 

W trakcie rozgrzewki w Coimbrze znaliśmy już ten wynik. Chłopaki wyglądali na pewnych siebie i doskonale prezentowali się na całej serii zdjęć wykonanych przez Moriente kręcącego się po murawie z lustrzanką w ręku. Ostatnie fotografie Javier zrobił w szatni, gdy byliśmy przebrani w jednolicie białe stroje i gotowi do wyjścia na boisko.

 

 

Sędzia Sassi wyprowadził obie jedenastki na murawę, gdzie wpierw odegrano Mazurek Dąbrowskiego, odśpiewany rykami tysięcy polskich kibiców na trybunach Estádio Cidade de Coimbra, a następnie hymn Bahrajnu. Spotkanie rozpoczęło się od naszych spokojnych ataków, w których już po kilku minutach po raz pierwszy rywali postraszył Machnikowski, który jednak główkował ponad bramką. Po kwadransie z dośrodkowania Wróblewskiego do kolejnego strzału głową doszedł Piątek, ale Ahmed instynktowną interwencją uratował kolegów. Kolejną chwilę później tym razem z lewej strony dośrodkował Machnikowski, a Halilović w prostej sytuacji strącił piłkę obok bramki; niestety pierwszy raz z bardzo wielu tego wieczoru. W 19. minucie wyczyn Zorana skopiował Adamczyk, którego szczupak o centymetry minął słupek, zaś trzy minuty później mający przed sobą praktycznie pustą bramkę Halilović znowu uderzył głową na aut bramkowy, co zaczęło mnie już powoli irytować. Kibiców na trybunach, przed telewizorami w całej Polsce i również w Zakopanym z całą pewnością nie inaczej.

 

W 25. minucie kopnąłem swój pierwszy bidon na tym mundialu, ponieważ po wrzutce Lemanowicza Halilović już trzeci raz nie trafił w bramkę z bliska. Bluzgając pod nosem zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie zdjąć Zorana z boiska, by nie marnować czasu, bo miałem serdecznie dosyć jego tragicznych pudeł, gdy nadeszła 29. minuta. Sędzia podyktował rzut wolny dla nas na 40. metrze, Kowalczyk przerzucił piłkę nad skromnym dwuosobowym murem, a Halilović przeskoczył Essę i NARESZCIE skierował futbolówkę wprost do bahrajńskiej bramki. Polskie sektory stadionu w Coimbrze eksplodowały radością i od tej pory wyraźnie ożyły. Po stracie gola Bahrajn trochę pękł i nasza przewaga przybrała na sile, ale dzisiaj mieliśmy po prostu ogromne problemy ze skutecznością, przez co do przerwy jeszcze Piątek i ponownie Machnikowski zmarnowali dwie dobre okazje na podwyższenie rezultatu.

 

W drugiej połowie nieoczekiwanie, mimo że nie wydawałem takiego polecenia, moi podopieczni całkowicie stanęli w miejscu i oddali inicjatywę rywalom, czego skutkiem były coraz śmielsze ataki Bahrajnu. Na domiar złego między pomocą a atakiem ziała kompletnie niezrozumiała dziura, tak że nawet gdy odebraliśmy przeciwnikom piłkę, nasze kontrataki błyskawicznie traciły tempo w okolicy środka boiska. Zacząłem w końcu przeprowadzać zmiany; w pierwszej kolejności zdjąłem niewidocznego Adamczyka, w jego miejsce umożliwiając mundialowy debiut Malinowskiemu, a później coraz bardziej zmęczonego Lemanowicza zmienił Brodecki. Zmiany nie dawały dziś absolutnie niczego, gdyż dalej graliśmy po prostu leniwie i niedbale w ataku. A skoro moi piłkarze mieli zamiar zadowolić się skromniutkim 1:0, wiadomym było, jak się to skończy. No i proszę bardzo; w 77. minucie, w okresie, gdy znowu wbrew moim poleceniom wycofaliśmy się we własne pole karne, po dośrodkowaniu Al-Mishkhasa Wróblewski dał się przeskoczyć Abdulli, który z główki bez trudu pokonał zaskoczonego Górkę, pokazując Haliloviciowi, jak się uderza głową.

 

Na boisku za ewidentnie oszczędzającego się Piątka zameldował się Woźniak, a ja donośnymi rykami nakazałem ruszenie tyłków i walkę o zwycięstwo. Na próżno. Pozostały kwadrans żenująco przespaliśmy, i kiedy sędzia Sassi zagwizdał po raz ostatni, stałem jak wryty przy linii bocznej z miną Stańczyka z obrazu Matejki. Po słabiutkiej jak na nasze możliwości grze zaledwie zremisowaliśmy z Bahrajnem 1:1, co osobiście odebrałem jako porażkę.

08.06.2022, Estádio Cidade de Coimbra, Coimbra, widzów: 29 979

MŚ Gr.A (1/3) Bahrajn [23.] – Polska [1.] 1:1 (0:1)

 

29' Z. Halilović 0:1

77' H. Abdulla 1:1

 

Polska: M.Górka 6 – K.Wróblewski 7, A.Kowalczyk 7, M.Piotrowski 7, D.Fornalik 7 – T.Lemanowicz 7 (71' M.Brodecki 7), M.Kwiatkowski 7, R.Piątek 6 (78' T.Woźniak 7), M.Machnikowski 7 – T.Adamczyk 7 (64' K.Malinowski 7), Z.Halilović 7

 

GM: Zoran Halilović (N, Polska) - 7

 

Mecz w Coimbrze stanowił jedno wielkie rozczarowanie. Bahrajn był teoretycznie najłatwiejszym rywalem w fazie grupowej, a wobec remisu Turcji z Kolumbią mieliśmy szansę rozdawania kart w grupie A. Zamiast tego już na samym starcie utrudniliśmy sobie życie, gdyż jeżeli nie uda mi się szybko potrząsnąć drużyny za bary i poprawić jakości naszej gry, czarno widzę nasze szanse w potyczkach z Kolumbią i Turcją.

 

Grupa A.

1. Bahrajn – 1 pkt – 1:1

2. Polska – 1 pkt – 1:1

3. Kolumbia – 1 pkt – 0:0

4. Turcja – 1 pkt – 0:0

Odnośnik do komentarza

@Makk,

No, kompletna porażka :/ Gdyby Halilović nie odwalał takiej chałtury w pierwszej połowie, już po tym jednym meczu miały wszelkie szanse zostać królem strzelców :/ A teraz mamy dwa mecze z nieobliczalnymi drużynami, po których można się spodziewać wszystkiego...

Odnośnik do komentarza

Jeśli pozbieramy się po wpadce i odzyskamy skuteczność, to może coś się uda ugrać...

 

---------------------------------------------

 

Orły Mr. Ralfa się nie spisały – taka wieść rozeszła się po mundialowym świecie. Gdy wracaliśmy Polska – POLAND – Polônią do Lizbony, było już po północy. W autokarze panowała cisza. Część chłopaków drzemała, inni wlepiali nosy w szyby, błądząc zmieszanym wzrokiem po neonach mijanych stacji paliw i majaczącej w mroku rzeźby terenu, czując potworny zawód, że przez własną nieskuteczność nie potrafiliśmy pokonać mundialowego outsidera, choć przed meczem 3:0 media brały w ciemno, czym zawiedliśmy kibiców, ale przede wszystkim samych siebie. Hmm, 3:0 brane w ciemno. Może właśnie to było przyczyną przegranego remisu? Zlekceważenie rywala? W środku pola zagraliśmy naprawdę nieźle, ale pod bramką Bahrajnu aż na ławce trenerskiej wyczuwałem wyraźny fetor nonszalancji. Zoran główkował tak, jakby był święcie przekonany, że piłka już poprzez sam fakt, że dotyka głowy jednego z najlepszych napastników w Europie, miałaby sama posłusznie wpadać do siatki, zaś Tomka jakby w ogóle nie było na boisku.

 

Na czwartek, dzień po naszym falstarcie w Coimbrze, zaplanowałem tylko lekki wieczorny trening, trzeba było zregenerować siły. Dlatego też rano po śniadaniu zebrałem drużynę w świetlicy, gdzie przeprowadziłem podsumowanie meczu z Bahrajnem.

 

– Kompania, większość rzeczy wyjaśniliśmy sobie w szatni po spotkaniu. Nie ma co ukrywać, daliśmy dupy po całości, mistrzom świata nie przystoi remisować z drużyną, która przyjechała do Portugalii po naukę od lepszych – kontynuowałem. – To wszakże nie oznacza, że mamy wychodzić na boisko na takiego rywala z przekonaniem, że będzie sam strzelał sobie gole. Musimy nieustannie pamiętać o tym, że na mundialu NIE MA słabych drużyn; nawet gdyby na turniej jakimś cudem awansowała Andora, trzeba z nią grać, jakby to była Anglia, Niemcy, czy Hiszpania. O ile organizacja gry była dobra, bo Bahrajn nie potrafił sobie poradzić z naszymi atakami, o tyle nie będę tolerował takiego olewanctwa w ataku. Piłka nie wpadnie do bramki sama! Trzeba ją tam najpierw precyzyjnie skierować, a nie zamykać oczy i strzelać na zasadzie "niech się dzieje wola nieba"!

 

Podsumowanie trwało jeszcze kwadrans. Później piłkarze dostali kilka godzin wolnego i mieli stawić się w komplecie o osiemnastej, a ja zebrałem cały sztab szkoleniowy, wsunąłem do odtwarzacza Blue-Ray krążek z wypalonym meczem Turcja - Kolumbia i przystąpiliśmy do wnikliwej analizy.

 

Kolumbijczycy swój jedyny, katastrofalnie niecelny strzał na górne rzędy trybun oddali w 40. sekundzie spotkania, a później aż do końcowego gwizdka nie zdołali nawet zbliżyć się do tureckiej bramki. Turcy robili z rywalami co tylko chcieli, mieli mnóstwo swobody w dowolnej strefie boiska, ale nieodmiennie strzelali prosto w Arenasa, a w 80. minucie z rzutu karnego Osman uderzył w środek bramki, więc kolumbijski bramkarz bez trudu został bohaterem swojej drużyny.

 

– Cóż, widać jak na dłoni – zacząłem – że Kolumbia ani przez chwilę nie była zainteresowana grą w piłkę. Zawodnicy przyglądali się tylko biegającym między nimi Turkom i niespecjalnie próbowali przerywać ich akcje i wyprowadzać kontry. Zero kompletne w tym względzie. To nie podlega wątpliwości. Zastanawia mnie zupełnie inna rzecz – na chwilę spauzowałem, po czym podjąłem dalej. – Mianowicie to, jaki pomysł mają Kolumbijczycy na fazę grupową. Gra na remis z Turcją była elementem jakiegoś planu, czy po prostu są nieprzygotowani do imprezy? Maciek, co o tym myślisz? – zwróciłem się do mojego asystenta Skorży.

 

– Hmm, w moich oczach wygląda to tak, jakby na trzech remisach chcieli się wślizgnąć do 1/8 finału – odrzekł Skorża. – Myślę, że mogli przyjąć taktykę opartą na uniknięciu porażki z nieobliczalną Turcją i czekaniu na nasz rezultat z Bahrajnem. A ten, można tak powiedzieć, jest dla nich korzystny, bo wszyscy mamy jednakową liczbę punktów. Teraz będziemy grali pierwsi, więc Kolumbia znowu dopiero po meczu będzie czekała na to, co stanie się w spotkaniu Turcji z Bahrajnem. Myślę, że jest duża szansa, że Kolumbia znowu może myśleć głównie o remisie; w końcu cztery lata temu zmiażdżyliśmy ich na inaugurację, a dwa tytuły są bez wątpienia solidnym straszakiem – zakończył mój asystent.

 

– Andrzej? – zwróciłem się do Niedzielana.

 

– Ja, szeryfie, jestem zdania, że oni dobrze wiedzą, że gra na trzy remisy jest bardzo niepewnym wyjściem. Moim zdaniem we wtorek mogą zagrać zupełnie inaczej, ofensywniej, tak że jeśli o mnie chodzi, wolałbym podejść do sprawy ostrożniej i zobaczyć, jak będzie sprawa wyglądała po pierwszym kwadransie.

 

– Tak, Andrzej, tylko przez pierwszy kwadrans da się wpakować nawet trzy gole – odezwał się Skorża.

 

– Dlatego też teraz zebraliśmy się tutaj, żeby wspólnie przygotować odpowiedni plan – powiedziałem. – Najważniejsze, to zagrać sto razy skuteczniej w ataku, bo gdyby nie to, po wczorajszym mieliśmy trzy punkty i bilans bramkowy co najmniej 4:1, jeżeli i tak dalibyśmy sobie wcisnąć tamtego gola z końcówki. Na pewno będziemy mieć problemy z Arenasem, jestem tego pewny, jak tego, że dzisiaj w nocy będzie ciemno.

 

Opinie pozostałych trenerów, Andy'ego Johnsona, Jacka Kaźmierskiego i Brano Arsenovicia, a także menedżerów drużyn U-21 i U-19, czyli Jana Kollera i Darka Frankiewicza były podzielone między mną, Maćkiem i Andrzejem. Niemniej jednak wszyscy zsumowaliśmy swoje wnioski i mieliśmy gotowy plan na najbliższe treningi.

Odnośnik do komentarza

Po południu mundialowy ekspres rozpędził się na całego. W grupie B Niemcy bez trudu zmasakrowały Tunezję 4:0, a w najbardziej oczekiwanym przez miejscowych meczu pierwszej kolejki fazy grupowej Portugalia ku powszechnej euforii pokonała Japonię 3:2. W piątek kibice całego świata mogli radować się aż trzema spotkaniami; półfinalista ostatniego Euro Austria wygrała 3:0 z Etiopią, Irak przegrał z Rumunią 0:1, a najwięcej mówiło się o masakrze w Lizbonie, gdzie Brazylia rozgromiła Gwatemalę aż 9:0. Sobota oznaczała pierwszy hitowy mecz mundialu, w którym w Setúbal Francja pokonała 3:1 Urugwaj, a także pierwszą sensację, jaką była porażka 1:2 Holandii w starciu ze Słowenią; w ostatnim spotkaniu Gwinea planowo przegrała 1:3 ze Stanami Zjednoczonymi. Sukcesem inaugurację w niedzielę zakończyła Hiszpania, która 2:0 ograła Ekwador, Anglia w identycznym stosunku okazała się lepsza od Białorusi, zaś Syria w najnudniejszym tego dnia meczu bezbramkowo zremisowała z Algierią. W poniedziałek młócka fazy grupowej zatoczyła kółeczko; Włosi bez problemu wygrali 2:0 z Koreą Południową, Rosja sensacyjnie rozbiła Argentynę aż 5:1, a o 19 rozpoczęło się wyczekiwane z największym zaciekawieniem spotkanie, w którym na mundialu debiutowała reprezentacja St. Vincent i Grenadyn. Kopciuszek zagrał znacznie lepiej, niż zakładano, a minimalna porażka 0:1 z Wybrzeżem Kości Słoniowej ujmy egzotycznej drużynie na pewno nie przyniosła.

 

 

W tym czasie intensywne treningi w naszym obozie na peryferiach Lizbony trwały w najlepsze. Byliśmy wkurzeni. Wkurzeni tym, że wyłącznie na własne życzenie tak słabo zaczęliśmy turniej. Wiedziałem, że chłopaki będą chcieli się zrehabilitować, ale i tak szykowałem zmiany w wyjściowej jedenastce. Po pierwsze postanowiłem posadzić na ławce mającego problemy z celnością Halilovicia i zastąpić go gwiazdą Sevilli Marcinem Pawlakiem, wciąż głodnym sukcesu. Po drugie na środku pomocy Rafała Piątka zastąpić miał Tomek Woźniak, który po wejściu na boisko na inaugurację spisał się od niego wyraźnie lepiej. Teraz już mogłem z zadowoleniem powiedzieć, że mam do dyspozycji całą kadrę, bo Marcin Kowalik elegancko walczył z kolegami o piłki bark w bark, a Moriente pięknie uchwycił obiektywem Piotrka Szymańskiego, który po raz pierwszy rąbnął z prawej nogi tak potężną bombę w poprzeczkę, że bramka trzęsła się jeszcze przez dobre dziesięć sekund.

 

 

 

We wtorek 14 czerwca kipieliśmy energią i motywacją. Polska – POLAND – Polônia punktualnie o dwunastej dowiózł nas na podziemny podjazd dla autokarów pod Estádio Municipal de Aveiro, gdzie za trzy godziny mieliśmy zmierzyć się z Kolumbią. Na naszych wspaniałych kibiców zawsze można liczyć, i ponownie odegrany jako pierwszy Mazurek Dąbrowskiego niósł się efektownie po trybunach areny w Aveiro.

 

Po hymnach stanęliśmy ze Skorżą i Niedzielanem razem przy ławce trenerskiej w oczekiwaniu, czyja teoria okaże się prawdziwa. A co chwilę każdy z nas z osobna uśmiechał się z satysfakcją, gdy zdawało się, że wychodzi na jego. Kolumbijczycy wzorem meczu z Turcją całkowicie oddali nam pole na początku i czaili się za podwójną gardą pod własnym polem karnym. Po kilku minutach po raz pierwszy rywali uratował Arenas, co wydawało się być zapowiedzią przewidywanych przeze mnie problemów z bramkarzem. Później zaś zaczęły się dziać rzeczy, których nie było w planie.

 

Mianowicie zaczęliśmy... odpuszczać. Kolumbia coraz śmielej zapuszczała się na naszą połowę, a wraz z tym przyszły okazje dla rywali. Mieliśmy więcej szczęścia, niż rozumu, bo choć Kolumbijczycy dochodzili do groźnych sytuacji, to ich celowniki były dramatycznie zwichrowane i piłki najczęściej szybowały na trybuny, a gdy już mknęły w światło bramki, nieodmiennie padały łupem Górki, który w końcu wszedł na najwyższy poziom. I gdy już wydawało się, że lada chwila Kolumbia w końcu dopnie swego, w 22. minucie Wróblewski wykiwał na prawej flance Díaza i zagrał do kompletnie niepilnowanego Lemanowicza, który wyciągnął Arenasa z bramki, zagrał obok niego po ziemi, a Marcin Pawlak bez trudu umieścił piłkę w pustej bramce! Goool! Był to punkt zwrotny tego spotkania. Dziesięć minut później Lemanowicz rozpędził się prawym skrzydłem, Morales nie był w stanie mu przeszkodzić, po czym Tomek posłał centrę, a Pawlak bez najmniejszego trudu uwolnił się spod krycia Rubio i celną główką podwyższył na 2:0! Nareszcie pewniejsza sytuacja! Niedługo później użądliliśmy po raz trzeci, tym razem z pomocą Kolumbijczyków; w 40. minucie Vallejo opanował piłkę w narożniku boiska, ale zaraz utracił ją na rzecz Pawlaka, Marcin natychmiast wrzucił w pole bramkowe, a blokujący Adamczyka Romero fantastyczną główką pokonał własnego bramkarza. Mistrzowie świata nareszcie zaczęli grać adekwatnie do dwóch gwiazdek widniejących nad orłem na piersi.

 

A to jeszcze nie koniec...

 

...na pierwszą połowę, oczywiście. Tuż przed przerwą przejawiający pierwsze oznaki załamania Kolumbijczycy spróbowali zaatakować, ale Fornalik zgarnął balansującą na linii bocznej piłkę i przerzucił do przodu, gdzie już rozpędził się najlepszy na boisku Pawlak, w pełnym biegu precyzyjnie dośrodkował wprost na czoło Adamczyka, dzięki czemu Tomek szczupakiem w okienko podwyższył na 4:0, zaliczając swoje pierwsze trafienie na tym mundialu.

 

Tego dnia jedynie w przerwie meczu Kolumbijczycy mieli chwilę spokoju. Od razu po zmianie stron wróciliśmy do punktowania słaniających się na nogach rywali. W 53. minucie Lemanowicz odesłał z powrotem w pole karne wybitą po rzucie rożnym piłkę, a Adamczyk bez trudu ustawił sobie Romero i było już 5:0 dla Polski. Tego meczu już nie dało się nie wygrać, zwłaszcza wobec kapitulanckiej postawy Kolumbii, ale nie oznaczało to, że mamy przestać strzelać; co to, to nie. W 64. minucie swoją bramkę celną bombą zza pola karnego zdobył Tomek Woźniak, a dwadzieścia minut później rywale strzelili koncertowe harakiri, kiedy Rubio położył się na Pawlaku w polu karnym, a sędzia bez wahania użył gwizdka. Do tej pory Artur Kowalczyk jeszcze nigdy nie pomylił się w reprezentacji z rzutu karnego, więc i tym razem atomowym strzałem z "wapna" pewnie ustalił wynik na 7:0, co stanowiło nasze najwyższe za mojej kadencji zwycięstwo na Mistrzostwach Świata. Chwilę później w miejsce Artura wpuściłem młodziutkiego Koniecznego, by chłopaszek chlipnął łyczek mundialowego doświadczenia, i przez te kilka minut grał z dużym animuszem. Ewidentnie drużyny z Ameryki Południowej miały z nami ostro przechlapane.

14.06.2022, Estádio Municipal de Aveiro, Aveiro, widzów: 29 992; TV

MŚ Gr.A (2/3) Kolumbia [20.] – Polska [1.] 0:7 (0:4)

 

22' M. Pawlak 0:1

32' M. Pawlak 0:2

40' E. Romero 0:3 sam.

45+2' T. Adamczyk 0:4

53' T. Adamczyk 0:5

64' T. Woźniak 0:6

84' A. Kowalczyk 0:7 rz.k.

 

Polska: M.Górka 9 – K.Wróblewski 9, A.Kowalczyk 9 (85' T.Konieczny 7), M.Piotrowski 10, D.Fornalik 8 – T.Lemanowicz 10, M.Kwiatkowski ŻK 7 (46' G.Owczarek 7), T.Woźniak 9, M.Machnikowski 9 (79' Z.Pawłowski 7) – T.Adamczyk 9, M.Pawlak 10

 

GM: Marcin Pawlak (N, Polska) - 10

 

Wróciliśmy pod Lizbonę chwilę po rozpoczęciu drugiego spotkania naszej grupy, w którym Turcja skromniutko pokonała Bahrajn 1:0, co w tej chwili dało nam fotel lidera grupy A. Wobec tego w ostatniej kolejce Kolumbia zagra o wszystko z Bahrajnem, a my z Turkami o pierwsze miejsce w grupie i uniknięcie porażki, która i nas, i ich mogłaby zepchnąć na trzecie miejsce i wyeliminować z turnieju. Ale my się nie damy tak łatwo!

 

Grupa A:

1. Polska – 4 pkt – 8:1

2. Turcja – 4 pkt – 1:0

3. Bahrajn – 1 pkt – 1:2

4. Kolumbia – 1 pkt – 0:7

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...