Skocz do zawartości

Filmy


Tenorio

Rekomendowane odpowiedzi

Dumni i wściekli (Pride)

 

Film o protestach dwóch grup społecznych w thatcherowskiej Wielkiej Brytanii - górników i homoseksualistów.

Poza tym, że - jak to w kinie tzw. alternatywnym - mamy motyw walki o dobry, szlachetny cel, którym tu oczywiście są prawa gejów i górnicze przywileje, to twórcy filmu przemycili kilka ciekawych momentów i scen, które puszczają oko do wytrawnego obserwatora. Pierwsza to gdy Mark, przywódca ruchu gejów, pojawia się na ekranie po raz pierwszy - w swoim pokoju ma wielką flagę ZSRS i zresztą nawet geje w klubie homo nazywają go komuchem. Druga rzecz to dialog dietetyczny starszej pani z górniczej wsi z lesbijkami i oczywiście motyw wegański - gra na stereotypach, ale jakże prawdziwych. Trzecia to sztandar górników z wsi, w której dzieje się akcja, i napis na nim: for (coś tam) and socialism. Nie wiem czy nie było tam freedom, to by było jeszcze bardziej bekowe i oksymoroniczne.

 

 

Świetne krajobrazy walijskie, fajny wieśniacki akcent, solidne aktorskie rzemiosło.

 

Ja się znakomicie uśmiałem z górniczo-gejowskiej propagandy, a smaczki które wymieniłem w spoilerze tylko to umocniły. Oczywiście biorę pod uwagę wersję, że te smaczki, o których pisałem, smaczkami są tylko dla mnie, a dla filmowych twórców to... nic specjalnego :D

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...
  • 2 tygodnie później...

Wyszedłem właśnie z Furious 7 i gdyby potraktować tylko i wyłącznie jako film rozrywkowy, bo nim właśnie jest, a dostaje się akcji jak w trzech częściach Niezniszczalnych łącznie (tak, równie absurdalnej), świetną rolę Stathama (niech on gra już tylko złych!), bawiącego się swoją rolą The Rocka (te onelinery!!!), masę zajebistych fur (Aston i Maserati Stathama, Lykan, GT-R Connera i maaaasa innych) i niejeden nawet spoko suchar (duet Tej i Roman). Plus zgrabną, nową laskę (Nathalie Emmanuel, chwała Grze o Tron, że ją znalazła) i na samym końcu, naprawdę ładne, wykręcające łezkę w oku pożegnanie Walkera. Subtelne, ale bardzo, bardzo dobre. Dużo banalnej, ale odpowiedniej symboliki. Bez wątpienia najlepsza część, rzekłem!

Odnośnik do komentarza

Keoma (1976) rez. Enzo G. Castellari

 

Keoma to spaghetti western nakrecony w latach zmierzchu tego gatunku. Jego rezyserem jest Castellari, ktory zdazyl wczesniej nakrecic kilka spaghetti westernow, oraz stworzyl "przeboje" kina poliziotteschi - specyficznego gatunku wloskiego kina kryminalnego - z udzialem jednej z gwiazd spaghetti - Franco Nero. Wspominam tutaj o tym drugim, gdyz to on wcielil sie w postac tytulowego Keomy.

 

Trzeba przyznac, ze krecenie w 1976 roku spaghetti westernu wymagalo sporej odwagi, biorac pod uwage to, ze gatunek ten byl juz wyeksplowatowany do granic mozliwosci, przeszedl wszystkie fazy "zycia" gatunku i czekala go juz tylko agonia. Decyzja o jego nakreceniu byla tym bardziej zaskakujaca, jak sie zobaczy, w jaki sposob zostal zrealizowany i jaka historie opowiada.

 

A mamy tutaj do czynienia z tytulowym Keomą (wspomniany Franco Nero), pol bialy, pol indianin, ktory wraca z wojny secesyjnej w rodzinne strony i wplatuje sie w konflikt z miejscowym "zawadiaka" Caldwellem, ktory postanowil przejac wladze nad lokalnym miasteczkiem, wykorzystujac panujaca zaraze jako sposob na zalatwienie taniej sily roboczej w swojej kopalnii (zarazonych wysyla do pracy w kopalni, ktora stanowi swego rodzaju miejsce izolacji od zdrowych osob.

 

Powyzszy zarys fabuly wydaje sie byc dosc sztampowy jak na gatunek spaghetti westernu (i westernu w ogole), ale Castellari dorzuca do kotla jeszcze kilka watkow. Sprawy rodzinne glownego bohatera - jego relacja z ojcem oraz trzema bracmi, ktorzy ku dezaprobacie ojca przylaczyli sie do bandy Caldwella; murzyna George'a, ktory przed wojna secesyjna byl sluga i opiekunem w domu Keomy, a teraz, gdy uzyskal wolnosc, jest miejskim pijaczkiem; historie kobiety w ciazy, nad ktora opieke obejmuje Keoma; sam glowny bohater i jego historia zycia - to jak zostal uratowany z pogromu indian i jego wychowanie; oraz kilka innych mniejszych watkow. Na nude pod wzgledem fabuly nie mozna narzekac :)

 

Jednak poklony naleza sie przede wszystkim za wykonanie Keomy. :respekt:

 

 

Przede wszystkim zdjecia. Swietne pomysly ukazywania scen, bohaterow, strzelanin, pojedynkow, rozmow. Operator stosuje najrozniejsze techniki, zeby przykuc nasza uwage do ekranu. Swietnym pomyslem jest sposob ukazywania retrospektyw (jakze charakterystycznych dla tego gatunku), ktorze przenikaja(!) sie z czasem terazniejszym. Dla przykladu glowny bohater odwiedzajac rodzinny dom widzi dzieci - siebie i braci z dziecinstwa - a sama retrospektywa dzieje sie na tym samym planie i w tym samym momencie, w ktorym przebywa wlasnie bohater i jest jej swiadkiem. Takich chwytow w filmie jest kilka i sprawdzaja sie znakomicie. Nie dosc ze zaskakuja widza od strony wizualnej to wprowadzaja nowy poziom imersji :).

 

Przy okazji sztuki operatorskiej musialbym tez wspomniec o dwoch innych rzeczach. 1. scenografia - widac tutaj mistrzowska reke Carlo Simiego, urzekla mnie ta wielopoziomowosc i mnogosc wykorzystania konstrukcji miasteczka przez niego rozplanowanych. 2. Montaz - oprocz opisanych wyzej scen retrospektywnych, sa tez bardziej tradycyjne wycieczki do przeszlosci wykonywane dzieki montazowi. Jednak i tutaj jest troche inaczej niz zazwyczaj, czesto ciecia montazowe potrafia zaklocic porzadek czasowy, przez co potrzbujemy chwili, aby sie zorientowac, na ktorej plaszczyznie czasowej w fabule sie wlasnie znajdujemy. takich scen jest tylko kilka, ale mile urozmaica to seans :)

 

Jak juz jestem przy stronie technicznej to nie mozna tez zapomniec o sposobie filmowania strzelanin. Tutaj widac wprost inspiracje kinem Sama Peckinpaha. Niemal kazda smierc przedstawiana jest w zwolnionym tempie, przez co ma sie wrazenie ze jest celebrowana. Tutaj przy okazji widac jak bardzo kino zatacza kola... amerykanie kreca westerny, wlosi inspirujac sie nimi kreca spaghetti westerny, amerykanie widzac spaghetti westerny (a w zasadzie filmy Leone) urozmaicaja o jego elementy swoje antywesterny, po czym wlosi znowu dokladaja to do swoich westernow ufff...

 

W kontekscie Keomy trzeba jeszcze wspomniec o zadziwiajacej, charakterystycznej i na swoj sposob irytujacej sciezce dzwiekowej. Dlaczego zadziwiajacej? Poniewaz, co nie bylo zbyt czeste w sw, jest wyspiewana. Piosenka tytulowa potrafi nawet wpasc w uchu, chociaz wokalizy kobiety i mezczyzny potrafia momentami zirytowac. Ilustracyjna rola muzyki w tym filmie przybrala inny wymiar, gdyz puszczane w odpowiednich momentach wokalizowane fragmenty doslownie komentuja to co sie wydarzylo na ekranie. Skojarzenia z antycznym chorem jak najbardziej mile widziane.

 

Ostatnia rzecz, o ktorej jeszcze chcialbym wspomniec, to nagromadzenie symboliki w tym filmie. Nieprzypadkowa chrystusowosc w stronei wizualnej bohatera i jego losach, enigmatyczne postacie przewijajace sie przez ekran, opiewanie w najrozniejszy sposob wartosci i roli wolnosci, a takze z drugiej strony przygnebiajacy, depresyjny i defetystyczny nastroj. Jeden z bardziej przygnebiajacych sw jakie widzialem (aczkolwiek pod tym wzgledem Cut Throat Nine nie przebija, ale ten western to ewenement). Wszystko to jest wplecione bardzo zrecznie, choc niektorych moze razic to, ze jest to mimo wszystko zderzone z kiczem gatunku spaghetti westernu.

 

Konczac ten przydlugi wywod, musze przyznac, ze Keoma mnei zachwycila i stawiam ten film w rzedzie najlepszych przedstawicieli SW. Odwaga tworcow, ze w tak poznym okresie postanowili w taki sposob zrealizowac film o tak pesymistycznym wydzwieku i z mimo wszystko oryginalna kreacja postaci antybohatera - szacunek.

Oczywiscie nie mozna zapominac, ze to jest nadal spaghetti western z wieloma jego wadami, brakami i umownosciami (ktore, nie musze ukrywac, ze uwielbiam ;)). Mimo wszystko ja jak najbardziej go polecam. Dla fanow spaghetti i westernow pozycja obowiazkowa, dla milosnikow kina akcji i kinomanow niezla ciekawostka, a dla pozostalych - ich zapewne nic nie przekona. ;)

 

Na zachete trailer: https://www.youtube.com/watch?v=Sk6Fmmm45Jg

 

ps.

Jako mala nobilitacje dla filmu trzeba wspomniec tez to, ze w role czarnoskorego slugi George'a wcielil sie Woody Strode, etatowy aktor westernow Johna Forda. :)

 

ps2

przepraszam za brak polskich znakow :(

Odnośnik do komentarza

https://www.youtube.com/watch?v=ngElkyQ6Rhs

 

Może naiwnością jest wyciągać takie wnioski z 30 sekund zajawki, ale coś mi mówi, że to będzie stary dobry SW.

 

Ja też mam taką nadzieję, aczkolwiek zdenerwowała mnie polityka dotycząca Expanded Universum znanego z komiksów i książek. Przecież moznby zrobić epicką sagę w oparciu o trylogię Thrawna, czy też o najazd Yuuzhan Vongów. A oni to jednym pstryknieceim palców kasują.

Odnośnik do komentarza

Blindman (1972) reż. Ferdinando Baldi

 

Uwaga, będzie długo ;) dla niecierpliwych ocena w ostatnim akapicie :D.

 

Czas na kolejny spaghetti western, tym razem cofniemy się o kilka lat, do roku 1972. Jest to okres, w którym gatunek wszedł w trzeci etap rozwoju, w którym zaczęły mnożyć się wątki komediowe i autoparodystyczne. Co prawda Blindmanowi daleko do typowych dla tego okresu produkcji typu tych o przygodach Trinity, ale jego absurdalność historii, którą opowiada, niektóre wydarzenia i dialogi oraz występujące cytacje do innych filmów pozwalają go również sytuować w fali filmów typowych dla wspomnianego już etapu rozwoju. Jednak nim przejdę do samego filmu, to trochę o jego personaliach, ponieważ mamy tutaj do czynienia z ciekawą mieszanką - reżyser-rzemieślnik, aktor który zbijał kapitał na filmach Leone, mega gwiazda pewnego zespołu muzycznego i jej producent, a takźe mały wątek polski ;). Ale po kolei.

 

Wspomniany reżyser-rzemieślnik to Ferdinando Baldi. Miał kilka okazji, żeby przejść do wyższej ligi twórców, ale na dobrą sprawę nigdy poza Włochy nie wyszedł. Już w swoim trzecim filmie - Dawid i Goliath, który był typowym obrazem dla gatunku filmów spod znaku sandałów i miecza - miał okazję poprowadzić samego Orsona Wellsa. Cóż, film jaki był, taki był, nie wybijając się niczym szczególnym ponad setki tytułów o podobnej tematyce. Baldi przez kolejne lata kręcił kolejne "antyki", aż wytwórnia przerzuciła go na kolejną filmową żyłę złota we włoskim kinie, czyli spaghetti westerny. Tutaj dorobek Włocha jest już znacznie ciekawszy.

 

I tak warto tu wymienić Texas, Adios, w którym Baldi dostał pod swoje skrzydła samego Franco Nero, który właśnie stał się gwiazdą po premierze Django. Kompletną ciekawostką była Rita of the West, będąca hybrydą spaghetti westernu i … musicalu (tak, tak, takie połączenia też powstawały). Ważnym momentem było stworzenie Preparati la bara! (bardziej znane jako Viva Django), który cieszył się dużą popularnością (czas na kolejną ciekawostkę - film był jednym z naprawdę licznych następców Django, na popularności którego wytwórnie filmowe zbijały kapitał, umieszczając w podtytułach lub alternatywnych tytułach wyraz "Django", chociaż te nie miały nic wspólnego ze swoim sławnym pierwowzorem. Powstał nawet w tym czasie niemiecki film softporno z alternatywnym tytułem zawierającym "Django" ;)). Ostatnim "bardziej klasycznym" spaghetti westernem Baldiego był właśnie Blindman, do którego przejdziemy za chwilę.

 

Co jeszcze warto wiedzieć o Baldim? Po wygaśnięciu zainteresowania spaghetti westernem szybko przerzucił się na gatunek Poliziotteschi, aby wszystko zakończyć na początku lat 80. dwoma dość dobrze przyjętymi filmami. Baldi wziął udział w popularyzacji kina w 3D, kręcąc western Comin' at Ya! i włoską wersję Indiany Jonesa (a co!) Treasure of the Four Crown. Czym spowodowany jest ten przydługi opis reźysera? Poniewaź miał on trochę wspólnego z głównym aktorem filmu Blindman :).

 

W tytułową rolę Blindmana wcielił się Tony Anthony (ach te pseudonimy w kinie włoskim :) i tak najfajniejsze są te, które nawiązywały do Eastwooda, np. George Eastman), czyli Roger Pettito, amerykanin włoskiego pochodzenia. Anthony współpracował w sporej liczbie filmów z wspomnianym wcześniej Baldim. Dodatkowo jako jeden z pierwszych dostrzegł potencjał westernów Leone. Gdy te nie trafiły jeszcze na rynek amerykański, Anthony przekonał wytwórnię MGM do zainwestowania w western Un Dollaro tra i Denti (dolar w tytule oczywiście nieprzypadkowy :)), który ostatecznie osiągnął zyski w USA, przez co wytwórnia dała zielone światło na kolejne filmy. Nie będę tutaj wspominał o innych filmach Anthony'ego, bo to nie ma sensu, ale przy tworzeniu Un Dollaro tra i Denti swoją cegiełkę dorzucił bliski przyjaciel aktora, którym był… Allen Klein.

 

Tak, ten sam Allen Klein, który był wydawcą płyt i promotorem Rolling Stonesów oraz menadżerem The Beatles. Współfinansował on wspomniany western Anthony'ego a jego sukces zaowocował częstszą współpracą obydwu panów. Tutaj dochodzimy ponownie do Blindmana, na którego Klein wyłożył nie tylko pieniądze, ale zrobił coś więcej… Otóż w filmie, do którego za chwilę przejdziemy, jedną z głównych ról zagrał sam… Ringo Starr!

 

Perkusista The Beatles po rozpadzie zespołu w 1970 roku imał się różnych rzeczy, jedną z nich było aktorstwo. Jego postać w Blindmanie jest dość specyficzna, brat głównego "bad-assa", rzekłbym nawet przygłupawa, toteź sam muzyk nie musiał się wybijać na jakiekolwiek większe umiejętności aktorskie. Jednak nazwisko było ogromnym wabikiem dla publiczności.

 

Kończąc tę za długą wyliczankę… Wspominałem też o polskim wątku. Jest nim Magda Konopka, która zagrała siostrę głównego złego, na swój sposób postać burdel mamy ;). Jakby ktoś nie wiedział, Konopka była modelką, która wcześnie wyjechała z kraju i robiła "karierę" modellingową oraz próbowała swoich sił w kinie (głównie włoskim). Były nawet plotki o jej romansie z samym Seanem Connerym.

 

Dobra, ale skończmy te biadolenie i przejdźmy do meritum, czyli filmu Blindman.

 

Blindman, jak już wspomniałem, opowiada dość absurdalną historię ślepego kowboja-rewolwerowca (Anthony), który został wykiwany przez swojego wspólnika. Otóż panowie mieli dostarczyć do pewnej osady górniczej 50(!) kobiet, które miały stać się małżonkami tamtejszych górników :D. Niestety kompan Blindmana oszukał go, a panny sprzedał meksykańskiemu bandycie Domingo, który postanowił wykorzystywać je do zaspokajania potrzeb meksykańskiej armii. :D Cała reszta filmu to działania Blindmana w celu odzyskania wspomnianych kobiet i wypełnienie zawartej wcześniej umowy.

 

Jak widać fabuła nie jest najwyższych lotów, ale pozwala mieć nadzieję na dość dobrą zabawę w trakcie seansu. Niestety tak nie jest. Baldi kompletnie nie ogarnął filmu. Scenariusz ma dość dużo dziur, głupot i umowności, które niestety rażą (np. starcie Domingo z meksykańskim wojskiem - gdzie tu jakakolwiek logika?). Postać Blindmana, która wyraźnie inspirowana jest filmami o Zatoichim - ślepym samuraju, choć na początku bawi z czasem zaczyna coraz bardziej irytować. Niemal przez cały film twórcy podkreślają nam nieporadność i kalectwo głównego bohatera, co z czasem zaczyna być ogromnie nużące (ileż można oglądać po raz któryś, jak bohater w celu przejścia 10 metrów wymacuje kolejne ściany). Niewykorzystanym potencjałem jest postać głównego antagonisty - Domingo. Niestety, ale wydaje się on być bardzo nijaki i na dobrą sprawę dopiero pod koniec wychodzi z tej postaci coś więcej (scena "pogrzebu-zaślubin). Podobnie jest z postacią Candy'ego granego przez Ringo Starra. Motywy jego działania są bezsensowne i niezrozumiałe. Dość dobrze na tym tle wypada Magda Konopka jako siostra wspomnianych braci (szkoda, źe jest tak rzadko) oraz kompletnie przerysowany Generał wojsk meksykańskich.

 

Trzeba przyznać, że Blindman jak na spaghetti western zaskakuje swoją brutalnością. Główny bohater dostaje często i gęsto, jest bity, torturowany (bardzo ciekawa i dość brutalna jak na to kino scena), a takźe trup ściele się niezwykle gęsto (z powodu dwóch scen zgony można spokojnie liczyć w setkach ;)). Podobnie sprawa ma się z pokazywaną nagością. Nie widziałem jeszcze tak "roznegliżowanego" spaghetti westernu. Nie jest to na pewno film dla feministek. Kobiety są tu traktowane instrumentalnie, są bite, poniewierane, mordowane choć są bezbronne (przez strzały w plecy chociażby), a przede wszystkim często są nagie. Praktycznie nie ma w tym filmie postaci kobiecej, która nie byłaby choć przez chwile naga na ekranie (zaczynając od tych 50 kobiet, których szuka Blindman, po siostrę bandytów, kończąc na "przymusowej" kochance Candy'ego - Pilar). Pod tym względem jest to dość oryginalny film jak na sam gatunek spaghetti westernu, który przecież lubił epatować nagością, ale raczej nie aż na taką skalę.

 

Dialogi w filmie to kompletne drewno. Trochę żenują także humorystyczne w zamyśle wstawki samego Blindmana rzucane tu i ówdzie…

 

Od strony technicznej nie można napisać nic szczególnego. Jest po prostu poprawna. Nie wybija się także muzyka. Prawde powiedziawszy, choć film obejrzałem dwa dni temu, to nie w stanie sobie przypomnieć żadnych motywów, co biorąc pod uwagę dość charakterystyczne soundtracki spaghetti westernów, jest czymś niedobrym.

 

Wspominałem wcześniej o tym, że film ten cytuje inne obrazy. Oprócz wymienionej już najbardziej oczywistej inspiracji, czyli Zatoichiego, znajdziemy tu także odwołania m.in. do filmów Leone, Django, Dzikiej Bandy, Najemnika, czy klasyki amerykańskiego westernu pod postacią nadzwyczaj inteligentnego konia głównego bohatera.

 

Podsumowując. Mogło być naprawdę dobrze, a wyszło dość kiepsko. Mam wrażenie, że starano się bez większego namysłu wrzucić do tego filmowego gara wszystko co się da, przyprawiając to pikanterią brutalności i nagości, ale podstawowe składniki były dość nieprzemyślane i przeterminowane, toteż wyszła średnio smaczna całość. Nie jest to totalne dno jeśli chodzi o spaghetti westerny (do tych to mu naprawdę daleko), ale moim zdaniem obraz sam w sobie jest po prostu średni (jak na standardy gatunku). Przyznam, że obiecywałem sobie trochę więcej po tym filmie, jak widziałem go dość wysoko w różnych zestawieniach sw, czy ba, nawet znam osobiście jedną osobę, która jest nim zachwycona ;). Jest kilka fajnych pomysłów, film na początku potrafi zainteresować, ale z czasem zaczyna nużyć, przerywając to uczucie tylko co jakiś czas ciekawszymi scenami, czy dość udaną końcówką (jeden z mocniejszych momentów Blindmana). Swoją drogą były plany kontynuacji Blindmana (film zostawia dość otwarte zakończenie), ale grający główną rolę Tony Anthony tak narzekał na przymus noszenia specjalnych soczewek do oczu, że nawet nei podjął żadnych rozmów na ten temat ;)

 

Fani westernu czy sw pewnie obejrzą, w przypadku innych osób - coz jak nie macie co robic, czy chcecie obejrzec cos niekonwencjonalnego i spod znaku "bad movies", to proszę bardzo. A, i pewnie fani The Beatles też obejrzą ;)

 

Dla mnie w skali spaghetti westernu to mocne 6/10 (czyli jakieś 4/10 normalnie). Do obejrzenia, ale bez fajerwerków.

 

Na koniec trailer: https://www.youtube.com/watch?v=l95IUUNnpjg

 

ps. zeby nie było, wszystkie wymienione powyzej filmy, oprócz comin' at ya! obejrzałem ;)

 

ps2. sorry za długość ale ja o tym gatunku mogę pisać w nieskończoność ;)

Odnośnik do komentarza

Piękne teksty, schizzm :) Przypomniałeś mi o Franco Nero, którego w latach osiemdziesiątych miałem uberbadassa (na spółkę z tym gościem grającym Corrado Cattaniego w Ośmiornicy, byłem wtedy wielkim fanem włoskich aktorów ;) ).

Odnośnik do komentarza

A ja obejrzałem sobie polską produkcję z zeszłego roku, która przeszła bez większego rozgłosu (nie licząc nagrody dla Fabijańskiego za rolę drugoplanową, oraz uznania dla Budnik, ale to w światku wewnętrznym) - Jeziorak Michała Otłowskiego. Reklamowany jako polski kryminał skandynawskiego typu, opowiada o policjantce z mazurskiej komendy, która prowadzi sprawę nielegalnej bimbrowni, w międzyczasie dostając drugą - na Jezioraku znaleziono ciało młodej dziewczyny w małej łódce. Jakby tego było mało, jej narzeczony wraz z partnerem (również policjanci) zaginęli bez wieści od kilku dni. Wszystkiego tego można dowiedzieć się z tego trailera.

 

Film polecam, ale najpierw trochę ponarzekam:

 

 

Budnik stara się jak może, ale scenarzysta (też Otłowski) postawił przed nią IMO niemożliwe zadanie - bohaterka od początku filmu (1) jest w ciąży, (2) dowiaduje się, że jej partner zaginął, (3) dowiaduje się, że jest adoptowana, jej matką była wariatka i że ma brata, (4) dowiaduje się, że jej partner się utopił w radiowozie, (5) dowiaduje się, że jej przełożony jest mordercą. Jak dla mnie zdecydowanie zbyt duża lawina nieszczęść, a podkomisarz Dereń pozwala sobie na chwilę słabości jedynie przy wyciąganiu radiowozu z rzeki, żeby następnego dnia jak gdyby nigdy nic prowadzi sprawę dalej.

 

Jak na skandynawski kryminał jest też za dużo "akcji" (strzelanin, pościgów, przemocy) i trupów, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że rzecz nie dzieje się w wielkim mieście, tylko na prowincji.

 

Fabijański na pewno nie do końca wykorzystany. Widać, że młodzieńczy - ale profesjonalny - entuzjazm aspiranta Marca został wprowadzony po to, żeby trochę rozjaśnić klimat (ale nie w jowialny, czy głupi sposób), po połowie filmu jednak odsuwa się on zdecydowanie na dalszy plan, IMO na niekorzyść całości.

 

 

 

Co przemawia na korzyść tego filmu? Sporo. Scenariusz, mimo że miejscami przesadzony, fajnie się zazębia i fajnie się rozwija. Zdjęcia i dźwięk są fenomenalne, obrazy są szaro-buro-ponure, ale wyraźne. Mało filmów polskich ostatnio oglądałem, ale dźwięk jest jakości chyba najwyższej, odkąd pamiętam, nie ma żadnego problemu ze zrozumieniem aktorów.

 

Mam nadzieję, że Otłowski nie pójdzie drogą Vegi, i będzie robił to, co mu wychodzi najlepiej.

 

Acha - Jeziorak gra Zalew Zegrzyński ;)

Odnośnik do komentarza

A ja obejrzałem sobie polską produkcję z zeszłego roku, która przeszła bez większego rozgłosu (nie licząc nagrody dla Fabijańskiego za rolę drugoplanową, oraz uznania dla Budnik, ale to w światku wewnętrznym) - Jeziorak Michała Otłowskiego. Reklamowany jako polski kryminał skandynawskiego typu, opowiada o policjantce z mazurskiej komendy, która prowadzi sprawę nielegalnej bimbrowni, w międzyczasie dostając drugą - na Jezioraku znaleziono ciało młodej dziewczyny w małej łódce. Jakby tego było mało, jej narzeczony wraz z partnerem (również policjanci) zaginęli bez wieści od kilku dni. Wszystkiego tego można dowiedzieć się z tego trailera.

 

Film polecam, ale najpierw trochę ponarzekam:

 

 

Budnik stara się jak może, ale scenarzysta (też Otłowski) postawił przed nią IMO niemożliwe zadanie - bohaterka od początku filmu (1) jest w ciąży, (2) dowiaduje się, że jej partner zaginął, (3) dowiaduje się, że jest adoptowana, jej matką była wariatka i że ma brata, (4) dowiaduje się, że jej partner się utopił w radiowozie, (5) dowiaduje się, że jej przełożony jest mordercą. Jak dla mnie zdecydowanie zbyt duża lawina nieszczęść, a podkomisarz Dereń pozwala sobie na chwilę słabości jedynie przy wyciąganiu radiowozu z rzeki, żeby następnego dnia jak gdyby nigdy nic prowadzi sprawę dalej.

 

Jak na skandynawski kryminał jest też za dużo "akcji" (strzelanin, pościgów, przemocy) i trupów, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że rzecz nie dzieje się w wielkim mieście, tylko na prowincji.

 

Fabijański na pewno nie do końca wykorzystany. Widać, że młodzieńczy - ale profesjonalny - entuzjazm aspiranta Marca został wprowadzony po to, żeby trochę rozjaśnić klimat (ale nie w jowialny, czy głupi sposób), po połowie filmu jednak odsuwa się on zdecydowanie na dalszy plan, IMO na niekorzyść całości.

 

 

 

Co przemawia na korzyść tego filmu? Sporo. Scenariusz, mimo że miejscami przesadzony, fajnie się zazębia i fajnie się rozwija. Zdjęcia i dźwięk są fenomenalne, obrazy są szaro-buro-ponure, ale wyraźne. Mało filmów polskich ostatnio oglądałem, ale dźwięk jest jakości chyba najwyższej, odkąd pamiętam, nie ma żadnego problemu ze zrozumieniem aktorów.

 

Mam nadzieję, że Otłowski nie pójdzie drogą Vegi, i będzie robił to, co mu wychodzi najlepiej.

 

Acha - Jeziorak gra Zalew Zegrzyński ;)

 

Mnie ta kumulacja nieszczęść raziła również. Film nic by nie stracił na tym, gdyby Budnik nie była ciężarna, gdyby nie okazało się, że ma brata - równie dobrze mógłby być to ktoś obcy, który odnalazł prawą policjantkę godną zaufania. Ale to i tak małe wady jak na polskie kino, a i całkiem przyjemnie się ogląda ;)

 

Odnośnik do komentarza

Mad Max: Fury Road

 

Wrzucę tylko fragmenty, pełna wersja jest tutaj.

 

Główny bohater (Tom Hardy) staje ramię w ramię z imperatorką Furiosą (Charlize Theron), chcąc ocalić ciemiężone kobiety i lud przed samozwańczym i szalonym dyktatorem Immortanem Joe. Reszta filmu to już ciągły pościg!

 

Mad Max w kreacji Toma Hardy’ego stara się nawiązywać do swojego poprzednika, ale nie jest tak charyzmatyczny jak bohater wykreowany przez Mela Gibsona. Jednak trzeba przyznać, że nie pomógł mu w tym scenariusz. Hardy wymawia może z 30 kwestii na przestrzeni całego filmu, którego centralną oś stanowi postać Furiosy i jej kobiecych towarzyszek. Postać Maxa wydaje się być zepchnięta na bok, stanowiąc rolę pomocnika w działaniach bohaterek. Muszę przyznać, że Charlize Theron bardzo dobrze wypadła w roli swojej zbuntowanej bohaterki, a pomiędzy nią a Maxem czuć na ekranie zawiązującą się chemię (choć jak donosiły wieści z planu, aktorzy za bardzo za sobą nie przepadali). Reszta postaci jest niemal wyjęta ze świata komiksowego czy zwariowanego filmu animowanego (pojazd, na którym grupa szaleńców wystukuje rytm na bębnach, a na jego przedzie znajdują się dwie wysokie kolumny głośników i groteskowy gitarzysta ze strzelającą ogniem gitarą? Dlaczego nie!). Immortan Joe i jego poplecznicy są przerysowani, czasami dość nieudolni w swoich poczynaniach, a z drugiej strony niezwykle wyraziści i stanowiący świetny kontrast dla głównych bohaterów.

 

Jednak meritum filmu to nieustanna wysoka prędkość. Już od samego początku, gdy na ekranie widzimy tylko Mad Maxa na tle pustynnego krajobrazu, po chwili raczeni jesteśmy pierwszym przyśpieszeniem akcji, który stanowi pościg za głównym bohaterem. Następnie film zwalnia tylko na kilka minut, aby wrzucić kolejny bieg i pędzić nieubłaganie przez dobrą godzinę seansu. Następnie dostajemy chwilę wytchnienia, aby na koniec twórcy uraczyli nas kapitalną sekwencją finałową, która nie zwolni już praktycznie do samego końca.

 

Postawię odważną tezę, że George Miller z Mad Maxem: Na drodze gniewu wszedł na nowy poziom tworzenia widowiskowego kina akcji, które oparte jest na pościgach samochodowych. Przede wszystkim twórcy zrobili wszystko, żeby widz nie widział wykorzystania „komputerów” i cyfrowych efektów specjalnych. Wszystkie sekwencje pościgowe (czyli w zasadzie cały film) sprawiają wrażenie realnego wydarzenia pomimo swojej niezwykłości. Jak coś zderza się, wybucha czy rozpada na drobne kawałki, to mamy wrażenie, że to się autentycznie wydarzyło na planie. Ten film to swoisty balet destrukcji na czterech (i nie tylko) kółkach. Wszystko ma tutaj swoje miejsce i nic nie dzieje się z przypadku. Twórcom udało się nawiązać w ten sposób do klasyków pościgowego kina drogi spod znaku Znikającego punktu, Pojedynku na szosie czy chociażby pierwszych dwóch części Mad Maxa.

 

Wizualnie Mad Max: Fury Road jest klasą sam dla siebie. Niesamowite tempo filmu podkręca także bardzo gęsty i precyzyjny montaż. Warto wspomnieć, że w filmie użyto ponad 2500 cięć montażowych, co daje blisko 22 cięcia(!) na minutę!

 

Twórcy Mad Maxa: Na drodze gniewu lubią w kilku momentach puścić delikatnie oko do miłośników klasycznych części Mad Maxa. Fani szybko skojarzą pojawiającą się na ekranie pozytywkę znaną z drugiej części przygód Maxa czy rozpoznają szybkie ujęcie „wyłupiastych oczu”, z kolei ci najbardziej uważni skojarzą może pewną czaszkę nabitą na samochód z jednym z bohaterów znanych z Wojownika Sosz.

 

Mad Max: Fury Road ma to, za co pokochano dwie pierwsze części serii. Jest szaleństwo i nieokrzesana dzikość (zarówno głównych bohaterów, jak i watahy ścigających ich przeciwników), brutalność (jest krwawo, trup ścieli się gęsto, a ciała nie raz wpadają pod koła samochodów), ryk i warkot silników, których zapach spalin niemal czuć w sali kinowej oraz znakomita wizja świata po katastrofie nuklearnej.

 

Przyznam, że oglądając najnowszą część przygód „Szalonego Maxa”, ponownie czułem się jak dziecko, które na początku lat 90. za pośrednictwem kasety VHS miało okazję obejrzeć Mad Maxa 2. George Miller osiągnął coś, co wydawało się niemożliwym. Po blisko 30 latach przywrócił światu Mad Maxa. I to w jaki sposób!

Film zbiera entuzjastyczne recenzje na całym świecie i wydaje się, że powstanie kolejnych części, których realizację Miller uzależniał od sukcesy Fury Road, jest nieuniknione. Na razie cieszmy się najnowszym Mad Maxem, przy którym inni twórcy współczesnego samochodowego kina akcji (seria Szybcy i wściekli), wydają się być początkującymi twórcami. Póki co jest to blockbuster roku, któremu palmę pierwszeństwa może chyba tylko odebrać nowa część Gwiezdnych Wojen.

 

Polecam gorąco, moje olbrzymie oczekiwania (te trailery!) jako mega fana post-apo oraz oryginalnych Mad Maxów zostały w stuprocentach zaspokojone. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz po seansie kinowym przez kilka godzin trzymało mnie uczucie kompletnej "podjary" na temat tego, co zobaczyłem. ;)

 

acha, a jeśli ktoś myślał, że trailery zdradziły za dużo, to uspokajam, że nie. Z tego filmu można by sklecić z setkę kapitalnych trailerów bez straty dla jego wartości. ;)

Odnośnik do komentarza
  • 3 tygodnie później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...