Skocz do zawartości

Południowy kociołek


Rekomendowane odpowiedzi

Mamy z nimi ujemny bilans, zawsze są to bardzo ciężkie mecze. Tłuczemy się z nimi od kilku sezonów w lidze, więc chyba wystarczy? Jak spaść, to z wysokiego konia - atrakcyjny rywal to i emocje gwarantowane!

Doskonale cię rozumiem. Ja grając Valencią w półfinale Pucharu UEFA mogłem trafić m.in. na Arsenal, Chelsea czy Bayern. Modliłem się o każdy zespół byle nie Zaragozę. Oczywiście trafiłem na rywali z ligi i popłynąłem (3:1, 0:4), chociaż w rozgrywkach krajowych dwa razy zlałem ich po 2:0. Zespoły z tego samego kraju są w europejskich pucharach bardzo niewygodnymi przeciwnikami.

No i gratsy za awans oczywiście.

Odnośnik do komentarza

Żebyś mi tylko nie wykrakał tego półfinału... ;)

---------------------------------------------------------

 

Strasbourg powitał nas rzęsistym deszczem i przeraźliwym chłodem – normalka w północnej części Francji o tej porze roku. Na dodatek musieliśmy zmierzyć się z drużyną, która zawsze sprawiała nam dużo kłopotów. Dobrze, że do gry wracał pierwszy skład - lepiej w takim meczu mieć wszystkich najlepszych na boisku.

 

16.03.2011. Środa

Mecz mistrzowski: Strasbourg – Toulon

Jedyną personalną niespodzianką było wystawienie tuż za napastnikami Leclerca, który z musu zastąpił odpoczywającego Falardo. Leclerc nie tracił czasu i w 4 min. mógł pokusić się o bramkę, jednak jego strzał wylądował na słupku. Potem sytuację mieli gospodarze, ale techniczne uderzenie z ostrego kąta Dalmata w kapitalny sposób obronił Van Hammel. W dalszej części gry już nic się nie działo, więc sędzia wygonił całe towarzystwo do szatni i zarządził 15-minutową przerwę.

W drugiej części zobaczyliśmy Almeidę, który zastąpił mało widocznego Leclerca, co oznaczało utworzenie ofensywnego trójkąta Almeida-Kolev-John, który miał za zadanie rozmontować w końcu defensywę rywali. Udało się to po 10 minutach gry, kiedy po koronkowej, zespołowej akcji John z łatwością trafił do pustej bramki 0:1! Wściekli gospodarze podjęli duże ryzyko, atakując całą niemal drużyną. Jednak my nie popełnialiśmy żadnych błędów. Obrona grała bardzo pewnie, a waleczna pomoc harowała z godna podziwu pracowitością, skutecznie stopując w zarodku zaciekłe ataki miejscowych. Mimo tego udało im się zagrozić bramce Van Hammela, ale Lopez i Johansen przegrali pojedynki ze świetnie dysponowanym golkiperem. A my? Za Almeidę (zmiana powrotna, nie nadawał się na grę z kontry) wpuściłem oczywiście Ivana Vukovica, który przy pierwszym zetchnięciu z piłką zakręcił rywalem i z połowy boiska wypuścił w uliczkę Johna. Mój najlepszy snajper w dziecinny sposób ograł bramkarza i zdobył swoją drugą bramkę 0:2! Było po meczu...

 

I liga – 31 kolejka

Strasbourg[11] – Toulon[1] 0:2 (0:0)

55’ – John

84’ – John

 

Widzów: 16010

Gracz meczu: Besagno 9 (oczywiście obrońca)

Notes: Rywale za nami przegrali swoje mecze. Zastanawiam się, jakim szlachetnym trunkiem uczcić to mistrzostwo...

Odnośnik do komentarza

Rozkład jazdy był następujący:

19.03. Sobota – Lille – Liga

23.03. Środa – Metz – Puchar Francji

30.03. Środa – Man Utd – LM

 

Normalnie wychodziło mi, że powinna zagrać druga jedenastka, ale zmieniłem koncepcję i postanowiłem, że najbliższy mecz rozegramy w optymalnym składzie. Tym samym wszyscy gracze, których brałem pod uwagę na mecz z Manchesterem będą mieli 10 dni przerwy i nabiorą potrzebnej świeżości. Krajowy puchar niech zagrają sobie rezerwowi...

 

19.03.2011. Sobota

Mecz mistrzowski: Lille – Toulon

Ciekawostką było to, iż w szeregach gospodarzy bronił Jerzy Dudek, a w ataku grał David Trezeguet. Niewiele pomagali swojej drużynie, która zajmowała spadkowe miejsce i mając nóż na gardle wyszła na nas bardzo bojowo i ofensywnie nastawiona. Jednak pierwsza okazja należała do nas, ale Falardo fatalnie przestrzelił po podaniu ruchliwego Koleva. Gospodarze atakowali niemal bez przerwy i wysiłki ich zostały nagrodzone przy wydatnej pomocy mojego bramkarza, który puścił pod brzuchem lekki strzał Kranjcara 1:0.

Tego nam właśnie było trzeba! Moi zawodnicy przebudzili się z letargu i wzięli się mocno do roboty. Minęło raptem 3 minuty, a już mieliśmy remis, kiedy wszędobylski Kolev zakończył zespołową akcję precyzyjnym uderzeniem z bliskiej odległości 1:1. Mecz nabrał rumieńców, bo żadną drużynę wynik remisowy nie zadowalał. Na szczęście to my strzeliliśmy bramkę i wyszliśmy na prowadzenie, przy dużym współudziale Koleva, który idealnie przedłużył piłkę w pole karne, a tam niepilnowany Moreira dopełnił tylko formalności 1:2.

Kiedy w drugiej połowie znowu dał znać o sobie Kolev, wpisując się na listę strzelców po kapitalnym dograniu w tempo Johna, stało się jasne, że przegrać już tego meczu nie możemy. Zmieniłem nawet bramkarza Van Hammela, który narzekał na drobny uraz, pamiętając, że jest on jedynym zdrowym golkiperem na Ligę Mistrzów. Zmieniłem również taktykę, gdyż chciałem zobaczyć jak poradzą sobie niektórzy zawodnicy na innych pozycjach. Nie radzili sobie i gospodarze przejęli wyraźnie inicjatywę, która skończyła się niepotrzebnym faulem Zubara w polu karnym. Bramkę z jedenastu metrów zdobył Ailton, a kiedy za moment Zubar zobaczył drugi żółty kartonik, zdałem sobie sprawę, że to nie są żarty i błyskawicznie przestawiłem drużynę na grę defensywną. Do szatni udali się obaj napastnicy i z ustawieniem 4-3-1-1 nie pozwoliliśmy już gospodarzom zbliżyć się pod naszą bramkę.

 

I liga – 32 kolejka

Lille[18] – Toulon[1] 2:3 (1:2)

16’ – Kranjcar 1:0

19’ – Kolev 1:1

32’ – Moreira 1:2

54’ – Kolev 1:3

68’ – Ailton 2:3

 

Widzów: 19724

Gracz meczu: Kolev 8

Notes: Wbrew temu, co sugeruje wynik, mecz nie był zacięty. Dwa nasze kardynalne błędy spowodowały utratę bramek. Van Hammelowi mogę wybaczyć, ponieważ od dłuższego czasu musi grać wszystkie mecze i może czuć się zmęczony. Zubar też pewnie nie znosi grać w krótkim odstępie czasu i stąd te niepodobne do niego zachowanie.

 

Po tym meczu zwolniony został trener Lille Paco Herrera, co skwitowałem krótkim sms-em;

"Żegnaj przyjacielu, cóż, taki zawód..."

Odnośnik do komentarza

Na razie boję się odpalać FM-a, więc Liga Mistrzów dopiero jutro ;)

-------------------------------------------------------------------------------

 

Czekając na Man Utd...

 

Pucharem Francji nie zawracałem sobie głowy, ale skoro graliśmy, to i wygrać wypadało. Tym bardziej, że ćwierćfinał był blisko, a rywale, którzy zostali, nie byli z najwyższej półki. Zdecydowałem się w końcu na wystawienie od początku Hugo Almeidę, który przez ostatni okres był ogrywany po długotrwałej kontuzji. Poza tym wyszedł tradycyjny, rezerwowy skład z Davidem Thielem w bramce na dodatek.

 

23.03.2011.Środa

Puchar Francji: Toulon – Metz

Mecz nie dostarczył wielkich emocji, ot zrobiliśmy swoje i nic więcej. Goście dotrzymywali nam kroku tylko przez półgodziny, ale po stracie bramki kompletnie stracili koncepcję gry i pozwolili sobie strzelić kolejne gole. Ozdobą meczu była bramka powracającego do wysokiej formy Hugo Almeidy, który dopadł bezpańskiej piłki na 30 metrze i tyłem do bramki (!) złożył się do strzału. Podkręcona piłka ugrzęzła w okienku bramki gości bez jakiejkolwiek reakcji ich bramkarza – prawdziwy majstersztyk! Odnotować należy honorową bramkę przyjezdnych po równie pięknym uderzeniu z daleka niejakiego Barrientosa. Po stronie strat zanotowaliśmy kontuzję Thiela, co jeszcze bardziej skomplikowało mi sytuację z bramkarzami.

 

Puchar Francji – 1/8 finału

Toulon[1L] – Metz[2L] 3:1 (2:0)

28’ – Mantigou 1:0

41’ – Almeida 2:0

52’ – Ainsworth 3:0

87’ – Barrientos 3:1

 

Widzów: 1607

Gracz meczu: Almeida 8

Notes: brak

Odnośnik do komentarza

Trenerem Man Utd był Mark Hughes, którego nie darzyłem sympatią i nie uważałem go za dobrego fachowca. Krew się we mnie zagotowała, kiedy Hughes, tuż przed meczem, przechadzając się po naszym klubowym korytarzu, patrzył na wszystkich z góry i jakimiś niezrozumiałymi pomrukami wyrażał swe pogardliwe opinie na temat naszego kameralnego stadionu.„Czekaj, ty... ja ci jeszcze pokażę!”, pomyślałem i udałem się do szatni odpowiednio umotywować piłkarzy.

 

- Chyba się ich nie boicie, hę? Manchester, tak... mają więcej liter w swojej nazwie, to fakt. Więcej trofeów zdobytych, ale to za innego trenera było. Większy stadion mają, ale to nie ma żadnego znaczenia. Może coś tam większego od was jeszcze mają, ale to wszystko jest mało ważne. Bo my mamy serca większe, wielkie jak dzwony, które biją dla miasta Toulonu! Widzicie tych kibiców, co na drzewach siedzą, na dachy się wspinają, na motolotniach krążą wokół jupierów, co podkop dwa tygodnie robili pod stadionem, aby tylko ten mecz zobaczyć – nie zawiedźcie ich!

 

Toulon:

Van Hammel – Loties, Besagno, Zubar, Moreira – Roger, Pazienza, Youffre – Falardo – John, Kolev

 

Man Utd:

Goncalves – G.Neville, O’Shea, Ferdinand, Heinze – Rooney, Mikel, Gordon, Richardson – Van Nistelrooy, Baros

 

Magia Ligi Mistrzów zadziałała na moich piłkarzy, bo od początku było widać, że zagrają z podwójną determinacją, niesamowitym zaangażowaniem, wykrzeszą z siebie maksimum ambicji i będę grać jak natchnieni...

 

ALLEZ TOULON !!!

Odnośnik do komentarza

...............................

 

30.03.2011. Środa

Liga Mistrzów: Toulon – Man Utd

Od początku sprawialiśmy lepsze wrażenie, graliśmy składnie, a ruchliwi napastnicy psuli sporo zdrowia obrońcom przeciwnika. Pierwszą okazję miał Kolev, który popisał się indywidualną akcją, wjechał wzdłuż pola karnego, ale jego piekielnie mocny strzał obronił dobrze ustawiony Goncalves. Następnie Kolev znowu uciekł obrońcom, tym razem po skrzydle, zagrał w pole bramkowe do Johna, którego strzał instynktownie sparował czujny Goncalves. Usłyszeliśmy jęk na trybunach, szkoda było tak znakomitej okazji. Mecz przebiegał po naszej myśli, goście nie zbliżali się za bardzo pod naszą bramkę, ponieważ wysoko postawiona obrona tłumiła każdą próbę ataku. I nic dziwnego, że goście oddali pierwszy celny strzał dopiero w 35 minucie. Jednak uderzenie głową Van Nistelrooya było na tyle sygnalizowane, że nie mogło zaskoczyć naszego golkipera. Tyły mieliśmy zabezpieczone, więc mogliśmy spokojnie konstruować akcje i szukać okazji bramkowych. W 38 minucie, po kilku wymianach podań w obronie, piłkę otrzymał Falardo i krótkim, prostopadłym podaniem uruchomił Johna, który ośmieszając Ferdinanda znalazł się przed bramkarzem gości i pięknym, technicznym uderzeniem wewnętrzną częścią stopy zdobył upragnionego gola 1:0!!! Szał na trybunach, radość na ławce rezerwowej, a ja nie omieszkałem posłać głębokiego, ironicznego spojrzenia w stronę czerwonego ze złości Hughesa. Do końca pierwszej połowy praktycznie nic się nie działo, ale Van Nistelrooy i tak znalazł sobie miejsce do oddania strzału, który na szczęście nie zagroził pewnie interweniującemu Van Hammelowi.

 

Na przerwę schodziliśmy przy wielkim aplauzie publiczności, który należał się moim chłopakom jak nigdy dotąd. Rozgrywaliśmy świetny mecz, byliśmy lepsi i nic nie wskazywało na to, aby w drugiej części coś się zmieniło.

 

Hughes próbował ratować sytuację, przestawiając Rooneya do ataku, co przyniosło sporo ożywienia i spowodowało, że goście uzyskali lekką przewagę. Nie trwała ona długo, bo już po kilku minutach wzięliśmy znowu sprawy w swoje ręce i zaczęliśmy stwarzać niebezpieczne sytuacje. Co z tego, skoro Falardo nie potrafił trafić w bramkę z kilku metrów ( i to dwukrotnie!), a Pazienza po kontrataku i 40-metrowym biegu nie miał już siły celnie uderzyć piłkę. Szukaliśmy dalej okazji, grając przy tym jak z nut, aż miło było patrzeć! Kolev i John współpracowali w ataku, jakby znali się od dziecka, ale zawsze brakowało im centymetrów przy ostatnim podaniu, które otwarłoby drogę do bramki. Gdy wydawało się, że druga bramka to tylko kwestia czasu, gdy byliśmy wszyscy na połowie przeciwnika, który zepchnięty został do głębokiej defensywy, stała się rzecz nieoczekiwana. Otóż Pazienza stracił łatwą piłkę i rywale natychmiast uruchomili w przodzie Van Nistelrooya, który pomknął sam na naszą bramkę. „Gdzie obrońcy?” - rozpaczliwie rozglądałem się po boisku. Na próżno, bo wszyscy zaangażowani byli w rozgrywanie piłki i nie zdążyli wrócić. Holender podjechał pod Van Hammela i po profesorsku przerzucił nad nim piłkę 1:1. Próbowałem coś zmienić, wpuściłem trzeciego napastnika Almeidę, ale zamiast zdobyć gola, straciliśmy obrońcę Lotiesa, który za pierwszy faul zobaczył czerwony kartonik.

- Co to za cyrk, panie sędzio? Czy mały Toulon nie może wygrać z wielkim Manchesterem? No pewnie, że nie może, skoro wy pomagacie bogatym, a odbieracie biednym. Może od razu karnego im podaruj, aby się z nami nie męczyli! – wykrzyczałem całą frustrację, bo z wygranego meczu robił się dramat.

Nawet w „10” przeważaliśmy i stworzyliśmy jeszcze okazje bramkowe. Jednak Falardo wyraźnie spalił się w tym meczu i po raz kolejny przeniósł piłkę nad poprzeczką, będąc 4 metry od bramki. Gwizdek kończący mecz przyjęliśmy z wielkim niedosytem, przecież rywale praktycznie nam nie zagrozili, a my zmarnowaliśmy mnóstwo znakomitych okazji. Eh... taki urok tego futbolu.

 

Liga Mistrzów – ćwierćfinał[1/2]

Toulon – Man Utd 1:1 (1:0)

38’ – John 1:0

72’ – Van Nistelrooy 1:1

 

Widzów: 9940

Gracz meczu: Goncalves 8 (bramkarz gości oczywiście :qwa: )

Notes: Zagraliśmy znakomite spotkanie i co z tego? Oddaliśmy trzy razy więcej strzałów na bramkę, niż przeciwnik, przeważaliśmy przez cały niemal mecz i co... i dupa! Jeden błąd i zwycięstwo diabli wzięli. Zastanawiam się, czy nie ma takiej możliwości, aby przy ofensywnych autach zatrzymywać swoich obrońców na własnej połowie, żeby nie włączali się do rozgrywania... Człowiek uczy się na błędach, w tym meczu zapłaciliśmy frycowe, ale po takiej grze można patrzeć optymistycznie na rewanż w Manchesterze.

 

 

Nazajutrz prasa donosiła o popisie nieskuteczności w naszym wykonaniu, fachowcy twierdzili, że stłamsiliśmy utytułowanego rywala. Dla nas nie miało to żadnego znaczenia, na Old Trafford będziemy musieli strzelać bramki...

Odnośnik do komentarza

Mieliśmy tydzień na przygotowanie się do rewanżu. W międzyczasie musieliśmy rozegrać kolejkę ligową, mając za przeciwnika bardzo niewygodny zespół Nantes. W tym meczu sięgnąłem po bardzo głębokie rezerwy, wysyłając równocześnie na odpoczynek kilkunastu graczy przewidzianych na wyjazd do Manchesteru. Nie chciałem ryzykować jakiejkolwiek kontuzji, przecież o sukcesie na Old Trafford mógł zadecydować mały szczegół: trafiona zmiana w końcówce meczu, świeżsi rezerwowi w dramatycznej dogrywce....

 

02.04.2011.Sobota

Mecz mistrzowski:Toulon – Nantes

Postanowiłem dać ludziom więcej przyjemności i wyszliśmy z moją dawną taktyką ofensywną 4-2-2-2, którą nazwałem niegdyś „bombą ofensywną” :keke: . Jednak najlepszy napastnik w szeregach gości – Gueye - szybko wybił mi ofensywne pomysły z głowy, gdyż wystarczyło mu 20 minut, aby całkowicie ośmieszyć moją obronę i po indywidualnych akcjach strzelić dwa gole. Bojąc się kompromitacji, zmieniłem nieco nasze nastawienie i mecz się wyrównał. Goście zadowoleni z prowadzenia nie mieli zamiaru się odkrywać, a my graliśmy w ataku „przyszywanymi napastnikami”, toteż niewiele ciekawego na boisku się działo. Aż do 75 minuty, kiedy goście sprezentowali nam karnego, którego na bramkę zamienił Gigon, ale na strzelenie wyrównującej bramki nie było nas już stać.

 

I liga – 33 kolejka

Toulon[1] – Nantes[10] 1:2 (0:2)

11’ – Gueye 0:1

20’ – Gueye 0:2

75’ – Gigon 1:2

 

Widzów: 9980

Gracz meczu: Gueye 8

Notes: Mamy wystarczającą przewagę w tabeli, aby pozwolić sobie na „fou pas”. Liga Mistrzów staje się głównym priorytetem...

 

..................................

 

Dzień przed meczem zwiedziliśmy cały Old Trafford i nie ukrywam, że byliśmy pod wielkim wrażeniem. Szczególnie trofea zdobyte przez ten klub budziły powszechny podziw i szacunek. Aby rozładować nieco napięcie przed tym spotkaniem, na odprawie przedmeczowej próbowałem zażartować:

- Widzieliście te wszystkie puchary w gablotach, pewnie podróbki jakieś... – uśmiechnąłem się głupkowato, ale po minach zawodników wywnioskowałem, że nie było im do śmiechu. Atmosferę oczekiwania i głębokiej koncentracji w szatni nic nie było w stanie zmącić – moi zawodnicy byli gotowi na ten ciężki bój. Stadion huczał na długo przed pierwszym gwizdkiem, a ponad 70 tysięcy fanów czekało na to, aby ich pupile dopełnili tylko formalności. Wygrali z malutkim Toulonem i awansowali do półfinału. Nikt w nas nie wierzył, nawet nasi kibice, których tylko garstka przybyła do Anglii. Zostaliśmy sami: ja i kilkunastu chłopaków, którzy chcieli pokazać, że za wcześnie skazano ich na pożarcie.

 

„The Theatre of Dreams” – podobno tutaj spełniają się wszystkie marzenia. My mieliśmy tylko jedno, awansować do dalszych gier, wyrzucając za burtę miejscowego rywala. Punktualnie o 19:45 kurtyna poszła w górę i zaczął się niezapomniany spektakl, którego początek szybko potwierdził wszystkie trafne określenia dla tego magicznego miejsca... Moi zawodnicy przejęli piłkę i ruszyli do przodu, a ja poczułem się jak w najpiękniejszym śnie... ;)

Odnośnik do komentarza

.........................

 

06.04.2011.Środa

Liga Mistrzów: Man Utd – Toulon

Gospodarze rozpoczęli od środka i po kilku wymianach podań zgubili piłkę w środku boiska na rzecz jednego z moich defensywnych pomocników, który błyskawicznie uruchomił na prawym skrzydle Collinsa Johna. John przyjął piłkę z powietrza i ruszył w stronę bramki, aby po chwili znaleźć się w polu karnym. „Gdzie Kolev?”, zdawał się pytać, podnosząc głowę gotów do dośrodkowania. Kolev był pilnowany, ale nie było innego rozwiązania i John posłał do niego piłkę. W. Brown przytrzymywał Petara za koszulkę, jednak potężny łokciak pod żebro skutecznie sparaliżował jego nieuczciwe zamiary i Kolev, popisując się wzorowym timingiem, wyskoczył do futbolówki, idealnie przyłożył czoło i umieścił piłkę pod poprzeczką bramki Goncalvesa! 0:1!!! Początek marzenie, początek wyśniony! Teraz tylko przetrzymać napór i skontrować raz jeszcze przeciwnika!

Gospodarze błyskawicznie zmienili ustawienie na 4-3-3, co z kolei zmusiło mnie do przestawienia mojego zespołu na defensywne 4-4-2. Van Nistelrooy powinien wyrównać, ale z 5 metrów nieczysto trafił w piłkę i ta poleciała wysoko nad poprzeczką. Potem mecz się uspokoił, miejscowi bezskutecznie bili głową w mur, a my szukaliśmy decydującej kontry.

 

W II części Rooney poszedł do przodu i trzeba było bardzo uważać. Jednak okazje były po naszej stronie. Praktycznie każda nasza kontra śmierdziała golem, jednak zawsze brakowało precyzji, aby umieścić piłkę w bramce. Po kolejnym wypadzie, tym razem lewą strona, Kolev z łatwością odjechał Ferdinandowi, a ten nie widząc innego wyjścia poświęcił się dla drużyny, faulując mojego napastnika chwytem zapaśniczym, gdy ten składał się do strzału. Czerwona kartka miała ułatwić nam zadanie, jednak trójka obrońców Manchesteru radziła sobie znacznie lepiej, niż gdy byli w komplecie. I gdy wydawało się, że mecz stanie się łatwiejszy, gospodarze przeprowadzili szybką akcję środkiem pola, po której Van Nisterlooy znalazł się sam przed Van Hammelem i nie zmarnował okazji 1:1. Nie było czego bronić, wróciłem więc do 4-3-1-2 i czekałem na dalszy rozwój wydarzeń. Przeciwnicy byli bardzo zadowoleni z remisu i cofnęli się pod własne pole karne, co znacznie utrudniło nasze działania ofensywne. Nie panikowałem, na ławce miałem bardzo dobrych skrzydłowych i super jokera w osobie Hugo Almeidy, toteż ze spokojem czekałem na dogrywkę, wierząc, że w końcu ich zmożemy.

Jednak Almeidę wpuściłem jeszcze przed końcem meczu, gdyż John nie miał już kompletnie sił. Do końca zostało 6 minut... Gospodarze w końcu odważyli się zaatakować, ale ich akcja znowu zatrzymana została przez cudowną interwencję Zubara. W ataku świeży Almeida błyskawicznie ruszył na wolne pole, wchodząc pomiędzy środkowych obrońców i zmuszając Zubara do długiego podania. Podanie było na tyle celne, że Almeida dokładnie przyjął futbolówkę i popędził z nią na bramkę - obrońcy nie mogli już zdążyć. Publiczność zamarła, my zerwaliśmy się z ławki ściskając kciuki... „Strzel, strzel”- marzenie musiało się spełnić, przecież byliśmy w magicznym miejscu... Almeida nie stracił zimnej krwi i jak na rutyniarza przystało ograł spokojnie Goncalvesa i strzelił do pustej bramki 1:2!!!

Stadion umarł i tylko nasze szaleńcze okrzyki radości było słuchać, nie licząc prezesa na trybunie honorowej, który wydawał jakieś niezrozumiałe dźwięki przypominające charczenie zarzynanego niedźwiedzia. To był przecież koniec! To koniec! Po ostatnim gwizdku wbiegliśmy na murawę, 70-tysięczna widownia wstała z miejsc i oklaskami podziękowała za spektakl. Kurtyna poszła w dół, a miejscowi aktorzy ze smutkiem opuścili scenę. W „Teatrze Marzeń” to my graliśmy główne role!

 

Liga Mistrzów – ćwierćfinał [2/2]

Man Utd – Toulon 1:2 (0:1)

1’ – Kolev 0:1

60’ – Van Nistelrooy 1:1

88’ – Almeida

 

Widzów: 72485

Gracz meczu: Zubar 9 ( środkowy obrońca)

Notes: On a gagne! On a gagne! "100 fois merite" – powiedziałby Aime Jacquet!

Odnośnik do komentarza
wydawał jakieś niezrozumiałe dźwięki przypominające charczenie zarzynającego niedźwiedzia.

chyba raczej zarzynanego :>

 

gratki awansu :) czułem że tak będzie, bo mobilizacja na pewno była ogromna...

A właśnie, że nie... miało być "zarzynającego się" :D Chodziło o to, że 20 cygar jednocześnie odpalił :D:P

 

-----------------------------

 

W pozostałych meczach :

 

Benfica - Arsenal 3:1 i 1:2

P.S.G. - Juventus 1:2 i 0:1

Bayern - Roma 3:1 i 2:2

 

Losowanie przyjęliśmy bardzo spokojnie, teraz nie było już słabeuszy. Było nam zupełnie obojętne, kogo wylosujemy:

 

Toulon - Bayern

Benfica - Juventus

Odnośnik do komentarza

Na drugi dzień wpadłem na stadion rozpromieniony, ale szybko mina mi zrzedła, gdy zobaczyłem totalny bałagan w klubowym budynku. Jacyś robotnicy zbijali drewniany regał, hałasując przy tym i przeklinając niemiłosiernie. W kącie, tuż obok mojego biura, gdzie zawsze stała wysoka palma, ktoś usilnie starał się przestawić ogromną bryłę czystego marmuru.

- Hej, Jean Paul! Co tu się dzieje do cholery? – zagadnąłem naszego magazyniera, który taszczył gdzieś znajomą palmę.

- Ja nic nie wiem, szefa trzeba pytać...

Prezes przeglądał właśnie poranne dzienniki, szczerząc przy tym bez przerwy swe pożółkłe, krzywe zębiska.

- Alain, co to burdel? Remonty, teraz? Nie można tego po sezonie zrobić?

- Jakie remonty człecze? Ta gablota na Puchar Ligi Mistrzów przygotowana, a marmur to na twoje popiersie rzecz jasna!

- Eee... – skrzywiłem się. – Nie za wcześnie? Obyś nie zapeszył, obyś nie zapeszył...

 

Wyjazdowy mecz z Le Havre mógł nam zapewnić mistrzostwo, pod warunkiem korzystnych rezultatów w innych spotkaniach. Ze zwycięskiego składu ostał się tylko obrońca Mantigou i defensywny pomocnik Youffre, reszta poszła do wymiany. W ataku postawiłem na samotnego Vuković’a, co spotkało się z pomrukami niezadowolenia wszystkich członków zarządu. Pierwszy raz ktoś ingerował w moje decyzje personalne, a ja tego po prostu nie znosiłem. Chcąc nie chcąc, musiałem stanąć przed „najwyższym trybunałem” i wytłumaczyć się z tej decyzji:

- Ivan to zawodnik nieszablonowy. Jest niesamowicie szybki, potrafi błyskawicznie uwolnić się spod opieki obrońców i łatwo dojść do sytuacji strzeleckich. Prawdą jest, że często gubi piłkę, nie trafia w bramkę, bądź obrońcy blokują jego strzały. Ale trzeba dać mu czas, aby okrzepł, przyzwyczaił się do naszego stylu gry, a na pewno będziemy mieli z niego duży pożytek.

 

Taktykę o nazwie „bomba ofensywna” wyrzuciłem do klozetu i na wszelki wypadek dwa razy spuściłem wodę. Na ten mecz idealne wydawało mi się klasyczne 4-2-3-1, ponieważ miałem bardzo dobrych skrzydłowych w pierwszej jedenastce... no i Vuković’a.

 

09.04.2011.Sobota

Mecz mistrzowski: Le Havre – Toulon

Wystarczyło 11 minut, aby środkowi obrońcy przeciwnika zostali w boksach, a błyskawica Vuković oddalił się od nich i wpadł samotnie w pole karne. I tu spotkała nas miła niespodzianka, gdyż Ivan spokojnie przymierzył w długi róg i strzelił dla nas pierwszego gola 0:1. Zaskoczeni naszą nietypową taktyką przeciwnicy zupełnie potracili głowy i po kilku minutach dostali kolejny, dotkliwy cios. Stuhr-Ellegaard, bramkarz miejscowych, wybijał rzut wolny, będąc 40 metrów od swojej bramki. Diawara przyjął piłkę, ale w starciu z walecznym Vuković’em zgubił ją, a ta znalazła się pod nogami Verhoeka, który nie namyślając się ani sekundy uderzył z pierwszej piłki (z własnej połowy!) i po 60 metrowym locie futbolówka wpadła do siatki! 0:2. Jeszcze przed przerwą Vuković miał kilka okazji, które powinien wykorzystać, ale wynik nie uległ zmianie.

Druga połowa rozpoczęła się atakami gospodarzy. Szalenie groźny Braulio strzelał na raty, ale świetnie usposobiony Lloris nie dał się pokonać. Niestety, straciliśmy gola po zespołowej akcji gospodarzy, którzy z łatwością rozegrali piłkę środkiem boiska i Nkosi miał dużo czasu, aby spokojnie przymierzyć z 16 metrów 1:2. Obraz gry zmusił mnie do modyfikacji zadań defensywnych pomocników. Za bardzo oddalali się od swoich pozycji ( związane to było z wyraźnymi wytycznymi gry przy przeciwniku), toteż nakazałem im trzymać się swoich pozycji i kryć zgodnie z zasadą gry strefowej. Na szczęcie udało się zdobyć trzeciego gola i w miarę spokojnie rozgrywać końcowe minuty spotkania. Leclerc, który po ciężkiej kontuzji powracał do wysokiej formy, otrzymał prostopadłe podanie od Bocha i pewnym strzałem w krótki róg zmusił do kapitulacji miejscowego golkipera 1:3.

 

I liga – 34 kolejka

Le Havre[7] – Toulon[1] 1:3 (0:2)

11’ – Vuković 0:1

16’ - Verhoek 0:2

55’ – Nkosi 1:2

68’ – Leclerc 1:3

 

Widzów: 23783

Gracz meczu: Verhoek 9

Notes: Na świętowanie za wcześnie, ponieważ Lyon gra w niedzielę. Jak nie wygra, to będziemy mistrzem...

Odnośnik do komentarza

:debesciak:

 

Lyon – Strasbourg 0:0 !!!

 

Oznaczało to, że na 4 kolejki przed zakończeniem sezonu zapewniliśmy sobie mistrzostwo Francji !!!

 

Wieść rozeszła się lotem błyskawicy po całym mieście. Tłum przed moim domem gęstniał z minuty na minutę, ludzie poprzynosili moje portrety, całowali je, głaskali, a nawet... lizali. Skandowano moje imię, grzebano w moim koszu na śmieci, aby zachować choć najdrobniejszą pamiątkę po bohaterze ludu. Rodzimi wieszcze układali naprędce pieśni pochwalne, matki córek modliły się, aby to właśnie ich pociecha była wybranką serca jego, piekarze chleb piekli, kowale konie podkuwali itd.

 

„Na stadion!”, ten lakoniczny sms od prezesa zmusił mnie do opuszczenia domu. Poniosły mnie tłumy, przy każdym skrzyżowaniu pieśni dziękczynne śpiewając, przy każdym barze zatrzymując się na darmowe piwo fundowane przez właścicieli, przy każdym krzaku postój robiąc, aby to piwo w nerkach za długo nie przetrzymywać, przecież na stadionie dopiero zacząć się miała prawdziwa feta - dzisiaj cały Toulon miał bawić się do białego rana.

W blasku jupiterów wyszliśmy na płytę boiska, wokół nas zapełnione, gorące trybuny w klubowych barwach, śpiewom i oklaskom nie było końca - południowy kociołek rozgrzany do czerwoności doczekał się wielkiej chwili..

 

- Ave, ave, ave !!! – tłumy pragnęły, abym przemówił, ale ze wzruszenia nie powiedziałem ani słowa, tylko znaczącym gestem podziękowałem wiernym kibicom za uznanie.

 

Po chwili podszedł do mnie prezes i szepnął do ucha:

- Masz tu klucze do mojego wozu i jedź. Chyba pamiętasz moją willę w Saint Tropez?

- Jak to, przecież impreza dopiero się rozkręca?

- Jedź mówię, moja córka z kolacją czeka, chcesz żeby wystygło?

- Chyba, że tak... Jaki ja jestem głodny!

Odnośnik do komentarza

Nazajutrz zarządziłem odnowę biologiczną, ale nic z niej nie wyszło. Kierownik basenu nie wpuścił nas do wody, sugerując, nie wiedzieć czemu :| , że jesteśmy pod wpływem alkoholu. Sauna wysiadła, nie wytrzymując natężenia oparów alkoholowych ziejących ze wszystkich gardeł, a z gorącej kąpieli solankowej sam zrezygnowałem, po tym jak jeden z zawodników zaraz po wejściu do wody zemdlał i trzeba go było cucić przez dobre półgodziny.

 

- Dobra, wszyscy do baru! – podjąłem jedynie słuszną decyzję. – Dzisiaj leczymy się tradycyjnymi metodami, ale jutro mają być wszyscy na treningu w podwójnych dresach, aby wszystkie toksyczne nieczystości z organizmu wyrzucić. Za dwa dni Puchar Francji, więc trzeba się należycie przygotować!

 

13.04.2011.Środa

Puchar Francji: Toulon – Lille

Spodziewaliśmy się łatwej przeprawy i początek meczu tylko utwierdził nas w tym przekonaniu. Po koronkowej akcji Falardo-John piłka trafiła do Almeidy, a ten nie zwykł marnować stuprocentowych sytuacji 1:0. Za chwilę powinno być 2:0, ale po akcji bardzo aktywnego Johna, Falardo nie trafił do pustej bramki. Kiedy wydawało się, że kolejne bramki to tylko kwestia czasu, nieoczekiwanie do głosu doszli goście. Błyskawicznie wykonany rzut wolny zupełnie nas zaskoczył, obrońcy nie zdążyli ustawić się do krycia i David Trezequet z łatwością pokonał Van Hammela 1:1.

W drugiej części szybko wzięliśmy sprawy w swoje ręce, dominowaliśmy na boisku, ale z wielu dogodnych sytuacji wykorzystaliśmy tylko jedną. Hugo Almeida wykończył kapitalną, dwójkową akcję Pazienza-John i wyszliśmy znowu na prowadzenie 2:1. Sytuacje mnożyły się, ale Jerzy Dudek w bramce Lille dwoił się i troił, aby nie dopuścić do utraty trzeciego gola. I znowu nasze niewykorzystane okazje zemściły się, kiedy Besagno minął się z piłką (co do niego zupełnie niepodobne), a Hoefkens skorzystał z prezentu doprowadzając do wyrównania 2:2. Dziwny ten mecz... Znowu mieliśmy tuzin okazji, ale piłka za nic na świecie nie chciała wpaść do bramki gości. Sędzia zarządził dogrywkę, jednak w tym czasie emocji już nie było, oba zespoły były wyraźnie zmęczone i czekały już na rozstrzygnięcie w rzutach karnych.

 

W tej loterii klasą błysnął Mike Van Hammel, który trzy razy wyczuł intencje strzelców i pięknymi paradami zastopował ich strzały. My pomyliliśmy się tylko raz, a to oznaczało tylko jedno – awans do półfinału Pucharu Francji!

 

Puchar Francji – ćwierćfinał

Toulon[1L] – Lille[1L] 2:2 (1:1, 2:2) k. 3:1

16’ – Almeida 1:0

33’ – Trezeguet 1:1

55’- Almeida 2:1

68’ – Hoefkens 2:2

 

Widzów: 27345 (Gerland w Lyonie!)

Gracz meczu: Hammouti 9 ( mój defensywny pomocnik)

Notes: Słabo zagrała obrona, co mnie bardzo niepokoi przed spotkaniami z Bayernem. Czyżby zmęczenie w końcówce sezonu dawało znać o sobie?

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...