Skocz do zawartości

Południowy kociołek


Rekomendowane odpowiedzi

Jak tam serducho po meczu? Gratuluję, sny się spełniają. :D

Gdy Ronaldinho jechał sam na sam z Llorisem zbladłem... dosłownie. To była bardzo długa chwila :D

 

Nie dziękuje za gratulacje, co by nie zapeszać...

------------------------------------------------------------

 

 

Ci, którzy nie zagrali z Barceloną, aż rwali się do walki. Mecze gonił mecz, a my notowaliśmy same zwycięstwa. Rotacja składu powodowała, że w drużynie panowała sielankowa atmosfera. Z Marseille graliśmy w niedzielę, ale dzień wcześniej P.S.G. zremisował z Lyonem, a to oznaczało wskoczenie na fotel lidera w przypadku naszej wygranej.

 

03.10.2010. Niedziela

Mecz mistrzowski: Toulon – Marseille

Z wyjściowego składu z Barceloną zostało czterech zawodników: trzech obrońców i pomocnik Hautcoeur, kapitan zespołu i dobry duch drużyny.

Od samego początku posiadaliśmy lekką przewagę, świetnie współpracowali w przodzie Almeida z Kolev’em, a pomocnicy Lemaitre i Verhoek nękali przeciwników na bokach. Już w 8 minucie z boiska powinien wylecieć Tel-Ben-Haim, który sfaulował wychodzącego na czystą pozycję Almeidę, ale sędzia był pobłażliwy i skończyło się na żółtej. Petar Kolev natomiast rozkręcał się coraz bardziej, udowadniając, że w Lazio za wcześnie go skreślili. Jego aktywna gra w końcu przyniosła efekty, kiedy dośrodkowanie z rzutu wolnego Mantigou zamienił na gola, przedłużając jedynie lot piłki skierowanej w stronę bramki 1:0! W pierwszej części jedynym zagrożeniem ze strony renomowanego przeciwnika były uderzenia z dystansu Sivoka i Nasri’ego, ale żadne na szczęście nie znalazło drogi do bramki.

Po przerwie dał znać o sobie poturbowany solidnie Almeida, który... zamiast do bramkarza, podał do napastników gości, którzy będąc sami przed Llorisem spanikowali i nie wiedzieli, który ma strzelać, co umożliwiło powracającemu Zubarowi zażegnanie niebezpieczeństwa. Z minuty na minutę robiło się coraz goręcej pod naszą bramką, Nasri strzelał coraz częściej i zmuszony byłem ściągnąć z placu gry Almeidę, a wzmocnić linię obrony. Do szatni powędrował również niepewny K’Bidi, a jego miejsce zajął Besango. Cofnąłem jeszcze bardziej obronę i zawężyłem grę, co w końcu uspokoiło rywali, a nam dało względny komfort w tyłach. Przeczekaliśmy napór gości i sami ruszyliśmy do ataku. Wystarczyło jedno depnięcie Koleva i przytomne wykończenie akcji przez Verhoeka, aby przyjezdnym odechciało się nas gonić 2:0!

 

I liga – 12 kolejka

Toulon[4] – Marseille[2] 2:0 (1:0)

22’ – Kolev 1:0

72’ – Verhoek 2:0

 

Widzów: 9971

Gracz meczu: Zubar 9 (środkowy obrońca)

Notes: Szlifujemy rekord ilości straconych bramek - kosztowne ruchy transferowe powoli się zwracają. Co ciekawe, od pewnego czasu specjalnie wczytuję różne zapisane taktyki i dopiero wtedy układam je po swojemu. Może Fm-ek trochę zdezorientowany jest ?

Odnośnik do komentarza

Rotacja w składzie znowu była ogromna, ale już nawet nie ma, o czym wspominać – jechaliśmy tak dawna. Wart podkreślenia był debiut, po bardzo długiej przerwie, defensywnego pomocnika Hammouti’ego, który idealnie pasował mi do obranej taktyki. Jego zadaniem było tylko i wyłącznie stopowanie ataków przeciwnika przed naszą linią obrony.

Nasza dojrzałość i konsekwencja w grze była ostatnimi czasy zadziwiająca. Skąd się wzięła? Nie wiem, samo przyszło :czarodziej: i bynajmniej nie był to koniec serii...

 

06.10.2010. Środa

Mecz mistrzowski: Bastia – Toulon

Sygnał do ataku dał miejscowym Song, strzelając minimalnie obok bramki po szybko wykonanym rzucie wolnym. W odpowiedzi John fatalnie spudłował z kilku metrów. Początek meczu był na remis i tak też przebiegała cała pierwsza połowa. Mnożyły się niecelne podania i łatwe straty piłek – norma w wykonaniu niektórych zawodników. Nie poznawałem Ekina, który zagubił gdzieś formę z ubiegłego sezonu i od dłuższego czasu nie może wygrać ani jednego pojedynku z obrońcami. Nie poznawałem Falardo, który podawał na oślep i z reguły niecelnie, a miał być w tym sezonie naszym prawdziwym reżyserem. Nie poznawałem Johna, który był mało aktywny i nie wdawał się w żadne utarczki z rywalami. Ci zawodnicy zawodzili w tym sezonie, a mieli być pierwszoplanowymi postaciami.

W przerwie zmiany były nieuchronne. Za Ekina wszedł wybawca Almeida, a za Falardo wpuściłem Verhoeka. Momentalnie gra się ożywiła, Verhoek hasał po lewym skrzydle, a Almeida w swoim stylu nękał linię obrony. Tymczasem w 57 min. obudził się John, wyłuskał w dziecinny sposób piłkę obrońcy i technicznym uderzeniem tuż przy słupku dał nam prowadzenie 0:1! A miałem go zmieniać! Zmieniłem natomiast kontuzjowanego Llorisa, co skwapliwie wykorzystał Van Hammel, wchodząc między słupki po długiej przerwie. Za chwilę zaczęło się pospolite, gospodarskie drukowanie i sędzia podarował miejscowym karnego, za rzekomy faul Rogera na którymś z napastników.

- Fryzjerzy, golarze, sprzedawczyki! Co, nie podoba wam się, że Toulon w lidze prowadzi? Centrala wam tak kazała? I tak wam wszystkim damy radę!

Van Hammel uspokoił mnie stanowczym gestem i chwile później wyłapał strzał Bertina!

- Widzicie? Nic nas nie zatrzyma, nawet wasze pieprzone sędziowanie, urojone karne i spalone wzięte z księżyca. Jeszcze przyjedziecie do Toulonu i będziecie skomleć o butelkę mineralnej, o.. – tutaj tradycyjny gest Kozakiewicza był jak najbardziej na miejscu.

 

Po strzeleniu bramki mogliśmy ułożyć grę po swojemu. John i tak poszedł do boksu, robiąc miejsce kolejnemu obrońcy, co oznaczało trzymanie tyłów i szybkie kontry w naszym wykonaniu. Dopięliśmy swego na 10 min. przed końcem po filmowej, przepięknej akcji Verhoek - Almeida i strzale do pustej bramki tego ostatniego 0:2. Przy takim wyniku było wiadomo, że zamurujemy bramkę i nie damy sobie strzelić gola.

 

I liga – 13 kolejka

Bastia[11] – Toulon[2] 0:2 (0:0)

57’ – John 0:1

80’ – Almeida 0:2

 

Widzów: 13875

Gracz meczu: Verhoek 9

Notes: Jazda, jazda... dopóki idzie! Niestety, Verhoek naciągnął pachwinę i zostałem bez nominalnych skrzydłowych.

 

Zacząłem robić porządki z bezbarwnie grającymi zawodnikami. Na pierwszy ogień poszedł Emrah Ekin, którego forma była co najmniej zastanawiająca. Po ostrej krytyce z mojej strony zawodnik nawet nie zareagował – zacząłem się zastanawiać, czy jakiegoś świństwa nie pali... albo co gorszego?

Odnośnik do komentarza
będzie chciał odejść

 

który to już raz... :keke:

Właśnie, że nie...

Z nim nie mam żadnych problemów, Toulon jest nawet jego ulubionym klubem. Doprawdy nie wiem, co się z nim stało. Problemy to ja mam z innymi zawodnikami, ale nie będę wyprzedzał faktów. Powiem tylko, że po sezonie drużyna będzie w rozsypce i pewnie będzie to koniec mojej przygody w tym klubie. Tym bardziej trzeba się postarać o jak najlepszy wynik!

Odnośnik do komentarza

Waściowie mi na ambicję wjechać raczyli... :war:

Za wcześnie na jakiekolwiek rozważania – pożyjemy, zobaczymy.

----------------------------------------------------------------------------

 

Nastąpiła 10-dniowa przerwa wypełniona meczami międzypaństwowymi. Ostatnio byliśmy w niesamowitym gazie i obawiałem się, czy taki odpoczynek nie wybije nas z rytmu. Zmęczenia w drużynie nie zauważyłem, toteż kolejny maraton meczów bez chwili wypoczynku nie robił na nas wrażenia.

Ja, wykorzystując przerwę w rozgrywkach, przestudiowałem kontrakty moich zawodników i znalazłem czas na porozmawianie z niektórymi o przyszłości.

Już wcześniej Collins John stanowczo oświadczył, że nie widzi dla siebie przyszłości w naszym klubie i chce odejść, aby nie złamać sobie kariery. Trochę stchórzyłem i nie zareagowałem na jego słowa. Mam nadzieję, że do końca sezonu pociągnie i strzeli nam trochę bramek.

W jego ślady poszli całkiem niedawno prawy obrońca Jordan Loties oraz mój kapitan, defensywny pomocnik, Yohann Hautcoeur. Obiecałem im odejście po zakończeniu sezonu, co nie będzie trudne, ponieważ kończą im się kontrakty, których nie chcieli przedłużyć.

Hugo Almeida natomiast znowu odrzucił ofertę nowego kontraktu, który wygasa w 2011 i prawdopodobnie również nie pozostanie w klubie.

Do tego dochodzi kilku rezerwowych z kończącymi się kontraktami, których nie chciałem, bądź nie mogłem sprzedać w okresie transferowym. Sytuacja nie była ciekawa, miałem jedynie nadzieję, że sukcesy w Lique 1, albo w lidze Mistrzów zmienią niektórym nastawienie do naszego klubu.

 

Totalbet zaczął przyjmować zakłady na to, kiedy skończy się nasza seria zwycięstw w stosunku 2:0. Kursy były interesujące i przed kolejnym meczem kibice, oszczędzając na piwie, rzucili się w wir hazardowego szaleństwa.

 

Za przeciwnika mieliśmy zespół Lille, któremu w tym sezonie wyraźnie nie szło i zajmował dalekie 18 miejsce w tabeli. Za trzy dni czekał nas arcyważny mecz z Porto, toteż postanowiłem zaryzykować i przedłużyłem odpoczynek większości zawodnikom przewidzianych na ten mecz. I tak do składu wskoczyli dublerzy na bokach obrony Boche i Outrebon, oraz powracający po kontuzji prawoskrzydłowy Tokpa. W ataku wyszli Ekin i Kolev, którzy mieli być tylko rezerwowymi w Porto.

 

16.10.2010. Sobota

Mecz mistrzowski: Toulon – Lille

Kiedy w 20 minucie Da Silva kolejny raz poturbował uciekającego Tokpę i zobaczył czerwony kartonik, goście cofnęli się do obrony i całkowicie oddali nam inicjatywę. Napór trwał bez przerwy, ale na tablicy świetlnej wynik długo się nie ulegał zmianie. Musiałem sięgnąć po działa większego kalibru i na boisku najpierw pojawił się Almeida, a chwilę później za niewidocznego po raz kolejny Ekina wszedł Falardo. Almeida po raz kolejny uratował nam dupę i wykorzystując kapitalne zagranie w pole karne Hautcoeura, zdobył w końcu upragnioną bramkę. Obraz gry nie uległ zmianie, dominowaliśmy na całej długości i szerokości boiska, nie pozwalając rywalom wychylić nosa z własnej połowy. Wynik podwyższył Falardo, z powodzeniem przekwalifikowany na napastnika, który dobił strzał w poprzeczkę Youffre 2:0. Potem myślami byliśmy już w Lidze Mistrzów i spokojnie dojechaliśmy do końca meczu bez żadnej kontuzji.

 

I liga – 14 kolejka

Toulon[2] – Lille[18] 2:0 (0:0)

53’ – Almeida 1:0

64’ – Falardo 2:0

 

Widzów: 9761

Gracz meczu: Outrebon 8 ( prawy obrońca)

Notes: Nasza dominacja nie podlegała dyskusji. Goście oddali jeden niecelny strzał na naszą bramkę.

 

Czas na Porto...

Odnośnik do komentarza

Mając zapewne w pamięci nasze zwycięstwo w Barcelonie, gospodarze nie mieli zamiaru nas lekceważyć. Przygotowali nam wiele atrakcji, które miały na celu zmiękczenie nas przed godziną „j” i osłabienie naszego ducha bojowego. Przez całą noc grupa miejscowych fanów ryczała, wyła, a nawet szczekała przed hotelowymi oknami, dbając o to, aby moi zawodnicy nie zmrużyli oka. Reprezentanci Portugalii Falardo, Almeida i Moreira bez przerwy otrzymywali telefoniczne propozycje korupcyjne, bądź poważne groźby zagrożenia życia. Pierwszy pękł Falardo i odmówił występu w tym meczu, komplikując mi sprawę i zawalając cały plan taktyczny. Oficjalnie podaliśmy, że zawodnik ma uraz głowy ( co niewiele mijało się z prawdą) i odesłany zostanie do domu. Reszta była w rozterce, ale zdecydowała się wystąpić, aby całkowicie nie popsuć nastrojów w szatni.

 

19.10.2010. Wtorek

Liga Mistrzów: Porto – Toulon

Zaczęliśmy bardzo defensywnie 4-3-1-2, aby wybadać przeciwnika i zmierzyć nasze siły na zamiary. Mecz toczył się tak jak przewidywałem, oglądaliśmy bezsilne próby przeciwnika stworzenia sobie sytuacji pod naszą bramką i bolesne ukłucia z naszej strony po drugiej stronie boiska. Pierwszą okazje zaprzepaścił Roger zamykając akcję z prawej strony i celując bramkarza prosto w jądra. Kolejne nasza próba ukąszenia spaliła na panewce, bo Hautcoeur uderzył nieprecyzyjnie z 14 metrów i piłka musnęła poprzeczkę od zewnętrznej strony. Z kolei gospodarze próbowali strzałów z daleka, a najgroźniejszy z nich, Ibsona, z wielkim trudem zastopował Van Hammel ( zastępujący Llorisa, który wznowił dopiero treningi). Później dał znać o sobie Almeida, ale pistolet w dzisiejszym dniu nie chciał mu odpalić. Kiedy po raz kolejny Almeida w stuprocentowej sytuacji lobował bramkarza, a futbolówka przeszła daleko od bramki, zdałem sobie sprawę, że nocna destabilizacja mojego napastnika była bardzo skuteczna. Na przerwę schodziliśmy z niedosytem, ale i nadzieją, że tradycyjnie po antrakcie przechylimy szalę zwycięstwa na naszą korzyść.

 

Ja byłem bardzo spokojny, przebieg gry napawał optymizmem i w szatni rzeczowo przedstawiłem sprawę swoim podopiecznym:

- Panowie, jest dobrze. Wystarczy nam ta jedna, jedyna bramka, za którą postawię skrzynkę „Porto” w powrotnej drodze do Toulonu!

Co bardziej spragnieni i zaprawieni w bojach zawodnicy, aż oblizali się na samą myśl i wyszli na drugą połowę jeszcze bardziej zmobilizowani.

 

Zaczęła się zabawa w kotka i myszkę, praktycznie po każdej akcji mieliśmy okazję bramkową, ale piłka jak zaczarowana nie wpadała do bramki. Zafundowaliśmy przeciwnikom prawdziwy, południowy kocioł, który podgrzewał się przez całe pięć minut i w końcu złamał opór rozmiękczonych rywali. Almeida, tak, tak, nawet w słabszej dyspozycji potrafił zdobyć się na tą jedną, decydującą akcję - dostał podanie na skrzydło, wziął obrońcę na plecy, potem drugiego... nie udźwignie – pomyślałem – złamią mu kark... udźwignął, wjechał w pole karne i wyłożył John’owi do pustej bramki! 0:1!!!

- Almeida jesteś wielki, kocham cię! – wyrwało mi się w przypływie nieskoordynowanych uczuć.

Gospodarze desperacko sięgnęli po rezerwową, acz straszliwą broń - spuścili ze smyczy Pitbulla! Zanim się zorientowaliśmy rozjuszone zwierzę wtargnęło w nasze pole karne i mocnym, twardym jak skała łbem uderzyło minimalnie obok słupka. - Jak go poskromić, czym zneutralizować, może oswoić? – różne myśli kołotały się w głowie. – A może kiełbasą? - przeważyła ostatnia myśl.

Miałem w zanadrzu laskę swojskiej przywiezioną z Polski jeszcze po Wielkanocy.

- Masz! – krzyknąłem na Pitbulla, szykującego się właśnie do oddania strzału. – Jak postoisz grzecznie przy chorągiewce, to dostaniesz więcej.

Pitbull z radości olał chorągiewkę, która za moment zgniła (plastikowe robić, a nie drewniane) i zajadając się kiełbachą, w dupie miał ten cały mecz. Już się tylko broniliśmy, jak zwykle 1-4-3-1-1, gospodarze nie mogli znaleźć na to sposobu i pewnie dowieźliśmy wynik do końca ! JEEEST!

 

Liga Mistrzów – I Runda [3/6]

PortoToulon 0:1 (0:0)

50’ – John 0:1

 

Widzów: 36353

Gracz meczu: Loties 9

Notes: Zasłużone zwycięstwo, statystyki zdecydowanie na naszą korzyść. Może nie gramy zbyt widowiskowo, ale za to bardzo skutecznie.

 

W drugim meczu Barcelona rozgromiła Chelsea 4:0 ... aj, bolało.

 

Tabela:

1.Toulon 6

2.Barcelona 6

3.Chelsea 4

4.Porto 1

Odnośnik do komentarza

diego> zwycięstwo z Chelsea może nie będzie potrzebne. Jak wygramy z Porto, a Chelsea nie da rady Barcelonie, to w Londynie wystarczy remis.

fenomen> odpowiedź brzmi: nie wiem... Rzeczy proste nie są dla mnie wcale takie proste ;)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Przyszedł czas na rozpoczęcie przygody w Pucharze Ligi. Rozgrywki te traktowałem jak każde inne, rywal nie był wymagający, ale nie miało to żadnego wpływu na moją politykę rotacyjną w składzie. Środek pomocy obstawiłem „trzecią dwójka”, GigonHammouti, a reszta poszła wedle mojego uznania. Emrah Ekin dostał ostatnią szansę odblokowania się z teoretycznie słabszym przeciwnikiem...

 

26.10.2010.Wtorek

Puchar Ligi: Toulon – Clermont

Mecz bez emocji, nasza dominacja była absolutna i jedyną niewiadomą była ilość strzelonych przez nas bramek. Kolejny raz błysnął Kolev, który po Almeidzie jest najjaśniejszą postacią w ataku. Co innego Ekin – najsłabszy zawodnik w mojej drużynie. Najgorsze jest to, że nie mogę znaleźć przyczyny jego zaskakująco słabej postawy...

 

Puchar Ligi – 1 Runda

Toulon[1L] – Clermont[2L] 5:0 (4:0)

3’ – Gigon rz.k.

14’ – Kolev

21’ – Kolev

38’ – Roger

52’ – Kolev

 

Widzów: 1528

Gracz meczu: Kolev 10

Notes: Brak

Odnośnik do komentarza

Hugo Almeida skończył rozgrzewkę i podbiegł do ogrodzenia okalającego trybuny Stade de Bonne Rencontre. Nachylił się nad siwym staruszkiem siedzącym w pierwszym rzędzie i szepnął mu do ucha:

- Łojciec, łoić???

- A łoić synku, łoić... i patrzeć, czy równo puchnie!!! – rzekł Almeida senior, trzymając się kurczowo drewnianej, błyszczącej laseczki w biało-niebieskich barwach.

- Mam nadzieję, że wygracie? - dodała siedząca obok niego żona Petara Koleva, Marianna. – Mam tu coś specjalnego na tę okazję – kruczoczarna piękność spojrzała kokieteryjnie i ukradkiem pokazała butelkę rakiji schowanej pod spódnicą.

 

30.10.2010.Sobota

Mecz mistrzowski: Toulon – Le Havre

Piłkarze mieli na uwadze obecność członków rodziny na trybunach i od pierwszego gwizdka sędziego wzięli się solidnie do roboty. Szturm był dobrze zorganizowany – graliśmy szybko, dokładnie i co najważniejsze skutecznie. Wynik otworzył Tokpa, który przytomnie zachował się w zamieszaniu podbramkowym i pewnie umieścił bezpańską piłkę w siatce rywali 1:0. Za kilka minut nastąpiło coś zupełnie nieoczekiwanego, wydarzenie bez precedensu na naszym małym stadionie. Oto Rodolphe K’Bidi - typowy wykidajło w drużynie, o którym się mówi potocznie „drewno bukowe”- natchniony zapewne obecnością swej ukochanej, 120 kilogramowej blondyny, zdecydował się na strzał z 35 metrów. Piłka jak pocisk armatni poszybowała w kierunku bramki i nikt nie śmiał zagrodzić jej drogi w obawie przed trwałym kalectwem psychiczno-fizycznym 2:0. Festiwal trwał nadal, ale pewni siebie rozluźniliśmy nieco szyki, co umożliwiło gościom zdobycie kontaktowego gola, po dokładnym strzale Braulio z bliskiej odległości 1:2. Nie wybiło nas to bynajmniej z rytmu, w dalszym ciągu dążyliśmy do strzelenia kolejnych bramek i w końcu dopięliśmy swego. Po pięknej akcji bardzo aktywnego Tokpy (babcia z ciastem wiśniowym na trybunach) i przytomnym dograniu Koleva, Almeida z kilku metrów dopełnił tylko formalności 3:1.

W drugiej odsłonie kontrolowaliśmy grę i dołożyliśmy na wszelki wypadek jeszcze jednego gola. Autorem bramki był Petar Kolev, który po raz kolejny precyzyjnie przedłużył bitą po rzucie wolnym piłkę 4:1. Rakiję można było otworzyć!

 

I liga – 15 kolejka

Toulon[2] – Le Havre[5] 4:1 (3:1)

14’ – Tokpa 1:0

17’ – K’Bidi 2:0

19’ – Braulio 2:1

24’ – Almeida 3:1

63’ – Kolev 4:1

 

Widzów:9976

Gracz meczu: Almeida 9

Notes: Niestety, nasza wspaniała seria bez straty bramki dobiegła końca... ;)

Odnośnik do komentarza

- Emi! – krzyknąłem do schodzącego z boiska treningowego Emraha Ekina, który jako pierwszy chciał czmychnąć pod prysznic. – Emrah, choć no tu! – krzyknąłem po raz drugi, gdy zawodnik udając, że nie słyszy był już przy klubowym budynku.

- Słuchaj, powiedz tak szczerze, co się właściwie z tobą dzieje?

- E nic, trochę słabiej mi idzie... – odpowiedział niepewnie Ekin.

- Jestem dla ciebie jak ojciec, niańczyłem cię od samego początku i nie chcę teraz patrzeć jak marnujesz swój talent, rozmieniając się na drobne. Popatrz na siebie, oczy podkrążone, szminka na czole, ślady po ugryzieniach na szyi, poorana zmarszczkami twarz, popuchnięte wargi, wrak człowieka. Ty masz dopiero 22 lata! Dochodzą mnie różne sygnały, szlajasz się po podejrzanych knajpach, obracasz w podejrzanym towarzystwie, obsługa hotelowa się skarży, a ja muszę świecić za ciebie oczami. Weź się w garść, bo skończą się sentymenty i wylecisz na zbity pysk!

- Kiedy ja...

- Milcz gówniarzu i słuchaj! Znajdź sobie dziewczynę, ożeń się, ustatkuj, to może spoważniejesz, póki nie jest za późno.

- Eee, dziewczyny to ja mam...

- Taa... Te młode suczki, co się do ciebie lepią jak pszczoły do miodu. Doją cię durniu, doją. Koniec z mieszkaniem w hotelu, kawalerkę ci znajdę, nabroiłeś kilka razy i na miasto się rozniosło. Kibice już psioczą na ciebie.

- Ja nabroiłem, kiedy?

- Zapomniałeś, że w tamtym tygodniu znajomych ze Szwajcarii miałeś? Ja rozumiem, że było za głośno, że poręcze na schodach obrzygane, ale po co u licha odpalali te gaśnice, po co żarówki wykręcali na korytarzach?

- To jeden mały wybryk...

- Jeden? Pamiętasz jak Jennifer Lopez w sąsiednim pokoju się zakwaterowała, jak się w niej zakochałeś? Jak jej konia, żywej krwi araba, pod drzwi postawiłeś w prezencie. Nie wiesz, że koń po schodach w dół nie zejdzie? Już nie wspomnę o sikaniu w donice, bo do kibla trafić nie mogłeś... Ale dość tych bredni. Dostaniesz ostatnią szansę, powtarzam – ostatnią! A jak znowu chałę odwalisz, to czeka cię lista transferowa i pójdziesz do jakiegoś Grasshoppersa, albo innego Xamaxa.

 

Wychodziło mi, że przyszła jego kolej na grę w pierwszym składzie. Wiele nie ryzykowałem, bo duet w formie AlmeidaKolev czekał spokojnie na ławce rezerwowej, gotów do wejścia w każdej chwili.

 

Zespół Porto zjawił się u nas dwa dni wcześniej, trochę obawiając się naszego odwetu za nieprzychylne przyjęcie w Portugalii. Nasi kibice nie mieli zamiaru stać całą noc pod hotelem, przeszkadzając naszym rywalom w spokojnym śnie. Nasi kibice oszczędzali siły na środowy wieczór, szykując piekielne powitanie dla wroga na wypełnionym po brzegi stadionie. Chcieli im zafundować prawdziwe piekło, prawdziwy południowy kociołek, aby nogi ugięły im się już w tunelu, aby nie słyszeli własnego oddechu, nie czuli bicia swego serca.

Na to piłkarze Porto byli jednak przygotowani. Nie spodziewali się tylko jednego... Że prawdziwe piekło zgotują im przeciwnicy na zielonej murawie, przy blasku jupiterów i ryku 10 tysięcy gardeł!

Odnośnik do komentarza

..........................

 

03.11.2010. Środa

Liga Mistrzów: Toulon – Porto

„Witamy w piekle!” – głosił jeden z transparentów na trybunie zapełnionej najwierniejszymi fanami. Widzów było tylko 10 tysięcy, ale wydawać się mogło, że jest ich 10 razy więcej. Niesieni ogłuszającym dopingiem moi piłkarze ruszyli do zmasowanego ataku. Naloty szły z każdej strony – z prawej, z lewej, ze środka, z powietrza, spod ziemi. Przeciwnicy nie bardzo wiedzieli, co się dzieje, broniąc się rozpaczliwie i zastanawiając, kiedy nasza ofensywa straci na sile. Nic z tego, nasi zawodnicy mieli zakodowane tylko zwycięstwo, psychologiczne przygotowanie wzięło górę nad wszystkim, przeciwnik nie istniał, prosząc o jak najmniejszy wymiar kary. Pierwszy gol padł po rzucie rożnym i dobitce Johna w zamieszaniu podbramkowym 1:0! Trybuny oszalały, kocioł rozgrzał się do czerwoności i całkowicie rozmiękczył rywali. Obudził się Ekin, ale jego aktywna gra nie przynosiła efektów. Wypracowywał okazje kolegom, sam strzelał kilka razy, jednak piłka bez przerwy mijała cel. Druga bramka padła dopiero przed przerwą i mogła być ozdobą wszystkich stadionów. Po wrzutce Moreiry z lewej strony Falardo pięknie złożył się do strzału i fantastycznym wolejem umieścił piłkę w bramce 2:0! Na przerwę schodziliśmy przy owacji kibiców na stojąco. Należała się jak nigdy - stłamsiliśmy rywala w narożniku, który był bezsilny i pogodzony z porażką.

W drugiej części skorygowałem nieco taktykę, zmieniając lekko kontuzjowanego Ekina, a wprowadzając piątego obrońcę Mantigou. Zwolniliśmy tempo i oszczędzając siły na kolejne mecze spokojnie utrzymaliśmy wynik.

 

Liga Mistrzów – Faza grupowa[4/6]

ToulonPorto 2:0 (2:0)

19’ – John

44’ – Falardo

 

Widzów: 9890

Gracz meczu: Moreira 10 (lewy obrońca)

Notes: Ekin w końcu zaskoczył, podobnie jak Falardo i John. Podciągnąłem im trochę kreatywność w taktycznych założeniach, ale nie jestem pewny, czy to jest przyczyną.

 

Mecz < Chelsea – Barcelona 2:1 > nic nie wyjaśnił, walczyć będziemy do końca...

 

Tabela:

1.Toulon	  9	5:1
2.Chelsea	 7	4:6
3.Barcelona   6	7:5
4.Porto	   1	2:6

Odnośnik do komentarza

fenk ju wery macz...

---------------------------

 

Prezes nie miał w zwyczaju zjawiać się na porannym treningu. Rano to on odsypiał jakieś uroczyste otwarcia nowych hipermarketów albo ZOO, czy coś w tym rodzaju... Tym większe było nasze zdziwienie, kiedy niedźwiedziowaty jegomość przyczłapał na boisko treningowe, gdzie właśnie rozpoczynałem trening. Szczerząc swe pożółkłe od kubańskich cygar zęby i przyklejając do podeszwy niewinną dżdżownicę, która pracowicie spulchniała nam ziemię, radośnie wycedził:

- Miażdżymy dalej mój kochany trenerku, co?

- Ano! – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo nie wyobrażałem sobie innego scenariusza ze słabym Le Mans.

- Hej!

- Hej!

- Ano!

 

Tośmy se pogadali...

 

06.11.2010. Sobota

Mecz mistrzowski: Toulon – Le Mans

Czy ktoś wyobrażał sobie inny wynik niż nasze zwycięstwo? Nikt, dosłownie nikt. Byliśmy w takim gazie, że żaden rywal nie był w stanie nawiązać z nami równorzędnej walki. Dominowaliśmy od pierwszej do ostatniej minuty, a to, co wyprawiał Hugo Almeida było zapewne dziełem jakiegoś mistrza sztuki, wirtuoza, fenomena skórzanej piłki, geniusza – doprawdy trudno znaleźć określenie na jego zachowania na boisku. Piałem z zachwytu przy pierwszej bramce, kiedy Almeida, otrzymawszy fantastyczne podanie od Koleva, przepięknym finezyjnym rogalem umieścił piłkę w samym rogu bramki przeciwnika 1:0. Piałem z zachwytu, kiedy Almeida przyjął piłkę tyłem do bramki, odwrócił się i niewytłumaczalnym zupełnie lobem, zaprzeczając prawom fizyki, wrzucił bramkarzowi za kołnierz piłkę, będąc 8 metrów od bramki 2:0. Trzeciego gola zdobyliśmy z rzutu karnego i był to najniższy wymiar kary dla zupełnie bezradnego przeciwnika.

 

I liga – 16 kolejka

Toulon[2] – Le Mans[17] 3:0 (1:0)

16’ – Almeida 1:0

58’ – Youffre 2:0 rz.k.

62’ – Almeida 3:0

 

Widzów: 9823

Gracz meczu: Almeida 9 (hej!)

Notes: Kontynuujemy wspaniałą serię. Takie coś przydarzyło mi się ostatni raz w FM 03/04, kiedy grałem Chelsea i straciłem w sezonie tylko 5 bramek. Obronę tworzyli wtedy Mexes, Terry, Boumsong i Gallas :D

Odnośnik do komentarza

Zespół Nantes był typową drużyną własnego boiska. Długo przewodził w ligowej tabeli, toteż musieliśmy bardzo uważać, tym bardziej, że każda seria się kiedyś kończy, a nasza trwała już bardzo długo. Bezustanne żonglowanie składem spowodowało, że miałem większość zawodników gotowych do gry na 100% swoich możliwości.

 

10.11.2010. Środa

Mecz mistrzowski: Nantes – Toulon

Pierwsza połowa była bardzo wyrównana. Okazji bramkowych było niewiele, gdyż obie formacje defensywne spisywały się bez zarzutu. Wprawdzie John przetestował Landreau z dalszej odległości, ale to było wszystko, na co pozwolili nam gospodarze. Oni natomiast straszyli nas szybkim Kahe i musieliśmy bardzo uważać, aby zawodnik ten nie uciekł moim obrońcom. Sygnał ostrzegawczy dostaliśmy w 24 min., kiedy Kahe uciekł Zubarowi i z ostrego kąta trafił w dobrze ustawionego Llorisa. Niestety, drugą okazję Kahe już nie zmarnował. Wybijaliśmy rzut rożny, gospodarze wyekspediowali futbolówkę do przodu, a tam Kahe zostawił w tyle obrońców i nie dał szans Lorisowi 1:0.

W przerwie nastąpiła zmiana taktyki na bardziej ofensywny styl gry. Jednak okazji nie stwarzaliśmy za wiele, jedynie rzuty rożne mnożyły się w miarę rozwoju wydarzeń. Gdy zastanawiałem się kiedy w końcu strzelimy bramkę po stałym fragmencie gry... strzeliliśmy bramkę po stałym fragmencie gry! Rzut rożny bity przez Hautcoeura zamienił na bramkę Verhoek, który nieoczekiwanie wyprzedził interweniującego Landreau 1:1. Miejscowi jeszcze ruszyli do ataku, Schmit minimalnie przestrzelił głową z kilku metrów, ale gdy na boisko wybiegli Verhoek i Almeida, cofnęli się do obrony, oddając nam całkowicie inicjatywę. Zaczęło się oblężenie bramki gospodarzy, którzy nie wychylali nosa dalej niż na 30 metr od własnej bramki. I co? I dupa... Nie byliśmy w stanie przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść i musieliśmy zadowolić się połowicznym sukcesem.

 

I liga – 17 kolejka

Nantes[6] – Toulon[2] 1:1 (0:0)

27’ – Kahe 1:0

57’ – Verhoek 1:1

 

Widzów: 34253

Gracz meczu: Kahe 8

Notes: Dzięki temu punktowi w zaległym meczu wskoczyliśmy na fotel lidera. Jednak P.S.G. ma tylko oczko straty i łatwo nie da się zgubić...

 

Jedziemy do Chelsea...

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...