Skocz do zawartości

Götterdämmerung


Feanor

Rekomendowane odpowiedzi

ASG?

Nie było tych pierdolonych krzyżyków na lufie. Przypomniałem sobie czwartego dnia w szpitalu.

Kuleczka przebiła skórę i utkwiła w czaszce. Upadając doznałem wstrząsu mózgu.

Śmiał się ze mnie cały szpital.

Na ścianie obok mojego łóżka wisiał obrazek w antyramie. Trzy schematycznie narysowane krowy szczerzyły zęby do sali.

Położyli mnie na oddziale dziecięcym?

Uciążliwy psycholog o twarzy Che Guevary po sześćdziesiątce (i kuracji hamburgerowej) co kilka dni usilnie przekonywał mnie, że jednak warto żyć. Ten miły pan seplenił i śmierdział czosnkiem. Nie skłaniał mnie do afirmacji życia. Skłaniał mnie do wycia i rzucania przedmiotami.

Po drugim obezwładnieniu uznałem, że lepsza jest jednak obłuda. Jak zwykle.

Te trzy pierdolone krowy patrzyły na mnie z szyderczym uśmiechem. Co wy wiecie o życiu, debilne trawożuje?! Nawet seks nie powoduje zmącenia waszego wegetariańskiego stoicyzmu - ostatecznie trudno szczytować ze strzykawką.

Parokrotnie odwiedził mnie Dzierżyński. Pochwalił mnie za rewolucyjny pomysł z samobójstwem za pomocą ASG. Donosił też najnowsze wieści z boiska. Przegraliśmy z Koblencją 0:1 przy bilansie strzałów 13:1. Stróżyna podobno zaczął krzyczeć, że "stary dobry Heinz miał wyczucie, kiedy do siebie strzelać". Później przegraliśmy z Bayernem II, też 0:1. podobno znowu mieliśmy przewagę, ale na 6 strzałów tylko jeden okazał się być celnym. Niebo nad stadionem Bayreuth powinno być uznane za "no-fly zone", ze względu na morderczy ostrzał przeciwlotniczy.

Dzierżyński powiedział, że wszyscy za mną tęsknią.

Niech sobie kupią jakąś dmuchaną lalkę, jeśli brakuje im obiektów do wyładowywania agresji.

Pomimo docinków sióstr szpitalnych, tu jest mi dobrze. Spokojnie.

Nawet do krów mogę się przyzwyczaić.

Odnośnik do komentarza

- Witaj Heinz.

Nigdy nie przechodziłem z Windykatorem na ty. Ale to mało ważne. Windykator przez życie szedł niczym czołg, konwenanse traktując jak króliki pod gąsienicami.

- Gwizdnąłeś mi pistolet, co prawda nie wiem, dlaczego akurat tę zabawkę... Ale nie chowam urazy.

Windykator mówiący o nie chowaniu uraz detektory kłamstw doprowadziłby do eksplozji z przeciążenia.

Krowy patrzyły na nas i śmiały się rubasznie.

- W związku z tym, w pozozumiemiu z tutejszą dyrekcją, załatwiliśmy ci małą rozrywkę... to tutaj Sylaba!

- Sylaba... też tutaj jest? - spytałem z wysiłkiem. Jaki szpital wpuszcza na swój teren kogoś takiego jak Sylaba? Ten człowiek powinien mieć wpisane "Biohazard" w dowodzie osobistym.

- Jest, jest, przecież by cię nie zostawił - odpowiedział z uśmiechem Windykator. Krowy śmiały się z niemal słyszalną intensywnością.

Sylaba pojawił się w drzwiach dźwigając telewizor. Postawił go na stoliku i pomachał do mnie. Odruchowo podciągnąłem pierzynę pod nos.

- Dziś ostatni mecz sezonu, Heinz - ciągnął Windykator, ciągle z tym swoim szerokim uśmiechem. - Pomyśleliśmy z chłopcami, że chciałbyś go obejrzeć.

No jasne. Nie mogę się doczekać.

- Dziękuję - bąknąłem cicho z absolutną pogardą dla wartości prawdy.

- My już jedziemy - zakończył pogodnie Windykator. - Sylaba, włącz ten sprzęt i zmykamy.

Przeciwnikiem był dwunasty w tabeli Hoffenheim. My jakimś cudem nadal byliśmy na ostatnim bezpiecznym, czternastym miejscu, z jedym punktem przewagi nad piętnastym Stuttgarterem.

Zaczęło się od ataków Hoffenheim. Tym razem Stróżyna swych pomocników ustawił w środku, skrzydła zostawiając głownie skrzydłowym obrońcom, więc piłkarze gospodarzy dość łatwo przedzierali się flankami pod nasze pole karne. Tam jednak nadziewali się na Arancino i Endlera, szczególnie ten drugi był zaporą nie do przejścia. Dopiero w 33 minucie doszło do dwóch naszych akcji. Najpierw Poyet główką próbował zaskoczyć bramkarza Hoffenheim, później zaś... Później Geiger przerwał zabawę obrońców Hoffenheim, przejął piłkę i mocnym strzałem zdobył bramkę. 1:0!

Trzy minuty później Agafon fenomenalnym podaniem znowu wyprowadził Geigera do sytuacji sam na sam z bramkarzem... 2:0! Do końca połowy nie zdarzyło się już nic.

Druga połowa zaczęła się od falowych ataków gospodarzy. W 51 minucie kolejny ich atak skrzydłem nie został powstrzymany przez Arancino, doszło do centry i napastnik Hoffenheim Zukic pokonał Gebauera...

Spalony!

Cholera, zacząłem znowu się wciągać. A przecież między futbolem a mną miał powstać wysoki mur. I zasieki. I gniazda cekaemów.

Cztery minuty później Agafon zdobył trzecią bramkę dla Bayreuth i było po meczu...

3:0 i 14 pozycja w lidze już pewna. Przetrwaliśmy, pomimo tego horroru na końcówce.

Następnego dnia wypisano mnie ze szpitala. Zanim opuściłem salę, zdjąłem antyramę z krowami i schowałem ją do plecaka.

Chyba nie były zachwycone.

Odnośnik do komentarza

Ostrożnie zamknąłem za sobą drzwi. Podszedłem do ściany, zdjąłem zdjęcie Dietera i Hansa, po czym powiesiłem moje krowy. W sensie metaforycznym.

Usiadłem na fotelu. Wstałem, strzepnąłem coś, co wyglądało na kocie odchody i usiadłem ponownie. Położyłem nogi na biurku. Po nieudanej próbie wydzielenia z siebie aury zdecydowania i pewności siebie zdjąłem nogi. Na to przyjdzie jeszcze czas. Zacisnąłem zęby.

W tym sezonie odbiję się od dna. I rozpocznę odwet.

Myśli o tym, na jakie sposoby upodlę Windykatora sprawiły, że poczułem się lepiej. Szczególnie wizja miażdżenia palców młotkiem podbudowała mi ego. Uśmiechnąłem się upiornie, napawając się moim wirtualnym triumfem.

W klubie wiele się działo. Już nie byliśmy bankrutami. Stróżyna sprzedał Wiesnera do Plauen za 2 tysiące funtów i Sztylkę do Hoffenheim za 750000 funtów. Ta ostatnia suma była szokująco wysoka biorąc pod uwagę 7000, za które kupiliśmy go rok temu. Nie tęskniłem za nim, w swoich wypowiedziach słów typu "duma", "Oświęcim" i "Cedynia" używał w charakterze znaków przestankowych. A używał wielu przecinków. Poza tym, z klubu odeszli Mayr, Demel, Goller, Kaul i Kauper. Zastąpił ich nowy zaciąg. Ferry Manteuffel był 21-letnim prawym i środkowym obrońcą pozyskanym z Brinkum. Miał 180 cm wzrostu i uśmiech, który działał niczym sercołamacz na okoliczne dziewczęta. I chodzącego z torebką Wiliego, naszego stróża. Michele Fasanelli był 22-letnim dwupaństwowcem, wielbicielem pizzy z Melfi wbitym w bawarski uniform. Miał 22 lata i grał na pozycji ofensywny pomocnik/napastnik. Matka Arancino już zdążyła go wciągnąć do swego dworu. Daniel Winkler był 21-letnim lewym obrońcą pozyskanym z Feucht. Co widział w nim Stróżyna, jedynie bogowie wiedzą, być może wzbudził jego litość swą zniszczoną twarzą. Bo to jest chyba twarz. Pozyskany z Mannheim David Szabo miał 23 lata i udawał, że jest prawym obrońcą. Według mnie był zerem absolutnym formy, ale podobno to Stróżyna był tu tym, który się znał na piłce. Niech mu będzie. Artiom Dmitriev pochodził z Estonii, miał 17-lat i wielkie ambicje. Dziś Bayreuth, jutro Bayern. No jasne. TO zupełnie jak u mnie: dzisiaj wieczór z sekretarką, jutro pistolet u skroni z psychopatą po drugiej stronie cyngla. Artiom był lewym pomocnikiem pozyskanym z TVMK II Tallin.

Dzieło zwieńczył Amadeus Wallschlager, 20-letni prawy pomocnik z rezerw Herthy Berlin.

Cała menażeria przyszła do nas za darmo. Stróżyna zwabił ich wcześniejszych pracodawców ułudą przyszłych procentów ze sprzedaży.

Rozsiadłem się wygodniej. Może jednak życie nie będzie takie złe? Może po tym całym zeszłosezonowym gradobiciu na widnokręgu mojego życia pojawi się tęcza.

W drzwiach pojawił się Dzierżyński i cały misternie budowany nastrój poszedł w diabły szybciej, niż wieże WTC.

Dzierżyński miał na rękach jakiegoś kota. W każdym razie stworzenie to miało mniej więcej kotokształtny profil i wielkość. Uszy postrzępione miał niczym ser szwajcarski, grzbiet pokryty skomplikowaną siatką blizn i ropiejących jeszcze ran, ogon urwany na wysokości piątego centymetra. Miał też żądzę krwi niezbyt starannie ukrytą w jego zielonych, przekrwionych oczach.

- Och, już wróciłeś - wyrwało się Dzierżyńskiemu. Kolejny, który przeszedł ze mną na ty. Stanowimy już niemal rodzinę.

- Owszem, jesteś zawiedziony? - spytałem sarkastycznie. Mój gość zdawał się tego nie zauważać.

- Nie, ale... Zinowiew, mój kotek, przywiązał się do twojego fotela - wybąkał Dzierżyński wyraźnie zażenowany. Najwyrażniej pewność siebie odzyskiwał jedynie z piłą spalinową w swych delikatnych rączkach. - Mógłbyś go mi... użyczyć?

Chciałem powiedzieć "nie". Ale Zinowiew patrzył na mnie z miażdżącą siłą perswazji.

Nie mogę przecież wyjść na wroga zwierząt, prawda?

Odnośnik do komentarza
Co widział w nim Stróżyna, jedynie bogowie wiedzą, być może wzbudził jego litość swą zniszczoną twarzą. Bo to jest chyba twarz.

 

:rotfl:

 

Mógłbyś go mi... użyczyć?

Chciałem powiedzieć "nie". Ale Zinowiew patrzył na mnie z miażdżącą siłą perswazji.

Nie mogę przecież wyjść na wroga zwierząt, prawda?

 

:rotfl: :rotfl:

 

 

Wciąż genialnie :kutgw::D

Odnośnik do komentarza

Doszliśmy z Zinowiewem do rozsądnego kompromisu. On spał na moim fotelu, ja dostawiłem sobie krzesło.

Miało to swoje dobre strony. Interesantom nagle miękły nogi, gdy zauważali mruczący powód mojego eksodusu na krzesło. Mruczący... "Głęboki warkot" jest określeniem zdecydowanie adekwatniejszym.

Ale nadal odległym od swego przesyconego adrenaliną pierwowzoru. Gdy Zinowiew mruczał, w sąsiednim pokoju szklanki spadały ze stołów.

Skąd Dzierżyński wytrzasnął to monstrum?

Jeśli już jesteśmy przy nowych osobliwościach w klubie: Stróżyna postanowił wprowadzić do niego nieco egzotyki.

Frederic Donkor miał 23 lata i pochodził z Ghany. Przyszedł do nas za darmo z rezerw Aachen. Napastnik. W rok nauczył się mówić po niemiecku, co jest chyba dobrym prognostykiem.

Jorge Doraro pochodzi z... Belize. Planeta Ziemia, mam nadzieję. Ma 21 lat, jest napastnikiem, kupiliśmy go za 30 tysięcy funtów z Amiki Wronki. Przez rok nie zdołał się nauczyć polskiego. To też chyba dobry prognostyk.

Mecze towarzyskie nastrajały optymistycznie. Zaczęło się co prawda od porażki z Lugano 1:3 (Geiger), ale później przyszły zwycięstwa: 3:1 z Rheine (Wallschlager 2, Endler), 1:0 z Reutlingen (Endler), 5:0 z Halle (Poyet, Geiger, Mendez, Schrepel 2), 2:0 z Wuppertalem (Schrepel, Donkor) i wreszcie 4:1 z Sandhausen (Donkor, Doraro 2, Fasanelli).

Powinno być to dla mnie znakiem ostrzegawczym.

5 sierpnia zainaugurowaliśmy na własnym stadionie ligę meczem z Aalen. Stróżyna zdecydował się na diament 4-4-2. Na bramce rzecz jasna Gebauer, w środku obrony Szabo i Tucker, na prawej obronie Manteufel, na lewej Winkler. Defensywnym pomocnikiem stał się Agafon, ofensywnym Poyet, na skrzydłach dreptali Endler i Wallschlager. Naszą uderzeniową pięść mieli stanowić Doraro i Donkor.

"Uderzeniową pięść"... Cudzysłów sam się nasuwa...

Mecz był dramatem. Polem rzezi. Z nami w roli masakrowanych. Bezczelni panowie z Aalen nawet się nie zmęczyli. 4:0 było i tak śmiesznie niskim wyrokiem.

Kilka godzin później znaleziono nieprzytomnego Stróżynę leżącego pod ścianą naszej szatni. W ścianie była dziura.

Tydzień później Stróżyna wydobrzał już na tyle, że pojechał z drużyną na wyjazd do Hoffenheim. Dokonał tylko jednej zmiany: wyczerpanego Donkora zastąpił Geiger.

Ten polski idiota powinien szybciej zauważyć, że diament to jednak nie jest to, co piłkarze lubią najbardziej.

Mecz był nawet wyrównany, ale Hoffenheim miało Sztylkę. Tego od 750 tysięcy funtów. Nasz Daruś już w drugiej minucie pokonał Gebauera, co okrasił pokazaniem podkoszulki z napisem "Pawiak Pomścimy". Idioci na trybunach jeszcze nie rozumieli wymowy tych haseł, następnego dnia jeden z miejscowych ultrasów wytatuował to sobie na prawym policzku. W piątej minucie Sztylka poprawił z rzutu karnego i było właściwie po meczu. W 40 minucie jakiś Grek dołożył trzecią bramkę dla Hoffenheim i Stróżyna zaczął rozglądać się za jakimś murem. W drugiej połowie rezerwowy Donkor dołożył bramkę honorową.

Pięknie. Pięknie. Windykator stał się uosobioną agresją.

Krowy się śmiały.

Odnośnik do komentarza

Usiadłem obok Wątłego patrząc kątem oka na stan jego plastikowego krzesełka. Jego wytrzymałość budziła we mnie fascynację.

Wątły lubił futbol. Na karku wytatuowany miał napis "Dalej Cidry" który, jak mi kiedyś wyjaśnił, odnosi się do najlepszego klubu w historii polskiej piłki. Tatuażom Wątłego należało ufać, kryły w sobie ukrytą wiedzę. Na prawym przedramieniu miał napis "Skurwiel".

Za chwilę zacząć miał się wyjazdowy mecz z beniaminkie trzeciej ligi, FSV Frankfurt. Tydzień wcześniej zagraliśmy u siebie z Augsburgiem. Stróżyna dokonał roszady taktycznej, zrezygnował z diamentu i spłaszczył linię pomocy. Ze składu wypadł Szabo zastąpiony przez Haushahna. Augsburg dusił nas niepomiernie, ale wytrwaliśmy, zamiast bramki tracąc jedynie kontuzjowanego Dopierałę. Taką stratę mogłem przeżyć. 0:0. Awansowaliśmy na 16 miejsce.

Sędzia dał znak do rozpoczęcia spotkania. Piłkarze gospodarzy mieli wyraźnie defensywną formację. Od trzech dni przestano nas lekceważyć.

Trzy dni temu zmasakrowaliśmy TSV 1860 Monachium. Koncert rozpoczął w 6 minucie Donkor po dalekim podaniu Winklera. Monachijczycy nie podnieśli się jeszcze po tym ciosie, gdy w 8 minucie Donkor poprawił na 2:0 po błędzie bramkarza z TSV (podawanie do napastników przeciwnej strony jest błędem, prawda?). Później nastąpiły dalsze falowe ataki Bayreuth, lecz do przerwy wynik się nie zmienił. W 57 minucie monachijczycy zdobyli bramkę kontaktową, co rozeźliło moich piłkarzy. W 67 minucie nastąpiła historyczna chwila: pierwszy raz zobaczyłem, jak moja drużyna strzela bramkę z kornera. Wallschlager podał Endlerowi. który główką pokonał bramkarza gospodarzy. 3:1. W 71 minucie świeżo wprowadzony na boisko Mendez poprawił na 4:1. Trzy minuty później Donkor wbił piątą bramkę. W 81 minucie Mendez strzelił szóstą...

W tym meczu przypominającym dzień świętego Walentego w wykonaniu amantów spod znaku Ala Capone 24 razy strzelaliśmy na bramkę TSV. Gospodarze odpowiedzieli cztery razy... Awansowaliśmy na 13 miejsce.

Wątły wstał (pamiętajcie o pułapkach niedoskonałego języka) rycząc tubalnie. Gdy byłem zamyślony, moi chłopcy strzelili na 1:0. Egzekutorem był Poyet.

Nigdy więcej nie usiądę obok Wątłego. Podczas procesu wstawania zahaczył kogoś z drugiej strony. Ktoś_Z_Drugiej_Strony był teraz Kimś_Dwa_Rzędy_Ławek_Niżej.

Cofnęliśmy się. Frankfurtczycy otrząsnęli się z pierwszego szoku i tuż przed przerwą wyrównali. Wątły zaczął śpiewać po polsku jakąś rymowankę pod adresem sędziego liniowego. Z desperacją zacząłem szukać jakichś słuchawek. Wątły brzmiał jak przygotowanie artyleryjskie przed operacją berlińską.

Tuż po przerwie, w 47 minucie Ngoma-Kasanda z Frankfurtu po raz kolejny pokonał Gebauera. Tym razem liniowy posłusznie podniósł chorągiewkę, zapewne wstrząśnięty wcześniejszym atakiem akustycznym. Spalony! Szlachetny rycerz w lśniącej zbroi, Markus "Uderzający Z Mocą" Haushahn najwyraźniej jednak nie mógł zdzierżyć tej niesprawiedliwości i 5 minut później strzelił bramkę samobójczą.

Zapobiegawczo otworzyłem usta. Ojciec służył w artylerii, zostawił kilka złotych rad synkowi.

W 70 minucie Endler strzelił bramkę wyrównującą.

Reszty meczu nie widziałem. W dzikiej panice zbiegłem z trybun do szatni.

Wątły chciał mnie wyściskać.

Podobno wygraliśmy. W 80 minucie gospodarzy dobił Mendez

Jesteśmy na 10 miejscu.

Odnośnik do komentarza

Zawstydzony letnimi suszami deszcz postanowił odrobić zaległości. Mocno się starał.

Mój rozmówca uparł się, żeby spotkać się blisko Wahnfried. Miał najwyraźniej poczucie dramatyzmu. Albo sarkastycznego humoru.

Stał pod targanym wiatrem klonem w szarym prochowcu, ręką przytrzymywał kapelusz. Z kieszeni wystawała mu szyjka Old Forrestera. Facet dbał o swój image.

- Witam, panie... - zacząłem niepewnie. Cała ta sytuacja była szalona.

- Pozostańmy przy tym, że będzie pan do mnie mówił Filip.

Sytuacja była szalona. Jak wszystko od ponad roku.

Dwa tygodnie temu przejechał po nas buldożer z nazwą Siegen na rejestracji. Spadkowicze z II ligi, choć nie usprawiedliwiało to naszego żenującego poziomu. Przegraliśmy 0:3 pomimo dramatycznych, taktycznych roszad Stróżyny w drugiej połowie. Byliśmy znowu na dnie. Czyli w domu. Na dnie byliśmy już całkiem zadomowieni, mieliśmy miejsce na parkingu i czynsz opłacony na dwa lata z góry. Dno dawało poczucie stabilizacji, trudno było spaść jeszcze niżej.

Choć nie było to niemożliwe.

- To są dane tych, których polecam pana trosce - powiedziałem podając Filipowi niedużą paczuszkę.

Ten klon to kpina z drzew, tradycyjnych przyjaciół ludzi bez parasoli. Woda dostawała się wszędzie.

- A co z pieniędzmi - spytał sucho Filip. Powiedzenie czegoś suchym tonem było niezłym osiągnięciem w tych okolicznościach.

23 IX 2006 roku zagraliśmy z Regensburgiem. Poyeta zastąpił Mendez, ale nie przyniosło to wielkich efektów. Nadal graliśmy słabo. Bramkę straciliśmy już w 3 minucie po strzale Ropicia. Później doszło do kilku cudów polegających na tym, że pomimo oblężenia naszej bramki to my zaczęliśmy strzelać gole. W 32 minucie udało się to Agafonowi, w 36 Doraro. Cztery minuty później wyrównał Hauk. Wynik 2:2 został dowieziony do końca spotkania. Menedżer Regensburga osiwiał. A przynajmniej wyglądał, jakby rozważał ten krok.

- Pieniądze będą, gdy zacznę widzieć efekty - odpowiedziałem.

Nieznajomy odwrócił się i zniknął.

Obraził się?

Wczoraj przegraliśmy z Offenbach 0:1. W strzałach było 2:16, Gebauer powinien dostać tyle złota, ile ważył. Czerwoną kartkę otrzymał Manteufel.

Spadliśmy na 13 miejsce.

Nienawidziłem futbolu.

Odnośnik do komentarza

14 października doszło do spotkania z Koblencją. Goście byli na 14 miejcu, tuż za nami. Byliśmy więc troszkę w sytuacji podbramkowej.

Kontuzje i kartki wyeliminowały nam Manteufela i Haushahna, bycie starym wrakiem bez krzty piłkarskiej wyobraźni wyeliminowało zaś Tuckera. Mieliśmy zatem niemal zupełnie nową linię obrony. Lifting?

W 17 minucie Josh Grenier bardzo uprzejmie dostał czerwoną kartkę i zaczęliśmy panować na boisku. Już w następnej minucie Donkor uciekł obrońcom i dał nam prowadzenie.

W mózgach piłkarzy Bayreuth uruchomiła się wtedy opcja: "jesteśmy wyluzowanymi bossami".

W 31 minucie tylko refleks Gebauera uchronił nas przed bramką wyrównującą. Siedziałem wtedy wyjątkowo na ławce rezerwowej klubu, z satysfakcją więc mogłem z bliska oglądać wzmagającą się wściekłość Stróżyny. Erupcja nastąpiła w 38 minucie, gdy goście z Koblencji zremisowali.

Twarz Stróżyny stała się brunatna.

Na wszelki wypadek nie zszedłem do szatni.

Na drugą połowę piłkarze Bayreuth wyszli łykając całymi garściami pastylki przeciwbólowe.

Minutę później Endler przebiegł całą lewą stronę boiska, przedryblował dwóch obrońców na polu karnym i pokonał bramkarza. 2:1!

Koblencja była złamana. Nie wyprowadziła już żadnej akcji. Dobił ją Wallschlager w 76 minucie, ustalając wynik na 3:1. Awansowaliśmy na 9 miejsce.

20 października zdemolowaliśmy na wyjeździe Kaiserslautern II 6:2 (Doraro 2, Agafon, Donkor 3).

Wieczorem wróciłem do biura, podszedłem do szpitalnej antyramy i wyciągnąłem język.

Przysiągłbym, że krasule schyliły lekko swoje wyszczerzone gęby.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...