Skocz do zawartości

Filmy


Tenorio

Rekomendowane odpowiedzi

Obejrzałem wczoraj Avatara. Najpierw nieco polemiki.

 

Przepiękna bajka, szczególnie w 3D. Widoczki prześliczne. Realizacja pierwsza klasa.

 

Oglądałem co prawda w domu, a nie w kinie, ale popieram w całej rozciągłości.

 

Na tym w zasadzie można by zakończyć recenzję tego filmu. Przesłanie proekologiczne, prospołeczne, antywojenne, antykorporacyjne przesadnie oczywiste. Amerykański patos chwilami wylewał się z ekranu.

 

Z tym się nie zgodzę, ale o tym później

 

. Recenzenci wspominający o Pocahontas mieli całkowitą rację.

 

Tak, nie da się nie zauważyć, że to historia powtarzana wielokrotnie (patrz np. Tańczący z Wilkami, Ostatni Mohikanin, Książę Złodziei, Ostatni Samuraj itp. itd.), nawet Na'vi to tacy niebiescy Indianie. Tyle że IMO tak jak w muzyce, tak i w kinie, większość już została wymyślona i nowe rzeczy mogą się różnić szczegółami i realizacją. Nowatorskie pomysły pojawiają się, owszem, ale często nie są już do strawienia przez przeciętnego (a nawet często wyjątkowego) widza. Dla mnie stara historia opowiedziana na nowy sposób może być równie fascynująca jak historia słyszana pierwszy raz.

 

Jeżeli oczekujecie czegoś ambitniejszego darujcie sobie.

 

Też się zgodzę, aczkolwiek nie umniejsza to w moich oczach wartości tego filmu. Twórcy nie ukrywali, że to solidna porcja rozrywki, i w tym aspekcie jest fenomenalny.

 

Avatar - znakomity moim zdaniem. Oczywiście, że dla dorosłych fanów poważnego kina temat ten posiada olbrzymie rezerwy, których film nie wykorzystuje, ale jeśli ktoś się nastawia na dobre kino fantasy/akcji, to się absolutnie nie zawiedzie.

Fabuła oklepana, niezwykle hollywoodzka, co oczywiste niestety, skoro ten film jest skierowany do widza oczekującego obrazu mniej ambitnego, a odkrywczego bardziej pod względem technicznym. Powroty w ostatniej chwili zdawałoby się zaginionych osób - jak to w hollywood - są tu na porządku dziennym, jednak mocną stroną tego filmu jest to, że mimo świadomości, że zaraz ktoś wstanie z grobu/przyjdzie z drugiego końca świata/dokona się jakiś inny cud, to oglądając Avatara nie myśli się o tym cały czas, film wciąga totalnie, gdyby nie duża ilość coli nie zauważyłbym, kiedy minęły te niecałe trzy godziny.

Byłem na filmie w grupie o składzie: uczeń podstawówki, jego brat: student drugiego roku, ojciec i dziadek - każda kategoria wiekowa bawiła się świetnie. I niech to służy za recenzję tego filmu. ;)

 

Ode mnie: 9/10, minus tylko ze względu na oklepany schemat filmu hollywoodzkiego:

 

Od razu wiadomo, kto z kim będzie, kto się z kim zaprzyjaźni, że pewna legenda zostanie wykorzystana, że zaraz będzie powrót w ostatniej chwili, zaskoczeń było bardzo niewiele, jednak - jak mówiłem - po jakimś czasie film tak wciąga, że się o tym wszystkim nie myśli i nie stara się przewidzieć dalszej części.

 

 

Pod tym mógłbym się podpisać wszystkimi członkami.

Ja na to patrzę jeszcze nieco inaczej - dla mnie jest to komiks z żywymi aktorami. W komiksach zazwyczaj pełno jest skrajnych emocji, poglądów, postaci - dlatego też (jak i w bajce) od początku wiemy, kto jest zły, a kto dobry, silny wojskowy jest pokryty bliznami, zły przedsiębiorca jest bezlitosny od pierwszej sceny w której się pojawia i zazwyczaj jest niezadowolony i skrzywiony, pani naukowiec jest sympatyczna i się cały czas uśmiecha itp, akcja jest szybka i emocjonująca, często pojawia się przesada także w patosie, czy przesłaniach (to do posta Wujka) - ale to jest cały czas w konwencji komiksu (czy też filmów animowanych). I jeśli ktoś to sobie uświadomi przed seansem, to się nie zawiedzie.

 

Ja to kupuję.

9/10.

Odnośnik do komentarza

Somewhere (reż. Sofia Coppola)

 

Lojalnie przestrzegam: to nie jest film dla każdego. Rzecz jasna nie chcę się wywyższać czy przekornie zachęcać - po prostu nie każdy usiedzi podczas seansu, w którym długie, pozbawione rozmów sceny mnożą się bez liku. Wartkiej akcji brak (inna kwestia - to brak uzasadniony). Jest to film pełen kontrastów, przede wszystkim w warstwie wyobrażeń o tym "jak powinno być" a "jak jest".

 

Bohaterem tej opowieści jest Johnny Marco (Stephen Dorff) - hollywoodzki aktor, wielka gwiazda przemysłu rozrywkowego. Jego życie to jednak pustka i oczekiwanie. Widać to już w jednej z pierwszych scen: z opadającymi powiekami ogląda pokaz tancerek go-go, nim kończą występ - zasypia. Zamiast bezgranicznego uwielbienia fanów, otrzymuje obraźliwe, anonimowe sms-y. Wydarzenia, w jakich uczestniczy w ramach promocji nowego filmu (konferencje prasowe, sesje zdjęciowe), są tylko nieznośną koniecznością - Marco sztucznie się uśmiecha, pozuje, by szybko wrócić do hotelowego pokoju (na marginesie - jeździ oszałamiającym samochodem).

 

Nagle pustkę tę ma wypełnić jedenastoletnia córka Cleo (fantastyczna Elle Fanning). Była żona Johnny'ego podrzuca mu ją i nakazuje opiekować - sama wyjeżdża. Od tego momentu Marco i Cleo są nieodłączną parą. Widzimy więc niezliczone, kontrastujące reakcje: młoda zachwyca się tym, co nuży ojca (waniliowe lody w apartamencie, prywatny basen w hotelu) i krzywi na to, co stało się dla niego rutyną (seks z przypadkowymi kobietami). Co ważniejsze, te reakcje córki są niczym lekarstwo: Marco przez przemysł rozrywkowy jest traktowany niczym trybik wielkiej machiny; córka sprawia, że czuje się człowiekiem i ojcem.

 

Sceny, z których zbudowany jest film, są w ogromnej większości bardzo długie i statyczne: pod tym względem "Somewhere" przypomina "Między słowami", pierwszy film Sofii Coppoli (zresztą, znów fabuła dotyczy znużonego życiem gwiazdora). Kwintesencją przedstawiania napięcia, jakie tkwi w głównym bohaterze, zdaje się być scena, podczas której na twarz Johnny'ego nakładana jest biała masa, używana do charakteryzacji - trwa to mozolnie, scena niemal przeciąga się w nieskończoność, by zaszokować efektem (i reakcją Marco).

 

Dodam, że dzieciństwo Coppoli mogło przypominać dzieciństwo Cleo - sama spędzała wiele tygodni w tym samym hotelu (Chateau Marmont). Można więc ten film odbierać na kilka sposobów jednocześnie: jako "rozmowę" z ojcem, znakomitym przecież reżyserem; jako artystyczną farsę na życie hollywoodzkich gwiazd; jako zapis cierpienia samotnego człowieka i wreszcie jako drogę do wybawienia.

 

Polecam z czystym sumieniem - ale tylko miłośnikom kina niekomercyjnego.

Odnośnik do komentarza

"Somewhere" przypomina "Między słowami", pierwszy film Sofii Coppoli

 

Tylko jedna uwaga. Między Słowami nie było pierwszym filmem Coppoli, wcześniej już jej się zdarzyła pewna "perełka" ;)

 

Dzięki za tę reckę, zachęciłeś mnie do obejrzenia filmu.

Dzięki, dzięki, zapomniałem tam wtrącić "znany", bo "Przekleństwa niewinności" oczywiście znam. :)

Odnośnik do komentarza

Oldboy

 

Do tego filmu podchodziłem z rezerwą, w końcu kino koreańskie zbyt często nie gości na polskich ekranach. Jednak z czystym sumieniem mogę przyznać, że zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Oldboy to historia mężczyzny (Oh-Daesu), który nagle został porwany i budzi się w zamkniętym pokoju. Ma w nim wszystko czego potrzeba do życia, jest ubierany, ma telewizor i dzień w dzień otrzymuje pierożki, których smak zapamięta do końca życia, trwa to... 15 lat. Po tym czasie zostaje nagle wypuszczony, a oprawca proponuje mu układ: jeśli w ciągu pięciu dni dowie się dlaczego został porwany to owy dręczyciel popełni samobójstwo, jeśli będzie inaczej to umierać będą kolejne miłości Oh-Daesu.

 

Można dostrzec, iż łaknienie zemsty w człowieku może stać się dla niego jedynym celem życia, a nawet odrębną częścią jego duszy, lecz w starciu z równie wielkim pożądaniem poznania prawdy nie jest w stanie przeważyć. Właściwie znaczną część obrazu zajmuje walka przeróżnych uczuć i żądz bohatera.

 

Film jest bardzo "tarantinowski", co przyznał sam mistrz przez co nie jest odpowiedni dla każdego widza. Reżyser dzięki brutalności niektórych scen bawi się z widzem (np. muzyka kojarząca się z wyniosłym balem podczas wyrywania zębów "na żywca"). Dość łatwo można skojarzyć sytuację bohatera z kafkowskim Jóżefem K. czy Edypem Sofoklesa. W czasie seansu pada też kilka ciekawych sentencji, które towarzyszą ofierze i widzowi od momentu ich usłyszenia, aż do samego końca. Tą, która najbardziej zaległa mi w pamięci parafrazując była "Wyłącz wyobraźnie, a staniesz się piekielnie odważny". Reżyser zadaje również pytanie czy człowiek może złamać wszystkie bariery kulturowe w imię wyższych uczuć. Pozostawia je praktycznie bez odpowiedzi nakreślając jedynie pewien schemat.

 

Jako minus wspomnę część zakończenia, której można się domyśleć wcześniej jak i fakt upchania wielu elementów w jednym dziele, jednak z pełną świadomością mogę powiedzieć, iż film jest bardzo dobry i zasługuje na co najmniej 8,5 w 10 stopniowej skali.

Odnośnik do komentarza

Welcome to the Rileys

 

Otwierająca film scena płonącego wraku samochodu będzie przebrzmiewać wielokrotnie niczym echo; choć widzimy go tylko przez parę sekund, jego znaczenie dla fabuły jest nie do pominięcia.

 

Trwające 30 lat małżeństwo Ridleyów tkwi w marazmie: on (James Gandolfini), współwłaściciel dużej firmy, pracuje od rana do nocy, w każdy czwartek wychodzi na pokera ze znajomymi - wracając z niego jada kolację w niewielkim barze. Scenariusz ten powtarza się już 4 lata - a przypomina mu o tym kochanka, kelnerka ze wspomnianego baru. Z kolei żonie (Melissa Leo) wyraźnie brakuje męża - zamienia z nim kilka słów wyłącznie wieczorem, gdy Doug kładzie się do łóżka. Oboje żyją według staroświeckich reguł.

 

Gdy kochanka męża umiera, Doug odwiedza jej grób - wtedy też dowiadujemy się, że Rileyowie mieli córkę, która zginęła w wypadku samochodowym. Lekarstwem na ból dla Douga staje się służbowy wyjazd do Nowego Orleanu. W przypadkowej rozmowie ktoś pyta, czy już spisał testament. W klubie ze striptizem próbuje na szybko spisać swoją wolę. Tam też poznaje Mallory - niepełnoletnią prostytutkę (Kristen Stewart!), której życie jest pełne porażek, niespłaconych mandatów i problemów z deweloperem. Mieszka w obskurnym domu i nie potrafi myśleć o tym, że jej życie mogłoby wyglądać inaczej.

 

 

Doug wprowadza się do Mallory i zaczyna naprawiać mieszkanie dziewczyny - początkowo wydaje się, że to pewna forma rehabilitacji za czteroletni romans; reperując ubikację i wymieniając kran chce odpokutować swoją winę. Przy okazji próbuje nauczyć Mallory dobrych manier i być dla niej opiekunem. Jednak prawdziwy wymiar tej relacji poznajemy dopiero, gdy niespodziewaną wizytę w Nowym Orleanie składa mężowi Lois (absolutnie komiczna scena podróży samochodem). Motyw opieki nad przypadkową dziewczyną, która ma tyle lat, co córka Rileyów w chwili śmierci, jest tu kluczowy: Doug próbuje odnaleźć się jako ojciec i nadrobić straconą szansę na bycie wzorem. Nie bez przyczyny także Doug i Mallory niemal bez przerwy palą papierosy, co zostanie wykorzystane w jednej z ostatnich scen. Ważna jest także przemiana zastygłej żony, która postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.

 

 

Jest w filmie kilka zabawnych scen, więcej smutnych i bolesnych, zwłaszcza rozmów. Na uwagę zasługują także zdjęcia, które w kluczowych momentach dodają dramaturgii. Pierwsza połowa filmu zdecydowanie przygnębia; w drugiej można odnaleźć elementy krzepiące. Szkoda, że film nie wszedł do ogólnopolskiej dystrybucji (z tego co wiem, nie ma go nawet w wypożyczalniach; miałem okazję obejrzeć go w ramach DKF-u). Szkoda, bo warto zobaczyć, co dzieje się u Rileyów.

Odnośnik do komentarza

"Somewhere" przypomina "Między słowami", pierwszy film Sofii Coppoli

 

Tylko jedna uwaga. Między Słowami nie było pierwszym filmem Coppoli, wcześniej już jej się zdarzyła pewna "perełka" ;)

 

Dzięki za tę reckę, zachęciłeś mnie do obejrzenia filmu.

Dzięki, dzięki, zapomniałem tam wtrącić "znany", bo "Przekleństwa niewinności" oczywiście znam. :)

 

IMO "Przekleństwa niewinności" też były w miarę znane.

Odnośnik do komentarza

Twierdza Brzeska - Brestskaya Krepost (2010)

Zawsze miałem dystans do rosyjskich filmów wojennych. Nie raz widziałem jak Ruscy przesadzają. Tymczasem niewielkie oczekiwania w połączeniu z piorunującą realizacją, wgniotły mnie w fotel :o Film opowiada historię obrony twierdzy w Brześciu nad Bugiem w pierwszych dniach niemieckiej inwazji na ZSRR. Twórcy filmu nie silili się na analizę sowieckiego systemu, jak to miało miejsce w wielu innych ich produkcjach. Postawili na akcję, dynamikę i rzeź ;) Jako historyk i aktywny uczestnik rekonstrukcji byłem pod ogromnym wrażeniem scen walk - "matrixowskie" zwolnienia chyba jednak stały się kanonem we współczesnej sztuce filmowej. Może się to podobać albo nie, ale wrażenie robi ogromne. Druga rzecz która mi zaimponowała, to staranność w odzwierciedleniu umundurowania i wyposażenia - na ogół to czołgi niemieckie stanowiły największy zgrzyt i dysonans nawet w bardzo dobrych produkcjach. Tutaj jednak ujrzałem natarcie idealnie odwzorowanych czołgów Panzer III - to było coś niesamowitego!

 

Sama historia jest relacją nastoletniego chłopca, któremu udało się w pojedynkę przebić z twierdzy, przekroczyć linię frontu i zdać relację o tych wydarzeniach. Film zawiera w sobie wszystkie niezbędne składniki, które sprawiają że filmowy sos tego gatunku jest wyśmienity: dynamikę, dramaturgię, brutalność i dbałość o realizm.

 

Wady? Wielu Polaków powiedziałoby że pominięcie wątków politycznych (że Brześć był przed 1939 r. polskim miastem, zignorowanie wątków stalinowskich) spłyca film. Myślę jednak że można je umiejętnie odeprzeć: jest to opowieść o pierwszych dniach wojny, kiedy to dominował szok, panika, dezorientacja i nikomu nie było w głowie dumać nad absurdami i zawiłościami stalinowskiego totalitaryzmu.

 

Szczerze polecam tą produkcję każdemu miłośnikowi kina wojennego. Musicie tylko przyjąć go bez uprzedzeń o co trudno, bo widzę to sam po sobie. Jeśli jednak nastawicie się na rasową batalistykę, to będziecie w pełni usatysfakcjonowani. Pozostałym film może niekoniecznie przypaść do gustu, bo jest bardzo brutalny. Jednak urwane kończyny i tym podobne momenty pojawiają się niezwykle rzadko. Owa "brutalność" jest o wiele bardziej wyrafinowana, niecielesna.

 

8.5/10

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Kto nigdy nie żył

Film do obejrzenia na youtube:

http://www.youtube.com/watch?v=MbvDx2a3ubE&feature=related

 

Jest to dramat, film ze wzruszającą historią księdza, który pracuje z trudną młodzieżą (narkomani),

kiedy pewnego dnia dowiaduje się, że jest chory... na HIV.

 

Bardzo fajny film zmuszający do refleksji, pamiętam, że jak byłem w LO to niektóre klasy szły na darmową projekcję tego dzieła, moja nie szła, a dopiero teraz zebrałem się, by to obejrzeć.

Warto.

 

Reżyseria A. Seweryna.

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...

No tak. Sorry. Ogólnie film pokazuje moim zdaniem troche przerysowany obraz małoletnich Polaków. Główny bohater- Tomek pochodzi z biednej rodziny, ojciec bezrobotny, matka pracuje w szpitalu. Pewnego dnia poznaje Marte (rówieśniczne?), z którą nawiązuje znajomość. Szybko jednak zauważa, że w przeciwieństwie do niego, Marta przywiązuje dużą wagę do pieniędzy. Prosi Tomka aby kupił jej buty i dał pieniądze na wybielenie zębów. Zakochany chłopak widzi swoją jedyną szansę na zarobienie szybkich pieniędzy w prostytuowaniu się w Niemczech. Poprzez znajomego Ciemnego kontaktuje się z odpowiednimi ludźmi i wkracza w świat pedofili. Film ukazuje sporo patologii oraz przykrych sytuacji, w których dobre z pozoru dziecko stać na rzecz, którą z początku krytykuje. Ogólnie film jak dla mnie lepszy niż Galerianki, ocena 6,5/10. Polecam,

Odnośnik do komentarza

Mr.Nobody - 6/10

 

Podchodziłem do tego filmu z wielkimi nadziejami, bo określany był jako ten ambitny, ale czy to jest do końca prawda? Pomijam już porównania do "Incepcji", bo to wielkie nie porozumienie. Film mnie rozczarował choć można znaleźć w nim parę zalet. Na początku ciężko mi było zrozumieć o co w tym filmie tak naprawdę chodzi, a upływający wolno czas tego nie ułatwiał, ale na szczęście szczęśliwcy, którzy dotrwali do końca tego obrazu dostali rozwiązanie podane na tacy.

Owszem film może wywołać 'jakieś' przemyślenia względem życia i wyborów w jego trakcie dokonywanych, ale dla mnie to za mało.

 

 

 

 

 

Dla Ciebie i Ognia 8/10

 

Największe zaskoczenie jakie przeżyłem w ostatnim czasie. Nawet mimo tylko przyzwoitej, czasami nawet słabej gry aktorskiej film zajebiście mnie wciągnął. W Polsce raczej mało powstaje kryminałów, thrillerów, a ten powinien stać się pozycją obowiązkową. Biorąc pod uwagę środki finansowe z jakich był tworzony ten projekt, mogę powiedzieć, że więcej wykrzesać z tego pomysłu się nie dało. W roli policjanta zobaczyć możemy tutaj Wojciecha Tremiszewskiego znanego z Kabaretu Limo, czy Spadkobierców i wydaje mi się, że to jego kreacja była najlepsza. Film przerósł moje najśmielsze oczekiwania :)

Odnośnik do komentarza

Czekając na sobotę

 

Dokument o młodziezy z polskiej prowincji. Wioska, jedna dyskoteka i wiele spojrzen. Film czasem swieszny, czasem pikantny, ale generalnie smutny. Nie wiem, ile w tym prawdy a ile wymyslow rezyserow, ale i tak warte obejrzenia. Ostrzegam - tylko dla pelnoletnich.

 

Moja ocena 7.5/10

Odnośnik do komentarza

Widziałem fragmenty.

 

Dużo licentia poetica, mowa jest o miejscowości AFAIR 40 km od Lublina, do tego z połączeniem kolejowym (czyli pewnie z 30-40 minut drogi, tyle to w Warszawie się jedzie z przedmieść do centrum, ja dłużej codziennie do pracy jeżdżę i nie narzekam), więc ciężko nazwać to prowincją. Do tego gdzieś czytałem dość obszerną wypowiedź młodej mieszkanki Trawników, która napisała, że film jest wybitnie jednostronny, a bohaterowie główni reportażu to rodzina z marginesu i nie mogą być reprezentacyjnym przykładem mieszkańców.

 

Owszem wszędzie jest mnóstwo takiej młodzieży, którzy po rodzicach odziedziczyli mentalność homo sovieticus, oczekując od życia (państwa?) zapewnienia wszystkiego, z rozrywką włącznie, bez wysiłku ze swojej strony, z postawą pretensjonalna do świata. Tylko nie można twierdzić, jak autorzy tego dokumentu, że jest to problem większości...

Odnośnik do komentarza

Melancholia?

Widzial ktokolwiek? von Trier wspial sie na wyzyny swoich umiejetnosci, dla mnie zajebiste prywatne kino psychologiczne. genialna muzyka, ktora sprawia, ze serce wciaz bije kilkukrotnie szybciej anizeli powinno. film silnie oddzialowuje na widza, w Gdanskiej Krewetce ludzie nie ruszali sie z miejsc przez trzy minuty od wlaczenia swiatel, dlugo nie zapomne tego widoku.

 

nie podejme sie oceny, ale z czystym sumieniem polecam.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...