Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Bycie skazanymi na łut szczęścia nie oznaczało jednak, że mamy się położyć na murawie i nie próbować pomóc szczęściu. Przez następny tydzień prowadziliśmy operację Sociedad, jako że tym razem czekał nas również niełatwy, jak wszystkie dotychczasowe spotkania, wyjazd do San Sebastián. Wiekowy Ador po trzech rozegranych spotkaniach, w tym dwóch od pierwszej minuty, wysiadł kondycyjnie, czemu nie sposób było się dziwić, więc właśnie jego dotyczyła jedyna wdrożona przeze mnie zmiana w składzie, a do ataku powrócił tym samym Manuel López López.

 

Po drodze na północne wybrzeże Hiszpanii przez dobrą godzinę spałem w autokarze jak zabity; miałem parę pokręconych snów, ale za to jeden taki, w którym w końcu odnieśliśmy zwycięstwo w meczu Primera División i zdołaliśmy utrzymać się w lidze. Kiedy ocknąłem się zdezorientowany, nieprzyjemny ból karku będący efektem drzemki z przekrzywioną głową w autokarowym fotelu przywołał mnie do rzeczywistości. Rozejrzałem się po zawodnikach zajmujących większość miejsc, jak gdybym chciał się upewnić, że na pewno tu są, i wiedziałem już, że to był tylko sen, a droga jeszcze daleka.

 

 

Na miejscu jak zwykle omówiłem ze wszystkimi w szatni szczegóły planu i można było ruszać na kolejny bój. Niespodziewanie początek przebiegał z delikatnym wskazaniem na nas, chociaż taka sytuacja miała już parokrotnie miejsce. W szóstej minucie wywalczyliśmy rzut rożny, po którym Real wybił piłkę z własnego pola karnego. Szybko przejęliśmy ponownie futbolówkę na naszej połowie i zaczęliśmy próbę skonstruowania ataku pozycyjnego. Niestety po rozciągnięciu na lewe skrzydło Barragán niezbyt fortunnie podjął próbę zagrania do Rivasa i jako pierwszy znalazł się przy niej Bartolucci. Ku naszemu zdumieniu defensor Sociedad tak nieudolnie usiłował odegrać piłkę głową, że w rezultacie sam na sam z Moyą znalazł się tenże Rivas, przełożył sobie na prawą nogę i miękko przelobował bramkarza Realu, dając nam prowadzenie!

 

Po zdobyciu gola jeszcze przez chwilę graliśmy z rywalami jak równy z równym, aż wreszcie gospodarze zaczęli przeważać, a raczej wykorzystywać nasze głupie błędy. Po jednym z takich w 10. minucie Fernández García omal nie podarował Realowi bramki wyrównującej, gdy po jego beznadziejnej stracie oko w oko z Mendozą stanął Lovrić, ale Eduardo efektowną robinsonadą uratował naszemu stoperowi skórę. W ogóle wraz z kolejnymi kwadransami w naszym zespole główne role odgrywali Ci dwaj zawodnicy – Francisco stwarzał zagrożenie pod naszą bramką jak nie przegrywanymi pojedynkami główkowymi, to zaś notorycznym gubieniem krycia Lovricia, zaś Eduardo heroicznie zatrzymywał kolejne uderzenia napastników Realu.

 

Mendoza ewidentnie włączył dziś god mode, bo tego, co wyprawiał w bramce, nie dało się opisać. To w dużej mierze dzięki niemu utrzymywaliśmy nikłe prowadzenie, wpędzając gospodarzy w coraz większą frustrację, a ich licznik niewykorzystanych sytuacji obracał się niczym wodomierz po odkręceniu połowy kranów w budynku klubowym. W końcówce jak zawsze w takich sytuacjach kradłem czas zaoszczędzonymi zmianami, a pewniejsi na tyłach zrobiliśmy się wtedy, gdy zdjąłem z boiska Fernández Garcíę, który był naszym najsłabszym ogniwem i na piętnaście pojedynków główkowych zdołał wygrać zaledwie cztery, z czego co najmniej dwa to było prawie że samotne zagranie. Po bardzo nerwowej końcówce, w której cały wynik wisiał na włosku, sędzia Prats zagrał w końcu niebiańską dla naszych uszu melodię, jaką był końcowym gwizdek. Zwycięstwo, nareszcie! I to na wyjeździe. Zbawienne trzy punkty jadą z nami do Villa de Vallecas. Teresa Rivero z pewnością lepiej się poczuje, muchacho Moriente pewnie nie inaczej, nie wspominając o kibicach, którzy wciąż wierzą.

14.02.2021, Estadio Anoeta, San Sebastián, widzów: 21 075

PD (24/38) Real Sociedad [14.] – Rayo Vallecano [17.] 0:1 (0:1)

 

7' Ó. Rivas 0:1

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 9 – Amaral 7, F.Fernández García 7 (78' G.Bravo 7), William ŻK 9, G.Tommasi 7 – Ó.Vega ŻK 6 (57' J.Arias 6), M.Maldonado 8, Coelho 8, D.Barragán 8 – M.López López 9, Ó.Rivas 8 (80' L.Caicedo 6)

 

GM: Eduardo Mendoza (BR, Rayo Vallecano) - 9

Odnośnik do komentarza

Doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ulga w Villa de Vallecas spowodowana od dawna wyczekiwanym zwycięstwem może szybko obrócić się przeciwko nam i mnie w szczególności, jeżeli teraz przydarzyłaby nam się kolejna seria rozczarowujących występów, śpieszyłem czym prędzej ze studzeniem nastrojów. Wiedziałem, że nie wszyscy mnie posłuchają, ale robiąc co mogę zwracałem uwagę, że to tylko jeden mecz, z resztą rywal nie był wcale z górnej pułki.

 

Moriente, żeby to zwycięstwo okazało się punktem zwrotnym, musielibyśmy teraz mieć kolejnego rywala średnich lotów, żeby móc pójść za ciosem i doładować się drugim kompletem punktów z rzędu – mówiłem do Javiera po wieczornym, piątkowym treningu. – Tymczasem jednak pojutrze przyjeżdża do nas Levante. A Levante zajmuje teraz trzecie miejsce w La Liga i goni z całych sił Betis i Deportivo. Czarno to widzę, za dużo już doświadczyłem w swoich trenerskich dziejach.

 

– Mhm – przytaknął Moriente. – A ja analogicznie zbyt wiele widziałem tu w Rayo, muchacho, by nie przyznać ci racji, że szczęśliwe Villa de Vallecas może dać ci popalić, jeśli teraz znowu powinie się noga. Widzisz, amigo, już od kilku lat żaden menedżer nie zabawił tu dłużej niż pół roku, jeśli tylko graliśmy w Primera División.

 

– Czyżby starsza pani miała słabe nerwy?

 

Moriente wzruszył tylko ramionami ze spojrzeniem, które mówiło coś pokroju "nic nie mogę na to poradzić, muchacho".

 

 

 

W nadziei na to, że chłopaki bardziej uwierzyli w siebie po pokonaniu Realu Sociedad, w bój przeciwko Levante na murawę Nuevo Vallecas posłałem niezmienioną jedenastkę – nie licząc jedynie Dieysona w miejsce kontuzjowanego Tomassiego –, tym razem oszczędzając jeszcze sabotującego nas Fernández Garcíę. Francisco swojej szansy nie wykorzystał.

 

Początek należał bezapelacyjnie do nas. Po prostu należał do nas. Pierwszy kwadrans spotkania toczył się niemal nieustannie na połowie gości, tak że rosły apetyty i pokusa zaskoczenia faworyzowanego rywala na naszym terenie. W dziesiątej minucie byliśmy blisko udokumentowania naszej przewagi, lecz strzał głową w wykonaniu López Lópeza ugrzązł w rękawicach Curciego. Ale już po dwudziestu minutach szala zaczęła przechylać się w drugą stronę, do czego sygnałem była strata Barragána na środku boiska, po której Levante wyprowadziło pierwszą groźną kontrę, na nasze szczęście skończonej wybiciem piłki za linię boczną. Teraz już zaczęła wychodzić na jaw słabość naszych pomocników, którzy odbijali się od rywali jak kauczukowa piłeczka od ściany i błyskawicznie tracili piłki, a szczytem naszych możliwości była wymiana trzech podań pod rząd, oczywiście każde na granicy straty, bo ocierając się o nogę najbliższego rywala.

 

Tak musieliśmy recytować litanię do NMP średnio raz na półtorej minuty, aż wreszcie stało się to, co się stać musiało. W 42. minucie przy kolejnej kontrze po zgubieniu piłki w środku pola nie wytrzymał Coelho, który popełnił bardzo niemądry faul tuż przed polem karnym, a tym razem rzut wolny na gola zamienił już Serrano, który nie dał Mendozie żadnych szans.

 

W przerwie pod prysznic z hukiem wyleciał Fernández García, który znowu grał skandalicznie słabo, tak że nawet Mauro Silva przyznał, że jego załamanie formy powinno nas zaniepokoić, ale losy meczy były przesądzone. W drugiej połowie znowu byliśmy bowiem bezsilni i nieporadni jak dzieci we mgle, Levante bez trudu rozbijało nasze "ataki" już na środku boiska, tak że obnażali wszystkie nasze słabości tak techniczne, jak i zespołowe. Chybioną zmianą z mojej strony okazało się wprowadzenie na boisko Cabrery za poobijanego Rivasa, gdyż narzekający na brak gry napastnik zmarnował w końcówce trzy niepowtarzalne szanse na uratowanie punktu, zmuszając mnie do wzywania na cały stadion imienia kobiety lekkich obyczajów. W pierwszej z nich wyszedł sam na sam z Curcim, ale ruszał się jak wóz z węglem, tak że bez trudu dogonili go obrońcy i zabrali mu piłkę. Chwilę później miał psi obowiązek zagrać natychmiast do niekrytego López Lópeza, czym wypuściłby go za linię obrony przeciwnika, lecz w przypływie kretynizmu zaczął bawić się w drybling z najbliższym defensorem, co oczywiście, a jakże!, skończyło się stratą piłki. A czarę goryczy przelała sytuacja, gdy podanie do niego dałoby nam wyjście z liczebną przewagą, ale łamaga Cabrera tak nieudolnie przyjął piłkę, że ta znalazła się za linią końcową, a moja pięść zatopiła się w wyłożonej pianką krawędzi zadaszenia boksu ławki trenerskiej – w tym momencie uznałem, że temu panu już dziękujemy, i niedługo po meczu wylądował na liście transferowej.

 

Wyglądało na to, że po króciutkiej przerwie na szczęśliwe zwycięstwo powróciliśmy do szarej rzeczywistości. W drugiej połowie szczególnie zaprezentowaliśmy wykastrowany futbol, i gdybyśmy tylko mieli więcej ikry, wcale tego spotkania przegrać nie musieliśmy. Tak zaś do szatni schodziłem po prostu wściekły, a na konferencji nadal we mnie buzowało i ostro skrytykowałem przed zachwyconymi dziennikarzami koślawo grającego Fernández Garcíę, dla którego skończył się już okres ochronny i miał znaleźć się w poważnych tarapatach w klubie.

21.02.2021, Estadio Nuevo Vallecas Teresa Rivero, Madryt, widzów: 41 555

PD (25/38) Rayo Vallecano [17.] – Levante [3.] 0:1 (0:1)

 

42' J. Serrano 0:1

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 7 – Amaral 7, F.Fernández García 5 (46' G.Bravo 7), William 7, Dieyson 6 – Ó.Vega 6 (69' J.Arias 6), M.Maldonado 8, Coelho 8, D.Barragán 8 – M.López López 6, Ó.Rivas 7 (77' A.Cabrera 6)

 

GM: Gianluca Curci (BR, Levante) - 9

 

 

Jak się szybko okazało, miałem rację co do obrócenia się przeciwko mnie wygranej z Sociedad, bo teraz oberwało się także i mojej osobie. Gdy wyszedłem z zakończonej konferencji, na korytarzu spotkałem naprzeciw siebie samą Teresę Rivero w towarzystwie Moriente. Starsza pani była bardzo pochmurna na twarzy, a na mój widok z pewnym niesmakiem odtrąciła spod swojego ramienia dłoń Moriente i przestąpiwszy dwa kroki w moim kierunku wyrzuciła:

 

Señor, ja rozumiem, że zespół może mieć gorszy okres. Ale na miłość boską, taka pożałowania godna gra, jak dziś, nie będzie przeze mnie więcej tolerowana! Mío Dios, na to nie dało się patrzeć, a niech to! – wyrzuciła z siebie.

 

Machnęła energicznie ręką, po czym wzburzona obróciła się i odeszła w głąb korytarza, ignorując kompletnie Moriente. Spojrzałem na Javiera pytającym wzrokiem.

 

– To jest to, o czym mówiłem w piątek, muchacho. – wymamrotał z wyczuwalną bezradnością. – Nikt w ostatnich sezonach nie zabawił tu dłużej, niż pół roku. Miejmy nadzieję, że sezon skończy się, zanim señora straci cierpliwość i do ciebie, amigo.

Odnośnik do komentarza

Chyba już wiedziałem, co takiego miał na myśli Moriente, gdy mówił mi w grudniu "to nie jest ta sama Teresa Rivero, co przed laty". Jej wybuch gniewu po stosunkowo nie tak źle wyglądającym 0:1 z jednym z pretendentów do tytułu nasunął mi wniosek, że prawdopodobnie starszy wiek wywiera już mocny wpływ na sprawność umysłową, zwłaszcza, że nazajutrz starsza pani wróciła do siebie i funkcjonowała tak, jakby scen po konferencji prasowej po meczu z Levante w ogóle nie było.

 

 

Na podobną dobroć w mojej strony nie mogli natomiast liczyć zawodnicy, którzy jeden po drugim maleli w moich oczach i zmniejszali swoje szanse już nie tyle na pozostanie w szerokim składzie, co po prostu na przetrwanie posezonowej czystki. Jednym z nich był Fernández García, który miał tylko iluzoryczne szanse na to, że w następnym sezonie nadal będzie naszym zawodnikiem, nawet mimo faktu, że po krytyce z mojej strony wyraził swoją chęć do powrotu do formy i obiecał ciężką pracę na treningach. Mówić to jedno, ale robić to drugie. Na razie Francisco realizuje jedynie tę pierwszą część, a drugiej ni widu, ni słychu.

 

 

 

Trzy dni po klasycznym dla nas 0:1 podejmowaliśmy w Madrycie drugi za mojej kadencji zespół ze strefy spadkowej, słabiutką Córdobę. Uznałem przed tym spotkaniem, że Vega na prawym skrzydle miał wystarczająco dużo czasu, żeby udowodnić mi, że jest coś wart, więc na jego miejsce powrócił Arias, zaś powstałą po wydaleniu Fernández Garcíi na trybuny lukę w obronie załatał Gonzalo Bravo.

 

Mimo że znałem już (niewielkie) możliwości moich podopiecznych, i tak w duchu liczyłem na to, że pomożemy Córdobie umocnić jej pozycję w strefie spadkowej, a sami (dopiero) drugim kompletem punktów w lidze w tym roku postawimy kolejny mały kroczek w kierunku utrzymania w Primera División. Ale znowu mnie, kibiców i Teresę Rivero czekało potężne rozczarowanie, bo tradycyjnie już zagraliśmy słabiutko i nieporadnie, nawet zawodnicy przedostatniej drużyny ligi z palcem w nosie wygrywali pojedynki jeden na jeden z moimi "asami" i co rusz wyprowadzali groźne natarcia, a my sami dopiero w 35. minucie po raz pierwszy zagroziliśmy bramce przyjezdnych, podczas gdy oni do tego czasu już trzy lub cztery razy zdążyli zatrudnić Mendozę.

 

Skoro druga połowa była kserokopią pierwszej, jeno ze zmianą stron, to nie miał prawa paść żaden inny wynik, prócz żałosnego 0:0. Jak dotąd w pojedynkach z drużynami ze strefy spadkowej zdołaliśmy odnotować zaledwie remis i porażkę, żadnego natomiast zwycięstwa, zatem wniosek nasuwał się sam – w chwili obecnej Rayo Vallecano było najsłabszą drużyną La Liga. Zagadką Tickla pozostawało dla mnie, jakim cudem z takimi nieudacznikami w składzie, z których, prócz Mendozy, żaden nawet nie powąchałby murawy w Osnabrücku, mój poprzednik zdołał wygrać aż sześć spotkać w lidze. Wiedziałem zaś jedno – po sezonie, którego końca nie mogłem się już doczekać, lista transferowa Los Vallecanos nabierze niebotycznej długości.

 

21.02.2021, Estadio Nuevo Vallecas Teresa Rivero, Madryt, widzów: 31 342

PD (26/38) Rayo Vallecano [17.] – Córdoba [19.] 0:0

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 7 – Amaral 6, G.Bravo 7, William 7, Dieyson 7 – J.Arias 7, M.Maldonado 7, Coelho 7 (70' A.Ballesteros 6), D.Barragán 6 (77' Ó.Vega 6) – M.López López 7, Ó.Rivas 6 (64' Ador 6)

 

GM: Gerard Piqué (O Ś, Córdoba) - 7

Odnośnik do komentarza

Kolejna nadciągająca fala załamania mentalnego w zespole zmusiła mnie do posadzenia przed wyjazdowym meczem z Albacete na ławce Óscara Rivasa, który był w rozsypce, a przy tym i nie zachwycał ostatnimi czasy, a Luis Caicedo był godny postawienia na niego. Tym razem spod siedziby Rayo odjeżdżaliśmy w nieco poszerzonym składzie, bo choć w autokarze było jak zawsze, to jednak niedaleko przed nami sunął samochód Sergia z Moriente i Teresą Rivero na pokładzie, która zechciała tego dnia zobaczyć nas w akcji na wyjeździe.

 

I nie mogła wybrać sobie lepszego spotkania! Mimo że z początku Albacete osiągnęło zauważalną przewagę i gra częściej toczyła się na naszej połowie, niż gospodarzy, to jednak byliśmy zaskakująco wręcz pewni, pokazując przebłysk tego, jak mogłoby wyglądać Rayo pod moją wodzą, gdybyśmy mieli choć szczyptę więcej umiejętności i odporniejsze psychiki na boisku. Z czasem zaczęliśmy urywać się z coraz to groźniejszymi akcjami, które z minuty na minutę pachniały golem. W końcu w 34. minucie to my zepchnęliśmy Albacete na własną połowę, Amaral, po którym w życiu bym się tego nie spodziewał, posłał udaną wrzutkę wprost do López Lópeza, który zatrzymał się na Castillo, ale zamykający akcję Caicedo przepchnął obrońcę i skutecznie dobił piłkę do na wpół pustej bramki. Nareszcie! Tuż przed przerwą mogło być 2:0, tyle że ten sam Caicedo trochę zbyt długo holował piłkę przy kontrze dwóch na dwóch, a szansę na powodzenie tej akcji zepsuło zbyt dalekie wypuszczenie sobie piłki przez Ekwadorczyka, która padła łupem wychodzącego z bramki Castillo.

 

Tego popołudnia najbardziej zdumiewająca była nasza gra w obronie; nasi stoperzy bowiem przez absolutnie całe spotkanie nie popełnili ani jednego poważnego błędu, po raz pierwszy odkąd objąłem zespół. To zaś udaremniło próbę blitzkriegu Albacete na początku drugiej połowy, w czym swój wkład miał świetnie dysponowany Mendoza, później z kolei przenieśliśmy ciężar gry w kierunku linii środkowej, nie szczędząc twardej gry. Skutkowało to stratami po obu stronach, gdyż u rywali końca meczu nie doczekało dwóch zawodników, a u nas musiałem zdjąć poturbowanego Caicedo, a w następnej kolejności López Lópeza, który doznał urazu łokcia i czekał go mały odpoczynek od futbolu.

 

A później tryb szatan uruchomił Coelho, do tej pory bardzo cichy i niepozorny piłkarz w naszej drużynie. Planowałem już roszady taktyczne, które miały być odpowiedzią na nadchodzące przejście gospodarzy do ultraofensywy, gdy William wyekspediował piłkę w głąb boiska, Arias przedłużył ją głową, a między obrońców niepostrzeżenie wbiegł Coelho, który ruszył w pole karne i przelobował Castillo! Dwa zero! Albacete zaczyna się gubić w swoich poczynaniach, pięć minut do końca spotkania, Amaral wrzuca z autu. Arias oddaje mu piłkę, centra w pole bramkowe, zgranie na środek, Volder nie wie, co się dokoła dzieje, Coelho... Coelho!!! Gooool! Trzy do zera! Wreszcie odnosimy przekonujące zwycięstwo, tym lepiej, że na własne oczy ujrzała to starsza pani. "Tak może wyglądać Rayo, jeżeli tylko dostanę czas na przebudowę i poukładanie zespołu", powiedziałem uradowanej Teresie Rivero, nim z Sergio i Moriente wyruszyła w drogę powrotną do Madrytu.

28.02.2021, Estadio Carlos Bemonte, Albacete, widzów: 21 654

PD (27/38) Albacete [13.] – Rayo Valelcano [17.] 0:3 (0:1)

 

29' Ó. Vila (A) ktz.

34' L. Caicedo 0:1

64' J. Tomás (A) ktz.

74' Coelho 0:2

85' Coelho 0:3

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 8 – Amaral 8, G.Bravo 9, William 9, Dieyson 8 – J.Arias 9, M.Maldonado 8 (79' H.Yamada 7), Coelho 10, D.Barragán 8 – M.López López 7 (74' P.Gutiérrez 7), L.Caicedo 7 (60' Ó.Rivas 7)

 

GM: Coelho (DP, Rayo Vallecano) - 10

Odnośnik do komentarza

Cały czas podpatrywałem to, co działo się w Bundeslidze. Z dziką rozkoszą przekonałem się na własne oczy, jak wiele znaczyłem w Osnabrücku i jaką robiłem różnicę, bowiem mój następca, Ugo Ehiogu, nie wygrał jeszcze ani jednego meczu w lidze za sterami Fiołków, notując trzy remisy i trzy porażki, w tym kompromitujące 0:3 z Bayerem Leverkusen. Jedyne zwycięstwo mój były klub odniósł w DFB-Pokal, pokonując 2:1 Fürth, a i w Lidze Mistrzów w pierwszym meczu Osnabrück gładko uległ Monaco 0:2. W Bundeslidze tym samym moi byli podopieczni zjechali na piąte miejsce, z blisko dwudziestopunktową stratą do lidera. A mówiłem niewdzięcznemu Raschowi, że jeszcze zatęskni...

 

 

Luty 2021

 

Bilans (Rayo Vallecano): 2-1-2, 4:2

Primera División: 15. [-1 pkt do Albacete, +0 pkt nad Osasuną]

Copa del Rey: –

Finanse: 22,14 mln euro (-213 tys. euro)

Gole: Manuel López López (11)

Asysty: Gianluca Tommasi, Andés Cabrera, Óscar Rivas (po 2)

 

Bilans (Polska): 1-0-0, 4:1

Eliminacje MŚ 2022: piąta grupa [+3 pkt nad Anglią]

Puchar Konfederacji 2021: grupa B, vs. Arabia Saudyjska, Włochy, Nowa Zelandia

Ranking FIFA: 1. [=]

 

 

Ligi:

 

Anglia: Liverpool [+1 pkt]

Austria: Austria Wiedeń [+1 pkt]

Francja: AS Monaco [+10 pkt]

Hiszpania: Deportivo [+7 pkt]

Niemcy: Werder Brema [+1 pkt]

Polska: Radomiak Radom [+2 pkt]

Rosja: –

Szwajcaria: FC Basel [+0 pkt]

Włochy: Juventus Turyn [+9 pkt]

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

-

 

Reprezentacja Polski:

- 03.02, Mecz towarzyski, Polska - Egipt, 4:1

 

Ranking FIFA: 1. Polska [1394], 2. Brazylia [1332], 3. Wochy [1125]

Odnośnik do komentarza

Nadchodził dzień domowego spotkania z Osasuną, którą po zwycięstwie nad Albacete przeskoczyliśmy w tabeli. Po tej samej kolejce rozgorzała medialna nagonka na menedżera zespołu z Pampeluny, dawnego szkoleniowca m.in. Realu Madryt, Juana Ramón Lópeza, w której sugerowano, że zarząd postawił przed nim ultimatum, że albo drużyna weźmie się do roboty, albo adios. Zastanawiałem się właśnie przygotowując do treningu, czy zdołamy "zwolnić" Ramón Lópeza po naszym pojedynku, kiedy Sergio, który jak zawsze przywiózł mnie do klubu z mojego aktualnego niewielkiego mieszkanka, uniósł wzrok znad tabletu, na którym przeglądał newsy.

 

Señor, Ramón López poleciał. – Zaśmiał się. – Zatem jutro Osasuna przyjeżdża bez kołcza. Nie znajdą chyba nikogo w tak krótkim czasie.

 

– Chyba nie – odparłem. – Piszą tam coś jeszcze ciekawego?

 

Zanim Sergio choćby otworzył usta, odezwała się moja komórka. Zadzwonił do mnie jeden z ogólnokrajowych dziennikarzy sportowych dopytując mnie, czy to prawda, iż jestem jednym z faworytów do objęcia posady w Pampelunie i czy mógłbym wyrazić swoją opinię na temat perspektywy przeprowadzki do Nawarry.

 

– ...i choćby dlatego, że jestem tu dopiero trzeci miesiąc i zamierzam zbudować tu silną drużynę, nie mam zamiaru się nigdzie wybierać. – Zakończyłem rozmowę, po czym odłożyłem komórkę i zwróciłem się do Sergia. – To chyba była odpowiedź na moje pytanie, czyż nie?

 

Sergio kiwnął głową.

 

– Drugim niby pewniakiem jest jakiś Leicht, nawiasem mówiąc – stwierdził, mrużąc oczy wpatrując się w ekran tabletu.

 

Leicht? – z zainteresowaniem przyjrzałem się Sergio. – Frank Leicht? Ten stary pierdziel, z którym niejeden raz w Niemczech omal nie pobiłem się na konferencji, gdy pracował jeszcze we Fryburgu? Niech no się tutaj zjawi, a powitam go chlebem i solą, oj powitam...

 

 

 

 

Tak jak się spodziewaliśmy, autokar Osasuny zawinął na klubowy parking z asystentem w roli tymczasowego menedżera, co mogło podziałać dodatkowo na naszą korzyść. Wcześniejsze rozbicie Albacete wyraźnie podniosło morale w szatni, dlatego też za kontuzjowanego López Lópeza spokojnie mogłem wystawić do gry Rivasa, bo ten nabrał nowych chęci do walki.

 

Tak jak na to liczyłem, Osasuna na murawę Nuevo Vallecas wyszła przygaszona i nie bardzo wiedziała, co począć, co też z miejsca wykorzystaliśmy. W trzeciej minucie Dieyson wykonał rzut wolny spod linii bocznej, Maldonado w polu karnym opanował piłkę i zagrał ją w poprzek obok wychodzącego niepotrzebnie z bramki Taboady, a w powstałym zamieszaniu najprzytomniej zachował się Amaral, który z zimną krwią skierował piłkę do pustej bramki. To, że goście nie potrafili się zorganizować to jedno, a to, że my sami graliśmy dziś wyjątkowo składnie, to zupełnie inna kwestia. Dreptałem przy linii bocznej z pokerową twarzą, ale tak naprawdę byłem zaskoczony naszą dokładnością podań, akcjami na jeden kontakt i całokształtem. Drugie zwycięstwo z rzędu? Wydało mi się to zbyt piękne, by miało być prawdziwe. I już chwilę później, w 32. minucie jedno dalekie wybicie wystarczyło gościom, by Biavia urwał się spóźnionemu Bravo, a na całej linii zawiódł tym razem Mendoza, który zdążyłby do piłki przed napastnikiem Osasuny, ale z niewiadomego powodu zatrzymał się w połowie drogi, a finał tego był oczywisty.

 

Co gorsza, po przerwie może nadal mieliśmy wyraźną przewagę, ale znowuż nasze wysiłki niweczyła katastrofalna nieskuteczność, która zrywała szkliwo z zębów i powodowała masowe rwanie włosów z głów na trybunach. Owszem, próbowałem reagować korektami taktycznymi, owszem, przeprowadzałem zmiany, ale pomimo tego mogłem jedynie patrzeć, jak znowu haniebnie remisujemy wygrany mecz. Tak samo myślałem w 88. minucie, gdy straciłem już nadzieję, a kiedy Dieyson zdecydował się na wrzutkę rozpaczy z lewej flanki, Rivas zdjął Taboadzie piłkę z rękawic i zgrał głową do niekrytego Gutiérreza, a ten natychmiastowym strzałem do pustej bramki rzutem na taśmę zapewnił nam bardzo cenne zwycięstwo. Drugie z rzędu, co warte podkreślenia patrząc na nasze wcześniejsze występy.

07.03.2021, Estadio Nuevo Vallecas Teresa Rivero, Madryt, widzów: 40 793

PD (28/38) Rayo Vallecano [15.] – Osasuna [16.] 2:1 (1:1)

 

3' Amaral 1:0

32' L. Biava 1:1

88' P. Gutiérrez 2:1

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 7 – Amaral 7, G.Bravo 7, William 7, Dieyson 7 – J.Arias 6 (68' Ó.Vega 6), M.Maldonado 7 (77' H.Yamada 7), Coelho 7, D.Barragán 7 – Ó.Rivas 7, L.Caideco 6 (46' P.Gutiérrez 7)

 

GM: Pablo Gutiérrez (N, Rayo Vallecano) - 7

Odnośnik do komentarza

W przypadku Osasuny szmatławce miały jednak rację i kilka dni później Nawarrę nawiedził oślizły Frank Leicht, człowiek-arogancja i bardzo często również człowiek-pycha, gdy tylko uda mu się psim swędem cię pokonać, choćby po fatalnym błędzie sędziego, który nie zauważyłby kilometrowego spalonego. Dowiedziawszy się o jego nominacji w Pampelunie strzeliłem ostentacyjnie palcami w dłoniach, już czując nadchodzące wojny słowne w przyszłym sezonie, jeżeli i ja, i on utrzymamy swoje posady.

 

Przed weekendem 29. kolejki Primera División rozegrano rewanżowe mecze 1/8 finału Pucharu UEFA, w którym pogrążony w wielkim kryzysie Real Madryt przegrał na Santiago Bernabéu 0:1 z Chelsea, co wraz z porażką 0:3 w Londynie w pierwszym meczu dało klęskę bez choćby jednego zdobytego gola. Szefostwo Królewskich nie wytrzymało już tego afrontu i jeszcze tego samego wieczoru pracę stracił Marcelino. Nazajutrz, w piątek, swój menedżerski los na jedną kartę postanowił postawić Alain Sutter, dobrze dotąd znany mi z Bundesligi, ogłaszając publicznie swoją chęć objęcia zespołu Galacticos, czym naraził się na gniew ze strony zarządu Norymbergi z powodu nielojalności, gdyby włodarze Realu nie uznali za stosowne zaproponować Szwajcarowi posady.

 

 

 

W zupełnej opozycji była Teresa Rivero i wszyscy jej współpracownicy, oczarowani lekturą mojej wypowiedzi w prasie, którą na papier przelał tenże dziennikarz, który zatelefonował do mnie przed tygodniem. Dobry nastrój udzielił się także i mi, bo na kolejne ligowe spotkanie, tym razem do położonej w północno-wschodnim rejonie Saragossy, pojechaliśmy nareszcie niezmienionym składem. Innymi słowy, wszyscy byli szczęśliwi lub przynajmniej zadowoleni.

 

Później było już z tym różnie. Zaragoza zajmowała miejsce w górnej połowie tabeli, a siódma lokata gospodarzy była dla nas godna pozazdroszczenia, ale na boisku różnicy nie było widać w ogóle. Powiem nawet więcej, to my byliśmy drużyną lepszą, tak że postronny kibic gotów byłby pomyśleć, że to Zaragoza występuje dziś w czerwonych trykotach, a nie Rayo. Po kwadransie gry, który przebiegał pod znakiem naszej przewagi, Caicedo postraszył Eputę groźną główką po prostopadłej, miękkiej wrzutce z głębi pola. Blisko pół godziny swoją szansę miał dla odmiany Rivas, ale w ostatniej chwili został zablokowany, zaś tuż przed przerwą Coelho fantastycznym podaniem między defensorów wystawił piłkę Rivasowi na wolne pole, lecz jedyne, na co było stać Óscara, to odbicie wątroby Epute, po którym mogłem tylko bezsilnie skryć twarz w dłoniach.

 

I ten mecz idealnie pokazał, że kiedy chcemy, potrafimy zagrać dobrze zespołowo i wypracowywać sytuacje podbramkowe, ale nasz power kończył się w momencie, gdy przyszło zamykać akcję; wtedy to nagle uchodziła z nas cała siła tak fizyczna, jak i mentalna, bo wyśmienite akcje nieodmiennie kończyliśmy dziś sflaczałymi, słabiutkimi pchnięciami piłki do rąk bramkarza. W drugiej połowie zatem swoją trzecią już okazję zmarnował Rivas, w 70. minucie podobną nieskutecznością błysnął Maldonado, a osiem minut później przesunięty do ataku Barragán wyszedł sam na sam z Epute, ale nie chciał być taki sam, jak jego koledzy, i zamiast popchnąć piłkę bramkarzowi do rąk, najzwyczajniej w świecie strzelił panu Bogu w okno. Tuż przed końcem spotkania, w 86. minucie, rezerwowy Gutiérrez zagrał świetną piłkę za linię obrony, gdzie urwał się również wchodzący z ławki Vega, który ruszył sam na sam z Epute, po czym... posłał piłkę po ziemi obok bramki! W tym momencie nie wytrzymałem przy linii bocznej i wydarłem się jak stare gacie, zaciskając w akcie irytacji pięści na własnej czuprynie. Dziecko by to strzeliło!!!

 

Tym razem nie było to już słabiutkie i nudne 0:0, tylko bardzo pechowy remis, chociaż być może stwierdzenie "pechowy" jest tu użyte trochę na wyrost, bo sami stanęliśmy sobie na drodze do zwycięstwa; szkoda, że akurat w po raz pierwszy transmitowanym w telewizji naszym spotkaniu za mojej kadencji. Gdybyśmy potrafili zachować zimną krew przed bramką, absolutnie nikt nie mógłby się obrazić na wygraną trzy lub cztery do zera. Tak zaś pozostała gorycz po tylu zmarnowanych okazjach. Z drugiej strony niewykorzystane sytuacje się mszczą, więc może 0:0 wcale nie takie złe...

13.03.2021, Estadio La Romareda, Saragossa, widzów: 34 661; TV

PD (29/38) Zaragoza [7.] – Rayo Vallecano [14.] 0:0

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 7 – Amaral 7, G.Bravo ŻK 7, William 7, Dieyson ŻK 7 – J.Arias 7, M.Maldonado 7 (83' H.Yamada 7), Coelho 8, D.Barragán 8 – Ó.Rivas 7 (73' Ó.Vega 6), L.Caideco 7 (64' P.Gutiérrez 6)

 

GM: Coelho (DP, Rayo Vallecano) - 8

Odnośnik do komentarza

Półmetek eliminacji do Mistrzostw Świata w Portugalii zbliżał się małymi kroczkami, zaś w marcowej turze spotkań czekał nas mecz, którego nie lubiłem w zasadzie najbardziej ze wszystkich, jakie tylko mogły nam się trafiać w eliminacjach; wyjazdowe spotkanie z Finlandią w cholernych Helsinkach, gdzie wykładało się wielu faworytów, w tym my przed paroma laty. W Skandynawii będziemy musieli walczyć z dodatkowym handicapem, bo chyba w ubiegłym roku rzucono nam klątwę na Machnikowskiego, gdyż ten nie dość, że wciąż miał do odbycia karę zawieszenia za swoje zachowanie z Igrzysk Olimpijskich, to jeszcze znowu doznał kontuzji i mecz z Finlandią również nie zostanie mu zaliczony na poczet kary. Wyglądało więc na to, że Mateusz swoją głupotą w sierpniu ubiegłego roku załatwił sobie aż rok odpoczynku od kadry, nie licząc lutowego sparingu z Egiptem. Zgrupowanie przebiegało zatem z mocno osłabionym skrzydłem z racji złamanej kostki Pawłowskiego, tak więc po prostu wolałem, byśmy mieli już to spotkanie za sobą.

 

Bramkarze:
– Michał Górka (28 l., BR, Wisła Kraków, 52/0);

– Michał Piotrowski (25 l., BR, Groclin Grodzisk Wlkp., 4/0);

– Marek Wróbel (28 l., BR, Legia Warszawa, 3/0).

 

Obrońcy:
– Andrzej Brzeziński (24 l., O PŚ, Birmingham, 22/0);
– Dariusz Fornalik (29 l., O L, Ajax Amsterdam, 59/0);

– Tomasz Woźniak (28 l., O LŚ, OP LŚ, N, VfL Osnabrück, 72/6);
– Artur Kowalczyk (30 l., O Ś, Liverpool, 77/15);
– Marcin Kowalik (22 l., O Ś, Betis Sewilla, 4/1);
– Marcin Piotrowski (30 l., O Ś, Bayern Monachium, 97/2);
– Zbigniew Lewandowski (24 l., O Ś, DP, Newcastle, 8/0);
– Jakub Błaszczykowski (35 l., O/DBP/P P, Blackburn, 137/4);

– Krzysztof Wróblewski (26 l., O/P P, Le Havre, 28/2).

 

Pomocnicy:
– Tomasz Lemanowicz (21 l., DBP/OP P, Wisła Kraków, 6/0);
– Maciej Kwiatkowski (28 l., DP, Betis Sewilla, 71/12);
– Rafał Piątek (25 l., DP, Southampton, 34/9);
– Grzegorz Owczarek (28 l., P Ś, Osasuna, 36/12);
– Maciej Brodecki (26 l., OP PŚ, Leeds United, 72/7);

– Piotr Szymański (29 l., OP Ś, Real Madryt, 83/25).

 

Napastnicy:
– Krzysztof Malinowski (28 l., OP/N Ś, Rubin Kazań, 4/2)
– Tomasz Adamczyk (26 l., N, AC Milan, 72/63);
– Grzegorz Gorząd (24 l., N, Schalke 04, 32/27);
– Zoran Halilović (24 l., N, VfL Osnabrück, 21/20);
– Marcin Pawlak (23 l., N, Sevilla, 42/20);

– Łukasz Socha (23 l., N, Rosenborg, 13/10).

Odnośnik do komentarza

Już w autokarze, który dowoził nas fińską drogą dojazdową do Olympiastadion w Helsinkach, na sam widok trybun tego znienawidzonego przeze mnie obiektu zaczęło się we mnie podnosić. Dwie godziny później, już po odprawie, wyprowadziłem zespół na murawę i po odśpiewaniu ze wszystkimi Mazura Dąbrowskiego i wysłuchawszy hymny Finlandii byłem gotowy na thriller, w którym to Finowie będą wyglądali jak dwukrotni mistrzostwie świata i wicemistrzowie Europy; nie potrafiłem zrozumieć, co takiego ukryte jest pod płytą boiska tego cholernego stadionu, że działa na faworytów niczym legendarny Trójkąt Bermudzki.

 

Tym razem jednak to gospodarze znaleźli się w poważnych opałach i nie mogli się opędzić od naszej nawałnicy, istnej husarii w jednolicie czarnych trykotach z orłem na piersi, jako że dziś graliśmy w naszym trzecim zestawie strojów. W ósmej minucie Brodecki, który w tej akcji zamienił się stronami z Woźniakiem, zagrał sprytną piłkę na dwudziesty metr, gdzie Szymański zdołał uwolnić się spod krycia i huknął z lewej nogi, tuż przy słupku pokonując Korhonena. Już miałem pomyśleć, że coś za łatwo nam idzie, jak na wyjazdowy mecz z Finlandią, kiedy od razu po zdobytym golu Helsinki zgodnie z moimi oczekiwaniami nabrały swojej mocy. Finowie od razu przeszli do ataku, osiągnęli wyraźną przewagę i nieustannie nękali nas najczęściej rozciąganymi w ostatniej chwili na skrzydła atakami środkiem. No i po zaledwie dziesięciu minutach prowadzenia Ahonen zagrał w pole karne do nie wiedzieć czemu niekrytego Rantali, do którego ruszyli Brodecki, Błaszczykowski i Kowalczyk (po cholerę aż tylu, ja się pytam!), którzy przez swoją bezmyślność zrobili dużo miejsca Wikströmowi, który nieatakowany przez nikogo z najbliższej odległości pokonał Górkę. Helsinki, warknąłem pod nosem, kręcąc głową.

 

Zbyt szybko i przede wszystkim zbyt łatwo stracona bramka solidnie mnie zeźliła, ale próżno było czekać na nasze przebudzenie, bo nadal Helsinki, czy raczej HELLsinki otaczały stadion swoją niszczycielską aurą i Finowie nie opuszczali naszej połowy, momentami nie dając nam choćby powąchać piłki. Jakoś to przeżywaliśmy, ale w 39. minucie Kowalczyk, który chyba przypomniał sobie dziś swój fatalny występ z finału ostatnich Mistrzostw Europy, nieprzemyślanym ustawieniem stworzył gigantyczną dziurę w obronie, w którą wlał się Rantala, wracający Kowalczyk wyłuskał mu piłkę i niezwłocznie odegrał na skrzydło do Sparva, który następnie dośrodkował, a Wikström bez wysiłku przeskoczył Piotrowskiego i strzałem głową dał cholernej Finlandii prowadzenie. Swoją reakcję pominę litościwym milczeniem; dość powiedzieć, że chyba już nikt nie dziwił się patrząc na to, co się dzieje na boisku, dlaczego tak nienawidzę grać w Helsinkach.

 

W szatni się nie oszczędzałem, z boiska zdjąłem fatalnego Kowalczyka i chyba już za słabego na grę w reprezentacji Błaszczykowskiego, po czym domagając się zwycięstwa posłałem zespół na drugą połowę. W trakcie kwadransa burzy w szatni podjąłem decyzję, że od razu od początku drugiej odsłony ruszamy do totalnej ofensywy, żeby zadusić Finów gołymi rękami i nie dać im szansy na zdobycie trzeciego gola, który mógłby oznaczać już koniec meczu.

 

I tym razem, gdy złapaliśmy już niewygodnych rywali za szmaty, nie odpuszczaliśmy ani na chwilę. W 51. minucie Fornalik dalekim wybiciem zainicjował kontrę, Halilović wpadł w pole karne i zagrał na dalszy słupek, a tam nadleciał niekryty Brodecki i wyrównał na 2:2. Sześć minut później tym razem po przeciwległej stronie boiska dobrym przerzuceniem do Adamczyka popisał się rezerwowy Wróblewski, Tomek okręcił się i oddał piłkę partnerowi, Krzysiek dośrodkował, a Halilović zamknął centrę celną główką i wróciliśmy na prowadzenie. Wykluczone jednak było, żeby w tym momencie odpuszczać, dlatego nadal graliśmy tak, jakbyśmy przegrywali jedną bramką.

 

Finowie jednak uszczelnili swoją defensywę i jedynie (a może aż, na tym cholernym stadionie?) udawało nam się utrzymać status quo i trzymać grę z dala od naszej bramki. Być może byłaby to odpowiednia taktyka, by dociągnąć do końca meczu, ale kiedy w 80. minucie Finowie przeszli na 4-2-4, uznałem, że jednak warto zasadzić się na kontry. I ze wstydem mus było przyznać, że popełniłem kosztowny błąd. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Finowie zepchnęli nas w pole karne, a w 83. minucie Bergroth dośrodkował z lewej flanki, z kolei Kowalik spóźnił się z kryciem Peltonena, który główką po rękach Górki znowu doprowadził do remisu. Noż cholera jasna!

 

Było mi już wszystko jedno, czy zdobędziemy jeden punkt, czy zero, więc rykami nakazałem powrót do ultraofensywy, co okazało się dla nas zbawienne. Finowie raz jeszcze łatwo dali się ugiąć pod naszą presją, w 87. minucie Woźniak ze skrzydła fantastycznie wypuścił Halilovicia na wolne pole, Zoran spróbował strzału z ostrego kąta, Korhonen musnął piłkę końcami palców, a czekający na miejscu Adamczyk z zimną krwią wklepał piłkę do bramki, nareszcie dobijając Finlandię. Boże, jaka ulga...

 

– Maciek, ja już nigdy więcej nie chcę tu przyjeżdżać. Nie cierpię Helsinek! – powiedziałem mojemu reprezentacyjnemu asystentowi, Maciejowi Skroży, gdy pełni ulgi po standardowym fińskim thrillerze schodziliśmy do szatni.

20.03.2021, Olympiastadion, Helsinki, widzów: 38 053; TV

EMŚ (4/10) Finlandia [94.] – Polska [1.] 3:4 (2:1)

 

8' P. Szymański 0:1

18' J. Wikström 1:1

39' J. Wikström 2:1

51' M. Brodecki 2:2

57' Z. Halilović 2:3

83' M. Peltonen 3:3

87' T. Adamczyk 3:4

 

Polska: M.Górka 7 – J.Błaszczykowski 6 (46' K.Wróblewski 8), A.Kowalczyk 5 (46' M.Kowalik 8), M.Piotrowski 7, D.Fornalik 7 – M.Brodecki ŻK 8, R.Piątek ŻK 7 (79' M.Kwiatkowski 6), P.Szymański 7, T.Woźniak ŻK 8 – T.Adamczyk 7, Z.Halilović 9

 

GM: Zoran Halilović (N, Polska) - 9

 

Chwała Tomkowi, że znalazł się w tamtej chwili w odpowiednim miejscu i czasie, bo Anglia planowo rozjechała na Wembley Azerbejdżan 6:0, więc dzięki wygranej zdołaliśmy utrzymać trzy punkty przewagi nad Synami Albionu. W pozostałym spotkaniu Dania odniosła swoje premierowe zwycięstwo w tych eliminacjach, pokonując u siebie Gruzję 3:0.

 

Piąta grupa:

1. Polska – 12 pkt – 17:4

2. Anglia – 9 pkt – 11:4

3. Dania – 5 pkt – 6:7

4. Azerbejdżan – 4 pkt – 4:16

5. Gruzja – 3 pkt – 6:8

6. Finlandia – 1 pkt – 6:11

Odnośnik do komentarza

Miło jest wrócić z chłodnej Skandynawii do ciepłej Hiszpanii, zwłaszcza po takim meczu, który udało nam się uratować dopiero w ścisłej końcówce. W marcu z Rayo mieliśmy zagrać jeszcze pierwsze za mojej kadencji derbowe spotkanie z Atlético Madryt, ale na drodze ku niemu ciągle stawały irytujące przeszkody. Najpierw Real Federación Española de Fútbol przełożyła termin z dwudziestego siódmego marca na trzydziestego pierwszego, tłumacząc to "konfliktem ze spotkaniami międzynarodowymi", a kiedy już przygotowywaliśmy się na środowe starcie, federacja po raz kolejny nieoczekiwanie je przełożyła, tym razem na siódmego kwietnia, jako powód znowu podając spotkania międzynarodowe. Bądźmy poważni! Meczów międzynarodowych nie organizuje się z dnia na dzień, więc można było od razu "rzucić" mecz z Atlético na kwiecień, zamiast przenosić termin po milion razy, robiąc nam wszystkim wodę z mózgów.

 

W międzyczasie trochę się pośmiałem, bowiem ledwo postawiwszy nogę na hiszpańskiej ziemi, swój koncert zaczął już Frank Leicht. Na razie jeszcze nie zdecydował się pić do mnie, na to miał przyjść czas. Teraz wdał się w ostrą pyskówkę ze szkoleniowcem Realu Sociedad, chociaż właściwszym byłoby nazwanie tego monologiem, gdyż Ian Holloway nie bardzo był zainteresowany tym, co plótł Leicht, który nadęty jak paw zapowiadał rychłe zwycięstwo jego Osasuny w ich potyczce. No i z dziką rozkoszą mogłem wybuchnąć szyderczym rechotem, gdy niebawem Sociedad najzwyczajniej w świecie połknął ekipę z Pampeluny gładkim 4:2, tak że Leicht z pewnością był purpurowy na pomeczowej konferencji.

 

Kręcąc z niedowierzaniem głową przyjąłem od bezpośrednich podwładnych Teresy Rivero wiadomość, że nowym transferowym rekordem Rayo od tej pory jest kwota 20 000 000€, jakie w tym sezonie zostały wydane na zakup nowych zawodników. Kwota dla mnie imponująca, jako że przez te kilkanaście lat dokonywałem transferów za grosze lub wręcz za darmo i wolałem sam wychowywać dobrych piłkarzy. Głową kręciłem przede wszystkim dlatego, że te dwadzieścia baniek zostało wyrzuconych w błoto, gdyż aż do tej pory jakoś nie było widać najmniejszego pożytku z tej inwestycji. Mój poprzednik absolutnie nie miał do tego głowy, ani chybi.

 

Marzec 2021

 

Bilans (Rayo Vallecano): 1-1-0, 2:1

Primera División: 14. [-4 pkt do Sevilli, +1 pkt nad Osasuną]

Copa del Rey: –

Finanse: 19,76 mln euro (-2,38 mln euro)

Gole: Manuel López López (11)

Asysty: Óscar Rivas (3)

 

Bilans (Polska): 1-0-0, 4:3

Eliminacje MŚ 2022: piąta grupa [+3 pkt nad Anglią]

Puchar Konfederacji 2021: grupa B, vs. Arabia Saudyjska, Włochy, Nowa Zelandia

Ranking FIFA: 1. [=]

 

 

Ligi:

 

Anglia: Leeds United [+1 pkt]

Austria: Austria Wiedeń [+7 pkt]

Francja: AS Monaco [+13 pkt]

Hiszpania: Deportivo [+6 pkt]

Niemcy: Werder Brema [+3 pkt]

Polska: Radomiak Radom [+4 pkt]

Rosja: Dynamo Moskwa [+1 pkt]

Szwajcaria: FC Basel [+5 pkt]

Włochy: Juventus Turyn [+8 pkt]

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

-

 

Reprezentacja Polski:

- 03.02, eliminacje MŚ 2022, Finlandia - Polska, 3:4

 

Ranking FIFA: 1. Polska [1383], 2. Brazylia [1332], 3. Wochy [1115]

Odnośnik do komentarza

Zawirowania w terminarzu sprawiły, że pierwszym po reprezentacyjnej przerwie miało być wyjazdowe spotkanie z Betisem Sewilla w Andaluzji. Obawiałem się tego meczu, bo Betis był aktualnie jednym z silniejszych hiszpańskich klubów, a tymczasem mieliśmy za sobą trzy całkiem niezłe mecze, z których dwa wygraliśmy i nie ponieśliśmy żadnej porażki, więc teraz szkoda byłoby przerwać tak obiecująco rozpoczynającą się serię.

 

Bukmacherzy również nie dawali nam zbyt dużych szans na choćby remis, Betis miał to spotkanie wygrać bez większego trudu i widać było, że te prognozy nie wzięły się znikąd. Gospodarze rządzili i dzielili na boisku, pod względem atrakcyjności gry sumiennie wywiązując się z roli faworyta, tak że można było przyjmować zakłady, kiedy Betis obejmie prowadzenie. Lecz tego wieczoru najwyraźniej mieliśmy w drużynie z Andaluzji swojego człowieka w osobie Marcelo Veróna, bowiem napastnik rywali pudłował haniebnie i tylko w samym pierwszym kwadransie zmarnował co najmniej trzy setki, w tym jedną okazję na pustą bramkę, którą wstrzelił w boczną siatkę. Aż nie mogłem w to uwierzyć! Powinniśmy byli przegrywać już co najmniej dwiema bramkami, ale po dwudziestej minucie nieoczekiwanie dla wszystkich chyba zgromadzonych na Estadio Manuel Ruiz de Lopera zebraliśmy się w sobie i odpowiedzieliśmy Betisowi pięknym za nadobne. W 25. minucie Caicedo, który w eliminacyjnym meczu Ekwadoru z Urugwajem ustrzelił hat-tricka, popisał się efektownym rajdem i niezaprzeczalnie genialną wrzutką za obronę, do której dopadł Maldonado, który nie dał się zatrzymać Iodice, zamiast kończyć samemu rozsądnie przerzucił ponad bramkarzem do mającego przed sobą pustą bramkę Rivasa, a Óscar dał nam upragnione prowadzenie!

 

Choć bardziej wyrównaliśmy obraz gry, to przewaga Betisu nadal pozostawała zauważalna; doskonale się zatem składało, że nadal pierwsze skrzypce grał Verón, który efektownie strzelał w trybuny, i dzięki niemu w zasadzie nic nam nie groziło. Ale gospodarze grali ustawieniem z dwoma napastnikami. W 41. minucie, gdy liczyłem na to, że dowieziemy prowadzenie do przerwy, Bravo zawalił krycie Simakowa, tego drugiego właśnie, który w sytuacji sam na sam zdołał już pokonać świetnie dziś broniącego Mendozę. Który, nawiasem mówiąc, prawdopodobnie doskonałymi występami robił sobie reklamę, gdyż nadal ani myślał przedłużać kontraktu z Rayo.

 

Martwiłem się, że teraz Betis może się odrodzić, ale tuż po wznowieniu gry ruszyliśmy ławą na bramkę Andaluzyjczyków wywołując gigantycznie zamieszanie w ich polu karnym, piłka parokrotnie opuszczała je i wracała jak bumerang, Caicedo wycofał ją do Coelho, Portugalczyk wysunął Maldonado, którego uderzenie z linii obronił Torres, ale futbolówka spadła pod nogi Rivasa, który swoim drugim golem błyskawicznie uciszył trybuny. I prawdopodobnie był to kluczowy moment tego meczu.

 

Dużą wagę miały też pewnie moje słowa w szatni, by zdobyć się na jeszcze odrobinę chociaż więcej wysiłku, by gospodarze zobaczyli, że nie jesteśmy wcale tacy słabi. Świetnie dotarło to do piłkarzy, gdyż już w 49. minucie Barragán niczym wicher odjechał Petkoviciowi na skrzydle i nieatakowany przez nikogo zagrał do wbiegającego Caicedo, który podtrzymał swoją formę z reprezentacji Ekwadoru i pokonał Torresa. Teraz Betis już sobie klęknął, tak że pozostało nam jedynie kontrolować przebieg meczu i dowieźć do końca nasze pierwsze zwycięstwo nad silnym rywalem, zwycięstwo, które widocznie podniosło moje notowania w Rayo i przede wszystkim w oczach Teresy Rivero.

 

W zespole z Andaluzji było dwóch Polaków, moich podopiecznych z reprezentacji, Marcin Kowalik i Maciek Kwiatkowski. Marcin wyszedł na murawę w wyjściowej jedenastce, ale nie rozegrał zbyt dobrego spotkania i zszedł z boiska na kwadrans przed końcem, z kolei Maciek całe 90 minut spędził na ławce. Przynajmniej nie był tak zdyszany, jak Marcin, więc mogliśmy pogawędzić dobry kwadrans poza zgrupowaniem.

04.04.2021, Estadio Manuel Ruiz de Lopera, Sewilla, widzów: 45 513

PD (30/38) Betis Sewilla [5.] – Rayo Vallecano [14.] 1:3 (1:2)

 

25' Ó. Rivas 0:1

41' A. Simakow 1:1

43' Ó. Rivas 1:2

49' L. Caicedo 1:3

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 9 – Amaral 8, G.Bravo ŻK 9, William 9, Dieyson 8 – J.Arias 8, M.Maldonado 8, Coelho 8 (76' H.Yamada 6), D.Barragán 9 – Ó.Rivas 8 (87' P.Gutiérrez 6), L.Caideco 7 (72' M.López López 7)

 

GM: David Barragán (OP PL, N, Rayo Vallecano) - 9

Odnośnik do komentarza

Właśnie teraz zaczynała się seria meczów z wszystkimi wielkimi hiszpańskiej piłki. Wszystko jedno, czy w dobrej, czy w gorszej formie; wielki zawsze pozostaje wielki i może w każdej chwili ukazać swój geniusz, ruszając do przodu i wgniatając w murawę każdego, kto spróbuje przeciwstawić się na boisku. Betis to był dopiero pierwszy przystanek ciągu ciężkich spotkań. Teraz nadchodził czas przekładanego w nieskończoność wydarzenia, jakim był w pewnym sensie derbowy mecz w Villa de Vallecas z Atlético Madryt. Określałem to "w pewnym sensie derbami", ponieważ Rayo z Atlético i Realem nie było oficjalnie na wojennej ścieżce, prowadząc neutralne stosunki.

 

Teraz teoretycznie łatwiejszych rywali mieliśmy mieć dopiero w trzech ostatnich kolejkach sezonu (oby już z zapewnionym pozostaniem w La Liga na kolejny sezon), dlatego też tym chętniej zasiadałem do tropikalnych drinków z Moriente i usłużnie towarzyszącym mi Sergio, który był moim przewodnikiem po Madrycie i pilnował przy tym, bym miał pod ręką wszystko, czego było potrzeba. Zanim do dzielnicy zajrzało Atlético, nasza wielka trójca, ulubieńcy klubowego bufeciarza, choć jak na bufet było tu nazbyt ekskluzywnie, osiągnęła stan całkowitego oczyszczenia.

 

 

 

Najwyraźniej dzięki pozbyciu się napięć ze stoickim spokojem przy wypełnionych trybunach Estadio Nuevo Vallecas obserwowałem, jak piłkarze Atlético, w tej chwili czwartego zespołu w tabeli, ustawiają się do zdjęcia po wyjściu na boisko, następnie jak to samo robimy my w naszych białych trykotach z biegnącymi na koszulkach czerwonym pasem od lewego ramienia ku prawemu bokowi, a w końcu kurtuazyjnie skłoniwszy głowę, gdy dostrzegłem, jak podekscytowana Teresa Rivero pozdrawia mnie z loży gestem ręki. Nawet naciągnięty mięsień łydki, którym Caicedo przypłacił pojedynek z Betisem, nie zmącił mojego nastroju ani trochę, i po prostu posłałem w jego miejsce do gry wcale nie gorszego López Lópeza.

 

Z ulgą, ale i dumą oraz radością skonstatowałem, że dotychczasowe pasmo dobrych wyników i niezłej gry wcale nie były przypadkiem, tylko piłkarze w końcu wzięli się w garść, zaczęli rozumieć moją filozofię futbolu, dzięki czemu dało się w końcu zauważyć u Rayo owianą już żywą legendą rękę Ralfa. Faworyzowani goście zza miedzy byli kolejnymi w ostatnim czasie, którzy zdziwili się trudnościami, z jakimi przychodziło im przedzieranie się pod naszą bramkę, a także istnym murem, jakim okazywał się dla nich Mendoza. W ofensywie również byliśmy niesłabi, chociaż prawe skrzydło mieliśmy zwichnięte z powodu Ariasa, który do czasu mojej interwencji motywacyjnej w przerwie jakby nie wiedział, co się dokoła niego dzieje, przez co mnóstwo piłek przepadało, ponieważ albo do nich nie startował, albo nie potrafił ich przyjąć i przemykały mu między nogami wprost do najbliższego rywala.

 

Ale słabszy fragment meczu w wykonaniu Jorge nie wpłynął na Coelho, który w 27. minucie sięgnął dośrodkowania z rzutu rożnego, bitego, jak na ironię, przez tegoż Ariasa właśnie, i skierował piłkę wprost w okienko bramki Casady, który nie miał najmniejszych szans zareagować. I niemal cały stadion, z wyjątkiem sektorów przeznaczonych dla gości, wybuchnął wrzawą radości.

 

W drugiej połowie Jorge wziął się już do roboty i prawa strona zyskała wigoru. A skoro rywale nie mieli już wolnego korytarza, przez który mogli hulać niczym wiatr po polu, akcje Atlético grzęzły w środku pola, tak że Mendoza zbyt wiele roboty nie miał. Po zaskakująco pewnych 45 minutach, zwłaszcza umiejętnie zagranej na czas końcówce, nie pozwoliliśmy Los Indios na wywiezienie z Villa de Vallecas choćby punktu. Kolejne zwycięstwo bardzo nasz wszystkich uszczęśliwiało, a najważniejsze, że pozwalało postawić kolejny kroczek bliżej utrzymania w Primera División.

07.04.2021, Estadio Nuevo Vallecas Teresa Rivero, Madryt, widzów: 43 929

PD (31/38) Rayo Vallecano [14.] – Atlético Madryt [4.] 1:0 (1:0)

 

27' Coelho 1:0

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 7 – Amaral 7, G.Bravo 7, William 7, Dieyson 7 – J.Arias 7, M.Maldonado 7 (76. H.Yamada 6), Coelho 8, D.Barragán 8 – Ó.Rivas 7 (85' A.Moya 6), M.López López 7 (72' P.Gutiérrez 6)

 

GM: David Barragán (OP PL, N, Rayo Vallecano) - 8

Odnośnik do komentarza

Myślę, że sí, señor MaKK :> Nareszcie zawodnicy wzięli się do roboty i załapali, o co w mojej taktyce chodzi, dzięki czemu w ostatnich spotkaniach graliśmy o dwie klasy lepiej, niż w styczniu i lutym, kiedy sami stwarzaliśmy sobie największe zagrożenie pod własną bramką. Latem dojdzie armada wzmocnień, tak więc będzie można atakować środek lub nawet górną połowę tabeli (nie mylić z czołowymi lokatami!); bez wpierniczania się do walki o utrzymanie : ) Po ostatnich spotkaniach zaczynałem już myśleć, że być może zbytnio targałem koszulę i zbyt szybko skreśliłem niektórych, ale poniższy mecz przypomniał mi, że to dopiero początek i cały czas potrzeba wymiany słabych elementów na mocniejsze ; )

 

--------------------------------------------------

 

Następna w kolejce po Atlético było wielka Barcelona, która jednak w tym sezonie wielka była tylko i wyłącznie ze względu na historię, ponieważ obecnie zawodziła i przed meczem z nami zajmowała słabiutkie, jak na swoje możliwości, ósme miejsce w Primera División. Zerknąwszy w historię spotkań zauważyłem ku własnemu zaskoczeniu, że w listopadzie, kiedy Rayo prowadził jeszcze mój nieudaczny ponoć poprzednik, Duma Katalonii przegrała z nami na Camp Nou 0:1. Wiedziałem, że to dla naszych rywali musiało być swoiste upokorzenie, więc zacząłem się zastanawiać, co też mogą próbować zrobić, by tę plamę zmazać pomimo tego, że Rayo było aktualnie na fali, a Barcelona wprost przeciwnie...

 

No i zgodnie z moimi przeczuciami okazało się, że Barca miała pewnego asa w rękawie, a był to sędzia Zamorano, który przez cały mecz zdawał się trzymać rękę na pulsie i kiedy tylko było trzeba, dbał o to, by gościom nie stało się nic złego. Choć w świetle naszej beznadziejnej gry z początku mojej pracy w klubie może to zabrzmieć niewiarygodnie, byliśmy dziś zespołem zdecydowanie lepszym od Dumy Katalonii. Szczególnie na lewym skrzydle szalał cieszący się ostatnio dobrą passą Barragán, który momentami ośmieszał wielkie nazwiska Blaugrany, a kroku dość skutecznie starał się dotrzymywać mu Dieyson, stanowiący dla niego solidne wsparcie. Bramka dla Rayo długo wisiała na włosku, ale ilekroć zbliżaliśmy się do tego celu, nasze dośrodkowania i prostopadłe podania przerywało odgwizdywanie bardzo dyskusyjnych spalonych, którymi arbiter dawał o sobie znać.

 

O ile mogłem chwalić lewe skrzydło, o tyle o prawym nie mogłem tego samego powiedzieć. Arias zamiast nadążać za kolegami, skupiał się bardziej na faulowaniu i ostrych wejściach, którymi w końcu złamał Rogério nadgarstek, a zaledwie minutę później, tuż przed przerwą, zachował się jak baran w polu karnym, prowokując lekko stronniczego Zamorano do podyktowania przeciwko nam "jedenastki", którą na gola pewnie zamienił Bianchi.

 

Gola zwycięskiego, ponieważ po przerwie dla odmiany obaj napastnicy, López López i Rivas, przechodzili zdecydowanie obok meczu, którego nie dograli do końca zdejmowani przeze mnie z boiska. Przewagę nad Barceloną uwidoczniliśmy wyraźniej w ostatnim kwadransie, gdy zdecydowałem o przejściu na ultraofensywę, ale swoje wysiłki podwoił sędzia Zamorano; z pewnością będzie się gęsto tłumaczył z odgwizdania tak absurdalnych spalonych, jak ten Coelho, gdy Portugalczyk nie tylko nie brał udziału w akcji, ale też znajdował się na przedpolu Barcelony, podczas kiedy przed nim w szesnastce zgromadzona była co najmniej piątka defensorów Dumy Katalonii, albo przypadek Moy'i, który przy długim zagraniu ze skrzydła znajdował się głęboko w środku pola, a do pozycji spalonej brakowało mu... dobrych piętnastu metrów.

 

Trudno powiedzieć, czy te dwa akty pomocy dla Barcelony zabrały nam dwie piłki meczowe, ale tak czy inaczej schodząc do szatni obdarzyłem Zamorano pełnym żalu spojrzeniem, a w szatni pogratulowałem Ariasowi podarowania Barcelonie zwycięstwa.

11.04.2021, Estadio Nuevo Vallecas Teresa Rivero, Madryt, widzów: 43 834

PD (32/38) Rayo Vallecano [13.] – FC Barcelona [8.] 0:1 (0:1)

 

42' Rogério (FCB) ktz.

43' M. Bianchi 0:1 rz.k.

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 7 – Amaral 7, G.Bravo 7, William 7, Dieyson 7 – J.Arias 6 (68' Ó.Vega 6), M.Maldonado 7, Coelho 7, D.Barragán 7 – Ó.Rivas 6 (77' A.Moya 6), M.López López 6 (62' P.Gutiérrez 7)

 

GM: Marco Bianchi (O Ś, FC Barcelona) - 8

Odnośnik do komentarza

Pechowa porażka z Barceloną nie wpłynęła w ogóle na to, że trwająca do tamtego wieczoru seria dobrych wyników ostatecznie przekonała do mnie nie tylko samą Teresę Rivero, ale też jej najbliższych współpracowników-pomocników, i teraz nikt nie miał już wątpliwości, że byłem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. I ja sam zaczynałem w to pomału wierzyć.

Apetyty rosły przed 33. kolejką Primera División, w której nasza wycieczka ograniczała się po prostu do wyjazdu do innej dzielnicy Madrytu. Tym razem jednak sprawa była tym poważniejsza, że o ile z Atlético Rayo trwało w zupełnie neutralnych stosunkach, o tyle z Realem żyliśmy jak pies z kotem i tego ciepłego, kwietniowego wieczoru na legendarnym Santiago Bernabéu miały się sypać iskry. Kibice Los Vallecanos od dawna szykowali się na ten dzień, zwłaszcza, że jesienią Królewscy wygrali na Nuevo Vallecas 3:0 i mieliśmy powód do zemsty. Tak naprawdę jednak niewielu redaktorów i bukmacherów sądziło, byśmy byli w stanie nawiązać walkę z Realem, który po zmianie trenera wyszedł z kryzysu, na najlepszy tego dowód dając serię sześciu zwycięstw z rzędu. Wszystko wskazywało na to, że na murawie i trybunach będzie bardzo gorąco, tak więc Moriente próbował delikatnie przekonać starszą panią, że zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby odpocząć z Villa de Vallecas, ale señora była zawzięta, a starszym się ustępuje.

 

 

– Słuchajcie, drużyna! – zacząłem na odprawie. – Real jest dziś do ugryzienia. Nie dajcie się zwieść głosom, które mówią wam, że nie, że dziś polegniemy, bo nie mają racji. Siła jest w was, w nas, w naszych głowach. Jeżeli uwierzymy, że możemy uciszyć te dziesiątki tysięcy na trybunach, mamy 50% tego, czego nam potrzeba, by wcielić to w życie. Pozostała połowa, to nieustępliwa walka na boisku! Tylko pamiętajcie, że przede wszystkim nie możemy dać się im wytrącić z równowagi i pozwolić wyciągnąć z szyków obronnych. Będą chcieli nam szybko coś wcisnąć, więc musimy ich przetrzymać, a później ruszać do kontrataków, nie zapominajcie o trzymaniu nerwów na wodzy.

 

Na wszelki wypadek dokładałem wszelkich starań, by nie dać po sobie znać, że martwi mnie kontuzja Amarala, przez którą na to spotkanie musiałem wystawić na prawej obronie nieogranego 35-letniego Armando.

 

 

Już z poziomu murawy spojrzałem wymownie w kierunku moich piłkarzy, wraz z gestem ramienia przekazując im "a nie mówiłem?", kiedy odradzający się Real z Piotrkiem Szymańskim w wyjściowej jedenastce próbował założyć nam blitzkrieg, a już w szóstej minucie Gallego umieścił piłkę w bramce, ale już po gwizdku sędziego, bo udało nam się złapać go w pułapkę ofsajdową. Czekając na właściwy moment pilnowaliśmy, jak gospodarze rozgrywali akcje i mniej więcej od 35.-40. metra zagęszczaliśmy pole gry, by wetować ich próby przedostania się bliżej, co wychodziło nam doskonale i Real popisywał się wyłącznie strzałami niecelnymi lub oddawanymi z takiej odległości, że Mendoza łapał je równie zgrabnie i bez wysiłku, co biust swojej narzeczonej.

 

Właściwy moment, na który czekaliśmy, nadszedł w 32. minucie. William na środku boiska wygarnął piłkę Murillo, Armando elegancko zagrał oskrzydlające podanie do Maldonado, który dośrodkował w pole karne, a López López z zaskakującą łatwością zgubił Váltera i z ostrego kąta wepchnął piłkę do bramki pod ręką Lameiro. Dokładnie tak! "Siła jest w was, w nas, w naszych głowach".

 

Mogliśmy tylko sobie wyobrażać, co się dzieje na trybunach i w szatni Realu; "słabe" Rayo, które miało dziś zostać wdeptane w murawę i jest wielkim wrogiem na Santiago Bernabéu, teraz prowadziło z wielkimi przedwiecznymi. Z resztą po prawdzie to tutaj nadal pamiętano moją osobę i wzdrygano się na samą myśl o tym, co działo się w Lidze Mistrzów za fiołkowych czasów. Właśnie teraz wchodziliśmy na dobre tory, więc w szatni mogłem tylko zadbać o utrzymanie zimnej krwi i głów na karku.

 

Co, nawiasem mówiąc, mi się udało. Moi podopieczni nie mieli kłopotów z utrzymaniem dyscypliny taktycznej i twardo przetrzymywaliśmy dzikie ataki Realu. A w 52. minucie tym razem przeszliśmy lewym skrzydłem, Dieyson wysunął do Barragána, David zagrał płasko w szesnastkę, a tam López López strzelił z pierwszej i podwyższył na 2:0. Doskonale! Można powiedzieć, że w tej fazie meczu naszym jedynym słabym punktem był Rivas, który w przeciwieństwie do Manuela strzelał wyłącznie w Lameiro, w pierwszej połowie zmarnował w ten sposób dwie sytuacje sam na sam, a kiedy niedługo po drugim golu zmarnował trzecią, zastąpiłem go Moyą, który przynajmniej dobrze dogrywał do López Lópeza. I to właśnie on na kwadrans przed końcem fantastycznie podał w uliczkę, a Manuel okazał się dużo szybszy od Garrido, zabrał się w piłką i po krótkim sprincie skompletował hat-tricka w jaskini lwa, pieczętując klęskę Realu z naszych rąk, z rąk Rayo Vallecano. Z rąk jednego ze swoich największych rywali.

 

Na trybunach zamieszki wisiały na włosku, menedżer Królewskich Alain Sutter z bardzo nietęgą miną wymienił ze mną uścisk dłoni; każdy kibic Los Vallecanos mógł z dziką rozkoszą upajać się tymi obrazkami. W pewnym momencie podszedł do mnie Piotrek Szymański, wysoki brunet o szczupłej, acz muskularnej sylwetce, który zagrał dziś słabe spotkanie i powiedział do mnie w krótkiej rozmowie reprezentanta z selekcjonerem:

 

– Szeryfie, niekiedy się zastanawiam, jak się czują i co myślą nasi rywale, którzy muszą grać z Polską – powiedział, jedną ręką trzymając bidon z elektrolitami, zaś w drugiej mnąc ręcznik, którym ocierał pot z czoła. – Wygląda na to, że teraz już wiem. Wiem też, że mają wtedy ciężkie 90 minut, ale poza tym upewniłem się, że to wielkie szczęście, że jesteś z nami w reprezentacji.

18.04.2021, Estadio Santiago Bernabéu, Madryt, widzów: 74 958

PD (33/38) Real Madryt [6.] – Rayo Vallecano [13.] 0:3 (0:1)

 

32' M. López López 0:1

52' M. López López 0:2
75' M. López López 0:3

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 8 – Armando ŻK 9, G.Bravo 9, William 9, Dieyson ŻK 8 – J.Arias 8, M.Maldonado 9, Coelho ŻK 8 (78' H.Yamada 6), D.Barragán ŻK 9 – Ó.Rivas 7 (58' A.Moya 7), M.López López ŻK 10

 

GM: Manuel López López (N, Rayo Vallecano) - 10

Odnośnik do komentarza

Potrzebna, potrzebna, messieurs. Nie interesuje mnie kręcenie się w środku tabeli, tylko wspinaczka, a z obecną kadrą nie będzie to możliwe. Rewolucja jest konieczna, zwłaszcza że Teresa Rivero do najcierpliwszych nie należy, i jeżeli stanę z założonymi rękami, za kilka miesięcy mogę obudzić się na bruku. W końcu kilka udanych spotkań nie oznacza jeszcze, że co poniektórzy zapomnieli, jak się zawala mecze :>

@_czarls,
Szans nie ma już żadnych, ani realnych, ani nawet matematycznych. Poza tym w środku tabeli są bardzo duże różnice punktowe pomiędzy poszczególnymi drużynami, co jest bezpośrednią przyczyną tego, że pomimo kilku ładnych zwycięstw, jakie udało nam się w ostatnim czasie odnieść, w tabeli stoimy w miejscu; nie możemy wzbić się wyżej niż 13. miejsce, i prawdopodobnie właśnie na nim zakończymy sezon, jeżeli nie zawalimy sobie ostatnich czterech spotkań.

 

------------------------------------------------

 

W radosnej drodze powrotnej do Villa de Vallecas towarzyszyło nam słodkie uczucie, że tej wiosny w Madrycie rządziło... Rayo Vallecano, jakkolwiek niewiarygodnie to może brzmieć. W końcu nie dało nam rady Atlético, a Real wręcz się ośmieszył w starciu z nami, a gdy dodać do tego, że w tych dwóch derbowych spotkaniach nie straciliśmy ani jednego gola, za to wsadziliśmy lokalnym rywalom całe cztery, niesamowita, niemal młodzieńcza euforia sędziwej Teresy Rivero nie dziwiła ani trochę. Poważnie, była tak szczęśliwa i rozradowana, że przypuszczam, że gdybym zapytał ją wtedy o zwiększenie budżetu transferowego, zgodziłaby się bez wahania i to z szerokim uśmiechem na ustach. Ale budżet transferowy nie był mi teraz aż tak potrzebny, wszak od lat wynajdywałem dobrych graczy za półdarmo.

 

Moriente, który sam emanował niechęcią do Realu (prawdziwy muchacho Vallecano!), postawił nazajutrz wieczorem kilka pokaźnych kolejek i początkowo kłębiły mu się w głowie myśli, by zabrać też z nami na posiedzenie hat-trickowca López Lópeza, ale delikatnie wyjaśniłem mu, że w przeciwieństwie do mnie Manuel musi pilnować formy i bardziej adekwatne byłoby podziękowanie mu po sezonie. Zaś co wypite teraz, to nasze, nieprawdaż? Precioso!

 

 

 

Czasu na świętowanie zbyt dużo jednak nie było, ponieważ nadal trzeba było walczyć o cenne punkty, a za tydzień odwiedziła nas Valencia, która w czasie, gdy rozbijaliśmy Real na jego terenie, Nietoperze pod koniec sezonu po raz pierwszy od kilku miesięcy zrównały się w punktacji z dominującym dotąd Deportivo. Na Nuevo Vallecas rywale zjawili się więc jako wicelider Primera División, zdeterminowani otrzymaniem niepowtarzalnej szansy włączenia się do walki o mistrzostwo Hiszpanii. Ale my mieliśmy swoje problemy, które mogły nam znacząco utrudnić życie, ponieważ za żółte kartki zawieszony był Barragán, co z automatu osłabiało nasze lewe skrzydło, a jakby tego było mało, z nieznanych mi przyczyn Komisja Ligi uznała, że akurat dziś nieuprawniony do gry będzie Maldonado, mimo że do tej pory mógł grać bez żadnych przeszkód, więc i drugiego z naszych paru kluczowych zawodników miało zabraknąć. A ich zmiennicy grali dotąd bardzo nierówno i nie cieszyli się moim pełnym zaufaniem.

 

I niestety jak się obawiałem, zastępujący Barragána Vega spisał się bardzo słabo, przeszedł obok meczu i w przeciwieństwie do Davida nie potrafił przeprowadzić ani jednego dobrego rajdu, natomiast grający za Maldonado Ballesteros podać jeszcze jakoś umiał, ale gdy przychodziło do oddania strzału, notorycznie zjadały go nerwy i posyłał piłki ponad bramką z bliskich odległości. Swojego dnia nie mieli również obaj nasi napastnicy, więc o nawiązaniu walki z Valencią mogliśmy zapomnieć, ale najgorsze było, że poniżej krytyki tym razem zagrała para stoperów, przypominając hurraoptymistom, że wcale nie mamy tak silnego zespołu, na co wskazywać by mogła masakra na Santiago Bernabéu, a czeka nas jeszcze dużo pracy i wzmocnień.

 

Od samego początku zatem byliśmy wyraźnie gorsi, Valencia niemal nie opuszczała naszej połowy i znajdowaliśmy się w poważnych opałach. Bardzo szybko zauważyłem też złe skłonności Williama, który już w 4. minucie spowodował zagrożenie pod naszą bramką, prezentując gościom rzut wolny tuż sprzed pola karnego, a skórę jemu i nam uratował Mendoza nienaganną robinsonadą. Nietoperze prezentów mieli bardzo dużo, i tak się nam zbierało, zbierało, aż się uzbierało. W 32. minucie, nadal zamknięci na własnej połowie, biegaliśmy bezsensownie za piłką, podczas gdy Valencia klepała sobie spokojnie na naszej lewej flance, czyli na tej, którą swoją nieporadnością osłabiał Vega, a sam Dieyson nie mógł latać za dwóch. Przez całą tę akcję William konsekwentnie ignorował czającego się za jego plecami Bonettiego, aż wreszcie ten korzystając z pustego pola zwyczajnie dobił do bramki strzał Agirre, dając gościom prowadzenie, a mi pragnienie, by wbiec na boisko i wybić Williamowi zęby. Ale tak po prawdzie bardziej swoją beznadziejną postawą irytował mnie Bravo, obrażony na mnie nie wiem o co, bo ponoć był sfrustrowany niemożnością zmiany klubu, a nie przypominałem sobie, by w ostatnim czasie wpłynęła do klubu względem niego jakakolwiek oferta. Tak czy owak uznałem w przerwie, że słabą grą Gonzalo na pewno nie będzie manifestował mi swojego "widzi mi się", więc po prostu podziękowałem mu za grę i odesłałem pod prysznic.

 

Ale wchodzący za niego po raz pierwszy od dłuższego czasu Fernández García wcale nie spisał się lepiej, a wręcz potwierdził moją opinię na swój temat, jaką sam wypracował sobie zimą. Po bezbarwnej drugiej części, w trakcie której udało nam się wyprowadzić kilka jako takich akcji, z których jednak nic nie wynikło, na ostatnie dziesięć minut bezradnie przestawiłem zespół na ultraofensywę. Wiedziałem, że może to przynieść tylko dwa rozwiązania, a mianowicie że albo Valencia nas dobije, albo jakimś cudem zdołamy uratować niezbyt zasłużony remis. Sytuację wyjaśnił w końcu Fernández García, który w 85. minucie najpierw wyszedł do przodu, by spróbować rozbić atak rywali, ale gdy mu się to nie udało, zamiast wrócić na swoją pozycję zaczął ganiać za futbolówką aż do linii bocznej, a w powstałej luce od razu znalazł się Fischer, który dostał piłkę do nogi i wklepał ją do bramki, rozstrzygając losy meczu.

 

Przegraliśmy dziś trochę w stylu z początków mojej pracy w Villa de Vallecas, gdyż zawiodły wszystkie formacje i prawie wszyscy piłkarze, co tylko potwierdziło, że zapowiedziana przeze mnie rewolucja wcale nie była tak pochopnym krokiem, ale tego wieczoru tak naprawdę znalazła się łyżka miodu w tej beczce dziegciu. Otóż mimo porażki identyczne rezultaty drużyn ze strefy spadkowej sprawiły, że zapewniliśmy już sobie utrzymanie w lidze, i w przyszłym sezonie Rayo Vallecano nadal walczyć będzie w Primera División. Plan minimum zatem wykonany, a po zakończeniu sezonu miałem zamiar zrobić wszystko, by odciąć się od demonów Avellino oraz Osnabrücku, i wreszcie zacząć budować zespół, który nie będzie zawodził w najważniejszych momentach.

25.04.2021, Estadio Nuevo Vallecas Teresa Rivero, Madryt, widzów: 43 879

PD (34/38) Rayo Vallecano [13.] – Valencia [2.] 0:2 (0:1)

 

32' D. Bonetti 0:1

63' Santos (V) ktz.
85' J. Fischer 0:2

 

Rayo Vallecano: E.Mendoza 7 – Armando 6, G.Bravo 5 (46' F.Fernández García 6), William ŻK 7, Dieyson 6 – J.Arias 6, A.Ballesteros 7 (67' J.Vásquez 6), Coelho 6, Ó.Vega 6 – Ó.Rivas 7 (76' A.Moya 6), M.López López 6

 

GM: Domenico Bonetti (N, Valencia) - 8

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...