Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

@ :kekeke:

----------------

 

Trzeciego marca zagraliśmy na wyjeździe z GKS Bełchatów. Podopieczni Fornalika zajmowali przed tym spotkaniem ósme miejsce w tabeli, a my szóste, więc liczyłem na to, że ich pojedziemy jak kelnerów. Mecz rozpoczął się zajebiście niefortunnie dla gospodarzy. Ngassa nazwał Mateusza Niechciała dziwką bez szkoły, więc ten mu wysadził blaszkę w polika. Pan Piasecki w 13 minucie dał mu czerwoną kartkę. W 27 było już 1:0, ponownie Ngassa w roli głównej. Piłka poszybowała wysoko, z rotacją wsteczną i wpadła pod poprzeczkę. W drugiej połowie uderzeniem po ziemi Sunzu dał nam drugiego gola i tak się ten mecz skończył. Byłem tylko nieco zdziwiony stosem żółtych kartoników, które sędzia nam serwował jak dobre drinki.

GKS Bełchatów 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Ngassa, Sunzu )

 

Siedem dni później ponownie na wyjeździe zagraliśmy z Wartą Poznań. W spotkaniu z Prylandczykami czerwoną kartę w 19 minucie zobaczył El Taourghi za kopnięcie rywala z czuba w krocze i zdejmując z ataku Romaniuka osłabiłem naszą ofensywę do tego stopnia, że oddaliśmy zaledwie dwa celne strzały. O farcie, oba były celne więc po oczku zaliczył i Sunzu i Giovanni. Niestety, w Warcie dzień konia miał Damian Pawlak i z trudnego terenu wywieźliśmy ledwie punkciora.

Warta Poznań 2:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Sunzu, Giovanni )

 

21 września do Jeleniej przyjechał lider – Polonia Warszawa. Czarne koszule miały w swoich szeregach takich gości jak : wyceniany na 10 baniek Yannick Ndjeng, czy na osiem baniek Charlton Vicento. Dali czadu w letnim okienku transferowym, więc teraz zbierają plony. W dodatku mieli gościa co w klasyfikacji strzelców był najlepszy, więc w ogóle czułem nóż na gardle. Ale rozpoczęło się całkiem spoko. Shikanda próbował uderzać z daleka i trafił Budzyńskiego w jajca a ten zmylił bramkarza i mieliśmy prowadzenie. W drugiej połowie na 2:0 podwyższył znów Ngassa i wtedy myślałem, że damy popalić tym niby gorszym z Warszawy, ale oni nie zamierzali składać broni. I kolejno nas punktowali, najpierw Ukah, potem Błąd. Podział punktów był niesprawiedliwy, bo uważam, że zasłużyliśmy na zwycięstwo. Ale lider u siebie na 2:2 to też jest całkiem spoko.

Karkonosze Jelenia Góra 2:2 Polonia Warszawa

( Budzynski sam., Ngassa )

 

Po meczu udzieliłem wywiadu zmarzniętemu studenciakowi, co trząsł się pod parasolką jak by miał dostać od naszych kiboli co najmniej.

- Jesteście rewelacją ligi. Wszyscy spisywali was na straty, tymczasem z meczu na mecz udowadniacie, że byli w błędzie.

- Jesteśmy najlepsi. A jak przegrywamy, to po prostu był gorszy dzień, nic więcej.

- W pańskich wypowiedziach jest sporo pewności siebie.

- A co, mam płakać ?

- A jakie cele stawiacie sobie w tym sezonie? Wygrać ligę?

- Nie oszukujmy się. Ligi nie zdobędziemy. Ale awans do europejskich pucharów jest jak najbardziej w naszym zasięgu.

Odnośnik do komentarza

:@ :zawstydzony:

-----------------------

 

Śnieg powoli topniał, a zza chmur wyłaziło słońce. Niby cieplej, ale jak bez kurtki się wyjdzie to zaraz wizyta u pani lekarz i recepty na drogie leki bez możliwości zamiany na tańsze. Kupiłem tran, witaminy i takie tam inne pierdoły, a Dagmarze kazałem tak czy siak ubierać Aleksa grubo jak idą na spacer. A spacerowali dość często, bo ona to taki typ marzycielki romantyczki, więc i spaceruje i rozmyśla. Zupełnie jak moja Ola.

Klaudii nie widziałem już szmat czasu. Szczerze mówiąc nawet o niej nie myślałem, bo w domu myślałem o Oli, w pracy o pracy, a poza pracą o Oli i Olu. I tak mijały mi dni i tygodnie, w takim dodupizmie i chandrze. W międzyczasie klub piął się po szczeblach coraz wyżej i miałem nadzieję, że już na jesień będziemy rozpoznawalni przez całą Polskę, bo europejskie puchary zawitają i do zadupiastej Jeleniej.

 

Tego dnia miałem dzień świra. Najpierw pierdolnął mi kurek od kranu, więc woda lała się strumieniami. Potem Dagmara przypaliła małemu kaszkę, więc musiała iść do sklepu po nową a ja wietrzyłem kuchnię, następnie odcięli mi cyfrę bo zapomniałem zapłacić rachunku, a na parkingu zobaczyłem, że moja Acura nosi ślady użytkowania zazdrosnego kogoś, kto mi freska zapierdolił od zderzaka do zderzaka. Na domiar złego jak cisnąłem na zajęcia na Złotniczą to przy wyjeździe na ulicę drogę przebiegł mi szary kot pani Stankowskiej i poczułem tylko lekkie podbicie na lewym tylnim kole. Jak wysiadłem futrzak jeszcze się rzucał po asfalcie jak by leciał na metaamfetamince, ale jego łepek bardziej przypominał pergamin niż łepek. Metodą „ but – żebra ” pomogłem mu opuścić beton, podniosłem kosz na śmieci, usadowiłem go wygodnie na dwóch cegłówkach, po czym nakryłem mu łepek metalowym okręgiem. Żeby mu zimno w móżdżek nie było.

 

Na dworze stał Michniewicz jarąc fajka. Miał dziwny wyraz twarzy, jak by zatwardzenie spędzało mu sen z powiek. Przywitał mnie bezdźwięcznym „ń dobry” a potem objął za szyję i mówi, że musimy pogadać. Czasy się niby zmieniają, czas zapierdziela jak stuningowana Calibra lewym pasem, a jego kariera jak stanęła w miejscu, tak też dalej stoi. Pytam go do czego zmierza, a on, że prezes mi o tym opowie. Wchodzimy więc do gabinetu, a tam ta nastolatka co ją prezes przyjął stoi przed lustrem z wywalonym lewym sutkiem i tymi swoimi szponami masuje go robiąc minę spałowanego kibica. Jak nas zobaczyła nawet nie drgnęła tylko pod nosem powiedziała, że prezes to teraz siedzi i czeka na nas. W gabinecie pachniało świeżo zmieloną kawą. Siadamy na krzesłach, naprzeciwko nasz dobrodziej, a pośrodku trzy kawy, ciastka z Lidla i cukierniczka z ciemnym cukrem. Gapię się na nich i pytam czy mnie zwalniają czy ki diabeł, ale wtedy prezes daje mi do ręki takie dwie kartki A4, a tam jest oficjalne pismo i napisali tak :

 

„ Prezes Wisły Kraków – Bogdan Basałaj proponuje trenerowi Karkonoszy Jelenia Góra - Pawłowi Miśkiewiczowi posadę menedżera. Warunki :

- Kontrakt na 3 lata. Zarobki 9250 zł netto tygodniowo.

- Budżet transferowy – 31 000 000 złotych.

- Budżet płacowy – 590 000 złotych tygodniowo ”

 

Gapię się na prezesa, na Eugeniusza, na kontrakt, znów na nich i na ramieniu siada mi aniołek. I gada, że nie po to budowałem taką drużynę, nie po to latami pałowałem się, żeby teraz odejść na gotowe do jednej z najlepszych drużyn w Polsce. Ale zaraz potem siada mi na drugim ramieniu diabełek i gada, że teraz to będę mógł wreszcie zacząć żyć. Dziwki, konserwy i impreza bez przerwy. Kupię sobie wszystko, będę sławny i dupeczki będę z wyra nogą zwalał na podłogę. Aniołek na to, że jestem romantykiem futbolu i wyciągnąłem klub na samą górę ciężką i mozolną pracą. Ale diabeł na to, że ch** z tym zadupiem. Teraz zobaczę na czym życie polega, będę miał siana na piłkarzy, więc pewnie za rok polecimy na Ligę Mistrzów. Wynajmę synowi jakąś normalną nianię, a Dagmarę wezmę na sponsoring bo to dobra dupa jest. A Klaudia to poleci bardziej na trenera Wisły niż Karkonoszy i w ogóle prestiż w ch**.

Prezes pyta co ja na to, a Michniewicz zaciera ręce, bo myśli, ze teraz to on dostanie moje krzesło. A ja drapię się po jajach, po głowie, sięgam po cygaro i pytam czy mogę zapalić. Ćmię, podłażę do okna i gapię się na niby nową, ale do końca taką jaką bym chciał, murawę. Na niby nowe, ale do końca takie jakie bym chciał szatnie, trybuny. Potem widzę jak piłkarze wyłażą na murawę i zaczynają rozgrzewkę, a potem znów się gapię na kontrakt, sumę ile bym w miesiącu zarobił i w głowie mi te wszystkie luksusy i tak dalej.

Prezes ponawia pytanie, Michniewicz mówi, że na moim miejscu by to wybrał, ale nie jest na moim miejscu, więc nie wybierze nic. Zaraz potem dostaję sms od Oli mamy, że śniła jej się Ola. I była taka uśmiechnięta i opowiadała o mnie.

Podchodzę do biurka, kładę te dwa papierki na stole, biorę markera i maluję wielkiego fiuta na tych milionach i tysiącach. Prezes robi gały jak by miał eksplodować, a ja mu na to, że w odpowiedzi morze to do Krakowa wysłać. A teraz idę trenować moich chłopaków, bo niebawem gramy przecież mecza.

Odnośnik do komentarza

Word mi tak poprawił. Kiszka stolcowa.

 

Koniec sezonu zbliżał się wielkimi krokami. Jeszcze nie tak dawno przecież była zima, a już pierwsze ciepłe dni rozbierały wszystkich i wszystko.

Mecz z Pogonią Szczecin zagraliśmy na wyjeździe, a na spotkanie przylazło ledwie cztery patyki wiary. Nie było może za ciekawie, no ale gdyby nie Toure to byśmy po dupie dostali, albo co najmniej zremisowali. A tak, bramkarz łapał wszystko, nasi walili bramy jedna za drugą. I tak : Bangoura najpierw na wykroku bramkarza złapał i w długi róg z linii pola karnego zasadził. Zaraz na początku drugiej połowy skrzydłowy Matic próbował chyba zagrywać rogala, ale piłka mu zeszła i wpadła za kołnierz. Kropkę nad i postawił Giovanni trochę potem. Ten to zasadził z czuba, a piłka wpadła przy słupku tak, jak trzy punkty na nasze konto.

Pogoń Szczecin 0:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Bangoura, Matic, Giovanni )

 

Na początku kwietnia u siebie pokonaliśmy Górnika Zabrze. I to w strasznie dramatycznych okolicznościach. Zaczęło się kiepsko. Pierwsza połowa to taka nuda jak samotny weekend z redtube. W drugiej najpierw dał nam prowadzenie Claudinho, ale zaraz potem Suvorov doprowadził do remisu. Zmieniłem taktykę, dałem do przodu za Rachwała Romaniuka, usunąłem stopera i dałem do środka El Taourghiego. I w 93 minucie, jak Zabrzanie odpuścili nam środek pola, Liberyjczyk zagrał po ziemi do Bangoury, a ten plecami do bramki pyknął ją z piętki pomiędzy nogami stopera, przy prawej ręce bramkarza. Kibice szaleli, ja też.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Górnik Zabrze

( Claudinho, Bangoura )

 

Niestety, kubeł zimnej wody wylały nam na łeb gdyńskie pachołki. Pojechaliśmy tam po trzeci komplet punktów, a wróciliśmy ze zgwałconym honorem wepchniętym głęboko w dupsko. Arka wytoczyła ciężką artylerię, a my mieliśmy tylko białą broń. Wjechali w nas jak szwab czołgiem w leżących i skrępowanych Żydów. Cztery bramki nie tarci się co dzień, więc nie było niby tak najgorzej. No ale europejskie puchary to albo były w zasięgu, albo szły w piździet, a ja miałem raz sraczkę z podniecenia, raz z wkurwienia.

Arka Gdynia 4:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Po 24 kolejkach zajmowaliśmy piątą pozycję, tracąc do lidera co prawda aż 13 punktów, ale do drugiego miejsca ledwie pięć. Wszyscy grali zajebiście równo i różnice punktowe były minimalne. Dziś są puchary, jutro jest co najwyżej kufel.

Odnośnik do komentarza

Niestety, kubeł zimnej wody wylały nam na łeb gdyńskie pachołki. Pojechaliśmy tam po trzeci komplet punktów, a wróciliśmy ze zgwałconym honorem wepchniętym głęboko w dupsko. Arka wytoczyła ciężką artylerię, a my mieliśmy tylko białą broń. Wjechali w nas jak szwab czołgiem w leżących i skrępowanych Żydów.

 

Mistrzostwo :rotfl: Twoje opowiadanie jest najlepsze :D

Odnośnik do komentarza

Do końca ligi zostało nam sześć spotkań. Jeszcze 540 minut i będziemy wiedzieć co w przyszłym sezonie robimy, puchary, czy suchary. Miałem świadomość, że polska piłka to taki mutant, gdzie się najczęściej nie udaje. Ale z drugiej strony kto nie gra, nie wygrywa, a kto wygrywa ten jest gość.

Tego dnia napisała do mnie Klaudia. Skończyła wcześniej lekcje, ma jeszcze trzy godziny do autobusu, a na dworze jest tak, że wcale fajnie. I pyta mnie, czy mam nieco wolnego czasu, bo ona ma, a jak ona ma i ja mam, to warto by się spotkać. Akurat kończyliśmy poranny trening, więc zapakowałem dupsko i to co miałem ze sobą do Acury i podjechałem pod uczelnię. Ze środka po dzwonku wypluło się tyle wiary, że zbaraniałem. Stałem pod zakazem, dwoma kołami na krawężniku i ci co jechali za mną to klakson tulili mocniej od swojej małżonki w noc poślubną. A potem okazało się, że każdy język migowy ma w małym paluszku, a reszta umie tak drzeć mordę, że przez dwie szyby ich słychać.

Klaudia wsiadła do auta w świetle zazdrosnych spojrzeń. Przywitała mnie muśnięciem warg w policzek, a potem powiedziała, że tam na rynku jest spoko knajpka i ona mnie zaprasza na czekoladę z papryczką chili.

W Metaforze było pusto jak w obuwniczym pani Kowalskiej po otwarciu obok Deichmana. Usiedliśmy na skórzanych fotelach, na podwyższeniu, tak, że widziałem wszystkich co łażą po mieście z góry. Piliśmy, gadaliśmy, a ja na moment zapomniałem dosłownie o wszystkim. Klaudia miała takie coś, co przy jej uśmiechu i gestykulacji hipnotyzowało i sprawiało, że myśli przeżywały wiosnę. Tylko ten wiek, ta przepaść, moja tęsknota za Olą, fakt, że mam Aleksa …

Zaprosiła mnie do siebie za tydzień na imprezę. Rodzice akurat jadą do znajomych, chata wolna to ona robi balangę i będzie całkiem niezłe grono ludzi. A ja mogę wpaść z kim chcę, byle bym w ogóle był. Mówi też, że lubi jak jestem obok, ale tylko jak jestem sam. Odwiozłem ją na PKS. Jak wsiadała do autobusu puściła mi oczko, a mi puściły zwieracze z tego dziwnego, nie swojego uczucia jak serce mocniej tak uderza.

Wracając do domu zajechałem na cmentarz i przycupnąłem nad chłodnym granitem. Opowiedziałem wszystko co czuję, powiedziałem czego nie czuję i za czym tęsknię. Tak mi było lżej. Bo nie oszukuję przecież Oli. jestem przecież szczery i mówię prawdę jak szpieg na przesłuchaniu za czasów ZSRR.

Skoczyłem jeszcze kupić zieloną Lacoste, nowe śpioszki dla Olusia i trzy Desperadosy.

 

18 kwietnia graliśmy z tymi kelnerami z Łęcznej. Byli na szarym końcu łańcucha pokarmowego Ekstraklasy i tylko cud mógł sprawić, że nie polecą szczebel w dół. W tym spotkaniu zagrali jak Polska z Hiszpanią, tracąc tak głupie bramki, że nawet sam sędzia był zdziwiony. Najpierw Giovanni dostał piłkę od Marciniaka, obrońcy Górnika. Popatrzył do tyłu, a tam nikogo. W prawo, w lewo, nic. Tylko bramkarz który kuca jak pies do srania. No to podbiegł do bramki i pyknął sobie delikatnie w prawo. Zaraz potem w 85 minucie Ngassa ostro zagrywał w pole karne. A tam Maciek Mańka zamiast wybić piłkę z bani, przyjął ją na klatę, wziął zamach i wykopał ją prosto w swoją lewą rękę. Jedenastkę pewnie wykorzystał Opiyo i przywieźliśmy z Alei Jana Pawła II trzy punkty.

Górnik Łęczna 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Giovanni, Opiyo )

Odnośnik do komentarza

Skład Wisły Kraków 1

Skład Wisły Kraków 2

II Skład Wisły

Sztab Szkoleniowy

 

 

 

 

To był już wieczór, neony Żabki świeciły po oknach a na niebie było prawie tyle gwiazd co łatwych lasek w całym naszym mieście. Nie lubiłem się szykować, no ale jak się obiecało to wypada dotrzymać słowa. Przemek tapirował kudły żelem, potem mi zarypał maszynkę do golenia, a jeszcze potem co chwila przychodził do Dagmary i pytał, czy aby na bank wygląda jak młody Apollo. Od szesnastej średnio co kwadrans latał do kibla. Twierdził, że musi wydalić wszystko co ma tam gdzieś schowane, bo jak nie wydali to wstyd iść na imprezie sadzić kloca. Nie daj Boże jeszcze pryknie głośniej, a po wyjściu to każdy będzie z niego darł łacha jak z naszego prezydenta.

Droga do Świeradowa była ciemna, dziurawa i śliska. Postawili na początku znak, że zwierzęta sobie po niej hasają, więc noga z gazu. Nadleśnictwo pierdoli siatki i ogrodzenia. Jak przywalisz, twoja brocha, znak stał przecież no nie? I tak, przy rozdrożu pedał w podłogę. Po prawej las, po lewej las, a z naprzeciwka jeleń. Stanął na dwóch nogach, zaryczał, rogi na nas i pełną parą ładuje mi w zderzak. To ja wsteka, na zakręcie łapa i pod górę spierdzielam. Przemek spocony, ja spocony, a jeleń dalej za nami jak mohery za tymi co krzyż chcą zajebać. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymałem auto, wysiadłem i wgapiam się tam w dalekość. Potem włączyłem radio na maksa, nacisnąłem klakson i pędem postrzelonego jeża zjechałem w dół wprost do miejscowości.

Pod domem Klaudii stał tylko Escort i Wartburg z rantowymi felgami i szachownicą na dachu. Postawiłem bryczkę tak, żeby nikt mi z okna nie narzygał na nią, albo nie wywalił butelki z browarkiem. Klaudia z koleżankami otworzyła drzwi, a ze środka leciał Justin Bieber. W mieszkaniu panował zajebisty chaos, jak w pokoju studenta dziennego wydziału filozofii. W kuchni jakieś trzy dupeczki nawalały coś na patelni, obok dwóch chłopaków sączyło wódkę ze szklanek bez popity, a na parapecie walił salwy ciepłymi rzygami taki grubasek w długich włosach. Klaudia machnęła ręką i prowadzi nas do pokoju gdzie jest wieża, muzyka i taras. A tam to już całkowicie American Pie. Wszyscy porozbierani do prawie majtek, spocone koszulki i tak dalej. Za konsoletą siedzi szpakowaty kolo z bródką w kształcie dreda i miksuje coś na adapterze, ale oczka ma tak wypizgane od zioła że przy nim Chińczyk to widzi wszystko. W rogu stoi sofa, a na sofie dwóch chłopaków napierdala się poduszkami z taką młodą dziewczyną w rudych włosach. Pierze fruwa nad głowami. Kręcę łbem i mówię, że chyba my tu nie pasujemy, ale wtedy to nas chwytają za rękę te koleżanki Klaudii i sadzają na dwóch fotelach, dają po kawałku pizzy, puszce zimnego Lecha, a jedna to nawet częstuje nas Viceroyem. Mówi, że najtańszy jaki jest na rynku, siana rodzice nie mają więc musi oszczędzać. No ale że jest empatyczna, to dzieli się z nami tym, co ma. I normalnie to by się jeszcze pewnie podzieliła czymś innym, ale jej chłopak właśnie wali strzała z Deki w klopie i byłby delikatnie mówiąc wkurwiony. A potem zaczynamy gadać o tym, o tamtym, puszka puszkę pogania, ktoś stawia nam na stole tradycyjną żołądkową i wazę z chipsami. Czuję, że obraz z deczka nabiera kolorów w których przydałby się Rutinoscorbin. I wtedy Joanna, ta koleżanka po prawej zaczyna życiowe tematy. I mówi, że my faceci to mamy łatwo. Wyciągamy, wsadzamy, pięć, dziesięć ruchów, otrzepujemy, wycieramy i dalej na imprezę. A one muszą cierpieć. Mówię jej, że nikt nie każe nóg rozdziawiać, ale wtedy ona, że przecież one też mają swoje potrzeby. I mówi, że jak była ostatnio strasznie wyposzczona to chodziła do ginekologa raz na tydzień. Są dwa rodzaje USG, jedno to takie że po brzuchu się jeździ, ale drugie to takie co w środku. I to coś co on wsadza jej do środka ma fajny kształt, więc i fajnie się wtedy czuła. Przemek mówi, żeby zainwestowała w mechanicznego przyjaciela, ale ona wtedy, że już ma, nawet trzy. Leżą w szufladzie, prawie nieużywane, bo przecież samej to nudno, a jak ktoś jest, to już elegancko nawet.

Przemka wzięło na wspomnienia. Zaczyna opowiadać o wczasach w Ugandzie, o tygrysach, o Sylwii i nawet o tej babce co mi dała laleczkę voodoo. Czuję się niezręcznie, bo jestem przecież znanym człowiekiem już w świecie sportu, a tu pewnie wszyscy piszą blogi i mają fejsa, więc zaraz będzie o tym głośno. Potem idę do kibla. Ciśnie mnie pęcherz, siki wyłażą uszami, a drzwi do klopa zamknięte. Szarpie, pukam, ale nic, echo, jak w jaskini zanim niedźwiedź rozerwie nas na strzępy. Podchodzi do mnie kolo w spodniach z krokiem w kostkach i czapce na bok z daszkiem, mówi, że on w takich sytuacjach to leje o tam, pod drzewem. Podchodzę, leję, a on mi zdjęcie pstryka. A potem mówi, że zaraz wrzuci na fejsika, jak trener co to go w TV pokazują leje pod drzewem jak jakiś menel. Jestem tak nawalony, że zanim orientuję się co i jak, ląduję znów w pokoju gościnnym, ale teraz to na kolanach mam Klaudię. I ona tak przesuwa pośladkami co chwila po moim kroczu, a ja czuję, że puchnę jak bym żarł stejki od Hardcorowego Koksa. Przemek przepadł gdzieś daleko. Pytam chłopaków gdzie mój kumpel, a oni pokazująca żyrandol co dynda pewnie od przeciągu i mówią, że chyba tam polazł ,na piętro. A z piętra to się szybko nie wraca. Lecę po schodach, a on chyba mnie słyszy jak drę się gdzie siedzi. Wpadam do środka, a on z tą dupeczką od sterydziarza na wyrku i trzyma pokal z piwkiem w ręce. Jak mnie dostrzega ładuje spodnie na dupsko, oddaje jej piwo, a ona jest tak nawalona że najpierw rzyga na ziemię, a potem pije piwo. On przerażony na mnie, na nią, na piwo i mówi, że właśnie się do pokala spuścił bo nie miał gdzie. A ona wszystko duszkiem wypiła.

Zmęczony schodzę po schodach, Klaudia chwyta mnie za przegub ręki i mówi, że tutaj jej rodzice mają sypialnię. Wchodzimy do środka dając dwa duże kroki nad całującymi się dziewczynami na podłodze, po ścianą. Ona sadza mnie na łóżku, otwiera szufladę i wyjmuje jakieś masło czekoladowe do nacierania ciała. A potem siada plecami do mnie, zsuwa zwiewną bluzeczkę i pyta czy ją nasmaruję. Maczam palce w tym gównie, rozprowadzam wzdłuż kręgosłupa i lekko naciskam, wcieram, głaszczę. A ona zaczyna sapać jak by miała co najmniej zatwardzenie i głaszcze się po cyckach i stęka. Raz ją widzę, raz nie widzę, raz widzę, raz mam ochotę zasnąć. I w pewnym momencie ona pyta czy śpię, a ja odzyskuję świadomość i myślę, że chyba pora na dobranoc. Kładę się na łóżku, nakrywam kołdrą i mówię, że zobaczymy się nad ranem. Ona też się kładzie, ściąga wszystko co ma i próbuje się na mnie wgramolić. Czuję jej delikatną skórę, a potem ciemność.

 

O poranku mam kaca wielkości Ameryki Południowej. Otwieram oczy, w głowie helikopter a na posterunku nie ma nawet buteleczki Ustronianki. Patrzę, a na mnie leży Klaudia, naga, tak jak ją pan Bóg stworzył. Jak próbowałem przypomnieć sobie co robiliśmy dynia nawalała jeszcze bardziej. Zsuwam ją z siebie, ładuję gacie na dupsko i koszulkę na klatę a ją nakrywam kołdrą. Schodzenie po schodach było balansowaniem nad przepaścią. Każdy krok to ciśnienie rozsadzające czaszkę. Na samym dole zwinięty jak kot leży ten kolo co mi foty pstrykał. Chyba spadł po schodach bo ma rozjebaną głowę i trochę krwi na czole, ale butelkę otwartej Wyborowej dzielnie trzyma nad brzuchem, otwartą, pełną do połowy. W kuchni stała Cola. Wypiłem jednym duszkiem pół litra, a jak beknąłem spod stołu wyskoczył ten grubasek w długich włosach, przewrócił taboret, wyrżnął barkiem o ścianę i wypadł przez taras do ogrodu. Zdziwiony zaglądam za nim, ale wtedy Przemek w nocnej, damskiej koszuli i staniku na biodrach mówi zza lodówki, że on za dużo zjarał jakiegoś gówna i myśli, że jest na wojnie. A ja to pewnie żołnierz aliantów. Mówię, że już pora chyba spadać. Wchodzę na górę, Klaudia spina włosy przed lustrem. Pytam jej co się stało, a ona wkurwiona, ze zmarszczonym czołem do mnie, że chciała się bzykać. Ale oczywiście, jak każdy facet po alkoholu, zamiast wkładać, ja polazłem spać. I ch**, dom do posprzątania, a ona jak wyposzczona, tak wyposzczona. Całuję ją we włoski, przytulam i mówię, że w innych okolicznościach z całą pewnością byśmy się kochali. A potem wychodzę na dwór, uruchamiam silnik, ładuję zwłoki Przemka na tylne siedzenie i powoli, tocząc się prawie przepisowo, przez las jedziemy do domu.

Odnośnik do komentarza

Naładowany świeżą energią ustawiałem kolejne taktyki pod kolejne mecze. Do końca sezonu pozostało nam zaledwie pięć spotkań, do wygrania piętnaście punktów, z czego ledwie cztery dawały nam awans do europejskich pucharów z trzeciego miejsca. Nie zamierzałem tanio sprzedawać skóry. Być może dla wielu byliśmy wielką niespodzianką. Zamiast bronić się przed spadkiem, my już w pierwszym sezonie nabroiliśmy w lidze jak Romek Giertych w reformie szkolnictwa. A mecze kolejno wyglądały tak :

Po spotkaniu z Górnikiem Łęczna na wyjeździe pokonaliśmy Jagiellonię Białystok po bardzo szybko zdobytej bramce. Tradycyjnie zresztą w roli głównej wystąpił Ngassa, którego chciałem w przyszłym sezonie obsadzić w roli wice kapitana.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Jagiellonia Białystok

( Ngassa )

 

Zaraz po tym meczu pokonaliśmy na Złotniczej, u siebie, znienawidzoną Lechię Gdańsk również jeden do zera. I po raz kolejny Ngassa dał nam trzy punkty. Uderzając po ziemi piłka odbiła się jeszcze od słupka i z rotacją boczną wpadła za linię bramkową. Już wiedziałem czym pachną kolejne mecze. Następne spotkania stały pod znakiem występów tych, co zagrali w sezonie najmniej. I nie obchodził mnie już żaden wynik.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Lechia Gdańsk

( Ngassa )

 

Z Lechem Poznań na własnym podwórku wygraliśmy fartownie, ale za to trzy punkty zdobyte z Kolejarzem kojarzyły się z ogromnym prestiżem. Dwukrotnie do bramki rywala trafiał Moussa Bangoura, dwukrotnie bramki padały z pogranicza spalonego. W drużynie śmierdziało zmianami. Wszyscy mieli świadomość, że w przerwie wakacyjnej oprócz niewątpliwego obozu poza granicami państwa, z klubem pożegna się kilku grajków.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Lech Poznań

( Bangoura 2x )

 

Do Warszawy zabrałem kilku chłopaków z drugiego składu. Mecz z Legią za każdym razem jest meczem Dawida z Goliatem, a bez puszczania na głęboką wodę nikt daleko nie zajdzie. W bramce zagrał Możyński, w ataku Żmuda, Cygal, Romaniuk, a w pomocy Rachwał, Kuklis, i Kamiński. Wszyscy byli do odstrzału. Żeby zyskać na wartości musieli zagrać coś przed kamerami. A w Warszawie zjawił się Canal +. Legia oddała 22 strzały, z czego osiem było w światło bramki. Polak z amerykańskim paszportem był tego dnia jak ręcznik. Co szło nie w niego, wpadało do siatki. Przegraliśmy trzy do zera mecz o pietruszkę. Nie rozpaczałem. W myślach miałem chytry plan na pozyskanie nowych, obiecujących piłkarzy.

Legia Warszawa 3:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Ostatni mecz tego sezonu to niemal derby regionu. Na Złotniczą przyjechali z Zagłębia Lubin, sędzią był pan Bartos, a kasy sprzedały nieco ponad piętnaście koła biletów. Podobnie jak w spotkaniu z Legią do gry desygnowałem cały drugi garnitur, więc i gra wyglądała, bądź co bądź, amatorsko. Zagraliśmy tak, jak porzekadło mówi – z tyłu na zero, z przodu na wynik. I po golach Romaniuka i Matica ostatnie trzy punkty wpłynęły na nasze konto.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 Zagłębie Lubin

( Romaniuk, Matic )

 

Po trzydziestu kolejkach zajęliśmy wysokie, trzecie miejsce, tracąc do lidera dziewięć punktów. Polonia Warszawa była w tych rozgrywkach bezkonkurencyjna, a zaraz za nią znalazła się druga stołeczna drużyna – Legia, do której brakowało nam zaledwie sześciu oczek.

Tabela Ekstraklasy 2014/2015

Klasyfikacja Strzelców

Średnia Ocena Piłkarzy

Gracz Meczu

Asysty

Odnośnik do komentarza

Jak się skończył sezon to mieliśmy robić imprezę pełną gębą. Jak to mawiał Michniewicz, dziwki, koks i tajski boks, albo dziwki, konserwy i muzyka bez przerwy. Ja wolałem się skupić na tym, żeby sobie odpocząć, bo ten sezon był taki, że ja pierdolę.

No ale najpierw to trzeba było uporządkować to i owo, a nawet co innego. Chłopaki chcieli cisnąć na urlopy, kontrakty się kończyły niektórym, a innym niektórym musiałem przedłużyć umowę, żeby się nie dogadali z nikim innym i nie poszli za parę skarpetek i dwie sznurówki gdzieś.

I tak, najpierw to mnie prezes zawołał do siebie i każe mi siadać na dupie. Siadam, a on prosi tą swoją dupę młodą zza ściany, żeby teraz nam nikt nie przeszkadzał. Daje mi trochę wódeczki, kładzie ogóreczki, wykałaczkę i plastry krakowskiej. Drapię się po łbie bo nie wiem o co kaman, ale wtedy dostaję propozycję przedłużenia kontraktu. Mówię mu, że przecież ten co mam to jest ważny jeszcze, ale wtedy on, żebym nie pierdolił tylko czytał. I dali mi kontrakt, nowy, pachnący, taki, że miałem siana więcej niż powinienem mieć. Przynajmniej w swoim odczuciu.

Za dwuletni kontrakt otrzymałem 13 tysięcy złotych tygodniówki.

Przyjąłem, opierdolilem talerz mięcha i pół litra na dwóch pękło w dosłownie kwadrans. A waliliśmy hejnały z whiskówek, bo jak by ta sekretarka wpadła z kieliszkami to prezes mówi, że by chciała z nami pić. Pytam go czemu to tak daje się traktować , a on, że w dzisiejszych czasach to kto wybrzydza ten nie rucha.

 

Tego samego dnia jakieś tam gazety opublikowały kilka ciekawych informacji. No i tak, pisali o zyskach jakie mieliśmy z tego sezonu. Nie wiem skąd mieli te informacje, ale jak były prawdziwe, to mieliśmy 9.5 miliona złotych zysku, a sprzedaliśmy prawa do meczów za 2.75 miliona. Czytam i wybałuszam gały, bo jak tacy bogaci jesteśmy to może prezesunio sypnie hajsem na nowe transfery.

Potem gapę się na taką stronę z reklamą tego co się pachy smaruje, a tam tak : Karkonosze skoczyły o 262 pozycje w rankingu światowym i teraz to zajmują 392 miejsce. Zajebiście. Piszą o nas światowo, to zwiększa nasz prestiż.

A potem dowiedziałem się, że mnie wybrali na drugie miejsce w charakterze najlepszego opiekuna drużyny. Byłem zaraz za Michałem Probierzem z Polonii Warszawa.

 

Wróciłem do domu z panem Edziem. Daga spała z Olem na brzuchu a telewizor furczał tym programem, co mamuśki idą na randkę z facetem swojej córki. Nabombiony delikatnie usiadłem na kanapie obok, zmierzyłem Dagę wzrokiem. Dopiero teraz skumałem, że to całkiem niezła dupa. Ale zaraz potem poczułem jak mnie czaszka nawala. Pewnie Ola mnie upierdziela za te myśli.

Odnośnik do komentarza

Po wpisaniu w Google, że chcę na wakacje cisnąć, moje gały zostały zgwałcone przez ogrom pogrubionych linków. Każdy był najtańszy, każdy lepszy i w ogóle zajebistszy niż każdy. No i klikam, przewijam, a tam ceny jak bym był co najmniej jakimś właścicielem Microsoftu. Za chuja nie ogarniam skąd ludzie mają siano, żeby w 2-3 osoby, rodzinnie polecieć do Afryki czy Stanów Zjednoczonych, jak to kosztuje około dychy za tydzień, czy tam za trochę więcej. No i mój wybór pewnie by padł ponownie na Afrykę, ale że Czesiek to po śmierci Oli nie miał ze mną żadnego kontaktu, to pomyślałem, że teraz to Ameryka Południowa by stykła. No i tak, po podpisaniu nowego kontraktu hajsu miałem więcej niż kudłów na łbie. Pomyślałem więc, że spoko paczka to by była taka, że ja, Przemek, Dagmara i Klaudia. Ale z drugiej strony to tak trochę nie wypada, bo pewnie Ola by była zła, a jej rodzice to już w ogóle. Tym bardziej, że musiałbym z nimi Aleksa zostawić, a Aleks to pewnie jak podrośnie też by był zły.

W międzyczasie komóra nawalała mi częściej niż prawa komora serca. Bo to nowe transfery, bo to kontrakty trzeba przedłużyć, bo to impreza pożegnalna albo i coś w tym rodzaju. Każdy coś chciał. Daga gadała że podwyżka by była spoko, bo w knajpie teraz to będzie jedna wielka chujnia. Mówi, że kosi tam jak raz tyle hajsu, że opłaci czynsz, kupi podpaski i czasami nawet Leżajska w Biedronce. W dodatku jej rodzice marudzą żeby wracała do chaty bo teraz to wakacje, oni chcą ją tam żeby się cieszyć, a ona chce się cieszyć tu, a nie tam, ale hajsu brak. Urwanie łba i w ogóle do dupy.

W dodatku Klaudia mi napisała, że pewnie na wakacje to do pracy nad morze pojedzie. Tutaj na tym zadupiu w Jeleniej Górze nie ma przecież żadnych perspektyw.

Wkurwiony mówię jej, że nad morzem to jej cipa będzie częściej używana niż Google, ale ona wtedy, że właśnie za to, że jej nie chcę, ona pokaże wszystkim co potrafi.

 

Późnym popołudniem pocisnąłem do baru „ Tramp ” w takiej syfiastej dzielnicy Jeleniej Sobieszów. Parkuję Acurę na podjeździe, a tam jakieś zbiorowisko tych co to wyglądają jak by nasrali w gacie i musieli z tym chodzić. Każdy czapa z daszkiem, bluza za długa co najmniej o trzydzieści rozmiarów. Każdy wyluzowany, kłęby dymu w powietrzu a z jakiejś komórki napierdziela Peja. Jak mnie zobaczyli to od razu do mnie, że dziadu daj siano na baczkę bo się kończy i że jak nie dam to mi zrobią z chuja kosz wiklinowy. Pytam ich co chcą od mojego chuja, ale wtedy jeden podchodzi i pyta czy wiem jak to jest czuć metal w bebechach. I wyjmuje taką kosę co to się składa i rozkłada i można nią machać jak mon czako czy tam nunczaku. Mówię im, że jestem w ch****ym nastroju, łeb mnie nawala i generalnie to dzisiaj nie mam ochoty na żadne rozpoerduszki, ale oni wtedy, żebym dał mi z paczkę na jarańsko i droga wolna. Szukam więc po kielniach jakiegoś drobniaka i szukam, a wtedy z Trampu wyłazi Tasior z dwoma takimi, co to ich nie powinno się pokazywać nikomu przed dwudziestą drugą. Walą do mnie jak ogień, łapa, klepa po plecach i mówią, że to dla nich zaszczyt. A potem ten co miał kosę chowa ją w pory i udaje, że to nie on. Mówię chłopakom co się stało, ten po prawej chwyta za drewnianą ławkę co pod ścianą stoi i rzuca nią w tłum. Dwóch chłopaków pada na ziemię przygniecionych, na co on wskakuje na ławkę i z kolana sadzi prosto w kinol tego z kosą. Krew tryska jak sperma z murzyńskiego kutasa. Odchodzę dwa kroki do tyłu, a Tasior bierze dwóch łepków za łby i z całej siły wali jednego o drugiego tak, że tracą przytomność. Po chwili na ziemi leży tak z dziesięciu, połowa ma czerwone twarze. Podziękowałem za pomoc i wlazłem do środka. A tam to siedział sam prezes w towarzystwie tej szmaty, co to robi wszystko nawet za darmo. Taki już zawód sekretarki.

Siadamy, wyciągamy notebooka, papiery, notatki i takie tam, zamawiam sobie Earl Greya jak Wojtek Cejrowski i słucham co mi mają do powiedzenia. A oni mają i to wiele. Z klubem musi się pożegnać w ch** wiary. Lepsi czy gorsi, nie ważne. Trzeba pociąć koszty, żeby zatrudnić nowych chłopaków. Juniorów nie zatrudniamy bo są ciotami. Mówię, że to nie prawda, ale wtedy jak mi pokazuje statystyki tych co grali w tym sezonie, to wychodzi na to, że to prawda.

Ta młoda to się wije mu wokół szyi jak jakaś pierdolona anakonda czy coś. Mówię jej ,żeby zabrała na monet wargi sromowe bo faceci chcą pogadać, a ona wtedy syczy jak wąż i wali pięścią w stół. Miałem wtedy taką ochotę ją znokautować czymkolwiek, byle by w ogóle, ale na to prezes jej łapę pod spódnicę, zamieszał jak w garnku z grochówką i poprosił, żeby usiadła z boku na kwadrans.

I tak, po chwili doszliśmy do wniosku, że z jednymi nie przedłużamy, z drugimi się żegnamy i akceptujemy oferty jakie za nich wpłynęły :

Zarobiliśmy więc na transferach 575 tysięcy złotych.

Najsmutniej było się żegnać z Pacanem i Siedlarzem, bo jednak byli z nami od dawien dawna. Ale życie to takie dziwne gówno, w którym sentymentalni tracą, a Ci co są chłodni to są na topie.

Z klubem pożegnało się aż 20 zawodników.

Odnośnik do komentarza

Przestawiło mi się niestety w opcjach gry. Pierwotnie miałem ustawioną walutę na polską złotówkę, a tu jakiś chochlik mi na euro to zmienił. Oczywiście zarobiłem na transferach aż 2.75 miliona złotych. Piszę „ aż ”, ponieważ praktycznie każdego pozyskiwałem za darmo, albo max za 50 tysięcy złotych. Wynik niczego sobie po dwóch, trzech latach.

 

 

-------------

 

 

Impreza na zakończenie sezonu odbyła się w hotelu Gołębiewski w Karpaczu. Na bankiet, że tak to ujmę, zostało zaproszonych kilku znanych gostków i gostkówek. Byliśmy sensacją Ekstraklasy, więc chodziły pogłoski, że co poniektórymi to i Ruscy się interesują i Ukraińcy, a na ostatnim meczu z Zagłębiem to i ktoś z Bundesligi ponoć siedział.

Ubrałem się w gajera i różową koszulę z niebieskim krawatem. Wyglądałem trochę jak jakiś lokaj czy coś, no ale że lubiłem być oryginalny to i byłem teraz też. Pan Edziu taksóweczką mnie zawiózł i mówił, że nawet jak by pojechał już do domu to mogę dzwonić. Bez problemu, o każdej porze dnia i nocy. Ale to nie był przejaw sympatii, tylko miałem po prostu w zwyczaju dawać mu nieco więcej siana niż powinienem.

Przed wejściem do hotelu stał kolo co witał wszystkich i mówił im gdzie mają leźć. No i wlazłem, w prawo, po schodach na piętro a tam to już tłum i ochrona obczaja wejściówki. Był cały klub, od piłkarzy po zarząd. Każdy prawie miał osobę towarzyszącą, ale mnie nie pytali czemu Oli nie zabrałem. To znaczy zabrałem, ale jej nie było tak o, tylko w sercu ze mną szła krok w krok.

Wiwatowaliśmy, toastów było co nie miara a szampan to lał się częściej niż woda w sedesie. W dodatku ktoś tam genialniejszy niż inni wpadł na pomysł, żeby petardy wystrzelić. Wyszliśmy wszyscy na dach. Tam basen, kort tenisowy i jakieś grubasy z klatami i brzuchami owłosionymi jak u niedźwiedzia się opalały w blasku gwiazd. I jak poszły fajerwerki w górę to znów toast, że jesteśmy zajebiści i prezes też. A potem to ktoś uruchomił muzykę i w głośnikach taka weselna melodia poleciała. Coś jak biała mewo leć daleko stąd. Nie piłem za dużo. Miałem doła. Siadałem co chwila gdzieś w odosobnieniu i wyjmowałem zza koszuli taki wisiorek. A na wisiorku była taka przywieszka, a w przywieszce zdjęcie. Po prawej Oli, po lewej Aleksa. Patrzyłem tak na te zdjęcia i piłem, a potem to miałem ochotę płakać. I jak tak siedziałem po raz już siódmy sam, przylazł do mnie Ngassa. Ngassa to taki raźny gość. Kaleczy język prawie jak Robert Burneika, ale próbuje, stara się jak jasna cholera. Często mu żyła na czole wychodzi i oblewa się potem. Ngassa nie pytał kto tam jest na zdjęciach ani nic poza. Powiedział tylko, że każda kobieta marzy o takim gościu jak ja. Bo miłość w życiu jest jedna. Mówię mu, że chyba nie jedna, ale wtedy on tak : zauroczyć można się wiele razy. Wtedy to i sraczka jest i jeść nie można, bo się myśli o tej czy o tamtej. Jak się jest zauroczonym i nieco dłużej już związek trwa to wtedy się kocha kogoś. Ale kochać to można wiele osób. Pytanie tylko za co się kogoś kocha. Na przykład za to że dobrze gotuje, sprząta za twoją dupą i czasami się przytuli. Inni kochają, bo ktoś jest wyrozumiały i takie tam inne sprawy. A jeszcze inny, bo jak dupa ciągnie to aż prześcieradło w dupę wchodzi. Za to miłość trafia się raz w życiu. To taki czas, kiedy wszystko i wszyscy są nieistotni. Wtedy liczy się bardziej dobro drugiej osoby niż własne. I choćby nie wiem co się działo, tak czy siak się od tej osoby nie odejdzie. I taka miłość to trwa aż do grobowej deski.

Jak skończył to ja już ryczałem jak Aleks kiedy nawali klocka w pampersa. Ngassa poklepał mnie po ramieniu a potem wyciągnął na dach, wyjął z kieszeni jebitnie wielkiego jointa i odpalił. Po dwóch strzałach czułem, że jest mi o niebo lepiej. A potem mu powiedziałem, że za to co teraz zrobił i powiedział to go na kapitana w przyszłym sezonie awansuje.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...