Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

W przerwie między rundami zorganizowałem mały obóz. Mieliśmy troszkę kasiory odłożonej z poprzedniego sezonu, bo nie szalałem z transferami, to i teraz można było się troszkę pobawić. I na obóz pojechaliśmy do Amsterdamu. Tam to gra Ajax, a my mieliśmy mieć czasami możliwość podglądania tej drużyny. Ale od początku, sztab szkoleniowy łaził na każdy trening, a piłkarze nie. Bo piłkarze to grali na bocznych boiskach i trenowali w pocie czoła. Makassy był pod wrażeniem podgrzewanej murawy, a na dworze było przecież z minus siedemset. Jak się później okazało, w Amsterdamie przebywał wtedy też taki gość, co to się nazywa Siraj Osman i on jest agentem piłkarskim. Lata sobie po całym świecie, wynajduje chłopaków co to grać potrafią i w ogóle, podpisuje z nimi kontrakty a potem reprezentuje ich w rozmowach z klubami. I ten cały Siraj też przyłaził na treningi na Amsterdam Arena i tam obczajał i notował. Pytam kiedyś Michniewicza, czy on to tak może na legalu, a on, że móc to sobie może, ale każdy już ma swojego agenta. Pomyślałem wtedy, że może by nam coś pomógł. Podchodzę do niego, on ściąga okulary i chowa laptopa. Przedstawiam się, mówię skąd jestem, co robię i kto u nas gra. On nagle dostaje rumieńców i mówi, że to się świetnie składa, bo tutaj to same pedały przychodzą. Ciężko z nimi gadać, jedni chcą za dużo, inni w ogóle nie chcą nic, a skoro ja się już przedstawiłem to on ma dla mnie zajebistego piłkarza. I przedstawia go tak o : środkowy, ofensywny pomocnik, doskonale wyszkolony technicznie. Chodzą mity, że trenował na pustyniach uciekając przed pędzącymi pociskami. Biegł wtedy z piłką. Pytam go co to za pierdoły, a on, że nie muszę mu wierzyć. I wtedy to woła niewielkiego gostka co jest w dresie i pajacyki robi. On podchodzi, przedstawia się i mówi że ma na imię Muhhamad El Taourghi i pochodzi z Libii. Odpowiadam, że my mamy kilku piłkarzy z Afryki i pewnie się by dogadali. On wtedy sobie piłkę na łba wrzuca, potem kapkuje, robi dookoła świata i takie tam inne rzeczy. Agent pyta czy mi się podoba, a ja mu na to, że gejem nie jestem, a czy on jest dobrym piłkarzem to się okaże. Jesteśmy tydzień w Amsterdamie, jak chce, niech z nami trenuje.

Spaliśmy w pięknym hotelu, co w centrum się znajduje, nieopodal kolosów handlowych, rzut beretem od tych fantastycznych dzielnic z dziurawcami za kilka euro. Te dziurawce to ponoć robią wszystko co się chce, bez dopłat, każdy perwers. Cisnęło mnie w jajach żeby tam iść, ale moralność nie pozwalała mi na to. Ola i ja będziemy mieli dziecko. Takie małe co drze japę przez pierwsze dwa lata byle czego.

W tym hotelu to mieliśmy trzy posiłki dziennie, ale te to robił nam taki kolo co się zajmuje dietetyką dla sportowców. Pobudka o 7 rano, pół godziny na poranną toaletę, a potem śniadanie. Lekkie, jakieś jajka, płatki owsiane, mleko, ewentualnie masło orzechowe ale takie słone, prawdziwe. Pieczywo tylko ciemne, dużo owoców, warzyw, herbata tylko zielona i kawa. Górski i Siedlarz marudzili, że nie da się szamać golonki, ale wtedy to kazałem im podnieść na moment przy wszystkich koszulki w górę i powiedzieć jak to robią, że mimo częstych treningów mają falbany tłuszczu.

Pierwszy trening zazwyczaj obserwowałem z boku. Chodziłem sobie z notatnikiem i nawalałem ołówkiem kilogramy notatek. A mój sztab szkoleniowy podzielił się na dwa. Jedna część trenowała rano, druga popołudniu. Ja zajmowałem się wieczorami. I jak jedni trenowali chłopaków, drudzy oglądali Ajax. I tak dalej. El Taourghi zapierdalał za sześciu. W jednej gierce treningowej dwa razy po dziesięć minut na małe bramki rąbnął aż trzy gole, co jak na środkowego pomocnika było nadzwyczajne. I tak, ten o poranku to był na świeżym powietrzu. Potem wszyscy mieli przerwę, masaże, saunę i tak dalej, potem obiad i pół godziny na ułożenie się żarcia w brzuchu. Następnie drugi trening, siłowy, rozciągający i doskonalący technikę. Ten był lżejszy. Potem porcja odżywek, znów masaże baseny sauny i solaria i czas wolny. Wieczorami zabierałem chłopaków na miasto, do kina, zwiedzać stolicę. I jednego dnia było tak : idziemy sobie, cała chmara nas, a naprzeciwko bojówka Ajaxu. Drą te japiszcze na pół miasta, a z bełkotu skumałem, że Feyenoord to cioty i p***y. I nagle taki łysy, chudy kolo o wielkości średniego Kaczyńskiego lezie do nas. Ma na czole żyłę a na policzkach tatuaże z herbem drużyny. I pyta co my jesteśmy i czemu się gapimy. Bo jak nam coś nie pasi to on nam wszystkim zaraz wpierdol spuści. Wtedy to ja do niego, że jesteśmy drużyną piłkarską z Polski, z Jeleniej Góry i że przyjechaliśmy tutaj na obóz. On odwraca się do chłopaków i drze mordę :

- Czesiek! Dawaj, ho no tu. To nasi!

I z tłumu wyłazi ten Czesiek z flaszką do połowy napoczętą, chwiejnym krokiem idzie przez ulicę, staje przed nami i mówi, że on też jest z Polski. Zaraz za nim przylazło jeszcze kilku i tak po pięciu minutach cała bojówka zmieszała się z nami. Opowiadał nam kim są, skąd są i co tu robią. Że w Polsce ciężko, że ch****a płaca, a on z Rzeszowa aż tu przyjechał, bo tu to lepiej. Pokazuje nam palcem na dzielnicę czerwonych latarni i mówi, że kiedyś jak przywieźli tam trzy murzynki, to cała bojówka je rżnęła dniami i nocami. I że one wyjechały po miesiącu do Niemiec, bo tutaj to poprzecierały sobie usta dłonie, cyce i tam dalej. Jak chciałem już iść, to on daje mi flaszkę i mówi :

- Co?! Ze mną się nie napijesz?

- Iiiii, zzee mną?

Gapię się na Michniewicza. Ten wzrusza ramionami i gapi się na Bengo. Ten chwyta butlę wódy, przechyla tak z setkę i unosi ją w górę krzycząc :

- Za Polska !!

- Za polskich murzynów – ten kolo też pije. Ale wtedy to okazuje się, że niemal każdy ma flaszkę i częstuje wszystkich.

- Za Ajax!!

- Za Ajax!!! – wszyscy już drą japy, nawaleni jak na weselu.

Muhammad pyta mnie co to za zwyczaj. Bo u nich jak się bratają to się oddaje swoje siostry, bydło albo część plonów. I tak się zawierają przyjaźnie. A u nas …

- Pij gówniarzu!

Odnośnik do komentarza

Zatrudniłem El Taourghi’ego i zapłaciłem za jego kartę siedemdziesiąt tysięcy złotych. Jego agent dostał dwadzieścia tysięcy za pośrednictwo, a my zyskaliśmy, ja w to wierzyłem, zajebistego środkowego pomocnika. Nosiłem się z zamiarem wywalenia z kadry kilku niezadowolonych z pensji chłopaków i pierwszym do odstrzału był starszy Kuklis. No bo nie można czuć się ważniejszym od drużyny, a skoro siana nie mamy na nowe kontrakty to to nie jest nasza wina, tylko wina długów z tytułu zaciągniętych kredytów na budowanie bazy szkoleniowej i tych boisk bocznych. I w ogóle nie mogłem sobie pozwolić na marudzenie i obrabianie dupska za plecami.

Reszta pobytu w Amsterdamie była taka dość dziwna. No bo tak, najpierw chłopaki chodzili na treningi, a potem do tych czerwonych latarni. Jedni jarali zioło, ale tak że nie widziałem, a inni pili piwska i szlajali się po dyskotekach. Warunek był jeden, o poranku każdy miał się stawić na treningu i dać z siebie wszystko. Jak mi coś nie pasowało ucinałem tygodniową pensję. Tylko dalej miałem problem z mediami. Nie znosiłem kamer i mikrofonów, a już perspektywa spędzenia godziny na konferencji prasowej przyprawiała mnie o sraczkę. Do Oli dzwoniłem trzy razy dziennie. Nie czuła nic, poza satysfakcją i pewnym niepokojem. Bo wiadomo, ja to dziś jestem tu a jutro tam, a jak mamy tak grać jak gramy to może niebawem i po Europie będę cisnął. A ona sama w domu, dzidzi się urodzi i będzie potrzebować mojej pomocy. Czasami zastanawiałem się, czy nie zainwestować w jakąś firmę i nie walnąć piłki w pizdu, ale wtedy to Ola do mnie, że skoro to moja pasja, to mam tu pracować. Bo pracować z pasją i mieć z tego dobre siano, w dzisiejszych czasach jest ewenementem.

I to było tak, że w ostatni dzień dałem się namówić na te czerwone latarnie. Ale jako widz, a nie uczestnik. Idziemy po chodniku, a tam dup więcej niż promocji w Tesco. I każda piękna, albo co najmniej nie brzydka. Każda chętna, na wyciągnięcie reki, za parę euro. Jedne to dają za więcej, ale inne to dosłownie za grosze, bo od rana nic ciepłego w ustach nie miały. I mijamy, najpierw te starsze, bo one mają pierwszeństwo w hierarchii. Do nich rzadko kto podjeżdża, bo mają już zwiotczałą skórę, ale mini dalej zakrywa im co najwyżej koniuszek warg sromowych. Dalej stoją te młodsze, a jeszcze dalej, pod budynkami już, te takie perełki. Ale tam to tylko z grubym portfelem. Budynki mają wielkie okna, a do środka wchodzi się przez zawsze otwarte na oścież drzwi. Zastanawiałem się nad zasadnością robienia w nich zawiasów. No i tak, w oknach siedzą najczęściej dwie, trzy babeczki i sączą coś. Albo alkohol albo kawę najczęściej. Są też te samotne, i te, co to szczerzą p***y przez szyby tańcząc sobie w rytm takiej muzy, co to na zewnątrz jej nie słychać. Brak tu sklepów, kiosków, a parkingi są wyłącznie dla tych co siedzą w środku i kabanią. Ngassa mówi, że możemy wejść do środka. Ja mu że spoko, ale pod warunkiem, że mnie nie będą namawiać na używanie. I wchodzimy, a tam taki ciemny korytarz, długi, ze szklanymi drzwiami. I jak idziemy to za drzwiami siedzą sobie goście i oglądają, jak za szybą dupy się wiją. Ngassa mówi, że to działa tak, że płacisz jej, a ona Ci za szybą tańczy. Ale lepiej zapłacić więcej i tam o, pokazuje mi palcem, są pokoje gdzie normalnie dupa tańczy przy tobie i na tobie. Mówię mu, że ja bym pewnie nie wytrzymał, a on, że musiałbym wytrzymać bo pokoje mają kamery. I dupa tańczy tak, że możesz patrzeć, ale jak dotkniesz to ona się ubiera i wychodzi. A zaraz za nią wchodzi jakiś ochroniarz i wtedy to można dostać taki wpierdol jak kibic Wisły od Cracovii. Myślę sobie, że to wcale nie głupie, a wtedy Romaniuk do mnie, że tak Polki właśnie zarabiają. On znał ponoć jakąś Kasię, co to kiedyś za nim latała. I ona wyjechała do Eindhoven, tam była w klubie tancerką erotyczną. Ale nie dawała dupy za kasę tylko się rozbierała. I ona ponoć za jedną noc zarabiała do pięciu tysięcy euro. Potem słuch po niej zaginął ,ale niedawno słyszał, że ma jakąś firmę handlową w Warszawie i założyła rodzinę. Ja jakoś nie umiał bym być z dupą co za siano wdzięki pokazuje, ale ja to nie on, a on to nie ja.

Potem usiedliśmy przy barze i taki postawny gość z oczami w kolorze turkusowym nalał nam do szklanek po Dżonym Łelkerze. Bo to jedyny trunek jaki mi do łba przyszedł, żeby w taki miejscu wypić. W głośnikach zasuwał właśnie Eamon a na parkiecie tańczyła sobie taka blondyneczka, co z daleka na maks dziewiętnaście wyglądała. A takie grubasy, z łysinami i wypchanymi portfelami jarali cygara siedząc na czarnych, skórzanych sofach. Romaniuk do mnie, że pewnego dnia i my tak będziemy mogli, ale wtedy Ngassa, że on to by wolał jednak nie mieć takiego bebecha. A bebech to przecież nieodzowny atrybut każdego obrzydliwie bogatego gościa. Bo jak robi kasę to nie ma czasu na sport, ale za to ma czas na żarcie. A jak ma czas na żarcie to i na tycie. A ja nie mam czasu na tycie.

Wracając do autokaru raz jeszcze obejrzałem się za dupeczkami. One mi machają i zapraszają, a ja sobie myślę, że w dzisiejszym świecie to za kasę ma się wszystko prócz wyższych uczuć. A seks? Do wyboru do koloru, z jedną, z dwoma, nawet z dziesięcioma. I wtedy to Ngassa mnie szturcha i mówi, że Ola czeka i że musimy cisnąć.

Odnośnik do komentarza

W pierwszym meczu po przerwie zimowej spotkaliśmy się u siebie z Pelikanem Łowicz. Mecz rozpoczął się od silnego uderzenia z naszej strony. Już w 22 minucie po kardynalnym błędzie golkipera gospodarzy skrzydłowy Mensah otworzył worek z bramkami. Próbował wrzucić do Bangoury, piłka skręciła i przelobowała bramkarza. Jeszcze w pierwszej połowie na dwa do zera podwyższył Opiyo strzałem z wolnego. W drugiej połowie jedyną dogodną sytuację wykorzystał Musiał i pokonał Toure z pięciu metrów dostawiając stopę do ostrej wrzutki z prawej strony.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Pelikan Łowicz

( Mensah, Opiyo )

 

Cztery dni później rozegraliśmy bardzo trudne spotkanie na wyjeździe z Górnikiem Zabrze. Wiadomo kto był faworytem bukmacherów. W tym meczu zadebiutował nasz nowy nabytek i już wpisał się na listę strzelców. A zaczęło się tak, że w 43 minucie z wapna Mateusz Siedlarz dał nam prowadzenie. Pyknął przy prawym słupku a bramkarz poleciał gdzie indziej. W drugiej połowie El Taourghi z blisko 35 metrów zasadził rogala za kołnierz bramkarza i kibice się poszczali. Ale zdziwiłem się, bo na Pohla to nawet ci z Zabrza mu bili brawo. Tak więc w ćwierćfinale pokonaliśmy Górnika, ale teraz to musieliśmy dowieźć zwycięstwo grając u siebie.

Górnik Zabrze 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Siedlarz, El Taourghi )

 

Trzecie spotkanie w tej rundzie to mecz z GKP Gorzów, u nich. Było szalenie ciężko. Walili do nas jak z kałacha i aż dziewięć razy Toure interweniował, a my tylko sześć razy uderzaliśmy tam na nich. Moussa Bangoura ustrzelił hat-tricka. I byłem z niego dumny, chociaż i tak faworytem jak do tej pory dla mnie w napadzie był Romaniuk. Szkoda, że Patryk się zaciął.

GKP Gorzów 3:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Bangoura 3x )

Odnośnik do komentarza

Rewanż ćwierćfinału Pucharu Polski zagraliśmy u siebie. Na Złotniczej tradycyjnie przylazło ch** wie skąd ponad siedem tysięcy kibiców. Biliśmy rekordy ligi we frekwencjach. I tak, pan Pskit był arbitrem głównym. Tasior pojawił się po długiej przerwie tradycyjnie w swoim stylu. Wygramolił się na sam szczyt krzesełek i wbił tam w coś dwa badyle, a między nimi transparent „ Jebać górnika, PZPN i Grzegorza Rasiaka ”. Potem taki kolo usiadł na samym dole z kotłem i pałką i zaczął zapierniczać a kibice śpiewali, że w sercu utkwiła karkonoska siła.

Na własnym podwórku nakazałem chłopakom defensywnie grać. Mieliśmy dwie bramki do przodu, a pierwsza liga to nie nasza liga i oni to grają zawsze lepiej. Pierwsza połowa przyniosła tylko jedną żółtą kartkę dla Górskiego. Druga rozpoczęła się z wysokiego C. No bo Ngassa zakręcił z rogu a do gały najwyżej wyskoczył Pacan i było 1:0. Teraz byłem pewien, że damy radę, ściągnąłem więc Bangourę i dałem pograć drugiemu Kuklisowi w środku. Zabrze wyrównało po golu jakiegoś Kandy, co to o nim nie słyszałem nigdy aż do dziś.

Karkonosze Jelenia Góra 1:1 Górnik Zabrze

( Pacan )

 

Pierwszą porażkę od dawna zanotowaliśmy na wyjeździe z Odrą Wodzisław Śląski. Ale to pewnie dlatego, że graliśmy mocno rezerwowo. Fizjoterapeuta jak ZUS słał mi co chwila raporty, że piłkarze są zmęczeni, kontuzjowani i takie tam. Że generalnie nie nadają się do życia, a co dopiero do gry. Opiyo wylądował na chirurgii bo mu Toure rozerwał skórę na piszczelu. Shikanda dostał z łokcia od Siedlarza i nawet na ławce nie zasiadł. W dodatku panowała w Jeleniej grypa i sam prychałem i kichałem jak bym kurz wąchał.

Odra zagrała bardzo dobrze w obronie i konsekwentnie w ataku. Aż 19 razy strzelali na bramkę, co jak na nas było niespotykanym osiągnięciem. Kuriozalna bramka padła w 40 minucie. Górski podał wysoko do Toure, ten nie mógł łapać i próbował zgasić klatą, ale futbolówka wymsknęła się pod pachą i wpadła do siatki. Potem było jeszcze gorzej. Dla nas trafił Duda z klepki i ponownie Pacan z główki po rogu.

Odra Wodzisław Śląski 4:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Duda, Pacan )

 

Pod koniec marca na Złotniczą wpadło Podbeskidzie Bielsko – Biała. Słabiutki team z drugiego końca Polski postawił nam wysoko poprzeczkę. Nie sposób zauważyć, że po przerwie i obozie w Amsterdamie graliśmy dość przeciętnie, żeby nie powiedzieć, słabo. I tak, początek meczu, Ngassa z rożnego i Pacan z główki. Potem odrabia Białożyt i do szatni schodzimy przy remisie. W drugiej części Jacek Kuklis zmienia Piotrka Kuklisa i po dwóch minutach wpisuje się w wynik meczu. W 65 minucie zamknął oczy i zasunął z dropsztyka. Pięć minut później Kupczak dał gościom punkt. W szatni nie szczędziłem epitetów. Dostało się wszystkim, włącznie z Toure, który formę zostawił w burdelu.

Karkonosze Jelenia Góra 2:2 Podbeskidzie Bielsko-Biała

( Pacan, J.Kuklis )

Odnośnik do komentarza

Trzy miesiące po wspaniałej nowinie Ola zaczęła przechodzić jakiś kryzys. Marudziła, płakała, chodziła do toalety i spędzała tam całe M jak Miłość. A ja obrywałem za wszystko. Bo zupy nie ugotowałem, bo nie kupiłem marchewki, bo zapomniałem o wyrzuceniu śmieci. Na początku mój poziom wkurwomierza nie przekraczał bezpiecznej bariery. Ot, po prostu wychodziłem do garażu, ładowałem w worek treningowy ile wlezie i zmęczony, po prysznicu wracałem do rozjuszonej kobiety mojego życia, tuliłem ją, a jej przeszkadzało, że akurat teraz chucham na szyję, bo ma gęsią skórkę.

Pierdolec z kupowaniem ciuszków i pierdów dla dzidzi ogarnął nie tylko nas. Jej rodzice i moi co chwila wysyłali nam na gadu gadu aukcje z łóżeczkami, śpioszkami, smoczkami, pampersami i innymi pierdołami. Ja automatycznie robiłem kopiuj – wklej i wysyłałem „ tak, piękne, pomyślimy nad tym ”. Na pierwszym piętrze były trzy pokoje i nasza sypialnia. Postanowiliśmy jeden przeznaczyć dla dzidzi – ten najbliższy sypialni, żeby być zawsze w pobliżu. No bo koszmary, kupa, jeść, bawić się i tak dalej.

Później jednak sam chodziłem nabuzowany i wyładowywałem się na piłkarzach. Przeszkadzało mi wszystko – zła kondycja, kiepska skuteczność, słabe przygotowanie fizyczne. Oberwało się i Karwanowi i Piszowi, Gorawski jak mnie widział to udawał, że tak naprawdę to nie on tu stoi tylko ktoś bardzo podobny. Michniewicz polecił mi nerwosol, ale po tygodniu żarłem już paczkę dziennie przez co uzależniłem się i przestał działać. Zacząłem rozglądać się za jakimś większym autem. Omega co prawda spokojnie pomieści naszą trójkę, no ale moje dzidzi musi być najbezpieczniejszym dzidzi na świecie, więc czas kupić albo Vana albo jakiegoś terenowca.

Na początku zleciłem stolarzowi zrobienie furtki na piętrze. On pukał się we łba bo dzidzi będzie za ponad pół roku i zanim nauczy się chodzić to minie co najmniej drugie tyle. Ale ja mu na to, że złote myśli to może sobie na forum w Internecie wyrażać, a ja płacę i wymagam. No i zrobił, na zawiasach, takie szczebelkowe drzwiczki co to się zawsze zamykają jak się schodzi albo wchodzi. Wystarczy tylko mały, metalowy skobelek pierdyknąć jeszcze i już dzidzi będzie bezpieczne.

Zastanawiałem się też nad zmianą wnętrza w kuchni. No bo ostre rzeczy też są niebezpieczne, ale wtedy Ola mnie po czole macała i pytała czy nie mam aby gorączki. Zamontowałem natomiast nową szybkę w kominku, bo tamta to nabierała temperatury jak się paliło, a ta już nie.

Wyeliminowałem z diety Oli kawę, colę i nawet tłuste żarcie. Miała zakaz jeść białe pieczywo i smażone żarcie, pić piwo, nawet biernie się zaciągać dymem papierosowym. Kupiłem Dobrowiankę, całą paletę, naturalne soki. I teraz to miała jeść rybki, drób, owoce i warzywa, na śniadanie owsiankę, na kolację twarożek i tak dalej. W pewnym momencie zczaiłem, że ja mam większego pierdolca od niej, a to ona ma dzidzi w sobie przecież, a nie ja.

 

Na początku kwietnia zagraliśmy z Ruchem Radzionków. Pamiętałem jak tam grał taki postawny kolo jak Marian Janoszka, czy jakoś tak i tylko z tego kojarzyłem ten klub. Na Narutowicza przyszło sporo ludu ale tego dnia tylko my byliśmy dobrzy. Bo tak, w ataku zagrał za Romaniuka Makassy z Bangourą. I oni to rozmontowali obronę gospodarzy dwukrotnie. Na początku, po szybkiej wymianie piłki do siatki trafił Makassy. Zaraz potem znów on, ale po podaniu Ngassy. Nasz skrzydłowy był znakomity w tym sezonie i media przecierały gały jak on zapierdalał i w ogóle.

Ruch Radzionków 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Makassy 2x )

 

Po zwycięstwie z Radzionkowem przyszedł mecz w Łęcznej z Górnikiem w półfinale Pucharu Polski. Nawet Piłka Nożna pisała już o nas, że jesteśmy zajebiści a wszyscy inni są co najwyżej dobrzy. Tomaszewski w wywiadach gadał tak, że w kadrze to powinien na ławce Miśkiewicz siedzieć a nie Smuda. I połowa Karkonoszy gra lepiej niż połowa z Orłem Białym i że my się nie sprzedajemy, a w kadrze to wszyscy to k***y, a pozostali to nawet dziwki.

W Łęcznej była bitwa o Midway. Mecz życia zagrał nasz bramkarz i tym samym zamknął usta malkontentom. No bo Godlewski pisał, że Gwinejczyk nie może grać dobrze, bo w Gwinei to nie ma dobrych chłopaków, a już na pewno nie piłkarzy. A nasz Toure to wyjmował tego dnia wszystko a nawet pod sam koniec meczu sam poleciał w pole karne bo chciał strzelić gola. Bezbramkowy remis przyjąłem jak wygraną. Bo teraz rewanż będzie u nas, a u nas to jest przerąbane.

Górnik Łęczna 0:0 Karkonosze Jelenia Góra

Odnośnik do komentarza

To było tak, że tego dnia robiłem zakupy w Tesco i cisnąłem przez promocje z wózkiem. Miałem na sobie takie luzackie porty i bluzę z kapturem, tak, żeby mnie ci z aparatem nie zauważyli. Bo ich to wszędzie pełno. I idę akurat kupić kandyzowane owoce, a tu zza winkla wychodzi Justyna. I wpadamy na siebie, a ja odbijam się od jej prężnych morel, a one tak hipnotyzująco chlupią w jej bluzce. Gapimy się przez moment na siebie, potem ona rzuca mi tylko siema i idzie dalej. Pytam jej co słychać, a ona, że czasu nie ma, że wszystko spoko. Zajeżdżam jej drogę wózkiem i pytam raz jeszcze. I ona wtedy trochę zmienia wyraz twarzy, patrzy na mnie, na podłogę, na kisiel cytrynowy i gada, że do dupy. Pyta czy to właśnie chciałem usłyszeć, a ja, że wcale nie. Stoimy tak przez chwilę i ja myślami cofam się kilka lat i pamiętam jak za nią szczałem. Leciałem pamięciówkę dwa lata, zaraz jak wracałem z siłowni. Justyna pyta co u mnie, a ja, że będę miał dzidzi, że mieszkam niedaleko i mam swój własny dom i takie tam. Ona do mnie, że ma ponad trzydzieści pięć lat, że mieszka dalej na wynajmie i że dalej prowadzi siłownię. Nie ma szczęścia w miłości. Spotykała się całkiem niedawno z takim gościem co to ma dwa gospodarstwa rolne, ale nie mogła znieść smrodu gówna i bydła jak on do domu wracał więc wyprowadziła się. No a Tadeusz to zalał tą gówniarę i teraz płaci alimenty. Ale nie mieszkają razem, tylko on teraz ma inną, chyba jeszcze młodszą, co to teraz w trzeciej gimnazjum chyba jest. Pytam jej czy mają kontakt, a ona, że czasami wpadnie zamoczyć, bo ma swoje potrzeby i ona też przecież. Ale nie gadają o niczym, ot po prostu wpada sobie w tygodniu, bez gadania rozbiera i się prują jak gacie w kroku. Patrzę tak na nią, z góry w dół i odwrotnie i mówię, że ona to zawsze będzie moją fantazją. I wtedy po jej policzkach ciurkiem łzy lecą i mówi jak strasznie żałuje, że jak chciałem ją to ona nie chciała, bo teraz to by chciała. Całuję ją w polika zaglądając w te kokosy a potem to idę dalej, bo Ola w domu czeka i chce jakiś sernik piec czy coś.

 

Na trening przyszli kibice. Chyba pierwszy raz od kiedy mamy zajęcia na dworze przyszli ludzie żeby nas oglądać. Podjarany Ngassa dryblował i takie tam, aż skręcił sobie kostkę i musieli się nim zająć fizjoterapeuci. W trakcie rozgrzewki podlazł do mnie taki kolo w czapce z daszkiem i fioletowymi butami szerokości średniej płyty chodnikowej, no i pyta mnie czy nie chciałbym sobie zrobić z nim zdjęcia. Gapię się dookoła, czy to nie ukryta kamera, a potem pozuję. Fotę telefonem robi jego kumpel, co ma też czapaję z daszkiem i zieloną bluzę, a spodnie czerwone i białe buty. Pytam ich co to za moda, a oni, że normalna. Ale dla mnie to wyglądają jak jakieś ch** wie co, więc im o tym mówię, daję autograf i idę dalej gapić się co Karwan z Gorawskim robią. A robią dziwne rzeczy, bo gadają do dwóch trenerów, że oni w Legii i w Wiśle to ćwiczyli tak i tak. I piłkarze też musieli tak robić, ale wyginając się tak i w ogóle to wyglądali jak z Kamasutry. Na dworze piździło jak w kieleckim. Wbiłem się w dres i poleciałem troszkę pobiegać z kuśtykającym Ngassą. Dawno nie kopałem piłki, a przecież jeszcze nie tak dawno sam byłem piłkarzem.

Odnośnik do komentarza

Dwunastego kwietnia na Złotniczą przyjechał ŁKS Łódź. Worek z bramkami otworzył żelazny rezerwowy Cygal. Najpierw strzelił z główki, ale golkiper sparował strzał do boku. Zaraz potem z czuba na wślizgu dał nam prowadzenie. Do przerwy schodziliśmy więc przy prowadzeniu. W drugiej części meczu w polu karnym Górski ściął Góreckiego i pan Radziszewski wskazał na wapno. Toure nie miał żadnych szans. Wkurwiony przeprowadziłem dwie zmiany. Makassy zszedł, a za niego wlazł Wólkiewicz. Za Opiyo młodszy Kuklis. I tak, w 83 minucie Ngassa z nożyc dał nam znów prowadzenie, a kropkę na i postawił właśnie Radek i to aż sześć minut po regulaminowym czasie gry.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 ŁKS Łódź

( Cygal, Ngassa, Wólkiewicz ]

 

Siedem dni później na własnym podwórku straciliśmy punkty z Dolcanem Ząbki. Ponownie na listę strzelców wpisał się Cygal i Ngassa, no ale Dolcan też zdołał nam wepchnąć dwa gole. Niebawem maj, finisz rozgrywek a my jesteśmy jeszcze w ciemnej dupie.

Karkonosze Jelenia Gora 2:2 Dolcan Ząbki

( Cygal, Ngassa )

 

Na mecz z Górnikiem Łęczna zjechali się najbogatsi Dolnoślązacy. No bo w Jeleniej to rzadko kiedy mamy tak znany zespół. Prezes wygospodarował nawet czas dla przeprowadzania wywiadów, bo ja to go nie miałem tradycyjnie wcale. I tak, na mecz wyszliśmy w ustawieniu z jednym napastnikiem wspieranym dwoma ofensywnymi pomocnikami. Za nimi trzech środkowych i czterech obrońców. Na szpicy zagrał Cygal, bo przecież wcześniej to gol za golem sadził. W środku za nim Mensah i Ngassa. Miałem świadomość, że Karkonosze powoli robi się międzynarodowym zespołem, ale w tym momencie miałem to głęboko w dupie. Pokonaliśmy faworyta dwa do jednego, a pan Gil wbił nam i im po trzy żółte kartki.

Pierwszy raz w historii drużyny KS Karkonosze awansowały do finału Pucharu Polski. Byłem podjadany podwójnie. Najpierw dlatego, że tworzyłem historię. A potem, że przecież jak byśmy wygrali to będziemy w europejskich pucharach!!

Karkonosze 2:1 Górnik Łęczna

( Mensah, Cygal )

Odnośnik do komentarza

Dzisiaj dzwonił Czesiek. I gadał, że zaprasza nas z Olą i resztą watahy na wczasy i że czeka na nas w te wakacje, tak jak ostatnio czekał. Jak mu powiedziałem, że będziemy mieli dzidzi to piszczał jak by mu pierwszy raz ktoś w zwieracze wchodził. No a potem to powiedział, że nam gratuluje, że tym bardziej zaprasza i że jak nie przyjedziemy to on nas odwiedzi. Tak sobie pomyślałem, że ten kuzyn Oli to całkiem spoko gość. Nie dość, że jest przyjacielem to jeszcze dał Karkonoszom takie wzmocnienia, że nawet Legia i Wisła nam zazdroszczą. Inni też.

Kiedy maczałem chipsy w tym sosie, co w biedronce sprzedają w promocji w takich słoiczkach, pomyślałem, że odwiedzę Przemka. Dawno nigdzie nie chodziliśmy, no bo kiedy zaczyna się dorosłe życie, to nie wypada na hulanki i swawole. Tak gadali rodzice Oli o moi też, ale czasami to nawet ksiądz ma ochotę włączyć redtube. Umówiłem się z nim popołudniu w parku garnizonowym. Tak jak kiedyś, z puszką piwa siedliśmy na ławce naprzeciwko tych grobowców co sprejem pryskali i pisali że ch** w dupę policji i PZPN jebać. I gadamy, Przemek częstuje mnie mentolowym Chesterfieldem, a ja mimo zakazu Oli palę. No i tak, on z Karoliną się dogaduje całkiem spoko, ale męczy go, że nie da się po chacie na golasa chodzić, bo tam to mieszkają przecież jeszcze dwie współlokatorki. Pytam go, czy nie jest zmęczony życiem studenckim, bo przecież już stary chłop się robi, a on tak na mnie z góry na dół i mówi, że zdziadziałem strasznie i że życie z jedną dupą to mi służy tak jak odchudzanie anorektyczce. Chciałem mu przytaknąć, no ale swój honor mam, więc udałem, że nie wiem o co chodzi. Potem mówi, że Sylwia ostatnio go odwiedziła i że ona zakochana i się żenić będzie, ale po raz ostatni chciała go posmakować. Byłem pewien, że jej nie bzyknął, no ale on, jak przystało na mojego przyjaciela, walił aż tynk z sufitu leciał. I mówi, że boi się, że zalał, bo akurat wszystkie gumy zużył noc wcześniej z Karoliną. Kręcę łbem, wciągam trochę dymu i mówię, że czasami tęsknię za tym studenckim życiem. A on wtedy, że też tęskni, ale sam wybrałem, czy mi się to podoba, czy nie. I wtedy pyta co z Miriam, a ja, że nie wiem, że mam to w dupie i że Jagła już siana ode mnie nie bierze, więc pewnie wyjechała. I wtedy sobie przypominam, że dziś jest dzień sprzątania a ja w domu zostawiłem płytkę z filmem. Chwytam Przemka za przegub, on się pyta czy mi coś, a ja wtedy do pana Edka z taksówki jak w ogień. Edek gada, że ma właśnie dwa kursy, ale ja płacę podwójnie, więc za chwilę walimy merolem do domu. To znaczy tak, że ja z Przemkiem z tyłu, obok nas jakiś moher wkurwiony jak by zapomniał przelać pensji Rydzykowi, obok mohera jakiś kolo w gajerze a z przodu siedzi taki kolo z czapką z daszkiem i napisem na niej JP. Wpadam z Przemkiem na piętro, otwieram drzwi od pokoju a Ola właśnie ładuję płytkę do laptopa, bo przecież to tylko kobieta, a ten gatunek człowieka jest zajebiście ciekawski. Przemek za płytkę, ja za kabel, Ola piszczy i komputer spada na kafelki i się klawisze sypią po pokoju ciurkiem. Po chwili leżę na podłodze, gapię się na Olę, na Przemka, a Przemek to się nie gapi wcale i udaje, że on to nie on i że zostawił coś na gazie i w zasadzie to musi już iść.

Siadamy sobie w przedpokoju. Ola pyta co to za płyta, a ja wymyślam, że z ważnymi informacjami dotyczącymi piłkarzy i klubu i że nikt prócz mnie nie widział tego i nie zobaczy. Ale zaraz myślę, że przecież ona nie jest w ciemię bita i że na bank już była rozkmina, że wkręcam jak polityk.

 

Jeszcze tego samego dnia ładujemy się z Przemkiem, Romaniukiem i Ngassą do Streeta, takiej dyskoteki co tam dają tanio lane piwo i muzyka jest nienajgorsza. Na bramce wita nas Ernest, taki ćwierćinteligent szpagatowy, co to proces edukacji skończył na ustalaniu ilości koralików na liczydle. No i on nam po bilecie daje, ja mu za to dwie dyszki, a on nie wie ile ma wydać, więc oddaje dwie dyszki i mówi, że nie ma jak wydać. W środku DJ Łysy na laptopie puszcza jakieś tanie hity zmiksowane i przepuszczone przez coś, przez co się je przepuszcza. Kupujemy sobie po piwku ze zniżką studencką, sadzamy dupy na czerwonych sofach, tych najbliższych parkietu i wlepiamy gały w to, co tam się rusza. A tam tak, tyłki, cycki, nogi i dopiero twarze. Czyli taka hierarchia seksapilu ustalana przez centralny układ nerwowy połączony z kutasem. Przemek może, ja nie mogę, chociaż chcę tak bardzo jak Wenger mistrzostwa Anglii. I wtedy siada przy nas Romaniuk, gwiżdże i mówi, że tamtą to walił wczoraj, tamtą kilka dni temu a tą to wtedy i wtedy. Ale one przechodzą obok i w ogóle nie zwracają na niego uwagi, więc myślę, że to taki typ gościa co to się dzieli jego podboje na co najmniej dziesięć. O tym pisali w Bravo jak czytywałem jeszcze Kaczora Donalda. Tanie piwo, chrzczone pewnie wodą w proporcjach litra na litr działa jak środki przeczyszczające. To jest tak, że jesz sobie cały tydzień jakieś szamanko, potem dwa piwka i w dyskotece sadzisz takie przeboje, że Abba przy tobie to pikuś. Z czasem do klubu schodzą się nowe dupeczki, ale te co są fajne mają ogony, wagony i takie tam inne osoby, co to lepiej nie podchodzić bo grozi pizdą pod okiem. Ernest co chwila z miną Rambo przechodzi przez tłum tarasując sobie drogę otwartą dłonią. Czasami przestawi chłopaka, czasami przesunie dziewczynę, ale nikt mu uwagi nie zwróci, bo ci co by mogli ją zwrócić nie zamieszkują terenów Jeleniej Góry. Po dwóch piwkach machamy jeszcze dwie kolejki wódeczki. Leje ją taka czarnulka z oczkami w kolorze morskich głębin, ale wtedy to zostajemy zauważeni przez dwie blondyny które nacierają na nas jak kolej syberyjska. Przedstawiają się, ładują dupy na hokery i zaczynają jakąś tam gadkę. Ja jestem bardziej zainteresowany nowym teledyskiem Rihanny co leci na plazmie, ale Przemek po chwili już się tak wkręcił, że nie byłem w stanie go od nich oderwać. Poklepałem go po ramieniu i wyszedłem na zewnątrz, gdzie odbywają się najczęściej walki w klatkach ale bez klatek. Monitorowane przez Ernesta i jego kumpla szatniarza, co to jest troszkę głupszy od niego, ale wyglądem bardziej przypomina człowieka. Na parkingu stoi pan Edziu. Idę do niego, a wtedy za mną leci jedna z tych co do nas zagadały i chwyta mnie za rękę, przyciska do ściany i mówi, żebym zrobił to, co umiem najlepiej. Tu, teraz, nie ważne że ktoś patrzy. A potem łapie mnie za dłoń, wsadza sobie w stanik i czuję jej prężnego sutka który mnie łaskocze w otwartą dłoń. No i wtedy to robię to, co umiem najlepiej. Wyciągam portfel, z niego dwie dyszki i mówię, żeby poszła kupić sobie jakieś pomarańcze.

 

Pod koniec kwietnia pojechaliśmy do Krakowa na stadion przy ulicy Kałuży. Cracovia zawsze była ciężkim rywalem i w tym meczu nie zamierzała tanio skóry sprzedać. Ale wygraliśmy, bo dwóch golach Cygala, który powoli chyba mnie do siebie przekonywał.

Cracovia 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Cygal 2x)

Odnośnik do komentarza

Droga do Świnoujścia wiodła przez kręte ścieżki skrótów. Bo nasz kiero to doświadczony chłop i on nie może jechać tak jak wszyscy. Mawia – on to nie wszyscy, a skoro tak, trzeba być oryginalnym. I jechaliśmy nieprzepisowo po takich wiochach, gdzie z bańkami po mleko i z wiadrem do studni się zapina. Z nieba już nie siąpiło, ale jak auta przed nami jechały to wycieraczki zbierały odpryśniętą wodę. W telewizorze puściłem „ Chłopaki nie płaczą”. Afryka nie kumała wcale o czym gadają, ale rżeli tak jak inni, żeby nie wyjść na głąbów. No i jak już do Świnoujścia wjechaliśmy to na Matejki było więcej policji niż mniej. Mecz z Flotą sędziował Zygmunt, ale dużo ludzi wcale nie było. Myślałem, że skoro końcówka sezonu to zainteresowanie wielkie, no ale skoro Flota tak nisko jest w lidze to zrozumiałe. Wyszliśmy falangą i pokazaliśmy jak się gra w piłkę. Pierwsza minuta meczu, Niedziela traci gałę po wślizgu Ngassy, skrzydłowy podaje do Cygala a ten z czuba zakręcił rogala w okno. W drugiej połowie ponownie Cygal zdobył bramkę, ale teraz to z wapna po faulu na Opiyo.

Flota Świnoujście 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Cygal 2x )

 

Tego dnia byłem jakiś podenerwowany. Wszystko mnie wkurwiało, jak bym miał okres chyba, albo co najmniej kaca po bimbrze. Pamiętam jak dziś, to był szósty maja, po dworze nie dało się chodzić bez wiatrówki pomimo wysokiej temperatury. Zabrałem ze sobą Olę, bo czułem, że może być bardzo pożyteczna. Taki aloes na gojącą się ranę. I tak, po zwycięstwie nad Świnoujściem jechaliśmy do Chorzowa. Michniewicz kazał kiero jechać główną i mówił też, że ma w dupie jego indywidualizm. Jak chce, to może ubierać się jak kobieta, albo nosić irokeza, byle by nas dowiózł w całości, o normalnej porze. Trasa z Jeleniej do Chorzowa trwała bite sześć godzin, bo korki, bo remonty, bo wypadki i dziury. A jak wjechaliśmy do tego brudnego miasta, to każdy nos przy szybie i wlepia gały w tych ludzi i te budynki i ten bród, smród i przepych czasami nawet. Ngassa do mnie, że nie czuje się za dobrze. Romaniuk ma wzdęcia, a Toure nie do końca chyba wyleczył rozcięty łuk brwiowy, bo mu się babrze i go czaszka nawala.

Na stadionie Śląskim zgromadziło się tyle wiary, że policja musiała nas eskortować do wjazdu, bo nie dało się przejechać. Naszych z Jeleniej było ponoć pięć autokarów, a i jeszcze kilku pojechało PKS, inni PKP, jeszcze inni na własny koszt. Wysiadamy z autobusu, walimy do szatni a tu już zdjęcia, już chcą wywiady. Chwyciłem Olę mocniej w pasie i zniknąłem w środku. W szatni mówię chłopakom, że to finał Pucharu Polski i że do k***y nędzy musimy wygrać, bo tak to na europejskie puchary będziemy czekać jeszcze kilka lat. Ale oni do mnie nic, tylko sznurówki wiążą i milczą. Wychodzimy na murawę, spiker drze jadaczkę, na telebimie świecą się jakieś migawki z poprzednich spotkań. I pierwszy raz widzę ile wiary siedzi na trybunach, a siedzi ponad pięć dyszek. Arbitrem głównym był pan Górecki. Siadam na ławce, Michniewicz odpala papierocha a ja czuję, jak w kości ogonowej coś mnie ściska.

Pierwsze dwa kwadranse meczu z Legią Warszawa przebiegało dość spokojnie. My klepaliśmy rozsądnie, oni udawali, że się nas obawiają. Kibice wydzierali się tak głośno, że Legia Legiunia to klub najlepszy na świecie, że nasza garstka chłopaków nie była nawet widoczna, a co dopiero slyszalna. W 35 minucie Ngassa zagrał do Kuklisa, ten zrobił kółeczko, posłał po ziemi do wychodzącego na czystą pozycję Bangoury. Murzyn przywalił, piłka odbiła się od słupka a rozpędzony Radecki próbując wślizgu wpadł z nią do siatki. Stadion na moment zamilkł a ja skakałem jak pajac i reszta też. Niestety, w 43 minucie do remisu doprowadził taki skośnooki Seung-Hyun i do szatni schodziliśmy przy remisie. Gadałem w środku, że musimy wygrać, że mamy szansę, że i tak każdy teraz się gapi na Chorzów, a my to Chorzów i Legia nie ma żadnych szans. Ale oni dalej milczeli, gapili się po ścianach i żaden nie chciał ani rozmawiać ani nawet „k***a” powiedzieć. W drugiej połowie w 63 minucie Kuba Kosecki wkręcił mi w ziemię Shikandę i Pacana, wyłożył Toure na wykroku i pyknął leciutko nad nim. Przerżnęliśmy finałowe spotkanie z Legią Warszawa w bardzo dobrym stylu. Nie byłem zły, ale targały mną uczucia, że mogliśmy zagrać lepiej. Lepiej to znaczy, że mogliśmy przynajmniej zremisować.

Legia Warszawa 2:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Radecki sam. )

Odnośnik do komentarza

Po porażce z Legią Warszawa nie wychodziłem z domu. Myślałem, że to wszystko będzie takie na wyciągnięcie ręki – ten splendor, kasa, sława, europejskie wojaże. Tymczasem tam pojedzie stolica a prowincja zajmie odpowiednie miejsce w szeregu. Ola pozwoliła mi wypić nieco więcej Danielsa niż zwykle, więc w wieczornym klimacie opierdoliłem sam zero siedem, z lodem, bez rozcieńczacza. Na drugi dzień analizowaliśmy z Michniewiczem naszą taktykę, przewijałem na Windows Media Player każdą akcję i notowałem sobie wszystko. A potem wyjebałem ze składu Opiyo, Siedlarza i Romaniuka. Grali piach, a Karkonosze z piachem mają tyle wspólnego co Capri Anderson z dziewictwem.

Przemek przyjechał do mnie późnym popołudniem, jak w czapce z daszkiem chodziłem po korytarzu dłubiąc w nosie gumką z ołówka. Chciał chyba pogadać, ale ja byłem tam tylko ciałem, bo duchem siedziałem w Chorzowie. No i potem wypiliśmy sobie po kubku kawy, on do mnie, że widział niedawno Miriam i że chętnie by do Ugandy w wakacje skoczył. A ja mu na to, że tak, że na bank gdzieś skoczymy, ale teraz to mam czas co najwyżej na nic. Ola w ciąży, ja spłacam kredyt, muszę kupić jakieś auto bo ta Omega to psuje się częściej niż się nie psuje, a ja niebawem dzidzi, bezpieczeństwo, nowy wózek. I skończyło się na papierosie na zewnątrz. Stoimy tak i jaramy, a tu pod klubowy parking zajeżdża taka srebrna Honda Civic, ze środka wyłaniają się najpierw szpileczki, potem reszta i gapię się, a to ta sekretarka prezesa. Odziana w takie ciuchy modniejsze trochę od tych co noszą inni, z kotem perskim na łapie. Człapie w naszą stronę, wita się tak, jak bym był jakimś pieprzonym Janem i znika w drzwiach. Otwieram je za nią i krzyczę, że chcę kawę za dziesięć minut w swoim gabinecie, ale ona tylko troszkę podwija bardziej spódniczkę i pokazuje mi na rowek.

Kolejna zabawka prezesa. Kupić, zużyć, wyjebać. Dosłownie.

Potem jaramy z Przemkiem drugą fajkę, przybijamy piątkę i on zapina na MZK, bo zaraz mu odjedzie, a na drugi koniec Jeleniej to tak daleko, że masakra.

 

Z Bałtykiem Gdynia było znów ciężko. Tak jak zresztą w całej rundzie rewanżowej. Rezerwowy Mensah co prawda dał nam zwycięstwo, no ale w tak tragicznym stylu, że miałem ochotę złożyć wypowiedzenie. Mecz życia zagrał za to El Taourghi, bo dryblował jak Ronaldinho w środku pola i spiker co chwila gadał, że nasz nowy nabytek to tak i inaczej. Zaliczył zresztą dwie asysty, kilka razy sadził w światło bramki, no ale w 87 minucie próbował też zabrać piłkę atakującemu i delikatnie rozkwasił mu kinol łokciem. Pan Rogulski ze spokojem godnym kata przysadził mu żółtą.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Bałtyk Gdynia

( Mensah )

 

Po spotkaniu przeprowadzili ze mną wywiad. Musiałem opowiadać o planach na nadchodzący sezon, o wzmocnieniach, o tym kto odejdzie, a kto może odejść. Trwało to jakieś pół godziny, a ja nawijałem jak trajkotka do dyktafonu. Potem kilka zdjęć, do lokalnych Nowin Jeleniogórskich i do Piłki Nożnej, zapytanie o dłuższy wywiad, taki telewizyjny, a potem to już pan Edziu mnie do domu wiózł do mojej Oleńki, która z dzidzi czekała.

Odnośnik do komentarza

O poranku obudziło mnie jakieś walenie w podłogę. Myślę sobie, że to sąsiedzi, ale jak już się ogarnąłem to przypomniałem sobie, że ja sąsiadów nie mam, a Ola to u rodziców w nocy była. Wstaję, kapcie w brązowe niedźwiedzie na nogi nasuwam i cisnę w dół. Po drodze ześlizguję się z dwóch schodków i wywalam orła na kość ogonową. Przed domem stoi jakaś jebitnie wielka kopara, obok jakiś mniejszy kawałek żelastwa i pięciu gości w takich kaskach żółtych. Chodzą, gadają, mierzą, a jeden to wali mi takim utwardzaczem do szutru w ziemię i czuję, jak złogi mi się odklejają w jelitach. Wyłażę do nich w szlafroku i drę japę, ale oni mają mnie w dupie. Pokazują papiery, jakieś wytyczne i machają rękoma i marudzą i tak dalej. Po jakiejś godzinie okazuje się, że podjazd pod mój dom to jest teren, gdzie budują obwodnicę Jeleniej Góry i że teraz to będę miał za miasto blisko, bo bezpośrednio z bramki. Wybałuszam gały i przez moment próbuję połączyć wątki, ale wtedy to mnie taki opalony osiłek przestawia na moje podwórko i mówi, że teraz właśnie będą kopać o tu, gdzie stoję.

Siadam w kuchni i żłopię kawsko. Takie z trzech łyżeczek. Odpalam Omegę, wytaczam się z garażu i jadę do Kowar, do tych co mi to budowali. Myślę sobie, że Vetr to ma co najmniej przejebane, ale jak docieram na miejsce, to ani jego ani firmy. Pytam takiej starej babci z balkonikiem cisnącej na rynek przy Ogrodowej, gdzie się podziała ta firma, a ona macha ręką i mówi do mnie, że oni to się szybciej zmyli niż otwarli. Ponoć jakaś mafia, ale babcia to sądzi, że to wysłannicy szatana. I w intencji, żeby ich więcej w Kowarach nie było to przelała dla Rydzyka pięć stówek, które trzymała na czarną godzinę. Zrezygnowany wjeżdżam w rynek, przejeżdżam obok liceum, zakręcam i cisnę znów do Jeleniej. Po drodze myślę sobie, że mam przejebane. Nikt mi nie mówił, że ta ziemia to jest pod obwodnicę, nikt mi nie mówił o obwodnicy i nikt mi nie będzie zabierał spokoju domowego ogniska. Wpadam na pełnej kurwie do urzędu miasta, odwiedzam odpowiednie pokoje, ale tam to tak : jedna pani mówi, że się jej kawa skończyła, więc ma pół godziny przerwy bo idzie do spożywczaka naprzeciwko. W drugim pani mówi, że innej pani nie ma, więc ona sama nic nie może. Idę więc wyżej, a tam taki kolo z brodą przegląda nasza-klasa i zza monitora ospale mi gada, że przecież głupi nie jestem, więc na bank wiedziałem gdzie dom stawiam. Potem wchodzi do tego samego pomieszczenia ta pani, co to bez niej się nie da nic załatwić, ale wtedy tamta pani z dołu już do domu idzie, i ta pani bez tamtej też nic nie załatwi, bo muszą być obie. Zrezygnowany idę do prezydenta miasta, bo przecież jestem tuza i mi się należy wyjaśnienie. Ale prezydent rozkłada ręce i mówi, że co on może. Ja na to, że jest prezydentem, ale on wtedy, że to tak jak ode mnie by zależało, czy Bangoura w sytuacji sam na sam strzeli, czy spudłuje. Potem pyta mnie, czy napiję się kawy. Wychodzę waląc drzwiami tak mocno, że wpada do środka ochroniarz i o mało co nie pokazuje mi gdzie raki zimują i pieprz rośnie. Schodząc po schodach mijam Tasiora. Ma na prawej łydce taki wielki tatuaż w kształcie mikrofonu z wijącymi się wężami. Salutuje mi jak Adolfowi a potem znika w drzwiach. Tacy to mają łatwiej w życiu. Najebać się, nażreć, poruchać i spuścić wpierdol.

 

Tego samego dnia pojechałem do Nowin Jeleniogórskich. Wchodzę, siedzi babka z brzuchem po kolana i pyta co jest? Przedstawiam się, ona odpala papierocha i jej twarz na moment znika w kłębach Mocnego. Nie czekając na dalsze rozmowy włażę do redaktora naczelnego do pokoju, siadam sobie na kanapie i mówię mu co jest i dlaczego i co robić. A on do mnie, że tyle razy mnie prosili o jakiś wywiad, tyle razy nalegali, żebym chociaż pozował do zdjęć, że teraz, to on ma w dupie mnie, mój problem i że nie ma czasu, bo właśnie przechodzi kolejny level więc mam wypierdalać. Świat dzisiaj zwariował. Mam piątek trzynastego. Bo jak wychodzę z budynku to obok Omegi stoi dwóch gówniarzy w policyjnych dresach i mi mandat sadzą za nie wykupienie biletu. Chwytam go, gniotę i depczę, ale wtedy to oni mi drugi wypisują za zaśmiecanie. Wkurwiony cisnę przez Jelenią na Zabobrze, zatrzymuję się na BP, kupuję paczkę papierochów i odpalam sobie trzy pod rząd. Coś mi się od życia należy przecież. I kiedy mijam skrzyżowanie na Sygietyńskiego idzie Ola z mamą. Gapią się na mnie, ja z fają w gębie, Ola w drugą stronę i foch jak z Jeleniej do Kambodży. Wróciłem do domu sam. Odpaliłem Xbox i rżnąłem w PESa do północy. Przed pójściem spać jeszcze dostałem od Michniewicza sms. „ Ta nowa sekretarka prezesa kazała posprzątać wszystkie gabinety. I sprzątnęli też Twój, ale tak, że ta szuflada na samym dole jest uszkodzona. Nie ma w niej laleczki. Nie martw się, mam ją u siebie w domu ”

 

Siedemnastego sierpnia graliśmy na wyjeździe w Kielcach z Koroną. Podopieczni Dawida Antczaka wyszli zdeterminowani do walki o trzy punkty, z Niedzielanem w ataku i Vukovicem w pomocy. Czułem, że ten mecz może być nieco inny niż pozostałe. Moje wątpliwości zostały potwierdzone już w pierwszej połowie. Po kardynalnym błędzie Bizagwiry w sytuacji sam na sam znalazł się Arek Świerszcz i Toure puścił piłkę pod pachą. Widziałem, że nasz obrońca jest podgenerowany, ale nie chciałem go zmieniać. O zgrozo, w 39 minucie znów popełnił błąd przepuszczając piłkę między nogami. Jak Niedzielan przebiegał obok to nasz stoper wysadził mu z łokcia i pan Rokosz wlepił mu czerwień. W drugiej połowie oddaliśmy jeden celny strzał, a Korona aż dwadzieścia. Bramkę na 2:0 z wolnego zdobył Vukovic uderzając po ziemi, nad skaczącym murem.

Korona Kielce 2:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Kilka dni później na Złotniczej ulegliśmy Polonii Bytom. Drużyna prowadzona przez Roberta Góralczyka wcale nie była od nas lepsza na boisku, ale niestety, wynik mówił sam za siebie. Straciliśmy bramkę po solowej akcji Ujka. Najpierw minął Pacana, potem Shikandę, potem mu Siedlarz wybił piłkę ale Ujek do niej dopadł i w krótki róg pyknął z klepki. Kibice oszaleli, a nasi to rzucali mięsem jak oszczepem.

Karkonosze Jelenia Góra 0:1 Polonia Bytom

Odnośnik do komentarza

Mój podjazd był już całkowicie z niszczony. Parkowałem auto trzysta metrów wcześniej, przy autach robotników i musiałem chodzić z buta. Ola wróciła do domu zabzyczana jak bym jej coś zrobił i udawała, że mnie nie ma. A ignorowanie wkurza bardziej niż darcie się na siebie. Tłumaczyłem jej co i jak, ale jej babski rozum nie akceptował mojej formy usprawiedliwienia. Po prostu ją zawiodłem i tyle. W międzyczasie jedna z koparek uszkodziła rurę kanalizacyjną i nie mieliśmy kompletnie wody. Był już czerwiec, Ola w szóstym miesiącu, musiałem coś z tym zrobić, bo przecież tak się żyć nie da! Zabrałem ją ze sobą do Katowic na mecz z GKS Katowice. Pomyślałem sobie, że my będziemy na stadionie a jej wynajmę coś na te kilka godzin, żeby mogła sobie poleżeć w wannie i porobić te babskie sprawy ze sobą. I tak było, przy Bukowej, dosłownie naprzeciwko stadionu był hotel. A my wychodziliśmy na spotkanie wyluzowani do granic możliwości. No bo zostało do końca trzy mecze, a my już mieliśmy tyle oczek, że druga Warta Poznań nie mogła nam wydrzeć mistrzostwa.

Mecz z GKS prowadził pan Grabowski. Spotkanie było nudne jak flaki w oleju i widziałem, że Canal + wcale nie jest zadowolony, że wykupił prawo transmisji tego spotkania. Ale nic tam, oddaliśmy dziewięć strzałów na bramkę, z czego trzy były celne. W 77 minucie po faulu na Bangourze do piłki podbiegł Siedlarz, ale strzelił Panu Bogu w okno. Więcej ciekawych momentów nie było i ostatecznie wywieźliśmy z Bukowej jeden punkt.

GKS Katowice 0:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Ósmego czerwca pokonaliśmy u siebie Stal Rzeszów jeden do zera. Jedyną bramkę strzelił nasz żelazny rezerwowy Maciej Cygal, pod sam koniec spotkania. Piłka po uderzeniu głową zatrzepotała w lewym rogu bramki. Trzy punkty, mecz o pietruszkę, ale Cygal cieszył się, jak by zdobył gola w jakimś finale.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Stal Rzeszów

( Cygal )

 

Ostatni mecz w 1 lidze to spotkanie z Zawiszą Bydgoszcz, na wyjeździe. Do gry desygnowałem piłkarzy, którzy najmniej grali w tym sezonie, oraz juniorów, wyróżniających się na tle rówieśników. Nie liczyłem na zwycięstwo, ani nawet na jeden punkt. Ot, po prostu, chciałem dać chłopakom poczuć smak prawdziwej piłki. Motywowałem ich tak, że jak zagrają dobrze, to w przyszłym sezonie może zagrają jakiś mecz w Ekstraklasie. W dodatku sam Michniewicz powiedział im, że to on czasami ustala ławkę rezerwowych, więc muszą mieć się na baczności.

Zagraliśmy poprawnie, co nie oznacza wcale „dobrze”. Mieliśmy kilka ciekawych sytuacji, w jednej nawet o mało co nie padła bramka, ale pan Rokosz odgwizdał spalonego. Zawisza wypunktowała nas trzykrotnie, ale nie było tragedii.

Zawisza Bydgoszcz 3:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Kiedy schodziliśmy z murawy spiker poprosił publiczność o brawa. Ale nie dla Zawiszy, a dla nas, za awans do Ekstraklasy. I cztery tysiące ludzi stało i klaskało, a ja czułem się dumny jak nigdy dotąd. Odwróciłem się w ich stronę, chwyciłem mikrofon jakiegoś dziennikarza i do kamery powiedziałem, że dziękuję wszystkim za zaufanie, za wsparcie. Od przyszłego sezonu nas nie będzie co prawda w pierwszej lidze, ale ten rok spędzony na tych właśnie boiskach nauczył mnie pokory i ogłady. Od dziś jesteśmy innymi ludźmi. Myślałem, że będą mi pytania zadawać, ale milczeli, więc zszedłem do szatni razem z chłopakami.

 

Tabela pierwszej ligi :

  1. Karkonosze Jelenia Góra – 78 pkt
  2. Warta Poznań – 66 pkt
  3. Korona Kielce – 65 pkt
  4. Polonia Bytom – 62 pkt

Odnośnik do komentarza

W Jeleniej czekała na nas niespodzianka. Otóż, wjeżdżamy główną do miasta, a tu droga zablokowana i pełno wiary i wszyscy się drą. Są telebimy porozwieszane wzdłuż ulicy i tam to migawki z meczy lecą. Kiero zredukował bieg i mówi, że to chyba o nas chodzi. Otworzył drzwi, podchodzi do niego jeden z policjantów i mówi, że to prezydent na nas czeka, że kibice i że generalnie rzecz biorąc to gratuluje nam w imieniu władzy. Otwieramy wszystkie okna, Makassy wyłazi przez szyber dach na samą górę, za nim lezie Bangoura i Romaniuk. Siedzą tak i unoszą łapy w górę z szalikiem Karkonoszy. Autobus ma awaryjne, z głośników jakiegoś domu leci „ We are the Champions ” a kibice drą się, są konfetti i race dymne. Pierwszy raz widziałem tyle wiary. Przyszło chyba z pół miasta i wszystkie wiochy dookoła. Kiero stanął przy Kauflandzie, wysiadam ze środka, a tu podchodzi Tasior i jakichś pięciu Ura bura za nim. I oni mi pokłony, dają mi maczetę a tam jest wygrawerowane „ Karkonosze Jelenia Góra, mistrz Pierwszej Ligi 2013-2014. Dziękujemy ”. Ściskam im prawicę i czuję, jak poziom adrenaliny lezie mi od dupy do głowy, po plecach. Wtedy Tasior chwyta za megafon, włazi na kontener ze śmieciami i drze się do reszty ludu „ Dziękujemy. Dziękujemy. Dziękujemy!” i reszta ludu, tak z piętnaście tysięcy też się drze z nim. Mam łzy w oczach. Gapię się na piłkarzy, a tam na dachu to ich z dziesięciu już stoi i skaczą z rękoma w górze i drą się i też Romaniuk ryczy tak jak ja. Po chwili Tasior zaczyna się wydzierać „ Jebać PZPN, Jebać PZPN”, ale wtedy to już nikt nie krzyczy, tylko go dwóch mundurowych ściąga na ziemię i ładują mu z pał po zwieraczach.

Z szarej SuperB wysiadł prezydent. Podchodzi do mnie, daje mi taki jebitny klucz pozłacany i mówi, że oto klucz do miasta Jelenia Góra. I że teraz to jestem prawie jak bohater narodowy. To o mnie i o moich podopiecznych będą pisać w książkach a on, jako głowa miasta będzie teraz się starał robić wszystko, żeby klub rozwijał się jeszcze lepiej. Patrzę w prawo, a tam stoi taki zastęp dupeczek ubranych w nasze klubowe barwy i one też piszczą. I nagle dwie podnoszą do góry koszulki, a na cycuszkach takich wielkości piłek do ręcznej mają wypisane ta po lewej „ Karkonosze ”, ta po prawej „ Jelenia Góra ”. Nie umknęło to uwadze dziennikarzy, bo zaczęli walić zdjęcie za zdjęciem. Prezydent ściska mi prawicę, stajemy tak bokiem i robimy pamiątkową sesję do licznych gazet. Po chwili podchodzą piłkarze i teraz to wszyscy robią sobie z nami zdjęcia, zarząd, prezydent, kibice, fani, trenerzy i tak dalej i tak dalej. I kiedy wymykam się na moment, żeby zadzwonić do Oli, ona z tłumu wychodzi, z Przemkiem i Karoliną, moimi rodzicami i moją siostrzyczką, z jej rodzicami, taka mała wataszka i wszyscy mnie ściskają i całują i normalnie rozklejam się jak małe dziecko. A potem nagle Tasior podbiega do mnie, łapie w pasie i wrzuca na resztę kiboli. I tak latam w górę i w dół, w górę i w dół, a w głośnikach Freddie Mercury i We Are The Champions!!!

Potem wsiadamy do autobusu, Michniewicz ubrany w gajera, jak przystało na porządnego gościa gada do nas, że jedziemy do Gołębiewskiego, bo tam to czeka na nas uczta, bankiet. Ja do niego, że przecież mamy też swoje rodziny, ale on macha zrezygnowany ręką i dalej gada, że rodziny to dojadą specjalnie wynajętymi taksówkami. A teraz to wszyscy ręce w górę, wyciąga zza siedzenia trzy litrowe butle czystej żołądkowej, odkręca i puszcza w obieg.

Odnośnik do komentarza

Pioruny waliły po niebie tak bardzo, że powyłączałem cały sprzęt z gniazdek. Automatyczna brama była zamknięta, więc czułem się bezpiecznie. A z nieba siąpiło, jak z konewki. Usiadłem przy oknie, Ola coś tam czytała sobie przy świetle z agregata. Kupiłem go parę miesięcy temu, bo u nas to często prądu nie ma. Powody są różne. Albo deszcz pada, albo wiatr wieje, albo po prostu, bo tak. No i siedzę tak przy oknie i wgapiam się w ten świat, co moknie, co głuchnie od tych wyładowań elektrycznych. Koparę zostawili na poboczu, tak prawie w rowie, obok dwa wbite szpadle. Gdzieś tam przeleciał papierek po żarciu na wynos z Maka, gdzieś ujadał jakiś kundel przywiązany do budy. Ola podeszła do mnie, pomasowała mi karczycho i pyta, czy napiję się kawy. Ja, że tak, a ona, że jesteśmy tacy młodzi jeszcze, a tu dzidzi będzie, więc trzeba mu imię wybrać. Pytam więc, mu czy jej, a ona, że nie chce wiedzieć do samego końca. A w zasadzie do początku. Bierzemy więc kalendarz i jedziemy z koksem. Ona siedzi na kanapie i pije sok pomidorowy, a ja wywalam nogi na stół i czytam : Scholastyka, Konstanty, August, Genowefa, Róża, Eustachy. Prujemy jak byśmy jarali baczkę, ale widzę, że ona wcale nie chce pruć, bo taka jakaś prawdziwie poważna jest. Pytam co się stało, a ona, że była u lekarza i on mówi, że ciąża jest zagrożona. To nie nasza wina, czasami po prostu tak bywa i nikt i nic na to nie poradzi. Przez moment huczy mi w bani jak bym wyrżnął w coś twardego, ale zaraz potem dopadam do niej, klękam i chwytam za dłoń. A ona, że tak naprawdę to ona sama nie wie już czy dzidzi będzie, bo jak nie będzie to ona się załamie. Mówię wtedy, że bez względu na wszystko i tak ją będę kochał, ale Ola ubiera płaszcz przeciwdeszczowy i mówi, że musi się przejść. I idzie, a ja z okna patrzę jak ją deszcz podtapia.

Wyjmuję z barku whisky. No bo zawsze mam zapas tej ambrozji, na wypadek taki jak ten. I piję, tak ochoczo, że mi po brodzie prawie cieknie. Sezon sezonem, zwycięstwo swoją drogą, no ale jak mi się pierdoli w życiu to już po całości. Dostałem ostatnio pismo, że na sto procent przy moim domu będzie droga szybkiego ruchu i że lepiej dla mnie jak się wyprowadzę. I dom pójdzie pod młotek, no ale co za debil go kupi? Więc tak : dom w pizdu, auto też do Żyda idzie bo ledwo jeździ. W dodatku dzidzi, Ola, a i Przemek jakiś niewyraźny się robi, bo jak z Karoliną zaczął śmigać to widzimy się raz na dwa tygodnie. Pomyślałem sobie, że może na jakieś wakacje się wybierzemy, żeby odsapnąć. Tylko, że prezes miał chyba inne plany, bo nam obóz zaplanował, kazał szukać chłopaków na wzmocnienia i średnio był zadowolony ze współpracy z Michniewiczem. Ponoć asystent słabo motywuje drużynę, bo jak trzeba ich zrugać to on wtedy głaszcze, a jak zmotywować to gada, że mają grać na luzie bo i tak daleko zaszli. A nam trzeba gościa z wielkimi cohones, co to będzie rwał włosy z bani i podrzynał gardła. Co to będzie walczył jak w klatce o wszystko, o każdy pens i punkt. Byłem nieco zniesmaczony, bo poprzedni asystent – Lewandowski – po problemach z hazardem i alkoholem przecież od nas wyleciał na zbity pysk. A teraz ten, zniewieściały niby. Lecz kiedy uruchamiałem płytkę ( sam nie wiem po co mi ona ) to widziałem, że zniewieściały to on może jest dla tych co go nie znają.

Był czerwiec, czas zmian w zespole i w życiu. I kiedy tak siedziałem i filozofowałem sobie, jak student który miał w lodówce powietrze i światło, a musiał ugotować jakiś obiad, zadzwonił tata Oli. I gada mi przez telefon, że ona zostanie u nich na noc, że lepiej jak sobie dziś popłacze u mamy i w ogóle. A poza tym to on jest bardzo wkurzony, że Ola cały czas płacze i że chyba będziemy musieli sobie pogadać, tak o, po męsku, w cztery oczy. Odkładam słuchawkę, sadzę hejnał z whisky i sam idę się przejść.

Odnośnik do komentarza

Kiedy czerwiec trącił pachnącymi owocami postanowiłem wziąć się w garść po ostatnich szarych dniach. Przestałem zaprzątać sobie głowę bzdurami, rzuciłem papierochy, odstawiłem kawę i zacząłem chodzić o poranku biegać. Póki nie ma obwodnicy mamy las, a jak jest las to i ścieżki rowerowe. No więc, kiedy jeszcze było szarawo zasuwałem dres na siebie i prułem po dróżkach godzinkę, a nawet i więcej. Kiedyś biegając trafiłem na stado jeleni i nawet jeden mnie chciał pyknąć porożem ale mu zwiałem. Uwielbiałem kiedy w nocy padał deszcz, bo to powietrze o poranku pachniało tym, czym pachną marzenia i plany. Te zrealizowane i te czekające jeszcze.

Szósty miesiąc ciąży to też wieczne problemy z humorami. O poranku jest ok., później do dupy, następnie jakoś względnie a wieczorem, zamiast seksu mamy ciche chwile i wtedy zamykam się w pokoju obok, odpalam Xbox albo inne ciekawe zajęcia i siedzę, póki nie przylezie. Na początku przyłaziła zawsze, później rzadziej, a teraz to zdarzało mi się budzić z padem w łapie, z ręką w chipsach i porozlewaną po podłodze herbatą. I rób sobie człowieku sam śniadanie, pozmywaj, ogarnij w kuchni, bo ona ma gorszy dzień, bo facet to świnia i w ogóle to skurwysyn bo nie nosi dziecka tylko płodzi. Nam to niby łatwiej, bo to nie my musimy rodzić. I niby racja, no ale jednak nie tak do końca.

 

Pod stadionem pałętało się kilku malinowych nosów. Wiedzieli, że sezonu nie ma, że piłkarze pojechali na urlopy, to łazili, zbieraki puszki, butelki, srali i szczali po ciepłych zakamarkach i musieliśmy na ten okres zatrudniać firmę sprzątającą. No bo tak, otwierasz bramę a tam takie przejście nieoświetlone i oni tam kimają. A jak nasrają i wleziesz w to to roznosisz kawałki po okolicy i generalnie to przesrana sprawa. Przyjechałem Omegą, z kartką wywieszoną po każdej stronie prócz szyby czołowej. „ Sprzedam, full wypas, cena – dyszka ”. I jeden z meneli chciał mi umyć szybkę, ale dałem mu piątaka i zmył się szybciej niż speede Gonzales.

W klubie nie było nikogo prócz Michniewicza. Eugeniusz to był równy gość. Pracował jak wół w pocie czoła, szukał nam wzmocnień, organizował sparingi. Czasami mu to nie wychodziło, jak ostatnim razem, no ale ponoć w życiu liczą się intencje. Niestety, prezes nie chciał przedłużyć z nim kontraktu, ale nie miałem serca mu o tym wspominać. Michniewicz do mnie, że do klubu wpłynęło pełno ofert za chłopaków i że chyba będzie trzeba tu coś przykleić, tam odkleić, żeby się to kupy trzymało. Pytam więc o co chodzi, a on, że chyba pozbędziemy się Piotra Kuklisa, bo dają za niego prawie dwieście kawałków. W dodatku gotówką, bez żadnych tam dodatkowych opłat. W klubie siano się przyda, mamy długi to i połatamy troszkę. Pytam go więc co ze wzmocnieniami, a on odpala sobie Paramounta, drepcze dookoła i gada do mnie, że wzmocnienia to nie takie proste jak jebanie w dupsko. No bo tak, żeby kogoś do ekstraklasy ściągnąć to trzeba mu zabulić konkretną sumę. Do tego najczęściej trzeba go jeszcze wykupić, a my kasy na to nie mamy. Mówię mu, że prezes obiecał to i tamto, a on mnie klepie po ramieniu i mówi, że jak wierzę prezesowi w te jego pierdu pierdu, to wyjdę na tym tak, jak Sebek Mila na wyjeździe z Groclina. Drapię się po łbie i mówię, że nie wiem do czego zmierza, a on wtedy bierze takiego wielgaśnego bucha, że aż mi się niedobrze robi, kładzie mi łapsko na ramieniu i zaczyna gadać, że wzmocnień nie będzie. A jak już ktoś przylezie, to wyłącznie z wolnego transferu. A potem to pokazuje kciukiem na Omegę i mówi, że jak na kanał staniemy i będzie git to łyka.

I łyknął, za osiem i pół, za bezcen. Nie żałowałem. Ot, kolejny grat co poszedł psu w mordę. Najpierw był Polonez, później bus Volkswagena, jeździłem też Escortem, Tigrą, teraz Omega. Wszystko ma swój określony czas. Pan Edziu odebrał od razu, jak do niego dryndałem. Przyjechał, zawiózł mnie do miasta, nie wziął ani grosza. Powiedział tylko, że ma nadzieję, że szanowna kobitka to urodzi zdrowe dziecko, bo on to się potomstwa nie doczekał. Mówił, że miał swego czasu odpowiednią babkę do zapłodnienia, ale niestety, wybrała innego. I pokazał mi taki stary tatuaż na prawym bicu, w kształcie kotwicy. Gadał, że wtedy pływał po morzu w marynarce handlowej, a ona czekała. I tak czekała, że wyczekała dwójkę bachorów, ale nie jego. Ot i cała historia. Spierdolił na drugi koniec Polski, kupił Merola i do dziś ciska po tych dziurach, tak bez celu.

Jeszcze tego samego dnia dostałem informację, że klub opuścił Radek Wólkiewicz i Tomek Duda. Sandecja Będzin kupiła Rumuna Antona za 15 tysięcy złotych, Boruta Zgierz dała piątaka za Marcina Kozłowskiego, a mój kompan i przyjaciel Piotr Kuklis zasilił szeregi Górnika Łęczna za 180 tysięcy złotych. Było mi smutno, przykro i w ogóle czułem się jak by mnie ktoś zżarł, przemielił i wysrał. A potem kazał iść wśród ludzi. Jacek Kuklis napisał mi tylko wieczorem sms „ Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi … ”

Oprócz chłopaków z klubem pożegnało się też dwunastu innych chłopaków. Szukaliśmy oszczędności.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...