Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

W rewanżu miałem nóż na gardle. Co prawda był atut własnego boiska, ale taka potęga jak Monaco demolowała takich jak my na śniadanko. W dodatku miałem świadomość, że jak nie wygramy, to znów czeka nas nudna, ogórkowa liga polska, gdzie pewnie dalej odchodzi golenie po całości, bez pianki. No i nagadałem chłopakom, że jak chcą mieć dobry pekiel po sezonie, muszą tutaj walczyć jak Khalidov. Inaczej to wszystko psu na budę się zda.

Na mecz wyszliśmy zmotywowani, tak sądzę. Każdy był skupiony, każdy poważny i każdy był taki, jaki być powinien zawsze, kiedy wyłazi na murawę. Mieliśmy komplet publiki, więc mimo normalności, wiedziałem, że zarobimy fortunę. I tak, rozpoczęło się podobnie jak we Francji. Napierdalali nam w bramkę jak z RKMu do uciekinierów. Ale w 13 minucie w serca nadzieję wlał Claudinho. Brazylijczyk zasadził takiego rogala z prawie zerowego kąta, że gała wpadła za kołnierz i wszyscy się zeszczali. W górę poleciały serpentyny i w ogóle nawet kamerzyści z tymi od głosu ściskali się jak pedałki po rozłące. W tym momencie mieliśmy remis. W drugiej połowie Monaco znów ruszyło do zmasowanych ataków. Toure wyjął takie dwie sety, że później to naukowcy od biologii i fizyki mogli się uczyć na jego ruchach. I kiedy pan Slippel już powoli miał kończyć mecz, na tablicy pokazali, że jeszcze pięć minut, do prostopadłej piłki zagranej przez Ngassę wyleciał Bangoura. Napastnik najpierw z bara pociągnął po Claudinho, bo on też do gały leciał, potem zrobił zwód i z gorszej, lewej giry przywalił takie okno, że klękajcie narody. Nie wytrzymałem. Zrzuciłem na ziemię notatnik i picie, wyrżnąłem orła o podest i wpadłem razem z całą ławką rezerwowych na murawę żeby wyściskać Bangourę.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 AS Monaco

( Claudinho, Bangoura )

 

A potem spiker wydarł się przez mikrofon – Mamy w Jeleniej Górze fazę grupową !!

Jak schodziłem do szatni z tłumu wyłoniła się Daga. Chwyciła mnie za ręce, przyciągnęła do siebie i nie zważając na to, że wiara się lampi wsunęła mi jęzor do gardła i przyssała się tak na dwie minuty. A ja poczułem, jak coś mi w środku lezie od kości ogonowej bo sam czub łba. I wraca. I pompuje mi aorty czymś, czego nie miałem tam od dawien dawna. Czymś, czego nie pamiętają nawet najstarsi górale. Ci z aparatami sadzili takie salwy z fleszy, że musieliśmy spieprzać żeby nie dostać oczopląsu.

Odnośnik do komentarza

Obudziłem się z pękającą czachą. Promienie słońca były tego dnia jak jakiś pieprzony miecz i cięły oczy i mózg z gracją godną pana Wołodyjowskiego. Naciągnąłem poduszkę na oczy, zsunąłem giry na podłogę i miałem w zamiarze iść zobaczyć co u Aleksa. Ale u niego spała Daga, obok niej jakaś koleżanka w rudych włosach, a w kuchni, na stole Przemek. Pod nogami miał kałużę gorącego kubka z sokami trawiennymi. Palce lizać.

A potem zamiast jechać na losowanie par eliminacyjnych, zniknąłem w łazience strzelając z karabinu gardła do sedesu. Uwielbiałem te zakrapiane imprezy. Najczęściej właśnie kończyły się w ten oto sposób. A najlepsze, że zawsze sobie powtarzam – to ostatni raz jak piję do wbicia łbem gwoździa w stół. Ostatni, ale w tym tygodniu chyba.

Daga w kuchni zrobiła rosół. Taki z torebki, ale jak dała makaronu, to smakował jak ten nie z torebki. Ja polazłem do pani Kowalczyk do spożywczaka i kupiłem każdemu po kacusiu – taki soczek z kiszonej kapusty, bez przypraw. I potem siedzieliśmy przy talerzu, skubiąc makaron, zapijając soczkiem. A Olo dostał swoje bebiko.

 

Losowanie par wyglądało tak, że dali nas do w miarę łatwej grupy.

  1. Catania
  2. Karkonosze
  3. Karlsruhe
  4. Rubin Kazań

 

Czy wyjdziemy z grupy? Nie wiem, bo mieliśmy taką surówkę nacji, że czasami zamiast gadać, na migowo zasuwali. Chciałem pozatrudniać tłumaczy, ale nie było na to czasu. Więc zamiast nowych ludzi, każdy polazł na kurs angielskiego. I to przymusowy.

Odnośnik do komentarza

Na tapecie pojawiły się spotkania w ekstraklasie. Byłem tak podjadany Pucharem Europy, że szczerze mówiąc miałem przez moment w dupie czy wygramy w lidze, czy przegramy, czy cokolwiek. Byle by czas minął jak najszybciej i byle by grać, tam gdzie są kamery świata, a nie polskiego pieprzonego bagna. Chcąc nie chcąc, podniecony jak kundel przy dwóch sukach z rują przystąpiłem do dwóch spotkań.

Najpierw pojechaliśmy do Bełchatowa na mecz z GKS. Widziałem, że piłkarze też są podekscytowani, ale prosiłem ich o jakąkolwiek koncentrację. Gadałem, że przecież jak byśmy dali dupska w Europie to jak zajmiemy wysoką pozycję w lidze, za rok znów będziemy tam, a nie tu. I w meczu z Bełchatowem zagraliśmy dość dobrze, aczkolwiek do zajebistości brakowało nam kilkaset kilometrów. Spotkanie było wyrównane, nie przeważała żadna ze stron. Jedyną bramę zdobył Bangoura po kwadransie gry. Zasadził pod pachą golkipera gospodarzy takiego farfocla z linii pola karnego, że na moment schowałem twarz w dłoniach.

( Bangoura )

 

Dziewięć dni później na własnym boisku podejmowaliśmy Lechię Gdańsk. Z nimi to zawsze grało się nam w ch** trudno, sam nie wiem czemu. Zajmowali przecież zawsze odległe miejsca w tabeli, ale akurat z nami szło im zajebiście. Karkonosze zagrały słabo. Jedynego gola zdobył zakupiony przed tym sezonem Zuniga. Snajper zachował zimną krew po rzucie wolnym, wyciągnął golkipera i piętką pyknął w długi róg. Kolejne trzy punkty windowały nas w tabeli o dwa oczka.

( Zuniga )

 

Po meczu pojechałem na małe zakupy. Pampersy, grzechotki, bebika i takie tam inne pierdoły dla dzidzi. Mama Oli od trzech dni trzymała Aleksa u siebie, za co byłem jej zajebiście wdzięczny. I kiedy przyjechałem do nich, kazali mi usiąść w gościnnym na kanapie, zaparzyli zieloną herbatę i osaczyli mnie z dwóch stron. A potem tak gadają, że od śmierci ich córki minął już rok i że powinienem sobie jakąś babkę znaleźć. Oni szanują mnie, ale też nie powinienem marnować młodości na ascetyzm. Ja do nich, że nie wypada, ale oni, że szczerze mówiąc mają w dupie co wypada a co nie. I że jak Oli już nie ma, dla nich najważniejszy jest Aleks. A Aleks powinien mieć rodziców, oboje. Ja do nich, że jest taka jedna dziewczyna, co prawda dużo młodsza, na studiach i w ogóle taka dość ogarnięta. A tata Oli kładzie mi rękę na ramieniu i mówi, że jestem dla nich jak syn, a dla syna to oni by chcieli jak najlepiej.

Taki pokrzepiony dość wyszedłem od nich. Ale zamiast myśleć o dupach myślałem, że za pięć dni mecz z Catanią.
Odnośnik do komentarza

Z głośników naparzał
. Cała ulica od dworca PKP aż po most przy elektrowni wodnej była wycięta z ruchu. Ludzie ubrani w pstrokate stroje, z wymyślnymi kapeluszami, szalikami, pomalowani w barwy herbu KSK tańczyli, tupali i w ogóle coś w rytm muzyki. A DJ serwował co chwila jak nie to, to Welcome to Sain’t Tropez. Kasy sprzedaly komplet biletów, ale przed samym spotkaniem i tak przylazło pełno wiary i każdy liczył na konika. Bez względu na cenę. Słyszałem nawet, jak jeden kolo chciał taki bilet za dwa klocki opchnąć, chociaż w normalnej cenie stał po 150 zł. Parodia, no ale takie polskie piekiełko jest przecież normalne, na porządku dziennym. Zwłaszcza u nas.

Przeciskaliśmy się przez tłum na dwie godziny przed samym meczem. Autobus był ciasno oblegany z każdej strony, a nasz kiero na pełnym klaksonie, w rytm znanej muzyczki piłkarskiej usiłował przestrzegać przed groźnym zderzakiem. I tak, minęliśmy tłum szalujących nastolatków, chyba na ecstasy, bo oprócz wymyślnych figur i okrzyków macali się po cycach i kroczach jak by to było tak normalne jak przeczesywanie włosów grzebieniem. A potem wjechaliśmy w tłum kibiców co odpalili race dymne, szumieli szalikami i flagami, na przemian kraju i Jeleniej Góry. Czułem się, jak byśmy co najmniej grali w finale, a to przecież pierwszy mecz grupowy. Pierwsze wojaże, śliwki robaczywki i w ogóle taka pierwsza inicjacja.

Jak już byliśmy w szatni to zamknąłem drzwi na klucz, wyjebałem ze środka wszystkich prócz piłkarzy i zacząłem prawić kazanie. Że to pierwszy mecz, że musimy grać delikatnie. Że jesteśmy dzisiaj jak typowy szesnastolatek podczas pierwszego razu ze swoją dziewczyną. Już nie trzymamy się za rączki, teraz wkładamy, ale tak delikatnie, ostrożnie, z grą wstępną. Jak się rzucimy i od razu wchodzimy w środek to lipna inicjacja. Wszyscy na mnie gały, jak bym im kazał zmienić wyznanie co najmniej. A potem dałem dłoń przed siebie, każdy na nią swą położył i na raz dwa trzy krzyknęliśmy „ W sercu utkwiła, karkonoska siła!!!”

 

Skład Catani przedstawiał się o tak o :

 

Andujar

Marco Carbone - Hans Martinez - Giuseppe Bellusci – Pablo Alvarez

Rodolfo Conti – Ivelin Popov – Torric

Nordin Amrabat

Frederic Nimiani – Takayuki Morimoto

 

Oprócz Alvareza na obronie nie znałem dosłownie nikogo, chociaż oglądałem co najmniej pięć-sześć spotkań tygodniowo. No ale Catania grała dzisiaj serio zajebiozo. Atakowali z każdej strony, podstępnie jak szpiedzy NKWD i skutecznie jak Adaś Małysz. My zagraliśmy asekuracyjnie, raz po raz próbując im przywalić coś konkretnego. Do przerwy było 0:0 więc mieliśmy już jakieś tam sianko za remis w kieszeni. No ale w drugiej połowie po kozackiej akcji Conti – Nimiani Catania zdobyła jedynego gola i tym samym zabrała nam szanse na cokolwiek. I chociaż przerznęliśmy jak w każdym meczu kadra Polski, czułem, że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa w tych rozgrywkach.

 

Jak schodziliśmy z murawy to nasi darli się „ Dziękujemy, dziękujemy! ”
Odnośnik do komentarza

Po porażce z Catanią w drużynie panowały grobowe nastroje. Próbowałem motywować chłopaków pokaźną premią za mecz z Karlsruhe, ale żaden jakoś się tym nie jarał. No to pomyślałem, że skoro tak to robimy dzień wolny i ciśniemy do Sandry, do Karpacza na basen. Tam będą masaże, sauny, jacuzzi i w ogóle zajebiście. Na to nie musiałem długo namawiać, zebraliśmy paczkę, Alvaro podjechał po nas autokarem i dzida na Kowary i Karpacz. Na miejscu okazało się, że akurat w tym samym czasie z basenu korzystać będą dupeczki z liceum z Cieplic, ale, że jesteśmy gwiazdy, to możemy też, w międzyczasie. Chłopaki napinali klaty, prężyli bice i cisnęli tak spięci po kafelkach pokazując laskom, że testosteron zamiast krwi w ich żyłach płynie. A te jakoś niewzruszone wolały swoich szkieletorowatych facetów adorować. Napakowany Claudinho wlazł do jacuzzi gdzie się bulgotały cztery laseczki. Próbował coś zagadać, ale one udawały, że go tam nie ma. Potem gapię się na El Taourghi, a ten strzałką pływa i całkiem przypadkiem uderza co chwila w nogi dupeczek. A potem wypływa, mówi, że przeprasza i zaczyna bajerować. Jemu akurat wychodzi całkiem nieźle, bo to Ciapaty. Ja tam może jestem niekumaty, ale nie wiem czemu Polki tak chętnie dają dupy tym ciapatym. Romaniuk z Cygalem wybrali sobie rury zjazdowe i robili wyścigi, który pierwszy, który szybszy i tak dalej. Nie podobało się to ratownikom, bo cisnęli w gwizdki co rusz, ale nasi mieli to w dupach.

Ja natomiast wywaliłem się na leżaku, wystawiłem sadło na słońce i z boczku obczajałem wszystkich. I pewnie tak bym skończył dzisiejsze posiedzenie gdyby nie to, że przylazła do mnie ratowniczka. Najpierw usiadła obok i sprawdzała, czy w krzyżówce wszystkie hasła wypełniła. Potem udawała, że jest zajęta obserwacją i inwigilacją, czy aby na bank żaden z piłkarzy nie sadzi w basenie jakiejś. Ale kiedy byłem obojętny sama zagadała. Pochodziła z Borowic, a tutaj to akurat sobie pracowała na wakacje. Mówiła, że ma męża, ale ten to w delegacjach całe życie jest i ma mało czasu na cokolwiek. A jej to cokolwiek to nie pasi, bo ona to by wolała coś, a nie cokolwiek. Pytam jej więc co tu robi, skoro mąż ciapę trzepie niezłą pewnie, a ona, że coś musi robić. Bo w domu to zwariować idzie, dzieci nie ma, psa nie ma. Sama sobie gospodarzem i przyjacielem. Gapię się tak na nią i widzę, że to całkiem niezła świnka. Wszystko na swoim miejscu, nawet więcej niż wszystko, oczy brązowe, włosy blond spięte w kok, a na szyi między dwoma wzniesieniami dynda sobie gwizdek. Ona do mnie czemu się na cycki gapię, a ja palę rumieńcem i mówię, że na gwizdek. Ona, że każdy tak mówi i że faceci to są w ogóle pojebanym gatunkiem człowieka. Myślą co pięć sekund o seksie. I mówi, że na bank w myślach już ją zapinam. Wkurwiony wstaję z krzesła, ale ona nie daje za wygraną. I już podniesionym głosem gada tak, że nasz wymarzony dzień wyglądać powinien następująco :

Najpierw dzwoni budzik. Potem ktoś mi robi loda. Potem idę się wysrać, ale tak porządnie, czytając przy tym jakąś fajną gazetę. Na śniadanie stek, jaja, kawa, tosty, a to wszystko powinna cycata blondyna robić. Jak zjem, znów loda mi trzaska, ale teraz z połykiem. Potem mój szofer mnie wiezie do pracy, a w aucie mam lodowatą whisky. Wysiadam na lotnisku, wsiadam w prywatny odrzutowiec a tam dwie dupeczki czekają, żebym je wyruchał. Jak ląduję, wchodzę do swojego prywatnego gabinetu, a tam moje sekretarki są nago. Piję whisky, załatwiam co mam załatwiać i wracam do domu. Po powrocie snów wielka kupa, prysznic, golenie ryja. Na kolację homar, wino, deser lodowy podawany na wielgachnych cycach jakiejś nastolatki. Potem sex z trzema kobietami, masaż, pizza, piętnastosekundowy pierd i zasypiam.

Jak skończyła ruszyłem bez słowa pod prysznic zmyć z siebie ten śmierdzący chlor. I jak zrzuciłem wszystko z siebie, ratowniczka zamknęła drzwi na klucz, zrzuciła fatałaszki i sadzi mi się na berło. Przez moment miałem ochotę pokazać jej co potrafi prawdziwy trener. Ale potem pomimo próby ucieczki ona powaliła mnie na ziemię i wessała pewną część mojego ciała.

Jak wracaliśmy autokarem Cygal usiadł obok mnie i pyta gdzie byłem, jak mnie nie było. Ja do niego, że cały czas siedziałem na basenie. Ale wtedy on tylko poruszał brwiami w górę i w dół, szturchnął mnie i powiedział, że nareszcie zaczynam odżywać.
Odnośnik do komentarza

Kolejne dwa mecze to był obraz nędzy i rozpaczy. Dopiero teraz dotarło do mnie, że ściągnąłem za dużo wiary przed sezonem i ta wiara nie daje rady się zgrać. Brazylijczycy próbuj gadać po angielsku, ale nie bardzo im to idzie. Portugalczyk Xande w ogóle nie kuma nic, prócz swojego, z kolei wszyscy Polacy których ściągnąłem nie kumają nic prócz polskiego. I jak tu się zgrać na murawie? Każdy preferuje odmienny styl, zajebisty w poprzednim klubie, cienki jak kutas kolibra u nas. Mieliśmy tu pieprzoną wieżę Babel, a ja powoli traciłem zmysł Mourinho i popadałem w niezwykle zajebiście modną w dzisiejszych czasach deprechę.

No bo jak inaczej wytłumaczyć, że w tamtym sezonie potrafiliśmy wbić innym po trzy, cztery bramy w meczu, a teraz rzeźbimy się jak patykiem w gównie, żeby strzelić choć jednego gola? W dodatku jak przyszły te ostre przygotowania połowa składu nagle nie ma siły, nagle kontuzje, choroby, sraczki, zatrucia, pogrzeby rodziny. Wyszło tak, że musiałem się posiłkować przez pewien czas zawodnikami, o których w życiu bym nie pomyślał, że kiedykolwiek wylezą w naszym trykocie. Ot i k***a mam swoje przekonania co do własnych możliwości wynajdywania zajebistych zawodników, na wczasach. Od tej pory postanowiłem sobie, że jak ściągam kogoś to patrzę w jakim języku świergota. Jak nie ma u nas nikogo kto w jego rozumie, to ściągam szkoleniowca co rozumie. A jak nie ściągam, to i jego też nie ściągam, bo to kasa leci, a problemów więcej niż pozytywów.

23 września pojechaliśmy do Gdyni na mecz z Arką. Wyjazdowe potyczki nigdy nie szły nam wybitnie dobrze, no ale tym razem chciałem zgarnąć całą pulę. I wygraliśmy, ale po tak beznadziejnej grze, że w pewnym momencie z nudów zacząłem wydłubywać kozy z nosa i zlepiać je w jedną, wielką kulkę. A później jak wystrzeliłem z prztyczka z tej kulki to kamery to zarejestrowały i w gazetach o poranku były wzmianki o moich prekambryjskim wychowaniu.

Arka Gdynia 0:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Pineda )

 

Potem u siebie zagraliśmy z Lechem Poznań. Android Damian Kądzior miał w tym meczu swój debiut i już na samym wyjściu na murawę zalała go fala oklasków. To znaczy jedni klaskali bo byli zachwyceni, a inni oburzeni. Ktoś dam darł jadaczkę, że jaja sobie robię puszczając 14latka na mecz Ekstraklasy. Ale po trzech solowych akcjach zamknęli pyski, a potem otwierali je tylko po to żeby powiedzieć „ ach i och”. Niestety Damian w 75 minucie dostał drugą żółtą kartkę za faul taktyczny i mecz kończyliśmy w niepełnym składzie. Ale remis z Lechem to nie koniec świata przecież.

Karkonosze Jelenia Góra 0:0 Lech Poznań

 

Za to na początku października pojechaliśmy do Dojczów na spotkanie z Karlsruhe. Po drodze mijaliśmy komisy pękające w szwach od rozwalonych, pospawanych aut sprzedawanych jako fantastyczna okazja cenowa. Turasy i Ruskie lubowali się w tych specjałach. Swego czasu słyszałem nawet jak sprzedawali fury pospawane z czterech przeznaczonych do kasacji. Potem lakier, kosmetyka i najarany Polak łyka jak młody pelikan furę od starszego dziadka, który pomykał nią z rodziną tylko w parzyste niedziele do kościoła. I to wyłącznie jak było ciepło. Innym razem słyszałem opowieść gościa, co auta targa na zamówienie, z Dojczów do Polski. Mówił, że ściągnął trzyletniego Focusa z przebiegiem 940 tysięcy kilometrów. Serwisowany od początku do końca w salonie. Jak wystawił go po nieco niższej cenie niż rynkowe, przez 2 tygodnie nie miał telefonu. Ale jak cofnął licznik na 130 koła, na drugi dzień poszedł za dobry pieniądz. Wniosek? Polacy uwielbiają być ruchani jak dzieci z dworca zoo. A na Wildparkstadion to było gorąco jak w Stambule. Ponad czternaście tysięcy gardeł darło się po szwabsku, że coś tam coś tam. Nie wiedziałem w sumie co, bo ja niemiecki to znam tylko z Czterech Pancernych i Psa. Zresztą, każde słowo po niemiecku brzmi jak Auschwitz czy Schleswig Holstein.

Karlsruhe pokazało nam, że pomimo słabego składu grają piłę o poziom lepszą od nas. Broniliśmy się zacięcie, ale zapomnieliśmy przy tym o ataku i po 90 minutach na tablicy widniał bezbramkowy remis. Szczerze mówiąc byłem zadowolony. Remis na wyjeździe, z niby bardziej renomowaną marką. No i kapusta na konto.

Karlsruhe 0:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Po spotkaniu w prasie ukazały się tytuły „ Polski kopciuszek w Europie ”, „ Trener znikąd, team znikąd, walczą jak lwy”. A potem seria wywiadów. Piłem Red Bulla za kawą, kawę za energetykami z Lidla. Gadałem do północy, a potem dopiero wróciliśmy do Polski. Wyjebani jak koń po westernie.

Odnośnik do komentarza

Przemek został na noc u rodziców, poza granicami miasta, więc miałem całą chatę dla siebie. Postanowiłem zorganizować coś, czego nie robiłem od dawien dawna. W tym celu wybrałem się na małą przejażdżkę po mieście. Odwiedzałem galerie, sklepy, sklepiki i stoiska, wybierałem co najlepsze, a później upychałem wszystko na tylnych siedzeniach. Aleks dzielnie znosił oczekiwanie na tatę szarpiąc pluszowego misia. Specjalnie dla niego musiałem przypiąć drugi fotelik dziecięcy, no bo to kumpel, a kumpla trzeba traktować z najwyższą godnością.

W domu o dziwo sam posprzątałem. Ścieranie kurzy, odkurzanie, polerowanie paneli. A potem to tak, uruchomiłem sobie na DVD „ Gotuj z Okrasą ” i z pilotem w łapie, stopując co chwila przygotowywałem żarełko. Daga miała wpaść tak za dwie godziny, ale tylko do opieki. Chciałem jej zrobić niespodziankę. Po godzinnych walkach stoczonych z kurczakiem, rybą, polędwicą, miętą, oregano, ryżem, makaronem, przyprawami i tak dalej zadzwoniłem do knajpy i zamówiłem żarcie z restauracji. Potem przeczesałem całą kolekcję oryginalnych płyt na stojaku, wybrałem Katie Melua, uruchomiłem nuty i Aleks usnął na sofie z gryzakiem w buzi.

Daga przyszła o osiemnastej. Kazałem jej zamknąć oczy, odwróciłem do siebie tyłem i pomogłem ściągnąć płaszcz. Zaczęła głośniej oddychać. Myślała chyba, że ją wezmę na korytarzu od tylca. Zaprowadziłem ją do pokoju, wcisnąłem na pilocie zostawionym wcześniej na wyrku „play” i powiedziałem, że może już się gapić. Na długim, szklanym stole parowały dwa półmiski pieczonego mięcha. Obok były surówki, koreczki, kuler z szampanem, czerwone wino. Ona na mnie wielkie oczy, a ja ją za dłoń, odsuwam krzesło i mówię, żeby usiadła. Olo chrapał w najlepsze, więc przykryłem go kocykiem w słonia Trąbalskiego. A potem raczyliśmy się winem szamając to, co nam pan Adaś przywiózł. Oczywiście gadałem, że wszystko zrobiłem sam.

Gdy na niebie księżyc z gwiazdami sadził po oknach blaskiem, wstałem, podkręciłem nieco

i poprosiłem ją do tańca. Wirowaliśmy sobie wyginając ciała w przód, w tył, jak jacyś pieprzeni instruktorzy tańców latynoskich. Po chwili przysunąłem ją do siebie. Była taka delikatna jak płatek róży gnany letnim podmuchem wiatru. I kiedy miałem już pocałować jej aksamitne usta … Aleks rozdarł się głośniej od Melua. Przerwał nam, brutalnie, chwilę uniesienia. Daga chwyciła go, uniosła w górę, a w powietrze wzbił się zamiast zapachu mięsa, smród świeżej kupy.

 

Gdy atmosfera sflaczała jak biceps po zakończonym cyklu z omki, usiadłem w kuchni, spojrzałem w gwieździste niebo i zamoczyłem usta w czerwieni wina. Trwałem w tej ciszy z pięć minut, a później poczułem dłonie na szyi. Musnęła wargą moje ucho, szepnęła coś, o czym pisać nie wypada, a później …

Baciami Ancora, Baciami.
Odnośnik do komentarza

Jakiś ten świat się piękniejszy zrobił. No bo teraz to nawet deszcz za oknem pukał w parapet romantycznie. W prasie zaczęli trąbić, że mam nową babę i że szybko sobie ją znalazłem. W Party i na Pudelku pisali, że jestem jak Ryan Giggs zdradzający i walący żonę swojego brata. Nawet prezes coś tam burczał pod nosem, że mu nie pasi moje zachowanie. Ale jego to akurat sobie tak owinąłem dookoła palucha, że grał jak mu zagrałem. A jak mu nie pasi, nie mój problem. Sam rucha dwadzieścia pięć lat młodszą od siebie dupeczkę i przykładem to wcale nie świeci.

Trzy kolejne mecze w lidze to już spektakl pełną gębą. Chłopaki nabrali pewności siebie i tryskali optymizmem. Do tego zatrudniłem w klubie dietetyka i każdy miał odpowiednio zbilansowaną dietę, zakaz alkoholu na dzień przed spotkaniem i w ogóle, jakoś tak było bardziej rześko.

A zaczęło się od pewnego zwycięstwa z Górnikiem Łęczną, u nas, w ojczystej ziemi. Wsadziliśmy im trzy oka, oni nam jedno i to w zasadzie ze spalonego. Darłem się, że pobite gary, ale pan Pskit pewnie dostał kilka róż przed meczem, więc próbował udawać, że nie widział, jak widział. Kibice zaśpiewali mu więc hymn miłosierny „ Jebać sędziego i całą rodzinę jego ”.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Górnik Łęczna

( Lisowski, Shikanda, Claudinho )

 

No a potem to mecz z Legią Warszawa. Oni to zawsze nam na drodze do mistrzostwa psuli morale. To z nimi było najciężej. Zawsze walczyli do upadłego, do ostatniej kropli potu czy tam czasami krwi, jak się wymskło komuś wślizgnąć zamiast w piłkę w mięsko. I z Legią to zremisowaliśmy. Było w pewnym momencie gorąco, co chwila luzowałem krawat pod szyją, a moi co chwila serwowali mi taką surówkę emocji, że w przerwie zamiast drzeć na nich japę uwalniałem orkę w kibelku. Jedyną bramę dla nas zdobył Machaj. A on to przypadkiem się znalazł w składzie, bo Sunzu zaniemógł po chrzcinach dzieciaka swojego brata. Ponoć zjarali się jakimiś liśćmi z Afryki tak mocno, że wylazł na szafę, położył się tam i zabraniał podchodzić do drzwi bo wypuści ze środka Cerbera.

Legia Warszawa 1:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Machaj )

 

Z Piastem Gliwice to był ten mecz, gdzie cały mecz się nic nie dzieje. A potem to taki zawodnik jak Kluivert, stoi w jednym miejscu, dwa razy dotknie piłki i trzy punkty lecą na konto z prędkością wygłodniałego studenta w KFC. Od 66 minuty przegrywaliśmy jedną bramką i do samego końca niemal myślałem, że urwą nam dziady trzy punkty. No ale wtedy to Ngassa strzelił na bramę, gała odbiła się od Zunigi i wpadła dając nam remis. Jak postawili piłkę na środku to znów Ngassa wymanewrował chłopaków z Gliwic, podał do Zunigi a ten odwrócony plecami ot tak, po prostu, zasadził za kołnierz rogalika.

Piast Gliwice 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

 

A potem przyszła Liga Europy. Mecz z Rubinem Kazań miał nam dać solidne podstawy do wyjścia z grupy. Bo w końcu ile można przegrywać albo remisować z lepszymi? Czasami trzeba liczyć na łut szczęścia i w tym meczu akurat mieliśmy takie coś. Ruskie wyszły tak o :

 

Streltsov

Cahais – Konovalov – Toro – Rosales

Goayran – Carlos Eduardo – Murawski – Kisliak

Schechter – Pavlyuchenko

 

Murawski coś tam zagadywał do nas, ale nasi to mu powiedzieli, że po meczu można gadać, a teraz nie ma opierdalania. I zaczęliśmy zajebiście, bo w 14 minucie pierwsze trafienie po ostro bitym rogu zaliczył Shikanda z bańki. A potem to w drugiej połowie Zuniga z woleja przywalił od słupka i mieliśmy swoje trzy punkty. Jak pan Jones gwizdnął po raz ostatni to z trybun poleciały serpentyny.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 Rubin Kazań

( Shikanda, Zuniga )

Po tym meczu w tabeli byliśmy drudzy, zaraz za Catanią.

Odnośnik do komentarza

A on to przypadkiem się znalazł w składzie, bo Sunzu zaniemógł po chrzcinach dzieciaka swojego brata. Ponoć zjarali się jakimiś liśćmi z Afryki tak mocno, że wylazł na szafę, położył się tam i zabraniał podchodzić do drzwi bo wypuści ze środka Cerbera.

 

Dobre :rotfl:

 

Gratki za Rubin Kazań :)

Odnośnik do komentarza

Kelnerów ze Śląska Wrocław powieźliśmy na wyjeździe dwa do zera. Ale to nie byle jakie dwa było. Nasz środkowy pomocnik, co go łyknąłem przed sezonem, zasadził oba jak z armaty. I przy pierwszej bramce musieli przerwać spotkanie, bo po torpedzie w samo prawe okno gała zerwała linki i zawinęła się na tej podtrzymującej siatkę z pięć razy. Ci ze Śląska szczęki rozwartokątne, cisną po spawarki i inne linki, a sędzia spokojnie zżarł sobie paznokcie, a potem puścił mecz dalej. Jak puścił, to zaraz Pineda z woleja wysadził w drugie okno, ale teraz to gała odbiła się jeszcze od słupka i dopiero zatrzepotała w siatce. Nasi Śląskowi faka, Śląsk naszym, że zdechniemy. No ale do końca wynik się nie zmienił i trzy punkty na nasze konto.

Śląsk Wrocław 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Pineda 2x)

 

Potem w JG pomyślałem, że czas zmienić mieszkanie. No bo tutaj to w czwórkę nam trochę ciasno, a Przemek to się wstydzi dupy przyprowadzać jak jest Daga, a Daga się wstydzi dupy dawać jak on śpi za ścianą. I w sumie mi to było nawet na rękę, zwłaszcza, że rodzice Oli gadali, że się cieszą i w ogóle. A w klubie postawili nam taki budynek przy szatni, w którym mogliśmy się masować, było jacuzzi, sauna, solarium, kosmetyczka i w ogóle taki full wypas jak na filmach. Teraz to po meczu zamiast jechać do domu zostawaliśmy godzinę i nas łupali, nastawiali i karmili aż furczało jak po kapuśniaku. Michniewicz był dumny, bo to jego pomysł. A ja chciałem go wywalić, bo mnie wkurwiał jak mikroskopijny komar w letni wieczór bzyczący nad uchem. Bo tak, jak graliśmy z silnym rywalem, to gadał nam w przerwie, że możemy już grać na luzie. A ja, ze nie, że trzeba brać dupę w troki. To on w polemikę ze mną, a ja mu drzwi pokazywałem i kazałem spierdalać. Wtedy foch, drużyna łach, a ja autorytet traciłem i dobrą twarz.

 

Ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki było trochę ciężej, ale też wygraliśmy. Najpierw Matic z lewej flanki próbował zagrywać ostrą wrzutkę, ale mu piła zeszła i wpadła w drugiej minucie do siatki. Potem zieloni wyrównali po kiksie Toure. Nasz bramkarz dawno nie popełnił większego błędu, więc mogłem mu po trosze to wybaczyć. Zwłaszcza, że w drugiej połowie na trzy punkty wywindował nas Zuniga ładując dziuplę ich bramkarzowi. Trzy oczka, znów pozycja wyżej i walka o mistrzostwo nabierała rumieńców. Byłem pewien, że w tym sezonie pokażemy wszystkim gdzie pieprz rośnie.

Świt Nowy Dwór Mazowiecki 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Matic, Zuniga )

 

A potem przylazł najcięższy mecz w tym sezonie. W Pucharze Polski spotkaliśmy się z Polonią Bytom. Pewnie normalnie pojechalibyśmy z kelnerami, no ale to puchar a nie liga, a w pucharach to się dzieje zawsze. I tego dnia jedynego gola dla nas zdobył Leszczak z czuba, Polonia na samym początku dała sobie prowadzenie, więc była dogrywka a potem karniaki. Odpaliłem papierocha i stałem na linii ściskając nerwowo powietrze w garści. Na szczęście Toure miał dzień konia i chwycił wszystkie trzy strzały. U nas nie trafił tylko Xande i jak arbiter Musiał gwizdnął po raz ostatni to chłopaki tańczyli jak by finał wygrali.

Polonia Bytom 1:1 ( 1:3k) Karkonosze Jelenia Góra

( Leszczak )

 

Piątego listopada na wyjeździe, u Ruskich zagraliśmy z Rubinem rewanż. Na termometrze tylko cztery stopnie, dookoła wszyscy w kurtkach i czapkach, pizgało jak w kieleckim. Chciałem wygrać, bo wtedy to na bank byśmy awansowali. Ale u Ruskich to się zawsze gra jak w rosyjską ruletkę. I tego dnia to w ogóle Toure miał dzień, po którym cała Europa już o nim gadała.

Rozpoczęło się od naszej akcji. Ngassa, Sunzu, Matic, Ngassa i Toro go tnie równo z trawą w polu karnym. Murawski się za łba łapie, krzyczy po polsku co sądzi o cnocie jego matki, a do piłki podlazł Claudinho i pyknął lekko w prawo. Jeden do zera. Czułem jak mi kość ogonowa lezie po plecach do potylicy. Ale to były dobre złego początki. Ruskie wytoczyli całą artylerię, ustawili na polu karnym Toure i naparzali co kilka minut. W 51 minucie Konovalov przywalił z bani w Toure. A nasz czarnoskóry golkiper chwycił piłę i padł z nią na murawę, ale tak niefortunnie że sadłem wpakował ją za linię i łysy arbiter Drees pokazał na środek. Myślę sobie wtedy, że teraz to się chłop załamie. Ale on nie sprzedał dupska tanio. Po tym golu to parował wszystko co się dało. I wyszło tak, że Rubin 37 razy nam strzelał na bramę, 18 strzałów było celnych. A tylko jedna bramka. A my? A my w dziesiątkę kończyliśmy, bo debil Leandro w doliczonym czasie gry pierwszej połowy Murawskiemu za pyskówkę wysadził sierpa.

Rubin Kazań 1:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Claudinho )

Odnośnik do komentarza

Romaniuk mieszkał już z Justyną z pakerni na stałe. Mimo różnicy wieku ponad dyszki ponoć dogadywali się, jak by byli parą od zawsze. W podzięce za zeswatanie kupili mi taki globus co to do niego się alkohol wsadza. Postawiłem go w pokoju, obok TV, żeby mieć ambrozję zawsze pod ręką. I to było tak, że piliśmy tego dnia dość sporo. W sensie, ja i Daga, Patryk i Justyna. Olo został tradycyjnie w takich sytuacjach u Oli rodziców. Piłem whisky zapijając wódką, więc po jakichś dwóch godzinach byłem sztywny jak latarnia przy chodniku. Daga kładła się na moje ramię i przysypiała, ale Romaniuk z Justyną dalej chcieli pić. Mocne łby mieli, jak prawdziwi Polacy na Wyspach. I kiedy już pękła kolejna flaszka nagle Justyna zaczęła mi wyrzuty robić. No bo kiedyś byłem inny, lepszy, taki młokos. I wtedy to nie szastałem kapustą na lewo i prawo tylko skromnie miałem. W bidon kompot, koszulka z lumpeksu i na pakerni zasuwałem żeby się jej podobać. Ja do niej, że to raczej nie wypada teraz sobie wypominać, ale ta ciągnie wątek naszej dawnej znajomości. Patryk siedzi obok, takim na w pół martwym wzrokiem już ogarnia otoczenie. Justyna gada dalej, że kiedyś to miałem poloneza i nie było problemów, że dupy się nie oglądają. Nieogolony chodziłem, w starych ciuchach, a teraz? Pytam jej czy z charakteru też się zmieniłem, a ona, że tak. Bo kiedyś to ją chciałem, a teraz jak mam to wszystko to już mi hura bura w bani. Wkurwiony odsunąłem Dagę, podłożyłem jej poduszkę pod łepetynkę i idę w szranki na słowa. I gadam tak, że po pierwsze to powinna się cieszyć, że ktoś ją pokochał. I patrzę wtedy na Romaniuka, a on to patrzy wszędzie i nigdzie na raz. Po drugie, mówię, żeby nie myślała, że teraz to może żreć i przytyć dwadzieścia kilo, skoro on już ją zechciał. Po trzecie musi pamiętać, że od piwa to się facet nie zatruje. Ona zdziwiona, a ja dalej : Po czwarte, nie może go wypytywać gdzie był, co robił, z kim pił. Musi sama dedukować, bo ją rzuci jak jej pierwszy mąż. Po piąte musi uważać, żeby zupa nie była za słona zbyt często. Jak skończyłem dawać rady, to ona zalana łzami polazła do łazienki, a ja znów pociągnąłem z kielona brązowy trunek.

Pan Edzio przyjechał po nich zaraz po północy. Nie mogłem mu niestety pomóc wyciągnąć zwłoki na dwór, bo sam byłem w podobnym stanie nieważkości. Na szczęście Edzio to tęgi chłop. Miał w bicepsie tyle ile przeciętny waleń w kutasie, więc podnosił oba ciała z gracją baletnicy. Mówił, że właśnie niedawno wrócił lawetą z Gdańska. Pytam go co robił na drugim końcu Polski, a on, że zadzwonił jakiś nawalony gość i poprosił, żeby mu auto zaholował do domu. No to wziął na pakę, chłop się z tyłu wywalił i usnął. Po drodze kazał sobie kupić na Lotosie jakąś gorzałkę i kiedy się budził, pociągał nieco z butelki za każdym razem pytając, czy Edzio ma ochotę. Jak dojechali o poranku do Gdańska kazał mu wjechać w taką spokojną dzielnicę, a później na jej końcu była posesja. Gość wysiadł odpalił furę i mówi, że wjedzie i skoczy tylko na moment do domu po siano, żeby mu zapłacić. Edzio mówi, że za trasę będzie 2500 złotych. A on wjechał, polazł do domu, zamknął bramę i wypuścił cztery Pitbulle na podwórko. A potem otworzył okno i powiedział, żeby się pierdolił. Więc wrócił za swoje do domu, przesiadł się na Merola i jest, bo dzwoniłem. Zrobiło mi się na moment głupio. Dałem mu patyka za trasę, ale mi oddał. Powiedział, że sam się sfrajerował, więc sam musi ponieść konsekwencje. Jak wychodził wręczyłem mu 0.7 dżaka Danielsa. To przyjął z uśmiechem.

A potem wziąłem Dagę na ręce, zaniosłem do pokoju, postawiłem obok łóżka miskę, colę i powerade, rozpuściłem dwie tablety magnezu w szklance i zbudziłem ją na moment żeby wypiła. Coś tam siorbała przez sen, a ja głaszcząc jej łepetynkę powtarzałem, żeby piła bo kac będzie mniejszy.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...