Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

@ Dzięki. Ale pamiętajcie, że to tylko fikcja literacka :):)

 

--------------------------------

 

Mały Aleksander pod opieką babci czuł się zajebiście. Najpierw płakał, bo dzieci to tak mają przecież, ale zaraz potem jak go mama Oli brała na ręce już przestawał. Spał więcej niż nie spał i, na całe szczęście, jak sadził kloce to go mama Oli tak o, bez obrzydzenia przewijała. Przez pierwsze kilka dni musiałem się tego uczyć, przyzwyczajać, że taki mały ludek wypełnia całą wolną przestrzeń mojego życia. A wypełniał i to nawet o wiele wiele więcej. No bo tak, w nocy nie spałem bo go nosiłem na rękach, w dzień musiałem go lulać, tulić, dawać zabawki, włączać pozytywkę i gadać i w ogóle musiał skumać, ze tata to ja, a nie mama Oli. W międzyczasie do domu przyjeżdżali jeszcze moi rodzice, Przemek, Patryk i tata Oli, tak na zmianę kursowali, jak dzienny i nocny autobus. Nie potrafiłem się na niczym skupić, no bo jak się skupić, kiedy serce płacze, kiedy myśli czarne, kiedy wiecznie słychać płacz.

Był podobny do mnie, bo miał moje oczy i jak się śmiał to takie dołeczki nad ustami. Po Oli odziedziczył gładką skórę, kolor włosów i pewnie wiele różnych ,innych rzeczy, o których miałem się wkrótce dowiedzieć. Wystawiłem dom na sprzedaż. Nie mogłem się odnaleźć, ogarnąć rzeczywistości, bo przecież wszędzie byliśmy razem, tu, tam, w łazience nawet i w kuchni. Nikt nam nie przeszkadzał, nikt nie zaglądał, no a hormony buzują, a raczej buzowały. Postanowiłem, że jak w niedługim czasie nikt chaty nie kupi, kupię drugą, gdzieś dalej stąd, gdzie są ludzie, gdzie będę miał kontakt z rzeczywistością. Bo pierwsze wieczory, jak Oli mama zostawała na noc z Olem, wyglądały mniej więcej tak, że

Carlosa Gardela wypełniał całą wolną przestrzeń. W szklance whisky nie zdążała zmoczyć denka, bo waliłem salwy jak żołnierze z muszkietów na pogrzebie. Nie paliłem, bo dym przecież dziecku szkodzi, no ale piłem. Piłem dużo, zawsze do dna, szklanki czy butelki. Byle by zapomnieć, byle by się pogodzić, byle by cokolwiek, byle by.

 

A potem przyszedł mecz, pierwszy samotny mecz, na wyjeździe. Pojechał ze mną Przemek, bo mówił, że tak będzie lepiej dla mnie. I pierwsza trasa w ekstraklasie dalej niż za miasto. Do Krakowa, na Reymana, żeby zagrać z Wisłą Kraków. Taktykę ustalił Michniewicz z resztą świty, bo ja byłem myślami za daleko. Siedziałem po prostu na ławce trenerskiej, tak o, dla zasady i gapiłem się w martwy punkt. A kiedy piłkarze pojawili się na murawie, każdy miał na rękawie czarną opaskę, sędzia nakazał minutę ciszy, a jak minęła to kibice Wisły Kraków wywiesili ogromny transparent z napisem „ Współczujemy”. Było mi szalenie miło, chociaż, nie powinno.

Mecz rozpoczął się od silnych ataków gospodarzy. Już w dziesiątej minucie w dogodnej sytuacji znalazł się Piotr Brożek ale jego uderzenie sparował na róg Toure. W 35 minucie Alejandro Bedoya otworzył wynik meczu i z linii pola karnego po ziemi w długi róg zasadził nam gola. Po przerwie Michniewicz wpuścił za Makassy Bangourę, bo ten niby lepiej się rozumiał z Giovannim. Niestety, w 57 minucie po koronkowej akcji Wisła zdobyła drugiego gola, a strzelcem był Paweł Brożek. Dwa do zera w plecy. Miałem to gdzieś, znów zamknąłem się w swojej rzeczywistości i patrzyłem na punkt łączenia zielonej trawy z białą linią. W 65 minucie Sunzu zagrał w uliczkę do Giovanniego, ten zrobił kółeczko i technicznym lobem dał nam bramkę kontaktową. W doliczonym czasie gry na stadionie zawrzało. Najpierw, w 91 minucie po faulu Siedlarza na Brożku Damian Zbozień nie wykorzystał karnego. Toure odebrał gałę od chłopca podającego piłki, zasadził długą piłę na El Taourghiego, ten balansem ciała zwiódł obrońcę i podał do wbiegającego ze skrzydła Ngassę. Nasz piłkarz z pierwszej piłki wysadził torpedę pod poprzeczkę i trybuny oszalały.

Karkonosze Jelenia Góra 2:2 Wisła Kraków

( Giovanni, Ngassa )

 

Kilka dni później na własnym podwórku pokonaliśmy GKS Bełchatów. I to fartem, bo jedyną bramkę dla nas zdobył Stephen Bengo próbując wrzucać z lewej flanki do nadbiegającego Romaniuka. Po trzech kolejkach mieliśmy zatem siedem punktów.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 GKS Bełchatów

( Bengo )

 

Początek września już nie nastrajał optymistycznie. Na wyjazdowe spotkanie z Piastem Gliwice zabrałem paczkę Nervosolu, bo już pojedyncze tabletki przestawały działać. Myślałem, żeby pójść do psychiatry czy czegoś w tym stylu, ale mama Oli twierdziła, że razem, w rodzinie, damy radę przezwyciężyć ten strach. Mówiła też, że przecież Ola by tego nie chciała, żebym się tak wyniszczał.

W Gliwicach, na Okrzei dostaliśmy pierwsze baty. Podopieczni Marcina Brosza doskonale rozpracowali naszą taktykę i pomimo bramki strzelonej przez Claudinho w 66 minucie meczu to spotkanie przegraliśmy.

Piast Gliwice 2:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Claudinho )

 

Po czterech kolejkach polskiej Ekstraklasy zajmowaliśmy szóstą pozycję w tabeli .

Odnośnik do komentarza

Życie zatoczyło martwe koło. Jeszcze wczoraj miałem wszystko, a dzisiaj jestem jak pan Mietek spod Żabki, degustator wysokosiarkowych trunków z najniższej półki. Nie dorosłem do roli ojca, a już perspektywa taplania się w upierdolonych jak stół Durczoka pieluchach napawała mnie przerażeniem. I owszem, Oli mama mi pomagała we wszystkim, no ale ile można? Chciałem zatrudnić jakąś nianię, ale wszyscy mi odradzali gadając, że jak to niania, Oli nie ma i już inną babę będę w domu kisić. No to brałem wózek z zainstalowanym kondomem od powietrza, wsadzałem do środka Aleksandra i cisnąłem z nim Acurą na treningi. I to wyglądało tak, że ja na parking a piłkarze zamiast kopać to do Olka. I trening trwał pół godziny dłużej, najczęściej.

 

Pozyskaliśmy nowego sponsora. Michniewicz z prezesem zmontowali dogodne warunki, tamci podpisali i dzięki temu mogliśmy sobie pozwolić na rozbudowę :

- Obiektów dla młodzieży.

- Obiektów treningowych.

- Stadionu ( o całe 5 tysięcy krzesełek więcej ).

- Klubowego sklepu.

- Klubowej kawiarni.

Po takich zabiegach nareszcie mieliśmy się stać klubem z wyższej półki, bo jak na razie to pan Godlewski pisał o nas, że jesteśmy traktorzyści z Sudetów i co najwyżej na własnym podwórku coś potrafimy. Czasami chciałem udzielić wywiadu komuś z Piłki Nożnej, ale jak zbierałem się na odwagę, nie było chętnych. A jak byli, to nie miałem czasu.

 

Aleks przyzwyczajał się do życia w trasie. Jak nie w aucie, to w autokarze. Na początku było mi ciężko ogarnąć psychologicznie temat, ale chłopaki okazali się zajebiście empatyczni. Nikt nie marudził jak płakał, nikt nie narzekał jak nawalił placka cięższego od autobusu. Po prostu, byliśmy rodziną.

 

Spotkanie z Wartą Poznań należało do tych nudniejszych. Niby była telewizja i dodatkowa mobilizacja, ale pokazaliśmy antyfutbol, unikając otwartej walki na froncie. W pierwszym kwadransie jedyną godną odnotowania akcję przeprowadzili goście, ale jak Pawlak wychodził sam na sam, Pacan mu wysadził z kolana po kolanie i Trochimiuk dał mu za to żółtą. W 40 minucie Bangoura dał nam zwycięstwo. Uderzył z pierwszej piłki, a gała zakręciła łagodny łuk na wysokości 1/3 słupka i wpadła do siatki. Reszta meczu to murowanie naszej bramki. Może nie było za kolorowo, ale skutecznie.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Warta Poznań

( Bangoura )

 

20 września pojechaliśmy do stolicy na mecz z Czarnymi Koszulami z Konwiktorskiej. Podopieczni Michała Probierza byli zdecydowanym faworytem tego meczu, a media spekulowały, że od tego spotkania rozpocznie się nasz powolny marsz ku drugiej lidze. Pomyślałem więc, że skoro tak, to zagramy z jednym napadziorem z przodu, z jednym pomocnikiem za nim i z całą resztą defensywnie nastawioną. I dało to taki skutek, że Polonia nie oddała ani jednego celnego strzału w światło bramki. Toure tylko kopał piątki, lub ewentualnie chwytał krosy z rogów. My aż pięciokrotnie zagrażaliśmy bramce Michala Gliwy, niestety, bezowocnie.

Polonia Warszawa 0:0 Karkonosze Jelenia Góra

Odnośnik do komentarza

Imię po matce. Nie było innego wyjścia …

 

-----------------------

 

Na ganku mokła gazeta. Wypadła mi jak wracałem z zakupów, widać, nie zauważyłem jej. Na pierwszej stronie widniał wielgachny napis „ nieruchomości ” a potem kilka, nawet więcej, ofert mieszkań, domówi tak dalej. Na początku przeżułem kawałem indyka, co go w parowarze zrobiłem z warzywami, ale zaraz potem zabrałem się do lektury. A była pasjonująca, trochę lepsza niż „Nad Niemnem”, wciągała, bo chciałem przecież zmienić chatę.

Tego samego dnia, zaraz po kawie przed domem pojawiło się jakieś małżeństwo. Przyjechali Fordem Galaxy, takim czarnym. Wziąłem Aleksa na łapy i im otwarłem bramę główną. To był taki gruby gość z brodą jak u Rumcajsa i chuda babka. Nie byli ani apetyczni, ani nieapetyczni, wyglądem przypominali bardziej nikogo niż kogoś. I oni, że dają za chatę trzysta tysięcy. Pytam ich więc czemu chcą kupić to tutaj, skoro niebawem będzie tu obwodnica, a oni, że skoro dom drewniany, to i chata góralska będzie pełną gębą. Podrzuciłem Aleksa. Uśmiechnął się do mnie i pisnął troszkę wierzgając nóżkami.

Ten gość pyta mnie kiedy bym chciał chatę sprzedać, a ja, że jak najszybciej, ale nie spodziewałem się ich tak wcześnie i to dzisiaj akurat. Oni, że im też na czasie zależy. Zostawili wizytówkę, zabrali dupę w troki i pojechali gdzieś, skąd przyjechali. I tak, siadam, Aleks w łóżeczku, a ja na stół gazetę, laptopa, niedopitą kawę i szukam. Ofert było tak dużo, że po godzinie miałem w głowie żwir zamiast mózgu. Dzwoniłem, tu, tam, nawet gdzie indziej, ale wszędzie, że dzisiaj czasu nie mają, że jutro też, a pojutrze to nie wiedzą. Myślę sobie, k***a, człowiek chce dać zarobić, a oni mają go w dupie. I wtedy dzwoni Oli mama i pyta, czy wszystko w porządku. Ja jej, że chaty szukam, a ona, że przecież mogę zamieszkać u nich. Mają jeden wolny pokój, będzie im zajebiście sympatycznie. Odmówiłem. Gdzie facet w moim wieku, z dzidzi na rękach, wprowadzi się do praktycznie obcych ludzi? Łokciem zwaliłem kubek na ziemię, spadła też gazeta. Gapię się, a tam oferta mieszkania – nowa plomba, 60 metrów kwadratowych, na nowo wybudowanym osiedlu. Dzwonię, pytam, ładuję Aleksa do auta i ciśniemy obczajać co tam ludzie przygotowali. I wtedy zadzwonił Przemek. Pytał, czy wszystko dobrze z nami, pytał czy mam co robić, pytał też, czy nie chciałbym, żeby mi potowarzyszył, bo przecież samotność to działa tak pozytywnie jak beczka arszeniku na śniadanie. Jak mu powiedziałem, że zmieniam zamieszkanie, to on pyta, czy mógłby mieszkać ze mną. Bo Karolina z Alicante nie wróciła. Pewnie rżnie się właśnie z Rubenem, w najlepsze, a on teraz został sam na sam z tą grubą krową od siebie. Patrzę raz jeszcze na ofertę tego biura nieruchomości. Są też inne mieszkania, większe, z trzema pokojami. Mówię mu, że będziemy jak pedały mieszkać z synem, a on, że kiedyś by mi to nie przeszkadzało, a teraz?

Zamieszkaliśmy razem. To znaczy, ja, Przemek i Aleks, ale każdy w osobnym pokoju. Przeprowadzka trwała dwa dni. Dwa jebane dni, wycięte z życiorysu, dwoma Fiatami Ducato. Połamali mi drzwiczki od szafy, zwalili na ziemię porcelanową rzeźbę co ją mi Czesiek dał. Ale było warto, bo po raz pierwszy od śmierci Oli poczułem, że jestem wolny. Tam mnie wszystko przytłaczało, wszędzie była ona, ona i ja, a nawet i Aleks. A tu jestem anonimowy, jak jakiś pieprzony Alien.

Chata poszła pod młotek w ten sam dzień. Dali mi trzy stówy, przybili piątkę i powiedzieli, że na bank będę mógł liczyć na darmowe żarcie. Ja do nich, że stać mnie na to przecież, ale oni, że to nie chodzi o to czy stać, ale o sam fakt.

Wieczorem pojechałem na cmentarz. Wiatr rozwalał śmieci z niedomkniętego kosza, obok głównej bramy. Przeżegnałem się pod kaplicą, odpaliłem znicza i postawiłem na pomniku, tuż przy krzyżu. Gadałem z Olą z pół godziny. Mówiłem jej o wszystkim, o tym jak Aleks się uśmiecha, jak wierzga nogami, o jej rodzicach. Potem gadałem o przeprowadzce i o tym, że chciałbym resztę życia zadedykować jej. Żeby była ze mnie dumna. To był 27 września.

 

Nazajutrz było nieco cieplej. Suche powietrze strącało liście z drzew, a kierowcy jak by trochę zwolnili podczas zapierdalania. Do nas, na Złotniczą wpadł były twór z Ameryki Południowej, Pogoń Szczecin, a ja miałem chrapkę na trzy punkty. Kasy opyliły maks biletów, więc i siano było i widownia. Kibice zmobilizowani do dopingu, piłkarze do dobrej gry. O to w tym wszystkim chodzi.

Jedynego gola trzepnął Moussa Bangoura, w drugiej części spotkania. Podał mu Ngassa, ten odklepał do Sunzu, Sunzu z pierwszej do napadziora, a ten rogalem w okienko.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Pogoń Szczecin

( Bangoura )

Odnośnik do komentarza

We wrocławskiej Ikea patrzyli na mnie jak na przybysza z kosmosu. Chciałem kupić kilka pierdów do mieszkania, ale co chwila ktoś mi strzelał zdjęcie, albo brał autograf. Przemek ruszył przed siebie i udawał, że nie zna mnie wcale i tylko dzięki temu mogliśmy zwieźć do chaty lampki, sztućce i inne pierdoły, co to są niezbędne, żeby się żyło godnie i na poziomie. I tak, wracamy, a tam stoisko z hot-dogami za zeta, z pepsi za zeta i tak dalej. I słyszę rozmowę dwóch łepków, co to mają gęby pełne bułek i padliny. I jeden gada, że jego rekord to siedem hot-dogów, a drugi, ze jego to dziewięć. Patrzę na Przemka, ten na mnie i prujemy z nich. A potem podchodzę, klepię jednego po ramieniu i mówię, że ja zjem dziesięć i zakładamy się o dwie dyszki. Jak mnie zobaczyli jeden opluł się pepsi, drugi zakrztusił hot-dogiem i musiała interweniować ochrona, wzywać pogotowie i tak dalej. Udałem, że mnie tam nie było i pocisnąłem do Acury.

Droga do domu była łatwa i przyjemna. Nie miałem punktów, więc cisnąłem moją sukę ile wlezie, waląc na podwójnej, na pasach, na skrzyżowaniach, po drugiej stronie. Ludzie trąbili, mrugali, pokazywali mi środkowy palec, ale miałem ich tak głęboko w dupie, jak Stany Zjednoczone posłuszeństwo Polski. Jak wjechaliśmy do Jeleniej dostałem telefon, żebym ocenił to, co zrobili budowlańcy. A zrobili zajebiście, bo sklep i kawiarnia wyglądały jak z filmu. Oto tak, przed wjazdem na stadion były drzwi, automatycznie rozsuwane. Jak się wchodziło do środka to na ścianach wisiały szaliki, koszulki i zdjęcia, moje, drużyny, działaczy. Każdy uśmiechnięty – tu trzymam puchar, tam trzymam koszulkę jak podpisywaliśmy kontrakt z Makassym. Na suficie punktowe światełka zajebiście rozświetlały grafitowe wnętrze. Były dwa rodzaje stolików. Jedne to takie żeby coś zeżreć i polecieć – drewniane, zdobione jeleniem krzesła przysunięte do grafitowych, kanciastych stołów. Po cztery przy każdym. I to było po lewej stronie baru, zaś po prawej mieliśmy pięć pięknych, bananowych sof ze szklanymi blatami przykręconymi do aluminiowych nóg. A nad każdym stołem wisiała plazma, a na plazmie leciały mecze. Bar to taki duży blat, a za nim alkoholu więcej niż dużo, dwa ekspresy do kawy, takie chłodnie z ciastkami i w ogóle. Było w czym wybierać. Jak wziąłem do ręki menu to obite było herbem Jeleniej Góry i napisem „ KS Karkonosze” a w środku wszystko ze zdjęciami, więc klient wiedział co będzie żarł albo pił. Podłoga w szarym kolorze zajebiście komponowała się z tym nowoczesnym wnętrzem. Zatrudnili jakieś dwie dupy z Kolegium Karkonoskiego, co to sobie dorabiać chciały po zajęciach. Nie miałem nic przeciwko. Nasza wyższa uczelnia i tak kształci wyłącznie bezrobotnych. No, chyba, że po studiach kolonizujemy Wyspy Brytyjskie. Podchodzę do baru, a ta jedna do mnie, że wita w skromnych progach i co bym chciał się napić. Ja się pytam czy ona wie kim jestem, a ona, że wie, bo od dziecka chodzi na mecze ze swoim dziadkiem Ludwikiem, a dziadek Ludwik to chodził na mecze od początku istnienia klubu. Nalała mi kawę z mlekiem, podała ciastko z kremem, a Przemek wziął Walkera z lodem i cytryną. Rozwaliłem się na kanapie, zaraz dolazł Michniewicz i przywitał nas próbując wyciągnąć z papierośnicy jakiegoś białego fajka, ale wtedy ta druga, ruda z mleczną twarzą do niego, ze tu jest zakaz jarania.

Posileni poleźliśmy do tego sklepu z pamiątkami. Mieścił się zaraz przy hali gdzie piłkarki ręczne w pierwszej lidze grają. I tak, to był spory budynek, a do środka wchodziło się przez szklane, pancerne drzwi. Wnętrze to taki wielki spożywczak, ale zamiast żarcia wszystkie pierdoły związane z klubem. Od szalików po komplet bielizny a nawet zegarki i naczynia. Wyglądał naprawdę zajebiście. Pytam Michniewicza, który właśnie karmi raka, czy tylko gadżety sprzedajemy, a on wtedy, że nie, że tutaj też będą piłkarze dawać autografy. A w planach mają konkursy, loterie i takie tam inne rzeczy, żeby klub promować i w ogóle.

Oparłem się o drzewo, co rosło obok trybun i nabrałem powietrza w płuca. Na niebie trochę jeszcze świeciło słońce przedzierając się przez chmury. Przemek polazł do auta, mój asystent został w sklepie, a ja, nie wiem czy sam do siebie czy nie, powiedziałem Oli, że i tak ją kocham nad życie i że to wszystko dla niej tutaj się dzieje.

 

Na początku października zagraliśmy dwa spotkania w lidze. Pierwsze to potyczka z Górnikiem Zabrze na ich terenie, drugi to mecz z gdyńską Arką u nas. Na wyjeździe graliśmy zawsze słabiej, przez co po trosze rozumiałem gorszą dyspozycję naszej formacji ofensywnej. Nie stworzyliśmy zbyt wielu sytuacji podbramkowych, za to Górnik owszem. Najdogodniejszym momentem do strzelenia bramki była sytuacja z 32 minuty, jak Siedlarz ściął równo z trawą Duana Fela, a poszkodowany przywalił w prawy róg z karniaka i Toure to wyjął.

Górnik Zabrze 0:0 Karkonosze Jelenia Góra

Zaraz potem przegraliśmy u siebie z Arką. To był zajebiście dziwny mecz, bo pan Piasecki sadził nam żółtą za żółtą a ja musiałem wykorzystywać co chwila zmiany, ale nie dlatego że ktoś grał ch****o, tylko żeby nam czerwieni skurczybyk nie dał. Siedem żółtych, tamci tylko dwie. Miarka przebrała się w 66 minucie. Bo tak, Gdynia ma atak, zabiera piłkę Jankowskiemu Bizagwira i próbuje zagrać do boku, ale wtedy to Broż sadzi mu taką kosę od tyłu, że nasz piłkarz płacze jak małe dziecko zwinięty w kulkę i trzyma girę w górze, a tam po getrze to zapierdala wodospad krwi. Piasecki tak się gapi na mnie, na piłkarza i najpierw każe mu wstać, ale kiedy mówię mu, że jest pierdolonym psychopatą i żeby się leczył na nogi bo na mózg to już za późno, bez pozwolenia na murawę wbiegają nasi medycy i chłopaka ściągają, a ja wpuszczam Ailtona. I tak, Arka zamiast nam oddać piłkę to skonstruowała akcję po której Grzesiek Kuświk sadzi nam gola i to jedynego w tym meczu.

Karkonosze Jelenia Góra 0:1 Arka Gdynia

Po tym meczu zajmowaliśmy szóstą pozycję w lidze.

A ja napisałem skargę na sędziego.

Odnośnik do komentarza

Droga do Białegostoku wiodła przez takie dziury, że moje złogi co chwila chciały opuścić jelita. Ten kiero z kucykiem dawał radę, ale jak próbował skręcać i omijać te gówna, to autobusem tak kołysało, że plecaki nam na łby spadały. Bangoura bardzo chciał, żebym im coś puścił z polskiego kina, bo oni po polsku to tak bardziej Kali zabić Krowę. I puściłem im Chłopaki nie płaczą, bo to taki film, co i przeklinać się nauczą i mówić normalnie też. Pół drogi Polacy pruli ze śmiechu, a tamci pruli z Polaków. Cygal się osmarkał i jego kluty wylądowały na nowej najce Siedlarza. Ten mu zasadził lepę na czoło, a wtedy z łokcia dostał Kamiński. Patrzyłem na ten cyrk i kręciłem z niedowierzaniem łbem. Kiero do mnie, czy widziałem te dwie młode dupeczki co je Michniewicz pozatrudniał. Ja mu że tak, a on, że miałby na jedną ochotę, tą rudą, ale ona taka jakaś niedostępna się wydaje. A potem mówi, że zna jej matkę, samotna babka, zasuwa w urzędzie miasta. Mówię mu, że mi w głowie mecz a nie dupy, a on przeprasza i wjeżdża w taką dziurę że autobus kołysze się jak jakiś Batory na pełnym morzu.

Z Jagiellonią Białystok graliśmy 18 października. Deszcz tak napierdalał o trawę, że widziałem czasami tylko tych co stoją tu, bo tych co stoją tam zasłaniały krople. Do tego targało szkieletem i kibice woleli spektakl oglądać bardziej w telewizji niż na żywo, przez co ponad sześć koła ich przylazło. Myślę sobie, że czas pokazać całej lidze jak się gra w Sudetach i daję skład ofensywny, aż chłopaki gały robią jak bym im coś z matką zrobił. I to było tak, że pan Górecki gwiżdże po raz pierwszy, a nasi cap za piłkę. Fonfara się rozglądał to mu zabrał Kuklis, zagrał do Sunzu. Sunzu zrobił kółeczko dookoła siebie, pyknął rogala do wbiegającego z prawego skrzydła Ngassę, ten zasadził z pierwszej piłki w krótki róg. Młody Pawłowski ustawiał sobie obronę i puścił przy krótkim słupku farfocla a Ngassa chciał zdjąć koszulkę jak darł japsko ale mu Giovanni wybił to z głowy. Reszta spotkania, czyli pozostałe 89 minut to brzydki mecz, nudny jak lekcja fizyki w liceum i paskudny jak twoja koleżanka z ławki. Graliśmy dobrze, więcej goli nie padło i trzy punkty na wyjeździe dawały nam awans w tabeli.

Jagiellonia Białystok 0:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Ngassa )

 

Tydzień po zwycięstwie znów cisnęliśmy po ojczyźnie z gościem w kucyku, ale teraz do Trójmiasta. Październikowa aura wstrzykiwała powoli w żyły jesienne deprechy, więc, żeby się im w łbach nie poprzewracało puszczałem w telewizji disco polo. Jedni rechotali, inni darli się że to gówno, ale przynajmniej pobudzałem ich wyobraźnię i mózgi. A co poniektórzy zdawali się zapomnieć, że je mają. Lechia Gdańsk dała nam srogą lekcję taktyki. Jarek Skrobacz, opiekun gospodarzy rozpracował nas jak gówniarz baton Kukuruku w przedszkolu na leżakowaniu. I tak, wyszliśmy zmobilizowani do działania i graliśmy całkiem nieźle. Niestety czar prysł w 41 minucie kiedy to Rafał Jankowski walnął w okno z wolnego. Kibice wystrzelili w górę jak wytryski a ja posmutniałem. W przerwie niewiele gadałem, niewiele analizowałem. Ot, po prostu mieliśmy zagrać lepiej. Gwóźdź do trumny wbił nam David Tyavkase, jak na początku drugiej połowy kropnął pod pachą Toure. Piłkę bramkarz zgasił biodrem, no ale leciała tak szybko że Bizagwira nie dobiegł i wtoczyła się do siaty.

Lechia Gdańsk 2:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

A potem przyszedł mecz w Pucharze Polski. W trzeciej rundzie na wyjeździe graliśmy z Piastem Gliwice. W zeszłym roku Legia pokonała nas w finale, więc i w tym chciałem zajść daleko. I prestiż i sianko zawsze się przyda. Rozpoczęło się od silnego uderzenia gospodarzy, bo w 20 minucie Bangura dał im prowadzenie. Na szczęście dla nas w doliczonym czasie gry pierwszej połowy Adrian Chomiuk dostał drugą żółtą za faul taktyczny i go pan Trochimiuk wywalił. W drugiej połowie wpuściłem za Opiyo Nowaka, a ten odwdzięczył się ładnym uderzeniem z klepki po długim słupku i był remis. Do końca meczu wynik nie uległ zmianie i musiałem pozmieniać trochę i chłopaków i formację, bo byli wyjebani jak koń po westernie. W 117 minucie już myślałem, że będziemy grać w karnych, ale wtedy Giovanni resztką sił, tak od niechcenia przywalił z daleka. Piłka skozłowała przed wyciągniętym jak struna bramkarzem i zatrzepotała w siatce. Wszyscy pękali z radości, ja też.

Piast Gliwice 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Nowak, Giovanni )

Odnośnik do komentarza

Aleks grymasił coś od rana. Wcześniej niż zwykle się obudził, nie chciał jeść, wypluwał smoczka i sadził największe kupska w historii Rzeczypospolitej. Zadzwoniłem do mamy Oli. Przyjechała po godzinie, mówi, że to może coś chorobowego. Wsiedliśmy w Acurę i dzida do lekarza. A tam kolejka jak za komuny. Próbuję się przecisnąć, ale ludzie do mnie, że może gwiazdą jestem, ale tutaj obowiązuje taka sama gradacja społeczna jak wszędzie. No to pojechaliśmy do prywatnego, dałem 200 zł i po kwadransie już mały jakieś leki dostał. Rósł jak na drożdżach. Miał dwa kędziory nad czołem i śmiał się więcej niż inne dzieci. Dawałem mu tyle miłości ile zdołałem i poświęcałem tak samo dużo czasu. Jak mnie nie było to Przemek próbował go bawić, albo rodzice Oli. Zawsze było to jakieś wsparcie, chociaż serce bolało kiedy czułem, że właśnie teraz tu powinna być Ola, a nie je mama czy ja. Ta jesienna depresja dopadała mnie niemal każdego dnia. Próbowałem to leczyć środkami na uspokojenie, tymi co bez recepty dają te panie w okularach w aptece. Potem piłem, sporo, zawsze do dna, ale nie pomagało. Byłem dzień w dzień na cmentarzu. Paliłem znicze, gadałem, poprawiałem ziemię pod drewnianym krzyżem mówiąc wtedy, że muszę jej poprawić tu i tam bo pewnie jej niewygodnie. A potem zawsze płakałem, jak małe dziecko, zmawiałem pacierz i wracałem do Acury. Raz zaczepiła mnie taka starowinka zmarszczona jak suszona śliwka. Pyta kto tu leży, a ja jej opowiedziałem połowę mojego życia z Olą, tak od razu. Babcia przysiadła na ławeczce, zmiotła starymi kwiatami z nagrobka jakieś śmieci i mi też opowiedziała. Jej mąż za czasów wojny był w obozie koncentracyjnym. Zabrali go z ulicy, jak szedł po coś do jedzenia. Ona widziała to z okna, ale nie mogła nic zrobić. Mówiła, że pamięta dokładnie mordę tamtego Niemca. Taki postawny, szczęka do przodu i dłuższe blond włosy. Darł się po niemiecku na wszystkich, tych co uciekali zabijał strzałem w plecy, a resztę pakował ze swoimi podwładnymi do ciężarówki. Została sama z córeczką i kundelkiem, który przypałętał się lato wcześniej pod ich dom. Mijały lata. Uczyła córkę polskiego, historii, spotykali się w takiej piwnicy pod zburzonym kościołem i tam, w kilka osób modlili się do Boga. Aż pewnego dnia o poranku samoloty zrzuciły bomby na miasteczko i niemal wszyscy zginęli. Uratowała się tylko ona i jej córka Jadwiga, bo akurat we dwie siedziały w tej piwnicy. Mijały potem lata, wieści o mężu nie było, więc uznała, że zmarł. Po zakończeniu wojny poznała pana Henryka, właściciela cukierni i zamieszkali w trójkę we Wrocławiu. Pytam jej do czego zmierza, a ona, że po kilku latach urodziła mu syna, przeprowadzili się do Jeleniej Góry i tu córa poszła do pracy a oni kupili gospodarstwo i uprawiali sobie krowy, czereśnie i zsiadłe mleko. Aż pewnego dnia jak wróciła od piekarzowej z chlebem i świeżym masłem do jej drzwi ktoś zapukał. Myślała, że to listonosz i otwarła. A w progu stał jej mąż, obdarty, brodaty, śmierdzący trupem i jakimś tam czymś. Okazało się, że przeżył obóz, szukał jej po całej Polsce, aż znalazł. Ale było już za późno. Ona miała swoją nową rodzinę, nowego męża, gospodarę. Dla niej w pamięci pozostał żywy, ale w sercu umarł. Zrozumiał, pozwolił jej odejść i powiedział, że w życiu najważniejsze jest by kochać i być dobrym dla ludzi. Jego uratowała miłość do niej, inaczej dawno by zginął w tym obozie.

Stoję tak nad babcią i myślę po co ona mi to mówi, ale wtedy jak by wyprzedziła moje myśli. Wstaje, klepie mnie po ramieniu a ja widzę, że po tych dolinach w skórze spływa łezka. I ona wtedy do mnie, że jestem tak samo dzielny jak jej mąż. I tylko miłość do mojej świętej pamięci kobiety pozwoli mi przetrwać te trudne chwile. I być może kiedyś, tak jak i ona, na nowo się zakocham, na nowo poczuję co to znaczy, jak serce bije mocniej.

Jak już odchodziła spojrzałem na nagrobek, a tam był pochowany Jan, a nie Henryk. Dogoniłem babcię i pytam kto tam leży, a ona tak się na mnie gapi i mówi, że Jan był jej największą miłością. Henryk z synem wyjechał znów do Wrocławia, a ona mieszka tu, o, naprzeciwko w takim starym domu. Czasem odwiedzi ją córka z dziećmi. Mówię jej, że to przecież bez sensu, a ona puka się w czoło i mi mówi, że bez sensu to rezygnować z miłości. A moją miłością teraz jest syn i mam żyć dla niego, tak jak ona i jej mąż żyli dla siebie.

Wróciłem do domu, zaparzyłem sobie mocną zieloną herbatę i usiadłem przy łóżeczku. Aleks spał z jęzorkiem na wierzchu. Był tak samo bezbronny jak Ola, kiedy ją po raz pierwszy ujrzałem, na festynie na lotnisku.

 

Mecz z Górnikiem Łęczną zagraliśmy na remis. Znów przy telewizji nie pokazaliśmy pełni swoich możliwości. Pytałem chłopaków, czy to im coś we łbach się popierdoliło, że mają stresa czy coś, ale oni, że nie, że tak wyszło i już. A potem Filbier do mnie, że może dlatego, że to święto zmarłych to takie smutne strasznie.

Karkonosze Jelenia Góra 0:0 Górnik Łęczna

Odnośnik do komentarza

Nadszedł czas śniegu. Nie sypało gęsto, ale z deszczem tworzyło na asfalcie taką breję. I jak jechałem autem to wszyscy przy krawężnikach byli dalmatyńczykami, dosłownie. Tego dnia wybrałem się na małe zakupy, na 1 maja, do jedynej reprezentacyjnej ulicy naszego miasta. Bo u nas to jest tak, że główne ulice mają pryszcze w postaci banków. I to jeden przy drugim. A jak nie ma banków to są instytucje finansowe, domy kredytowe i takie inne gówna, co naciągają uczciwych ludzi i potem śmierć, gwałty, rozboje i napady. No i na 1 maja położyli niedawno nową kostkę brukową, wstawili zakaz jazdy autami, otworzyli kilka kafejek i knajp. W każdej oczywiście było maksymalnie pięć osób wliczając w to obsługę, no ale taki już urok naszego miasta. Idę sobie z Diversa, w siatce niosę nowe portki i czapkę na zimę, a tu mi drogę zachodzi Justyna. Najpierw nie skumałem, że to ona, bo zmieniła włosy na blond, ale po chwili dopiero przywitałem ją dziarskim uśmiechem i uściskiem dłoni. Nie pytała o śmierć Oli, chociaż widziałem, że chce zapytać. Pytała o to co robię teraz, czy dalej mieszkam w tej drewnianej chatce no i czy jestem szczęśliwy. Bo ona to się zeszła z Tadeuszem na wiosnę i teraz mieszka w Jeżowie Sudeckim, w willi z basenem. A swojego Land Rovera parkuje zawsze na kopertach bo Straż i Policja siedzi u Tadka w kieszeni. Gratuluję jej strzału w łeb, pytam co z tymi wszystkimi dupami i dziećmi co porobił, ale ona macha ręką i twierdzi, że było, minęło. A potem głaszcze się po brzuchu i mówi, że z czasem to i na nią kolej przyjdzie. Przytyła, nabrała krągłości na twarzy a blond włosy dodały jej z piątkę więcej niż miała. Siłownię sprzedała, teraz ma solarium z salonem kosmetycznym. I pracuje u niej kilka ładnych dupeczek, jak chcę, to ona mnie z jakąś pozna. Mówię, że nie szukam sobie nikogo, daje mi wizytówkę i jak bym zmienił zdanie to mam zajść.

Kupiłem buty na zimę, szalik, rękawiczki i taką saszetkę na pasek. Idę do auta, mijam Empik i spotykam Tasiora. Taszczy pod pachą jakiś rulon materiału. Nie widział mnie, ale domyśliłem się, że to pewnie na nowy transparent. Chłopaki coś wspominali, że będą zmieniać wystrój oprawy meczowej, bo ci z Widzewa i z Legii są ponoć lepsi, a oni chcą być lepsi.

Po drodze do domu staję jeszcze na przystanku, spuszczam szybę i gadam do pana Edzia z taksówki, że niebawem się odezwę, bo w klubie szykuje się wielka impreza przedświąteczna. Edziu chyli mi czoła i mówi, że zawsze do usług.

 

Dziewiątego listopada graliśmy z Lechem Poznań w Poznaniu. Jacek Kuklis zgłaszał, że nie zagra bo go plery nawalają, więc za niego wszedł El Taourghi. Zresztą, prezes gadał że chłop zarabia dużo kapusty a grzeje ławę. W ataku zamiast słabego Bangoury wyszedł Claudinho. I jak wszyscy pojawili się na murawę to dopiero skumałem co znaczy piłka w Poznaniu. Na trybunach siedziało prawie dwadzieścia tysięcy ryjów, z czego ledwie setka naszych. Poczułem się tak, jak bym był na jakimś Wembley czy coś, tyle, że to mecz o punkty ligowe. Buki skazywali nas na pożarcie, no ale piłka to taka gra, w której wiadomo tyle co nic. I tak też było. W pierwszej połowie zagraliśmy na zero w plecach i zero z przodu. Chociaż strzałów było co nie miara. W drugiej w 76 minucie Ngassa zagrał do El Taourgiego, ten taką miękką wrzutką zasadził na klatę Claudinho a Brazylijczyk konkretnie zasadził po ziemi nam gola. I to było piękne uczucie, bo setka naszych darła japy, a pozostała publika umilkła. Niestety, w 83 minucie Arek Woźniak dał Lechowi wyrównanie i z jaskini lwa wywieźliśmy punkciora.

Lech Poznań 1:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Claudinho )

 

Dwunastego listopada na własnym podwórku podejmowaliśmy w 4 rundzie Pucharu Polski Wisłę Kraków. Tu też nam nie dawali szans, chociaż pisali, że mamy atut własnego boiska. Zagraliśmy naprawdę dobre spotkanie, kibice mogli być z nas dumni. Niestety, solidna defensywa Wisły nie pozwoliła na strzelenie więcej niż jednej bramki. W 37 minucie po podaniu Ngassy Shikanda z bani dał nam honorowe trafienie. Puchary odleciały w siną dal, jak wszystkie pieniądze z portfela po pięciu piwkach na dyskotece.

Karkonosze Jelenia Góra 1:2 Wisła Kraków

( Shikanda )

Odnośnik do komentarza

Od kilku dni każdy dzień wyglądał tak samo. Najpierw trening, potem dom, trening, kawiarnia klubowa i znów do domu. Starałem się organizować tak czas, żeby jak najwięcej go spędzić z Aleksem, no ale też, żeby nie do końca siedzieć w czterech ścianach, bo przecież zwariować można z tych dziwnych myśli o Oli. Postanowiłem, że zatrudnię nianię. W tym celu umieściłem ogłoszenie w Internecie w którym, oprócz listów i cefałek, babki miały mi wysyłać zdjęcia. Nie chciałem fajnej dupeczki, bo po co kusić, ale też nie chciałem zramolałej lochy, co będzie więcej sapać i kaszleć niż to wszystko w ogóle warte. Przemek mi kibicował, bo on też by chciał, żeby do Aleksa niania wpadała. Widziałem, że nie do końca jest zadowolony, że ze mną mieszka. Życie studenckie to swoją drogą, ale płacz dziecka w nocy może wkurwić największego stoika. I tak, po dwóch dniach na skrzynkę mailową wpłynęło sporo ofert. Była babka, która miała magistra ekonomii, a pracuje w Tesco na dziale z chemią gospodarczą. Inna to jakaś babcia ze zmarszczkami głębokości Rowu Mariańskiego, jeszcze inna to cycata dupa, rodem z filmów o niemieckich jagodach. Przemek mówi, że on by chciał taką nianię dla siebie, ale jak zobaczył jak na niego spojrzałem to powiedział, że może jednak to zły pomysł. Oli mama coś tam wspominała, że zna idealną nianię, co się zajmuje trójką dzieci jej znajomych, ale mój Aleks nie mógł być jednym z wielu, tylko jedynym.

Jutro mieliśmy grać w lidze z Legią Warszawa, więc postanowiłem zaraz po treningu wpaść do kawiarni na kawę, bez ciastka i programu sportowego, a potem od razu do syna i może na jakiś spacer. Pogoda płatała figle, chociaż deszcz nie padał, to targało szkieletem. Wchodzę do kawiarni, a tam jedna z tych nowych dziewczyn właśnie poleruje blaty stołów. Męski zmysł ciachał ją od dużego palca u nogi po koniuszek włosa na czubku głowy i w dół. Tak z pięć razy, mimochodem. Ona skumała, że ją obczajam, parsknęła śmiechem i kręcąc łepetyną nalała mi kawy. Zmieszany zapłaciłem, a ona do mnie, że widać nie jestem dobry w te klocki. Podaje mi rękę i mówi, że na imię ma Dagmara. Palę rumieńcem, ale ona wtedy, żebym się nie przejmował. Faceci generalnie dziwnie reagują na nią. Miała taką sytuację, że jeden podszedł i próbując zagadnąć walnął wcześniej kilka luf Wyborowej, a potem zamiast romantycznego tekstu to rzekł – fajna z ryja jesteś, idziemy potańczyć? Pękałem ze śmiechu mocząc usta w kawie. Potem gada, że następny to był jeszcze lepszy agent. Jak była ze swoim byłym w Streecie, tam za Pizzą Hut, to podlazł przy barze do niej jakiś nawalony gość. Najpierw ją obciął wzrokiem, potem zagwizdał jak na psa i zagaił – łykasz? Potem co prawda dostał wpierdol, ale ona z koleżanką pękały z niego pół wieczoru. Drapię się po łbie i zastanawiam się kiedy to ostatni raz próbowałem do jakiejś dziewczyny zagadać, ale wtedy Dagmara mówi, że zaraz kończy i przychodzi jej koleżanka i że jak bym chciał pogadać, to ona jutro jest, od 10 rano do 14tej. Niestety jutro gramy z Legią Warszawa, ale obiecuję, że pojutrze wpadnę.

Wychodząc do Acury miałem w głowie dziwne myśli. Dziewczyna niebrzydka, ale też do perfekcji jej wiele brakuje. Zadbana, pachnąca, uśmiechnięta i do tego się kształci. Wsiadłem do Auta, włączyłem silnik i czekałem, sam nie wiem na co. Po kwadransie wyszła i jak by nigdy nic otwarła mi drzwi od auta i powiedziała, że jest zimno i żebym ją podrzucił. I podrzuciłem, pod sam dom, a jak wysiadała zapytałem, czy nie chciałaby dorobić sobie jako niania. Poczerwieniała nieco i wtedy zobaczyłem jak ładnie się uśmiecha i ma dołeczki nawet. Powiedziała, że bardzo chętnie, ale nie wie jak to pogodzić ze studiami i pracą, a jej na to, że pogadam z prezesem i grafik ustalimy tak, żeby jej pasował.

 

Mecz z Legią Warszawa to taka walka Dawida z Goliatem. Nikt nam nie dawał większych szans, ale ja po cichu liczyłem na jakiś remis, czy coś. Niestety, nawet atut własnego boiska był dla nas żadnym atutem. Broniliśmy się dzielnie, aż do 75 minuty. Wtedy to Borysiuk posłał długie podanie wzdłuż boiska do wybiegającego na wolne pole Hichema Hajri, a ten nie czekając na nic zapiął Toure między nogami.

Karkonosze Jelenia Góra 0:1 Legia Warszawa

 

Siedem dni później graliśmy na wyjeździe z Zagłębiem Lubin. Powiedziałem piłkarzom, że jak nie zaczną zdobywać punktów to w pizdu z naszym ambitnym planem wywalczenia miejsca w europejskich pucharach. Wane mi na to, że i tak gramy całkiem nieźle i nikt się nie spodziewał, że tak namieszamy w lidze. W ramach pojednania z obrońcą karnie wyjebałem go ze składu i mecz obejrzał na trybunach. A był to mecz taki, jaki zawsze chciałem oglądać. Punktowaliśmy gospodarzy w iście stoickim stylu waląc raz po raz, ale za to celnie. Na siedem celnych strzałów trzy to bramki. Kibice przecierali oczy ze zdumienia. Wynik mógł być jeszcze lepszy, ale szanse na Hat-Tricka zaprzepaścił Claudinho strzelając z karniaka jak David Beckham na mistrzostwach.

Zagłębie Lubin 1:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Claudinho 2x, Ngassa )

 

Dagmara przylazła do nas ubrana w luźne jeansy, sztruksową kurtkę i jasną, jedwabną bluzeczkę. Przemek jak ją zobaczył to zakrztusił się czymś co miał w buzi, a ja z serdecznym uśmiechem przywitałem ją w skromnych progach. Nie pytała kim jest Przemek ani też gdzie jest mama Ola. Po prostu, podeszła do łóżeczka, przywitała się z moim synem a ten zamiast płakać rozdziawił buzię i otwarł szeroko oczka. Wiedziałem, że Daga będzie idealnym wyborem. Po rozmowie z prezesem ustaliliśmy, że pięć dni w tygodniu będzie miała tak ustalony grafik, żeby podczas moich treningów była u mnie, a po nich w barze. O kasie nie rozmawialiśmy, chociaż było to dla mnie dość istotne. Jak zapłacę za mało to będzie olewać temat, a jak za dużo to się rozpanoszy. A jej ruchać zamiaru nie mam, w przeciwieństwie do Przemka.

 

Pod koniec listopada zagraliśmy ze Śląskiem Wrocław. To był przedostatni mecz tej kolejki, a na Oporowską zjechała telewizja i prasa. Chciałem, żebyśmy grali jak z Zagłębiem, ale zagraliśmy jak zwykle na wyjeździe. Śląsk wsadził nam dwie, my im jedną. I chociaż gol Sunzu był nieprzeciętnej urody, bo pyknął rogala z niemal zerowego konta, trzy punkty zostały we Wrocku, a nie u nas.

Śląsk Wrocław 2:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Sunzu )

 

Ostatni mecz w tej rundzie to potyczka z Piastem Gliwice. Rywal średni, żeby nie powiedzieć, kelner. Kibiców co nie miara na trybunach, arbiter główny w czapce i rękawiczkach a na dworze nawala mieszanka śniegu z deszczem. Chłopaki jeździli jak na łyżwach po murawie, nic nikomu nie wychodziło, a bramkarze po jednej interwencji mieli strój ważący dwa razy więcej niż poprzednio. Jedyną bramkę zdobył Marko Matic w 35 minucie z najbliższej odległości w zamieszaniu pod bramką.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Piast Gliwice

( Matic )

Odnośnik do komentarza

@ Tak, za mecz dostaje kilka czerwonych róż :D

 

--------------

 

Święta Bożego Narodzenia zaskoczyły kierowców no i drogowców też. Na termometrze minus siedemnaście, za oknem tak prószy, że czasami myślę, że mam brudne szyby albo zaparowane co najmniej. Na parkingu zapina jakiś dziadek z brodą po mostek, z niebieską łopatą. Ale co odśnieży, zaraz za nim znów ścieżka zasypana. I tak w koło Macieja. Spółdzielnia płaci mu za godzinę, więc praca zajebista. Lód pokrył mi talerz od cyfrowej telewizji. Wylazłem na parapet, Przemek mnie trzymał za nogi. Młotkiem i widelcem odkuwałem literka po literce, a na dole akurat wychodziły dwa mochery do kościoła. Jak odkryłem powierzchnię, tak, że w TV Smokowski z Twarowskim zaczęli gadać po ludzku, z dołu babcia mnie zjebała jak szeregowca, żem cham, żem prostak. Pytam jej o co chodzi, a ona, że jak w moim domu pojawił się już telewizor, pieniądze, nieślubne dziecko, to muszę wiedzieć, że szatan ma już wobec mnie jakieś plany. Ulepiłem kulkę i wysadziłem jej prosto w wełnianą czapkę. Aż jej reklamówka poleciała ze zniczami po ścieżce. Dziadek się odwrócił, walnął łopatą o kosze na śmieci i zaczął drzeć jadaczkę, że staruchy nie szanują jego pracy. A potem chwycił za połamaną rakietę tenisową, co z kosza wystawała i pogonił babcie po lodzie jak Evan Lysacek.

 

Kupiłem nowy ekspres do kawy. Mieliśmy teraz przerwę zimową w rozgrywkach, a że kawosz jestem, nawalałem z niego po pięć dziennie. Pierwsza była zawsze o poranku. Bo jak nażarłem się na kolację czegokolwiek, to rano wyglądałem, jak bym połknął piłkę od ręcznej. Jedna mocna, potem w kiblu wyciągałem ze stojaka jakąś gazetę i spędzałem tam z dwadzieścia minut. A potem to po śniadaniu, po obiedzie, jak ktoś przyszedł albo nie przyszedł, wieczorem. Miałem po tym lekką nadkwaśność i wzdęcia, no ale każdy ma jakiś nałóg. Miałem kumpla w gimnazjum, który jarał paczkę dziennie tych bez filtra. Mówił, że czasami budzi się o drugiej, trzeciej w nocy i musi zajarać. Inny miał fobię picia Whisky. Nie pił nic poza, tylko ten trunek, a wydawał na niego wszystko co miał. Zostawiła go żona, dzieci, pracodawca wywalił na zbity pysk ze stanowiska kierowniczego. I co? Dziś pracuje w monopolowym, tam na zakręcie za rogiem, a pensję wydaje na czynsz i whisky. Czasami mówi, że go lekko pali w żołądku to zagryza swojską kiełbasą z czerstwą bułką i dalej tankuje. Kumpel ze studiów był uzależniony od komputera. Ale nie dosłownie, bo walił dniami i nocami w Football Managera. Jak wychodził nowy to nie jadł, nie spał, a jak była premiera w Empiku to stał pod nim na godzinę już przed otwarciem sklepu. Mówił, że czasami ma tak, że podczas seksu ze swoją kobitką ona jęczy, a on w myślach ustala taktykę na nadchodzące spotkanie. Albo, że podczas mszy świętej zamiast słuchać kazania wymyśla nowe kraje które będzie przeszukiwał pozyskując nowych piłkarzy, czy nowe talenty. Nawet kiedyś, jak po studencku oglądaliśmy mecz we wrocławskim TGG, to on zamiast podniecać się tym co na ekranie, gadał cały czas, że u niego w drużynie to ten i tamten gra na innych pozycjach i ten i tamten trener powinien go właśnie tam ustawić. A potem się najczęściej obrażał, wkurzał, palił, pił i wychodził bez słowa. Kiedyś zapytałem go czemu tak robi, a on, że czasami to nie potrafi odróżnić rzeczywistości od świata wirtualnego. Siedzi przed ekranem, ustawia coś przez kilka minut, odpala mecz, jak mu nie wychodzi wynik zamyka grę, odpala ponownie. Bo chce wszystkim udowodnić, że jest dobrym menedżerem. Pytam go wtedy kto to są ci wszyscy, a on, że swoją karierę opisuje na takim forum w Internecie i tam go co chwila jedzie ktoś, jakiś Wenger, Profesor, Icon i nawet Fenomen.

A ja tam wolę kawę.

Odnośnik do komentarza

Przyszedł ostatni dzień roku. Tak niby po cichu, ale słyszałem jak lezie już od kilkudziesięciu godzin. Radio i telewizja miały sraczkę sylwestrową, ludzie też, ja nie. Nie polazłem nigdzie. Kupiłem sobie szampana, krewetki na patelnię i masło czosnkowe, upiekłem ciasto i napełniłem kieliszki winem. Dwa nakrycia, dwa trunki, nałożyłem dla siebie i dla niej. Postawiłem krzesło tak, by widziała telewizor. Nie lubi siedzieć tyłem do obrazu, bo zawsze jak coś ciekawego leci musi się odwracać i nierzadko zrzuca coś, na siebie albo na podłogę. W zeszłym roku tak zniszczyła kremowy dywan. Wylała na niego wino, całe w dodatku. Pod talerzami położyłem serwetki, ale nie złożone w trójkąciki, tylko otwarte. Obok sztućce, zapaliłem świeczki, nałożyłem na talerz krewetki. Aleks siedział na kanapie ssąc kciuka. Był żywo zainteresowany tym co robię, gębisie miał rozdziawioną i po brodzie ciekła mu ślina. Jak na niego patrzyłem to piszczał uśmiechając się do mnie i robił coś w rodzaju próby podniesienia się na pośladkach do góry.

Parujące krewetki udekorowałem listkami bazylii, skropiłem sosem z meksykańskich pomidorów i podałem na gorąco, z lampką wina. Usiadłem naprzeciwko telewizora, posadziłem Aleksa na kolanach i powiedziałem mu, że teraz musi być grzeczny, bo będziemy jeść. Mięsko smakowało wyśmienicie. Nutki stopionego masła czosnkowego nadawały potrawie oryginalny smak. Dałem synkowi butelkę z mlekiem. Próbował unieść do góry, ale zaraz potem zaczął gryźć smoczek, więc położyłem go do łóżeczka.

A potem przyszła 23:30. Odsłoniłem firanki. Na podwórku wszyscy już powoli wyłazili z jam, inni wszyscy przygotowywali petardy, a jeszcze inni przykleili się do szyb i podziwiali. W mieszkaniu było pusto jak w kaplicy. Migające lampki małej choinki stojącej tuż przy wieży dodawały tylko odrobinę uroku świątecznego. Spojrzałem na synka. Spał smacznie, z główką na boku przykryty kołderką. Uruchomiłem jedynkę, a tam dziennikarze podnieceni jak kundle przy suce z rują, żarli mikrofony mówiąc, że zaraz rozpocznie się kolejny, nowy etap w naszym życiu. Zaraz Nowy Rok, nowe wyzwania, nowe postanowienia i w ogóle pierdolona tabula rasa. Spojrzałem na stolik. Krewetki już wystygły na białym talerzu. Puste, smutne krzesło było ciche. 23:55, wszyscy już na ulicach, wielkie odliczanie. Ucałowałem Ola w czółko, chwyciłem za lampkę wina Oli i wypiłem ją, do dna, jednym duszkiem. A później zrzuciłem wszystko na ziemię ze stołu. Talerze latały po ścianach, szkło pękało pod lakierkami. Opadłem z sił. Oparłem się o łóżko, wyciągnąłem z kieszeni paczkę Malboro i wyjąłem jednego. 23:59, Orłoś z Młynarską napierdalają jedno przez drugie, ludzie ze sterczącymi sutkami na mrozie są przecież tak najebani, że i tak nie wiedzą co się dzieje. Jeszcze piętnaście sekund. Odpalam papierosa, unoszę go w górę i mówię na głos „ Ola, przepraszam, zaraz go zgaszę. Nie denerwuj się na mnie kochanie ”.

A potem jest już kilka sekund po północy. Chwytam synka, kładę go sobie na piersi i leżę na kanapie wpatrując się w jego przymrużone oczka.

Odnośnik do komentarza

W lutym ruszała liga. Mieliśmy więc ponad miesiąc na odpowiednie przygotowanie się do treningów. Prezes gadał, że siana nie ma za dużo, bo taki Makassy co chuja gra zarabia prawie najlepiej w klubie. Mówił też, że to moja wina, bo sam mu taki kontrakt zaproponowałem, więc teraz to na obóz przygotowawczy zamiast do Kanady, pojedziemy do Świeradowa Zdroju. Chłopaki na pierwszym treningu pękali ze śmiechu i gadali, że Prima Aprilis to będzie niebawem, a teraz to trzeba ruszać do walki jak Marines w Bitwie o Los Angeles. Mi tam do śmiechu nie było. Czułem się trochę winny, ale z drugiej strony, gdyby nie ja, nie było by nas tutaj, tylko dalej w czwartej lidze, na garnuszku jakiegoś właściciela burdelu z Kaczorowa.

W Świeradowie zatrzymaliśmy się w hotelu Biały Kamień. To taka jebitnie wielka budowla do której wchodzi się kilometrowymi schodami. Można też wejść od strony parkingu, no ale to by było nudne przecież. Na stadion TKKF Kwisy Świeradów Zdrój mieliśmy rzut beretem, więc na każdy trening wszyscy jak jeden mąż cisnęli z korka

A zaczęło się tak, że po zakwaterowaniu zszedłem do baru, co po lewej stronie od wejścia się znajduje i poprosiłem barmana żeby mi walnął jakieś wymyślne drinki. Nie lubiłem wódki, ale słyszałem, że ten gość umie robić coś zajebistego z whisky, a whisky to moja namiętność życiowa. No i tak, siedzę na hokerze, a Michał, bo tak się zwał ten kolo, w shakerze miesza mi tyle trunków, że po dwunastym się zgubiłem. Jakieś tam figury robi, podrzuca metalowe naczynie, miesza za uchem, pod stołem, za plecami, a potem wali po drinie mi i komuś tam jeszcze, co siedzi dalej obok kominka. Po chwili zaczęli się schodzić i chłopaki z pokojów, do północy każdy był już nawalony, a barmanowi to żyły na bicach powychodziły od tego trzepania. Wyszedłem na zewnątrz, oparłem się o kamienny mur z którego widać całą panoramę dolnego Świeradowa. Po prawej miałem Malachit – ten hotel co to wiara z Randki w Ciemno jak ją jeszcze prowadził Jacek Kawalec. Stoję, piję i słyszę, jak drzwi się za mną do hotelu zamykają, ktoś idzie, opiera się obok i zaczyna gadać. Damski głos, o nutach tak dźwięcznych jak muskanie opuszkiem palca struny harfowej. Gapię się zdziwiony, a to babka odziana w płaszcz taki kocowy, szary, z włosami spiętymi spinką i rumianymi policzkami. Pytam jej co tu robi, a ona, że siedziała w cieniu i obserwowała nas, jak imprezujemy. Każdy w tej małej miejscowości wiedział, że przyjedzie tu wielka drużyna Pawła Miśkiewicza, każdy też wiedział, że pewnie będzie awantura, dziwki, alkohol. Alkohol już jest, teraz tylko czekać na resztę. Wkurwiłem się, że nas tak surowo ocenia, ale ona wtedy zapytała mnie czy tęsknię za Olą. Wybałuszyłem gały, chciałem odpowiedzieć, ale wtedy odpaliła takiego cienkiego papierosa o zapachu mięty i mówi, że na bank tęsknię, więc bez sensu, że pyta. Ale skoro tęsknię to trzeba coś zrobić, żebym tak cały czas o tym nie myślał. Jak chcę, to ona mi postawi jeszcze drinka i możemy pójść się przejść. Sam nie wiem czemu, ale się zgodziłem.

Szliśmy główną ulicą Zdrojową. Mijaliśmy kolejno Goplanę, potem budynek Służby Zdrowia, Biedronkę i kawiarnię, gdzie dawali ponoć najzajebistsze pączki wśród zajebistych. Na imię miała Klaudia. Mieszkała tutaj od urodzenia, z bratem i rodzicami. Była w czwartej klasie technikum, ale zawsze chciała pracować w jakiejś gazecie dla babek. Mówię jej, że u nas to raczej babek nie znajdzie, ale ona wtedy do mnie, że wie, ale jesteśmy celebrytami, przynajmniej niektórzy z nas, a ona z takimi chce nawiązać jakieś bliższe kontakty. Bo ponoć w świecie dziennikarstwa nie jest ważne, czy masz wykształcenie i czy dobrze piszesz. Tam to najważniejsze, żeby mieć koneksje. Gdy przycupnęliśmy na moment na kamiennym murku naprzeciwko sklepu Żabka, w blasku latarni dopiero lepiej się jej przyjrzałem. Miała aksamitną, delikatną i nieco bladą twarz. Jej oczy w kolorze źródlanej wody spoglądały na mnie pełne blasku drinkowych procentów. Miała brązowe włosy z grzywką zakrywającą jej czoło, usta tak pełne że miałem wrażenie iż zaraz wystrzelą czerwienią na mnie. Pokręciłem szybko łepetyną i otarłem pot, którego nie było, z czaszki. A ona się zaśmiała, zgasiła peta o zielony kosz na śmieci i powiedziała, że chyba powinienem już wracać. Odprowadziłem ją pod dom. I kiedy już się żegnaliśmy, sam nie wiem czemu, zapytałem czy się jeszcze zobaczymy. A ona, bez słowa odeszła puszczając mi oczko.

 

Nazajutrz mieliśmy pierwszy trening na nieco odlodzonej płycie boiska. Wchodziło się na stadion przez taką bramę od głównej ulicy, za którą był skate park. Po prawej stronie stał wielki barak służący za szatnię, po lewej było ze sto schodów na murawę. Trenerzy byli nieco podkurwieni, że muszą tak jak wszyscy z buta tu cisnąć, no ale jak się chce dbać o kondycję, to się o nią dba na całego. Po przerwie zimowej najpierw biegaliśmy, potem było rozciąganie, luźna zabawa z piłką, dziad i siatko noga. A potem podobierali się w pary i było naciąganie na plerach, gra by piłka nie spadła na ziemię, gra główkami itd. Na sam koniec podzieliliśmy się na sześć drużyn i każdy z każdym grał na małe bramki.

Odnośnik do komentarza

Nawaliło śniegu po pachy, a z dachu sople wisiały aż po same schody. Te łatwiejsze dziewczyny mogły ich śmiało używać do tańców na rurce, te mniej łatwe zbijały je łopatami, albo co tam miały pod ręką. Autobus zasypało nam niemal do połowy, więc nasz Alvaro powiedział, że ma wyjebane i nie odjeżdża nim aż do zakończenia obozu. Mi to było na rękę, ale chłopaki marudzili jak babcie w tramwajach na brak miejsc siedzących. Dzisiaj mieliśmy grać mały sparing z szósto ligową Kwisą Świeradów Zdrój. Na parkingu aż roiło się od zaśniedziałych modeli z czasów rządów dyktatorów. Był Volkswagen Golf ospojlerowany z każdej strony tak, że mógłby służyć za pług. Była Calibra na feldze szerokości dwóch pasów jezdni, Escort z tylnim spojlerem zawieszonym na wysokości metra i zdezelowany maluch, jeszcze „szejseta” – czerwony, z napisem na tylnej szybie „Sparco”. Ktoś przyjechał traktorem uwalonym obornikiem, ale wierzyłem, że to czysty przypadek, a nie zawodnik. Wchodzimy do szatni, a tam kiero każe rozbierać się po prawej. Połamane ławki, grzyb układający się w zgrabne freski na suficie aż po okno. Michał Anioł to przy tym gówniarz z plakatówką. Czarno-brązowe sedesy wyglądem bardziej przypominają jakiś element ogrodu czekający na rozkwit skalników, więc Sunzu z Opiyo postanowili odlać się przez okno. Niestety, jak złapali za klamkę końcówka została w dłoniach, a reszta wyleciała na dwór, razem z ościeżnicą i przegnitym kawałkiem płyty pilśniowej. Na dworze minus pięć, a my z gołymi dupami w ohydnej salce wielkości przeciętnego kiosku z prasą. Palce lizać.

Spotkanie nie było oficjalne, więc nie wpisywałem go w grafik. Ot, po prostu, lepszy trening, nic poza. Arbitrem głównym był pan Byczkowski, łysy właściciel jednego ze spożywczaków na rogu – miejscu schadzek zmęczonych piłkarzy. Mówił, że w wakacje na ławce więcej ludzi niż w kościele. Miał na sobie takie szare kalesony, dwa paski z tyłu a jeden z przodu, dziarskie gumowe korko-trampki i szalik jakiejś szwajcarskiej, czwarto ligowej ekipy w której grał jego dziadek. Dali mu gwizdek, ale że zionął alkoholem po wczorajszej libacji z tak zwanym marginesem społeczeństwa, używał go wyłącznie wtedy, gdy przypominał sobie do czego służy.

Rozpoczęliśmy jak zwykle w takich sparingach, powoli. Piłka wędrowała po klepce, jak na Camp Nou, a chłopaki jarali się każdym udanym dryblingiem jak wódz plemienia Berberów walkmanem. Ja za to wygodnie popijał sobie z termosu zieloną herbatę, lokując dupsko na plastykowej ławce – największej inwestycji burmistrza miasta. Makassy dryblował nad wyraz dobrze, ale jak strzelił już trzecią bramkę w przeciągu kwadransa za niego dałem Romaniuka, Wane zszedł a w jego miejsce Siedlarz. Powiedziałem im, że w drugiej połowie też wejdą. W pewnym momencie pytam trenera gospodarzy gdzie jest sędzia, a on pokazuje mi na krzaki. Byczkowski kuca tam i stawia cegłę, a przy tym ma łeb czerwony jak jarzębina co porasta te krzewy za nim.

Po pierwszej połowie było siedem do zera dla nas. Tamci nie przeprowadzili żadnej składnej akcji. Ale za to przyprowadzili ze sobą rodziny i te rodziny robiły zdjęcia. Całą masę. Przy nich chińscy turyści to amatorszczyzna. Jedna babka z mały dzieciakiem o twarzy Ozila posadziła mi go na kolanach i bez pytania wypaliła salwę z Canona. Zjebałem ją troszkę, ale ta powiedziała „ Oj tam oj tam ” i zniknęła w małym tłumie.

W drugiej połowie Byczkowski odzyskał siły. Zżarł trochę śniegu za bramką Toure i kac jak by mu minął. Nawet gwizdnął po raz drugi w tym spotkaniu, ale zaraz potem wypierdolił się na grudzie lodu i za niego sędziowaniem zajął się trener Kwisy.

Rozglądam się po trybunach i zauważam Klaudię. Siedzi opatulona beżowym szalikiem, w czapce z futerka i białych rękawiczkach. Jak mnie zauważa strzela uśmiechem i macha mi tak troszkę wstydliwie. Podrywam się z miejsca i chcę do niej iść, ale wtedy piłkarze pytają kiedy zmiany, bo im odbyt przymarzł już do gaci, a te do ławki. No to zmieniłem, pół składu usiadło, pół weszło. Nie widziałem ani linii, ani trawy, tylko uklepany śnieg na płycie. W dodatku piłka była koloru szarego, więc niby ją widać, ale nie widać. To tak jak ze zmianami w ojczyźnie.

Po meczu poszliśmy w strojach do hotelu. Trener nam podziękował za dwanaście do zera, ja mu za fantastyczną atmosferę. Walnęliśmy niedźwiedzia, powiedział, że wpadnie wieczorem na kawałek piwka do hotelu. Nagle czuję, że ktoś mi wwierca palca w żebra. Odwracam się a tam Klaudia, taka speszona trochę. Mówi, że za bardzo nie pamięta wczoraj i że jak coś powiedziała nie teges to przeprasza. Ale czasami tak ma po alkoholu, zwłaszcza w towarzystwie mężczyzny. Spoglądam w dół. Trzech chłopaków pcha tego ospojlerowanego golfa póki nie odpali. Maluch nie odpalił, więc właściciel dołączył do nich, a za nimi na pełnym klaksonie stoi traktor.

Zaprosiłem ją do nas, na wieczór. Będzie bankiet, będzie burmistrz i parę wiary z jakichś tam magazynów. Polecę ją. Co mi szkodzi.

Odnośnik do komentarza

W sali bankietowej błyskały flesze. Prowadzącym był taki niski gość z kozią bródką, a w przerwach między gadaniem inny staruszek popierdzielał na fortepianie. Biały instrument stał zaraz za winklem, tak, że niby go widać, ale go nie widać tylko słychać. Klaudia zjawiała się ubrana w piękną czarną suknię z falbankami. Na początku zaparło mi dech w piersiach, ale potem przyzwyczaiłem się już do jej widoku. Była strasznie zawstydzona, ale z drugiej strony parła w zaparte do przodu, zawsze przy mym boku. Przedstawiłem ją Profusowi, bo przyjechał wraz z małżonką. Był też Godlewski, Smokowski, Borek i nawet Michał Probierz. Byli przedstawiciele Magazynu Sportowego, był ktoś z TVN, z Cyfry +, a nad wszystkim pieczę trzymał Romek Kołtoń. Pośród zgromadzonych zasuwali kelnerzy z tacami wypełnionymi jakimś tam trunkiem. Był szwedzki stół z zajebistym żarciem. Na barze można było pić do woli, co się chciało, do przybicia gwoździa. Ja tam piłem whisky z colą, lodem i cytrynką, Klaudia malibu z czymś tam nie wiem czym. Stanęliśmy obok Michniewicza, który z małżonką delektował się owocami morza. Asystent do mnie, że fajnie tak zorganizować coś konkretnego, a ja, że zawsze o tym marzyłem, by spotkać w jednym miejscu tak znakomite postacie piłki nożnej. W dodatku co chwila ktoś robił zdjęcia, ktoś kamerował. Piłkarze przechadzali się odziani na galowo, co dodawało im powagi. Chociaż i ja i Gienek wiedzieliśmy, że to czuby same i ich trzeba separować a nie puszczać wśród ludzi.

Poprosiłem Michała, żeby mi gwizdnął z recepcji klucze od jakiegoś wolnego pokoju. Najpierw mówił, że już nic nie ma, ale jak poczęstowałem go Zygmuntem I Starym, znalazł nawet trzy wolne pomieszczenia. Klaudia zataczała się jak by wysiadła z karuzeli. Przepraszała, ale co mi po jej przeprosinach skoro zaraz zapaskudzi mi gajera. Zaprowadziłem ją na górę, włączyłem prysznic i kazałem jej wejść pod natrysk. W międzyczasie z dołu przyniosłem miskę i gorzką herbatę. Siadam na krześle, włączam telewizor i słyszę jak woda zostaje zakręcona. A potem wychodzi z łazienki dziewczyna w mokrych włosach, w samym ręczniku, patrzy na mnie tak zalotnie i pyta, czy nie chciałbym czasem … no ale nie pozwalam jej dokończyć. Daję herbatę, odkrywam kołdrę, chwytam ją i kładę do łóżka, nakrywam po szyję i mówię, że wrócę rano. A potem zamykam drzwi i cisnę do wiary, bo pewnie na mnie czekają.

Nazajutrz w pokoju Klaudii nie było nikogo. Na pościeli znalazłem tylko kartkę z numerem telefonu i odciśniętymi ustami.

Po powrocie do domu zapłaciłem Dagmarze za opiekę nad Aleksem. Widziałem, że pewnie w moim mieszkaniu prócz niej i Przemka ktoś jeszcze przebywał, bo było jakoś więcej jedzenia, a i ze zgrzewki piwa w spiżarni niewiele zostało. Dałem jej bonus, 500 zł, a jak mnie całowała po szyi to przez przypadek odwróciłem głowę chcąc ją już odsunąć i pocałowała mnie w usta. Speszona szybko zarzuciła na siebie katanę, założyła buty i szybkim „cześć” zwiała do windy.

 

Na inaugurację rundy pokonaliśmy u siebie krakowską Wisłę. Byłem szczerze mówiąc zdziwiony bardzo dobrą postawą w tym meczu dosłownie wszystkich. Każdy dostał noty prawie 7, każdy grał tak, jak powinien grać, każdy pilnował pozycji i taktyki. W efekcie w 72 minucie bramkę zdobył Ngassa pakując piłkę po rękach bramkarza do siatki. To były bardzo cenne trzy punkty.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Wisła Kraków

( Ngassa )

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...