Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Tego dnia polazłem do kwiaciarni. Taka starsza, spróchniała i wyschnięta jak suszona śliwa, babka zmontowała mi kosz kwiatów. Ale takich innych niż normalnie, bo róże są tak oryginalne jak Volkswageny Golfy. Potem kupiłem taki pierścionek z jakimś niebieskim kamieniem w środku, co to całe siedem stówek kosztował. No i tak, z wypożyczalni wziąłem auto. Zawsze marzyłem o Chryslerze 300C, no a że mieli to zapłaciłem trzy paczki za dzień. Łapy trzęsły mi się jak bym przed chwilą fap fap robił, a na dworze to już chłodnawo nieco, aczkolwiek nie zimno. Zasadziłem kwiaty i pierścionek na tylnym fotelu i dzida pod blok Oli. Jak podjechałem to stara Kowalska w oknie do mnie drze japę, że postawiłem na miejscu jej wnuka. Ale wtedy to pokazałem jej jak Kozakiewicz, a ona, że jestem bezbożnik i że mnie diabeł w dupę będzie ruchał w piekle. To ja do niej, że jest starą zramolałą babą, a ona, żebym był bezpłodny, bo takie bękarty jak ja to, nie wiem co bo wlazłem już do bloku. Drzwi otwarł mi Oli tata, w szlafroku i z butelką Perły w prawicy. Mówi, że córa to zaraz przyjdzie, bo weszła na kwadrans do łazienki dwie godziny temu i mówi, że za pięć minut wyjdzie. Sadzam więc się na fotelu, Oli mama daje mi kawę, a potem siadają i gapią się na mnie, jak bym im coś obiecał. No i jej tata do mnie, że musimy pogadać. Bo oni chcą wiedzieć jakie ja mam plany co do córki. Mamy swoje lata, czas zapierdala do przodu a nie lezie wstecz, no a oni to by chcieli wnuka jakiegoś nawet z czasem pokołysać. Wybałuszyłem gały i zakrztusiłem się puszczalskim Jacobsem. Poleciało mi po spodniach. Kiedy miałem odpowiadać w ościeżnicy stanęła Ola. Miała na sobie biodróweczki, taką ładną, białą bluzeczkę z falbankami. Rozczesała włosy, czyli tak jak lubię, bo kucyki mnie wkurwiają. No i mówi do mnie, że spadamy, bo czas goni, a w kinie to pewnie zaraz coś będzie zajebistego. Wychodzimy na zewnątrz. Ola pytam czym jedziemy, a ja jej otwieram od pasażera drzwi i mówię, że pani pozwoli. Ona oczy wielkości piłki plażowej i siada bez słowa na skórzanym, bananowym fotelu. A potem prujemy, tak bez przepisów, jak przystało na porządnego, przykładnego Polaka. Odpalam w głośniku Yourmę, a wtedy ona, że to jej ulubione i że mnie też uwielbia. Jedziemy główną, skręcamy za Tesco w prawo i rura przed siebie. Po drodze, na przystanku stoi misiaczek z suszarką, ale capnął mobilka więc nami nie jest zainteresowany. No i dobrze, bo ja zapierdalam a nie jadę, a to różnica. Potem mijamy przejazd kolejowy, dwa spożywczaki z malinowymi nosami przed, skręcamy w prawo i wjeżdżamy na szutrową dróżkę. Ola najpierw milczy, ale potem to odwraca się do mnie i troszkę zdziwiona, troszkę przerażona pyta gdzie jedziemy. A ja do niej, że tam, gdzie spełniają się marzenia. Ona że mi coś na banie spadło chyba, bo tu to najwyżej mogą nas zeżreć komary, albo inne warany olbrzymie. Kiedy skręcamy przy takim dużym drzewie z wyrytym cyrklem „ K+M=serce ” mówię jej, żeby oczy zamknęła. I zamyka, a ja wtedy ładuję się na wielki podjazd, taki ziemisty i mówię jej, że teraz to nie może otwierać oczek, bo bym ją udusił. Daję jej najpierw kosz z kwiatami, a potem mówię, żeby powiedziała czy się jej podoba.

I to było tak – Ola otwiera oczka, a tu przed nią taki wyjebany dom z drewna, z ogrodzeniem, bramą na skobelek. Do drzwi wejściowych prowadzi ścieżka z drobnych, białych kamyczków, a obok ścieżki to są powbijane takie małe, starodawne latarenki na baterię słoneczną. No i teraz to nie świecą, bo jest jasno, ale w nocy to widok jak z wieżowca w Nju Jork. Idziemy i ona milczy, a koszyk kwiatów dynda jej przy kolanku jak kosz żarcia u Czerwonego Kapturka. W drzwi wejściowe jest wbita kołatka. Z takiego ciężkiego metalu, a wykończona w kształcie wieńca laurowego. Otwieram drzwi i wchodzimy do środka. Ola bierze głęboki oddech i wydycha powietrze tak, jak bym jej właśnie językiem skończył. Przed nami rozpościera się widok na salon. A tam plazma, obok niej dwa duże głośniki i skórzana, biała sofa w towarzystwie dwóch siedzisk. Po prawej stronie kominek, ale nie paliłem jeszcze, bo bałem się że chatę zjaram. Podłoga wyłożona czymś takim jak panele, ale to nie panele ani nie parkiet. Po prawej stronie jest kuchnia, ale tam to taki cud i krzyk mody, późniejszy niż ten ostatni. Na samym środku stoi taki jak by barek, z blatem, płytą indukcyjną i pierdołami z drewna. Dookoła są meble, zmywarka i to wszystko, co powinno być w kuchni. Ze ścian zwisa czosnek, jakieś tam cebule, a nad wejściem do środka wisi taka wielka ciupaga. Vetr mi mówił, że dostał ją od takiego starego Górala, co to mu przepowiadał przyszłość jak był w Zakopane. Pomiędzy gościnnym a kuchnią są takie nie bardzo strome schody na pierwsze piętro. Kazałem je zrobić nieco ciemniejsze niż podłoga, bo to w zimę jak są buty upierdolone ciapą i błotem, pozostawiają brzydkie ślady. A pod schodami jest kibel, a obok łazienka. No i kibiel to jest ekstremalnie wygłuszony, bo czasami to się przy robieniu tego i owego zasadzi głośno i wstyd i potem jak tu spojrzeć na tych co nie byli wtedy w klopie. Ola pyta co to, że tu tak pięknie, jak w filmie a nawet jak w bajce. Upuściła kosz z kwiatami, to ja go podnoszę i mówię jej, żeby uważała, bo podłoga świeżo polakierowana, a i kwiaty nie były tanie. Spaliła rumieńcem, a mi się zrobiło tak głupio, jak bym jednak nie wygłuszył tego klopa i właśnie z niego wyszedł. Bo nigdy nie żałowałem na nią, a ni kasy, ani czasu, ani wszystkiego. No i wchodzimy na pierwsze piętro, a tam taki niewielki korytarz. Trzy pokoje obok siebie, na końcu łazienka z kiblem, po drugiej stronie, w zachodnim skrzydle sypialnia i pokój taki, co to w nim będę mógł pracować. Czyli wielki ekran, taki filmowy, playstation i konsola Xbox z tym co to jak się rusza to i postać się rusza. Budynek był zbudowany tak, że nie użyto ani jednego gwoździa do konstrukcji. Ola siada na sofie i patrzy na mnie podejrzliwie. I wtedy to klękam przy jej zgrabnym kolanku, całuję ją w rączkę i wyciągam z kielni pierścionek. Ona chyba wtedy myśli, że ja się oświadczać chcę, ale mi nie we łbie takie popierdółki. Daję jej ten pierścionek i mówię – Olu, kochana, zamieszkaj ze mną w tym domu. A potem jak podniosłem łeb to po jej policzkach takim ciurkiem, jak by się niemowlak odlewał właśnie, lecą łezki. Chwyta mnie za szyję i przyciąga do swoich rozmiarów, całuje i mówi, że mnie kocha tak, że zamieszkałaby ze mną nawet w kartonie. Ja do niej, że takiego hardcoru to nie lubię, ale ona wtedy krzyczy, że to wszystko będzie teraz nasze. I podskakuje jak by w gumę grała na podwórku. Czuję, że spełniłem drugie ze swoich marzeń. Teraz będę dodatkowo partnerem, takim dorosłym, no i panem domu. Po chwili zrzucamy z blatu w kuchni ten stojak, co to noże w nim są, chlebak, zrzucamy z siebie ciuszki i łupiemy się jak ratlerki na trawniku z kwadrans.

.

Odnośnik do komentarza

Przywieźliśmy Oli rzeczy do chaty jeszcze tego samego dnia. Większość wylądowała w sypialni, ale trochę zostawiliśmy też na dole. Rodzice nie płakali. Cieszyli się, bo teraz to ja będę ją utrzymywał, więc mają więcej sianka dla siebie. Nazajutrz mieliśmy grać w lidze, więc jeszcze tego samego dnia przygotowałem w jacuzzi gorącą kąpiel i huknęliśmy sobie pół litra żółtego Jin Bina zagryzając nachosem z żółtym serem. To dziwne uczucie. Być dorosłym, kiedy jeszcze nie tak dawno przecież miałem niespełna dwadzieścia lat, otwarty kredyt odnawialny i brak perspektyw na lepsze jutro. A teraz? Teraz to, chociaż jesteśmy jeszcze wcale nie tak wysoko w hierarchii polskiej piłki, że nie wspomnę o tej światowej, mam dokładnie to, o czym marzyłem. Czyli swój dom i kochającą babkę, co to i posprząta i ugotuje i powie dobre słowo. W kuchni kucharka, na salonie dama, a w łóżku k***a. Genialne.

 

Mecz z ŁKS Łódź wyrwał mnie nieco z sielankowości. Skoczyliśmy z tym nowym kiero naprawionym autobusem do Łodzi. Bengo pół drogi dłubał w nosie, bo mu coś tam przeszkadzało, a Toure i Bangoura toczyli spór o to kto w dzieciństwie zadźgał więcej zwierząt. No i tak, na Alei Unii Lubelskiej to wcale nie było tak ciepło. Piździło i zrzucało mi co chwila papiery na trawę. Kibiców przyszła garstka to i mecz był nudny jak popołudniowa kupa. Jedynego gola strzelił Opiyo w dwunastej minucie. Po przepięknym rajdzie lewą flanką Bengo do gały dopadł Bangoura, przywalił po długim roku i piłka trafiła w słupek. Rozpędzony środkowy pomocnik tak o, z klepki wcisnął i dał nam trzy punkty.

ŁKS Łódź 0:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Opiyo )

 

Potem u siebie mieliśmy mecza z Flotą Świnoujście. No i tu już było nieco lepiej, bo bardziej poukładanie i dokładniej. Trzynaście razy strzelaliśmy na bramkę, ale tylko trzy w światło. No a tych trzech to dwa razy było celnie. I tak, Kuklis najpierw uderzył, bramkarz odbił to uderzył drugi raz i po rękach wpadła. A przed przerwą sprzed pola karnego, takiego rogala jak kiedyś Owen w meczu w Premiership zasadził Makassy i mieliśmy trzy oczka znów.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 Flota Świnoujście

( Kuklis, Makassy )

 

Siedem dni później mieliśmy mega ciężki mecz z liderem, Bałtykiem Gdynia. Oni to z nami mieli przejebane od dwóch lat, no bo wcześniej w niższej lidze też mieliśmy z nimi mecze. I tak, tam to wyszliśmy z jednym napastnikiem wspieranym dwoma ofensywnymi pomocnikami. To znaczy za Romaniukiem grał Bangoura i Kuklis, z czego Bangoura to wiadomo, napastnik. A tamci to w 4-4-2, tradycyjnie. Wygraliśmy wielkim fartem. Statystyki pokazywane przez telewizję mówiły, że tamci byli lepsi pod każdym względem. U nas Toure wyjął karniaka w 13 minucie i został bohaterem meczu.

Bałtyk Gdynia 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Bangoura, Romaniuk )

Odnośnik do komentarza

Kolejne zwycięstwa wywindowały nas na pozycję lidera. Nie było łatwo, ale po wzmocnieniach Afryką praktycznie każdy dostawał od nas baty. Miałem świadomość, że ci piłkarze mogą nie dać sobie rady w wyższej lidze, dlatego też po raz kolejny zatrudniłem Cześka do poszukiwań. Bo Czesiek to ma łeb jak niejeden polityk do robienia wałów. A wały w polskiej piłce to chleb powszedni przecież. Sam fakt awansu z tej niskiej ligi do tej wyżej to efekt przecież prezesa i jego sianka.

I teraz tak, po kolei. Trzy następne mecze były z trudnymi rywalami. No bo najpierw graliśmy w pucharze, a wiadomo jak tam jest. Każdy się motywuje za pięciu, bo można siano szybko zarobić a i jak się wygra to sru do europejskich pucharów. U siebie nie daliśmy jednak szans takim, co to by było wstyd oglądać w tych pucharach. No bo jak brzmi nazwa – Unia Solec Kujawski? Nie umiem wyobrazić sobie meczu FC Barcelony z takim gównem. Pykaliśmy sobie lekko, jak w bierki z dziadkiem Staszkiem w parku, a wyszliśmy cztery cztery dwa. Najpierw Pacan sobie spokojnie po rogu zasadzil przy słupku. Potem to Ngassa, dostał gałę i zasadził prawie z połowy. Bo bramkarz opierdalał jeszcze środkowego obrońcę i był na początku pola karnego. No a jak oni posadzili piłkę na połowie to Kuklis wślizg, do Romaniuka, ten na skrzydło i Bengo sam na sam pyk na 3:0. Resztę meczu odpuściliśmy. Mówiłem im, żeby siły oszczędzali bo sezon to nie jeden taniec z napitą dziewczynką.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Unia Solec Kujawski

( Pacan, Ngassa, bengo )

 

Cztery dni później mieliśmy w lidze mecz z taką drużyną, że włosy dęba na nogach stawały. Bo do nas wpadła wielka Korona Kielce, co to ją niedawno w ekstraklasie oglądaliśmy wszyscy. Mamy taki Pub Gol w Jeleniej i tam to schodzi się każdy co się zna na piłce, a nawet taki co się nie zna i chce komuś wpierdolić. Na stadionie ponad siedem koła wiary. Byłem zestresowany, więc nie żarłem od rana, tylko jedną puszczalską Nescafe walnąłem. I tak, mecz obfitował w sytuacje podbramkowe. Bo jak to inaczej nazwać, kiedy my walimy jak we wrześniu 39 na Westerplatte a tamci się bronią jak suka z cieczką? Dziewiętnaście razy na bramę, z tego osiem celnych. Bramkarz to latał jak po amfetaminie, ale i tak trzy gole były nasze. Laleczka Voodoo zaczynała się wkręcać na wyższe obroty, jak Honda Civic przy redukcji, a ja czułem, że damy radę z każdym. Że Karkonoszy nie pokona nawet słynna Barcelona.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Korona Kielce

( Kuklis, Opiyo, Bangoura )

 

Kolejny mecz to spotkanie z Polonią Bytom. Przemek się śmiał, że jak jedziemy do Bytomia, to grać mecza z klubem który zawsze w grach piłkarskich jest na wysokim miejscu w najlepszej lidze. Chciałem zabrać taką maseczkę chirurgiczną i zestaw do resuscytacji, bo w Bytomiu to śmierdzi jak z rury kanalizacyjnej. Tam zagraliśmy już naprawdę genialnie. Może nie do końca skutecznie, ale jednak wynik polazł w Polskę. Bo na wyjeździe to się gra trudno, a my łatwo rozwaliliśmy rywala. Jedna bramka pozostanie mi w pamięci na długie lata. Bo tak, 67 minuta meczu, my prowadzimy dwa do jednego. Faul, pan Radziszewski gwiżdże nam wolnego. I mamy 30 metrów do bramki, do gały podchodzi Ngassa. Poślinił palec, uniósł w górę a kibice myśleli że im faka pokazuje i go zjechali od małpy. Nasz pomocnik odszedł kilka kroków, zrobił coś jak Roberto Carlos i jak przyjebał to piłka po rogalu zasunęła w słupek. Bramkarz na nią bezradnie patrzył, ale ta odbiła się od metalu i znokautowała chłopaka wpadając do bramki. Na noszach go znieśli, a na bramie miał stanąć junior, ale po pięciu minutach golkiper Polonii wrócił do dyspozycji i wpuścił potem jeszcze jedną bramkę.

Polonia Bytom 1:4 Karkonosze Jelenia Góra

( Bangoura 2x, Ngassa, Górski )

 

 

Ostatni mecz w tym miechu graliśmy na Złotniczej z tymi leszczami od dżemów i innych chemikaliów. Pelikan Łowicz wpadł do nas osłabiony kartkami, bo jak grali na pięćset procent to kosili a jak kosili to łapali czerwień. A my od dawna już takiego koloru nie widzieliśmy, chociaż żółtych to nam każdy sędzia nie szczędził. Przed sezonem wielu mówiło, że Afryka to nie jest kraj dobrych chłopaków i że oni grać nie umieją. Mówił nawet mi Fenomen wysyłając maila, że on by nie ufał tym czarnym i że czarno to widzi. A ja konsekwentnie stawiałem na mój zastęp i, jak się okazało, zajebiście mi to szło. Łowicz dostał cięgi w podobnym wymiarze co Polonia. A Grabowski nie dał nam ani jednej kartki. Jak nam Sut wsadził gola to Tasior darł, że po meczu wszyscy będą kręcić suta i robić poranną gwiazdę. Ale jak wcześniej w trzy minuty zasadziliśmy dwie bramy to tamci drapali się po łbach i robili tak, jak robią goryle. Jedyny Polak to Cygal, co na cztery do jednego wbił z woleja.

Karkonosze Jelenia Góra 4:2 Pelikan Łowicz

( Bangoura, Bengo, Ngassa, Cygal )

 

Po meczu schodzę do szatni a tu jakiś szczurek z mikrofonem leci do mnie i wywija orła o kabel. Podchodzę i pytam co jest, a on, że telewizja Karkonosze Play i że chce wywiad. I mówi tak :

- Ekhm, panie Miśkiewicz, jak pan to robi, że gracie tak piękny futbol.

+ To nie ja. To piłkarze.

- Kilka lat temu Karkonosze nie były znane poza orbitą Jeleniej Góry. A dziś?

+ Nie czytam gazet. Nie wiem jak jest dziś.

- Dziś słyszą o was w całej Polsce. Ma pan jakiś specjalny przepis na sukces ?

+ Tak. Jak byłem w Ugandzie, to przywiozłem laleczkę voodoo. Trzymam ją w szufladzie razem ze zdjęciem całej drużyny, kontraktami i tak dalej. Nikt nie ma z nami szans.

- Jak zawsze trzymają się pana żarty. Jakie prognozy na nadchodzące spotkania?

+ Miejmy nadzieję, że będzie świecić słońce. Ale tylko nad naszymi głowami.

 

Odnośnik do komentarza

Przeczytałem najpierw oba wcześniejsze opki, teraz ten (zajęło to trochę czasu), więc teraz skomentuje. Jednym słowem: Genialne (ewentualnie jeśli ktoś woli to może być zaje**ste). To opowiadanie, mimo, że w innym klimacie też jest na świetnym poziomie. Co do wyników to :kutgw: . Czekam (pewnie nie tylko ja) na majstra.

Odnośnik do komentarza

@ Fenomen -

Napisano 15 July 2011, 13:18

jak na muzinów to cienko u nich z atrybutami fizycznymi... zebys sie na nich nie przejechal...

:P

@ Dzięki za miłe słowa.

 

--------------------------------------------------------------------------

 

Ola upitrasiła chińszczyznę z ryżem na obiad i pachniało w całym domu. Zlazłem zjebany po wczorajszym alkoholizowaniu się czystą żołądkową na dół, wywaliłem nogi na pufę i podziwiałem jej wdzięki. A było co podziwiać, bo pociskała po kuchni w takich spodenkach, co to prawie jak figi są i wyglądają apetycznie. I kiedy zasiedliśmy do wspólnej szamy jakoś dziwnie się poczułem. Najczęściej z Przemkiem żarłem obiady i śniadania, z nim piłem i z resztą chłopaków. A teraz jestem zdany tylko na nas, więc trochę niewiele osób. Ola pytała co chwila o czym myślę, ale jak odpowiadałem, że o niczym, to myślałem o tej dorosłości i takich tam sprawach. Nie czułem się źle, ale nie wiem też, czy aby na bank za szybko nie wskoczyłem w ten dom i te sprawy takie jak głowa rodziny. Nie planowaliśmy dzieci, bo po jakiego grzyba, skoro sami nie jesteśmy do końca znormalizowani. I kiedy sączyłem napój z Biedrony o smaku porzeczkowym wpadłem na zajebisty pomysł zorganizowania parapetówy. Mawiają, że dom nie ochrzczony to taki problemami, a ja problemów nie lubię wcale. I mówię do Oli co i jak, a ona, że spoko, że zaprosi koleżanki i ja mogę wiarę też zwołać. No więc, przygotowania do imprezy ruszyły z kopyta. Walę na komórę do chłopaków, do Przemka, nawet do Sylwii przez przypadek, ale olała mnie jak ładna laska gimnazjalistę.

Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy Golfem Oli taty do Lidla, bo tam to są najtańsze rzeczy. Nigdy nie byłem rozrzutny, więc teraz też nie będę, chociaż jej to się dziwnie podobało. No i do wózka walimy banany i inne owoce, wodę, soki, jakieś krakowskie i suszone podwawelskie, a nawet orzechy. Ludzie się gapią na nas jak na jakichś dziwnych, że tyle żarcia na raz bierzemy, ale to normalnie w Jeleniej. Tu się u nas gapią na każdego, na każdego gadają, o każdym wiedzą więcej niż wszyscy, a nawet niż on sam. W Golfie miejsca nie było za dużo, ale pomieściliśmy wszystko jednak. I ciśniemy, najpierw do Przemka, bo gadał, że nie ma jak dojechać. Cisnę po schodach na trzecie piętro, a tam otwiera mi taka dupa, że oczy mi wyszły ze łba jak w filmie Maska. I ona, taka ruda i w dresie, że Przemek już idzie, ale teraz to w klopie jest i uwalnia orkę. Pyta też, czy chcę wejść, a ja bez wahania ładuję się z butami do kuchni i siadam na taborecie, takim studenckim. Zaraz z pokoju wynurza się taka locha, co syczy i parska jak by ją co dopiero odczepili od wagonów pociągowych. Daje mi grabę, ściska i mówi, że ma na imię Gienka. Tamta to Karolina, a w pokoju po prawej śpi Zośka z chłopakiem. I lepiej ich nie budzić, bo całą noc byli w pracy w takiej fabryce, co to się kabelki skręca za marne grosze. Przemek wyłazi ze środka odjebany jak szczur na otwarcie kanału. Robimy niedźwiedzia, potem on poznaje mnie na nowo z laskami, a jak przedstawiał Gienkę to mówi, że ona nie musi zmieniać opon w aucie, bo sama ma wielką na brzuchu. Wszyscy rechoczemy, ona też.

Po dotarciu do domu na parkingu stały już dwie Astry i Lupo. Po kolei wypadali ze środka Makassy i Bengo, Romaniuk z jakąś starszą od nas wszystkich Rosjanką, dwa Kuklisy i Burandt. A potem jak już właziliśmy do środka to i nawet się pojawił Bangoura w towarzystwie Cygala i jego młodszej siostry. Widziałem, że chata zrobiła na nich wrażenie. Nie dziwne, skoro klub dał mi dwa razy takie zarobki jak Bangourze, a on był najlepiej opłacany w drużynie. Byłem dumny z siebie i cieszyłem michę, że oni też byli dumni, a to moi przyjaciele są.

Ola w kuchni z siostrą Cygala i tą Ruską od Romaniuka napierdala koreczki i inne ryby po grecku, ja odpalam muzę, a Romaniuk już pół litra opędzlował z Bengo. I śpiewają tam o czymś, ale nie wiem o czym, bo Bengo w swoim ojczystym zasuwa. Jak się ściemniło to dojechał do nas jeszcze Toure z Michniewiczem i jego żoną, a potem na tarasie zrobiliśmy grilla. No bo knur się włączył po alkoholu. I wtedy tak, siadam sobie z Romaniukiem na drewnianych schodach i on odpala takiego cienkiego, modnego papierocha. Wspominamy czasy, jak polecieliśmy nad morze jeszcze z jego byłą, gadam potem o Ugandzie i tak dalej. Przysiada się Przemek i jest nas trzech, a za plecami impreza trwa w najlepsze. Makassy się rozebrał do gaci samych i lata za siostrą Cygala krzycząc, że ona takiego murzyńskiego kutacha to nawet na porno nie widziała. Na kanapie siedzą dwie koleżanki Oli, co je zaprosiła wcześniej i jedzą orzeszki, a w telewizji na MTV jakaś młoda dupa pokazuje urodziny. Przemek pyta mnie jak się razem mieszka, a ja wylewny, bo zrobiliśmy właśnie zero siedem na trzech, że jest spoko, ale brakuje mi takiej swobody. Na co Romaniuk, że on wie o co chodzi, bo jego stara to mu pozwalała co najwyżej na swobodny wybór smaku gorącego kubka na zakupach. Przemek gada o tej Zośce, co w fabryce zapierdala na trzy zmiany, że ona ma magistra przed nazwiskiem a na konto co miecha dostaje tysiąc trzysta. Mówi też o Gience, co całą kasę przewala na żarcie i o tej Karolinie, co pracuje jako fryzjerka w galerii handlowej na pierwszym piętrze. Pytam go o coś więcej, a on, że nie zdradzi na razie szczegółów bo nie chce być nie fer w stosunku do Sylwii. Ale Sylwii przecież nie ma, bo widziałem już ją z innym, a on ma to w dupie.

Kiedy wybiła północ zorientowałem się, że przecież prócz naszej trójki to w środku wiara się bawi. Wchodzimy, a tam na kanapie chrapie Cygal z łbem w misce rzygów. Mijam go swobodnym łukiem i narzucam koc na tułów. W kuchni śpi na blacie Makassy, na podłodze leży siostra Cygala i ma poszarpaną kieckę, ale nie wnikam co tam było. Romaniuk szuka Ruskiej i znajduje ją w łazience. Prysznic bierze. A na piętrze Oli koleżanki z Olą skaczą po wyrku i piszczą, jak by miały po osiem lat. Pytam je czy już idziemy spać, a one, że nie i że jak chcę to mogę się dołączyć. Chwytam więc Olę za dłoń i mówię, że już musi się położyć, biorę ją na ręce i zanoszę do sypialni.

O poranku w pokoju dziewczyn leży Romaniuk i Makassy, a ta Ruska po prawej to ma jeszcze kondoma w dupie, bo śpi odkryta z kciukiem w buzi.

 

Skacowani wyszliśmy na mecz z GKS Katowice i wygraliśmy 2:0. Po bramce strzelili Siedlarz i Bengo, a ja wywaliłem trzy Ustronianki w ciągu całego meczu.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 GKS Katowice

( Siedlarz, Bengo )

Odnośnik do komentarza

Tego dnia siąpił lodowaty deszcz. W wiadomościach trąbili, że grad nas nawiedzi i że katastrofalne skutki mieć będzie, ale za oknem tylko krople waliły. Jak Hans z RKM do podopiecznych. Wywaliłem się na taborecie pod oknem i zalałem Słodką Chwilę wrzątkiem. Ola robiła się na bóstwo w łazience, a ja miałem gorszy dzień. Bo każdy taki ma przecież, nawet optymista, a pesymista to nawet co dzień. I tak : z okna widać gałęzie, łąkę i kawałek wody. A za wodą bloki Kiepury i takie tam spożywczaki, biznesy bez sensu i plac zabaw dla dzieci. I myślę sobie, że w tej Jeleniej to jest na serio przejebane. Mamy piękne baby. To fakt, ale każda jest zużyta jak kondom. No bo po liceum rozłażą się po Polsce jak bąk po spodniach i korzystają z życia. Te co są słodkie jak cukier sypią się jak mąka. Gdziekolwiek, byle by w ogóle. Te co się tutaj sypią tam to biją rekordy. A te cnotliwe niewydymki po powrocie są tak samo atrakcyjne jak limitowana wersja Volkswagena Golfa. I wybierać próżno w czymś ciekawym, i szukać normalnej jest trudniej niż zmarszczki na czole z botoksem. Gapię się wtedy za siebie i widzę, jak rękaw szlafroka znika w szczelinie między ościeżnicą a drzwiami. Ilu Ola miała? Nie wiem i wbijam w to jak w kolejną obietnicę Tuska. Potem myślę o tym co się u nas dzieje. 70 % młodzieży nie ma pracy, a Ci co ją mają orają za najniższą krajową. Kto mądry spierdala. Jak nie w Polskę to w świat. A potem wraca po latach i mówi, że tu to życia nie ma. Ci co zostają narzekają i stają się statystycznym Polakiem. Czyli mogą być kimś, ale im się nie chce. Przemysł alkoholowy zapierdala za to na pełnych obrotach. Krzysiek, Grzesiek i Mariusz już dziś mogliby być drukowani na puszkach Lecha. Przemek wali czteropak dzień w dzień i twierdzi, że alkoholicy to zjeby genetyczne. A jego żona? Jest z nim dla kasy, ale twierdzi, że go kocha. A jak jest w trasie to opierdala kabla sąsiadowi, jak przystało na statystyczną żonę. Młodą.

Kluby piłkarskie w okolicy są rządzone skorumpowaną pięścią. Otóż, każdy trener chce wyżywić rodzinę, a splendor który spływa z tytułu bycia szkoleniowcem wykorzystuje wieczorem, w barze, pijąc kolejne postawione przez kogoś piwo. Siłownie mamy trzy, dwie za drogie na przeciętną kieszeń, jedną zamkniętą przez wakacje. Za to hipermarketów jest w ch**, tych większych i mniejszych, bez promocji co prawda, ale jednak. Aquapark budują od zarania dziejów, a bilety MZK ponoć poszły w górę prawie o połowę. I kiedy tak siedzę i dumam, z łazienki wychodzi Ola odziana w powietrze i mówi :

 

- Kochanie, dlaczego tak siedzisz przy tym oknie. Chodź tutaj i mnie wypieść – i wszystkie te bańki myśli prysły jak przebite wykałaczką. Odstawiłem leniwie taboret pod stół, przeciągnąłem się leniwie i zsuwając gacie z dupy potarłem dłonią o prawy sutek.

 

Ze Stalą Rzeszów było banalnie jak podczas kolejnego odcinka M jak Miłość. Niby coś tam grali, niby się starali, ale wyszło tak samo nudno jak podczas mszy świętej. Najpierw po rogu Shikanda z bani wsadził przy słupku. Tak standardowo, więc nawet się nie podnieciłem. Potem tamci odrobili, ale zaraz my ruszyliśmy do ataku i wsadziliśmy im w dupska jeszcze dwa razy.

Stal Rzeszów 1:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Shikanda, Zakrzewski sam., Makassy )

 

Potem graliśmy na Złotniczej z Zawiszą Bydgoszcz. I im wsadziliśmy też trzy razy, ale oni nam wcale. Z jednej strony cieszyłem się jak nastolatek na pierwszej randce. Z drugiej byłem zdruzgotany. To moje umiejętności czy czary Voodoo?

Karkonosze 3:0 Zawisza Bydgoszcz

( Uwakwe sam., Pacan, Bangoura )

 

Po tym meczu wybrałem się na małe zakupy. Musiałem czymś jeździć, bo docieranie do mojej chaty graniczyło z cudem. Najpierw nam Oli tata pożyczał Golda Trzy w dieslu, no ale że się wziąłem za robienie rodziny, musiałem mieć coś swego. I kupiłem. Opla Omegę z 2002 roku, 2.2 w turbo dieslu na maksymalnym wypasie. Oli się podobało tak, jak podoba się niezapowiedziana kartkówka. No ale co poradzić. Było ekonomicznie i bezpiecznie.

Odnośnik do komentarza

Pod koniec listopada pogoda płatała figla. Z nieba leciał ni to śnieg ni to deszcz, a ja zmarznięty pod dachem budki trenerskiej poiłem się puszczalską Nescafe. Tego dnia graliśmy mecz z Arką Gdynia w Pucharze Polski. Było strasznie ciężko, nie tylko dlatego, że przyjezdni postawili mega trudne warunki. Piłkarze jeździli po breji jak po lodzie na łyżwach i co chwila jakiś leżał na ziemi mokry od stóp po czubek łba. Pan Marciniak to nam aż pięć żółtych kartek wsadził, za to im tylko jedną. I tak, bicie rogów opanowaliśmy do perfekcji. No bo znów Kuklis rogala i z bani Shikanda wsadza. Ale zaraz potem Arka wyrównuje i znów mamy otwarty wynik. W szatni mówię piłkarzom co sądzę o cnotach ich matek, a po przerwie zwycięskie trafienie uzyskał Bangoura. I to nie byle jakie bo w okieneczko.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Arka Gdynia

( Shikanda, Bangoura )

 

W następnym meczu po bezbarwnej grze zremisowaliśmy ze słabym Startem Otwock. Dałem trochę z pierwszego składu po meczu z Arką odpocząć, więc tam to grali dublerzy. A my dublerów nie mamy dobrych, no bo który zespół na tym szczeblu rozgrywek ma? I tak, tylko niezawodny Romaniuk dla nas strzelił, ładnie, technicznie, nad bramkarzem. I to na samym początku meczu, więc te ponad siedem tysięcy kibiców szczerzyło japy, że będzie pogrom. Potem w 29 minucie z wolnego pociągnął Kamiński i podzieliliśmy się punktami.

Karkonosze Jelenia Góra 1:1 Start Otwock

( Romaniuk )

 

W ostatnim meczu tej rundy, jeszcze przed Mikołajkami i tym wszystkim co czeka portfel w grudniu, zagraliśmy sobie z Wartą Poznań. Ta droga z Jeleniej do Poznania to wola o pomstę do nieba, bo najpierw trzeba się cisnąć okrajem, gdzie co chwila auta jebią w drzewa, a potem po takich dziurach, gdzie nawet TKS by zgubił gąsienice. Na Bułgarskiej było sucho, ale i tak musiałem wyjść w kurtce bo mi wiatr mroził nawet gluty w nosie. Na skrzydle postawiłem teraz na Ngassę. Raz kozie śmierć, niech chłopak pokaże, że warto było go ściągnąć. I tak, najpierw to w 13 minucie po uderzeniu Bangoury piłka otarła się o półdupek Radlińskiego i zmyliła bramkarza. A potem Ngassa po piekielnie szybkim rajdzie prawą flanką wkręcił przekładanką obrońcę w ziemię i pod pachą zasadził na dwa. Reszta meczu przebiegała pod nasze dyktando. Chociaż, tamci to walili z każdej pozycji do Toure, a nasz Gwinejczyk tylko trzy razy miał gałę w łapach. Na początku drugiej połowy za podcięcie napastnika z Poznania Bizagwira dostał drugą żółtą kartkę i musiałem ściągnąć Bangourę wpuszczając Siedlarza.

Warta Poznań 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Radliński sam., Ngassa )

Odnośnik do komentarza

To było tak, że spadł pierwszy śnieg i miasto sparaliżowała biała pierzyna. Na ulicach było jeszcze gorzej, bo tam to błoto się z tym zmieszało i każdy każdemu w dupę walił. Blacharze zacierali łapska, ci co opony zmieniają też a ja miałem podwójnie przejebane. No bo letnie jeszcze na felgach, a podjazd zawalony śniegiem tak po kolana. Na szczęście miałem łopatę, więc już w trzy godziny zdążyłem odśnieżyć wąski paseczek aż do głównej ulicy. W tym samym czasie Ola wspierała mnie duchowo siedząc w oknie i malując paznokcie i takie tam inne sprawy babskie. No i tak, śnieg nawala, ja przejebane, moi pewnie też, więc odwołałem trening i wszyscy mieli wolne. Posypałem wszystko solą, potem wysypałem trochę ziemi, bo na kupce sobie spoczywała niedaleko podjazdu, a wtedy to przyszło słońce i wszystko stopniało do popołudnia.

Omega nie odpaliła. Nie wiem czemu, ale jak kręciłem to z rury szedł czarny dym i to na tyle. Podjechałem więc do miasta MZK, a na przystanek to z buta cisnąłem całe dwadzieścia minut. Na Złotniczej panował chaos. Michniewicz zatrudnił trzech meneli i obiecał im skrzynkę siarczystego Komandosa, jak odśniegują nam całość obiektu. Na murawie zapierdalał pan Kazik ze spożywczaka, na takim traktorku, co to zamiast kosić trawę odśnieżał. Obok wjazdu na stadion misiaki wystawiły fotoradar i zarabiali na mandatach grube siano. Pozdrowiłem tego grubszego dwoma palcami przy skroni i władowałem się do prezesa z butami z błotem. A u niego jakaś młoda laseczka siedziała, tak że widziałem jej białe majteczki. Trochę spaliłem rumieńcem, ale ona wtedy się przedstawiła takim suczym spojrzeniem i poszła zaparzyć kawę. Prezes pyta, czy mi się podoba jego nowa sekretarka, a ja, że nie wiedziałem, że przedszkole otwieramy. I pytam go skąd ją wytrzasnął, a on, że z dyskoteki. Stała taka biedna pod ścianą, napastowana przez dwóch dresiarzy z łysymi glacami. I on tak z boku stał i słuchał, a wtedy jeden się mówi, że jest fajna z ryja i czy nie chce z nim pójść do klopa. Na co tamten drugi, żeby ten się odjebał od niej i pyta jej czy łyka. Bo jak łyka to on jest zainteresowany, a jak trzeba z nią chodzić to czasu nie ma. Pytam więc prezesa co to ma wspólnego, a on, ze wtedy jak oni poszli to sam do niej podbił, pogadał, postawił drinka i przyjął do pracy. Bo w życiu trzeba sobie pomagać, a teraz to takie czasy nastały i w ogóle.

Siadam więc sobie na krześle i patrzę a tu koperta leży. Pytam co to, a on, że mu Kamil Jagła przywiózł. I mówił, że to dla mnie i ja wiem co z tym zrobić. Odpalam płytkę na jego lapku i gapię się, a tam nasze figle z Miriam i nawet widać na filmie całą resztę ekipy. Prezes pyta co tam jest, a ja, że takie tam, śmieszne filmiki. Czułem, jak mi serce po przełyku lezie do gęby. Przełknąłem ślinę, przewinąłem troszkę do przodu, ale tam to zapinam ją od tyłu a Jagła sobie z boku jak by nigdy nic pije whisky. Wyjąłem płytkę, schowałem w kieszeń i pytam co dalej. Prezes woła Michniewicza. I gadamy o tym sezonie. Trzeba zmienić priorytety, bo wcześniej to gadałem wszystkim, że będziemy walczyć o środek tabeli. Ale teraz widać, że chcemy być wyżej. Wtedy ja wypinam pierś do przodu i gadam, że mam na celu wywindować Karkonosze tak wysoko, jak się tylko da.

I kiedy tak gadamy to ta dupa z dyskoteki wnosi tackę a tam trzy filiżanki, imbryk i cukier w kostkach. A jak kładzie na stole to wszyscy przekręcamy łby na bok i wlepiamy gały w jej figi, których jej się zdaje nie widać.

 

Wieczorem zrobiłem zakupy i wracam tym samym autobusem. W środku na dermie ktoś napisał markerem, że kocha Grażynkę. Wtedy dzwoni Przemek i gadamy. Mówi mi, że chciałby kogoś przedstawić i czy może dzisiaj wpaść. Ja mu na to, że to oczywista oczywistość i jeszcze przed zapadnięciem zmroku ładuje się do nas z Karoliną. Przedstawia ją jako swoją miłość życia, że czekał na nią od zawsze i takie tam pierdoły, których nie słuchałem wcale. Za to Ola z przejęciem, z rozdziawioną buzią się wgapiała i słuchała i nawet się troszkę wzruszyła. Posiedzieliśmy w przedpokoju. Rozpaliłem w kominku, włączyłem Vivę Polską i tak od słowa do słowa pękło półtora litra wódki. Dziewczyny poszły spać, a my usiedliśmy na tarasie, odpaliliśmy sobie po tym L&M, co to jak się ściska robi się mentolowy i wtedy Przemek do mnie tak. Mówi, że Sylwia jest w ciąży z tym ochroniarzem z Lidla, który ma na szyi skorpiona wytatuowanego. I jemu wcale nie jest przykro, tylko nawet się cieszy, że tak się wszystko poukładało. Pyta mnie, czy jedziemy w wakacje do Cześka, ale wtedy mu mówię, że w wakacje chcemy pojechać gdzieś, gdzie nas jeszcze nie było. Może jakieś Stany Zjednoczone albo inne Chiny. I że, jak chce, to mogą z nami jechać. Bez dwóch zdań i o kasę też się nie muszą martwić. I kiedy tak gawędzimy, drzwi otwiera Ola w szlafroku i mnie opierdala jak to nieodpowiedzialny jestem, bo mróz i że będę kaszlał i tak dalej. Tyle było naszych męskich rozmów. Idąc spać schowałem płytkę w książkach.

Odnośnik do komentarza

Mikołajkowe szaleństwo ruszyło pełną gębą. Najpierw kupowałem drobiazgi. Dla rodziców, przyjaciół, Oli i nawet dla prezesa i asystenta. Ale tych drobiazgów było tyle, że wydałem na to więcej niż na te prawdziwe, duże, pod choinkę. W Karkonoszach to śnieg nawala nie na żarty, a jak do tego popiździ to wszystko sparaliżowane. Obuwnicze nawalają z dziką marżą glany, trapery i te inne co to ciepło i miło nawet, a czasami i sucho. I tak : idę sobie koło McDonalda, wracam z Tesco, w reklamówce dynda kilka pierdół. Cisnę do siedziby klubu, ten ostatni raz przed Bożym Narodzeniem zobaczyć te gęby, no i wtedy to spotykam Miriam. Idzie sobie, w szpilkach po lodzie i o mało co orła nie wywinie. Na początku udaję, że jej nie widzę, ale potem to ona z radości piszczy, jak by jej ktoś tą szpilkę w dupę wsadził. Pytam jej co tam słychać i tak dalej, a ona mnie całuje a obok auta cisną z przedświątecznych zakupów. Wkurwiony odpycham ją, a ona wtedy, że my to sobie przeznaczeni jesteśmy i ona tarota stawiała nawet. A karty to ponoć zawsze prawdę mówią, nawet, jak kłamią. Niedawno gada, że była u wróżki i ta jej przepowiedziała dzieci z takim co to go wszyscy znają. I niby to nim ja jestem, bo ona nie zna nikogo innego co każdy go zna. Drapię się po łbie i myślę jak tu ją spławić, ale ona wtedy mi się wciska pod pachę i mówi, że z okazji Mikołajek zabiera mnie na obiad. Chcąc nie chcąc polazłem z nią do pizzerii, byle by tylko z głównej ulicy spierdolić. Siadamy w środku, gruby kolo z brodą zwiniętą w dreda podaje nam menu, zamawiamy szamę i po kawie nawet. Pytam od niechcenia co u niej, a ona, że na studiach jest spoko ale ona szuka stabilizacji w życiu. I od kiedy wyjechałem to myśli o mnie i nie śpi i tęskni i w ogóle to chyba mnie kocha. Ale nie mówi mi tego, bo nie jest pewna, a jak nie jest pewna to nie można. Pizzerman przynosi nam placek z oliwkami i tą całą resztą co to na plackach jest, z przypalonym spodem i twardym rantem. Miriam wsuwa, a ja się na nią gapię i myślę sobie, co ja najlepszego narobiłem. I wtedy na złość dzwoni Ola. Miriam pyta czemu nie odbieram, a ja udaję, że to nic ważnego. Ale to musi być ważne, bo Ola poszła kupić coś rodzicom i pewnie znalazła to coś i dzwoni, żeby zapytać o to coś. Mówię jej że mi niedobrze i idę do klopa. W klopie odbieram, Ola pyta o co chodzi a ja wkręcam i jest mi z tym strasznie źle.

Jak wracałem do stołu to patrzę, a tu Marcin siedzi, ten co ze mną na studia cisnął w Jeleniej i on wpierdziela sałatkę. Obok niego siedzi jakiś kolo w czarnych, kręconych włosach po ramiona i mnie obczaja. Chwytam Marcina za ramię i mu mówię, że święta, że tamta to taka i owaka i że proszę go o przysługę. I on kuma, montuje akcję. Wracam do stolika. Wtedy Marcin podchodzi i pyta mnie czy to mój Mercedes stoi tam o, pod Lidlem. I podaje jakieś tam z dupy numery a ja kiwam łbem, że tak. To on, że mi właśnie szybę wybili i coś montują przy stacyjce. Przepraszam Miriam, mówię, że zaraz wrócę i cisnę z tej pizzerii zostawiając na blacie dwie dyszki. Zdyszany wpadam na parking Tesco, skręcam przy stoisku z kebabem i wpadam na Olę obwieszoną torebkami. Po chwili kłamstewek wsiadamy razem do Omegi, wrzucam jedynkę i sunę wzdłuż chodnika po którym idzie smutna Miriam i się rozgląda i szuka mnie, a mnie nie ma. Ola mówi, żebym zobaczył jaka śliczna dziewczyna i ładnie ubrana w dodatku. A ja wtedy włączam CD z Tedem a tam „ Wierzę w nas, czas w coś uwierzyć, żyjmy tak jak by jutra miało nie być ”.

 

W domu choinka przystrojona po sam czubek. Serce mnie kłuje, bo wiem, że to co przejebane nadciąga pełną parą, jak Lokomotywa na gościa przywiązanego do torów. Już raz zjebałem, z Justyną, jak mnie prawie zgwałciła. A teraz? Ciekawe ile facet ma żyć, bo ja to chyba na ostatnich lewelach zasuwam.

Odnośnik do komentarza

Po świętach naszedł czas Sylwestra. I pomyśleliśmy, że skoro chata tak wielka to można zmontować coś tutaj, a nie wydawać krocie na podróże po świecie. Ola mówi, że to zajebisty pomysł, a potem to wertuje książkę telefoniczną w Samsungu i obdzwania ziomków. A ja tradycyjnie, tych najbliższych bym chciał, bo tych dalszych to jest mega dużo. Warunkiem przybycia na imprezę był litr gorzałki na parę, albo zero siedem na singla. Za żarcie byłem odpowiedzialny ja, ale każdy też coś tam miał przynieść. I tak : zrobiłem rybę w galarecie, po grecku i w śmietanie. Do tego koreczki, kanapki, kupiłem chipsy i paluszki. Po kartonie. Oli tata przywiózł nam dziesięć zgrzewek Grappy Ice, a Przemek od Karoliny ojca zmontował drugie dziesięć, ale Zbyszko Trzy Pomarańcze. Zaprosiłem też Pawła, DJ z Kaligrafii co fajną muzę puszcza. On wziął konsoletę, wywalił się na tarasie i montował jakąś muzyczkę. Ola odśnieżyła cały parking, podjazd, posypała wejście popiołem i takie tam męskie sprawy. Kupiliśmy jeszcze za dwa patyki petard, zamówiliśmy ciasto, a Basia, Sylwia i Renata przystroiły cały dom takimi pierdołami i świecidełkami. Jak stały na krzesłach to miałem surówkę w myślach. Bo były całkiem apetyczne. Jak nadszedł wieczór to zjechały się wszystkie samochody. A było ich z dziesięć. Pogadałem z panem Edkiem, taksówkarzem, żeby zniżkę zrobił jak będzie rozwoził wszystkich do domów. Bo miejsca mam ograniczone, a nie chcę, żeby ktoś pomylił łóżka. Bo potem to się dzieci rodzą, a ja nie chcę żeby się rodziły. W głośnikach najpierw leciał Tiesto. Bracia Kuklis przyszli w towarzystwie dwóch młodych dam spreparowanych plastikiem i toną pudru. Bangoura miał ze sobą kumpla, Ngassa przyszedł sam, a Bengo zabrał brata. Toure był z jakąś gimnazjalistką, co Emila się zwała, albo jakoś tak. Od Oli były trzy koleżanki które pomogły przygotować salę, dwie kuzynki – Madzia i Joanna, oraz dwóch sąsiadów. Jeden mieszkał naprzeciwko starej Kowalskiej, co wiecznie w oknie filowała i obgadywała wszystkich i wszystko.

Na początku wszystko toczyło się tak niewinnie. Tradycyjnie, pierwsza godzina na imprezie, faza nasycenia alkoholem, pierwsze śliwki robaczywki i koty za płoty. Każdy każdego poznawał, jedni tworzyli swoje koła rozmów, inni postanowili pomagać w kuchni. A ja zapierdalałem na pełen etat. Kanapki szły jak w stołówce dla kloszardów a pierwszy karton chipsów pękł po niespełna dwóch godzinach. Pan Edek musiał kursować i dowozić jedzenie. I kiedy tak już powoli się rozkręcało, przed bramą wjazdową stanął czarny Opel a ze środka wylało się dwóch dziennikarzy. Jeden miał kamerę, drugi już coś nawijał do mikrofonu. Chciałem ich wyprosić, ale wtedy kamera poleciała na mnie z pytaniem co tu się dzieje, dlaczego zaprosiłem tych piłkarzy a nie innych i czy jest alkohol. Bo piłkarze nie powinni pić, a jak piją to dają zły przykład młodzieży. I że to wbrew kościołowi, że wstyd i hańba. A potem to z Opla wysiadła jakaś baba i zaczęła sadzić salwami zdjęcia. Najpierw grzecznie prosiłem, żeby spierdalali, bo to zamknięta impreza. Ale kiedy przyszła Ola to dziennikarz zapytał, czy to jedna z pań do towarzystwa. Prawym sierpowym powaliłem go prosto na zaspę, gdzie kilka minut wcześniej jakiś burek narżnął gorącego, rzadkiego kakalaka. Gość z kamerą zaczął spieprzać do samochodu, ale cały czas mnie kręcił. Do tego z domu wybiegł nawalony już jak stodoła Bangoura i zaczął się wydzierać że to hańba, że wstyd, że skurwysyny i takie tam inne pieszczotliwe określenia. Zasunąłem bramę, zaryglowałem wejście i poprosiłem wszystkich zgromadzonych, żeby bez poprzedniego skonsultowania ze mną nie opuszczali budynku.

Przed jedenastą Piotrek Kuklis zarzygał całą łazienkę i musiałem zapinać z mopem. Zaraz potem w kuchni Emila zbiła cztery talerze, bo ją Toure prawie brał na blacie. DJ jarał blanta z Baśką a w głośnikach zamiast Tiesto nawalała Maryla Rodowicz w remiksie. Wchodzę na piętro, a tam rozebrana do bielizny Kaśka biega po naszej sypialni, a za nią Ngassa wymachując odpiętym paskiem. Podchodzę do DJ, biorę dwa głębokie wdechy i siadam na ośnieżonej jeszcze ławeczce. Świat wirował dookoła, a ja czułem, że mam na to wszystko serdecznie wyjebane. Zaraz potem obok chłopów przemknęła pół naga Emila. Wszystkim naraz namiot w górę choć to była tylko chwila. I wtedy to Bengo mówi do Bangoury, czy wie, jakie jest tej małej ulubione danie. A on, że nie, a wtedy Bengo na całe gardło, że danie dupy.

Przed odliczaniem wszyscy wyszliśmy na taras. Gwiaździste niebo, w telewizorze prezenterzy przeżywali orgazm mówiąc, że to już zaraz i że ten rok będzie lepszy. Podchodzę do Oli i całuję ją w szyję. Ma na skórze gęsią skórkę i przytula się do mnie jak misio koala. Szampany zmrożone w lodówkach stoją w rządku pod ścianą. Jeszcze dziesięć, dziewięć. Patrzę przez szybę, a Toure zapina portki i ciśnie z Emilią do nas. Osiem, siedem, sześć. Ngassa z nagim torsem marznie, ale gra twardziela, no bo przecież u niego w plemieniu to tak i tak. Pięć, cztery, trzy – szampany poszły w górę. Dwa, jeden. I wtedy Orłoś gada, że witamy w nowym roku. A ja odpalam takie zbite w jedno petardy i niebo pokrywa się kolorowym freskiem. Wszyscy zaczynają się całować, w policzki, usta. Jedni są zazdrośni, inni pękają ze śmiechu. Piotrek Kuklis sadzi salwę gorących rzygów na ziemię a Basia, Sylwia i Renata obściskują kolegów Oli. Ja zaś stoję, trzeźwy jak nauczyciel języka polskiego i tulę Olę szepcząc jej do uszka jak bardzo ją kocham. I że jej życzę najlepszego, spełnienia marzeń, planów i żeby każdy kolejny dzień był piękniejszy od poprzedniego. I kiedy kończę, ona odchodzi kroczek do tyłu i mówi … że jest w ciąży … Wybałuszyłem gały i chciałem coś powiedzieć, ale w tym szumie strzelających petard własnych myśli nie słyszałem. Serce za to łomotało mi jak na spidzie. I wtedy najebany Kuklis odchylił się z barierki, na w pół normalnym wzrokiem ogarnął nas dwoje, podszedł do DJ, chwycił za mikrofon i zbełkociałym głosem powiedział :

- Ppppanie i pppynowieee.. Olyksandra i Pałeł będą mieli dzidziusiaaa

 

I wtedy wszyscy zamiast witać Nowy Rok składali nam gratulacjie.

Odnośnik do komentarza

Nie oglądam M jak Miłość, ale wierzę, że jako wierny fan piszesz prawdę :)

 

------------------------

Miriam stała za rogiem, na przystanku i ćmiła papierocha. Ubrana w luźne dresy, sportową kurtkę, z włosami spiętymi w kucyk w niczym nie przypominała tej ciemnej, pięknej kobiety, którą przecież kilka miesięcy obracałem i nie tylko. Przejechał jeden autobus, drugi, kilka taksówek nawet przyhamowało, ale ona nic. Idzie kilku gówniarzy i gwiżdżą i mówią, że by ją poobracali, ale ona dalej nic. I wtedy to na nieszczęście ja lazłem. Ale pełna partyzantka, gapię się, w tył zwrot, w uliczkę się wciskam i udaję, że jestem znakiem drogowym. I myślę skąd ona do cholery wie, gdzie ja mieszkam i co robię i w ogóle. Na to wszystko lezie ulicą na trening Ngassa i jak mnie widzi to szczerzy zęby i drze japę na pół osiedla, że mnie wita i że ciśniemy razem i mu już nie będzie smutno. Pokazuję mu, żeby się zamknął, że cicho, że niech spierdala, ale wtedy to wyłazi zza winkla Miriam i uradowana mnie ściska. Ngassa dwa kroki w tył, obczaja ją, robi z gęby dziubek i mówi, że dejm gerl, ju soł hat. No i idziemy n a trening w trójkę.

A tam tak, Michniewicz przedstawia mi dwóch nowych członków sztabu szkoleniowego. To znaczy, w zasadzie jednego, bo drugi to talentów miał szukać. Nasza siatka poszukiwaczy jest wykastrowana do granic możliwości. No i w związku z tym do klubu przylazł znany z Wisły Kraków i kadry Polski – Damian Gorawski. Dałem mu za zadanie obczajania rodzimego podwórka, no bo tam dalej to jest Czesiek, nieformalnie zatrudniony i na razie mi to styka. Oprócz Damiana do klubu dołączył Jakub Wierzchowski trener ogólny. No i teraz to nasz sztab był nieco lepszy, ale nie do końca taki jaki bym chciał. Polazłem więc do prezesa i gadam tak, że chcę mieć siatkę poszukiwaczy talentów. A oni, że sądzą, że i tak jest całkiem spoko. Mówię wtedy prezesowi, że z dupy traktuje swoje obowiązki i dostałem takie pozwolenie. Pyta mnie jeszcze, czy chcę coś jeszcze. A ja robię wszystko, żeby nie wyłazić do Miriam, więc zalewam sobie zupkę chińską wrzątkiem i zakaszam mu cygaro. I gadam tak :

- Panie prezesie kochany. Niedawno byliśmy w ciemnej dupie.

+ Zaiste.

- No i teraz to już w niej nie jesteśmy. A skoro, dzięki, nie ukrywam, mojej skromnej osobie awansowaliśmy tak wysoko, a teraz potrafimy wygrywać z najlepszymi, może wreszcie zarobione przez nas pieniądze spożytkować na rozbudowę bazy treningowej i stadionu?

Prezes tak się na mnie gapi, jak bym mu oświadczył, że będzie dziadkiem, rozwala się na swoim skórzanym fotelu i przesuwa paluchami po brwiach.

+ Pan myśli, że takie kokosy zarabiamy?

- Co spotkanie mamy prawie pełen stadion. Poza tym, nie oszukujmy się, lepiej szkolić i korzystać niż kupować. Czyż nie ?

+ Nie. Musimy bazować na chłopakach, których pan znajdziesz.

- Przed chwilą do k***y nędzy gadał pan, że nie możemy zatrudniać scoutów, a teraz, że mam bazować na tym co się znajdzie? Jasna cholera! – i walę wtedy pięścią w stół, bo widziałem, jak w serialu jakimś kolo jak walił pięścią w blat to wszystkim puszczały zwieracze.

+ Panie Miśkiewicz! Odrobinę szacunku! Niech pan nie zapomina, że jesteś tylko pracownikiem. I obowiązuje cię panie szanowny kontrakt.

- Prezes – zanurzyłem łyżkę w Amore Pomidore i poparzyłem jęzora – KS Karkonosze to pańska firma. Zarabiasz na biletach, na reklamach, na sprzedaży koszulek. A to mój drugi dom, pasja, praca i sposób na życie. Mamy te same interesy, jak mi wychodzi to i prezes zarabia. Proste? Proste. Jak prezes chce zarabiać to ja muszę mieć narzędzia. Jak ich nie mam to mamy stagnację, a więc stoimy w miejscu kiedy wszyscy idą naprzód. Potrzebuję mieć odpowiednią bazę dla dzieciaków, żeby ich piękne mamusie przyprowadzały, żeby płaciły kasiorę, żeby chłopaki mogli iść na wypożyczenia i ogrywać się gdzie indziej. Mają wtedy z nami kontrakt, są naszą własnością póki ten kontrakt obowiązuje, ale trenują ich inni. I inni za to wszystko płacą. Głupie?

+ No nie – prezes wykrzywił usta jak by zżarł coś gorzkiego.

- Podobnie ze stadionem. Skoro na każdy mecz przychodzi pełno ludzi, to dlaczego go nie rozbudować? Przychodzi siedem tysięcy, przyjdzie i piętnaście !

+ Młody człowieku, ja pochwalam twój zapał i energię, ale Jelenia Góra to miasto zapomniane. To czerwona dolina, gdzie żaden interes nie przetrwa. Tu ludzie czekają na śmierć, młodzi wyjeżdżają za granicę, albo do Wrocławia. Sam powiedz, dlaczego nie studiujesz tu, na miejscu?

- Bo nie ma tu studiów magisterskich na tym kierunku, na którym bym chciał studiowac.

+ Tak samo myślą inni.

- Aha. Czyli lepiej po prostu schować się do domu, wleźć pod schody i żreć chleb z popiołem jak Święty Augustyn? A w międzyczasie napierdalać się rzemieniem po plecach i płakać jaki to świat jest zjebany?

+ Nie, ale …

- Jest pan sztampowym przykładem Polaka. Narzeka, marudzi a jak ma możliwości to z nich nie korzysta. Wie pan, to tak, jak gada Kowalski do Iksińskiego – mógłbym być kulturystą, ale mi się nie chce. I pasie mięsień piwny, a na starość, jak gada z wnuczkami i go pytają czemu całe życie pracował jako sprzedawca w spożywczaku, on odpowiada – wnusiu, mogłem być prezesem banku. Ale wolałem żyć wygodnie.

Prezes wstał, odwrócił się na pięcie i podlazł do okna. A tam nasi zapinali w dziada i Gorawski stał sobie z boku i się gapił i coś tam notował.

+ Cieszy się pan z Damiana?

- Tak. Mamy Bartka Karwana w sztabie, mamy Leszka Pisza, mamy Damiana Gorawskiego. To chyba o czymś świadczy?

+ O czym? – odwrócił się do mnie i widziałem, jak jego czoło marszczy się jak śliwka suszona.

- A no o tym, że klub ma jakąś przyszłość, tak? Że tacy piłkarze przychodzą pracować z drużyną, która ma ambicje i potencjał.

Dokończyłem zupkę chińską, odniosłem miseczkę tej sekretarce, co to chyba ledwo liceum skończyła i wylazłem na zmrożone powietrze. Miriam stała obok Leszka Pisza i wgapiała się w biegających chłopaków. Spojrzałem na podjazd. Pan Edek właśnie gadał przez telefon. Wsadziłem się na tylne siedzenie, poklepałem go po ramieniu a on bez pytania zasunął szybę, przekręcił kluczyk i pocisnął do mojego domu.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...