Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Tak. Polecam wszystkim imprezowiczom. Przed pójściem spać 2 tabsy magnezu. O poranku tylko kac kupa i można żyć !!

 

--------------

 

Wymęczeni po meczu z Rubinem zagraliśmy bardzo przeciętnie z Górnikiem. I to pomimo atutu własnego podwórka, na którym zawsze byliśmy groźni jak moherowy beret w walce o wolne miejsce w komunikacji miejskiej. Generalnie mecz był nudny, a tylko czasami coś tam kibice zobaczyli lepszego niż gorszego. W 37 minucie Kovac skręcił kostkę stając na piłce i musiałem go zmienić. A jedyną bramę dla nas zdobył 14latek Kądzior. W zamieszaniu w polu karnym na wślizgu wsunął piłkę za linię. Remis po ciężkim meczu można traktować jak zwycięstwo. Prawie.

Karkonosze Jelenia Góra 1:1 Górnik Zabrze

( Kądzior )

 

11.11 to data, gdzie dostaliśmy lekcję pokory w Krakowie. Wiślacy byli liderami tabeli i nie oddawali się nikomu, za żadne pieniądze. Nie liczyłem na trzy oczka, no bo jak liczyć, jak lider pokonuje i Legię i Polonię. Wciągnęli ich jedną dziurką od nosa, bez zakrztuszenia, a ości zostawili na brzegu talerza. Diaz i Wasikowski dokonali egzekucji, a ja stałem bezradnie na murawie opieprzając technicznego, liniowego, głównego i całą resztę.

Wisła Kraków 2:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Potem baty nam Polonia dała. Poczułem się po trosze jak gówniarz, co go leją za byle gówno. W tym meczu nie zagrał ani Ngassa, ani Bangoura, Toure dostał wolne, a Sunzu znów zjarany opuścił trening i teraz to mu dowaliłem tydzień bez pensji. Zresztą, sam gadał, że chce do większego klubu, bo u nas to mu za ciasno się robi, a o nim to teraz gadają więcej niż o innych. Powiedziałem, że wolałbym, by został, a on do mnie, że pierdoli mnie i ten klub i po sezonie spada. Co było robić? Dałem go na transferową, żeby nie pyskował i nie psuł morale. I zaczęło się tak, że po bramce Machaja wyszliśmy na prowadzenie. I to rozjuszyło Czarne Koszule jak torreador byka. Zaczęli szarżować i walić w nas jak w dziwkę przy trasie szybkiego ruchu. I po 90 minutach z 1:0 dla nas zrobiło się 3:1 dla nich.

Polonia Warszawa 3:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Machaj )

 

Potem przyszły dwa remisy i zaczęliśmy gubić punkty już seryjnie. Nie umiałem pozbierać chłopaków do kupy. Cały czas media wypluwały nowości o zainteresowaniu moimi innych. I cały czas ci inni składali nam oferty, a moi zamiast grać, to o nich myśleli. Na nic zdały się nawoływania, gadanie o podwyżkach, premiach za zwycięstwa i tak dalej. Po prostu powoli mi się klub rozpadał. Dobrze, że po powrocie do chaty Daga zawsze obiad upitrasiła, a jak wychodziła do pracy to pytała czy ma na noc spać u siebie czy mi spuścić płyny ustrojowe. I zwykle wybierałem drugą opcję, bo to zawsze lepiej się przytulić w nocy do cycka niż do poduszki.

Oba remisy to mecze z przeciętniakami. Oba to mecze u nas, więc wkurwienie było do kwadratu. Najpierw Widzew nas postraszył a gola dla nich zdobył sprzedany przeze mnie Giovanni. Na szczęście trzeźwy umysł zachował Matic i w 55 minucie dał nam punkta. A w drugim meczu z Arką Gdynia Leandro po powrocie po czerwonej kartce z wapna pyknął jedynego gola. Traciliśmy skuteczność, traciliśmy też punkty.

Karkonosze Jelenia Góra 1:1 Widzew Łódź

( Matic )

Karkonosze Jelenia Góra 1:1 Arka Gdynia

( Leandro )

 

A już całkowicie dupy dawaliśmy w meczu we Włoszech. Catania zrobiła z nas pośmiewisko na oczach całego piłkarskiego świata. Co prawda przed meczem w prasie gadali, że mamy jakieś tam szanse, no ale murawa zweryfikowała nas i zakwalifikowała do pojęcia – kelnerzy. No bo jak inaczej nazwać to, co się tam działo? 27 strzałów, 15 celnych, 5 bramek. A my zepchnięci do defensywy graliśmy jak piąta liga z Brazylią. I to pomimo gola Matica w 2 minucie meczu. Catania pokazała nam gdzie raki zimują i po tym meczu spadliśmy na trzecią pozycję w tabeli. Decydująca miała być ostatnia kolejka.

Catania 5:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Matic )

Odnośnik do komentarza

No takie małe łups :-)

 

----------------

 

Na dworze pizgało jak nigdy przedtem. Wiatr łamał drzewa, wywalał latarnie, urywał dachy ludziom na wsiach dookoła mojej wiochy. Teraz ciężko było skumać, czy ten nawalony gostek spod trzynastki to jest nawalony, czy walczy o to, żeby iść do przodu. Po przystanku z naprzeciwka pozostało tylko wspomnienie. Rozpłaszczył się na ścianie kościoła zielonoświątkowców. A straż miejska zamiast interweniować, wlepiła mandat za złe parkowanie gostkowi, co postawił Seicento metr dalej, ale jak przystanek wywalił mu w tył, przesunął się o metr bliżej.

Przerżnęliśmy z Catanią i byłem przez to szalenie wkurwiony. Wszyscy dostali ostrzeżenie o wstrzymaniu pensji, jak zagrają znów tak kiczowato. Od tej pory za każde spóźnienie na trening było 500 zł do skrzyneczki, za opuszczenie treningu bez uzasadnienia dwa koła. Musiałem wprowadzić jakiś rygor, bo mi na łba powyłażą skurczybyki. W dodatku prezes wystawił akcje na sprzedaż i powiedział, że powoli będzie myślał nad odejściem z klubu. Na pytanie czemu odpowiadał, że jego kobiecie nie podoba się, że więcej czasu poświęca biznesowi, a nie jej.

Pan Kazio ze spożywczaka, ten co Jadźkę dźgał, a jej chłop z dachu skoczył i zabarwił na czerwono auta na parkingu, teraz pracował u nas jako woźny. Chodził wiecznie z pędzlem przy pasku, w czapce z daszkiem z napisem „ Toyota ” i gumą w gębie, szukał dziury w całym, a jak wynajdował to lepił i klął na czym ziemia stoi. Mówił, że Jadźka po śmierci faceta odeszła i od niego. Teraz można ją na Zgorzeleckiej spotkać, jak stoi i wystawia otwory na sprzedaż. Pytam skąd wie, a on, że wystarczy na CB radio zapytać. Za dwie dyszki paszczu, za pięć pipu. Takie małe zdziczenie.

Pozyskaliśmy nowego sponsora i otworzyliśmy wreszcie we flashu oficjalną stronę klubu. Było na niej wszystko, od A do Z. W dodatku ten gostek co pomógł Engelowi napisać „ Futbol na tak ” zaproponował mi, że napisze i moją biografię. No ale co ja mogę mu powiedzieć o sobie, skoro gówniarz jeszcze jestem. Nigdy nie lubiłem kupować takich na silę zrobionych książek, jak słynnego tercetu : Xavi, Iniesta i Messi. Pisali żeby mieć z tego siano. No ale po co im tyle tego siana, skoro i tak ich konta mogłyby wyżywić pół Afryki i całą populację jakiegoś zagrożonego gatunku. Odmówiłem. Jak przystało na dumnego Polaka, powiedziałem, że za bardzo się cenię żeby dawać dupy jak Jadźka na Zgorzeleckiej.

Olo już pociskał z buta po mieszkaniu. Miał z tego więcej radości niż ja po wygraniu jakiegoś meczu, a zawsze jak dobiegał do mnie to krzyczał „tata” a potem ładował mi się na łapy i wtulał w szyję. Takie małe stworzenie, a daje więcej radości niż cokolwiek innego przedtem i potem. Daga była przy tym tak radosna, jak by to jej dzidzi było. Akceptowała go w 100%, ale miała obawy, żeby powiedzieć swoim rodzicom, że ona i ja i on, że my to tak jak by, a może jednak nie do końca.

I kiedy tak pizgało na dworze, jak w kieleckim co najmniej, pomyślałem sobie, że skoro z Poloneza wskoczyłem do Acury, z mieszkania studenckiego gdzie żarłem gorące kubki mieszkam w mieszkaniu za trzy paczki, to może znów spróbować kupić coś swojego, tak daleko od rzeczywistości? Żeby znów poczuć się wolnym jak ptak? Polazłem wtedy na cmentarz ze zniczem i trzema różami ciasno spiętymi w bukiecik. Położyłem wszystko na grobie Oli, usiadłem na ławeczce i patrząc w te chłodne litery na głos, szeptem zacząłem jej mówić o swoich problemach. I czułem się z tym dobrze. Było mi lżej. Co najmniej tak, jak bym na blogu coś napisał, albo zwierzył się kumplowi. Ola milczała jak grób, a ja gadałem jak Krzysio Ibisz, bez sensu, ale jednak. I kiedy powiedziałem jej o planach z Dagą koło łba przeleciała mi gałązka klonu i wbiła się w ziemię, jak by ciśnięta jakąś nadludzką siłą. Odwróciłem się, nie było nikogo, tylko wiatr gwizdał jak Tasior na meczu z Legią.

Wracając do domu zahaczyłem jeszcze o spożywczaka pani Kowalskiej. Przed nim stał polonez. Mój były polonez, ze rdzą na tylnej klapie, pokiereszowaną felgą od strony kierowcy i sprutą tapicerką na tylnym siedzeniu. Kowalska uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że teraz to wozi nim kartofle i marchew ze wsi Miłków. Tak jest taniej. A jak pomyśli co za persona dupsko w tym woziła, to aż się chce jechać tym cudem techniki.

Odnośnik do komentarza

Po porażce z Italiano Makaroni Bum Bum przyszedł mecz z Wartą Poznań w Poznaniu. Cwaniaki myślały, że teraz to będziemy po równi pochyłej lecieć, no ale my to nie oni, więc zagraliśmy całkiem nienajgorzej. Zajebiście prezentował się duet Leszczak Zuniga, bo nie dość, że strzelili po bramie to jeszcze kibice Warty nawet docenili ich umiejętności no i klaskali nawet. Zremisowaliśmy, ale był to dobry mecz, więc byłem zadowolony. Bramę zdobył też 14letni Kądzior.

Warta Poznań 3:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Leszczak, Zuniga, Kądzior )

 

Jak już myślałem, że odbijemy się od dna była zabawka Ptaka wsadziła nam o bramkę więcej niż my im. Przegraliśmy w beznadziejny sposób, jak Polska z Hiszpanią, i to na własnym boisku. A zaczęło się dobrze, bo El Taourghi z karniaka dał nam prowadzenie. Cieszyłem się jak dziecko nową zabawką w McDonald’s, ale mój uśmiech zwinął Szymura, a potem wygiął go w drugą stronę Rogalski. Nie rozumiałem czemu żaden z moich chłopaków nie potrafił zrobić składnej akcji.

Karkonosze Jelenia Góra 1:2 Pogoń Szczecin

( El Taourghi )

 

Przed meczem z Karlsruhe mówię moim, że jak dadzą dupy, to ja się zwijam z klubu. Musimy zagrać tak, żeby Dojcze jeszcze długo później czuli nasz oddech i nasze korki w swoich dupach. Kądzior wkurwiony, że zagrać nie może, bo go nie zgłosiłem, rozpłakał się jak dziecko. I chciałem go opieprzyć, no ale jak, skoro to przecież właśnie jest dziecko. Obiecałem mu więc, że jak zagra znów zajebiście w lidze to mu kupię rower.

I to było tak, że przed świętami Bożego Narodzenia do Jeleniej Góry zjechali Dojcze. Lokalni sklepikarze cieszyli michy, no bo to i piwo można podnieść cenowo i sprzedać więcej niezdrowego żarcia. Media trąbiły, że jak wygramy, to będziemy ewenementem na skalę światową. Bo przecież niedawno to byliśmy w III lidze, a teraz łupiemy na ekranach europejskich domów. Daga zasiadła z Przemkiem i Justyną tuż za ławką trenerską. Załatwiłem im wjazd za friko. Przed meczem dostałem sms od Klaudii ze Świeradowa. Napisała, że już pracuje jako dziennikarka i jest mi zajebiście wdzięczna i w ogóle, chciałaby się spotkać, żeby pokazać jak jest wdzięczna. Nie odpisywałem, bo przecież z jednej strony nie wypada zobaczyć, a z drugiej to plemniki nie kamienie. Jak usiadłem na ławce trenerskiej to gapię się na sufit, bo tak jakoś ciepło dziwnie. A Romaniuk do mnie, że to była niespodzianka Michniewicza i teraz to mamy klimatyzowaną ławkę. Pytam go ki ch**, a on, że zawsze pod dachem będzie cieplej niż nie pod dachem. Ale klimatyzacja w sumie to działa jak astmatyk dmuchający przez rurkę.

Jak się rozpoczął mecz to w 4 minucie taki gość z napisem na koszulce Gaafar zasadził nam petardę przy słupku i stadion zamarł. To znaczy nie do końca, bo jak wydarłem się „ ja pier***e, pojebało was ? ”to słyszeli wszyscy. Zawołałem Ngassę i mu powiedziałem, żeby powiedział innym, że teraz to mam w dupie taktykę i formację defensywną. Mamy zapinać pod pole karne i walić ile się da. I w 12 minucie właśnie Ngassa wrzuca w pole karne, a tam Ailton ze szczupaka jak Larsson i było 1:1. Mecz zaczął się na nowo, a ja przybiłem piątkę wszystkim co w klimatyzowanej siedzieli. W 30 minucie Bangoura wystawił piłkę Ngassie, a ten z pierwszej tak przywalił w okno, że stadiony świata. Wystrzeliłem jak z procy i chwytam go w pasie i podrzucam i w ogóle. A pan Undiano Mallenco poczekał chwilę, a potem mi żółtą kartkę dał. Do końca meczu nie oddaliśmy wyniku.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Karlsruhe

( Ailton, Ngassa )

Potem stadion zamarł. Spiker zaczął gadać, że do końca meczu Catanii z Rubinem zostały dwie minuty. Czułem, jak ślina przełykana leci mi do żołądka z prędkością rozpędzającego się Fiata 126p. Wszyscy czekali w kuckach, jak by mieli kloca sadzić do sedesu.

3 …

2 …

1 …

I wtedy Spiker żre mikrofon i drze się na całe gardło, że Catania zremisowała z Rubinem, a tym samym mamy awans z grupy! I kibice rozjebali ogrodzenie i rozlali się po murawie jak piwo z kufla. I podrzucali mnie do góry, piłkarzy też, ale mnie wyżej.

Catania 13

Karkonosze 8

Rubin 8

Karlsruhe 4

Odnośnik do komentarza

Dzięki

------

 

Ostatni mecz w tej rundzie zagraliśmy z Koroną Kielce, w 4 rundzie Pucharu Polski. Na mecz wystawiłem całkowicie drugi skład. To znaczy tak, Ci co mieli siłę z pierwszego to grali, ale Ci co mieli mniej siły zostali albo w Jeleniej, albo na ławce. Spotkanie nie cieszyło się jakimś specjalnym zainteresowaniem, a na trybunach zasiadło ledwie ponad siedem tysięcy fanów. Arbitrem głównym był pan Borski. Mecz był szalenie wyrównany. I my i oni oddaliśmy po 10 strzałów, ale to nasze częściej trafiały w światło bramy. I chociaż na samym początku Fibler wyciął równo z trawą Niedzielana, ten nie zdołał trafić do bramki. Widać był już po prostu za stary na kopanie piłki i zamiast tego powinien dogadywać się z Pefronem a nie z trenerem. Ostatecznie wygraliśmy wysoko, pewnie, jak to kiedyś zwykle bywało.

Korona Kielce 0:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Claudinho 2x, Shikanda )

 

Po zakończonej rundzie tabela ekstraklasy wyglądała tak :

Wisła Kraków 44 pkt

Lech Poznań 34 pkt

Karkonosze Jelenia Góra 30 pkt

Legia Warszawa 28 pkt

 

Wracając do domu zastanawiałem się nad prezentami. Święty Mikołaj przecież nie istnieje, a ja jak zwykle nie miałem pomysłów. I kiedy tak z nosem przyklejonym do szyby rozmyślałem, znów mi komóra rozbłysła. Gapię się na sms, a tam od Klaudii, że dzisiaj ma wolne mieszkanie i czeka we Wrocławiu. Jak chcę to mogę przyjechać. W Jeleniej odpaliłem więc Acurę, napisałem Dadze, że będę nieco później, bo to sprawy służbowe i w ogóle, a potem na Maciejową i pedał w podłogę.

Po godzinie wrocławskie światła przywitały mnie takim blaskiem, że przez moment poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy. Wrocek tak miał, że jak ktoś z klitki tu wbijał, to zmieniał swoje odczucia względem planów na życie. Skręciłem na rondzie w Powstańców Śląskich, potem przy Arkadach poleciałem prosto i wpadłem na Legnicką. Blok w którym mieszkała Klaudia wyglądał smutno. Był upierdolony jakimś graffiti, że niby Śląsk to potęga. Myślę sobie, że jaka potęga jak baty od nas dostają leszcze regularnie. No i włażę na drugie piętro, drzwi numer osiem i dzwonię.

Klaudia w szlafroku, z rozpuszczonymi , kędzierzawymi włosami opadającymi na ramiona przywitała mnie lekko nietrzeźwym wzrokiem. Usiadłem sobie wygodnie na studenckim taborecie i chwyciłem szklankę ze świeżo nalaną mineralną. Pytam jej gdzie pracuje, a ona, że w Gazecie Wrocławskiej i to tylko dzięki mnie. Bo na tym spotkaniu w Świeradowie to było pełno wiary, tej znanej i tej mniej. A potem wyjmuje z barku whisky daje mi ją i mówi, że dziękuje i nigdy mi tego nie zapomni. Gadamy potem jeszcze z kwadrans o tym co robi, jak żyje, że Wrocław zmienia ludzi i ich podejście do życia. Potem idziemy do pokoju, ona włącza muzykę i w ogóle. Odkręcam whisky i pytam czy się napije, ale wtedy to siada na mnie okrakiem, zsuwa szlafrok i polewa nagie piersi złotym trunkiem. A potem …

Jak wybiła dwudziesta to zacząłem szukać swoich majtek po pokoju. Wisiały na rogu szafy, pod nimi jeden but, za łóżkiem spodnie. Klaudia siedziała i gapiła się jak zgrabnie zbieram puzzle ubrań, potem powiedziała, że o każdej porze dnia i nocy mogę wbijać.

W drodze powrotnej licznik nie spadał poniżej 180. Ale gdy wpadłem do mieszkania Dagi już nie było. Zostawiła tylko kartkę, że Olo u rodziców, a kolację mam w lodówce. A przy lodówce stało wypite do połowy wino i cztery zgaszone świeczki.

Odnośnik do komentarza

Policzek piekł po siarczystym płaskim. Stałem pod drzwiami i waliłem w nie piąchą, ale w odpowiedzi słyszałem tylko, żebym się wypchał. Duże, szare drzwi z judaszem, a nad nim numer osiem. Stałem tam jeszcze z kwadrans, potem zlazłem do auta. Zajarałem szluga. Na niebie było ciemno, a pod butem topniał brudny śnieg. Daga zgasiła światło w kuchni. Wyglądała przez firankę, ale tak, żebym jej nie widział. Nie wiem skąd się dowiedziała. Przecież nie pachniałem damskim perfumem. Wsiadając do auta dostałem sms, że niby to byłem zajebisty i że Klaudia czeka we Wrocławiu zawsze.

Olo gadał już pełnymi zdaniami. Oczywiście nie wymawiał „sz” ani „ż”, ale próbował i to było czasami dość męczące. Wywalał się na kolana i gadał, bez sensu, długo, ale jednak. Brakowało mi osoby, która go zabierze, wysłucha, przewinie, nakarmi i w ogóle.

 

Nazajutrz spotkaliśmy się w klubie na losowaniu par Ligi Europy. Byli dziennikarze, były dupeczki, catering i muzyka. Parking zawaliło luksusem, wjazd obstawiony jak zwykle przez sprytnych osiłków, a pod stopami mokry śnieg. Żarłem właśnie krakersa z sosem tysiąca wysp, kiedy na telebimie zaczęli losowanie. I po chwili wszyscy zamarli.

Karkonosze Jelenia Góra – Celtic Glasgow

Pytam Michniewicza co o tym sądzi, a on kręci łbem i gada, że nie mamy szans. Pytam prezesa, ten gada to samo. Wkurwiony wstaję z miejsca, każę ściszyć ględzenie komentatora i mówię wszystkim, że tak dalej być nie może. Wszyscy wiecznie gadają, że nie mamy szans, a mamy przecież. Gdyby było inaczej to jakim cudem awansowalibyśmy tak daleko? Nastaje cisza. Wychylam jednym haustem trzy setki Wyborowej i siadam przy barze. Muzyka zaczyna walić znów z głośników, po chwili zadumy reszta wiary powraca do wcześniejszych czynności. Sekretarka siedzi u prezesa na kolanach i miętoli mu prawicą kutasa. Ale robi to tak dyskretnie, że widzę tylko ja, jak patrzę pod odpowiednim kątem. A potem to wypijam znów dwa szoty, odpalam papierocha i dostaję opierdol, bo tu się ponoć nie odpala. Ale mam to w dupie, jak większość nakazów i zakazów w tej chorej firmie. Po chwili telefon znów drży. Odczytuję wiadomość, a tam Daga, że pracuje u mnie do końca tego miesiąca. Po nowym roku zaczyna nowe życie, a w tym nowym życiu nie ma miejsca dla skurwieli. Nie odpisuję. Zamawiam jeszcze siedem kolejek, piję, zapijam piwem, a później film się urywa.

Odnośnik do komentarza

Przygotowania do dwumeczu z Celtic Glasgow ruszyły z kopyta zaraz po Nowym Roku. Trenowaliśmy siedem dni w tygodniu po dwa treningi dziennie, z czego ten pierwszy był na pakerni, a ten drugi na Sali, albo na boisku. Na dworze było z dychę w minusie, więc cała Afryka narzekała na odmrożenia, twardą ziemię i siniaki na dupach. W dodatku El Taourghi nabawił się jakiejś tajemniczej choroby. Jak kichał to mu kał z tyłka leciał, więc grywał czasami w pampersie, co wzbudzało w pozostałych chłopakach histeryczne ataki płaczu. Na jednym ze sparingów Pineda ze śmiechu posikał się majtki i wtedy to nie wiedziałem z kogo bardziej cisnąć, z niego czy z pampersmana.

Pierwszy mecz odbył się w Jeleniej Górze. Przyjechała policja z Legnicy i Wrocławia, a Złotniczą zamknęli całkowicie, bo tyle aut zjechało, że parkowali wzdłuż chodników. Przed wejściem na stadion stał szwadron uzbrojonych w wykrywacze metali, pały, gaz i spluwy ochroniarzy i policjantów. Wszyscy obmacywali i wyszukiwali u naszych i u ichnich wszystkiego co mogło by zagrozić życiu. Jak właziłem na stadion to widziałem pod murem maczetę, dwie siekiery, piłkę Job Twoju Zamoju i trzy kastety. Znikomo.

Przed meczem lezę do szatni i gadam chłopakom tak, że ten mecz to taki największy sprawdzian jaki mógł się nam przytrafić. I że teraz to dopiero będziemy znani na całym świecie, bez względu czy wygramy czy nam nastukają. Oczywiście lepiej żeby nam nie nastukali, no ale jeśli jednak, to płakać nie będę. Mówię im, że jestem dumny jak bym spłodził drugiego syna i że na zawsze pozostaną w moim sercu. Sunzu do mnie, że gadam jak bym miał zaraz umierać, ale ja do niego, że życie to jest takie a nie inne i że niebawem to może wszyscy przejdą do lepszych klubów i tyle z mojej pracy będzie. No a potem to zsuwam ekran, odpalam rzutnik i pokazuję chłopakom jak będziemy grać.

 

Toure

Kovac – Ailton – Shikanda – Robertinho

Pineda – El Taourghi

Matic – Claudinho – Ngassa

Zuniga

 

Jak skończyłem to Machaj do mnie, że generalnie to nie powinien się wpierdalać, ale na murawie nie ma żadnego Polaka. Gapię się przez moment na taktykę, drapię łba wskazującym palcem i mówię, że takie życie. I że nie patrzę na paszporty, ale na obecną dyspozycję. A obecnie to żaden z Polaków nie jest w odpowiedniej formie, no więc kim mam grać?

Jak wyszliśmy na murawę to witała nas publika ze wszystkich stron. Był komplet, bilety po 130 zł rozlazły się jak gacie w kroku spaślaka. Arbiter polazł do bramek, rzucił okiem czy siatki są dobrze zaczepione, przywitał się z kapitanami i położył piłkę na środku. A ja nabrałem pary w usta i na całe gardło wydarłem się „ W sercu utkwiła karkonoska siła ! ”. Zaraz za mną powtórzył to Tasior z wiarą i cały stadion na moment darł się moimi słowami.

Celtic wylazł tak o :

 

Keiren Westwood

Kay Voser – Lewin Nyatanga – Ondrej Mazuch – Chris Gunter

Sekou Cisse – Lee Cattermole – Joe Ledley – Adrian Hora

Lacina Traore – Victor Moses

 

Opiekunem Koniczynek był Neil Lennon. Jak wyłazili na murawę to uścisnęliśmy sobie po prawicy.

Od pierwszego gwizdka ruszyliśmy do ataku. Kazałem chłopakom wykorzystywać zajebisty środek pola. I tak grali, El Taourghi zagrywał cudowne piły do napadziorów, no ale ci albo tracili, albo sadzili wysoko nad poprzeczką. W międzyczasie w 52 minucie Shikanda został wepchnięty w ławkę rezerwowych i rozwalił dynię o betonową posadzkę. Za niego wrzuciłem Xande. Celtic atakowal raz po raz, ale Toure fruwał jak po Red Bullu. Ostatecznie po 90 minutach gry na tablicy widniał wynik 0:0.

Karkonosze Jelenia Góra 0:0 Celtic Glasgow

Odnośnik do komentarza

Na spotkanie rewanżowe polecieliśmy prywatnym samolotem. Do środka prócz piłkarzy wlazła najbliższa ekipa, w sensie, rodzina czy tam przyjaciele. I cały Boeing był nasz, od kabiny pilota po sracz na końcu. Mieliśmy Xbox i Playstation, Blu Raya, plazmy, żarcie no i nawet jacuzzi. Ale to akurat kazałem wyłączyć.

W Glasgow świat wyglądał zupełnie inaczej niż w Polsce. Tutaj jakoś wszyscy byli uśmiechnięci, pomimo dupnej pogody. Michniewicz gadał, że był tutaj dziesięć lat temu. Pakował kurczaki w folie, a potem wozili je po hurtowniach mięsa. Mówił, że poziom zadowolenia wynika z bardzo prostej przyczyny. Mianowicie, nawet najuboższych tutaj stać prawie na wszystko. No bo dajmy na to samochód, zarabiasz 1000 funtów po odliczeniu wszystkich rachunków. Samochód można kupić za 2-3 tysiące funtów, więc jak się we dwójkę mieszka fajne autko po dwóch miesiącach można mieć. W dodatku żarcie jest tanie jak jasna cholera. Za 50 funtów można swobodnie przeżyć dwa tygodnie. Wóda tania, whisky tania, a za piwo to się buli około 70 pensów. Pytam go czemu wrócił, a on, że po prostu tam poleciał zarobić na długi. A teraz się spełnia w tym co robi. I gada jeszcze, że takie na przykład wczasy to wydatek 200-300 funtów i to w wersji All Inclusive. Wszędzie można taksówkami jeździć, wszystko ma przystępną cenę. Buty sportowe to max 100 funtów, ale można w promocji nawet za 20 kupić. W Polsce to nie ma życia. I gdyby nie taka pensja jaką dostaje to by na bank poleciał ponownie na Wyspy. Wydłubałem kozę z nosa i wytarłem ją o spód fotela na którym siedziałem przy odprawie. Pytam jeszcze o to jak się tutaj żyło, a mój asystent poruszony zainteresowaniem jego osobą mówi, że naprawdę spoko. Tylko jest oczywiście kilka ch****ych tematów, jak na przykład traktowanie nas. Mówił, że pracował z Rumunami, Irysami i Angolami. I każdy był traktowany lepiej niż Polak. Kiedyś zachorował. Miał katar, gorączkę i ledwo na gały widział. Polazł do Supervisora i gada, że zdycha. A on zmierzył go wzrokiem z góry do dołu i mówi, że skoro chodzić może to i pracować może. Po chwili z taką samą prośbą o urlop polazł Angol i dostał tydzień zwolnienia. Angol jak się postawi to robotę znajdzie wszędzie, ale jak Polak się postawi to ma przejebane jak córka Josefa Fritzla gdy tata schodził do piwnicy.

 

Spotkanie rewanżowe z Celticiem było meczem o wszystko. Wiedziałem, że nie mamy żadnych szans, bo w składzie morale są na poziomie inteligencji Joli Rutowicz. Przegrywaliśmy wszystko, w przerwie między rundami nie pojechaliśmy na obóz, a w dodatku prasa rżnęła nas we wszystkie otwory w ciele informacjami o zainteresowaniu ze strony innych klubów. I to bez gumy i wazeliny.

Kądzior, Alancewicz i Bangoura ze swoimi babami usiedli na trybunach, na loży VIPów. Kądzior wyglądał kozacko, bo miał na sobie strój Emo a jego laska w przeddzień spotkania robiła party z okazji pierwszych włosków na kroczu.

Do gry desygnowałem następującą jedenastkę, w formacji nieco zmienionej niż zwykle :

 

Toure

Kovac – Ailton – Lisowski – Robertinho

Pineda – El Taourghi

Matic – Claudinho – Ngassa

Zuniga

 

Celtic wylazł tak :

Westwood

Voser – Nyatanga – Mazuch – Gunter

Cisse – Cattermole – Ledley – Hora

Moses – Traore

 

Buki nie dawały nam żadnych szans. Jak ktoś postawił na nasze zwycięstwo to mógł za siano zarobione kupić sobie całą Jelenią Górę. Niestety, potwierdziliśmy rokowania. Proces destrukcji rozpoczął się już w 5 minucie. A później walili w nas jak Schlezwig Holstein w Westerplatte. Byliśmy wyłącznie tarczą. Przestawiałem taktykę, puszczałem do ataku obronę, to znów atak cofałem do murowania Toure. Zdemolowali nas jak Pudzian Najmana. Do przerwy było już 3:0. W szatni nie gadałem za wiele. Przywaliłem dwukrotnie z piąchy w ścianę, trzy razy zasadziłem kopa w porozrzucane piłki. Sunzu żartował, żebym nikomu łba nie rozwalił jak Fergie Becksowi. Ale mi do żartów nie było. W drugiej połowie dojebali nam jeszcze cztery bramy. My nie zagroziliśmy im ani razu. Wszystkie strzały były jak podania do bramkarza. Wstyd i hańba. Kibice pruli z nas jak z Jasia Fasoli a ja robiłem dobrą minę, jak bym nasrał w porty i musiał z tym chodzić wmawiając wszystkim, że smród gówna to z pola, nie ode mnie.

Sascha Kever gwizdnął po raz ostatni równo w 90 minucie kończąc farsę. Na trybunach siedziało ponad 46 tysięcy kibiców. Przed telewizorami w Polsce pewnie dwa razy więcej. Było mi wstyd. Pierwszy raz było mi cholernie wstyd.

 

Celtic Glasgow 7:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Wracając do domu dostałem tylko sms od prezesa – „ zarobiliśmy za ten mecz 980 tysięcy złotych ”

Odnośnik do komentarza

Po powrocie do Jeleniej Góry zaopatrzyłem się w karton paprykowych chipsów, zgrzewkę zielonego Lecha i zestaw nowych filmów DVD. Chciałem zaszyć się w pokoju i z Olem spędzić wieczór, ale marudził mi jak zwykle, więc zawiozłem go do rodziców Oli. Dagmara już u mnie nie pracowała, więc umieściłem w Internecie kolejne ogłoszenie o niani. Zresztą, zwolniła się też z pracy w kawiarni klubowej i na jej miejsce właściciel przyjął jakąś anorektyczkę z wysokim czołem, która bardziej przypominała konia niż dziewczynę. Nie miałem jakiegoś moralniaka. Ot, po prostu znowu w życiu mi nie wyszło. W dodatku Klaudia non stop pisała i puszczała strzałki, a mi jakoś nie po drodze było do niej.

Czesiek, kuzyn Oli, zatrudniony w departamencie spraw niepotrzebnych przyjechał tego dnia razem z Makassym i pretensjami. Weszli do mieszkania jak by to było ich mieszkanie i na starcie zaczęli strzelać z dupy, że Kigi grzeje ławę, a obiecane miał, że nie będzie. Mówię im, że w chwili obecnej w świetnej dyspozycji jest reszta chłopaków, ale oni, że skoro tak, to czemu Celtic wsadził nam tyle bramek, że Demotywatory i Kwejk pękają w szwach od nowych zdjęć? Pytam co to ma do rzeczy, a oni, że wiele. Tamta laleczka Voodoo którą niby pies Michniewicza zżarł jak płatki na śniadanie to wcale nie umarła. Ona żyje, ale w domu Michniewicza. Pytają mnie czy nie widziałem przypadkiem gdzie on teraz mieszka? Ja, że nie, a oni, że w tej willi na wylocie w stronę Szklarskiej Poręby. Tej samej, gdzie gadają, że mieszkał Azad, Azer który rządził niepodzielnie dawnym województwem. Wybałuszyłem gały i mówię, że przecież mój asystent zarabia dobrą kapustę, więc go stać. A oni siadają sobie na dupach i parskają śmiechem, jak bym co najmniej im dobry dowcip opowiedział. Kigi mówi, że plan jest taki – Michniewicz z żonką dzisiaj jadą do JCKu na jakąś tam wystawę obrazów malowanych pędzlem umieszczonym w dupie. Chata wolna, psów nie mają, a do tego jeszcze alarmu nie zdążyli założyć. Problem będzie ze sforsowaniem drzwi, bo ciężkie i wielkie, ale Kigi Makassy dobrze łazi po drzewach, więc i tutaj jakoś sobie poradzi.

Nie czekając na oklaski pojechałem z nimi pod chatę. A tam rzeczywiście, wielki parking, willa z basenem, marmurowe podesty, pozłacane klamki. Główne drzwi wyglądały jak portal do innego wymiaru, a nad nimi była mozaika z różnokolorowych szkiełek. Makassy plunął w dłonie, potarł jedną o drugą i po rynnie wygramolił się na taras. A potem krzyczy, że otwarte i zaraz zejdzie. Po dwóch minutach byliśmy już w środku. Zapaliliśmy po latarce i po cichu, krokiem postrzelonego jelenia, centymetr po centymetrze przeszukiwaliśmy zakamarki. Jak wlazłem do sypialni rzuciłem się na szafkę. A tam cztery dilda, z czego jedno monstrualnych wielkości, kajdanki, pompka do kutasa i karton prezerwatyw. W drugiej szufladzie filmy porno, w trzeciej jakiś lateksowy uniform, a w czwartej komiksy z Kaczorem Donaldem. Zaglądam pod łóżko, nic. Idę do pokoju dziecięcego. Na ścianach poprzyklejali tapety z samochodami, ale mebli tu nie było. W przedpokoju też pusto. No, poza stojącymi w kącie skarpetkami i dwoma parami damskich fig z wielką, brązową drachą. Czesiek mówi, że takie laleczki to się chowa w specjalnym futerale. I do niego się ładuje przecież wszystkie przedmioty związane z tym, na czym nam zależy najbardziej. Myślę sobie, że ja to bym chyba teraz trzymał to w sejfie, ale zanim kończę wywód Kigi zaczyna walić w coś metalowego czymś metalowym. Lecimy jak poparzeni, a tu mój napastnik saperką próbuje rozłupać kilkudziesięciokilogramowy sejf wielkości średniego telewizora Orion. Mówię mu, żeby przestał, ale on, że ma mnie w dupie i że nie wiem jak to jest grać ogony i w ogóle być odchodem nieudanych transferów. Gapię się, a mu po czole leci pot, ale po policzkach łzy. I wygląda jak rozdziewiczona dziewica która właśnie trzeźwieje po szturchaniu. Po jakimś kwadransie wynosimy sejf na zewnątrz, ładujemy do Acury i wsiadamy do środka. I kiedy mamy odjeżdżać, z drogi walą nam po gałach światła. I to nie takie białe, ksenonowe, ale te niebieskie, nawalające na przemian. Po kilku sekundach leżę na masce Alfa Romeo z rękoma do tyłu, a nos mam centymetr od ptasiej kupy. Mówię policjantom, że by mogli furę umyć, ale oni, że przydziału na myjnię nie dostali, więc polerują łbami takich jak ja. Jak zakładali kajdanki to czułem, że mi bark strzela. Chrupie jak Lays, który przecież kupiłem na dzisiejszy wieczór. Makassy z Cześkiem zwiali w kilka sekund, nim zdążyłem się obrócić. Sejfu też nie było.

Odnośnik do komentarza

Na dołku waliło ciepłym moczem i mokrym grzybem, co piął się po ścianie jak wyborny alpinista. Nie mogłem zasnąć. Zabrali mi koc i wszystkie osobiste rzeczy, a łóżko przyspawane do podłogi ( tak jak i stolik ) było twarde i niewygodne. Przed komisariatem zebrał się tłum dziennikarzy. Walili flesze chociaż mnie nie widzieli. Ale pewnie dorobią coś w Corelu i jutro w SuperDuparessie czy FuckCie wystąpię w roli głównej, na pierwszej stronie, w kajdankach i pomarańczowym uniformie. Na ścianach były wyryte różne imiona. „ Jonasz tu był ”, „ Jestem niewinny, Stefan ”, „ CHWDP ”. Dali mi żarcie. Na plastykowym talerzyku, z przechodnimi sztućcami wylądował kotlet schabowy, łyżka ziemniaków i pół kiszonego ogórka. Wąsaty funkcjonariusz z czarną tomfą w łapie wlepiał gały w moje usta jak żarłem. Jak zapytałem czy lubi męskie usta to mi wysadził po plerach. Chcąc nie chcąć puściły mi zwieracze, więc zamiast siedzieć w celi wylądowałem pod prysznicem.

Prezes zjawił się o poranku w eskorcie swojej nastoletniej bogini. Zapłacili za mnie kaucję. Wyłażąc na zewnątrz musiałem zasadzić na banie jakiś kaptur, bo mnie gwałcili mikrofonem i obiektywem. I każdy chciał wywiad, inny każdy autograf i wywiad, a reszta chciała mi spuścić wpierdol. Ot tak, po prostu. Jak posadziłem dupę w Audi S8 to kierowca przywalił w pedał i dziennikarze zamiast wywiadu mogli powąchać smród nowej zimówki. Prezes pyta co ja tam robiłem, a ja, że Michniewicz zwinął coś mojego. Po dobroci nie chciał oddać to chciałem sam zabrać. A że pojechał na jakieś pokazy to i sposobność była. Sekretarka głaszcze persa co mnie przed chwilą podrapał i mówi, że na moim miejscu … ale urywam jej w pół zdania i gadam, że nie interesuje mnie opinia dupy której cipa jest częściej używana niż wyszukiwarka Google. Jak dojeżdżamy pod moje mieszkanie prezes mówi, że szukał mnie ten cały Czesiek i Makassy. Gadali, że to bardzo ważne i że coś się stało.

Po kwadransie zajeżdżam do nich taksówką pana Edzia. Czesiek wybałusza gały, przeprasza i w ogóle. Macham na to ręką, a on każe mi siadać i mówi tak, że oni wynajęli firmę spod Łodzi co pruje sejfy. Zrywam się na równe nogi i pytam gdzie laleczka, ale wtedy Makassy siada okrakiem na poręczy od sofy i smutny, jak by mu chomik zdechł, gada, że niestety ale mają złą nowinę. Bo ten spod Łodzi to ma ksywkę „ Brachu ”. Pierdział za handel nielegalnym spirytusem, co go pędził razem z kuzynem w takiej budce w lesie, nieopodal domu. Krążą legendy, że handlował tym wywarem później i w pierdlu, ale kiedy w tajemniczych okolicznościach zeszło dwóch klawiszy zaprzestał działalności. Jak wylazł to potem razem z takim gościem spod celi, ze Wsi Świdnickiej, co go zwą „ Fenomen ” założyli własną firmę, taką podziemną. I pruli sejfy na zamówienia. Pytam do czego zmierzają, a on, że Fenomen z Brachem zajebali nam laleczkę. I teraz to mamy przerąbane jak ślimak pędzący wzdłuż torów. Makassy dostaje lepę na czoło i spada z poręczy. Czesiek zrywa się na równe nogi i krzyczy, że przecież odzyskamy, że wiedzą gdzie i kto mieszka i że na bank będzie dobrze. Podchodzę do niego na odległość zapachu z gęby i pytam konkretnie, gdzie jest laleczka.

A Czesiek zarumieniony okręca się na pięcie, podchodzi do okna i nabiera powietrza w płuca. Na to Makassy zza łóżka gada, że chłopaki polecieli do … Vecindario. Mówię, żeby mi przeliterował bo nie skumałem, a on, że tam jest taki klub co to w dupę nieźle dostaje. I pewnie laleczka im potrzebna, żeby się utrzymać w lidze.

Wychodząc walę drzwiami tak, że Krakowska spod siódemki wylatuje na zewnątrz z baseballem. Pytam o co chodzi, a ona, że myślała, że strzelanina jest, a ona to zawsze zwarta i gotowa żeby bronić ojcowizny.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...