Skocz do zawartości

Kącik prawny


Icon

Rekomendowane odpowiedzi

jeżeli pracujesz tylko pon-pt, to dla Ciebie to nie ma znaczenia. w przypadku Bracha moim zdaniem również. Jeżeli masz przykładowo wolny wt i pt, pracujesz w sobote i niedziele, i masz 150% podstawy za sobote i 200% za niedziele no to masz stosownie 80% z 5x100% dniówki i adekwantnie 80% z 100+100+100+150+200), as simple as is. kwestia co ma się w UOP.

Odnośnik do komentarza

Za zwolnienie chorobowe (czy też opiekę nad chorym dzieckiem) dostaje się 80% wynagrodzenia (liczone bodajże jako średnia z ostatnich 12 miesięcy). Nie ma więc znaczenia, w który dzień tygodnia chorujecie.

Ale ekspertem od prawa pracy nie jestem.

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

Panowie, potrzebuje pewnych informacji, które w internecie są napisane językiem ciut zbyt skomplikowanym dla prostego chłopa jak ja ;)

 

Otóż teściowa ma dom i działkę. Po sąsiedzku mieszka jej bratanek z rodziną. I tenże bratanek na podstawie ustnej umowy kilka dobrych lat temu zbudował warsztat. I wszystko fajnie, życie się toczyło. Ale bratanek wybudował na innej działce nowy dom i teraz chce obecne lokum sprzedać. Sęk w tym, że podaje w ogłoszeniu działkę powiększoną o ten kawałek, na którym ma warsztat - ziemia nie należy do niego. Sęk w tym, że teściowa podpisała umowę przedwstępną z jego obecną żoną - umowa najpewniej miała dotyczyć tylko użyczenia działki, możliwości przejazdu do niej, bez sprzedaży. Teściowa otrzymała jakąś kwotę za tę umowę.

 

Czy bratanek ma prawo sprzedać dom z działką, która nie jest jego - żadnego notarialnego przepisania nie było. Co zrobić w przypadku, gdy będzie upierał się, że może sprzedać swoją działkę wraz z tym kawałkiem użyczonym?

Odnośnik do komentarza

 

 

Czy bratanek ma prawo sprzedać dom z działką, która nie jest jego - żadnego notarialnego przepisania nie było.

 

Sam sobie w zasadzie odpowiedziałeś - nie.

 

 

 

 

Co zrobić w przypadku, gdy będzie upierał się, że może sprzedać swoją działkę wraz z tym kawałkiem użyczonym?

 

1) Porozmawiać z nim kulturalnie i powiedzieć mu, że nie może tego zrobić. ;) No ale nawet jak będzie "wiedział swoje" to i tak nic nie zmieni. Nie można sprzedać - co do zasady - nieruchomości, której nie jest się właścicielem. Co więcej, jeśli ten warsztat jest trwale związanym z gruntem to jego właścicielem też jest teściowa, a nie ten kto go wybudował, bez względu na zawierane umowy, co do "użyczenia".

 

2) Liczyć na to, że potencjalny kupiec zrobi podstawowe rozeznanie przed, poważną przecież, transakcją zakupu nieruchomości i będzie świadomy, że część działki z warsztatem nie należy do sprzedającego.

 

3) Jeśli powyższe zawiedzie i ktoś działkę kupi, a potem będzie warsztat i tę część działki traktował jak swoją, można skorzystać z prostego, standardowego powództwa o zaprzestanie naruszenia posiadania.

 

Na podstawie tego co napisałeś, ciężko powiedzieć coś więcej, przydatne byłoby bardziej szczegółowe info o umowie. Zgaduje, że była to jakaś forma prekarium, ew. dzierżawa.

 

Generalnie, bratanek jest tutaj w gorszej sytuacji, w zasadzie jak dojdzie do zwarcia, to jedyne czego będzie mógł żądać, to zwrotu wydatków na wybudowanie warsztatu - bo ten nie jest jego własnością(zakładając, że jest trwale związany z gruntem, ma fundamentu, itp. a nie jest czymś a'la kiosk).

Odnośnik do komentarza

Teściowa otrzymała jakąś kwotę za tę umowę.

 

Dostała kwotę tylko za użyczenie. Ona jest właścicielem ziemi i koniec kropka. Bratanek czy kto tam nie nabył tego obszaru, więc w akcie notarialnym nadal jest teściowa. A to jest wiążące- księgi wieczyste.

 

Co zrobić w przypadku, gdy będzie upierał się, że może sprzedać swoją działkę wraz z tym kawałkiem użyczonym?

 

Zasadniczo upierać się może. I tyle. U pierwszego lepszego notariusza zostanie wyprowadzony z błędu, a potencjalny klient też. Poza tym kupujący, jak dostanie nr księgi wieczystej, to sobie przez neta może sprawdzić, co nalezy do sprzedającego a co nie. I w ten sposób będzie miał czarno na białym, iż warsztat leży na czyimś innym terenie, który nie podlega w tym momencie sprzedaży.

 

Nie ma wpisu do księgi to nie ma tego.

Odnośnik do komentarza

Panowie, jaka jest sytuacja w takim wypadku:

- wypowiedzenie do końca miesiąca, miesięczny okres wypowiedzenia (czyli okres wypowiedzenia cały październik)

- a tu w październiku zaplanowany urlop dwutygodniowy

- dodatkowo chyba przekraczający mój zakres urlopu, który powinien być mi proporcjonalnie przydzielony za przepracowanie w firmie 10 miesięcy w tym roku

 

Pytania:

- czy w związku z okresem wypowiedzenia pracodawca może nie zgodzić się na mój urlop? (wniosek podpisany już dawno temu)

- i jeżeli do końca roku zostało mi 12 dni urlopowych, to oznacza, że za te 2 miesiące trzeba mi by było odjąć z tego ok. 4 dni, a urlop jest na 10 dni roboczych, więc w wypadku gdybym mógł na ten urlop pojechać, to te 2 dni musiałbym dogadać na urlop bezpłatny, tak?

Odnośnik do komentarza

pracodawcy raczej bedzie zalezalo zebys nie wybrał tego urlopu, wpisze Ci te 8 dni na świadectwo pracy i kolejny pracodawca powinien je uwzglednić.

 

wariant optymistyczny to 2 dni urlopu bezplatnego, dopoki nie pogadasz to tak naprawde sie nie dowiesz

 

jezeli chodzi o cofke urlopu to znam takie przypadki, konczylo sie sadem pracy i wina pracodawcy.

Odnośnik do komentarza

Ewentualny plan jest taki, że za porozumieniem stron rozwiązać umowę do ostatniego dnia przysługującego mi urlopu i przez te pozostałe kilka dni miesiąca jestem bezrobotny.

 

Co nie zmienia faktu, że dość ryzykowne to będzie, ale trzeba wyjść z założenia, że firma nie będzie robiła problemów, wychodząc z zasady, że z niewolnika nie ma pracownika.

Odnośnik do komentarza

 

Łaski nie robią. Jak nie dadzą Ci urlopu to muszą wypłacić ekwiwalent za niewykorzystany (ale tu juz sie liczy proporcjonalnie)

 

Dobra, ale ja mam zabukowaną wyprawę za grube hajsy i nie może być takiej możliwości, że zostanie ona odwołana.

 

Jeśli masz ten wyjazd klepnięty już, to nie powinni robić problemów, gdyż pracodawca jest w razie odwołania urlopu (nawet z wyprzedzeniem) zwrócić koszta wyjazdu. Jeśli jest on za gruby hajs, to nie porwie się na to ;)

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Nie mam dostępu do google, więc zapytam: będzie się domagał zadośćuczynienia/odszkodowania? Czy takowe należy się mu bez ubiegania o nie?

O lol.

Zadośćuczynienia/odszkodowania może się domagać, ale nie na obecnym etapie.

Nie, zadośćuczynienie/odszkodowanie nie należy mu się bez ubiegania o nie.

Dopóki nie przyjdzie uzasadnienie trudno powiedzieć cokolwiek - oczywiście jest pewna szansa, że skoro Sąd Apelacyjny kilkanaście razy przyklepywał przedłużenie tymczasowego aresztowania po analizie materiałów, to tym razem im się to znudziło i wypuścili chłopaka "bo tak", ale raczej malutka. Raczej chodzi o to, że w międzyczasie proces zaszedł dość daleko i przeprowadzono te dowody, przy których istniało podejrzenie, że gość może mataczyć - co mogło mieć miejsce nawet z dnia na dzień - więc zmieniono postanowienie dot. tymczasowego aresztowania.

 

W kwestii - słusznie skądinąd podniesionej przez Vamiego - pokrzykiwań ludu chcącego wyrokować bez znajomości prawa zacytuję wpis, który w swoim czasie obiegł środowisko dość szybko, a - patrząc po znajomych - bardzo dobrze oddaje nastroje masy sędziów, którzy muszą żyć w rzeczywistości pełnej coraz głupszych i mocniejszych nacisków na sądownictwo. Ku przestrodze:

 

Oj, coś czuję że wkrótce będę musiał obsądzić jedną z TYCH spraw. Nic jeszcze oficjalnie do mnie nie dotarło, ale ulica już wie, że złapano zbrodniarza, który powinien ponieść surową karę, bo jego wina jest oczywista. Wie i się domaga. Ech... to będzie długi dzień. I padnie bardzo dużo nieprzyjemnych słów.
- - -
Dostałem dokumenty w TEJ sprawie. I nie wiem o co chodzi. Czytam to, czytam i nijak nie widzę tego obwołanego na całe miasto zbrodniarza. Zarzut główny przypięty w zasadzie nie wiedzieć do czego, dowody niby jakieś są ale jak się im przyjrzeć to wiele się z nich nie wyrzeźbi. Jest tylko człowiek który się ewidentnie komuś nie spodobał. I tłum, który gęstnieje.
- - -
Przesłuchałem tego "wroga publicznego" tego "zbrodniarza", co miał okazać lekceważenie dla prawa, którego oczywiście wszyscy ci oskarżający go co do joty przestrzegają i nigdy by im przez myśl nie przyszło żeby było inaczej. Nie było to przyjemne. Oskarżyciel zachowywał się tak jakby moja rola miała ograniczyć się do przystawienia pieczęci, jakby kwestia winy i właściwej kary nie podlegała dyskusji. I jeszcze ta publiczność... ten tłum święcie przekonany o słuszności oskarżenia, nie dopuszczający do siebie myśli, że może się mylić. Tłum, który gdyby mu pozwolono najchętniej sam by tego człowieka ukamieniował. Sam oskarżony w zasadzie niewiele mówił, wydawał się przytłoczony tym wszystkim, jakby nie rozumiał co ci ludzie od niego chcą. W zasadzie to się przyznał do tego co mu zarzucono, ale jak dla mnie to to, co zrobił to nie jest żadna zbrodnia. Muszę to przemyśleć.
- - -
Siedziałem. Myślałem. Zapytałem nawet żony o radę. I nijak nie rozumiem czego ci wszyscy ludzie chcą od tego człowieka. Przecież nie zrobił im żadnej krzywdy, a jeśli już to nie taką, za którą należałaby mu się kara według prawa, którego zastosowania się ode mnie oczekuje. Tłum na ulicach gęstnieje i żąda sprawiedliwości, przy czym doskonale wie, że tylko wyrok skazujący na najwyższy możliwy wymiar kary będzie sprawiedliwy. Założyłbym się, że gdyby wyciągnąć z tego tłumu dowolną osobę i przepytać ją o co w ogóle w tej sprawie chodzi to okazałoby się, że wie ona tylko tyle, że to bandyta i należy go ukarać. Całe szczęście że mamy jeszcze prawo, i że wydawanie wyroków należy do mnie, a nie do tłumu. Przynajmniej szczęście dla tego "zbrodniarza"
- - -
Jest źle. Coraz gorzej. Okazuje się, że to nie tylko tłuszcza żąda jedynie słusznej kary dla tego człowieka, ale i wiele ważnych osobistości. Przemawiają, wygłaszają mowy, występują publicznie i wszyscy domagają się "sprawiedliwości", czyli tego, żebym wydał surowy wyrok. Jeden nawet pozwolił sobie mi przypomnieć, że moim zadaniem jest służyć społeczeństwu, więc mam obowiązek orzekać zgodnie ze społecznymi oczekiwaniami. Taa... ciekawe jak by gadał, gdyby znalazł się na miejscu tego człowieka, czy też uważałby że skoro ludzie uważają, że jest winny to znaczy że powinien ponieść karę. No nic. Psy szczekają a karawana idzie dalej. Róbmy swoje.
- - -
Szczekanie psów stało się coraz bardziej natarczywe. To już nie jest gadanie że wyrok musi być zgodny z wolą ludu. To już jest gadanie co trzeba będzie zrobić ze mną, jeżeli się nie dostosuję do społecznego poczucia sprawiedliwości. Przed budynkiem pikieta domagających się "sprawiedliwości" czyli wyroku takiego jak ktoś im powiedział że powinien być. Dowiedziałem się też, że moje prawo do wydawania wyroków zgodnie z własnym sumieniem nie oznacza prawa do wyrokowania inaczej niż życzy sobie ulica. I to padło z ust człowieka, który winien dbać o to, by każdy obywatel miał prawo do sprawiedliwego rozpoznania jego sprawy. Widać mamy nową definicję sprawiedliwości.
- - -
Myślałem że znalazłem rozwiązanie. Że rzucę tej watasze jakiś ochłap niech nasyci żądzę krwi. Poświęcę mały kawałek sumienia ale zdołam ocalić tego zaszczutego człowieka. Z przesłuchania i dowodów wyszło mi, że można go skazać za pomniejszy występek którego się dopuścił. Karę dałem surową, wszak cel uświęca środki. Ale niestety, nie pomogło. Tłum nadal żąda krwi, i jest coraz bardziej zuchwały. Chyba trzeba to przeciąć. Pokazać im że to ja, a nie oni tu decyduję, bo to mnie a nie im powierzono sprawowanie sądów.
- - -
Jest źle. Z różnych stron, mocno nieformalnie docierają do mnie "przyjacielskie rady" żebym wsłuchał się w głos społeczeństwa, bo mogę mieć kłopoty. Jakie kłopoty nie wiem, ale wypowiedzi co niektórych ważnych i poważanych publicznie osobistości zawierają aż nadto wyraźne sugestie. Będą skargi. Dużo skarg. Do wszystkich instancji. Zostanę obrzucony błotem, oskarżony o przekupstwo, nieuctwo, stronniczość, współudział, czy co tam jeszcze innego wymyślą. Będą próbowali mi zaszkodzić, doprowadzić do usunięcia z urzędu tak czy inaczej. Będą groźby, pojawią się ludzie nawołujący do skrzywdzenia mnie i mojej rodziny. Sprawiedliwość ludowa nie uznaje sprzeciwu.
- - -
Nie wiem co zrobić. Poradziłem się kolegi po fachu, ale on nie tylko nie uspokoił mnie, ale i zasiał jeszcze większe wątpliwości. On też kiedyś naraził się "społeczeństwu" i wydał wyrok inny niż ulica chciała. Po tym wszystkim musiał gęsto się tłumaczyć i udowadniać, że rzucane na niego oskarżenia są fałszywe a on sam nie jest wielbłądem. Ciągle pisał jakieś wyjaśnienia do najbzdurniejszych zarzutów. Przez rok jeździł się tłumaczył, a na koniec i tak mu znaleźli jakąś drobną niezgodność w papierach i kariera mu się skończyła. Dostawał pogróżki, niszczono jego majątek, prześladowano jego rodzinę. Na koniec swej historii powiedział mi, żebym się trzymał i zrobił tak, jak należy. Ale co to znaczy?
- - -
Zdecydowałem. Mam dość. Nie będę robił za ostatniego sprawiedliwego i składał swego życia na ołtarzu Temidy, poświęcając dobro swoje i swojej rodziny by odeprzeć tłum pragnący krwawej zemsty. Nic mi z tego nie przyjdzie, nikt mnie za to nie pochwali, nie będzie szanował, nie nagrodzi choćby dobrym słowem. Nie mam ochoty na zeskrobywanie z siebie błota i udawanie że deszcz pada jak plują mi w twarz. Skoro zebrane społeczeństwo życzy sobie żeby moje wyroki były zgodne ze społecznym poczuciem sprawiedliwości - to niech ma. Jeśli odpowiada im to, że sędzia przy wyrokowaniu kieruje się oczekiwaniami możnych tego świata i podburzonego przez nich tłumu - to dobrze. Jak uważają że sami nigdy nie znajdą się w sytuacji, gdy ktoś ich o coś fałszywie oskarży, a tłum zażąda surowej kary - proszę bardzo. Chcą żebym ukrzyżował tego człowieka? Proszę bardzo. Chcą żebym jednocześnie wypuścił z więzienia prawdziwego bandytę? Proszę bardzo. Klient nasz pan. Zamówione - zrobione. Chcecie - macie.
Ale ja umywam ręce. Ta krew niech spadnie na nich.

http://sub-iudice.blogspot.com/2015/07/z-pamietnika-pewnego-sedziego.html

 

Na koniec nie mogę się powstrzymać - mam nieustanną bekę z ludzi, którzy o prawie wiedzę czerpią co najwyżej z lektury Faktu, a w swej ignorancji powołują się na Kafkę, który system sądowniczy w jego grotesce pięknie opisał, ale z pozycji doktora praw i osoby z doświadczeniem w tym systemie. Minęło kilkadziesiąt lat i o wykształceniu Kafki już nikt nie pamięta, a byle kto wyciera sobie gębę jego nazwiskiem przy okazji każdego skomentowania działań każdego sądu, jeśli tylko mu one nie pasują. Powoływanie się w sprawie Dobrowolskiego na Kafkę jest wyjątkowo kuriozalne i nietrafione.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...