Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. Aktualna kariera cały czas sprawia mi mnóstwo frajdy, zwłaszcza od strony reprezentacyjnej, więc mimo wszystko nie chciałbym jeszcze kończyć. W przyszłym sezonie, jeśli dalej będziemy grać tak samo, najprawdopodobniej zostanę w końcu zwolniony, bo już jesienią zadowolenie prezesa leciało na łeb na szyję, i to w zastraszającym tempie.

 

Nie chciałbym kończyć opka, bo poza mistrzostwem Austrii, mistrzostwem świata z Polską i półfinałem Mistrzostw Europy nie osiągnąłem kompletnie nic. Byłoby strasznie jałowo. Z drugiej strony, jeśli opowiadanie liczyłoby 220 stron, prawdopodobnie stałoby się zbyt długie i potencjalny czytelnik, który trafiłby na ten tytuł x czasu po zakończeniu akcji, mógłby się obrócić na pięcie, widząc tak ogromną liczbę. Cokolwiek, w przyszłym sezonie chcę wreszcie osiągnąć jakiś postęp, najlepiej walkę o czołową szóstkę. Było nas na to stać już teraz, ale skoro woleliśmy wpadać w serie meczów bez zwycięstwa...

Odnośnik do komentarza

Moje wakacje, w trakcie których prócz podsumowań sezonu uśmiechałem się z politowaniem, słuchając rewelacji, jakobym wkrótce miał zostać następcą Rafy Beníteza w Manchesterze United, trwały raptem kilka dni. Osiem dni po zakończeniu rozgrywek Bundesligi zdecydowałem wyjechać do Polski, by tam zająć się najważniejszymi dla mnie sprawami na czerwiec.

 

Chodziło naturalnie o eliminacje do Mistrzostw Świata i Puchar Konfederacji w Meksyku niedługo później. Kolejne kroki w kierunku wyjazdu do USA mieliśmy postawić w Kiszyniowie, gdzie czekała na nas reprezentacja Mołdawii, której nie wolno było lekceważyć, zaś cała Polska ostrzyła sobie zęby na pojedynek z Holandią w Chorzowie cztery dni później, którym w razie powodzenia mogliśmy nieźle ustawić się pod kątem decydujących, jesiennych serii spotkań. Do kadry przywróciłem wszystkie nasze gwiazdy, które w marcowym spotkaniu z Litwą nie mogły wziąć udziału ze względu na urazy, tak więc pod względem personalnym mogliśmy prężyć muskuły.

 

Jednocześnie w reprezentacji końca dobiegła kolejna historia – za grę w biało-czerwonych barwach serdecznie podziękowałem Sławkowi Peszce, zdobywcy ostatniej bramki Mistrzostw Świata 2014. Darzyłem go sympatią, bo potrafił niejeden raz strzelać ważne gole w trudnych momentach, ale dobro drużyny było najważniejsze, a Sławek niestety nie był już w stanie wnosić tak wiele w nasze szeregi, do tego dawno stracił miejsce w składzie Alemannii Aachen. No i przecież nic nie trwa wiecznie.

 

 

Bramkarze:

– Michał Górka (25 l., BR, Wisła Kraków, 15/0);

– Radosław Janukiewicz (33 l., BR, Vitesse, 15/0);

– Tomasz Kuszczak (35 l., BR, Cardiff, 2/0).

 

Obrońcy:
– Witold Cichy (31 l., LB, O PŚ, Wisła Kraków, 36/2);
– Andrzej Brzeziński (20 l., O PŚ, Birmingham, 12/0 U-21);

– Dariusz Fornalik (25 l., O L, Olympiakos Pireus, 22/0);
– Mateusz Machnikowski (20 l., O LŚ, P L, Werder Brema, 9/0);
– Tomasz Woźniak (25 l., O LŚ, OP LŚ, N, Newcastle, 42/2);
– Artur Kowalczyk (26 l., O Ś, Tottenham Hotspur, 38/5);
– Marcin Piotrowski (26 l., O Ś, Bayern Monachium, 57/2);
– Jakub Błaszczykowski (31 l., O/DBP/P P, Manchester City, 94/3);

– Adrian Gudewicz (30 l., O/DBP/OP P, Treviso, 26/2);
– Krzysztof Wróblewski (22 l., O/P P, Le Havre, 7/1).

 

Pomocnicy:
– Maciej Kwiatkowski (25 l., DP, Betis Sewilla, 28/4);
– Rafał Piątek (21 l., DP, Southampton, 5/1);
– Grzegorz Owczarek (25 l., P Ś, Osasuna, 14/4);

– Maciej Brodecki (22 l., OP PŚ, Atlético Madryt, 31/0);

– Mateusz Cieluch (29 l., OP PŚ, N Ś, SC Freiburg, 43/15);

– Dariusz Frankiewicz (30 l., OP LŚ, Birmingham, 50/6);

– Piotr Szymański (25 l., OP Ś, Inter Mediolan, 40/9);

– Mariusz Zganiacz (33 l., OP Ś, Deportivo, 74/14).

 

Napastnicy:
– Maciej Korzym (29 l., OP/N Ś, Sporting Lizbona, 47/29);
– Dawid Janczyk (29 l., N Ś, Bastia, 22/6);

– Tomasz Adamczyk (22 l., N, Liverpool, 37/31);
– Grzegorz Gorząd (21 l., N, Schalke 04, 1/2);
– Marcin Pawlak (20 l., N, Inter Mediolan, 11/4).

Odnośnik do komentarza

Już przebywając w Polsce dotarła do mnie świetna informacja – nasz bramkarz Ryan Flood dzięki świetnym występom otrzymał powołanie do reprezentacji Anglii. Było to dla nas i dla niego o tyle wielkie wyróżnienie, że Synowie Albionu od dekad słynęli z posiadania niezliczonych gwiazd światowego formatu, tak więc dostanie się do kadry z pewnością było dla każdego Anglika nie lada sukcesem.

 

 

Maj 2017

 

Bilans (Osnabrück): 2-0-1, 5:2

Bundesliga: 8. miejsce

DFB-Pokal: –

Finanse: -3,59 mln euro (+1,1 mln euro)

Gole: Rawez Lawan (15)

Asysty: Jonathan Blondel (11)

 

Bilans (Polska): 0-0-0, 0:0

Eliminacje MŚ 2018: piąta grupa, 3. [-0 pkt do Finlandii, +1 pkt nad Litwą]

Ranking FIFA: 3 [=]

 

 

Ligi:

 

Anglia: Chelsea Londyn [M]

Austria: SV Salzburg [M] / Gratkorn [4.]

Francja: Olympique Marsylia [M]

Hiszpania: Atlético Madryt [M]

Niemcy: Werder Brema [M]

Polska: Radomiak Radom [M]

Rosja: Rubin Kazań [+6 pkt]

Szwajcaria: FC Basel [M]

Włochy: Juventus Turyn [M] / Avellino [17.]

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

-

 

Reprezentacja Polski:

-

 

Ranking FIFA: 1. Brazylia [1271], 2. Francja [1114], 3. Polska [1052]

Odnośnik do komentarza

Do Osnabrücku dołączył ostatecznie nie jeden, a dwóch nowych trenerów; za pracę nad mentalnością zawodników odpowiadać miał Giuseppe Venturelli (49 l., Trener, Włochy), którego sprowadziłem z Verony za odszkodowaniem w wysokości 120 tysięcy euro, później zaś stwierdziłem, że nasz trener bramkarzy Jürgen Macho jest troszeczkę zbyt mocno obciążony pracą z tyloma golkiperami, jakich mieliśmy w pierwszym zespole i rezerwach, dlatego za 12 tysięcy euro dołączył do nas Jörg Becker (38 l., Trener, Niemcy) z Bochum, który miał mu pomagać.




Porażką z Finlandią z października narzuciliśmy na siebie niepotrzebną presję, bo mimo iż nie mieliśmy wcale takiej złej sytuacji, to jednak w walce o bezpośredni awans nadal pozostawały trzy zespoły, zamiast nas i Holandii. Dlatego też w Kiszyniowie trzeba było pewnie pokonać Mołdawian, a w Chorzowie zagrać na maksimum możliwości, by przejąć fotel lidera w tabeli. Zdecydowałem dać szansę debiutu w obronie Andrzejowi Brzezińskiemu, gdyż w zasadzie była to ku temu najlepsza okazja, z kolei w pomocy znalazł się Grzegorz Owczarek, który w tych eliminacjach nie zagrał jeszcze ani minuty.

 

Zaczęliśmy spotkanie maksymalnie skoncentrowani i nastawieni przede wszystkim na ofensywę, by zafundować rywalom blitzkrieg. W gruncie rzeczy nam się to udało, bo w piątej minucie wymieniliśmy kilka podań z klepki pod rząd, kompletnie rozpraszając gospodarzy, a na końcu Brodecki wrzucił piłkę na krótki słupek, skąd szczupakiem do bramki władował ją as Adamczyk, rozpoczynając rzeźnię. W 18. minucie rozegraliśmy kolejne dobre natarcie, tym razem lewym skrzydłem, Frankiewicz zagrał prostopadle do Tomka, a ten bez trudu poradził sobie z obrońcą i strzałem po ziemi podwyższył na 2:0. Po kolejnych dziesięciu minutach pobawiliśmy się z zamkniętymi we własnym polu karnym Mołdawianami w kotka i myszkę, zaś tym razem to Adamczyk dośrodkował z lewej strony, a na piątym metrze trzymany w kleszczach Owczarek popisał się mocną główką, zdobywając swojego pierwszego gola w eliminacjach. Tuż przed przerwą Grzesiek cieszył się z resztą po raz drugi, kiedy po rzucie rożnym piłkę z własnego pola karnego wybił Chechetow, a przed szesnastką znalazł się nasz pomocnik, który natychmiastową bombą pokonał Gławcewa.

 

Po przerwie było równie wesoło. W 58. minucie Fornalik zapędził się aż do narożnika, następnie wycofał piłkę na przedpole, tam prostopadłe podanie przypuścił Kwiatkowski, a wbiegający w pole karne Brodecki strzelił w nogi blokującego uderzenie Göhringa, który w tej sytuacji zdobył gola samobójczego. Zwycięstwo było nasze, ale w zasadzie warto było zadbać o bilans bramkowy, by w razie czego mieć w ręku być może bezcenny argument na koniec drogi do USA. Obroty podkręciliśmy na chwilę w ostatnich dziesięciu minutach gry – w 79. minucie Adamczyk wyszedł w tempo do zagrania Fornalika za linię obrony, a po jego obronionym przez Gławcewa strzale z ostrego kąta skuteczną dobitką popisał się rezerwowy Gorząd, z kolei trzy minuty później Mołdawscy defensorzy nie zdołali przeciąć niezbyt mocnego podania Adamczyka, które dotarło do Grześka, który z najbliższej odległości ustalił wynik na mocne 7:0. W szatni po meczu czekały zaś na nas dobre wieści.

 

03.06.2017, Republican, Kiszyniów, widzów: 8053; TV

EMŚ (5/10) Mołdawia [175.] – Polska [3.] 0:7 (0:4)

 

5' T. Adamczyk 0:1

18' T. Adamczyk 0:2

28' G. Owczarek 0:3

43' G. Owczarek 0:4

50' L. Soltanici (MDA) ktz.

58' T. Göhring 0:5 sam.

79' G. Gorząd 0:6

82' G. Gorząd 0:7

 

Polska: R.Janukiewicz 8 – J.Błaszczykowski 9, A.Brzeziński 8, M.Piotrowski 8, D.Fornalik 10 – M.Brodecki 7 (78' K.Wróblewski 7), M.Kwiatkowski 9, G.Owczarek 10, D.Frankiewicz 8 (74' M.Machnikowski 7) – M.Korzym 8 (69' G.Gorząd 8), T.Adamczyk 10GM:

 

GM: Tomasz Adamczyk (N, Polska) - 10

 

Szwajcarzy, którzy w zasadzie mogli już powoli myśleć o eliminacjach do Euro 2020, nieoczekiwanie podnieśli się z łopatek i zagrali dla nas, pokonując w Helsinkach Finlandię aż 4:1, czym pokazali, że są jeszcze w stanie skorzystać na ewentualnych potknięciach pozostałych zespołów. Dzięki temu nareszcie znaleźliśmy się w tabeli wyżej od Finów, a mimo że Litwa gładko przegrała z Holandią 0:3, byliśmy tylko punkt za Oranje, co dodawało smaczku przed naszym starciem w Chorzowie już za cztery dni.

 

Piąta grupa:

1. Holandia – 11 pkt – 11:4

2. Polska – 10 pkt – 18:5

3. Finlandia – 7 pkt – 9:7

4. Szwajcaria – 6 pkt – 9:10

5. Litwa – 6 pkt – 5:13

6. Mołdawia – 3 pkt – 5:18

Odnośnik do komentarza

W Mołdawii nie mieliśmy zamiaru nocować, dlatego dwie godziny po zakończeniu spotkania stawiliśmy się na lotnisku, gdzie czekał na nas czarter bezpośrednio do Pyrzowic, tak więc w niedzielę nad ranem mieliśmy dotrzeć już do hotelu nieopodal Chorzowa. Z racji tego, że samolot nie jest zbyt wygodnym miejscem na odpoczynek po 90 minutach gry na wysokich obrotach, zapowiedziałem piłkarzom cały dzień wolnego, a intensywne treningi w ramach przygotowań do meczu z Holandią zaplanowałem na poniedziałek rano.

 

Z niezbyt głębokiego snu obudziło mnie delikatne szarpnięcie towarzyszące zetknięciu się kół samolotu z pasem startowym podczas lądowania, a później już całą drogę przez coraz bardziej znane mi z młodości rejony nie zmrużyłem oka. Nie bez powodu dałem moim podopiecznym zielone światło na niedzielę – po tylu latach pełnienia funkcji selekcjonera drużyny narodowej mojej ojczyzny zebrało mi się wreszcie na to, by oderwać się przynajmniej na chwilę od futbolowego szaleństwa i odwiedzić parę miejsc, w których było mnie pełno przed wyjazdem do Austrii wieki temu. Dlaczego ja dopiero teraz tu zajrzałem? Momentalnie poczułem się dwadzieścia pięć lat młodszy – gęsty, przytulny i lekko zdziczały las w cichutkiej okolicy przy dwóch niewielkich jeziorach wydawał się nietknięty przez czas, na niektórych murach dostrzegałem nawet dokładnie te same graffiti, które jakimś cudem przetrwały dwie dekady. Zrozumiałem też, jak wiele się zmieniło od strony personalnej – jako kilkunastoletni gówniarz, kopiący piłkę w lokalnym klubiku, zawsze przez całe wakacje latałem tutaj z rówieśnikami od rana do wieczora, a teraz byłem poważnym menedżerem po czterdziestce, którego znała cała Europa, a w kraju był uważany za Mojżesza polskiej piłki dzięki sukcesowi na mundialu we Włoszech w 2014 roku. Cóż, w ciągu godziny pieszej przechadzki rozdałem tyle autografów, że pod koniec dnia pobolewał mnie nadgarstek od kreślenia sygnatur na wszystkim, co podsuwano mi pod nos.

 

Gdy zdołałem usiąść na chwilę sam, odezwała się moja komórka. "Noż cholera, kto znowu...", mruknąłem, aż na wyświetlaczu dojrzałem "Dirk Rasch", czyli godność mojego prezesa z Osnabrücku.

 

Ja, Herr Dirk – odebrałem.

 

Hallo, mam dla ciebie najnowsze wieści, teraz już mogę ci przekazać – zaczął trochę chłodnym głosem, dziwnie to brzmiało.

 

– Taaak? Co takiego? – nie wiedziałem, czego się spodziewać, w końcu jesienią zarząd kręcił trochę nosem.

 

– Oglądałeś finał DFB-Pokal, albo przynajmniej znasz jego wynik?

 

– Nie, przecież wie prezes, że kiedy go rozgrywano, byłem co najwyżej w połowie drogi do Polski, a nie cierpię słuchać radia.

 

– Ha, widzisz, gdybyś się trochę zainteresował, może nie oceniłbyś minionego sezonu tak źle, tylko...

 

– Zaraz, zaraz! – przerwałem pryncypałowi. – Czy w finale nie grał czasem Bayern z Schalke?

 

– Dokładnie tak. Domyślasz się, o co chodzi? – mimo że była to rozmowa telefoniczna, niemalże wyczułem błysk w oku Rascha.

 

– PUCHARY?! – podniosłem głos z niedowierzania.

 

Ja, niezależnie od tego, kto wygrałby finał, obaj zwycięzcy i tak byliby ponad nami w Bundeslidze. Dzięki temu miejsca dające miejsce w Pucharze UEFA przesunęły się o dwie pozycje w dół, a to oznacza, że dostaliśmy się do Pucharu Intertoto! Pierwszy raz w historii dane nam będzie wystąpić w europejskich rozgrywkach! Teraz mogłem cię o tym poinformować, bo otrzymaliśmy oficjalne pismo od DFB! Jak wrócisz, zapraszam z tej okazji na grilla i rauchbiera!

 

Po chwili schowałem komórkę do kieszeni, rozejrzałem się po tafli jeziora i energicznie machnąłem pięścią, wyrażając w ten sposób bezgłośny okrzyk "hell yeah!".

Odnośnik do komentarza

Ostre przygotowania zaczęliśmy już w poniedziałkowy poranek, a mój świetny nastrój wydawał się udzielać piłkarzom – z taką konsolidacją nie mogliśmy nie zagrać dobrze przeciwko Holandii. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, medialna otoczka podnosiła temperaturę, a w końcu rzesze biało-czerwonych kibiców wypełniły trybuny Kotła czarownic, oczekując na nasze pojawienie się na murawie. Mogłem z powodzeniem wystawić ten sam skład, co przeciwko Mołdawii, ale w samej wyjściowej jedenastce przeprowadziłem dwie zmiany, ponieważ Brzeziński, który nie posiadał się wobec mnie z wdzięczności za umożliwienie debiutu, był jeszcze zbyt mało doświadczony, by od razu wystąpić przeciwko tak silnemu rywalowi. Ponadto zdecydowałem, że Grzesiek Gorząd zasłużył na to, by wyjść w podstawowym składzie na przeciwnika ze światowego topu.

 

Holendrzy tymczasem zapragnęli powrócić do futbolu totalnego i zaczęli agresywnym ustawieniem z bardzo ofensywnie usposobionymi skrzydłowymi. Sędzia ledwo zdążył użyć gwizdka po raz pierwszy, a już pomarańczowa armia ruszyła w kierunku naszego pola karnego. Równie szybko zabraliśmy im piłkę i ruszyliśmy z kontratakiem zakończonym wywalczeniem rzutu rożnego – Brodecki dośrodkował z prawego narożnika, mocną główkę Błaszczykowskiego wybronił Mommers, piłkę wytrącił jeszcze Toh, a wtedy nasz kapitan zagrał po nodze Johna, czym perfekcyjnie obsłużył Gorząda, który wbił piłkę do bramki. Brawo, Grzesiek! Rozkręcaliśmy się z minuty na minutę, aż po niespełna kwadransie Brodecki świetnie odebrał piłkę przy linii bocznej drętwemu Drenthemu i natychmiast zagrał na dobieg do Gorząda, który wykorzystał bierność Maduro i kąśliwym uderzeniem na bliższy słupek podwyższył na 2:0. Wydawać by się mogło, że całkowicie dyktowaliśmy tempo gry, ale Holendrzy również mieli swoje okazje, z czego najlepszą w 34. minucie, kiedy John zdołał urwać się Kowalczykowi z Piotrowskim i uratowała nas właściwie tylko jego koszmarnie nieudana próba lobu.

 

Czasem w piłce zdarzają się momenty, w których czujesz, że 2:0 nie zawsze wystarczy. Tego wieczoru dokładnie tak czułem, zawodnicy również, dlatego stanowczo zachęcałem do wzmożonego wysiłku. Parę minut po przerwie, gdy przedzieraliśmy się środkiem boiska, Nigel de Jong zdjął piłkę z nogi Gorządowi, po czym chciał podać ją Biseswarowi, tyle że zagranie w pół przeciął Adamczyk, który nieatakowany przez nikogo wymanewrował Mommersa, podwyższając na wymarzone 3:0! Wrzawa na chorzowskich trybunach była tak potężna, że nie potrafiłem rozróżnić wśród niej żadnych haseł – atmosfera na Stadionie Śląskim zawsze jest niesamowita. Holendrzy, mimo że wciąż próbowali, nie mieli już prawa się podnieść, a ich menedżer Adrian Boothroyd postanowił zmienić nawet bramkarza, zastępując Mommersa doświadczonym Rendersem. Jednakże nawet on nie mógł wspominać wizyty w Chorzowie dobrze – w 83. minucie najlepszy na boisku Błaszczykowski miał mnóstwo swobody z prawej strony, co pozwoliło mu na puszczenie głębokiego dośrodkowania, przy którym piłki nie sięgnął Wróblewski, Renders się z nią minął, a ta niedotknięta już przez nikogo wpadła do bramki Oranje. Tym samym przebiliśmy wynik z 1974 roku oraz na mundialu sprzed trzech lat, a teraz to my rozdawaliśmy karty w grupie!

07.06.2017, Stadion Śląski, Chorzów, widzów: 44 960; TV

EMŚ (6/10) Polska [3.] – Holandia [7.] 4:0 (2:0)

 

4' G. Gorząd 1:0

18' G. Gorząd 2:0

52' T. Adamczyk 3:0

83' J. Błaszczykowski 4:0

 

Polska: R.Janukiewicz 9 – J.Błaszczykowski 10, A.Kowalczyk 8, M.Piotrowski 9, D.Fornalik 7 – M.Brodecki ŻK 7 (70' K.Wróblewski 7), M.Kwiatkowski 7 (79' P.Szymański 7), G.Owczarek 8, D.Frankiewicz 8 – G.Gorząd 8 (76' M.Korzym 6), T.Adamczyk 7

 

GM: Jakub Błaszczykowski (O/DBP/P P, Polska) - 10

 

W tej serii spotkań wszystko układało się po naszej myśli – tym razem Szwajcaria podtrzymała swoją lepszą formę i ograła na wyjeździe Litwę 2:1, z kolei Mołdawia zdołała uratować remis 1:1 z Finlandią, dzięki czemu różnice punktowe wśród zespołów, które były za nami, zaczynały się zmniejszać, a to była dla nas woda na młyn. Teraz tylko trzymać Holandię na dystans, we wrześniu dobrze spisać się przeciwko Finom oraz Szwajcarom, a bezpośredni awans znajdzie się na wyciągnięcie ręki.

 

Piąta grupa:

1. Polska – 13 pkt – 22:5

2. Holandia – 11 pkt – 11:8

3. Szwajcaria – 9 pkt – 11:11

4. Finlandia – 8 pkt – 10:8

5. Litwa – 6 pkt – 6:15

6. Mołdawia – 4 pkt – 6:19

Odnośnik do komentarza

Proszę bardzo ;)

Radek Janukiewicz w 2017 roku.

 

--------------------------------------------------------------

 

Po kilku dniach zasłużonego odpoczynku, gdy w Polsce zachwycano się zmiażdżeniem Holandii, w osobnej turze ogłosiłem skład drużyny narodowej na rozpoczynający się niebawem Puchar Konfederacji, gdzie w grupie A los skojarzył nas z Zimbabwe, gospodarzem Meksykiem i Francją. Selekcja była dla mnie o tyle trudna, że na ten czempionat kadra może liczyć jedynie 22 zawodników, więc siłą rzeczy musiałem podziękować paru zawodnikom, których bez tak rygorystycznego ograniczenia z pewnością bym za ocean zabrał. Poza drużyną z musu znaleźli się niegrający ostatnio w klubie Cieluch – ten jednak już od dawna nie łapał się u mnie nawet na ławkę –, mający podobne problemy Adrian Gudewicz, poza tym stwierdziłem, że dam odpocząć Witkowi Cichemu, który trzy lata temu jako pierwszy wzniósł puchar we Włoszech, lecz kogoś zostawić musiałem.

 

Postanowiłem również, że młodziutki Andrzej Brzeziński powinien zacząć nabierać turniejowego doświadczenia, a skoro Puchar Konfederacji nie był przesadnie prestiżowy, była to najlepsza ku temu okazja. W tej sytuacji musiałem zrezygnować z jeszcze jednego zawodnika – niestety, nie miałem już z kogo. Rozważałem przez moment, by zaryzykować i pojechać do Meksyku z dwoma bramkarzami, ale to mogłoby się źle skończyć, więc w domu został Tomek Woźniak. Decydującym czynnikiem było to, że sporo czasu temu spadł do drużyny rezerw w Newcastle, a przecież zaraz po turnieju zamierzałem przywrócić go do reprezentacji. Oczywiście nie powstrzymało to rodzimych mediów przed rozpoczęciem lawiny spekulacji na temat nieobecności Tomka w 22-osobowym składzie. Nie miałem najmniejszego zamiaru nawet tego komentować.

 

 

Bramkarze:

– Michał Górka (25 l., BR, Wisła Kraków, 15/0);

– Radosław Janukiewicz (33 l., BR, Vitesse, 17/0);

– Tomasz Kuszczak (35 l., BR, Cardiff, 2/0).

 

Obrońcy:
– Andrzej Brzeziński (20 l., O PŚ, Birmingham, 1/0);

– Dariusz Fornalik (26 l., O L, Olympiakos Pireus, 24/0);
– Mateusz Machnikowski (20 l., O LŚ, P L, Werder Brema, 10/0);
– Artur Kowalczyk (26 l., O Ś, Tottenham Hotspur, 39/5);
– Marcin Piotrowski (26 l., O Ś, Bayern Monachium, 59/2);
– Jakub Błaszczykowski (31 l., O/DBP/P P, Manchester City, 96/4);

– Krzysztof Wróblewski (22 l., O/P P, Le Havre, 9/1).

 

Pomocnicy:
– Maciej Kwiatkowski (25 l., DP, Betis Sewilla, 30/4);
– Rafał Piątek (21 l., DP, Southampton, 5/1);
– Grzegorz Owczarek (25 l., P Ś, Osasuna, 16/6);

– Maciej Brodecki (22 l., OP PŚ, Atlético Madryt, 33/0);

– Mateusz Cieluch (29 l., OP PŚ, N Ś, SC Freiburg, 43/15);

– Dariusz Frankiewicz (30 l., OP LŚ, Birmingham, 52/6);

– Piotr Szymański (25 l., OP Ś, Inter Mediolan, 41/9);

– Mariusz Zganiacz (33 l., OP Ś, Deportivo, 74/14).

 

Napastnicy:
– Maciej Korzym (29 l., OP/N Ś, Sporting Lizbona, 49/29);
– Dawid Janczyk (29 l., N Ś, Bastia, 22/6);

– Tomasz Adamczyk (22 l., N, Liverpool, 39/34);
– Grzegorz Gorząd (21 l., N, Schalke 04, 3/6);
– Marcin Pawlak (20 l., N, Inter Mediolan, 11/4).

Odnośnik do komentarza

Na dniach przed wylotem do Meksyku otrzymałem informację o terminie posezonowego zebrania rady kibiców i zarządu Osnabrücku, który pozwalał mi pojawić się tego dnia w siedzibie klubu jeszcze przed wyjazdem na Puchar Konfederacji.

 

Ciekawe rzeczy działały się na spotkaniu rady kibiców. Najlepszym piłkarzem minionego roku fani uznali Raweza Lawana, który może często się zawieszał, ale kiedy już strzelał, robił to bardzo efektownie, a poza tym w końcu był naszym najlepszym strzelcem. To nie było jeszcze tak zdumiewające. Szwed do tego stopnia przypadł kibicom do gustu, że członkowie rady postanowili wpisać Raweza, jako pierwszego piłkarza w 118-letniej historii Osnabrücku, do księgi ulubieńców. Mało tego, sam Lawan po otrzymaniu nominacji przyznał wzruszony, że Fiołki stały się dla niego klubem szczególnym i jest bardzo szczęśliwy, że może zakładać fioletowo-biały trykot. Oby poszło to w parze z jego strzelecką regularnością.

 

Tego roku nasza szkółka juniorska przekazała do drużyny U-19 rekordową liczbę młodych chłopaków, bo osobiście powitałem w siedzibie klubu aż osiemnastu nastolatków w wieku od 15 do 16 lat – wśród nich było szesnastu Niemców i dwóch Włochów. Gdy już podałem rękę wszystkim stojącym z wypiekami na twarzach juniorom, Baljić poczynił stwierdzenie, że po uprzednim treningu Björn Niang (16 l., LB, O Ś, Niemcy) wykazywał największy potencjał spośród całej osiemnastki.

 

Po południu prezes Rasch pozytywnie podsumował ubiegły sezon, prawdopodobnie przyczynił się do tego nieoczekiwany awans do Pucharu Intertoto, zaś w przyszłym oczekiwał po prostu przyzwoitej pozycji w tabeli. Dzięki 11 500 000 euro, jakie otrzymaliśmy za prawa do transmisji telewizyjnych, załataliśmy ze sporym naddatkiem dziurę budżetową, która z niewyjaśnionych przyczyn zaczęła rosnąć jak na drożdżach od stycznia, a z przesłanego przez DFB terminarza dowiedziałem się, że nowy sezon rozpoczniemy trójmeczem dom-wyjazd-dom, mierząc się kolejno z Karlsruhe, Freiburgiem i beniaminkiem Hoffenheim. Później musiałem jednak zbierać się powoli w stronę Warszawy, więc już w drzwiach usłyszałem, że przez cały rok domowe mecze Osnabrücku oglądało średnio 27 507 kibiców, co stanowi nowy rekord klubu.

Odnośnik do komentarza

Gorący Meksyk przypominał nam nieco klimat panujący we Włoszech na pamiętnym mundialu, więc pomimo faktu, że zapewne miało to oznaczać ciężkie pod względem kondycyjnym mecze, czuliśmy się znakomicie. Nasz udział w Pucharze Konfederacji zaczynaliśmy od spotkania z Zimbabwe na Estadio Azteca w Mexico, a więc teoretycznie najmniej groźnym rywalem w fazie grupowej. Z tego tytułu zgodnie z zapowiedziami dałem szansę nabrania nieco turniejowego doświadczenia tym, którzy niedawno dołączyli do reprezentacji lub po prostu na ostatnim Euro pełnili rolę rezerwowych – w bramce znalazł się Górka, w obronie młodziutki Brzeziński, a na lewym skrzydle wysłałem do boju Machnikowskiego, którego pomału szykowałem jako następcę będącego już po trzydziestce Frankiewicza.

 

Zimbabwe zgodnie z oczekiwaniami nie zawiesiło nam poprzeczki zbyt wysoko, tak że już po dwóch naszych groźnych akcjach z pierwszych pięciu minut było wiadomo, że gole paść muszą. I padły. W 12. minucie bramkarz rywali wykopał piłkę spod bramki, na naszej połowie grający świetne spotkanie Brzeziński pewnie poradził sobie z Moyo, by następnie posłać długie zagranie za linię defensywy, gdzie znalazł się Tomek Adamczyk i w swoim stylu podciągnął w pole karne, oszukał golkipera i pewnym uderzeniem wysunął nas na prowadzenie. Zimbabwe było do tego stopnia bezradne w starciu z nami, że przez całe spotkanie Górka ani razu nie musiał interweniować, a sami rywale tylko raz podjęli próbę strzału. Tymczasem w 38. minucie Fornalik wznawiał grę z autu na wysokości pola karnego przeciwnika, po odegraniu Zganiacza zakręcił piłkę precyzyjnie na dalszy słupek, gdzie nabiegł Brodecki i z najbliższej odległości zdobył swojego upragnionego, pierwszego gola w biało-czerwonych barwach, na którego czekał ponad trzy lata.

 

W drugiej połowie z biegiem czasu we znaki zaczął dawać się nam upał. Przez jakiś czas jeszcze sobie z nim radziliśmy, i w 65. minucie pośredni rzut wolny wykonywał Błaszczykowski, Ncube wybronił uderzenie głową Adamczyka, Zganiacz dobił po przekątnej, a kiedy piłka już mała trafić w dalszy słupek, jak spod ziemi wyrósł Gorząd, który w ostatniej chwili skierował ją do pustej bramki. Później jednak moi piłkarze zaczynali wyraźnie siadać kondycyjnie, w związku z czym nakazałem wolniejszą, spokojniejszą grę i oszczędzanie sił na resztę spotkań. Mogliśmy sobie na to pozwolić, bo tego dnia na murawie istniał tylko jeden zespół, przy czym udany debiut turniejowy zaliczył 20-letni Brzeziński, który został wybrany zawodnikiem meczu.

21.06.2017, Estadio Azteca, Meksyk, widzów: 38 614; TV

PK Gr.A (1/3) Polska [3.] – Zimbabwe [48.] 3:0 (2:0)

 

12' T. Adamczyk 1:0

38' M. Brodecki 2:0

65' G. Gorząd 3:0

 

Polska: M.Górka 7 – J.Błaszczykowski 8, A.Brzeziński 8, M.Piotrowski 8, D.Fornalik 8 – M.Brodecki 8, M.Kwiatkowski ŻK 7 (46' R.Piątek 7), M.Zganiacz 8 (75' P.Szymański 7), M.Machnikowski 8 – G.Gorząd 7 (75' M.Pawlak 7), T.Adamczyk 8

 

GM: Andrzej Brzeziński (O PŚ, Polska) - 8

 

W wieczornym spotkaniu naszej grupy Francja podzieliła się punktami z Meksykiem – gospodarze turnieju objęli prowadzenie zaraz na początku za sprawą Veli, zaś Trójkolorowi uciekli spod topora dopiero w doliczonym czasie, gdy gola na wagę punktu zdobył Ekra.

 

Grupa A:

1. Polska – 3 pkt – 3:0

2. Francja – 1 pkt – 1:1

3. Meksyk – 1 pkt – 1:1

4. Zimbabwe – 0 pkt – 0:3

Odnośnik do komentarza

W premierowej serii spotkań grupy B doszło do małej niespodzianki, jaką była klęska Belgii aż 1:5 w starciu z Brazylią. Sam wynik, czyli zwycięstwo Canarinhos nie był zaskoczeniem, bo to nadal jedna z najsilniejszych drużyn świata, ale jego rozmiary, zważywszy na to, że Belgia jest aktualnym mistrzem Europy, były zatrważające. W drugim meczu z kolei Australia skromnie pokonała Wyspy Salomona 1:0.

 

 

Następnego dnia przyszła okazja do rewanżu za półfinał Euro 2016, czyli pojedynek z Francją. Zanosiło się na ciężki bój zwłaszcza wobec faktu, że znowu mieliśmy grać spotkanie po południu w największy tego dnia upał – chętnie porozmawiałbym w cztery oczy z mądrym, który pozwolił na rozgrywanie spotkań o godzinie 15 w tym klimacie. Po Zimbabwe mieliśmy tylko dzień na zregenerowanie sił, co było czasem niewystarczającym i na Trójkolorowych musiałem wymienić większość składu; do gry nie nadawali się nasz kapitan Błaszczykowski, Brzeziński, Machnikowski, Brodecki, Zganiacz, Adamczyk i Gorząd, czyli prawie 3/4 wyjściowej jedenastki.

 

Obawiałem się, że tak ogromna zmiana w przeciągu jednego meczu może negatywnie odbić się na naszej postawie, zwłaszcza, że na prawym skrzydle musiałem wystawić Szymańskiego, ale graliśmy jednak dobrze, szybko przestawiając się na nową konfigurację personalną. Ponadto już w pierwszej minucie wystosowaliśmy ostrzeżenie, jakim był minimalnie niecelny strzał Kwiatkowskiego zza pola karnego. Wyglądało to dobrze, aż w 15. minucie dwójka Francuzów przejęła piłkę około 50 metrów od naszej bramki, Kowalczyk nie zaatakował Bouregois, Szymański bez walki puścił Malongę, a po wrzutce nieobstawionego N'Zgobii bierność Piotrowskiego wykorzystał Monier, który zamknął centrę skuteczną główką. Gol stracony na własne życzenie – kiedy mogliśmy bez problemu zatrzymać akcję rywali, nie zrobiliśmy absolutnie nic w tym kierunku. Nic.

 

Resztę pierwszej połowy tkwiliśmy w martwym punkcie, inna sprawa, że nadal odczuwaliśmy trudy spotkania z Zimbabwe – w szatni musiałem zostawić oddychającego rękawami Szymańskiego i poobijanego Korzyma. Po przerwie Francuzi wycofali się do obrony i otoczyliśmy ich pole karne, ale kompletnie nic z tego nie wynikało, a nasze uderzenia z różnych pozycji były bardzo chaotyczne i nieprzygotowane. Z powodu potwornego gorąca druga połowa była bardziej walką o przetrwanie, niż o punkty – walki tej nie wytrzymał Piątek, który w 79. minucie ze zmęczenia krzywo postawił nogę, w skutek czego wybił sobie palec i musieliśmy kończyć w dziesięciu. Wydawało się, że wszystko skończy się na 0:1, kiedy w ostatniej minucie doliczonego czasu Francuzi zapuścili się w nasze pole karne, na przedpolu piłkę wyłuskał Kwiatkowski, zagrał do Frankiewicza, a następnie Janczyk przytomnym rozegraniem wypuścił umierającego ze zmęczenia Pawlaka sam na sam z Freyem; obawiałem się, że lada moment piłkę wytrąci mu spod nóg doganiający go Poujol, ale Marcin oddał strzał po ziemi na dalszy słupek, którym uratował nam cenny punkt i przybliżył do półfinału.

23.06.2017, Estadio Azteca, Meksyk, widzów: 64 409; TV

PK Gr.A (2/3) Polska [3.] – Francja [2.] 1:1 (0:1)

 

15' F. Monier 0:1

79' R. Piątek (POL) ktz.

90+3' M. Pawlak 1:1

 

Polska: M.Górka 7 – K.Wróblewski 6, A.Kowalczyk 8, M.Piotrowski 7, D.Fornalik 6 (67' M.Machnikowski 6) – P.Szymański 6 (46' R.Piątek Ktz 7), M.Kwiatkowski 6, G.Owczarek 7, D.Frankiewicz 7 – M.Korzym 7 (46' D.Janczyk 7), M.Pawlak 8

 

GM: Marcin Pawlak (N, Polska) - 8

 

O godzinie 19 rozpoczął się mecz Zimbabwe - Meksyk, który miał spore znaczenie dla sytuacji w tabeli na ostatnią rundę spotkań. Ostatecznie 1:0 wygrali gospodarze turnieju, dzięki czemu sprawa była jasna – w ostatnim spotkaniu wystarczy nam remis z tymże Meksykiem, by awansować do półfinału, bo to, że mająca nóż na gardle Francja wygra z Zimbabwe, było niemal pewne.

 

Grupa A:

1. Polska – 4 pkt – 4:1

2. Meksyk – 4 pkt – 2:1

3. Francja – 2 pkt – 2:2

4. Zimbabwe – 0 pkt – 0:4

Odnośnik do komentarza

W grupie B wszystko było już jasne – Brazylia bez trudu pokonała Wyspy Salomona, a Australia odniosła zwycięstwo nad Belgią, i to właśnie Canarinhos wraz z Socceroos były dwoma pierwszymi zespołami, które znalazły się w półfinale Pucharu Konfederacji.

 

 

Nazajutrz przystępowaliśmy do ostatniej tury spotkań w naszej grupie, przy czym wystarczał nam dowolny remis z Meksykiem, by również zapewnić sobie promocję. Zadanie wydawało się łatwe, w końcu jesteśmy mistrzami świata, tyle tylko, że po dwóch rzeźniach w upale kadrę miałem już w stanie tragicznym – jedynie Janukiewicz, Brzeziński, Błaszczykowski i Gorząd deklarowali, że czują się dobrze, natomiast nie miałem absolutnie kogo wystawić w pomocy i jako drugiego napastnika; wszyscy bez wyjątku ledwo żyli, aż w hotelu częściej korzystali z windy, aniżeli ze schodów, a taki Kwiatkowski, który z musu musiał znaleźć się w wyjściowym składzie, nie nadawał się nawet na ławkę rezerwowych. Dwie godziny wcześniej Francja rozgromiła Zimbabwe 5:0, tak więc z Meksykiem nie wolno nam było przegrać.

 

Meksykanie również mieli kłopoty kondycyjne, ale jednak o wiele mniejsze, niż my. Nic więc dziwnego, że na innym stołecznym gigancie, Estadio México 68, to gospodarze długo byli stroną przeważającą, a my zbieraliśmy żółte kartki w tempie olimpijskim, nie prezentując przy tym zbyt ciekawego futbolu, jakim dotąd zwykliśmy raczyć kibiców. Robiliśmy co w naszej mocy, ale nawet mimo wieczorowej pory nadal było gorąco jak w piekle, ponadto zwłaszcza w drugiej połowie miałem ochotę po prostu zjeść Brodeckiego, który ani razu nie zdecydował się przyjąć górnej piłki, tylko nieustannie bezsensownie zagrywał je głową na środek boiska, inicjując kolejne kontry Meksyku. Innym słabszym punktem był Błaszczykowski, ponieważ Kuba mimo żółtej kartki cały czas faulował jak najęty, a w pewnym momencie tylko cud uchronił go przed osłabieniem drużyny; finalnie zdjąłem naszego kapitana z boiska.

 

Sytuacja była ciężka, a w 71. minucie straciliśmy kolejnego zawodnika – w starciu z rywalem głowę potłukł sobie Owczarek, ale na szczęście nie zdecydowałem przeprowadzić wcześniej ostatniej zmiany. Wynik był bardzo niepewny, mimo że Meksykanie również zaczęli opadać z sił, a w 83. minucie... W 83. minucie otrzymaliśmy prawdziwy dar od losu, kiedy konieczność zmiany zasygnalizował... Francisco Ochoa, golkiper gospodarzy. W ich bramce stanął boczny obrońca Juárez, a właśnie teraz zaczęła mnie zalewać krew i co rusz zaciskałem z nerwów pięści na włosach – wystarczyła nam jedna precyzyjna, spokojna akcja, ale moi podopieczni się bardzo podpalili i zaczęło roić się od strzałów w trybuny i pazernych, koszmarnie niecelnych podań, które nieodmiennie lądowały na nogach najbliższego rywala. Na szczęście moje wrzaski przyniosły efekt – w doliczonym czasie najpierw Brzeziński ten jeden raz dobrze popatrzał i dobrym przerzuceniem wypuścił Gorząda sam na sam, a to nie mogło nie skończyć się golem, zaś chwilę później Grzesiek pewnie wykorzystał tym razem sprytne podanie Zganiacza, zapewniając nam wywalczone w ogromnych bólach zwycięstwo. Jednakże nie śpieszno nam było do świętowania – pamiętaliśmy, że dwa gole zawdzięczaliśmy pechowi gospodarzy, a poza tym zwyczajnie nie mieliśmy na nic siły; w szatni wszyscy leżeli wycieńczeni na ławkach, błyszcząc ociekającymi potem torsami.

25.06.2017, Estadio México 68, Meksyk, widzów: 65 169; TV

PK Gr.A (3/3) Meksyk [9.] – Polska [3.] 0:2 (0:0)

 

71' G. Owczarek (POL) ktz.

83' F. Ochoa (MEX) ktz.

90+1' G. Gorząd 0:1

90+4' G. Gorząd 0:2

 

Polska: R.Janukiewicz 8 – J.Błaszczykowski ŻK 7 (66' K.Wróblewski 7), A.Brzeziński 8, A.Kowalczyk 8, D.Fornalik ŻK 8 – M.Brodecki ŻK 8, G.Owczarek Ktz 7 (71' M.Zganiacz 7), M.Kwiatkowski 8, M.Machnikowski 8 – G.Gorząd 8, T.Adamczyk 7 (46' D.Janczyk 8)

 

GM: Grzegorz Gorząd (N, Polska) - 8

 

Wysokie zwycięstwo Francji nad Zimbabwe oraz nasza wygrana z Meksykiem ostatecznie pozwoliły nam wyprzedzić Trójkolorowych i zakończyć fazę grupową na pierwszym miejscu.

 

Grupa A:

1. Polska – 7 pkt – 6:1; Awans

2. Francja – 5 pkt – 7:2; Awans

3. Meksyk – 4 pkt – 2:3

4. Zimbabwe – 0 pkt – 0:9

Odnośnik do komentarza

Nareszcie mieliśmy więcej, niż jeden dzień oddechu – po ostatniej serii spotkań grupy B mieliśmy kilka dni do meczu półfinałowego. A w rzeczonych meczach na pożegnanie z meksykańskim turniejem Belgia pokonała Wyspy Salomona, z kolei niemiłego figla spłatała nam Australia; Kangury sensacyjnie pokonały Brazylię 4:2, przez co awansowały z pierwszego miejsca, a my o finał Pucharu Konfederacji musieliśmy walczyć z tą właśnie Brazylią.

 

 

Dzięki dłuższej przerwie, choć nadal nie było wesoło, mogłem zbudować wyjściowy skład na w miarę wypoczętych zawodnikach, choć nadal nie zagraliśmy na tym turnieju dwóch meczów tym samym składem. Z obozu Brazylijczyków wypływały informacje, że i oni mają problemy kondycyjne, więc przynajmniej tu mogliśmy się zmierzyć na równych warunkach.

 

Mecz rozpoczęliśmy od zadomowienia się na połowie rywali i główki Gorząda, która obiła słupek. Ale bezpośrednio po tym, gdy na zegarze widniała 5. minuta, bramkarz Leonardo wykopał piłkę na naszą połowę, a Janukiewicz, który mógł spokojnie dopaść do bezpańskiej futbolówki, nawet się do niej nie ruszył, stojąc na środku pola karnego, czym pozwolił Mateusowi zgarnąć piłkę i lobem wrzucić do naszej bramki. Co gorsza, dwadzieścia minut później Szymański, zamiast zagrać do przodu, wycofał do naszego bramkarza, ten wyekspediował do Zganiacza, ale Denílson zareagował szybciej od Mariusza i przerzucił za śpiącego Piotrowskiego, na czym znowu skorzystał Mateus, płaskim strzałem bez trudu pokonując nieco zagubionego Janukiewicza. Wspaniały pokaz autodestrukcji.

 

Mimo tego, że co poniektórzy zawiedli przy dwóch bramkach dla Brazylii, z biegiem czasu zaczęliśmy grać. W 35. minucie Zganiacz będący dyrygentem tej akcji zagrał do Gorząda, Grzesiek ściągnął na siebie Carlosa Alexandra, po czym natychmiast zagrał w uliczkę do wbiegającego Szymańskiego, który piekielnie mocnym wolejem i dziesiątym golem w reprezentacji zdobył gola kontaktowego. Trzy minuty później z kolei Błaszczykowski z Brodeckim przeprowadzili dwójkową akcję zakończoną dośrodkowaniem tego drugiego, a w szesnastce Rafiniha bezpardonowo uderzył łokciem Adamczyka w walce o piłkę. Do wykonania rzutu karnego podszedł jak zawsze Kowalczyk, uderzył przy słupku, Leonardo nie sięgnął futbolówki i wróciliśmy do gry!

 

Ponownie zmiany musiałem zacząć przeprowadzać już w przerwie, tym razem z musu zdejmując ledwo żywego Gorząda – tym samym dobiegła końca jego seria meczów ze zdobytym golem. W drugiej połowie zaś nasze akcje nieustannie były coraz groźniejsze. Po długiej stagnacji nadeszła w końcu 72. minuta, gdy Korzym umiejętnie przyjął podanie na połowie Brazylii, robiąc sobie przy tym sporo miejsca, po chwili Zganiacz przerzucił do uciekającego Frankiewicza, który zagrał wzdłuż linii bramkowej, a tam po uprzednio wybronionym przez Leonardo uderzeniu mocną dobitkę do bramki władował świetny Szymański! "IIIIJEEEEEEEEE!!!", rozgrzmiały trybuny!

 

Szkoda, że na darmo. Cały wysiłek totalnie zmarnowała jedna sierota, która biegała po boisku, a nazywała się Machnikowski. Znalazł się on na placu gry niejako z konieczności, bo na lewej obronie Fornalik był już zbyt zmęczony, by wytrwać do końca. Chwilę po objęciu prowadzenia rzeczony Machnikowski po najprostszym podaniu po ziemi od Janukiewicza tak zaczął się plątać, że oddał piłkę Marcelinho, następnie Kerlon dograł do niepilnowanego Rogério, który wyrównał na 3:3. Kolejne dwie minuty później nasz niewydarzony dziś zawodnik znowu dał popis – tym razem z otępieniem w oczach niepotrzebnie zaczął cofać się na naszą połowę, by następnie fantastycznym górnym zagraniem między naszych obrońców obsłużyć zachwyconego Marcelinho, który przelobował wysuniętego Janukiewicza, rozstrzygając losy spotkania. To, co działo się przy naszej ławce trenerskiej, pominę litościwym milczeniem.

 

Gdy wszyscy byliśmy już w szatni, podszedłem jedynie do Machnikowskiego, uścisnąłem mu dłoń i z sarkazmem groźnie wysyczałem do niego przez zęby krótkie "GRATULUJĘ!". To było jedyne, co powiedziałem – resztę czasu siedzieliśmy w milczeniu po kolejnej porażce 3:4 w turniejowym półfinale.

29.06.2017, Estadio México 68, Meksyk, widzów: 72 421; TV

PK PłF Polska [3.] – Brazylia [1.] 3:4 (2:2)

 

5' Mateus 0:1

23' Mateus 0:2

35' P. Szymański 1:2

37' A. Kowalczyk 2:2 rz.k.

72' P. Szymański 3:2

74' Rogério 3:3

76' Marcelinho 3:4

 

Polska: R.Janukiewicz 7 – J.Błaszczykowski 7 (69' K.Wróblewski 7), A.Kowalczyk 7, M.Piotrowski 6, D.Fornalik 6 (63' M.Machnikowski 5) – M.Brodecki 6, P.Szymański 8, M.Zganiacz 7, D.Frankiewicz 7 – T.Adamczyk 7, G.Gorząd 7 (46' M.Korzym 7)

 

GM: Piotr Szymański (OP Ś, Polska) - 8

Odnośnik do komentarza

Po porażce spowodowanej zawaleniem dwóch goli w dwie minuty przez Machnikowskiego, od razu poznaliśmy rywala, z którym przyjdzie nam zmierzyć się w meczu o 3. miejsce – w pierwszym półfinale, który rozegrano przed naszym spotkaniem z Brazylią, Francja gładko pokonała Australię 3:0, i to właśnie Socceroos stali na naszej drodze po brązowy medal.

 

Zapowiadało się jednak na starcie straceńców, ponieważ w naszych szeregach zdolnych do gry na pełnych obrotach było raptem pięciu zawodników przy wykończonej całej reszcie, ponadto do grona kontuzjowanych dołączyli Janukiewicz ze skręconym nadgarstkiem i Błaszczykowski z urazem pięty – nasz kapitan musi jeszcze poczekać na setne spotkanie w koszulce z orłem na piersi. Gdy dodać do tego, że mecz z równie przemęczonymi Australijczykami zaplanowano oczywiście na największy upał o godzinie 15, słowa komentarza były zbędne. Poezja.

 

Tymczasem tysiące kilometrów od stolicy Meksyku, w Osnabrücku, w naszej drużynie zachodziły małe przetasowania personalne. Niestety będąc za Atlantykiem nie mogłem już sobie pozwolić na jednodniowy wylot, tak więc nowych zawodników będę mógł przywitać dopiero za kilka dni. Tego lata nie byliśmy zbyt aktywni na rynku transferowym, ponieważ ograniczałem się wyłącznie do cementowania drużyny – szeregi Fiołków zasilili Thiago Silva (32 l., O Ś, Brazylia) z bankrutującego Gimnàsticu, napastnik Thomas Bode (26 l., N, Niemcy; 4/1) z Aue oraz Philippe Brunner (25 l., P PŚ, Szwajcaria; 29/0) z Niort; wszyscy bez wydawania ani centa, bowiem na prawie Bosmana.

 

Z zespołem z kolei rozstało się jak na razie pięciu piłkarzy – Quentin Westberg po wygaśnięciu kontraktu znalazł angaż we francuskim Guingamp, a na wolnym transferze znaleźli się Mickaël Charvet, Mathias Hoffmann i nareszcie Pablo Quesada. Niestety nie obyło się bez niemiłego akcentu – nagle przeżyłem wielki szok, gdy okazało się, że Giovanni Massini, nasz osiemnastoletni, niesamowicie obiecujący bramkarz z rezerw, od tak znalazł się w młodzieżówce Sampdorii, kompletnie bez mojej wiedzy, z wolnego transferu. "Dlaczego do k***y nędzy przez całe pół roku nikt nie przypomniał mi, że jego kontrakt wygasa w czerwcu?! Czy wy k***a myślicie, że mam we łbie komputer, który wszystko pamięta?! Od czego mam do cholery współpracowników i asystenta?!" – wywrzeszczałem Baljiciowi przez słuchawkę, gdy tylko dowiedziałem się o całej sprawie.

 

 

Czerwiec 2017

 

Bilans (Osnabrück): 0-0-0, 0:0

Bundesliga: –

DFB-Pokal: –

Puchar Intertoto: 3. runda, vs. Arsenał Kijów lub Farul Constanta)

Finanse: 6,99 mln euro (+10,59 mln euro)

Gole: –

Asysty: –

 

Bilans (Polska): 2-1-1, 9:5

Eliminacje MŚ 2018: piąta grupa, 3. [-0 pkt do Finlandii, +1 pkt nad Litwą]

Puchar Konfederacji: 1. miejsce w grupie A [3:0 z Zimbabwe, 1:1 z Francją, 2:0 z Meksykiem], półfinał, 3:4 z Brazylią; out, mecz o 3. miejsce, vs. Australia

Ranking FIFA: 3 [=]

 

 

Ligi:

 

Anglia:

Austria: –

Francja: –

Hiszpania:

Niemcy: –

Polska:

Rosja: Rubin Kazań [+8 pkt]

Szwajcaria: –

Włochy: –

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

-

 

Reprezentacja Polski:

- 21.06, Puchar Konfederacji, grupa A, Polska - Zimbabwe, 3:0

- 23.06, Puchar Konfederacji, grupa A, Polska - Francja, 1:1

- 25.06, Puchar Konfederacji, grupa A, Meksyk - Polska, 0:2

- 29.06, Puchar Konfederacji, półfinał, Polska - Brazylia, 3:4

 

Ranking FIFA: 1. Brazylia [1271], 2. Francja [1114], 3. Polska [1052]

Odnośnik do komentarza

Szkoda, bo gdyby nie sabotaż Machnikowskiego, najprawdopodobniej wygralibyśmy z Brazylią :/ Cholera, zrozumiałbym jeszcze, gdyby w tamtych dwóch sytuacjach znajdował się pod pressingiem ze strony rywali i próbował ratować wszystko odegraniem do Janukiewicza. Ale zwłaszcza przy drugim zawalonym golu on miał MNÓSTWO swobody, najbliższy Brazylijczyk znajdował się nie bliżej, niż 10 metrów od niego, obok miał nawet niekrytego Frankiewicza, któremu mógł bez trudu zagrać, a ten obrócił się na pięcie, wrócił na naszą połowę i podał do Marcelinho :|

 

Wyniki wynikami, ale grając mecze co dwa dni w potwornym upale, nie ma szans, by zawodnicy nie zaczęli padać jeden po drugim. W efekcie od pewnego momentu nasza wyjściowa jedenastka składała się z zawodników o kondycji od 75% do 87%. Normalnie tak wymęczonych zawodników nie biorę nawet na ławkę.

Odnośnik do komentarza

Nie potrafię tego wyjaśnić. Zanim objąłem reprezentację, do lutego 2010 roku Polska była na 84. miejscu w rankingu FIFA, a ekipa prowadzona wówczas przez Janasa potrafiła przegrywać nawet po 0:2 z totalnymi ogórkami pokroju Albanii i tym podobnych. Tymczasem w pierwszym meczu o punkty pod moją wodzą od razu wygraliśmy z Niemcami 2:1, a od rozpoczęcia mundialu 2014 zaczęła się złota era polskiej piłki - najpierw mistrzostwo świata zdobyte po świetnej grze przez cały czempionat, zaś później na każdym turnieju zachodzimy wysoko, ponadto regularnie wygrywamy z drużynami ze światowego topu. Na pewno mam teraz wielu utalentowanych zawodników w kwiecie wieku, ale przecież w 2014 nadal trzon ekipy tworzyli starzy wyjadacze, pamiętający jeszcze czasy Janasa. Przejmując stanowisko selekcjonera spodziewałem się, że wytrwam na nim może dwa turnieje, tymczasem jednak leci już siódmy rok i końca nie widać.

 

Jeszcze nigdy nie miałem tak udanego wątku reprezentacyjnego.

 

W Osnabrücku stosuję tę samą taktykę - jeżeli mam wypracowane dobre ustawienie, staram się zaadoptować je w każdej drużynie, którą obejmuję. Dlatego jestem zdania, że po prostu pechowo trafiam w kwestii transferów, bo często odnoszę wrażenie, jakby niektórym, zwłaszcza obrońcom i napastnikom, nieszczególnie zależało na sukcesie, patrząc na to, co niejednokrotnie wyprawiają na boisku.

 

-------------------------------------------------------

 

Wyjściową jedenastkę na pojedynek o brąz z Australią mogłem równie dobrze ustalać na chybił-trafił – nawet na najzwyklejszych porannych rozbieganiach wyraźnie było widać, że 90% naszych zawodników jest zwyczajnie wyczerpanych i powinni udać się na porządny odpoczynek, a nie walczyć w meczu o stawkę. Nie widząc innego wyjścia, musiałem wystawić na lewej obronie będącego w niezłej kondycji fizycznej Machnikowskiego, choć po tym, jak załatwił nas z Brazylią, wcale nie miałem ochoty tego czynić. Zapowiadało się na trudne zadanie, ponieważ w porównaniu do nas Australijczycy wychodzili na boisko iście rześcy i wypoczęci.

 

Tymczasem na przekór wyszło całkowicie inaczej, aż pogoda miała więcej litości, ponieważ pierwszego lipca w Meksyku nastąpiło małe ochłodzenie, dzięki któremu temperatura wynosiła "zaledwie" 22 stopnie Celsjusza, zamiast 30-paru. Takie warunki zdecydowanie nam służyły, co potwierdziliśmy od razu w 2. minucie, kiedy Korzym, wyjątkowo grający jako środkowy pomocnik, zabrał piłkę Jamesowi Wesołowskiemu i fantastycznie zagrał do Janczyka, który wbiegł w pole karne i wyłożył niepilnowanemu Pawlakowi, dzięki któremu objęliśmy prowadzenie. Osiem minut później wywalczyliśmy rzut rożny z lewej strony, z którego dobrze dośrodkował Frankiewicz, a na piłkę nabiegł urywający się Harrisowi Wróblewski i mocnym wolejem podwyższył na 2:0. Po następnym kwadransie bez trudu rozbiliśmy na naszej połowie niemrawą akcję zakłopotanych Kangurów, zasuwający na wysokości lamperii Kwiatkowski po szybkim rajdzie posłał podanie w uliczkę, a Szymański w swoim stylu wpakował rywalom trzecią bramkę, swoją postawą w ostatnim czasie zapewniając sobie u mnie miejsce w wyjściowym składzie, ponieważ Zganiacz już wyraźnie się starzał. Pod koniec pierwszej połowy, kiedy już wszyscy szykowali się na przerwę, Wróblewski zgarnął dośrodkowanie rywali i potężnym wykopem idealnie znalazł uciekającego za linię obrony Pawlaka, a Marcin niczym stary wyjadacz dotarł pod pole karne z obrońcą na plecach, przełożył sobie piłkę i niemalże zapewnił nam brązowy medal, ponieważ dla Australii nie było już powrotu.

 

Jako że był to nasz ostatni mecz na turnieju, nie było koniecznie oszczędzanie sił, o ile jeszcze jakieś mieliśmy, dlatego zdecydowałem, że dalej będziemy grać swoje. W efekcie zaledwie trzydzieści siedem sekund po rozpoczęciu drugiej odsłony przedarliśmy się na przedpole Socceroos, Machnikowski wysunął na 25. metr do Szymańskiego, który uderzył po ziemi, a Marshall niespodziewanie przepuścił to między nogami i już na sto procent nic nie mogło się nam stać. To nie był jednak koniec, ponieważ na kwadrans przed ostatnim dla nas gwizdkiem na Pucharze Konfederacji tragiczny Wesołowski odgrywając do partnera dostarczył piłkę rezerwowemu Gorządowi, a jego dogranie na wyśmienitego hat-tricka zamienił Pawlak. Już do samego końca oblegaliśmy pole karne Australii, aż w 89. minucie Machnikowski posłał precyzyjnego crossa, a Gorząd w biegu potężnym strzałem ustalił wynik na miażdżące 7:0; po meczu pojawiła się szacunkowa informacja, że piłka po uderzeniu Grześka osiągnęła prędkość blisko 125 km/h. Potęga! Po końcowym gwizdku mogliśmy z satysfakcją poprzybijać sobie piątki – wracamy z medalem!

01.07.2017, Estadio México 68, Meksyk, widzów: 72 432; TV

PK 3rd Polska [3.] – Australia [29.] 7:0 (4:0)

 

2' M. Pawlak 1:0

10' K. Wróblewski 2:0

25' P. Szymański 3:0

44' M. Pawlak 4:0

46' P. Szymański 5:0

74' M. Pawlak 6:0

89' G. Gorząd 7:0

 

Polska: M.Górka 8 – K.Wróblewski 9, A.Brzeziński 9, M.Piotrowski 8, M.Machnikowski 9 – M.Kwiatkowski 10, P.Szymański 10 (79' R.Piątek 7), M.korzym 7, D.Frankiewicz ŻK 10 – D.Janczyk 8 (69' G.Gorząd 8), M.Pawlak 10

 

GM: Marcin Pawlak (N, Polska) - 10

Odnośnik do komentarza

Finał Pucharu Konfederacji okazał się bardzo jednostronnym widowiskiem, w którym Brazylia dość łatwo pokonała Francję 3:0, zdobywając trofeum po raz czwarty. Po zakończeniu turnieju czas było pożegnać się ze słonecznym, latynoskim Meksykiem i wrócić z reprezentacją do Warszawy. Tam z kolei oczekiwali nas już kibice i włodarze PZPN z prezesem Bońkiem na czele, który z wymalowaną na twarzy satysfakcją podziękował nam za brązowe medale i bardzo pozytywnie ocenił naszą postawę na turnieju.

 

Następnego dnia byłem już z powrotem w Osnabrücku, gdzie z miejsca zabrałem się za ogarnianie wszystkich spraw – najpierw na pierwszym treningu pod moim nadzorem przedstawiłem się i przywitałem z trójką nowych zawodników, Silvą, Bode i Brunnerem, czego nie mogłem zrobić, przebywając za oceanem. Później zaś, nie mogąc darować tego, co stało się z Masinim, poinformowałem współpracowników już osobiście, że nigdy więcej nie chcę powtórki samej sytuacji, a później spróbowałem to jakoś odkręcić. Jako że mieliśmy w tym sezonie raczej skromne środki transferowe, bo tylko 800 tysięcy euro, spróbowałem od niechcenia wypożyczyć Giovanniego, by zyskać trochę czasu, a Sampdoria... nieoczekiwanie zaakceptowała tę ofertę, dzięki czemu w dosyć kuriozalny sposób utalentowany Giovanni przynajmniej rok dłużej miał trenować w naszym klubie. Może w lipcu 2018 uda się go odzyskać na stałe.

 

W międzyczasie odbyły się rewanżowe mecze 2. rundy Pucharu Intertoto, wśród których zwracałem baczną uwagę niemal wyłącznie na parę Arsenał Kijów – Farun Constanta, bo to właśnie jeden z tych zespołów miał być naszym rywalem w rundzie trzeciej. Ostatecznie lepsi okazali się Ukraińcy, przeciwnik absolutnie w naszym zasięgu. Inna sprawa, że według drabinki pucharowej, w przypadku powodzenia, w ewentualnym następnym etapie mieliśmy trafić na szwajcarskie Servette lub... hiszpański Villareal, co brzmiało bardzo pesymistycznie.

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...