Skocz do zawartości

Götterdämmerung


Feanor

Rekomendowane odpowiedzi

Silnik BMW zamruczał basowo. Najnowsze cacko Windykatora przedstawiało się imponująco, nawet ja musiałem przyznać to z niechęcią. Z najwyższą niechęcią.

Henryczek zaoferował się mnie podwieźć na mecz z Wehen. Stan moich dwóch samochodów doskonale współgrał z moim samopoczuciem.

Byłem upokorzony we wszystkich odcieniach znaczeniowych tego słowa.

Zjechaliśmy po stromym podjeździe i płynnie wjechaliśmy na ulicę. Zauważyłem, że na bocznej szybie ktoś wyskrobał dwie małe literki. "F.M.".

Windykator paplał do mnie jakieś zdawkowe banały. Od jakiegoś czasu był ojcem najbardziej tłustego niemowlaka jakiego w życiu widziałem. Cały klub zgodnie orzekł, że jest słodki.

Skąd oni cholera to wiedzą, smakowali go?!

Dojeżdżaliśmy do skrzyżowania.

- Hamulec nie działa - powiedział drewnianym tonem Windykator.

Przelatywanie przed oczami obrazów całego życia tuż przed śmiercią jest schematem narracyjnym wyeksploatowanym niemal równie mocno, jak Szczerbata Elsie, 67-letnia córa Koryntu z Lindemann Strasse. Trochę to głupie, że taki banał i mnie się udzielił.

A już najgorsze jest to, że ze wszystkich milionów momentów mojego czasami całkiem ciekawego życia Niewidzialny Narrator postanowił wybrać akurat cztery ostatnie mecze Bayreuth.

Taki na przykład pojedynek z Darmstadt, wiceliderem ligi. Ze względu na kontuzję Endlera, na lewej pomocy zagrał po raz pierwszy import z Estonii Artioma Dmitriewa. Mecz był przeraźliwie nudny, przynajmniej z mojego punktu widzenia (goście strzelający 20 razy na naszą bramkę być może na nudę nie narzekali, podobnie Gebauer). Ostatecznie przegraliśmy 1:2, a naszą honorową bramkę zdobyła nasza Duma Tallina.

Porażka była wliczona w koszta, więc się nią nie przejęliśmy, tym bardziej że w tabeli pozostaliśmy na 9 miejscu. Tydzień później zostaliśmy zmiażdżeni przez Elversberg 1:5 (Donkor) i jakoś już nie było nam wesoło.

Ciężko było o uśmiech w sytuacji, kiedy niemal w każdej akcji odbierano nam piłkę w środkowej strefie boiska. Moi napastnicy byli niemal bezrobotni. Męczące widowisko. Męczące.

Następne mgnienie mojego przedśmiertnego kalejdoskopu pochodziło z 18 listopada. Graliśmy na wyjeździe z Plauen, jednym z beniaminków. Straciliśmy jedną bramkę i Wallschlagera, który przez jakiegoś obrońcę gospodarzy pomylony został z przejściem dla pieszych. Bramkę strzelił nam oczywiście Wiesner którego pozbyliśmy się latem, strzelanie nam bramek przez byłych piłkarzy Bayreuth stało się już trwałą tradycją mojego klubu.

Na szczęście my odpowiedzieliśmy dwoma uderzeniami (Agafon, Doraro). Zwycięstwo 2:1 i nadal byliśmy na 9 miejscu.

25 listopada podejmowaliśmy innego beniaminka, Neunkirchen. Zafundowaliśmy im prawdziwe oblężenie Wiednia, lecz dopiero w 92 minucie Doraro zdołał pokonać bramkarza gości. Kontuzjowanego Wallschlagera zastąpił Arancino, więc znowu skazany byłem na opowieści o powiązaniach dynastycznych jego rodziny.

Ostatnią rzeczą, jaka mignęła mi przed oczyma przed TIR-em, który wyjechał nam tuż przed maskę była twarz Marii Arancino wyjaśniająca mi, dlaczego della Rovere byli skończonymi psami niewartymi ręki jej ciotecznej siostry.

Bogowie, rozumiem karę śmierci, ale dlaczego kwalifikowana?!?!?!?!

Burzum.

Znaczy... Ciemność.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Obudził mnie wyszczerzony pielęgniarz. Poinformował mnie, że

a) będę żył;

b) Windykator też będzie żył

c) przegraliśmy z Wehen 0:2.

 

To może dla odmiany jakieś dobre wieści?

Odnośnik do komentarza

Fajerwerki za oknem zaczęły wrzeszczeć, że to już 2007 rok.

Świętowałem go w gabinecie z Zinowiewem i krowami. Ot, taka bolszewicka agroturystyka.

Siatka pęknięć tynku na suficie przypominała twarz Else. Psia jej mać.

Zinowiew patrzył na mnie z filozoficznym zainteresowaniem. Nieczęsto widział homo sapiens leżącego na dywanie. Być może oceniał moje wartości konsumpcyjne.

Taak, ten kot idealnie nadawał się na substytut sępa krążącego na niebie.

Rok kończył się jak zwykle. Parszywie.

Po wyjściu ze szpitala na biurku znalazłem liścik. "Może jednak warto byłoby zapłacić mi z góry? F.M.". Następnego dnia wpłaciłem pieniądze na konto organizacji charytatywnej "Lady in the Lake" wskazane mi wcześniej przez Filipa. Nie byłem nieczuły na sugestię.

W międzyczasie Bayreuth w wielkim stylu rozgromiło SVW Mannheim 5:1 (Agafon, Doraro 2, Donkor 2). Dokonaliśmy tego ignorując fakt, że mecz był wyrównany. Nie tylko my mieliśmy na szczęście zatargi z Fortuną. No i Mannheim nie miało Dmitriewa który zaliczył 4 asysty.

15 grudnia skrzecząca prawda o naszej miernocie przebiła się przez zapory fuksa. Pomimo dwóch bramek Donkora, zostaliśmy pogrążeni przez Stuttgart II 2:4. W meczu zagrał po raz pierwszy nasz nowy napastnik, 22-letni Piotr Bajdziak pozyskany za darmo. Odznaczył się głównie obramowaniem artyleryjskim lampy stadionowej. Stadion Stuttgartu będzie miał kilka luksów mniej.

Na koniec roku polegliśmy w Aalen 3:4 (Donkor 2, Dmitriew) i spadliśmy na 11 miejsce.

Rzuciłem butelką w sufitową Else.

Zabawne, co może z twarzą zrobić kombinacja odłamki_szkła+grawitacja.

Odnośnik do komentarza

Wbrew pozorom obrazek z krowami był ciekawym manifestem artystycznym.

Wyszczerzone bestie z rasy holsztyńskiej tylko pozornie były identyczne. Gertruda (ochrzciłem je ostatnio w porządku katolickim) była na przykład delikatną marzycielką, na co wskazywał przeżuwany przez nią kwiatek. Kwiatek był czerwony co świadczyło o tym, że pod skorupą wrażliwości i subtelności gorzały ognie namiętności. Helga była bardziej prostolinijna - prosta, szczera niemiecka krowa z wielkimi wymionami ze stoickim spokojem przyjmując swoje miejsce w łańcuchu trawa - nawóz. Zupełnie inaczej niż Frida - ta w przeciwieństwie do reszty, stała zwrócona ku wschodowi, zapatrzona być może w ideały Października. jeden róg miała krótszy od drugiego, co też było symbolem jej nonkonformizmu.

Ostatnio wolałem patrzeć na moje krowy, niż na mecze moich paraolimpijskich autsajderów.

3 lutego spotkaliśmy się u siebie z Hoffenheim. Doraro był na zgrupowaniu reprezentacji Belize, więc w ataku zastąpił go Polder. Od początku gnieceni byliśmy atakami gości, które w pierwszej połowie zaowocowały jednym golem. W 52 minucie podanie Agafona nieoczekiwanie otworzyło drogę do bramki Mendezowi, ten szansę zmienił na wyrównującego gola. To był jeden z dwóch zaledwie celnych strzałów Bayreuth w meczu. W 78 minucie straciliśmy drugą bramkę i zgodnie z oczekiwaniami przegraliśmy 1:2, spadając jednocześnie na 12 miejsce.

Ten sam skład na wyjeździe został pokonany przez lidera, Augsburg. Wynik 0:1 był szokująco niski, zważając na 16 strzałów przeciwników i 3 nasze. Graliśmy obrzydliwie.

No, z 1860 Monachium II to nawet my potrafiliśmy wygrać. Zakończyło się 3:1, dwie bramki strzelił Bajdziak, który z pierwszego składu wykopał Poldera. Trzecie trafienie dołożył Donkor.

23 lutego spotkaliśmy się ze Siegen na wyjeździe. Znowu kontuzjowanego Mendeza w składzie zastąpił Poyet, Konjevicia zaś Haushahn. Zaczęło się od ataków gospodarzy już w 1 i 4 minucie, co odpowiednio nas nastawiło psychicznie na resztę meczu i pozbawiło złudzeń wyniesionych z meczu z Monachium. W 24 minucie przegrywaliśmy już 0:1. Do tego momentu zdołaliśmy tylko raz zagrozić bramce Siegen (Donkor po podaniu Wallschagera). 5 minut później było już 0:2 i siedzący obok mnie Dzierżyński zaklął coś po polsku. Chodziło mu o niejasne pochodzenie społeczne naszego bramkarza.

Nawała przeciwnika trwała. Co prawda w 31 minucie bajdziak zdołał zabić jakiegoś gołębia nierozsądnie lecącego nad bramką Siegen, ale w 32 i 34 minucie to Siegen po kolei zagrażało Gebauerowi (który chyba instynktownie przejął się insynuacjami Dzierżyńskiego). W 38 minucie jednak dwójkowa akcja Poyeta i Wallschlagerra zakończyła się fenomenalnym podaniem do Donkora, który zmniejszył prowadzenie Siegen do 1:2. Rozjuszeni gospodarze jeszcze dwukrotnie w pierwszej połowie sprawdzali czujność Gebauera, bezskutecznie.

Druga połowa zaczęła się podobnie. W 51, 61 i 64 minucie Siegen celnie strzelało, na szczęście nieskutecznie (odpowiedzieliśmy im raz). W 74 minucie jednak Wallschlager strzelił z wolnego nie do obrony i MIELIŚMY REMIS! Czas przeszły wskazany, już 2 minuty później było 2:3 dla Siegen. W 80 minucie podanie Donkora przejął Dmitriew... ZNOWU REMIS!

W 87 minucie zrobiło się 3:4 dla Siegen.

Wolę oglądać krowy.

Odnośnik do komentarza
Wyszczerzone bestie z rasy holsztyńskiej tylko pozornie były identyczne. Gertruda (ochrzciłem je ostatnio w porządku katolickim) była na przykład delikatną marzycielką, na co wskazywał przeżuwany przez nią kwiatek. Kwiatek był czerwony co świadczyło o tym, że pod skorupą wrażliwości i subtelności gorzały ognie namiętności. Helga była bardziej prostolinijna - prosta, szczera niemiecka krowa z wielkimi wymionami ze stoickim spokojem przyjmując swoje miejsce w łańcuchu trawa - nawóz. Zupełnie inaczej niż Frida - ta w przeciwieństwie do reszty, stała zwrócona ku wschodowi, zapatrzona być może w ideały Października. jeden róg miała krótszy od drugiego, co też było symbolem jej nonkonformizmu.

 

Genialna analiza obrazu :rotfl::respekt:

 

 

W 87 minucie zrobiło się 3:4 dla Siegen.

 

:przytul:

 

No i nadal :kutgw:

Odnośnik do komentarza

Szabo. Bajdziak. Donkor.

Lista strat po meczu z FSV Frankfurt.

Gdzie ja jestem do jasnej cholery, na przedpolach Stalingradu?!

Skończyło się na 0:0

Następnego dnia Windykator wjechał na minę przeciwpiechotną. Przeżył.

Zaraz zacznie coś podejrzewać. Głupi nie był.

Swoją drogą, Filip mógłby nauczyć się nieco subtelności. Subtelność kończy mu się na dobieraniu prochowców.

9 marca przegraliśmy z 3 zespołem ligi, Regensburgiem. Szabo został zastąpiony przez Manteufela a Donkor przez wracającego ze swojego Belize Doraro. Bajdziak jakoś doczłapał się na stadion, lekko wystająca z nogi kość piszczelowa pomagała w gaszeniu piłek. Przegraliśmy 3:4 (Doraro 2, Poyet), więc nie było najgorzej.

W meczu ze spadkowiczami z Offenbach 17 marca wrócił już do składu Szabo. Nadal grał Bajdziak, ale piszczel w końcu wyskoczył mu z nogi niczym biały robak i już do niej nie wrócił. Bajdziak pojechał do szpitala żegnany gromkimi brawami.

Sam mecz skończył się remisem 2:2 (Doraro, Poyet), znowu nie było najgorzej. Ale nie wygraliśmy.

Jakimś cudem nadal byliśmy na 12 miejscu.

Przetrwaliśmy na tej pozycji nawet po porażce z Koblencją 2:3 (Agafon, Poyet). Znowu w miarę niezła gra, znowu klęska.

Windykator wyszedł ze szpitala. Był zły.

Odnośnik do komentarza

Windykator miał nieco przemodelowany profil. W kubistycznej stylistyce.

Gniewny grymas pogłębiał nieprzyjemne wrażenie. Ale w jego zawodzie to może być atut.

Za nim stał Sylaba, który tego rodzaju atutów miał jeszcze więcej.

- Jestem zaniepokojony, Heinz.

Były powody. Na wielu frontach.

31 marca podejmowaliśmy Kaiserslautern II. Już w 15 minucie straciliśmy bramkę, pomimo tego że całkiem mocno dusiliśmy ich defensywę. W 23 minucie obrońca Kaiserslautern dostał czerwoną kartkę i lekko się rozluźniliśmy. W 42 minucie po wielu wcześniejszych próbach Donkor strzelił wreszcie wyrównującą bramkę i mieliśmy całkiem niezłe humory w przerwie. Druga połowa zaczęła się od kilku naszych ataków, lecz w 71 minucie... straciliśmy drugą bramkę. W 89 minucie Wallschlager strzelił bramkę wyrównującą, lecz nie było nas już stać na nic więcej.

Osunęliśmy się na 13 miejsce.

Windykator wyglądał tak upiornie, że nawet Zinowiew skulił się w moim dawnym fotelu i nie wyglądał zza poręczy.

- Czy ty domyślasz się, kto może organizować te zamachy, Heinz?

Głos drżał mi jak ziemia po wybuchu termojądrowym.

- Nie mam pojęcia, może... islamiści?

Windykator zaczął pobieżnie analizować tę myśl.

8 kwietnia stoczyliśmy zaskakująco wyrównany pojedynek z wiceliderem z Darmstadt. I my i oni oddaliśmy po 15 strzałów... ale to oni strzelili dwa jedyne gole meczu. Nasze przygnębienie rosło.

- Może to były jakieś przypadki - ciągnąłem zapuszczając się na rejony, które każda mapa moich myśli określiłaby jako "hic sunt leones". - Ta mina była stara, może to jakaś pamiątka z wojny....

- Dziś w łazience znalazłem pierdolonego grzechotnika, Heinz - odpowiedział Windykator.

Znał on fascynującą mnie sztuczkę. Podnosił głos nie podnosząc głosu.

13 kwietnia w piątek odbyliśmy kolejne przygnębiające spotkanie. Tym razem przegraliśmy 1:2 z Elversbergiem (Dmitriew). Tym razem na to zasłużyliśmy.

- Gdy go złapię - wycedził Windykator - odetnę mu nogi i zostawię sam na sam z Marią Arancino. A później wyduszę z jego resztek, dlaczego to robi.

Nagle bardzo zapragnąłem zainstalowania klimatyzacji w tym moim malutkim, dusznym gabinecie.

Odnośnik do komentarza

Oprawa ostatniego meczu w lidze była imponująca. Przyszło 667 widzów, idealną infernalną proporcję popsuł Stary Ruprecht, miejscowy chodzący baner reklamowy lokalnej kanalizacji ściekowej. Zbłądził na stadion sądząc, że odbywa się tu jakiś koncert rockowy. Ruprecht obecnie był łysy (włosy nie miały szans z dziwną skorupą przylegającą mu do skóry na czaszce), ale był kiedyś długowłosym hipisem sikającym na stars&stripes (raz zdarzyło mu się osikać psa ministra sprawiedliwości RFN, był to jego największy triumf w walce z reżimem).

Na boisku kilkanaście rachitycznych dziewcząt w czarno-złotych kusych sukienkach robiło dziwne rzeczy z pomponami. Mecz ze Stuttgartem II miał się zacząć za 10 minut, ostatni akord tego parszywego sezonu.

Miesiąc wcześniej, 20 kwietnia przerwaliśmy gorszącą serię meczów bez zwycięstwa. Naszą ofiarą okazało się być Plauen, roznieśliśmy je 4:0 (Doraro 3, Wallschlager), w ciągu całego meczu goście zdołali raz strzelić celnie na naszą bramkę. Mało pocieszające zważając na fakt, iż Plauen oscylowało wokół 16 miejsca. My wróciliśmy na 12. Poyet trafił na nosze i już z nich nie wstał. Jego zmartwychwstanie nastąpiło kilka godzin później, gdy Agafon przyniósł mu do szpitala jakąś polską wódkę.

Z miesiąca na miesiąc jesteśmy coraz bardziej Polakami. Przerażająca epidemia.

28 kwietnia Neunkirchen stawiło nam już twardszy opór. Ponieważ jednak na 11 ich strzałów tylko jeden okazał się być celnym, ostatecznie padli pod naszymi ciosami. Bramki zdobyli zmartwychwstaniec Poyet oraz Donkor. 12 miejsce było coraz pewniejsze.

6 maja u siebie zremisowaliśmy z Wehen 1:1 (Doraro). Po raz pierwszyn Stróżyna odebrał tej przeklętej drużynie choćby punkt, więc po meczu odbył się mały bankiet. Pijany Rączka powiedział płaczliwie, że on też by chciał kiedyś wreszcie zagrać, po czym Dzierżyński poszczuł go Zinowiewem. Obaj zniknęli na 3 dni, nikt się tym zresztą nie zmartwił.

Mecz z SVW Mannheim był nawet wyrównany... co z tego, skoro przegraliśmy go 1:4 (Poyet). Wszystkie bramki straciliśmy przez pierwsze 20 minut meczu. Po tym ciosie zaczęliśmy żmudnie odrabiać straty, niestety mecz okazał się za krótki. O jakieś 300 minut.

W meczu z Mannheim kontuzji doznał Doraro, dziś zastąpił go więc Polder.

Błąd.

Polder przez 87 minut swojego występu krążył myślami w tajemniczych, odległych krainach gdzie futbol jest jedynie dziwnym anglicyzmem na literę "F". Zważając na fakt, że wobec tego w istocie graliśmy w dziesiątkę, rozpoczęło się całkiem nieźle. Na każdą akcję gości odpowiadaliśmy własną, niestety Agafon i Donkor fatalnie pudłowali. Do czasu. W 53 minucie solowa akcja tego drugiego wyprowadziła go do sytuacji, w której nie można było już nie strzelić gola. Więc strzelił. Uratowana przez Starego Ruprechta przed satanizmem publiczność wpadła w upojny nastrój, 55-letni Hans Rohr, najsławniejszy rzeźnik miasta wyjął nawet jakąś racę i podpalił ją w geście radości.

Zanim dogaszono mu lekko zwęgloną dłoń, Stuttgart wyrównał.

Wynik 1:1 dotrwał do końca spotkania.

12 miejsce w lidze. W zeszłym roku było 14. Czas odtrąbić sukces.

Odnośnik do komentarza

Jednym z nieprzyjemnych elementów mojego nowego życia jest niestabilność.

Dobrym tego przykładem był telefon od Stróżyny parę tygodni temu. Mam przyjechać na dworzec autobusowy. O 3 w nocy.

Na miejscu było już kilku dziennikarzy, trybuna z mikrofonem, do którego znerwicowany Agafon dukał liczbową mantrę oraz czerwony dywan. I jeszcze Dopierała. Na ramieniu miał podłużny kształt, który sam nazywał "Ghettoblasterem".

Autobus z Monachium przywiózł do Bayreuth Marcina Stróżynę Seniora, ojca mojego menedżera. Spalony kanaryjskim słońcem, pokiwał nam z drzwi i wszedł na dywan, gdzie powitał się z synem. Ghettoblaster wyrzucił z siebie dźwięki Roty. To taka polska piosenka o zatartych polsko-niemieckich granicach, wyjaśnił Agafon.

Wraz ze starszym Stróżyną do Bayreuth przyjechał nowy polski kontyngent. Rafał Loda, 19-letni obrońca, kupiony został za 45 tysięcy funtów z Lechii Gdańsk. Całkiem niezły taktycznie, potrafił też wypić duszkiem setkę denaturatu duszkiem, ważna cecha w szalonym tygodniu który nastał po nawiedzeniu nas przez Seniora. Drugim Polakiem był 23-letni Tomasz Gluch, prawy pomocnik i napastnik pozyskany z Widzewa za 30 tysięcy. Ten nie pił, ale powodowany wyrzutami sumienia chętnie kupował kolegom alkohol. Też ważna cecha.

Po tygodniu Senior wrócił na Wyspy Kanaryjskie. Ratując mi tym życie. Mój organizm ma ograniczoną alkoholową przepustowość.

Za darmo przyszedł do nas utalentowany, 21-letni napastnik Benjamin Boltze. Jeszcze młodszy, bo 19-letni był niemiecko-brazylijski obrońca Wagner. Nie mam pojęcia czy umie grać w piłkę, ale Bayreuth bardzo już tęskniło za tym nazwiskiem.

Odbyliśmy trzy sparingi. 10 lipca 2007 roznieśliśmy na strzępy Bad Kreuznach. Wynik 6:0 ustalili: Donkor, Agafon, Wallschlager, Boltze i dwukrotnie Fasanelli. 13 lipca nie poszło już tak gładko. Przeciwnikiem był Gutersloch, zremisował z nami 2:2 (Doraro, Fasanelli). Towarzyskie dzieło uwieńczyło zwycięstwo z Baunatalem 3:0 (Donkor, Agafon, Wallschlager).

Jutro mecz z Burghausen, spadkowiczem z 2 ligi. Otwarcie ligi. Walkirie już cwałują po nieboskłonie moich myśli.

Odnośnik do komentarza

Dzieje się coś dziwnego.

26 sierpnia zainaugurowaliśmy ligę meczem z Burghausen. Skład był następujący: w bramce jak zwykle Gebauer, na skrzydłach obrony równie klasycznie: Szabo i Winkler. W środku jednak totalna zmiana: Stróżyna postawił na Lodę oraz Wagnera. Dalej już klasyka: Endler i Wallschlager na skrzydłach pomocy, Mendez i Agafon w środku, dwójka Donkor - Doraro w charakterze żądeł.

Przy Burghausen wyglądaliśmy niczym nawóz pod różami.

Tak też w pewnym skrócie zagraliśmy. Burghausen atakowało nas piętnastokrotnie, pięć razy piłka leciała w światło bramki. My odpowiedzieliśmy trzema kontrami.

I to my wygraliśmy to spotkanie.

Troszkę pomógł nam w tym Donkor, który dyskretnie zatańczył jakiś iryjski taniec ludowy na stopie Uwe Gospodarka, bramkarza gospodarzy. Zmiennik Gospodarka okazał się być niebywale uczynnym facetem.

Wygraliśmy 2:1 (Agafon, Doraro).

8 sierpnia zagraliśmy po raz pierwszy u siebie. Rywalem był Regensburg, prasa pełna była określeń typu "niewygodny przeciwnik", "fuks ma swoje granice" czy też "przeciążony balon oczekiwań z Bayreuth" (to ostatnie nawet całkiem rozbudowane, wysłałem podziękowania do redakcji). Wycieńczeni morderczym meczem z Burghausen Endler, Mendez i Doraro odpoczęli na ławce, zastąpieni przez Dmitriewa, Poyeta i Fasanellego.

Ten drugi w 30 minucie złamał sobie palec i jakoś stracił chęci do gry.

Przeprowadziliśmy 7 akcji. Regensburg 23.

I też byśmy wygrali, gdyby nie podanie Wagnera do bramkarza, które stało się po kilku sekundach przyczyną wielkiego zasmucenia następcy Pierwszego Wagnera W Bayreuth.

Skończyło się więc na 1:1 (Poyet). Zacząłem się przyzwyczajać do tej dziwnej logiki.

Ale przecież przez ostatnie lata było odwrotnie!

Cztery dni później graliśmy na wyjeździe z Koblencją. Do składu wrócił Doraro.

W 58 sekundzie meczu Agafon strzelił celnie rzut karny. Nic więcej już się w tym meczu nie wydarzyło. Jesteśmy na 3 miejscu.

W dodatku Zinowiew zaczął przynosić mi prezenty. W postaci szczeniaczków z rozprutymi gardzielami. Polubił mnie?

Dzieje się coś dziwnego.

Odnośnik do komentarza

Ostatnio Bayreuth stworzyło oficjalne forum internetowe. Pomysł Stróżyny. "Potrzeba nam więcej wiernych fanów", powiedział.

Zdania zaczynające się od "potrzeba nam" zawsze najeżone są słabo zamaskowaną grozą.

Błyskawicznie dorobiliśmy się wiernych forumowiczów.

Mężczyzna podpisujący się nickiem Ścierwo lubił prosty, żołnierski styl. Po meczu z Siegen swoje wątpliwości co do linii trenerskiej Stróżyny wyraził frazą: "wracają k***a stare niedobre czasy".

Przegraliśmy 1:2 (Doraro). Mecz okraszony został czerwoną kartką dla Wallschlagera pokazaną mu w 92 minucie ("on ma głowę przyczepioną do szyi agrafkami. teraz się k***a urwała" - Ścierwo wzburzył się tak bardzo, że poświęcił tej sytuacji aż dwa zdania).

"Chłopcy dawać wszystko zaczęli z siebie dopiero w drugiej połowie, przy stanie 0:2, potem nadszedł Donkor niczym nadzieja na nadejście Grouchy pod Waterloo... ale szybszy był Blucher uosobiony w sędziowskim systemie penitencjarnym dosięgającym Wallschlagera na sam koniec batalii. Sauve qui peut!". Wpis kogoś, kto podpisywał się mianem Iron Duke.

"Na co wy liczyczycie, przecież ta drużyna nadaje się jedynie do wywoływania bólu głowy" - to wpis Nibelunga, spuentowany szybko przez Ścierwo: "Masz k***a pierdoloną rację".

Słodko.

Równie miło po ostatnim meczu, również przegranym 1:2, tym razem z tym cholernym Wehen". Nibelung zaczął się rozwodzić nad beznadziejnością ostatniego zakupu Stróżyny, 20-letniego Mariusza Sachy, wszechstronnego pomocnika kupionego za 12 tysięcy funtów z Podbeskidzia. Sacha zastąpił odsuniętego od meczu Wallschlagera i faktycznie nie błyszczał. Nowa gwiazda forum, Wotan, napisał: "ten słowiański niewolnik Stróżyna zapełnia nasze dumne szeregi potokiem nowych słowiańskich niewolników. Te wszy sądzą, iż zdołają nas wynarodowić dzięki przewadze liczebnej i propagowaniu swoich brudnych obyczajów. To oczywiste, iż ktoś z polskimi genami nie będzie walczył dla tak zasłużonego dla germańskiej sprawy miasta jak Bayreuth. Ten cały Sacha dobry jest jedynie do pługa - i to raczej w pociągowym charakterze. W tym samym momencie to słowiańskie ścierwo sprzedało dobrego Aryjczyka Berchtolda za marne 120 tysięcy funtów. Rasa, która niewolnictwo wpisane ma nawet w nazwę próbuje nas rozbić. Zewrzyjmy szyki!".

Ścierwo obraził się za użycie jego nicka z małej litery. Poszły czasowe bany i dyskusja się popsuła.

Jedyną bramkę Wehen strzelił Donkor. Jeżeli z Siegen osiągnęliśmy równowagę, to z Wehen wynik 1:2 był dla nas dość szczęśliwy. Spadliśmy na 10 miejsce.

Poczułem się raźniej. Jakoś tak normalniej jest, gdy zajmujemy dwucyfrową pozycję.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...