Skocz do zawartości

Diabelska Przystań


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

23.08.1993,Belfast, Parkgate Drive, godz. 12:15.

 

- Cześć chłopaki. Jak tam trening?

- Cześć mamo.

- Cześć ciociu. Masakra jakaś. Nie mam siły już.

- Ja też.

- Dużo dziś biegaliście?

- Trochę. Głównie ćwiczenia z piłką. Trener chciał zobaczyć w jakiej formie jesteśmy.

- I chyba w nie za dobrej, hihi.

- Powiedział, że na początku będą mocniejsze a potem już lżejszego kondycja nam się teraz polepszy.

- Aha. To co teraz do domu i obiad?

- Tak, jesteśmy strasznie głodni, nie Maciek?!

- Noo!

- To jedziemy.

Odnośnik do komentarza

02.09.1993, Larne, The Woods Road, godz. 18:19.

 

- Kochanie, choć na chwilę jak możesz.

- Już idę Marek, zaczekaj moment.

 

- O co chodzi?

- Chciałem z tobą pogadać o finansach, pamiętasz?

- Ano tak, faktycznie. Jakiś czas temu wspominałeś.

- Tak, ale jakoś nie było czasu. To może teraz co?

- Ok.

- Tato, o czym dokładnie będziecie rozmawiać?

- Więc moja propozycja jest taka ażeby parę groszy co mamy zaoszczędzone zainwestować w coś.

- A ile byś dokładnie chciał oddać?

- Bo ja wiem… Myślałem z Jackiem coś koło 200 tysiącach funtów od łebka.

- Uuu Marek, sporo.

- Marta, ja wiem. Ale to pewna rzecz. Nic w sumie nowego. Proste, ja zostaję właścicielem budynku, Jack reszty pubu. W to chcemy zainwestować. Tu u nas obok jacht klubu jest dobre miejsce na to. Na nieruchomości zawsze możemy tylko zyskać. Biedacy do klubu nie przychodzą. Więc coś tam zawsze będziemy na plusie.

- Tato, a co my się przeprowadzimy?

- Nie Maciuś. Chcę tylko kupić ten budynek stary co był pub. Razem z Jackiem go wyremontujemy i będzie działał. Za jakiś czas pewnie sprzedamy i będziemy mieli więcej kasy niż jak kupowaliśmy. Nadal będziemy mieszkali tu gdzie teraz.

- Aha.

- Marek, można się i na to zgodzić tylko pod jednym warunkiem!

- Jakim droga żono?

- Że tylko 200 tysięcy. Ani funta więcej.

- Zgoda. Możemy się tak umówić

Odnośnik do komentarza

03.09.1993, Larne, godz. 18:19.

 

Następnego dnia po rozmowie udaliśmy się wszyscy (włączając całą rodzinę Murreyów) na miejsce nowej inwestycji naszych ojców.

To co ukazało się naszym oczom to była… ruina można by rzec. To znaczy budynek przy Ship Street był raczej w dobrym stanie jak pamiętam to oczami jedenastolatka.

Kiepsko za to w środku wyglądało. Ze 3 lata wcześniej był tu normalny pub. Taki jak zamierzaliśmy otworzyć. Niestety pewnego razu wybuchł pożar od jakiejś awarii i piwiarnia poszła cała z dymem.

Dziadek, który był właścicielem stwierdził iż już nie ma siły i ochoty na renowacje i będzie żył z tego co odłożył i z emerytury.

Wystawił na sprzedaż posesje taniej ażeby pozbyć się kłopotu.

Miejsce na tego typu działalność z perspektywy lat wydaje się genialne. Zaraz przy jacht klubie do którego przez cały sezon letni przypływali dziani goście.

Mój ociec dał sobie 3 miesiące na postawienie na nogi tego miejsca.

 

 

07.12.1993, Larne, Ship Street, godz. 18:19.

 

- UWAGA!! UWAGA!! Proszę wszystkich zebranych o moment ciszy.

Dziękuję. Ja Marek, jako współwłaściciel oto tego przybytku chciałem wam wszystkim podziękować za przybycie. Jak część z was dobrze wie, że ostatnie 3 miesiące były dosyć wyczerpujące dla mnie i Jacka ażeby przywrócić jako taki wygląd temu budynkowi. Mam nadzieję iż będzie to dobre miejsce do spotkań na piwko jak i na kawkę. Ewentualnie colę, nie dzieciaki?!

- Taaak.

- Więc jeszcze raz witam po raz pierwszy u nas! Chodź Jack odsłonimy szyld.

- Tak, proszę o oklaski! Przed państwem nowy pub w Miście pod nazwą…… TADAM TADAM TADAM!! Nowa nazwa to „SZARA MEWA”!!

Podoba się?

- Jeeee, podoba!

- W takim razie życzę miłej zabawy i nie pochlejcie się za bardzo, hehe! Na zdrowie!

 

Ten wieczór to był taki w zasadzie prezent mikołajkowy dla mojego ojca i ojca Eamonna. Było wesoło i długo do nocy. Lepszego startu nie mogli sobie wyobrazić.

Z tego co pamiętam ojciec co dzień po pracy udawał się do pubu i tam nadzorował działanie. Ja często z kumplem Eamonnem udawałem się tam po lekcjach. Na colę czy jedzenie.

Odnośnik do komentarza

10.02.1994, Larne, The Woods Road, godz. 11:11.

 

- Mamo..

- Co byś chciał Maciuś?

- W maju jest wyjazd z klubu na obóz szkoleniowy. Jak mnie jutro będziesz odwozić na trening zapłacisz? Mówiłem tacie w zeszłym tygodniu ale chyba zapomniał.

- Dobrze, nie ma problemu. A ile?

- 50 funtów.

- Ok.

 

 

Każdy dzień w sumie był bardzo podobny do siebie. Przez dłuższy czas nie działo się nic nadzwyczajnego co by mi zapadło w pamięć bądź coś o czym warto wspominać tu.

Stałe obowiązki, przyjemności. Szkoła, potem trening trzy razy w tygodniu w Belfaście. Następnie do domu w Larne. Lekcje, odpoczynek wieczorem i kolejnego dnia podobnie. Od czasu do czasu (jakoś tak ze 3 razy w tygodniu) udawaliśmy się z Eamonnem do pubu ojców. Pod „Szarą Mewą”, szczególnie w lecie było można spotkać ciekawych ludzi i oczywiście piękne jachty, które wpływały do naszego portu.

 

Z ciekawszych rzeczy to był chyba tylko wyjazd na obóz. Klub wybrał nam stare dobre miejsce (przynajmniej mi dobrze znane)- Portstewart. Spędziliśmy tam tydzień morderczych treningów. Na sam koniec zagraliśmy sparing z tamtejszym zespołem. Był to trzecioligowy team Portstewart FC.

Odnośnik do komentarza

08.05.1994, Portstewart, boisko, godz. 15:41.

 

- Dobra robota chłopaki. Bardzo podobało mi się jak zagraliście. Co prawda to był tylko sparing ale wygrana zawsze cieszy. Zwłaszcza, że jesteście juniorami a oni z trzeciej ligi. Kilku z was już spokojnie mogłoby u nas trenować i pogrywać w rezerwach, macie naprawdę talent. Ale nie popadajcie też w samo zachwyt. Dziś prawa strona działała super, ale lewa już słabo. Sami dobrze wiecie- oba gole padły po akcjach od prawej.

Plan jest taki: wieczorem oglądamy finał Ligi Mistrzów, ja stawiam na Milan. Rano o 9 wyjazd do domu.

Teraz lecimy na obiad i czas wolny. Jeszcze raz gratuluje. 2-0 to dobry wynik jak na was dzieciaki.

 

09.05.1994,Larne, The Woods Road , godz. 12:01.

 

- I jak tam na obozie było Maciuś?

- Dobrze. Ciężkie treningi były. Ostatniego dnia graliśmy mecz towarzyski z Portstewart i wygraliśmy 2-0. Trener się cieszył. My też. W końcu oni grają w trzeciej lidze. Powiedział, że za dwa, trzy lata możemy już być członkami pierwszej drużyny. To by było coś!! Grać w Glentoran.

- Dobra, dobra. Najpierw nauka, pamiętaj. Złe oceny i odsuniecie od drużyny. Pamiętasz!?

- Tak, tak, pamiętam. Jednego gola strzelił Eam po moim podaniu.

- No to fajnie. A wyjazd jak ogólnie?

- Bardzo fajnie.

- To się przebierz, zaraz coś zjesz a po 17 skoczymy do taty do „Mewy”. Chcesz?

- No pewnie! Opowiem mu wszystko.

- Ucieszy się.

 

 

Lato tego roku w Larne jak i całej Irlandii było bardzo gorące. Początkowo mieliśmy z rodzicami wyjechać nad morze do Kornwalii a potem być w Polsce. Ale plan się zmienił i rodzice mnie wysłali samego do dziadków. Sami dolecieli w połowie lipca do mnie. Dwa tygodnie siedzieliśmy nad morze w Jastarni.

Odnośnik do komentarza

16.07.1994, Jastarnia, godz. 12:47.

 

- Cześć tato! Cześć mamo! Super, że już jesteście!

- Cześć mały. Jak tam grzeczny byłeś?

- Byłem.

- Dobrze się bawiłeś?

- W sumie tak. Trochę nudno z dziadkami. Babcia nam nie pozwala głębiej wchodzić do wody i panikuje jak idziemy z dziadkiem.

- Spokojnie, już jesteśmy to sobie we dwóch popływamy, nie?!

- No!!

- To nie wracasz tato? Zostajesz z nami?

- Ano zostaję. Miałem przywieźć mamę i jechać ale już zatrudniliśmy parę osób i będę tylko w piątki siedział w „Mewie”.

- Uff to dobrze. Już mi się nudziło to twoje ciągłe siedzenie tam.

- Hehe, no to piątka!

- Piątka.

- Zatrudniliśmy 4 osoby. Bar już przynosi dochody. Liczymy z Jackiem, że w tym roku spokojnie wyciągniemy milion funtów na czysto.

- Łoooo! To strasznie dużo tato!

- Sporo. Jak się mama zgodzi to znowu w coś zainwestujemy. Na przykład może w przetwórnię tą u nas w Larne.

- A może w szkółkę naszą?

- Hehe, pomyślimy. Z tego raczej większych pieniędzy nie będzie ale zobaczymy.

- Dobrze.

Odnośnik do komentarza

24.12.1994,Larne, The Woods Road godz. 18:01.

 

- Marta, która godzina?

- 18.

- Oo, to Murreyowie już powinni być. Maciek gotowy jesteś?

- Tak, idę mamie pomóc.

- Ok.

 

10 minut później.

 

- Cześć Karol, cześć. Wchodźcie dalej. Już zabieram płaszcze.

- Witamy. Zimno co?

- Oj troszkę. Ledwo minus siedem. Mój ojciec mówił, że teraz w Polsce jest minus 12. Więc nie przesadzajmy, hehe.

- Racja. Dobra ja idę Marcie pomóc bo widział iż w kuchni jest. A wy chłopaki pogadajcie sobie.

- A sobie pogadamy, żebyś wiedziała, hihi. Rzucimy okiem na synków naszych żeby przypadkiem choinki nie spalili.

- Taa, jasne! Już szybciej bym się tego spodziewała po ich tatusiach.

- Karolino idź już do kuchni i też sobie pogadajcie. Pa

- No na razie.

 

24.12.1994,Larne, The Woods Road, godz. 19:11.

 

- Jedzcie chłopaki bo prezentów nie będzie! Wszystko ma być zjedzone.

- Ale już nie mogę tato.

- Eam, słyszałeś co wujek powiedział. Nie zjesz tej ryby to nie będzie prezentów.

- Oj wujek, tato dajcie spokój. Już dużo zjedliśmy.

- Mają racje Marek. Dobra można się brać za prezenty. Maciek, będziecie rozdzielać.

- Dobra mamo.

- Dobrze ciociu.

 

- Eam, słyszałeś, że teraz nasi ojcowie będą prowadzić śmierdzący biznes, hihi.

- Ahaha, ta. Nie wiem po co im ta przetwórnia.

- Ja też nie wiem. Śmierdzi i brudno.

- No dokładnie.

- O czym gawędzicie chłopaki?

- O tym co chcecie razem z wujkiem Markiem kupić. Śmierdzącą budę, hehe.

- Aha, jak chcecie to możecie się zaraz do nas dosiąść i posłuchać jaki mamy plan. Może i interes teraz będzie śmierdzący ale za to potem…

- Co będzie?

- Chodźcie to może się dowiecie.

- Noo to idziemy Maciek.

 

- Siadajcie. Wiemy, że to może nie najlepszy czas na takie rozmowy ale skoro już jesteśmy bardzo blisko to…

- To możecie powiedzieć! Tak, tak, tak. Znamy to na pamięć. Mówcie i już.

- Ty, Jack, patrz jakie dowcipne, co nie?!

- Nawet bardzo, hehe.

- Dobra baby słuchajcie. Wy też chłopaki. Na czysto z restauracji wyciągniemy w tym roku około półtora miliona funtów. Nasz doradca znalazł przetwórnię ryb na Tower Road do sprzedania za około 700 tysięcy. Jest to okazja ale jest jeden minus.

- Ile trzeba jeszcze wsadzić?

- Wstępny koszt renowacji i tak dalej to kolejne 700 tysięcy.

- Fiu fiu, sporo.

- Kochanie wiemy. Ale zrobiliśmy wstępne rozpoznanie i wiemy, że się opłaci. Może nie tak szybko się zwróci co pub ale po mniej więcej dwóch latach będzie duży zysk. Raczej nastawimy się na export na wyspy, Anglia, Szkocja. Potem zobaczymy.

- Ambitny plan chłopaki.

- Marta ma rację. Bardzo ambitnie. Ale ryzyko duże. To wszystko musi być świeże, dobre rozprowadzenie i tak dalej.

- Racja, wszystko się zgadza Karol. Dlatego na razie wszyscy dostawcy i odbiorcy zostaną. Nie będziemy rozwiązywać umów. W trakcie się okaże co i jak i z kim.

- Dobrze tato, że nie będziemy musieli tam chodzić bo śmierdzi.

- Hehe, no niestety Maćku. Kiedyś może powiesz iż śmierdzi pieniędzmi.

- Raczej nie.

- Zobaczymy. Ale to jeszcze nie koniec.

- Jeszcze nie? Coście wykombinowali?

- To już bardziej pomysł małych. Chcemy żeby dzieciaki tez coś mieli z naszego interesu…

- My?

- Wy tez, ale chodziło nam bardziej o większość chłopaków w Belfaście tudzież Larne co chcę grać w piłkę. Mamy pomysł wsadzenia pewnych zarobków w rozwój szkółki piłkarskiej.

- Poważnie? Oh, Karol, widzę iż naszych mężów trzeba do psychiatry zaprowadzić, hihihi.

- Oj raczej tak.

- Położymy im nową murawę, dobudujemy jedno małe boisko do trenowania i trszokę wyremontujemy budynek. Taki jest plan, ale co z tego wyjdzie to nie wiem. Na razie nie ma co gdybać. Będą pieniądze to i będzie boisko.

- Ano zobaczymy, Marek.

- Raczej, a teraz już zakończmy na tym rozmowę i cieszmy się dniami wolnymi i świętami!

- Tu się zgadzam.

- Ja też!

- No to zdrowie!

 

 

Raczej nie musze mówić iż biznes z przetwórnią doszedł do skutku. Wypaliła transakcja, mój ojciec i wujek Jack pracowali nadal w firmie Rosler i działali prężnie w przetwórni, głównie nadzorując prace i remonty. O pubie rzecz jasna nie zapomnieli ale nie zawracali sobie bardziej głowy nim. Zostawili w rękach znajomego swojego, który trzeba powiedzieć dobrze sobie radził prowadząc go.

Odnośnik do komentarza

25.05.1997, Larne, The Woods Road, godz. 17:31.

 

- Maciuś, zastanowiłeś się już do którego liceum byś chciał iść?

- Nie, jeszcze nie. Pewnie do tego co Eam. We dwóch w nowej budzie będzie nam weselej. Chyba do tego co jest najbliżej nas. Tu na Shamrock. Chociaż w Belfaście jakieś też by nie było złe. Bliżej na treningi bym miał.

- A to racja. Tylko między zajęciami a treningiem byś miał trochę Czasu i nie wiem gdzie byś był?!

- Pewnie w klubie.

- Pewnie to nie na pewno. Pogadamy z tatą jak wróci ze Szkocji.

- Dobra.

- W sumie to u nas nie jest takie złe.

- No dokładnie. I blisko.

- Jeszcze na szczęście jest czas.

 

 

Jak planowałem tak zrobiłem. Wybrałem szkołę bardzo blisko. Oceny miałem w miarę dobre, wolałem się skupiać bardziej na treningach i ogólnie piłce. W końcu miałem już 15 lat był maj i już nie daleko do ostatecznych testów klubowych.

Trenerzy Glentoran mieli na koniec lata podjąć decyzję co do wszystkich nas z drużyny juniorów. Musieli przeprowadzić ostateczną selekcję kto się nadaje do pozostanie a kto może sobie odpuścić dalszy wysiłek i nie zostać piłkarzem.

Przy tym wmawiali nam, że nie ma się czym przejmować bo jesteśmy wszyscy dobrzy i damy sobie radę dalej.

Ze wszystkich którzy dołączyli w tym samym czasie co ja (czyli wtedy 25 chłopa) zostało nas 22. całkiem zgrana paczka i team.

Wcześniej wspominałem Ligę Młodzików. Poszczególnych spotkań nie pamiętam. Widocznie nie wywarły na mnie większego wrażenia. Mogę się pochwalić tylko tym iż wygraliśmy te rozgrywki dwa razy z rządu. Nie skromnie też powiem, że zostałem najlepszym obrońcą rozgrywek a Eamonn Murrey (mój najlepszy kumpel) najlepszym snajperem. Również dwukrotnie.

 

Przez trenera byłem ustawiany głównie na prawej obronie. Tam jak widać radziłem sobie całkiem dobrze. Czasem z wymuszenia grałem w pomocy po tej samej stronie boiska. Główne atuty- szybkość i celność dośrodkowań. Czasem coach miał pretensję o zbyt ostrą grę do mnie ale zbyt wielu meczów z powodu zawieszeń nie zaliczyłem.

Odnośnik do komentarza

27.08.1997, Larne, The Woods Road, godz. 11:13.

 

- Tato jedziemy już?

- Zaraz odpalamy. Kiedy macie zebranie?

- O 12.

- No to przecież zdążymy. Mamy jakieś góra 20 minut drogi na stadion. Wyluzuj.

- Sam wyluzuj.

- Nie kłóć się bo nigdzie się nie udamy, hehe.

- Tia, jasne. Czekam przy samochodzie.

- Ok. leć niecierpliwcu.

 

27.08.1997, Belfast, Parkgate Drive, stadion, godz. 12:05.

 

- Witam wszystkich zebranych. Zapewne mnie dobrze państwo znają ale przedstawię jeszcze raz: ja Jamie Ofalonn, to trener O`Hara i nasz prezes Teller.

- Witamy, witamy - powiedział Teller.

- Wiem dobrze, że się chłopaki denerwujecie dalszej dyskusji ale zapewniam iż wszyscy wyjdziecie stąd zadowoleni więc spokojnie…

- Rodzice też się stresują!!! – rzucił ktoś z sali, po czym rozległy się gromkie śmiechy.

- Wiemy, wiemy. Dlatego od razu mówimy: naszą decyzją wszyscy chłopcy z drużyny zostają w klubie i…

- Je brawoooo!!! No dawajcie państwo głośne oklaski dla naszych! Należą się!

 

- Tak, już dziękujemy. Wracając do myśli- uważamy iż dysponujemy naprawdę utalentowaną młodzieżą. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie to niektórych widzimy za rok, to znaczy w przyszłym sezonie nawet w pierwszej drużynie. Przed waszymi synami dużo pracy ale widać- opłaca się. Ich wysiłki będą nagrodzone.

Teraz ostatnia sprawa- kontrakty. Żeby nam tak zdolnych chłopaków nie pokradli inni przygotowaliśmy umowy. To już będzie indywidualna sprawa omówiona z państwem ale już na osobności. Uzgodniliśmy iż będzie to robić u was w domach po spotkaniach. Będzie się jeszcze kontaktować i ustalać konkretne terminy.

- Dokładnie, jako prezes Glentoran jestem dumny z naszej młodzieży. I chciałem wszystkim wam podziękować, pogratulować i powiedzieć „Do zobaczenia”.

 

27.08.1997, Larne, The Woods Road, godz. 15:15.

 

- Widzisz Maciuś, mówiłem, że się spokojnie dostaniesz. Tyle razy widziałem cię w akcji i zawsze wypadałeś bardzo dobrze.

- Wiem, wiem. Tak się droczyłem z tobą, hehe.

- Ahaa…

- Nooo..

- Jaki ojciec taki syn, Marku.

- Żono droga, więc jak sama mówisz- masz wspaniałych dwóch chłopaków w domu, hehe.

- Tak, wspaniałych.

- Te młody…

- Maciuś, tata cię prosi.

- Już idę. Gdzie jesteś?

- W pokoju dużym.

 

- Co chciałeś?

- Wypożyczyłem filma na dzisiaj. Wieczorem mama idzie do Karoliny to pomyślałem, że sobie coś razem obejrzymy.

- Dobry pomysł. Co wziąłeś?

- „Od zmierzchu do świtu”. Tarantino film. Z Clooneyem. Ponoć dobry.

- Raczej bardzo dobry.

- A co, już widziałeś go?

- Nie tato, jeszcze nie.

- To co, o 20 seansik?

- Ok.

Odnośnik do komentarza

27.08.1997, Larne, The Woods Road, godz. 22:07.

 

- I co synu, podobało się?

- Dobry, fajny tatuaż miał. Też bym taki chciał.

- Ahaha, jak będziesz sobie sam zarabiał to sobie możesz zrobić.

- Ażebyś wiedział. Za pierwszą wypłatę wytatuuję sobie taki sam. Był mega.

- Bo ja wiem?!

- Ale ja wiem i mi to wystarczy tato.

- Dobra, dobra. Teraz to wyra już chyba czas.

- No, zmęczony jestem. Na razie.

- Cześć. Dobrej nocy.

 

28.08.1997, Larne, The Woods Road, godz. 10:23.

 

- Cześć mamo, co na śniadanie?

- A co byś chciał?

- Chyba jajecznicę. I tosty ale bez niczego.

- Dobra, to siadaj a ja już robię zaraz. Tata już miał schodzić na dół. Marek, idziesz już??

- TAAAK!

- Chcesz jajecznice?

- TAAAK, proszę!

 

- Co wczoraj porabialiście z tatą ciekawego?

- Aa, oglądaliśmy dobry film, zjedliśmy pizzę i potem poszedłem spać.

- Aha, a co oglądaliście?

- Tata wypożyczył „Od zmierzchu do świtu”.

- O matko, a co to jest?

- Taki tam komedio-horror o wampirkach. Clooney tam gra, film Tarantino. Świetny, kupę śmiechu było. Clooney tam ma fajny tatuaż na całym lewym ręku. Od samej szyi aż do dłoni. Też będę chciał mieć taki! Super jest.

- Taa, jeszcze jesteś za młody na takie bajery. Powiem ci tak- jak sobie zarobisz i będziesz miał 18 lat to sobie zrobisz co będziesz chciał, ok.?!

- Ok. ja i tak wiem już co chcę mieć. Właśnie taki.

- Dobra, dobra, o już tata schodzi, tosty wyskakują to możesz Maciuś już siadać do stołu.

- Yhy.

Odnośnik do komentarza

01.09.1997, Larne, The Woods Road, godz. 8:55.

 

- Maciuś, jak chcesz żebym cię podwiozła to wstawaj.

- Yhyyy. Nie chce mi się.

- Wiem, ale dziś masz rozpoczęcie.

- Wiem, wiem.

- No to ruchy. Szybko minie. Ile to będzie trwało? Godzinę góra?

- Nie wiem, może.

- Dawaj, dawaj. Spotkamy się później u Eama, ok?! Podjadę po ciebie.

- Dobra.

- Trening dziś masz?

- Nie mamo, jutro jest. To też mnie zabierzesz?

- Zobaczymy.

 

01.09.1997, Larne, Shamrock Road, szkoła, godz. 9:55.

 

- Ty, Eam, widziałeś- tamten to kibic Linfield. Już ze trzech widziałem w przeciągu 5 minut.

- Taa, widziałem. Glensów jeszcze nie przylookałem.

- Ja też.

- Ale będzie jak będziemy jedyni, hehe.

- Zobaczymy. Mam nadzieję, że nie będą się przypieprzać jak coś do nas.

- Ano. Idziesz jutro na trening?

- Idę, ale nie chce mi się cholernie. Trzeba będzie się przyłożyć teraz i najpóźniej w przyszłym roku przebić się do teamu.

- Chcesz w wieku 16 lat grać w drużynie?? Hehe, dobre.

- A czemu nie? Grać od razu i tak nie będę, ale na ławę się załapać to już coś.

- Racja. Nie ma co gdybać, teraz to już nie my decydujemy.

 

01.09.1997, Larne, The Woods Road, godz. 18:35.

 

- Czołem synu. Jak tam w szkole?

- Hej, ojciec. Nic ciekawego. Dobry plan na razie mamy. Będę miał chwile odpoczynku po szkole i jeszcze przed treningiem.

- To fajnie.

- Ale tylko to.

- Czemu?

- Strasznie dużo kibiców Linfield jest w tej budzie.

- Ahaaa, to faktycznie nie do końca spoko.

- Właśnie, tato, jutro przyniosę kartkę z klubu, to wypełnisz, ok.?!

- Ale co?

- Taki tam formularz, że się zgadzasz aby klub mógł sprawdzić w szkole wyniki naukowe.

- Spoko, przynieś to podpiszę.

- Dobra to jutro po treningu, a po jutrze do szkoły zaniosę.

- Maciek słuchaj, w tym tygodniu jakoś ogarnę cię z treningów ale w przyszłym będziesz musiał się dogadać z mamą bo ja jadę z Jackiem do Szkocji.

- Ok., przywieź mi coś fajnego.

- Zobaczymy, jak będę miał czas to skoczę kupić ci coś. I proszę cię bądź grzeczny w szkole. Nie pobijcie wszystkich, hihi.

- Spróbuję tato, hehe.

 

10.09.1997, Larne, Shamrock Road, szkoła, godz. 09:15.

 

- Ej ty! Po co ci ta naszywka?

- Która?

- O ta! Tego ch***wego zespołu Glentoran. Po co ją nosisz?

- Choć Maciek, olej go, jakiś cymbał.

- Spoko, idziemy zaraz, zobaczymy o co mu chodzi. Co ci się nie podoba?

- Już powiedziałem- twój znaczek.

- Trudno, nie mój problem.

- Weź ją zdejmij. Następnym razem jak cię w niej zobaczę to sam zerwę.

- Goń się. Będę miał co mi się podoba, nie Eam?!

- Hehe, zobaczymy. W tej szkole większość jest za Linfield a nie za tymi zielonymi bobkami.

- Dobra, dobra, nara!

Odnośnik do komentarza

10.09.1997, Larne, Shamrock Road, szkoła, godz. 15:35.

 

- Cześć mamo.

- Cześć Maciuś. Co tam? Jak w szkole? Coś ciekawego było?

- Taa, same ciekawe rzeczy.

- A u ciebie Eamonn, też same nudy?

- W sumie tak. Jak to w szkole.

- Dobra chłopaki, podjedziemy teraz coś zjeść a potem podwiozę was na trening, ok.?!

- Ok.

- Spokój był?

- W miarę.

- Jak to? Co się stało?

- Nic w sumie wielkiego. Jakiś gość się do nas przyczepił, że Maciek ma na plecaku znaczek Glentoran. I tyle.

- Aha, to się trzymajcie od niego z daleka. A czemu się czepiał??

- Cytuję: „U nas większość jest za Linfield”. Dlatego. Jakiś głupek.

- Dobrze, to jedziemy.

 

10.09.1997, Belfast, Parkgate Drive, boisko, godz. 16:09.

 

- Chłopaki zbiórka! Siadać mi tu i słuchać. W sobotę, to jest 13 września, gramy z Donegal Celtic. Dziś mamy przedostatni trening. Mały siłowy zrobimy w piątek. Jesteście dobrze przygotowani fizycznie poprzez okres. Taktycznie też nieźle idzie. Musicie się skupić. Skład nie jest jeszcze ustalony. No może w mojej głowie jest już jakiś początek tego. Pierwszy mecz rezerw w nowym sezonie.

Donegal nie grają wspaniale. Ich pierwsza drużyna ma strasznie krótką ławkę więc do meczu przystąpią według naszych danych sami juniorzy. My się posilimy trzema graczmi z pierwszego składu. Zagrają z nami Williams, White i Henry. Reszta to będziecie wy. Dokładny skład zostanie podany w sobotę. Zaraz przed meczem. A teraz do roboty. Macie tam zachrzaniać mi na treningu. JAZDA!

 

13.09.1997, Belfast, Parkgate Drive, boisko, godz. 12:45.

 

- Wszyscy przebrani? Gotowi jesteście na pierwszy mecz?

- TAAK!!

- Dobra skład jest tu na kartce. Przypinam ją i sobie przeczytajcie kto i jak.

- Oo, Makk dobrze jest, zaczynasz od początku.

- I bardzo dobrze. A ty Eam? Ławka?

- Na to wygląda.

- Spoko, spoko, wejdziesz w drugiej połowie.

- Zobaczymy.

- Dobra panowie na środek zapraszam.

- RAZ! DWA! TRZY! THE GLENS!!!!!

- Idziemy.

 

 

To był bardzo dobry mecz. Pierwszy w tym sezonie dla rezerw. Graliśmy u siebie i pewnie wygraliśmy 4-0.

Zostałem wystawiony na swojej pozycji- czyli prawy obrońca. Oceniam swój debiutancki występ na 5+. Nie straciliśmy bramki. 2 razy interweniowałem po błędach środkowego obrońcy- O`Jima.

Mój przyjaciel, Eamonn Murrey wszedł z ławki jak przypuszczaliśmy. Zagrał bardzo dobrze. W systemie 4-4-2 grał jak to ten (bardziej) lewy napastnik. Zdobył dwie bardzo ładne bramki. Jedną nawet po moim dośrodkowaniu ze skrzydła. Drugiego gola ustrzelił po rzucie rożnym i zamieszaniu w polu karnym.

Oczywiście nie mogło być mowy o jakiejś mega radości. Po pierwsze to pierwszy mecz, po drugie słaba drużyna.

Jednakże we dwóch (ja i Eam) byliśmy strasznie zadowoleni z występu jak i tego, że zagraliśmy w końcu w drużynie. Już taki prawdziwy mecz a nie juniorski.

 

Po meczu.

 

- No gratulacje moje Maciuś. Świetny mecz. Lepszego debiutu chyba nie mogłeś mieć.

- Może i tak. Dobrze się grało. Dobrze, że zdążyłeś tato.

- A jakże inaczej. Przecież bym czegoś takiego nei opuścił. Nie widziałem pierwszych 5 minut. Ale chyba nic ciekawego nie było?!

- Nie, nic nadzwyczajnego. Eam taż super zagrał. Piękna bramka po moi podaniu.

- To pewnie teraz do domu chcesz?!

- No, odpocząć. Głodny też troszkę jestem. A jutro co robisz?

- Ja? Nic takiego. Nie mam w planach nic. A co?

- Pomyślałem że moglibyśmy pójść zobaczyć co ci z Larne FC grają. Mają mecz jutro o 13. idziemy?

- W sumie możemy się przejść.

 

 

Kolejny mecz graliśmy ponad tydzień później (21.09.1997). tym razem na wyjeździe wygraliśmy 3-1 z Coleraine. Tym razem młody Murrey zdobył również 2 bramki. Wyszedł w podstawowym składzie i dobrze się pokazał.

Ja zagrałem na dobrym poziomie. Utrata bramki to nie była moja wina. Przy rzucie rożnym pomocnik nie przypilnował swojego a ten strzelił z dystansu i gol.

 

Do końca roku 1997 graliśmy już co dwa tygodnie. Przed przerwą świąteczno noworoczną zagraliśmy 6 spotkań. Wygraliśmy 4, 1 przegraliśmy i 1 remis.

Osobiście zagrałem całe 90 minut też 4 razy. W jednym spotkaniu grałem wcale. Taka decyzja trenera była. W drugim wlazłem z ławki jak przegrywaliśmy już 2-0 i nic to nie pomogło. Mecz zakończył się takim właśnie wynikiem.

Po rundzie jesiennej i tych paru meczach zakończyliśmy na 1 miejscu w tabeli rezerw.

Odnośnik do komentarza

22.01.1998, Larne, Shamrock Road, szkoła, godz. 11:28.

 

- Hej leszczu! Co ja ci mówiłem na temat tej nalepki??

- Nie wiem, nie pamiętam. Takimi głupotami to sobie głowy nie zawracam.

- Mówiłem ci beju żebyś to zdjął.

- Bo co?!

- Bo jajco, chcesz wpier**l?

- Od ciebie?? Pfii, już się boję.

- Lepiej żeby tak było.

- Dobra, gadaj zdrów. Ja se idę. Spadaj leszczu. Niebieski psie Linfield.

 

22.01.1998, Larne, Shamrock Road, szkoła, godz. 13:18.

 

- Witam Panie Makk. Proszę usiąść.

- Dzień dobry pani. Co tam się stało?

- No nic wesołego. Maciek pobił się z innym uczniem. Z innej klasy. Nie chcą powiedzieć o co poszło. To znaczy tak mocno się nie pobili. Dopiero co zaczęli się szarpać kiedy znalazł ich nauczyciel.

- No cóż ja mogę powiedzieć… Dziękuję za zawiadomienie. Ja sobie z nim porozmawiam i zobaczymy. Nigdy taki chętny do tego nie był. Trudno mi teraz powiedzieć czemu miało służyć to.

- Też nie wiem. Nigdy się nikt na niego nie skarżył. Widać musieli sobie nieźle zaleźć.

- Dobrze Pani Dyrektor, czy coś jeszcze?

- Nie, to by było wszystko proszę pana.

- W takim razie dziękuję i do zobaczenia.

- Do widzenia.

 

22.01.1998, Larne, The Woods Road, godz. 17:47.

 

- No to chodź Maciuś pogadamy. Co tam się stało w szkole?

- Nic takiego. W końcu się przecież nie pobiliśmy, nie?!

- No nie, ale mała aferka była.

- Stało się, co zrobić. Nie moja wina. Tamten zaczął.

- A o co poszło?

- O nic.

- Oj mów, no. Nic wielkiego się na razie nie stało. Przecież możemy sobie pogadać. Jak się kumplujemy to możemy sobie takie rzeczy mówić, nie?!

- Przyczepił się typ o naszywkę na plecaku. Nie spodobała się mu, że z Glentoran jest. To ponoć kibic Linfield.

- Aha, mała wojenka kibicowska. Już kapuję.

- Tak wychodzi, tato. Nie moja wina.

- Olej kolesia, zmień plecak i będzie po sprawie.

- Nie, czemu?! Będzie myślał że wygrał i pękam przed nim.

- Iiitam, bądź mądrzejszy. Tamten głupszy jest i tyle. Ty masz zawsze tą satysfakcję iż grasz w The Glens a on to osioł. Proszę cię.

- Pomyślę

Odnośnik do komentarza

26.06.1998, Belfast, Parkgate Drive, boisko, godz. 17:42.

 

- Zwołałem zebranie aby podsumować sezon. Ogólnie mówiąc był on dla nas bardzo pozytywny. Jesteście jeszcze młodymi grajkami i to co najlepsze przed wami dopiero. Nie będę was długo trzymał. Powiem tylko parę zdań.

Zakończyliśmy, jak dobrze wiecie na pierwszym miejscu. Jesteśmy mistrzami rezerw. Gratulować. Te 3 porażki na cały sezon to praktycznie nic. Może się zdarzyć. Czasem się gra tak jak przeciwnik pozwala, prawda?! No właśnie.

Jesteście moim najlepszym rocznikiem w całej karierze szkolenia młodzieży. Wróżę wam dobre mecze i dobra karier jak będzie tak samo ciężko pracować.

Z mojej strony to wszystko. Chciałem podziękować wam wszystkim razem i z osobna za współpracę. Od nowego sezonu będzie się zajmować drużyną rezerw trener Sean Connor. Przekazuję pod jego skrzydła bandę fajnych piłkarzy.

Dzięki i do zobaczenia.

 

27.06.1998, Larne, The Woods Road, godz. 16:42.

 

- Mamo, gdzie jedziemy w te wakacje?

- Szczerze ci powiem iż nie wiem. Coś tam wstępnie rozmawiałam z tatą ale nic konkretnego.

- Do Polski jedziemy?

- Nie, do nas babcia z dziadkiem wpadają. Ale to dopiero w sierpniu.

- To dobrze. Wolałbym gdzieś indziej się teraz wybrać albo zostać.

- Dobra, pogadamy przy kolacji. Ugadamy się z tatą.

- Ok.

Odnośnik do komentarza

27.06.1998, Larne, The Woods Road, godz. 17:42.

 

- Cześć mężu. Gotowy do jedzenia?

- Tak.

- To siadaj. Spaghetti dziś.

- To dobrze, jestem głodny jak cholera. Co ciekawego dziś było?

- Stara bida. Nic nowego.

- Aha, a co tam Maciek broił?

- Chyba nic, hehe. Był u Eama, potem oglądał jakiś tam mecz. Pytał o wakcje, czy mamy jakieś palny. Powiedziałam że z tobą pogadam i ustalimy.

- Yhy. Dobra to zaraz. Zawołasz go?

- Tak.

MACIEK!!!!

- Idę już. Gdzie?

- W kuchni jesteśmy.

 

- Już. O co chodzi?

- No o te wakacje. Coś mi mama zaczęła mówić iż pytałeś jakie są plany?!

- Tak. Pytałem. I co? Ustaliliście coś?

- Powiem tak: ja musze 15 lipca jechać do Glasgow załatwić jedną firmę. Muszą nam chłodnie naprawić a na telefon coś im nie idzie rozmowa. Tam będę ze 3 dni max. A potem chcę wziąć 2 tygodnie urlopu. Ktoś tam rzucił mi propozycję fajnej miejscowości w Szkocji. Nie pamiętam jak się nazywa. Ponoć spokój tam i fajna plaża. Co wy na to?

- Ja jestem za.

- Marta?

- Ja też.

- Ok. ja pojadę, załatwię to co mam a potem wy we trójkę do mnie dojedziecie. Wstępnie jak już ustalamy to może się tak umówić?

- No pewnie. Damy se radę.

 

18.07.1998, Glasgow, godz. 13:13.

 

- Widzę, że dojechaliście bez problemów? Cześć.

- Tak, wszystko jest ok.

- Nic ciekawego się nie działo podczas podróży tato. Cześć.

- Witaj Maciuś. Chodźcie, jestem tu w hotelu na Bank Street. Jutro rano się wymelduję i uciekamy na wakacje. Widziałem na fotkach to miejsce gdzie jedziemy. Spodoba ci się Marta i to bardzo. Cicho spokojnie, piękne widoki i mamy domek rzut kamieniem od plaży.

- Zobaczymy. Odpoczynek się nam bardzo należy. Dużo się działo przez ten rok.

- Racja. Mam coś dla ciebie piłkarskiego synu.

- A co?

- Zobaczysz.

- No powiedz…

- Ok., koszulka na ciebie czeka. Zielono- biała.

- Celtic?

- Tak. Długo się zastanawiałem, którą. Czy Rangers czy Celtic ale zielona mi się bardziej podobała. Będziesz miał kolejną do kolekcji.

- Fajnie. Też mi się bardziej podoba.

- Mam plan na jutro. Wstaniemy rano- tak gdzieś koło 9, wpakujemy się w samochód i ruszamy w drogę. Mam Rover podobnego do naszego z wypożyczalni. Żeby było nam lepiej. A nie telepać się pociągiem albo co.

- Gratulacje mężu. Jak zawsze o wszystko się postarałeś, hihi.

- No baa. Oczywiście.

Odnośnik do komentarza

19.07.1998, Glasgow, Bank Street, godz. 08:47.

 

- Maciuś, już możesz wstawać. Nie długo odpalamy.

- Eee, już? Która godzina?

- Za 13 dziewiąta.

- Aha, już wstaję.

- No to chodź, my już jesteśmy gotowi i zaraz idziemy coś przegęść na śniadanie.

- Dobra, już się zwlekam. A gdzie dokładnie jedziemy?

- Coś w stylu hmm… to jest ten, Stranraer.

- Jak?

- Jak powiedziałem. Zobaczysz sam. Tam podobno jest pole golfowe to sobie popykamy.

- Oo, jasne tato, dawno nie graliśmy.

- Ano. A teraz jazda na śniadanie.

- Ok.

 

19.07.1998, Stranraer, godz. 10:11.

 

- No to już prawie jesteśmy na miejscu. Ten pan od domku ma na nas czekać. Da nam klucze a ja zapłacę.

- Zupełnie blisko Glasgow ta mieścina a inny świat już, nie Marek?!

- Zgadza się. Jechaliśmy nie całą godzinę.

- Bardzo ładna okolica. Już czuć powiem powietrza od morza.

- Mamo, wrzucimy bagaże i idziemy nad wodę?

- Możemy tak zrobić. Nie ma problemu, przyjechaliśmy odpoczywać.

- A potem tato skoczymy zobaczyć to pole?

- Marek, jakie pole?

- Hehe, pole golfowe ponoć tu jest fajne.

- Aha. To wy sobie pójdziecie a potem zakupy. Bo pieczywa zapomniałam kupić.

- Ok.

 

- Oo, tu jest poczta więc według wskazówek zaraz powinniśmy skręcać w prawo. To ma być na ulicy Broadstone Road.

- A skąd masz namiar?

- Kolega Jacka, był tu w zeszłym roku i był bardzo zadowolony. Odpoczął sobie. Nie ma miejskiego zgiełku. Nawet myślał żeby się tu przeprowadzić ale jego żona miała coś przeciwko. Coś tam że za daleko od dużego miasta i coś tam jeszcze.

- Nie wie co dobre, hehe.

- Racja żono. Nie to co ty. Zawsze wiesz, hihi.

- Naśmiewaj się dalej to…

- To co?

- To zobaczysz.

 

19.07.1998, Stranraer, Broadstone Rd, godz. 10:29.

 

- Witam pana, Marek van Makk. Mieliśmy się zgłosić po kluczyki to domku.

- A tak, tak, witam. Cieszę się iż państwo już dojechali. To ten domek co pan widzi. Mam nadzieję, że będzie to dobrze spędzony czas.

- Też mam taką nadzieję. Czas odpocząć od pracy.

- A państwo skąd zawitali?

- Z Larne. A w zasadzie jesteśmy z Polski, ale wyjechaliśmy stamtąd już dobre parę naście lat temu.

- Ahaa, z tego co pamiętam nie mieliśmy nigdy gości z Polski. Zatem miło mi państwa powitać u nas w Stranraer.

- Dziękujemy. Zapowiada się przyjemny pobyt. Dobrze, a teraz przejdźmy do rozliczenia, jeśli pan pozwoli.

- Ee tam, to może poczekać. Nie wygląda pan na takiego co ucieka i nie płaci, hehe.

- Hahah, tu muszę się zgodzić z panem.

- Jestem Henry. Henry Morgan.

- Marek. Miło mi.

- Tu są klucze, wizytówka moja. Jak coś będziecie potrzebowali to dzwońcie. Pomogę chętnie jeśli będę w stanie. W sensie będę potrafił a nie jak będę trzeźwy, hehehehe.

- Ahahahaha, dobre. Nie ma problemu. Zaraz się rozpakujemy i zobaczymy czy coś trzeba. Wtedy obiecuję zadzwonić. Wiem, że mam kupić pieczywo tak na dzień dobry. Gdzieś konkretnie mam kupić?

- jak mijaliście pocztę to centralnie naprzeciwko jest sklep Marry. Tam zawsze mają świeżutkie. Jak powiesz, że ja przysyłam to cię nie oszukają, przyjacielu.

- Dzięki za radę.

- Dobra, ja się zbieram. Miłego pobytu. Do zobaczenia.

- No do zobaczenia.

Odnośnik do komentarza

19.07.1998, Stranraer, Broadstone Rd, godz. 13:59.

 

- Ej, idziemy nad morze?

- Maciek, czekaj moment. Zaraz się przebierze ojciec i wyruszamy.

- Właśnie.

- Dobra, poczekam na was w ogrodzie.

- A się rozpakowałeś synek?

- Kawałek. Resztę później. Tato a przejdziemy się na pole?

- Jasne, przejdziemy się tu na plażę, potem na golfa zobaczyć co i jak. Zapytam zraz Henrego gdzie jest dokładnie.

- Dobra.

 

15 minut później.

 

- I co już wiesz gdzie jest?

- Nie, nikt nie odbiera telefonu. Dobra chodźmy. Wrócimy to podjedziemy po pieczywo to zapytamy.

 

 

Domek był sromny ale dobrze położony prawie tuż przy plaży. Było w nim w zasadzie wszytko czego się potrzebuje do letniego odpoczynku. Nie była to buda postawiona w celach zarobkowych z jakiegoś kartonu. Widać iż wcześniej mieszkali tu zdaje się właściciele. Ogród był nawet spory, nie ogrodzony z żadnej strony. do plaży wiodła od tyłu mała ścieżka z bardziej uklepanej trawy. Brzeg na szczęście był normalny piaszczysty a nie jak to bywa w tym kraju- kamienisty.

Woda w okresie letnim jak najbardziej nadawała się do kąpieli. Może nie było mega ciepłe ale w sam raz. Widoczek był jak to się mówi „miły dla oka i ducha”. Nie było to otwarte morze. Zatoka.

Odnośnik do komentarza

19.07.1998, Stranraer, Seabank Road, sklep "Marry", godz. 16:02.

 

- Dzień dobry.

- Dobry. Słucham? W czum pomóc?

- Pieczywo chcieliśmy kupić. Ale jeszcze nie wiem jakie.

- Nie ma problemu, proszę się rozejrzeć.

- Dobra, to 15 kajzerek i tostowy poprosimy. I może jeszcze jakieś piwo na potem, co Maciek?!

- Ok., ale które?

- To idź zobacz.

- Dobra, to może to?

- Może być. To będą te 4 piwka, bułki, ze 4 Kit Kety. Henry Morgan kazał przekazać, że my od niego, hehe.

- Aha, to witam. Jestem Marry.

- Miło mi, Marek van Makk.

- Długo już państwo tu?

- Nom, jakieś 4 godziny.

- Podoba się okolica?

- Jak na razie tak. Właśnie, a propo okolicy- orientuje się pani gdzie tu jest pole golfowe?

- Hmm, powiedzmy, że tak. W sensie można powiedzieć, że to jeszcze pole golfowe.

- Czemu? Co z nim?

- Teraz można po prostu sobie wejść i pograć. Czasem może trawa przeszkadzać za wysoka, hehe. Nie jest koszona. Tylko jak coś to wydeptana przez graczy.

- Myślałem iż jest ok. Prawdziwe do grania.

- Takie było. Do czasu. Jakieś 3 lata temu, pan Conroy, właściciel ciężko zachorował na płuca i trochę interes podupadł. Jak wyzdrowiał nie miał już siły i ochoty dalej się tym zajmować. Państwo Conroy nie mieli swoich dzieci to nikt interesu nie przejął. Jakieś tam ponoć firmy się zgłosił z zamiarem kupna terenu ale on powiedział „NIEE”. Coś buczał, że zniszczą taki krajobraz, pole zrobią ale małe a na reszcie jakiś kompleks wypoczynkowy postawią. I chyba dobrze zrobił. Zmarł jakieś pół roku temu. Żona nie rusza a nikt się nie zgłasza. Można iść pograć nie płacąc.

- Trochę szkoda. Piękne tereny, klimat i pogoda. Do golfa idealnie, nie Maciek?!

- Racja tato.

- Cóż takie życie. Może jak by chciał dobrze dla dzieci to by sprzedał. A że ich nie miał to…

- Zgadza się. A jak tam trafić?

- Pan zza poczty przyjechał?

- Tak.

- To teraz w lewo, na skrzyżowaniu w prawo i jakąś 1 mile prosto.

- Aha, dobrze, dziękujemy bardzo za zakupy i informacje.

- Nie ma problemu. Do zobaczenia.

- Do widzenia.

 

 

Nie powiem, całkiem przyjemna ta mieścina była. Ludzie trochę bardziej sympatyczni niż np. w Belfaście. Podejrzewam nawet teraz iż to specyfika klimatu i okolicy na to wpływa. Nie ma tego okropnego zgiełku, szybkości i pogoni.

 

Kolejnego dnia po wizycie w sklepie udaliśmy się z ojcem na rzeczonym poletku. Faktycznie było sporo zaniedbane ale na luzie można było grać. Jak na taki czas bez czyjejś ręki wyglądało całkiem. Trawa większa była gdzie niegdzie.

Nawet sporo osób tego dnia uprawiało ten sam sport co my. Kije wypożyczyliśmy od pana Henrego. Sam przyznał iż nie grał już parę lat. Obiecał iż go trochę nakręciliśmy i następnym razem uda się z nami.

Od miejscowych graczy dowiedzieliśmy się jak to kiedyś wyglądało- przyjeżdżali z Glasgow i trochę dalej, ludzie chcący pograć w pięknej okolicy. Czasem trzeba było z miesięcznym wyprzedzeniem rezerwować. Nawet firmy na okres szkoleń potrafiły wynająć całe na 3 dni.

Nie ma się co dziwić.- bardzo fajnie tu było/jest.

Odnośnik do komentarza

26.07.1998, Stranraer, Broadstone Rd, godz. 17:32.

 

- Hej żono. Mam pomysł na wieczór, hehe.

- Jaki?

- Raczej gdzie!

- Gdzie?

- Co byś powiedziała na romantyczną kolację we dwoje w tej małej knajpce na Queen Street?

- Hmm, brzmi całkiem interesująco.

- Dzieciaki sobie zostaną a my skoczymy.

- Dobra, dobra, co chcesz? Co ci chodzi po głowie?

- Hehe, nic! Absolutnie nic.

- Taa, jasne, ja już cię znam.

- Oj Marta, mam pewien szatański plan. Ale na razie tylko w głowie. Muszę zaczerpnąć zdania tego i owego człowieka.

- Czyli?

- Teraz nie ważne. Odpoczywamy. Nie ma po co o tym gadać. Zrozumiano?

- TAK JEST SIR!!

- Gdzie bachorki?

- Na dole. Na plaży.

- Aha, dobra to do nich idę i powiem, że zostaną same.

- Ok., to na razie.

- Ta.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...