Skocz do zawartości

Dwie siostry


verlee

Rekomendowane odpowiedzi

Były dwie siostry: noc i śmierć

Śmierć większa, a noc mniejsza

Noc była piękna jak sen, a śmierć

Śmierć była jeszcze piękniejsza.

 

– Konstanty Ildefons Gałczyński, Ballada o dwóch siostrach

 

Football Manager 2008

Wersja: 8.0.2

Zasady: HC

Baza danych: duża

Dodatkowi piłkarze: brak

Ligi: Anglia (6 i wyższe), Francja (4 i wyższe), Niemcy (2 i wyższe), Turcja (2 i wyższe), Włochy (4 i wyższe), Polska (2 i wyższe), Holandia (2 i wyższe), Rosja (2 i wyższe), Hiszpania (3 i wyższe), Portugalia (2 i wyższe).

 

Nazywał się Piotr Pawłowski i, choć za chwilę miał umrzeć, stał właśnie nieświadomy przed drzwiami do swojego mieszkania i kręcił kluczem w zamku. Odkąd wszedł do bloku, mówił sobie, że już tylko sekundy dzielą go od zasłużonego odpoczynku po całym dniu długiej i wyczerpującej pracy. Chwilę później stał już w kuchni i wkładał do mikrofalówki wyjęty z lodówki talerz, na którym leżał schabowy z ziemniakami. Czyli to samo, co wczoraj. Razem z żoną byli bardzo zajętymi ludźmi, więc życie w pośpiechu – a w tym odgrzewane obiady, jedzenie tego samego dania kilka dni pod rząd i inne takie – nie było dla nich czymś niezwykłym.

 

Gdy Piotr Pawłowski grzecznie i całkowicie zgodnie z planem usiadł przy stole, postanowiłem rozpocząć przedstawienie, szybko wyszedłem z cienia i cichutko stanąłem za jego plecami. Pozwoliłem jeszcze mu przełknąć ostatniego gryza schabowego w jego życiu, a potem mocno chwyciłem go za gardło, tak jak to ćwiczyłem miliony razy wcześniej. Co zrozumiałe i oczywiste w jego sytuacji, zaczął się wiercić i walczyć o życie… Ałaaa, k***!... Tego widelca już wcale nie musiał wbijać!… Zapłaci za to, już zaraz, już niedługo, za momencik… teraz.

 

Piotr Pawłowski legł nieprzytomny na krzesło.

 

Zbieżność imion i nazwisk przypadkowa, jeżeli jest na tym forum jakiś Piotr Pawłowski to z góry przepraszam za to, co mu zrobię. :(

Odnośnik do komentarza

Pawłowski otworzył oczy i spróbował się podźwignąć. Bez skutku – przywiązałem go do stołu idealnie, tak jak ćwiczyłem chyba z milion razy przed Godziną Zero. Spróbował krzyknąć, ale taśma na ustach skutecznie go uciszyła. Nic nie mogło pójść źle... nie dzisiaj.

 

– Nie ruszaj się. Nie masz po co – powiedziałem, wstając z krzesła. Pawłowski wzdrygnął się, przestraszony i powoli odwrócił głowę w moją stronę. – I tak nie wyjdziesz z tego żywym.

 

Zamknął oczy. Delektowałem się jego strachem, ale było mi go mało, ciągle mało… chciałem więcej. Nic się wtedy nie liczyło, tylko jego strach – on tłumił wrzeszczącą od lat żądzę krwi, on jeszcze utrzymywał Pawłowskiego przy życiu i to on dawał mi siłę, dzięki której powstrzymywałem się przed zarżnięciem go bez uzyskania ostatecznego dowodu. Musiałem go usłyszeć z jego ust, bo należał mi się on po tylu latach cierpienia… Tak samo jak należał mi się jego paniczny strach.

 

Podszedłem bliżej i nachyliłem się ku niemu.

 

– Spójrz na mnie… – szepnąłem.

 

Nie usłuchał. Złapałem go za głowę i powoli obróciłem ją w moją stronę. Chyba potrzebna mu była szczera rozmowa, taka twarzą w twarz…

 

– Spójrz na mnie.

 

Wstrząsnął nim dreszcz, ale zdołał jakoś unieść powieki. W jego brązowych oczach bez trudu ujrzałem błaganie, prośbę, której nie mogłem spełnić, i... coś jeszcze, coś innego. Co ja ci zrobiłem? – pytał, nie otwierając w ogóle ust.

 

– Pamiętasz mnie?

 

Pokręcił przecząco głową. Oczywiście, że nie pamiętał. Zmieniłem się od czasu naszego pierwszego spotkania i to on był przyczyną i powodem zmiany… Nachyliłem się jeszcze bardziej, tak, by móc mu szepnąć do ucha małe co nieco i odświeżyć pamięć.

 

– Piętnaście lat temu. Wrocław. Trzydziesty pierwszy sierpnia… – mówiłem coraz szybciej, tracąc powoli panowanie nad sobą. – Czteroosobowa, szczęśliwa rodzina… Ty i twoich pięciu kolesi… – Gwałtownym ruchem zerwałem taśmę z jego ust. – Pamiętasz mnie?!...

 

– Nie! – odpowiedział zadziwiająco żałośnie i cicho.

 

– Nie?

 

Nie pamiętasz mnie, Pawłowski? Nawet po tym, jak podałem ci szczegóły dnia, w którym się poznaliśmy?... Nie spodziewałem się tego i cały mój entuzjazm związany z napawaniem się twoim strachem opadł w jednej chwili… A ty wiesz, co to oznacza, czyż nie?...

 

Zostawiłem Pawłowskiego na chwilę – w końcu mogłem sobie na ten luksus pozwolić, nie wyglądał przecież na osobę, która gdzieś się wybiera – i podszedłem do stołu kuchennego, na którym leżał kolejny bohater dzisiejszego przedstawienia – narzędzie, którym dopełnię dzieła, którym pozbawię świata problemu, jakim jest Paweł Pawłowski. Nóż… Naciągnąłem jeszcze raz, ostatni raz gumowe rękawiczki, które miałem na rękach. Sprawdziłem czas… dwie godziny do przyjścia jego żony…

 

– Co robisz?... – usłyszałem przerażony szept, dobiegający z ust czegoś, co leżało na stole i co, praktycznie, można już było określić trupem.

 

Powoli, niespiesznie wróciłem do mojej zdobyczy. Gdy Pawłowski zobaczył, co trzymam w rękach, stracił chyba resztki nadziei, oczywiście, o ile trochę mu jej zostało, odkąd zacząłem się nim opiekować.

 

– Pamiętam, już pamiętam!... – Gorączkowy, szybki głos. Szkoda, że nie wiedział, że nic go już nie uratuje. – Wrocław, trzydziesty sierpnia… rodzina, matka, ojciec i córka!... Tylko oni… nie pamiętam… nie było nikogo innego… uwierz mi, musisz mi uwierzyć… nie miałem wyjścia… zabiliby mnie, gdybym tego nie zrobił… strzeliłem tylko raz… to nie…

 

Dowód. Mam dowód, a tym samym Pawłowski wydał na siebie natychmiastowy wyrok śmierci i po raz kolejny tamtego wieczora wszystko inne przestało się liczyć. Rzuciłem mojej ofierze ostatnie, znudzone spojrzenie i zacząłem się przyglądać przyszłemu narzędziu zbrodni. Nóż, taki piękny, taki ostry, taki funkcjonalny…

 

– …zmieniłem się, naprawdę!... rzuciłem to rok po tym… wyrzuty sumienia… koszmary… – Przerwał na chwilę i postanowił się chwycić ostatniego koła ratunkowego. – Przykro mi… naprawdę…

 

Przykro ci?!

 

– …weź, co chcesz… pieniądze… samochód… kartę kredytową… wszystko weź, tylko mnie zostaw… tylko mnie zostaw…

 

Zaczął płakać? Nie wiem. Nie obchodziło mnie to. Nie patrzyłem. Przykro mi – tak powiedział. Tobie jest… przykro?... Och… To zmienia postać rzeczy, nieprawdaż?...

 

– …było ich troje, nie czworo…

 

Ostrze noża błysnęło i polała się krew… Było ci przykro?... Bo mi nie.

Odnośnik do komentarza

Spokój, cisza nocy i kilka chłodnych powiewów wiatru to naprawdę wszystko, czego po wykonaniu porządnej roboty potrzeba mordercy. Dodajmy do tego jeszcze dosyć puste – zazwyczaj – ulice i, bum, tak powstało idealne miejsce i idealny czas do podsumowania wykonanego właśnie zadania, wyciągnięcia wniosków i zapisania kilku notes to self na przyszłość.

 

Więc, po pierwsze, Pawłowski wraz z pięcioma swoimi koleżkami z miejscowego gangu, zajmującego się głównie sprzedawaniem narkotyków, jakiś już czas temu zniszczyli moją rodzinę. Miałem wtedy tylko piętnaście lat… i chyba nie mogłem nic zrobić. Przyszło dwóch starszych gości, zapewne także wyższych „rangą”, i trójka nowicjuszy… Nie wiem, po co, więcej nawet – nie chcę w ogóle wiedzieć. Obraz zakrwawionej matki, ojca z dziurą w brzuchu i siostry, mojej kochanej siostrzyczki, skutecznie mnie od tego odwodzi.

 

Po drugie, aktualnie nieboszczyk Pawłowski miał rację, gdy mówił, że było ich – nas – troje. Jakby było czworo, to chyba bym już niestety podziwiał, jak te małe bakteryjki rozkładają ciała trupów, a więc w tym też moje, i nie mógłbym wypełnić mojej zemsty… mojego obowiązku. Miałem po prostu szczęście – przed rozpoczęciem całej masakry bawiłem się ze swoją sześcioletnią siostrą w chowanego… Wypadła moja kolej i schowałem się, wystarczająco dobrze, by nawet oni nie mogli mnie znaleźć. Wystarczająco dobrze, by móc przeżyć tamten dzień.

 

Po trzecie, nie wiem, czy jest sens zdejmować przyszłym ofiarom taśmę z gęby. Pawłowski swoją gadaniną jedynie uprzykrzał mi pracę i zabierał moją cenną uwagę, a nie chciałbym przeoczyć czegoś w chwili dekoncentracji podczas następnego razu…

 

O, tak. Bo na pewno będzie następny raz… I to nie jeden.

Odnośnik do komentarza

Kilka godzin później, zgodnie z planem, zameldowałem się we Fryburgu.

 

Chociaż wcześniej o tym nie wspomniałem, gdy jeszcze miałem szczęśliwy dom i nierozstrzelaną rodzinę, uwielbiałem grać w piłkę nożną – bez jakiejś przesadnej pychy mogę nawet powiedzieć, że byłem w te klocki świetny. Niestety, dzień dziecka nauczył mnie wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie gry w najlepszy sport świata, można więc powiedzieć, że na dźwięk słów „spełniona kariera piłkarska” mogę tylko gorzko się zaśmiać.

 

Mimo początkowego niepowodzenia, nie porzuciłem futbolu i postanowiłem zostać trenerem. Szło mi nadspodziewanie dobrze, więc nie mogłem narzekać i po ukończeniu stosownych kursów tułałem się najpierw po czwartej lidze, potem po trzeciej, w końcu zaliczyłem krótki i niezbyt udany epizod na zapleczu ekstraklasy. Po nim, za namową jednego ze znajomych, udałem się do Niemiec i tam zyskałem sobie niezłą renomę, wprowadzając bez większych problemów kilku słabeuszy do wyższych lig. Z większości z nich zostałem zwolniony z powodu konfliktów z zarządem, który wolał nabijać sobie kolejne € na koncie, niż zajmować się rozbudową zespołu…

 

Dlatego możliwość poprowadzenia SC Freiburg była dla mnie ogromną szansą. Po dziewiętnastu kolejkach drugiej ligi niemieckiej zespół, któremu przed sezonem zapowiadano walkę o awans, zajmował piętnaste miejsce w tabeli… na osiemnaście drużyn. Jeżeli dalej nie kapujecie – cztery ostatnie lokaty są premiowane zaszczytnym spadkiem w otchłanie niższych lig.

 

Oczywiście, nie było łatwo wysunąć się na pierwsze miejsce w wyścigu o tę robotę. Na przykład, spodziewam się, że niejaki Andreas Heun był bardzo zdziwiony i szczęśliwy na wiadomość o spadku, pozostawionym mu przez, wydawało się, nielubianego i odległego wujka. Nie było też niczego dziwnego w tym, że Tino Wemmer wolał lukratywny kontrakt menedżera jednego z czołowych klubów Zjednoczonych Emiratów Arabskich, aniżeli przynoszącego straty i mogącego zlecieć z ligi Freiburga. Osobiście trzymam także kciuki za Malka Schulza, którego w dotychczasowym miejscu pracy uziemiła niezłomna wola bestii z piekła rodem, do której nawet ja bałem się podejść – pani Schulz. Nigdy się nie dowiedzą, że te wszystkie… sztuczki… to moja sprawka, zadbałem o to, tak, jak o resztę szczegółów.

 

Wychodzi więc na to, że nie mogłem znieść myśli odprawienia mnie z kwitkiem przez włodarzy zespołu z Fryburga, ale… chyba tak nie było. Tak, jak wiedziałem, że Piotr Pawłowski mi się nie wywinie i to dawało mi siłę, by go złapać, tak byłem pewien, że już niedługo będzie można mnie wykreślić z listy bezrobotnych trenerów. Nie było innej opcji.

Odnośnik do komentarza

1

 

To było jak jakiś zupełnie inny wszechświat, do którego wcześniej nie miałem wstępu, a teraz, gdy już mogę się po nim przechadzać bez żadnych ograniczeń, on mnie oczarował i usidlił, tak, bym nie mógł oddychać i żyć więcej bez niego. Z chciwością pożerałem każdy, nawet najmniejszy szczegół, nie chcąc niczego pominąć…

 

To było jak sen alpinisty, w którym po długiej i trudnej wspinaczce stajesz na szczycie góry, bierzesz głęboki wdech, by móc krzyknąć z radości ile sił w płucach i równocześnie wbić w śnieg prowizoryczną flagę…

 

– Halo, jesteś tu jeszcze?

 

– Co?... – zapytałem, zdziwiony tak brutalnym i nietaktownym przywróceniem do rzeczywistości.

 

– Ty. Nowy trener. Konferencja prasowa. Dziennikarze. Oni pytają, potem ty odpowiadasz. – I wskazał na drzwi. Kim był, jak się nazywał i co tu właściwie robił? Żałowałem, że być może nigdy się już tego nie dowiem.

 

- Ach… tak, w sumie tak.

 

2

 

Dziennikarze… Dziennikarze są tacy do de, nawet w niższych ligach, gdzie nie było ich aż tak dużo, miałem okazję się o tym przekonać. Zadają bezsensowne pytania, a potem żądają na sensownych odpowiedzi na nie i jeszcze grożą, że wszystko opublikują.

A tu będzie ich w dodatku więcej, niż jedna sztuka.

 

Jak z nimi rozmawiać? Tłumaczyć, być cierpliwym i grać dobrego wujka? Czy może wprost przeciwnie – niepokornie przejąć inicjatywę, a na koniec wyjść z hukiem, trzaskając drzwiami? Jestem w końcu mordercą, w przyszłości nawet seryjnym, tak? Może, ale to nie oni skrócili mi listę krewnych do długości równej ilości papieru toaletowego na rolce, gdy akurat chce się do kibelka i ma się pecha, więc nie mam właściwie żadnego powodu, by się zemścić…

 

Gdy położyłem rękę na klamce, w dalszym ciągu byłem niezdecydowany i jedynym wyjściem było totalne improwizowanie.

Odnośnik do komentarza

1

 

Ciągle zdyszany po krótkim sprincie z krzesła do korytarza, przycisnąłem się do drzwi i starłem z czoła krople potu. Traumatyczne wydarzenia ostatnich dziesięciu minut przypomniały mi, kim byłem – samotnikiem bez empatii i zrozumienia dla ludzi. I dlaczego wolę monologi od aktywnych rozmów. Zdecydowanie nie byłem stworzony do uczestniczenia w konferencjach prasowych.

 

Podniosłem głowę i zauważyłem, że tajemniczy odźwierny, który mnie tu przyprowadził, ciągle stał w tym samym miejscu, w którym go opuściłem jedną szóstą godziny temu. Przyglądał mi się tylko uważnie, nie wypowiadając ani jednego słowa i nie zdradzając żadnych innych oznak życia. Przez dłuższą chwilę tak patrzyliśmy sobie w oczy i, to chyba głupie, ale tak naprawdę było, przez chwilę poczułem, że on wie o mnie wszystko – w tym to, co zrobiłem i t co jeszcze zamierzam zrobić.

 

– Chodź za mną.

 

Posłuchałem.

 

2

 

Zwiedziliśmy już cały stadion i gdzieś z połowę budynku klubowego, gdy zdecydowałem się zadać pytanie, które dręczyło mnie od czasu, gdy rozstaliśmy się po raz pierwszy.

 

– Kim ty w ogóle jesteś?

 

– Damir Buric. Wystarczy Buric.

 

– Chorwat?

 

Skinął głową.

 

Znowu – nie wiem, dlaczego, ale po tym odkryciu jakoś się uspokoiłem i zacząłem cieplej myśleć o moim nowym znajomym. Chociaż nigdy nie byłem w Chorwacji, ta nacja powodowała we mnie jakieś niejasne uczucia i przywoływała zamazane wspomnienia.

 

– A czym się tutaj zajmujesz?

 

– Asystowaniem.

 

– Mi?

 

– Na to wygląda.

 

Samotny i nierozumiejący ludzi morderca i jego cichy, małomówny asystent… nieźleśmy się dobrali, nie ma co. Miałem powód do radości – tak jak każdy szanujący się złoczyńca, znalazłem sobie wreszcie giermka – mogłem więc przyznać sobie zasłużoną gwiazdkę.

Odnośnik do komentarza

Na treningu, który odbył się dzień później, ujrzałem pełną personifikację słowa żałość.

 

Oddani mi do dyspozycji piłkarze nie byli słabi – brakowało im tylko pewności siebie i wiary w swoje umiejętności, niezbędnej do wygrywania. Fatalne wyniki i piętnaste miejsce w tabeli sprawiły, że zamiast ciężko harujących wojowników, po murawie powoli truchtała banda maminsynków, nie próbujących nawet przypodobać się nowemu trenerowi. Pierwszym zadaniem nowego trenera stało się więc odbudowanie morale drużyny i przywróceniem jej do porządku przed meczem z Hoffenheim… niewykonalne przy moim szczególnym podejściu do ludzi.

 

Pięć dni na cud?

 

Pierwszy spędziłem na robieniu rutynowego rozeznania i poznawaniu poszczególnych zawodników. Notowałem sobie w pamięci wypowiedziane przez nich słowa, uwagi, gesty, ich entuzjazm do wykonywania poszczególnych zadań – słowem, wszystko, co mogłoby mi pomóc ich rozgryźć.

 

Nie znalazłem niczego.

 

Drugiego dnia zacząłem ślęczeć nad monitorem komputera i rozglądać się w Internecie za potencjalnymi rozwiązaniami podobnych problemów. Przygotowałem sobie także listę ośrodków rekreacyjnych, do których moglibyśmy się udać, by odzyskać trochę luzu. Przed treningiem pokazałem ją Buricowi, pytając, co o niej sądzi.

 

– Oni nie muszą ze sobą spędzić więcej czasu – powiedział powoli. – Oni spędzili ze sobą za dużo czasu. Dutt chciał, by po każdej przegranej pracowali ciężej i dłużej, zamiast wyciągnąć z niej wnioski i… – zamyślił się – …iść dalej.

 

I wtedy wpadłem na pewien pomysł.

 

 

Czterdzieści osiem godzin przed debiutem przed rozpoczęciem treningu zatrzymałem wszystkich w szatni.

Streszczając moją roboczą teorię: piłkarze doskonale wiedzieli, jakie błędy popełniają, nie mieli tylko powodu, by je niwelować, więcej nawet: nie wymagali tego od siebie nawzajem – byłem głupi, że nie zauważyłem braku okrzyków, pocieszeń, może nawet szyderstw, gdy któryś z nich coś spieprzył podczas gierki. Byłem pewien, że się nie mówili, co o sobie naprawdę sądzą już od bardzo długiego czasu, a że słowa mojego asystenta tylko mnie w tym utwierdziły, postanowiłem dać im szansę na konfrontację.

 

Ech…

 

Tak, jak przez pierwsze pięć minut szło im niemrawo, tak przez kolejną godzinę było już z górki. Skrzętnie skorzystałem z tego, że nie byłem im już wtedy potrzebny i, zostawiając dzieci pod opieką Burica, ruszyłem na boisko. Nie lubię za bardzo krzyków i hałasu.

 

Spojrzałem na zegarek. Czterdzieści siedem godzin.

Odnośnik do komentarza

Po dziewiętnastu kolejkach Hoffenheim było w podobnej sytuacji do nas – mieli silny skład, ale zajmowali odległą lokatę w tabeli. Byliśmy nawet sąsiadami i od tego spotkania zależało, czy ich przeskoczymy i zaczniemy piąć się w górę.

 

Chłopaki, naładowani energią po małym coming out, które im zgotowałem, ruszyli do ataków zaraz po pierwszym gwizdku sędziego i w efekcie pierwszy strzał na bramkę przeciwników oddaliśmy już w drugiej minucie. Niestety, Lauth nie zdołał się uwolnić od krycia dwóch obrońców i oddał strzał prosto w bramkarza. Kolejną szansę nasz napastnik dostał w 23’, ale jego strzał z rzutu wolnego obronił bramkarz gości, Meier. Dwie minuty później mogło zrobić się 1:0, ale ktoś, zgadnijcie, kto, nie wykorzystał sytuacji sam na sam… Tak, zgadliście – był to oczywiście Benjamin Lauth! Na szczęście wypożyczonego z Hannoveru dwudziestosześciolatka, na trzy minuty przed końcem pierwszej połowy wyręczył go ofensywny pomocnik Ivica Banovic, zdobywając bramkę potężnym strzałem z rzutu wolnego, który odbił się jeszcze od muru i całkowicie zmylił dobrze dysponowanego tego dnia Meiera. Pech towarzyszący moim piłkarzom w poprzednich spotkaniach nie chciał się jednak łatwo poddać i w 44’ futbolówkę do naszej siatki głową skierował Vedad Ibisevic, korzystając z błędu w kryciu lewego obrońcy, rosłego Czecha Krmasa. Był to pierwszy i jedyny strzał oddany przez zawodników Hoffenheim w pierwszej połowie.

 

W czasie drugich czterdziestu pięciu minut nie zamierzaliśmy spocząć na laurach i w dalszym ciągu naszym celem było wygranie tego meczu. W 47’ płynną dwójkową akcją popisali się Lauth z Banovicem i temu pierwszemu wreszcie udało się strzelić gola, kiedy płaskim strzałem nie dał żandych szans bramkarzowi gości. Minutę później groźny strzał z okolicy trzydziestego piątego metra wyszedł Teberowi, ale mogłem odetchnąć z ulgą, bo wylądował on na bocznej siatce bramki Langera. Goście w dalszym ciągu próbowali wyrównać, ale dwie dobre sytuacje zmarnował zdobywca pierwszej bramki, Ibisevic – zrehabilitował się jednak, gdy w 71’ wykorzystał błąd naszego defensywnego pomocnika Dennisa Agogo i wyjście Langera z bramki, zgrywając piłkę głową do wbiegającego Edu, który nie miał żadnych problemów w umieszczeniu jej w siatce z odległości jednego metra. Rzuciliśmy się do desperackich ataków, ale swoje szanse marnowali kolejno Rosenthal, Banovic, Lauth i Matmour. Nadzieja powróciła, gdy na trzydzieści sekund przed końcem ten ostatni został sfaulowany w polu karnym, do jedenastki podszedł Ivica Banovic i pewnym strzałem w prawe okienko bramki dał nam tak bardzo upragnione zwycięstwo!

 

19/34 [15.] Freiburg — Hoffenheim [14.] 3:2

 

42’ I. Banovic 1:0

44’ V. Ibisevic 1:1

47’ B. Lauth 2:1

72’ Edu 2:2

90’ I. Banovic 3:2 rz. k.

 

Langer – Krmas (72’ Ibertsberger), Butcher, Khizaneishvilli, Konrad (72’ Ali Gunes) – Agogo – Olle-Olle (45’ Rosenthal), Sanou, Matmour – Banovic – Lauth

Odnośnik do komentarza
Zdrowy jesteś? W rodzinie wszystko gra?

Czytając to robi się nieprzyjemnie [delikatnie ten fakt ujmując].

:doh!:

 

Z rodziną wszystko fajnie, dzięki, że pytasz. To tylko opowiadanie, więc nie bierz wszystkiego aż tak na serio. Pawłowski zniszczył głównemu bohaterowi życie, zabił mu rodziców i siostrę, skazał na życie w domu dziecka bez większych perspektyw, więc raczej nie było mu przykro, gdy wypełniał swoją zemstę. Jest to złe rozwiązanie - co później miało być podjęte w tekście, szkoda, że muszę teraz trochę zdradzić - ale w końcu 15 lat to wiek, w którym do głowy strzelają różne pomysły, a bohatera nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc je porzucić.

Odnośnik do komentarza
Zdrowy jesteś? W rodzinie wszystko gra?

Czytając to robi się nieprzyjemnie [delikatnie ten fakt ujmując].

:doh!:

 

Z rodziną wszystko fajnie, dzięki, że pytasz. To tylko opowiadanie, więc nie bierz wszystkiego aż tak na serio. Pawłowski zniszczył głównemu bohaterowi życie, zabił mu rodziców i siostrę, skazał na życie w domu dziecka bez większych perspektyw, więc raczej nie było mu przykro, gdy wypełniał swoją zemstę. Jest to złe rozwiązanie - co później miało być podjęte w tekście, szkoda, że muszę teraz trochę zdradzić - ale w końcu 15 lat to wiek, w którym do głowy strzelają różne pomysły, a bohatera nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc je porzucić.

Człowieku! Szczegółowo pisałeś na forum bestialskie morderstwo z premedytacją. :doh!:

Rozumiem, że tłuamczysz się, że "to tylko op", ale sam pomysł napisania czegoś takiego na "potrzeby opa" jest chory i co najmniej niestosowny.

Nie zauważasz tego?

Odnośnik do komentarza
Człowieku! Szczegółowo pisałeś na forum bestialskie morderstwo z premedytacją. doh.gif

Rozumiem, że tłuamczysz się, że "to tylko op", ale sam pomysł napisania czegoś takiego na "potrzeby opa" jest chory i co najmniej niestosowny.

Nie zauważasz tego?

 

Ja z kolei rozumiem Twoje oburzenie i wiem, że w takiej sprawie nie przekonam Cię żadnymi argumentami. Powiem tylko, że dużo pisarzy (choć nie tylko - filmowcy, artyści i tak dalej) do dobrego warsztatu dodało rzeczy wstrząsające i "co najmniej niestosowne", jak to określiłeś i wyszły popularne rzeczy, choć wywołujące skrajne emocje (ot, choćby Stephen King i jego "Regulatorzy", których niedawno ukończyłem czytać). Jak do tej pory, administratorzy nie mieli nic przeciwko "Dwóm siostrom", ale jeżeli to się zmieni - no cóż...

Odnośnik do komentarza
Zdrowy jesteś? W rodzinie wszystko gra?

Czytając to robi się nieprzyjemnie [delikatnie ten fakt ujmując].

:doh!:

 

Z rodziną wszystko fajnie, dzięki, że pytasz. To tylko opowiadanie, więc nie bierz wszystkiego aż tak na serio. Pawłowski zniszczył głównemu bohaterowi życie, zabił mu rodziców i siostrę, skazał na życie w domu dziecka bez większych perspektyw, więc raczej nie było mu przykro, gdy wypełniał swoją zemstę. Jest to złe rozwiązanie - co później miało być podjęte w tekście, szkoda, że muszę teraz trochę zdradzić - ale w końcu 15 lat to wiek, w którym do głowy strzelają różne pomysły, a bohatera nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc je porzucić.

Człowieku! Szczegółowo pisałeś na forum bestialskie morderstwo z premedytacją. :doh!:

Rozumiem, że tłuamczysz się, że "to tylko op", ale sam pomysł napisania czegoś takiego na "potrzeby opa" jest chory i co najmniej niestosowny.

Nie zauważasz tego?

A ja proponuje nie czytac jak sie nie podoba, wyjsc na powietrze albo na dobre piwo.

Odnośnik do komentarza
Zdrowy jesteś? W rodzinie wszystko gra?

Czytając to robi się nieprzyjemnie [delikatnie ten fakt ujmując].

:doh!:

 

Z rodziną wszystko fajnie, dzięki, że pytasz. To tylko opowiadanie, więc nie bierz wszystkiego aż tak na serio. Pawłowski zniszczył głównemu bohaterowi życie, zabił mu rodziców i siostrę, skazał na życie w domu dziecka bez większych perspektyw, więc raczej nie było mu przykro, gdy wypełniał swoją zemstę. Jest to złe rozwiązanie - co później miało być podjęte w tekście, szkoda, że muszę teraz trochę zdradzić - ale w końcu 15 lat to wiek, w którym do głowy strzelają różne pomysły, a bohatera nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc je porzucić.

Człowieku! Szczegółowo pisałeś na forum bestialskie morderstwo z premedytacją. :doh!:

Rozumiem, że tłuamczysz się, że "to tylko op", ale sam pomysł napisania czegoś takiego na "potrzeby opa" jest chory i co najmniej niestosowny.

Nie zauważasz tego?

Sienkiewicz jeszcze bardziej dokladniej opisywal tego typu rzeczy - i jest to obowiazkowe zarowno w podstawowce jak i ogolniaku. Wyluzuj czlowieku - to jest lietarura moze nie jest najwyzszych lotow ale zawsze literatura.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...