Skocz do zawartości

Götterdämmerung


Feanor

Rekomendowane odpowiedzi

Wątły wstał.

W przypadku Wątłego słowotwórstwo czerwieni się i przestępując z nogi na nogę cicho przeprasza. Dwa słowa z wcześniejszego zdania niby i w sensie ogólnym opisują sytuację, ale jakże ją spłycają. Proces wstawania Wątłego był niczym orogeneza, z wieloma zjawiskami towarzyszącymi: jękiem uwalnianego spod potwornego nacisku fotela, niemal słyszalnym hukiem jego monstrualnie dużego serca, żałosnym protestem podłogi i tynkiem sypiącym się z sufitu nad żyrandolem po kolejnym, tradycyjnym już uderzeniu w niego głową Wątłego. Wszystko to działo się jakby w zwolnionym tempie, zanim bowiem górne partie Wątłego osiągały swoje sufitowe peryhelium upływały całe sekundy podczas których ręka sama zaczynała szukać CD z "Tako rzecze Zaratustra" Straussa.

Jeśli to prawda, że trzepot skrzydeł motyla potrafi wywoływać huragany, to na Malajach powinno się teraz ogłaszać stan zagrożenia tsunami.

Prócz mnie zjawisko to obserwował również Stróżyna. Dopijaliśmy właśnie w moim biurze kawę po ostatnim meczu. Na inne trunki brakowało nastroju.

Po remisie z Trier przyszła upokarzająca porażka z Wehen 0-1. Po słabiutkim występie z poprzedniego spotkania Polder znowu został posłany na ławkę, ale jego zmiennik Geiger przeciwników zaskoczył jedynie swym nazwiskiem. Przez cały mecz oddaliśmy tylko jeden celny strzał - a Wehen było na 14 miejscu w tabeli. Vanitas...

Jakoś utrzymaliśmy się na 8 miejscu. 4 dni później starliśmy się u siebie z Stuttgarter Kickers, drużyną depczącą nam po piętach w tabeli (9 pozycja). Nie zagraliśmy nawet źle, przywrócony do łask Polder strzelił dwie bramki, ale w drugiej połowie goście wyprowadzili dwie zabójcze kontry. Mecz skończył się wynikiem 2-2, spadliśmy na 10 miejsce a Stróżyna pierwszy raz zaczął krzyczeć na zawodników. Menedżerka szybko odziera z nieśmiałości.

Dziś z kolei również u siebie graliśmy z Koblencją. Goście znajdują się na 5 pozycji, więc gazety z uwagi na nasze 4 mecze bez zwycięstwa zamieściły wczoraj artykuły przypominające nekrologi. Zaczęło się jeszcze gorzej.

Już w 3 minucie Guscinas nie trafił w pustą bramkę. Obrona Bayreuth w tym momencie rozważała jakiś skomplikowany problem egzystencjalny. Dwie minuty później podobną sytuację zmarnował Vera. W 14 minucie Dzaka.

Widząc nieporadność napastników gości, uprzejmy Konjevic sam wpakował piłkę do naszej bramki. Prawdziwa słowiańska gościnność.

Stróżyna wydał ofensywne dyrektywy drużynie podciągając Sztylkę do środka... i naprawdę zadziałało. W 26 minucie akcja Endlera i Poldera prawie skończyła się bramką. W 33 minucie wnuk bohatera spod Tobruku podał idealnie piłkę Agafonowi, a ten przelobował bramkarza. Remis. 3 minuty później jeszcze Poyet próbował skopiować wyczyn Polaka, ale bezskutecznie. Gra się uspokoiła, moim głąbom wystarczał najwyraźniej remis.

Druga połowa zaczęła się wbrew mojemu pesymizmowi od bramki Poldera. 2-1! Później jednak zaczęło być bardzo źle. Rozeźleni sytuacją piłkarze Koblencji atakowali raz za razem. W 54 minucie osiągnęli remis, a do 74 minuty mieli pięć następnych sytuacji bramkowych. Gebauer jednak najwyraźniej podpisał jakieś krwawe cyrografy.

A w 75 minucie Poyet strzelił na 3-2!!!! Na stadionie zapanowało szaleństwo! No, w każdym razie takie małe szaleństwo obliczone na 2000 porządnych, ustawionych w życiu Niemców.

Szybko zresztą nawet to się skończyło. W 80 minucie było 3-3. Gebauer podpisał cyrografy z jakimś piekielnym pionkiem.

W 92 minucie spotkania Konjevic wyłuskał piłkę Goscinasowi i podał do bramkarza.

Gebauer kopnął na oślep do przodu.

Trafił Endlera w plecy.

Ten jakimś cudem opanował piłkę. Uznał, że skoro ją już ma, to może pobiec do przodu.

Podał Agafonowi, ten jednak oddał ją błyskawicznie bojąc się, że za chwilę będzie musiał pomyśleć co z nią zrobić.

Endler dostrzegł Gustavo na polu karnych...

...Poyet wyskoczył...

...bramkarzowi gości przed oczyma przeleciał kalejdoskop scen jego życia (nie był nim zachwycony)...

...piłka zatrzepotała w siatce.

4-3!

Liniowy podniósł tą swoją pieprzoną chorągiewkę...

30 minut później zakończył się proces wstawania Wątłego. Spojrzeliśmy na niego wyczekująco. Takie wstawanie jest znaczące.

Wątły skrzywił się i niemal wypluł głęboką myśl:

- W starym kraju też tak sędziują.

 

3-3.

Odnośnik do komentarza

Zapadał zmrok. Rozmiękłe po ostatnich opadach boisko treningowe wyglądało jak bagno. Przedzierał się właśnie przez nie Wiesner, ukarany przez Stróżynę za pyskowanie w gazetach. Na poprzeczce jednej z bramek siedział Sylaba i dopingował go pochrząkiwaniem.

Sylaba wydawał arytkułowane dźwięki wyłącznie wtedy, gdy był głodny.

Koniec stycznia 2006 przyniósł roztopy. Siedziałem na ławce patrząc na niekończący się bieg Wiesnera. Obok siedział Windykator. Z Ingrid na kolanach. Dobrze się to komponowało z aurą. Nastrojem. Taka kolejna cegiełka do twierdzy mojego splina.

Ponad miesiąc temu, 10 grudnia, rezerwy Bayernu na chwilę zapomniały że wszyscy je tu biją i są na 17 miejscu. I nas zmasakrowały. Co prawda przegraliśmy tylko 2-3 (Polder 2), było to jednak skutkiem jedynie demonicznych koneksji Gebauera. Panowie z Bayernu biegali po nas z radością na ustach i śpiewem w sercu. Spadliśmy na 13 miejsce.

Cztery dni później ośmieszył nas Hoffenheim. Mecz zakończył się wynikiem 0-2 a Polder zagrał tak przeraźliwie, żenująco słabo, że zdenerwował nawet spokojnego zwykle Wątłego. Egzekucję odroczył Windykator.

Poldera i tak niemal straciliśmy. Zemdlał ze strachu i upadł wprost pod nogi Sylaby, chodzącej broni biologicznej. Sylaba był o krok od resuscytacji, ale Windykator odciągnął go od ofiary kotletem.

W sylwestra Ingrid zakomunikowała mi, że nasz związek nie ma sensu. Zrobiła to odziana w wydekoltowaną suknię bez biustonosza.

Hellenowie wierzyli w istnienie trzech bogiń losu, prawda? Nienawidzę tych tanich kurw. Tego dekoltu mogły mi chociaż wtedy oszczędzić.

Nowy rok przywitałem przytulony do Jacka Danielsa. Został mi już jedynie taki alkoholowy homoseksualizm.

Następnego dnia poszedłem do pracy ze szczerym zamiarem zwolnienia Ingrid. Okazało się jednak, iż Ingrid miała poważne atuty po swojej stronie. Przesiadywanie na kolanach Windykatora.

Tego wieczora zdradziłem Danielsa z Johnny Walkerem. Odtąd żyję w trójkącie.

Wczoraj, 28 stycznia rozpoczęła się druga runda rozgrywek. My zainaugurowaliśmy je meczem z Elversbergiem. Do składu wrócił Mendez, więc Dopierała wrócił na ławkę. Stróżyna zmienił nieco taktykę: ustawił dwóch zamiast jednego ofensywnego pomocnika. Mniej więcej poskutkowało. W 54 minucie Endler pokonał bramkarza gości i powiało optymizmem. W 92 minucie goście odpowiedzieli bramką... nieuznaną. Zwycięstwo po 7 meczach z rzędu bez trzech punktów i awansowaliśmy na 10 pozycję.

Ja zaś zostałem relegowany. Klęska z Ingrid sprowadziła mnie do parteru.

Sylaba zeskoczył z bramki, by ratować tonącego w błocie Wiesnera. Uśmiechnąłem się.

Są tacy, dla których mój koszmar jest niczym.

Odnośnik do komentarza

Do mojego gabinetu weszła Gwiazda. Zatrzasnęła drzwi. Zdarła z siebie obcisłą bluzkę. Bawaria to słoneczny kraj, skóra Gwiazdy przybrała odcień ciepłego brązu, co dawało oszałamiający efekt w zestawieniu ze śnieżną bielą jej stanika. Zsunęła spódniczkę...

To znaczy: zrobiłaby to wszystko, gdybym to ja był reżyserem tej historii. Ten, który dzierży mój los w rękach jest jednak obdarzony kamiennym sercem i spaczonym humorem. Nigdy nie byłem bliższy ateizmu.

Gwiazda weszła i chlasnęła mnie w twarz z otwartej dłoni. Potem poprawiła pięścią.

- Pan Dremov niepokoi się wynikami - wysyczała, masując dłoń. - Chcesz, by młody Stróżyna wpadł w jakieś kompleksy?

To trudne pytanie.

4 lutego rozegraliśmy mecz z Kaiserslautern II. Nie graliśmy źle. W sumie nawet mieliśmy przewagę. Nasza ofensywa grała jednak tak, jakby zbiorowo przeszła na ahimsę. Brońcie nas bogowie przed zrobieniem krzywdy przeciwnikowi.

To, że w ten sam sposób robimy krzywdę naszemu prezesowi naprawdę gówno nas obchodzi.

Przegraliśmy 1:3, jedyną bramkę strzelił Sztylka. Endler przez chwilę przypomniał sobie, iż Stróżyna uznaje go za obiecującego piłkarza i podał Sztylce piłkę w sposób, który zdemolował obronę gospodarzy. Ale to nie wystarczyło. Nie wystarczyło. Gospodarze strzelali cztery razy celnie na naszą bramkę, jeden raz trafiając Gebauera. Po meczu z naszym kochanym bramkarzem zamknął się Windykator i coś mu bardzo długo tłumaczył. Gebauer wyszedł z szatni 6 kilogramów lżejszy.

Spadliśmy na 12 miejsce.

10 lutego graliśmy u siebie z Aalen. 12 razy strzelaliśmy na ich bramkę. Cztery razy goście na naszą.

Raz strzeliliśmy celnie. Ta niesamowicie trudna sztuka udała się Mendezowi. Statystycy zaliczyli mu ten strzał chyba z litości. Piłka po prostu dokulała się pod nogi bramkarza Aalen.

Przegraliśmy 0:1. Wracając do domu przejechałem jakiegoś kota. Wrzuciłem wsteczny. Potem jedynkę. I znowu wsteczny.

- Nie oczekuję milczenia, tylko konkretnych zapewnień pomocy dla menedżera - warknęła Gwiazda. Ślicznie się gniewała, wydymała policzki i głęboko oddychała. Głęboko.

18 lutego znowu przegraliśmy. 1:2 ze Stuttgartem II (Sztylka). Na 8 naszych strzałów aż 2 były celne, więc niemal pękaliśmy z dumy. Jeden z tych celnych strzałów był co prawda z karnego, ale przecież i karne można pudłować, prawda? Prawda?

Mieliśmy rzecz jasna przewagę.

Spadliśmy na 14 pozycję. Strefa spadkowa coraz bliżej.

24 lutego zagraliśmy z Regensburgiem. Mendez po kontuzji ciągle grał rozczarowująco, więc zastąpił go Rączka. Wygraliśmy 2:0, obie bramki strzelił rezerwowy Geiger. Coś się chyba komuś na górze pomylił scenariusz zdarzeń. Awansowaliśmy na 13 pozycję.

Ażeby szybko skontrapunktować tę sytuację, Horst Trieschke, nasz klubowy księgowy, zakomunikował mi z grobową miną że jesteśmy na minusie. Poważnym. Poważniejącym.

Dwie godziny później Horst strzelił sobie w głowę co przekonało mnie, że nie żartował.

Na lutowy deser przyszła porażka 3:4 z Augsburgiem (Sztylka, Geiger 2). Polder znowu siedział na ławce i jęczał, jaki to on jest niedoceniany. Nie graliśmy nawet źle. Dwa trafienia Augsburga w 86 i 89 minucie potrafią jednak zepsuć to wrażenie.

- Zrobię co w mojej mocy, frau... - zakończyłem wyczekująco. Od pół roku próbowałem dowiedzieć się, jak ma na imię zabójczyni mego psa.

Tym razem włożyła kastet.

Odnośnik do komentarza

- Wyglądasz jak lump.

Moja stara, słodka Else.

- Chłopcy nie będą cię oglądać w tym stanie.

Moi chłopcy. Hans, który słowa "tata" i "skurwiel" używa jako synonimów oraz Dieter, bezradny niewolnik konsol do gier, który nie potrafi powiedzieć nic poza zdaniem "za chwilę, tato". Moi chłopcy.

- Heinz... Martwię się o ciebie. Dlaczego sobie to robisz?

Dlaczego? Niech pomyślę...

11 marca podejmowaliśmy Pfulledorf, drużynę numer 4 w lidze. Zamiast fatalnie ostatnio grającego Konjevicia zagrał Mayr. I zagrał nieźle. Co prawda Haushahn zagrał tak fatalnie, że termin "obrońca" w jego wypadku nabrało posmaku gorzkiej ironii, ale generalnie linia obrony zaprezentowała się nieźle. Straciliśmy tylko jedną bramkę. Odpowiedzieliśmy dwiema, jedną Geigera i drugą wbitą samobójczo przez obrońcę gości. Zwycięstwo... Miłe uczucie.

W następnym meczu rezerwy 1860 Monachium w bolesny sposób uzmysłowiły nam, jak bardzo beznadziejny jest ostatnio Haushahn. Beznadziejny, ohydny worek na rzygowiny. Obraza dla butów Adidasa, w których biegał. Chodzące oskarżenie swoich rodziców. Jego sprytne zagrania sprawiły, że przegraliśmy ten mecz 1:2 (Geiger), choć nie graliśmy źle.

Chyba się powtarzam.

Haushahn po meczu znalazł głowę swojego kota w muszli klozetowej.

O meczu z Darmstadt nie chcę myśleć. Nie chcę. Tak, było 0:3, ale ja tego nie pamiętam. Nie.

Zdesperowany Stróżyna zmienił totalnie taktykę. Zrezygnował z dotychczasowej taktyki i przeszedł na system 4-5-1. Do obrony wszedł Deffner. Naszym następnym przeciwnikiem był zespół Karlsruhe II.

Skończyło się na remisie 1:1. Przez prawie cały mecz prowadziliśmy po golu Geigera, lecz rzecz jasna ostatecznie musieliśmy stracić bramkę.

Wieczorem Windykator przypomniał mi, że potrafi być niemiłym facetem. Pięścią i butem. Przypominał z wyraźną pasją i zamiłowaniem. Wręcz z artyzmem, aczkolwiek w tamtym momencie nie do końca potrafiłem ocenić to z pełną obiektywnością. Na koniec Henryczek powiedział coś do mnie, ale nie do końca zrozumiałem, krew zalała mi uszy. Uśmiechnąłem się jedynie pokornie i odparłem, że się postaram.

Od tego czasu ciągle piję. To tłumi ból.

W związku z tym, moja droga Else: gdy wokół świat ryczy do uszu melodię Cwałujących Walkirii przypominając mi o moim prywatnym Ragnarok, to jak mogę do k***y nędzy pamiętać o goleniu? I prysznicu?

Uśmiechnąłbym się do niej, ale nie chciałem zdradzić się ze stratą trzech zębów. Więc jedynie spuściłem głowę i wyszedłem.

Odnośnik do komentarza

Nazywam się Heinz Wicklein. Dwójka dzieci, rozwodnik. Mam dom, dwa samochody i pistolet przy skroni.

Jest chyba 4 w nocy, jeśli to kogoś obchodzi. Włóczę się w poszukiwaniu nieskończoności. Dowlokłem się chyba do Wanfried.

Przez głowę przelatywaly mi wyniki ostatnich meczów. 0:0 z Eschborn. 0:1 z Trier. 0:1 z Wehen. 3:2 z Stuttgarter Kickers (Geiger 2, Poyet). Nieważne, ostatnie akordy mojego zmierzchu.

Else kogoś znalazła. Wtedy, w korytarzu nie zwróciłem na to uwagi. Wisiało tam jej zdjęcie z jakimś aryjczykiem czystej krwi.

Ingrid była w ciąży. Windykator promieniał.

Spojrzałem na osrebrzony księżycowym blaskiem Wahnfried i uśmiechnąłem się smutno. Nie tak wyglądał Götterdämmerung w moim wydaniu, prawda? Ludzie odchodzą mniej efektownie, panie Wagner.

Zamknąłem oczy.

Panie Dremov, będzie pan musiał uznać mój dług za te Białorusinki za zamknięty.

Pomyślałem o Gwieździe i pociągnąłem za spust.

 

 

 

eot

Odnośnik do komentarza

Pewnie z powodu braku czasu. I tak przyjąłeś ciekawą formę i stosunkowo mało czasu spędzałeś na pisaniu, bo w jednym poście opisywałeś bez szczegółów kilka kolejek. No ale tworzenie ciekawej fabuły też pochłania czas. No chyba że skończyła Ci się motywacja po serii porażek.

:missu:

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...