Skocz do zawartości

Dopóki śmierć nas nie rozłączy


citko

Rekomendowane odpowiedzi

Marcin Chybiorz sprawiał wrażenie zmotywowanego po słowach, które wygłosił po meczu Donkey.

 

 

54.

 

 

Cztery dni później pojechaliśmy do Szczecina, gdzie po sześciu latach przerwy zawitała w końcu Ekstraklasa na Floriana Krygiera. Epizod z pamiętną brazylianą Antoniego Ptaka wszyscy w Szczecinie mieli już za sobą i teraz czuć było w powietrzu nadzieję na całkowitą normalność w Pogoni. Niektórzy hura optymiści przewidywali jej powrót na europejskie salony już po tym sezonie, ale sami przyjechaliśmy tam w jasnym celu – wygrać i wyekspediować w siną dal krnąbrne myśli z głów rywali.

 

Kontuzje z ostatniego meczu spowodowały, że i tym razem zastosować musieliśmy, dość powiedzieć, szeroką rotację w składzie. Do bramki w miejsce Jurka Dudka powrócił Maciej Mielcarz, na środku obrony partnerem wyśmienitego w ostatnim czasie Hachema Abbesa (zdobył dwa mecze z rzędu tytuł zawodnika meczu) został Chilijczyk Sebastian Roco, zaś na lewej stronie w miejsce debiutującego w lidze w ostatnim meczu Dariusza Zawadzkiego wszedł Rafał Augustyniak. Na skrzydle nie będącego w pełni formy Denisa Glavinę zastąpił Bartosz Ślusarski, a w środku obok Mindaugasa Panki stanął tym razem Fin Riku Riski. Partnerem Mehdi Ben Dhifallaha w miejsce kontuzjowanego Sebastiana Jaime został Nicolas Medina.

 

Fatalnie weszliśmy w to spotkania, skoro tylko Robert Małek gwizdnął po raz pierwszy, a 27. sekund później przegrywaliśmy już po bramce Mikołaja Lebedyńskiego. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kim jest dla Pogoni 22-letni Lebedyński, ale teraz już to zapamiętam i na pewno wyciągnę wnioski w rewanżu. Wyglądało bodaj na to, że zlekceważyłem umiejętności wychowanka Arkonii Szczecin, na którego już wtedy polecić miałem moim obrońcom podwojone, krótkie krycie. Gdybym to zrobił, być może udałoby się nam uniknąć dwóch goli, które zdobył w przeciągu pozostałych minut do zakończenia pierwszej połowy. Ale od początku.

 

Gol na 1:0 dla Pogoni rozsierdził moich podopiecznych do takiego stopnia, że jeszcze nim minął pierwszy kwadrans gry, wygrywaliśmy. Dwukrotnie celnymi uderzeniami popisał się Medina, który najpierw wykorzystał dośrodkowanie Ślusarskiego (praktycznie identyczna bramka padła w ostatnim meczu z Jagiellonią) i strzałem z nogi, z najbliższej odległości, pozostawił Radosława Janukiewicza bez szans, a trzy minuty później wykończył dośrodkowanie Łukasza Brozia efektownym szczupakiem. Niewątpliwie zostałby z marszu bohaterem tego spotkania, gdyby w 19. minucie, po minięciu jednego z obrońców, jego uderzenie miast od słupka zakotwiczyło z charakterystycznym szelestem w bramce. Skoro więc naszemu zawodnikowi nie udało się skompletować klasyczny hattrick w tym meczu, to oczywiście nagroda należała się temu, komu ów wyczyn się udał. Lebedyński był bezbłędny zarówno w 32. minucie, kiedy zwiódł Abbesa jak juniora, jak i już w przedłużonym czasie pierwszej połowy, gdy świetnie wyszedł na wolne pole do piłki, którą zaadresował mu Dragan Pajlić.

 

Po tym jak w drugiej połowie, pomimo usilnych prób z naszej strony, rezultat nie uległ zmianie, musieliśmy się pogodzić z trzecią w tym sezonie porażką. Wynik, podobnie jak ten z meczu z Jagiellonią, zupełnie nas nie satysfakcjonował, ale gdyby było to możliwe, tym razem remis przyjęlibyśmy z otwartymi ramionami

.

24.10.2012, 19:30, Szczecin, stadion im. Floriana Krygiera: 5.009 widzów;

EKSTRAKLASA (10/30); [7.] Pogoń Szczecin (3) 3:2 (2) Widzew Łódź [2.]

BWft9.png 1:0 - Mikołaj Lebedyński '1

BWft9.png 1:1 - NIcolas Medina '12

BWft9.png 1:2 - Nicolas Medina '15

BWft9.png 2:2 - Mikołaj Lebedyński '32

BWft9.png 3:2 - Mikołaj Lebedyński '45+1

 

Pogoń: Radosław Janukiewicz 6.9 — Peter Hricko olzQM.png 6.6 (74' Mateusz Kowalski 6.5), Błażej Radler 6.9, Antoni Łukasiewicz 6.9, Dragan Pajlić 6.9 — Adrian Budka 6.9 (57' Daniel Wólkiewicz 6.4), Bartosz Ława © olzQM.png6.9, Paweł Hajduczek olzQM.png6.9, Przemysław Pietruszka 6.9 (63' Mateusz Szałek olzQM.png6.8) — Donald Djousse 8.8 — Mikołaj Lebedyński olzQM.png1AxP3.png9.4.

 

Widzew: Maciej Mielcarz 6.8 — Łukasz Broź © 7.0, Sebastian Roco olzQM.png7.0, Hachem Abbes 5.9 (77' Damian Zawadzki n/s), Rafał Augustyniak 6.0 (35' Ugochukwu Ukah 6.7) — Bartosz Ślusarski 6.9, Riku Riski 6.8, Mindaugas Panka 6.8, Marcin Kaczmarek 7.1 — Nicolas Medina 8.8, Mehdi Ben Dhifallah olzQM.png6.6 (77' Przemysław Oziębała n/s).

Odnośnik do komentarza

Brachu, powiedziałbym, że największym problemem w tej wersji FMa dla mnie są napastnicy rywala, którzy są zarówno szybcy Lebedyński (przyspieszenie, szybkość 14), jak i wysocy, dobrze główkujący (gra głową, skoczność 13). Takie statystyki atrybutów jak na polskie realia są zabójcze dla obrońców. A dla mnie to już w ogóle.

Minęły czasy mojego ulubionego FMa (2006), kiedy tylko włączając mecz, wiedziałem już, czy wygram czy przegram :P

————————————————————————————

 

55.

 

 

Podróż powrotna ze Szczecina ciągnęła się niemiłosiernie długo, na domiar wszystkiego ostatni posiłek spożyłem tego dnia przed południem, więc kiszki grały mi marsza, a przed oczami cały czas pokazywała mi się dobrze znana wszystkim sylwetka Małego Głodu. Pośrednio w związku z tym wpadł mi głowy pewien pomysł.

 

Przed Poznaniem, nim na dobre wjechaliśmy na autostradę A2, którą ciągnęła się aż do samej Łodzi, kazałem kierowcy zatrzymać się na zapełnionym po brzegi parkingu łączącym jakąś podrzędną stację benzynową z McDonaldem.

Pan Rysiek, kierowca, nie był zbytnio zadowolony z faktu, że musi zakotwiczyć w ciasnym przesmyku powstałym przez źle zaparkowane autokary, ale po dwóch próbach użycia wstecznego biegu, ta sztuka udała mu się na piątkę z minusem.

 

— No, na co się gapicie? Wysiadajcie! — Stanąłem na środku przejścia w autokarze i zacząłem drzeć się na zawodników. Spojrzałem na zegarek, by dokładnie zmierzyć czas. Wskazówka mojego lśniącego Rolexa pokazywała 23:17. — Za trzy minuty widzę wszystkich w McDonaldzie. Macie niepowtarzalną szansę nieco mnie ożebraczyć. Stawiam każdemu żarcie! Minimum jedzenia na głowę to hamburger, frytki i cola, nie żartuję!

 

Większość spojrzała po sobie z niedowierzaniem, a ci co spali, szturchnięci przez najbliższych sąsiadów, ocierali oczy w prawdziwej dezorientacji. Przypuszczam, że mogli być w szoku. Życie piłkarza to nie tylko czas poświęcony na trening i mecze. W profesjonalnym klubie, którym przecież byliśmy, trzeba było przestrzegać pewnych reguł, a jedną z nich była zdrowa dieta. Sami dobrze wiedzieli, kiedy coś zjeść i na co mogą sobie pozwolić. Ich małżonki oraz mamusie, z którymi mieszkali, były pod tym kątem naprawdę świetnie wyszkolone. A gdy zdarzały się im już jakieś grzeszki (Ukah uwielbia na przykład polskie hamburgery), to sami wiedzieli, co muszą zrobić, by swoje winy (odłożone w postaci tłuszczu na brzuchu) odpokutować.

 

— Marcin, ty się dobrze czujesz? — zagadnął do mnie Sławek Szczepański, który pełnił funkcję kierownika pierwszej drużyny. Jego głos był co najmniej dziwny.

— Stary, nigdy nie czułem się lepiej — odpowiedziałem z entuzjazmem. — Chodźmy! — Ponagliłem ręką w geście, żeby szedł za mną. Ukah jako pierwszy otwierał drzwi do jednego z najpopularniejszych barów szybkiej obsługi w kraju.

 

Przy kasach tłoczyły się trzy bardzo ładne dziewczyny. Chwilę trwało, nim obsłużyły tych klientów, którzy zjawili się w McDonaldzie przed nami, gdy nadeszła moja kolej. Na przeciw mnie stanęła czarnowłosa, dość niewysoka dziewczyna, o bardzo delikatnym wyrazie twarzy. Czerwona koszulka z logo McDonald's górowała wyraźnie na wysokości piersi, a ciasne jeansy podkreślały niezwykle smukłą sylwetkę.

— Pani Moniko — spojrzałem na plakietkę, usadowioną na popiersiu, podczas gdy moja dłoń szarmancko powędrowała na opartą o ladę dłoń dziewczyny i przytrzymała ją w delikatnym uścisku. — jesteśmy drużyną sportową i bardzo bym prosił o jedną przysługę. Niech pani zawoła tutaj kierowniczkę, jeśli oczywiście jest, albo swojego przełożonego.

Dziewczyna spaliła się delikatnym rumieńcem i zaczęła nawoływać swoją przełożoną.

— Daria, Daria! Chodź tutaj na chwilę.

 

Kierowniczka Daria (jak zwał, tak zwał) nie była już tak urodziwą co jej nieco młodsze widać koleżanki przy ladzie. W tej niebieskiej koszuli nawet cycki miała małe.

Szybko wyjaśniłem kwestię, by wszystkim chłopakom ubranym w sportowe stroje wydawać jedzenie bez konieczności zapytywania o zapłatę. Z portfela wyciągnąłem cztery banknoty dwustu złotowe jako zaliczkę, w razie czego, policzyć mieliśmy się jak już wszyscy się najedzą.

 

Chłopaki pożerali stosy tak zwanych McZestawów, hamburgerów, frytek i wypijali litry coli. Większość zaopatrywała swoje żołądki w Big Macki, ale byli też tacy, którzy jedli Tortillę i McChickeny (Ben Dhifallah z racji, że religia nie pozwala mu na jedzenie wieprzowiny, wybrał dwa McChickeny w zestawie). Tylko Przemek Oziębała zrobił wyjątek. Stałem akurat przy kasie, mając na myśli uraczyć się trzema pikantnymi Kurczakburgerami i McFlurry z polewą karmelową, gdy usłyszałem jego zamówienie.

— Dla mnie cola zero i mała sałatka.

— Do tego dwa razy duże frytki, 15 McNugetsów, duża cola i jakiegoś loda — wtrąciłem trzy grosze w jego zamówienie.

— Trenero, no co ty — wybałuszył oczy w moją stronę.

— Nie słyszałeś, co mówiłem przy autokarze? Jedz chłopie, bo za niedługo nam znikniesz — mówiąc to, miałem na myśli fakt, że jest jednym z bardziej chucherkowatych napastników w drużynie.

— Ale trenerze przecież dieta! Nie jestem przyzwyczajony do jedzenia o tak późnej porze. Poza tym po meczu zjadłem kanapkę przygotowaną przez moją dziewczynę.

— Jak tego nie zjesz, to nie zagrasz w kolejnym meczu z Lechem — zagroziłem surowo.

 

I jadł. A w zasadzie jedliśmy. Przysiedliśmy się do jednego stolika, który znajdował się niedaleko kasy i obserwowaliśmy pracujące za ladą dziewczyny.

— Ta blondynka jest niczego sobie. — Przemek zamarzył się, podczas gdy trzynasty nugets grzązł mu już w ustach.

— Nie, lepsza jest ta czarna. Monika — upierałem się, zerkając na spontanicznie uśmiech, który posłała do klienta. Jakiś olbrzym składał właśnie chyba olbrzymie zamówienie, bo rozmawiali z sobą jakieś dwie minuty.

— Znasz ją, trenero?

— Nie, ale miała tak napisane na plakietce. Fajna.

— Szło by — odpowiedział, jak na prawdziwego samca kotnego przystało. W klubie przezywano go przecież coś w stylu "Alvaro".

 

Zbliżała się północ, a najedzone brzuchy powoli opuszczały bar i udawały się z powrotem do autokaru. Uregulowałem rachunek, dopłacając do interesu 63 złote. Oczywiście zostawiłem całą setkę. Tak skromny napiwek należał się każdej z osobna z tych ciężko pracujących tam dziewczyn. Restaurację powoli przygotowywano na zamknięcie, czynne pozostać miało tylko stanowisko McDrive'u dla podróżnych kierowców. Gdy otwierałem drzwi wyjściowe, nieco wcześniej upewniając się, że wszyscy już wyszli, poczułem, że ktoś nadbiegł i delikatnie trącił mnie w ramię.

 

— Przepraszam, przepraszam! — Zadyszana pracownica w ostatniej chwili zatrzymała mnie drzwiach. Była to Monika.

— Tak, słucham? — odpowiedziałem zaskoczony. Jej rumiane policzki świadczyły o tym, że nagabywanie obcych facetów, nie należało do czynności, które robiła na co dzień.

— Czy ja mogłabym, czy mogłabym... No wie pan, miałam tyle na głowie, że nie zrobiłam tego wcześniej — tłumaczyła się, szukając najwyraźniej odpowiednich słów. — Czy mogłabym prosić pana o autograf dla brata?

Byłem w totalnym szoku. Chwilę stałem tak jak pajac i analizowałem to, co do mnie powiedziała.

— Jestem Marcin. Mów mi Marcin. — Podałem swoją dłoń.

— Monika. — Odwzajemniła uśmiech. Chwilę milczenia przerwała sama: — Mój brat jest wielkim fanem Widzewa. Będzie zachwycony, gdy otrzyma twój autograf.

— Jak ma na imię brat?

— Darek.

 

Co prawda, składanie autografów pozostawało raczej w woli zawodników aniżeli samych trenerów, no ale w sumie skąd biedna dziewczyna mogła wiedzieć o tym, że nie reprezentuje tej grupy? Byłem przecież młody i wyglądałem na jednego z nich. Nie mniej jednak zdziwiło mnie, że nie podeszła do Jurka Dudka czy Łukasza Brozia, ale po chwili analizy doszedłem do realnego wniosku: sama przecież wspomniała, że nie miała na to wcześniej czasu, a gdy zwrócona została jej wolność w restauracji, zostałem w niej już tylko sam.

 

— Przepraszam na moment. — Porwałem kartkę papieru i długopis, który mi przyniosła i wyszedłem na zewnątrz. Po pięciu minutach zjawiłem się już z powrotem. Kartka ociekała szaroniebieskim tuszem podpisów wszystkich, którzy byli w Szczecinie. Wyglądała na szczęśliwą.

— Darek będzie wniebowzięty. Dziękuję! — krzyknęła radośnie, wzbiła się na palce i po chwili musnęła mnie w policzek.

Totalnie mnie zamurowało. Raczej nie czekała na moją odpowiedź, bo jak szybko się pojawiła, tam szybko stamtąd czmychnęła, znikając w drzwiach personelu restauracji. Świetne pożegnanie.

 

Poczłapałem do autokaru, którego silnik powoli rozgrzewał się do dalszej drogi, przywodząc w myślach uśmiech naprawdę uroczej dziewczyny, którą przed momentem poznałem. W środku zwróciłem się do piłkarzy.

— Jutro macie panowie wolne, czy to się wam podoba, czy nie. Nie chcę widzieć żadnego z was w klubie, zrozumiano?

— Ale trenero, jutro jest piątek. To kiedy będziemy trenować, dzień przed meczem? — Zdziwiony Ukah z pełnymi ustami męczył trzeciego z kolei Shake'a.

Zrozumiałem swój błąd. Było przecież już grubo po północy.

— W takim razie widzimy się o 13 w piątek. Wszyscy! — podkreśliłem ostatnie zdanie i ułożyłem się wygodnie na swoim miejscu. Zasnąłem jak dziecko, tuląc się do szyby. Obudziłem się dopiero w Łodzi.

Odnośnik do komentarza

Donkey, nie przesadzasz aby? Dzięki;)

MoA!!!, braki w realu trzeba nadrabiać w życiu fabularnym.

56.

 

 

Trzeci z kolei czwartek chłodnego i deszczowego października był dniem wolnym od pracy dla wszystkich piłkarzy Widzewa identyfikującymi się grą w pierwszym zespole. W klubie na podwójnym gazie pracowały za to wszystkie zespoły młodzieżowe, a na braku treningu pierwszego zespołu skorzystała najbardziej ekipa Młodej Ekstraklasy Tomka Kmiecika, która przeniosła się na główną płytę boiska.

 

Nazajutrz trening seniorów miał odbyć się punkt 13, czyli nieco później niż zazwyczaj. Ogólnie rzecz biorąc, dotychczas działaliśmy według ściśle zaprogramowanego harmonogramu, który końcem każdego miesiąca ustalany jest przez wszystkich trenerów na specjalnie ku temu powoływanych zebraniach sztabu szkoleniowego. Jako że w autokarze, podczas powrotu z meczu ligowego ze Szczecina, zaświtała mi pewna myśl, którą zamierzałem wcielić w życie, harmonogram, przynajmniej do niedzielnego spotkania z Lechem Poznań, stracił ważność. Oczywiście mój pomysł musiał uprzednio zostać zaaprobowany przez współpracowników, ale z tym nie było większego problemu – otrzymałem 100% wotum ufności co do swoich zamierzeń.

 

Łukasz Broź i spółka zaparkowali swoje bryki na klubowym parkingu i powoli szatnia piłkarzy zapełniała się. Ugo Ukah przyjechał oczywiście taksówką, albowiem pamiętna afera związana z zatrzymaniem piłkarza przez funkcjonariuszy za jazdę pod wpływem alkoholu (w przepisie na 90minut.pl pojawił się mały chochlik – powinna widnieć data 20 kwietnia 2012 roku), skończyła się dla piłkarza utratą prawa jazdy na jeden rok.

Gdy już wszyscy się przebrali i poczęli powoli opuszczać szatnie na podobieństwo dorastających piskląt wynoszących się z rodzimych gniazd, zagrodziłem wylot korytarza prowadzący na główną płytę boiska i zawracałem wszystkich z powrotem. Zza winklem stał już portier, Pan Henio (znacie go, kiedyś pokazywałem Wam jego zdjęcie z imprezy), wskazując drogę, którędy mieli udać się dalej. U wrót tylnego wejścia do sali konferencyjnej stał syn prezesa, a mój kuzyn, Mateusz Cacek (dla przypomnienia: 28, POL; scout), i zapraszał wszystkich do środka.

 

Nikt nie wiedział, co jest grane, nie licząc sztabu szkoleniowego (który w większości miał wolne) i Jurka Dudka, który zajmował się przecież dodatkowo szkoleniem bramkarzy. Spoglądali po sobie nieswojo, niektórzy wszczynali konspiracyjne rozmowy.

 

Najpierw nas tuczy jak jakieś tuczniki, a teraz będzie się na nas wyżywać za tą porażkę z Pogonią — zaszeptał Michał Pytkowski do swojego rówieśnika z Finlandii.

Riku Riski nie umiał jeszcze polskiego, więc był generalnie jednym z tych zawodników, do których zwracano się na ogół w języku angielskim. Mimo wszystko zgadzał się z każdą uwagą naszego trzeciego bramkarza.

Tak, tak.

— A może przyjedzie ktoś sławny? Pele albo jakiś inny Maldini?

— Paolo Maldini, tak, tak.

— Jak myślisz, po co nas tu zgromadził? Moim zdaniem będziemy analizować każdy błąd popełniony przez nas w tym meczu.

— Tak, tak.

— Popatrz na trenera i ten wielki biały ekran wielkości stołu pingpongowego. Synalek prezesa pomaga mu podpiąć do laptopa ten projektor, ooo tam! — Wskazał palcem, by Riski zwrócił na niego uwagę. — Założę się, że będzie analiza również twoich błędów. Albo jak straciłeś piłkę na rzecz Hajduczka, który później uderzył na naszą budę.

— Tak, tak.

— Zastanawiam się, dlaczego kazał się nam przebierać. Może temu, byśmy poczuli się mniej więcej tak, jak na boisku, gdy będzie o tym cały czas gadał?

— Tak, tak.

— Chyba, że pokaże nam film o McDonaldzie. Na dysku twardym w laptopie ma filmik o tym, z czego powstaje tam mięso i w jak niehumanitarnych warunkach są zabijane zwierzęta.

— Tak, tak.

Riku — zwrócił się w końcu w jego kierunku, patrząc mu w oczy — zaczynasz mnie denerwować tą gadką.

— What do you fucking say?

Pytkowski opuścił głowę w dół i zasłonił twarz dłonią w geście facepalma.

 

 

Przygotowaliśmy konferencyjną specjalnie na potrzeby całej pierwszej drużyny. Teoretyczne treningi taktyczne nie były dla piłkarzy niczym nowym, ale wielogodzinne meetingi – i owszem. Z tego względu potrzeba zamiany twardych ławek w szatni na miękkie krzesła była niezbędna. Dokładnie 33 krzesła rozłożone zostały w niej w taki sposób, żeby każdy zarówno dobrze widział mnie, jak i ekran projektora, z którego chciałem skorzystać. Piątek do godziny 19 poświęciliśmy na analizę nie tylko przegranego spotkania z Pogonią, ale też remis z Jagiellonią i porażkę z Polonią Warszawa. Sobotę od godziny 8 rano do 16 zapinaliśmy na ostatni guzik kryptonim o nazwie 'Lech Poznań'.

 

Ten nietypowy trening, który zaserwowałem podopiecznym, był jedyny w swoim rodzaju. Zero obciążeń fizycznych, tylko umysłowy. Sobotnie spotkanie spuentowałem kawałem.

 

Jaś wrócił z samymi dwójami na świadectwie. Ponieważ ojciec przez cały rok suszył mu głowę o oceny i czepiał się nauki, syn bał się jak diabli pokazać świadectwo. Ojciec zamiast rzucać gromy i lać paskiem zaprosił syna na fotel. Syn usiadł niepewnie. Ojciec wyjął papierosy:

— Zapal synu...

— Tato, no co Ty, ja nie palę...

— Pal, synu!

Zapalili. Po chwili ojciec otworzył barek i wyjął szkocką.

— Napij się synu...

— Tata, daj spokój, ja nie piję...

— Pij, jak ojciec daje!

Napili się. Ojciec wyjął z tapczanu Playboya.

— Masz oglądaj...

— No nie, Tata nie wygłupiaj się...

— Oglądaj!!!

Siedzą, popijają, czas płynie leniwie. Syn już całkiem się wyluzował, sięgnął sam po papieroska, lekko szumi mu w głowie. Przerzuca kartki Playboya, zaciąga się z widoczną przyjemnością i wreszcie rzuca od niechcenia znad kolejnej rozkładówki:

— Kurna... Tata... i kto to wszystko dupczy? No kto to wszystko dupczy???

— Prymusi, synu, prymusi...

 

Każdy z Was ma szansę być prymusem w piłce i drugim Messi. Zastanówcie się, czy warto czasem potrenować, żeby aż kości trzeszczały i robić to regularnie, i z odpowiednim zaangażowaniem. Każda praca włożona na starcie zaowocuje nie tylko na mecie, ale jeszcze w trakcie sprintu. Jutro na pełnej świeżości rozpoczynamy pogoń za waszymi marzeniami do prawdziwego szczęścia.

Wyłączyłem laptopa i zielony plac gry zawieszony przez ostatnie minuty na błyszczącym ekranie projektora, zniknął, a obraz zrobił się znów matowy. Były to moje ostatnie słowa, jakie wypowiedziałem przed meczem z Lechem, bo gdy następnego dnia piłkarze przybyli do szatni, na tablicy obrysowane było ustawienie i jedenastka, która pojawiła się murawie. Na większości twarzy można było wyczytać oznaki niemałego zaskoczenia.

Odnośnik do komentarza

57.

 

Ogrom zmian, jakie przeprowadziłem w składzie na mecz z Lechem, wywoływał nie lada gratkę dla komentujących na żywo dla Canalu+ Sport Rafała Wolskiego i Mirosława Szymkowiaka, którzy nie mogli się wprost nadziwić w przedmeczowym studio:

 

— Mirek, powiedz mi, gdybyś był trenerem piłkarskim, a twoja drużyna nie wygrałaby od trzech spotkań, zaryzykowałbyś i wyrzucił podstawową jedenastkę najlepszych kopaczy i wprowadził na boisko dość głębokie rezerwy? — zapytał Wolski swojego partnera na 20 minut przed rozpoczęciem spotkania.

— Wiesz co, trudno mi powiedzieć, co bym zrobił, ale nie nazwałbym jedenastki, która.. która rozpocznie z Lechem, głębokimi.. głębokimi rezerwami — wyjaśniał Szymkowiak, kiedy w międzyczasie na ekranie pojawiła się meczowa jedenastka Widzewa, która nie zniknęła praktycznie aż do samego końca prezentowanej rozmowy.

.---------------------------------------.
|'''''''''''''''''''''''''''''''''''''''|
|'''''''''''''''''''''''''''''''''''''''|
|````''''''''''`N.Medina```````````````'|
|```````````````````````````````````````|
|````````````'``````````````````````````|
|''''D.Glavina'''I.Alves'''P.Oziębała'''|
|'''''''''''''''''''''''''''''''''''''''|
|'''''''''''''''''''''''''''''''''''''''|
|'''''''P.Mroziński''''D.Radowicz'''''''|
|''''''''''''''''''````````````````````'|
|'''''''''''''''''''''''''''''''''''''''|
|'''''''''''''''''''''''````````````````|
|'''''''''''''''''````````````````````''|
|''''Dudu''''''''''''''''''Ben Radhia'''|
|'''''''''U.Ukah''''B.Pinheiro```````'''|
|'''''''''''''''````````````````````````|
|'''''''''''''''''''''''''''''''''''''''|
|''''''''''''''''''''''''''''``````````'|
|'''''''''''''''M.Pytkowski'''''''''''''|
|'''''''''''''''''''''''''''''''''''''''|
'---------------------------------------'

— No bo spójrz, w końcu na lewą flankę powrócił Dudu, który wyleczył się z urazu przed meczem z Jagiellonią, Ukah wystąpił już w trzech spotkaniach w tym sezonie, choć zgodzę się, że tylko dwa razy w pierwszej jedenastce, a taki Mroziński w pomocy, nie chcę nikogo oczywiście wprowadzać teraz błąd, grał chyba częściej niż Panka, a jak wiemy, Litwin to kluczowy zawodnik dla środka pola w Widzewie — kontynuował Szymkowiak.

— A co powiesz o Pytkowskim w bramce?

— Ale Rafał, pozwól, że dokończę swoją wypowiedź...

— Dobrze, zrobiłeś taką przerwę, że myślałem, że skończyłeś.

— Nie. Tylko myślałem, co dalej powiedzieć. No więc tak: Z racji, że skrzydłowych w Widzewie nie... nie... nie... brakuje, czasami dla Glaviny brakuje miejsca w podstawowym składzie, ale osobiście uważam, że to gracz pierwszej jedenastki. Jest świetny na swojej pozycji: szybki (14), dobrze drybluje (12) i udanie dośrodkowuje (14). Do tego trzeba dodać jeszcze wspaniałą technikę (14) i fakt, że przydaje się na rzuty rożne (14). Nie umniejszam tu roli yyy... Kaczmarka czy Ślusarskiego, ale mówię jak jest. To samo tyczy się Oziębały, który, zaryzykowałbym teraz stwierdzeniem, jest najszybszy w Widzewie i choć stawiany jest częściej na skrzydło niż atak, gdzie uważam jest jego optymalna pozycja, to na pewno pod wieloma względami nie jest gorszy od wcześniej wymienionej dwójki. A Medina w ataku? No cóż, dołączył de zespołu nieco później niż Jaime i ogólnie rzecz biorąc miał mniej czasu na aklimatyzację w zespole. Pod nieobecność kontuzjowanego Argentyńczyka, jest zawodnikiem jak znalazł na potrzeby takiego klubu jak Widzew, którego szkoleniowiec decyduje się na grę jednym napastnikiem. Dobra szybkość (13) i świetne główkowanie (16) to cechy, którymi może dziś poważnie namieszać w defensywie Kolejorza, a nabrane doświadczenie z Liga adelante, w tym przypadku działa na zdecydowane plus.

— Jak mnie pamięć nie myli, ten Medina zadebiutował również w Ossasunie w Primera Division, ale szału chyba nie zrobił

— Masz rację, yyy... Rafał. Zagrał w jednym meczu, bo większość swojego pobytu w Hiszpanii spędził na wypożyczeniach ligę niżej.

— Wróćmy do tematu Pytkowskiego. To dobry wybór jak na ciężkie starcie z Lechem?

— Yyy... po części rozumiem decyzję yyy... Chybiorza, bo w obu ostatnich meczach zarówno Dudek, jak i yyy... Mielcarz nie do końca spełnili się z powierzonych im ról. Ale faktycznie, Pytkowski może sobie dzisiaj nie poradzić, tym bardziej, że na szpicy w Lechu gra nie kto inny jak Rudnevs.

— Oczywiście o słabej dyspozycji Lecha już wcześniej rozmawialiśmy i podkreślaliśmy już, że Rudnevsowi brakuje formy, bo przecież 3 bramki w 9 meczach to mało jak na zawodnika tej klasy, ale w zupełności się z tobą zgadzam. 22-latkowi brak odpowiedniego doświadczenia jak na ten poziom ligowy. A co powiesz o Brazylijczyku?

Alvesie?

— Tak dokładnie.

— No cóż, Widzew to taki specyficzny zespół, który, odkąd od niego w 2000 roku odszedłem, zawsze miał parcie na zawodników innych nacji i często właśnie byli to Brazylijczycy. Marinho Giuliano czy Sergio Batata to piłkarze, którzy zapisali się pozytywnie do klubowych annałów, a Alvesovi życzę tym samym tego samego.

— Nie wydaje ci się jednak, że na dzisiejszej pozycji może sobie nie poradzić? To przecież przez 24-latka najprawdopodobniej przechodzić będzie najwięcej piłek. Myślisz, że sobie poradzi?

— No tak, bo porównując tego, yyy... Semira Stilica, który zagra na tej pozycji w Lechu, to można mieć przekonanie, że Chybiorz porywa się z motyką na księżyc, ale sugerowałbym, byśmy mu dzisiaj zaufali.

— Jeszcze jedno pytanko. Jak wiadomo, nie gra kapitan zespołu Łukasz Broź. Jego etatowego zastępcy, Sebastiana Madery, również nie ma. W takim razie, jak myślisz, kto zagra z opaską kapitana w tym meczu?

— Hmmm... myślę, że ktoś najbardziej doświadczony. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby był to Ukah, który świetnie włada językiem polskim.

— Jaki będzie rezultat?

— Widzew pozostanie na zawsze zespołem, do którego pałam sentymentem. Chciałbym, by dzisiaj trzy punkty zostały na Piłsudskiego, ale Lech w końcu musi się obudzić. Yyy.. yyy... będzie remis.

— Ja stawiam na zwycięstwo Lecha, 3:1. Przejdźmy teraz do analizy....

 

 

Przeżywający lekki kryzys Lech zajmował przed tą kolejką zaledwie 13. lokatę i tracił do nas aż 10 punktów. Mimo wszystko wszyscy wskazywali moją ekipę na porażkę, a przecież graliśmy u siebie. Dość eksperymentalna jedenastka, którą wyrzuciłem za burtę w toń głębokiej i zdradliwej wody Ekstraklasy, zdała jednak egzamin na piątkę z plusem.

 

Już w 9. minucie spotkania Igor Alves wykorzystał pierwotne uderzenie Piotra Mrozińskiego, które trafiło w spojenie bramki, i z najbliższej odległości wyprowadził naszą drużynę na prowadzenie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że mecz zakończy się dla nas zwycięstwem, ale z każdą kolejną minutą byłem o tym coraz bardziej przekonany. W przedłużonym czasie gry pierwszej połowy Denis Glavina zamknął specyficzne zagranie Ben Radhii z prawego skrzydła i podwyższył wynik. W 54. minucie było już nawet 3:0, ale bramka autorstwa Nicolasa Mediny została nieuznana na wskutek domniemanej spalonej pozycji naszego napastnika. Ostatecznie solidną grą zniszczyliśmy Lecha na własnych śmieciach.

 

28.10.2012, 18:00; Łódź, stadion im. Ludwika Sobolewskiego: 8.352 widzów;

EKSTRAKLASA (11/30); [3.] Widzew Łódź (1) 2:0 (0) Lech Poznań [13.]

BWft9.png 1:0 - Igor Alves '9

eqv8A.png Tomasz Kędziora (Lech) '30

BWft9.png 2:0 - Denis Glavina '45+1

eqv8A.png Igor Alves (Widzew) '83

 

 

Widzew: Michał Pytkowski 6.6 — Souheil Ben Radhia 1AxP3.png8.1, Bruno Pinheiro 7.3, Ugochukwu Ukah 7.7, Dudu Paraiba 7.2 — Piotr Mroziński 7.1, Damian Radowicz 6.9 (69' Sebastian Radzio 6.9) — Przemysław Oziębała © 6.9, Igor Alves 7.4 (83' inj), Denis Glavina 7.8 (76' Marcin Kaczmarek n/s) — Nicolas Medina 6.9 (76' Krzysztof Ostrowski n/s).

 

Lech: Jasmin Burić 6.7 — Tomasz Kędziora 6.4 (30' Manuel Arboleda 6.1), Tomislav Barbarić 6.8, Hubert Wołąkiewicz olzQM.png6.6, Ivan Djurdjević olzQM.png6.7 — Rafał Murawski © 6.4, Mateusz Możdżeń 6.6 (78' Kamil Drygas n/s) — Dacian Varga 6.7 (73' Jakub Wilk 6.9), Semir Stilić 6.6, Aleksandar Tonev 6.8 — Artjoms Rudnevs 6.5.

Odnośnik do komentarza

Zwycięstwo z Lechem to mało? :)

————————————————

 

58.

 

Słońce lśniło zza szyby zielonoszarego Audi A4 i drażniło źrenice, które powoli przyzwyczajały się do tego blasku. Poranna rosa osadzona na malowniczym krajobrazie pól ornych, otoczonych lasami i przeciętą na wspak krajową 1, powoli unosiła się w górę, tworząc gdzieniegdzie delikatne obłoczki mgły. Samochód zwalniał nawet do 60 km na godzinę w miejscach, gdzie droga najeżona niebieskimi tabliczkami informującymi o umiejscowieniu fotoradarów, by przyspieszyć nawet do 180, gdzie owych utrudnień już nie było. Jechałem z otwartymi ustami, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, czego przed momentem byłem świadkiem. Wybudzona ze snu Ewa wychyliła się na fotelu obok gwałtownie do tyłu i przestraszona, prawie piszcząc, pytała, co się stało.

 

Trudno było opanować nerwy, ale wydaje mi się, że mocniej zacisnąłem dłonie na kierownicy i nieznacznie zwolniłem, koncentrując się na dalszej jeździe samochodem. Czekałem aż moim oczom wyłoni się jakiś zajazd, gdzie mógłbym choć na moment przystanąć i ochłonąć. Gdzieś, nieopodal radomskiej obwodnicy, niebieska tablica poinformowała mnie o miejscu obsługi podróżnych oddalonego o równo trzy kilometry. Pięć minut później opierałem się plecami o samochód i z fajką w dłoni wyjaśniałem Ewie, jak doszło do wypadku, którego byłem naocznym świadkiem. Moja żona jak nigdy ściągnęła ode mnie dwa buchy podczas tych wyjaśnień.

 

 

Na przeciwległym pasie ruchu pędzący tir zdmuchnął w pył wyprzedzający go czerwony, nieznanej mi marki samochód, wyraźnie zagradzając mu drogę już niemal w końcowej fazie wyprzedzania. Przez moment wydawało mi się, że widziałem przerażenie, które zarysowało się na twarzach ludzi podróżujących osobówką, które znikło wraz z myślą, że ten samochód może przebić się przez barierkę i runąć wprost na nas. Scenariusz, który zaświtał mi przez moment w głowie był jednak dość niedorzeczny, o czym uświadomiłem sobie w momencie, gdy gdzieś za mną usłyszałem dość potężny wybuch. W zagrożeniu niewątpliwie znalazły się wszystkie samochody sunące gdzieś za nami. W bocznym lusterku trudno było uznać, czy tak rzeczywiście się stało. W chwilę po uderzeniu tira w osobówkę, czy to opary uszkodzonego zbiornika paliwa, czy rozgrzanego, cieknącego spod silnika oleju, zamieniły się w buchające na wszystkie strony płomienie, a sekundy po tym całym najbliższym otoczeniem targnęła ogromną eksplozja. Czarno-szare kłęby dymu, które od północy zasłoniły horyzont, przywoływały sceny z filmów science-fiction, które dotąd widziałem tylko na ekranie telewizora.

 

Na parkingu zdążyłem wypalić jeszcze trzy papierosy i wypić kawę, przyniesioną mi przez żonę z pobliskiego Shella. Zdałem sobie sprawę, że spanikowałem jak dziecko, bo przecież w chwili wypadku mogłem stanąć na poboczu i komuś może jeszcze pomóc. Mogłem również choćby zawiadomić pogotowie i straż pożarną, ale w głowie w dalszym ciągu świdrowała mi myśl, że nie zniósłbym ewentualnego widoku płonącej pochodni, w którą zamienić mogli się zarówno pasażerowie osobówki, jak i zawodowy kierowca pędzącego tira. Chwilę potem wyruszyliśmy w dalszą drogą, a ja sam z niepokojem obserwowałem każdy większy obiekt pędzący obok mnie i zastanawiałem się, co by było z nami, gdyby nagle ten zatarasował nam drogę.

 

Smutny był w tym wszystkim fakt, że w dniu, w którym sami jechaliśmy oddać pokłon rodzinie, znajdującej się na cmentarzu, do świata zmarłych dołączyły kolejne bogu ducha winne dusze. 1 listopada 2012 roku zapadł mi w pamięci jak żaden inny.

 

 

 

Na cmentarzu miejskim w Żorach zapaliliśmy znicz na grobie moich pradziadków, następnie pojechaliśmy w nasze rodzime strony, czyli w okolice Śląska Cieszyńskiego. W Strumieniu, będącym miastem gminnym mojego malutkiego Zabłocia, w którym stawiałem swoje pierwsze kroki w życiu, odwiedziłem cmentarz komunalny, na którym spoczywała większość moich przodków, jak i nieliczni znajomi, których żniwo śmierci odprowadziło podatek za oddychanie stanowczo zbyt wcześnie. Razem z Ewą zapaliliśmy łącznie 20 zniczy, ale najdłużej przystanęliśmy nad grobem jednego z moich dziadków.

 

Leon Chybiorz

urodzony 11 VI 1930

zmarł 2 V 2001

 

 

Jego twarz wyrysowana na tle czarnego marmuru wydawała się być bardziej odległą niż jeszcze kilka lat temu. Czułem nieznośny ciężar uciskający pierś, gdy spoglądałem na człowieka, któremu tak sporo zawdzięczam. To bowiem w dużej mierze dzięki niemu stałem się tym, kim się stałem, bo przecież odegrał istotną rolę w procesie mojego wychowania. Jako niespełna trzylatek poprawnie odczytywać umiałem godzinę na ściennym zegarze klasycznym. Nim poszedłem do zerówki, umiałem już płynnie czytać, biegle pisać, zaś moje rysunki, które zabierały mi znaczną część każdego dnia, słane na różnego rodzaju konkursy, wygrywały! W szkole przejawiałem symptomy młodego geniuszu, ale najlepiej, prócz plastyki, szło mi w matematyce. Wygrałem w stopniu wojewódzkim dwa razy Kangura z rzędu, ale trudno było mówić, żebym rozwijał się w tej dziedzinie życia, skoro już wtedy najbardziej zafascynowała mnie piłka nożna! I jak myślicie, kto wpoił mi największe jej sekrety? Oczywiście dziadek! To wszystko zawdzięczałem właśnie jemu; to, kim jestem, i kim się stałem. Bez dwóch zdań!

Rzecz jasna to dzięki rodzinie ze strony matki tak szybko udało mi się zdobyć to, co obecnie piastuję w rękach, ale z całą pewnością nie byłoby to możliwe, gdyby nie Leon, u którego boku dorastałem i uczyłem się życia. Co prawda, odszedł stanowczo za szybko, zaś po jego śmierci przez jakieś 2 lata ciężko mi było się pozbierać, co ciężko było pojąć zarówno moim siostrom, jak i kuzynom, dla których stanowił pokrewieństwo w tej samej linii. Z perspektywy czasu dodam, że świat nigdy już nie wydawał się być taki sam, niż zza czasów, kiedy jeszcze żył.

 

Moje oczy zaszkliły się, a po twarzy pociekła mieniąca się w świetle dnia łza, gdy przypominałem sobie, jak wspólnie oglądaliśmy "Czterech pancernych i psa", a później razem szkicowaliśmy czołgi. To może błahe i banalne co teraz powiem, ale naprawdę mi go teraz brakuje.

 

Ewa wiedziała, kim był dla mnie i jak wiele znaczył, więc moje rozżalenie przyjęła bez słowa, delikatnie się do mnie przytulając. W ciszy opuściliśmy bramy cmentarza i udaliśmy się na kolejny.

 

Ten w Chybiu obeszliśmy w niecałą godzinę. Przy żadnym z grobów nie przystawaliśmy dłużej niż pięć minut. W tak krótkim czasie trzykrotnie nadzialiśmy się na rodzinę ze strony Ewy, z którą za każdym razem bardzo ciepło się witaliśmy. O piątej popołudniu zawitaliśmy do rodziców Ewy, a dwie godziny później odwiedziliśmy mój rodzimy dom, teraz w całości należący do moich rodziców. Zjawiły się obie siostry wraz ze swoimi mężami i czworgiem dzieci. Najstarsza siostra Ania wychowywała dwójkę synów, z których starszy Tomek przyjął w tym roku sakrament Komunii Świętej, a młodszy Szymuś obchodził zaledwie drugą rocznicę urodzin. Druga z sióstr, Aleksandra, miała 5-letniego Dominika i 3-letnią Roksanę.

Rzecz oczywista, że patrząc na dorastanie własnych siostrzeńców, dostrzegałem potencjał, w którym skrywają się nieoszlifowane talenty piłkarskie. Szkoda, że ich ojcowie nie podzielali moich opinii, co zresztą nie było mi w żaden sposób dziwne. Jak bowiem podejrzewałem ani Krzysiek (mąż Ani), ani Łukasz (małżonek Oli) nie znali nawet podstawowych zasad gry w piłkę nożną.

 

 

Drogę powrotną przebyliśmy w nieustającej ciszy, która zakłócana była tylko dźwiękami nostalgicznych piosenek wypuszczanych w radiowej audycji stacji RMF FM-u MAXXX. O godzinie 21.00 z wyraźnym otępieniem wysłuchaliśmy wiadomości, w których na bieżąco, co godzinę, aktualizowano liczbę śmiertelnych wypadków w trwającej cały czas akcji Znicz. Na chwilę obecną przyniosła ze sobą żniwo pięciu i pół tysiąca pijanych kierowców za kierownicą zatrzymanych przez funkcjonariuszy policji. Dowiedzieliśmy się, że na polskich drogach zginęło łącznie 45 ludzi, a aż 590 zostało poważnie rannych. Ogółem doszło do 420 różnych wypadków drogowych. Nie zdziwiło nas wcale, kiedy wspomniano o wypadku z rana. Tak jak podejrzewałem, nikt nie przeżył. O ile kierowca tira zmarł podczas transportu karetką do szpitala, to o tyle cała trójka z samochodu osobowego zginęła na miejscu. Samochodem podróżowała dwójka rodziców z zaledwie 3-letnią dziewczynką. Koszmar. 20 minut później mijałem to miejsce, a siedząca obok mnie Ewa, której zaciekawienie z rana powodowało niemal wyrwanie fotela z zawiasów, teraz martwym okiem przeczesywała skutki oświetlone bladym blaskiem reflektorów: połamanych barierek i wyeksponowanych dziur w pasie trawnika rozdzielającego oba pasy ruchu.

 

Z wyraźną ulgą przyjąłem moment, w którym po raz ostatni tego dnia przyszło mi dobić prawą nogą pedał hamulca samochodu. Zaparkowałem w garażu, drzwi zasunęły się automatycznie i bocznym wejściem przekroczyłem próg domu. Marzyłem jeszcze tylko o prysznicu, a wraz z zaśnięciem liczyłem na otrząśnięcie się z traumy, którą przyniósł dzień. Nawet tkwiące gdzieś we mnie dotychczas zadowolenie płynące ze zwolnienia z posady Lecha Poznań legendarnego Jose Maria Bakero po ostatniej porażce z nami, zniknęło gdzieś bezpowrotnie. Boże, daj mi już zasnąć!

 

***

 

 

Miesiąc październik nie przyniósł z sobą żadnych indywidualnych nagród dla piłkarzy Widzewa, o mnie już nawet nie wspominając. W czterech spotkaniach zdobyliśmy tylko cztery punkty, a bilans bramkowy rzędu 6:6 mówił nam, że wyraźnie trzeba poprawić grę w obronie. Jedynym pozytywnym akcentem kończącego się miesiąca było zwycięstwo z Lechem Poznań, które napawało optymistycznie przed kolejnymi czterema spotkaniami czekającymi nas w listopadzie.

Odnośnik do komentarza

Zdarza się najlepszym :)

————————————

 

59.

 

 

Przeciętny, polski kibic piłkarskiego rzemiosła w pierwszym weekendzie dopiero rozpoczynającego się miesiąca skupił swoją uwagę na Szczecin, gdzie miejscowa Pogoń w piątkowe popołudnie gościła wielką Wisłę z Krakowa. Na Floriana Krygiera niesieni aplauzem około 5 tysięcy gardeł Portowcy rozgromili Białą Gwiazdę aż 4:0. Drugie ze spotkań piątkowego wieczoru również przyniosło z sobą nieoczekiwane rozstrzygnięcie. Ostatnia w tabeli ekipa Górnika Polkowice pokonała na własnych śmieciach wyżej notowanego Górnika Zabrze 3:2.

 

Sobota była dniem wielkiego szlagieru, w którym, przy Konwiktorskiej, Polonia podejmowała Legię Warszawa. To spotkanie miało zostać rozegrane tuż po meczu GKS-u Bełchatów, który z kolei w wojewódzkich derbach miał się zmierzyć właśnie z nami.

 

Z racji, że do Bełchatowa mieliśmy naprawdę blisko, a mecz zaplanowany został na za kwadrans 16, dopiero o 1 po południu zebraliśmy się na klubowym parkingu, skąd wyruszyliśmy na mecz ligowy. Targany niepewnym losem GKS, którego sponsor generalny, spółka PGE, przebąkiwał w mediach o możliwości rezygnacji z dalszego sponsorowania klubu, wydawał się od początku łatwym kąskiem. Szczerze mówiąc, miałem wielkie dylematy związane z tym, kto powinien zagrać z GKS-em pierwsze skrzypce. W końcu zdecydowałem się na ustawienie 442 z wysuniętymi skrzydłowymi i do meczu przystąpiliśmy w następującym składzie personalnym:

 

Pytkowski — Ben Radhia, Ukah, Roco, Dudu — Kaczmarek, Marev, Panka, Glavina — Medina, Tanoh.

 

 

Przez niemal pół godziny żadna z drużyn nie zagroziła bramce przeciwnika, nie licząc dwóch lustrzanych akcji, po których Sebastian Roco z dośrodkowań młodego Bułgara, Radoslava Mareva, dwukrotnie przestrzelał z głowy. Dopiero w 28. minucie jedno z naszych ofensywnych wyjść mogło przełamać na dobre defensywę gospodarzy, ale problemy z opanowaniem piłki przez Denisa Glavinę, po soczystym dośrodkowaniu Marcina Kaczmarka, spowodowały, że skończyło się tylko na strachu ze strony broniącego Łukasza Sapeli. Po tej akcji, coś jakby ruszyło. W 38. minucie Iworyjczyk Alain Tanoh zdobył nawet bramkę, której niestety Tomek Musiał z Krakowa nie uznał, doszukując się pozycji spalonej naszego napastnika w momencie zagrania do niego przez Ben Radhię. Przed przerwą, a nawet już w drugiej minucie doliczonego czasu gry, goście oddali pierwszy celny strzał na naszą bramkę i to by było na tyle wrażeń, jeśli chodzi o pierwszą połowę meczu z Bełchatowem.

 

Tym razem nie okazałem się chyba najlepszym motywatorem, bo obraz gry w drugiej połowie nie uległ zmianie, a nawet, można było powiedzieć, że stworzyliśmy sobie jeszcze mniej sytuacji podbramkowych aniżeli w pierwszej odsłonie. Na domiar złego w 65. minucie Nicolas Medina doznał bolesnego stłuczenia uda i w chwilę potem opuścił plac gry. Z pozytywnych aspektów tego meczu trzeba zaliczyć występ Mareva, który małymi kroczkami udowadnia potencjał, który w nim drzemie.

 

Przez brak pewności pod bramką przeciwnika, remisujemy w meczu, który winni byliśmy wygrać. Ot, choćby dla naszych kibiców, którzy pofatygowali się przybyć z Łodzi na to spotkanie.

 

3.11.2012, 15:45, Bełchatów, stadion przy ul. Sportowej: 4.486 widzów;

EKSTRAKLASA (12/30); [8.] GKS Bełchatów 0:0 Widzew Łódź [3.]

 

GKS: Łukasz Sapela 6.7 — Grzegorz Fonfara 7.2, Mate Lacić 7.0, Maciej Szmatiuk 7.3, Jacek Popek © olzQM.png 6.9 — Piotr Piekarski 6.7 (77' Szymon Sawala n/s), Grzegorz Baran 6.9 — Marek Gancarczyk (5' Paweł Buzała 6.6), Ruben Guevara 6.6, Kamil Kosowski 6.7 — Marcin Żewłakow 6.5 (57' Leszek Nowosielski 6.1)

 

Widzew: Michał Pytkowski 6.8 — Souheil Ben Radhia © 6.9 (72' Łukasz Broź 6.8), Sebastian Roco 6.9, Ugochukwu Ukah 7.2, Dudu Paraiba 1AxP3.png 8.7 — Marcin Kaczmarek 7.1, Mindaugas Panka 6.8, Radoslav Marev 6.9 (81' Damian Radowicz n/s), Denis Glavina 6.9 — Jacques-Alain Tanoh 6.6, Nicolas Medina 6.6 (72' Mehdi Ben Dhifallah 6.7).

 

W pozostałych dwóch sobotnich spotkaniach Ekstraklasy Polonia Warszawa, przynajmniej do rewanżowego spotkania zaznaczyła swoje panowanie w Warszawie, ogrywając gładko Legię 3:1, a Cracovia Kraków uległa u siebie z Koroną Kielce 0:1.

 

W niedzielę kluczowe dla nas będą rozstrzygnięcia w Białymstoku i Poznaniu. Czwarta w tabeli Jagiellonia podejmuje dziesiąte Zagłębie Lubin, a prowadzący w rozgrywkach Ruch zmierzy się przy Bułgarskiej z pozostawionym bez opieki Lechem Poznań.

Odnośnik do komentarza

60.

 

 

W niedzielny poranek włodarze Lecha Poznań podali publicznej informacji, że nowym szkoleniowcem zespołu została legenda bułgarskiej piłki, Hristo Stoichkov.

W zwołanej tego dnia konferencji prasowej przed meczem Ruchu z Lechem, Stoichkov wygłosił jawne exposé, w którym przedstawił plany ponownego włączenia się Lecha w walkę o ligową koronę. Tracąca 14 punktów do prowadzącego Ruchu drużyna Kolejorza w wieczornym spotkaniu zaledwie zremisowała na własnym obiekcie z Niebieskimi, więc śmiałymi deklaracjami sławnego Bułgara można było sobie co najwyżej podetrzeć.

W drugim niedzielnym pojedynku Jagiellonia uległa Zagłębiu Lubin 0:1, przez co w dalszym ciągu nie udało się jej prześcignąć nas w tabeli. Niemniej jednak przez remis z Bełchatowem osunęliśmy się o jedną pozycję, a prześcignęła nas Polonia, która wygrała oczywiście w derbach Warszawy z Legią.

 

12 kolejkę wieńczył poniedziałkowy mecz dwunastego Śląska Wrocław, który podejmował jedenastą Lechię Gdańsk. Dzięki pewnemu zwycięstwu 2:0 gospodarzy, ekipa Oresta Lenczyka awansowała na miejsce Lechii, która traci już do niej 3 punkty.

 

W ten sam dzień okazało się, że dolegliwość, której w meczu z Bełchatowem nabawił się Nicolas Medina uniemożliwi mu grę w następnym spotkaniu ligowym. W ten sposób kadra napastników na mecz z Ruchem wyraźnie się przerzedziła, a fakt, że ekipę Niebieskich również przetrzebiła plaga kontuzji powoduje, że w meczu okrzykniętym hitem 13 kolejki zabraknie najprawdopodobniej największych gwiazd obu ekip: Sebastiana Jaime, Nicolasa Mediny po stronie Widzewa oraz Arkadiusza Piecha, Macieja Jankowskiego po stronie Ruchu.

 

***

 

 

Dość spodziewanie, aczkolwiek nieco poniżej zawsze wygórowanych oczekiwań polskich kibiców radzą sobie nasi reprezentanci w europejskich pucharach. Na półmetku Ligi Europejskiej zarówno warszawska Legia, jak i poznański Lech zajmują miejsca, które nie premiują tych zespołów do awansu, co nie znaczy jednak, że nie może się to zmienić.

 

W trudnej sytuacji jest Lech, który po dwóch bezbramkowych remisach ze Sportingiem Lizbona i Slovanem Bratysława, a także porażce 2:3 w Moskwie z Lokomotivem zajmuje trzecie miejsce w grupie z czterema punktami straty do drugiego Lokomotivu.

 

W nieco lepszej sytuacji od Lecha jest Legia, która prócz porażek z Olimpique Marsylia i Trabzonsporem (oba mecze zakończone wynikiem 0:2), ma na koncie jeszcze wyjazdowe zwycięstwo ze Steuą Bukareszt 2:1. Niemniej jednak, aby myśleć o awansie z grupy, Stołeczni muszą się sprężyć, a wśród wyników najlepiej byłoby, gdyby wszystkie zakończyły się ich zwycięstwem.

 

Sytuacja w grupach:

Grupa B:

1. Olimpique M 3 9 4:0
2. Trabzonspor 3 4 3:2
3. Legia Warsz 3 3 2:5
4. Steua Bukar 3 1 2:4

 

Grupa E:

1. Sporting. 3 7 5:1
2. Lokomotiv 3 6 8:5
3. Lech Pozn 3 2 2:3
4. Slovan Br 3 1 0:6

Odnośnik do komentarza

61. Pierwszy Widzew, potem Ruch, a następnie cała reszta.

 

Trzynasta kolejka T-Mobile Ekstraklasy rozpoczęła się tradycyjnie już w piątek, a dziewięć goli, które wpadło do siatek na dwóch stadionach w tym dniu, jeszcze bardziej podgrzewały atmosferę przed sobotnim spotkaniem Ruchu Chorzów z Widzewem oraz nie gorszym, niedzielnym – Wisły Kraków z Lechem Poznań.

 

Zadowolenia nie mogli kryć kibice Korony Kielce, którzy na Arenie Kielce zobaczyć mogli aż 6 bramek strzelonych przez swoich pupili. Bramkarz czerwonej latarni ligi (ten niepochlebny tytuł przypadł nierozerwalnie od 7. kolejki drużynie Górnika Polkowice), Sebastian Szymański, nie miał łatwego dnia, co w głównej mierze podyktowane było wykluczeniem czerwoną kartką przez sędziego w 18. minucie obrońcy Marcina Drzymonta za faul na Macieju Korzymie w polu karnym.

Całkowicie odmienny nastrój zapanował po meczu Śląska Wrocław z GKS-em Bełchatów, gdzie 11-tysięczna publika, zgromadzona na Stadionie Miejskim, była świadkiem wysokiej porażki gospodarzy. W wyniku 3:0 dla popularnych "Brunatnych" nie byłoby może nic dziwnego, jeśli nie fakt, że to właśnie Śląsk przeważał w każdym elemencie gry, co najlepiej zobrazował tytuł zawodnika meczu, który przypadł bramkarzowi gości, Łukaszowi Sapeli, nie mającego sobie równych na zielonym placu gry. Swoimi niebotycznymi interwencjami przyćmił nawet grę samego Messiego, który w 24. minucie zdobył pierwszą bramkę dla Bełchatowa w tym meczu. No co? Zrobiliście może wielkie gały? Spokojnie. Występujący w barwach GKS-u Joshua Balagun Kaydobe Messi to nigeryjski skrzydłowy, którego z występującym w wielkiej Barcelonie Lionelem Messim łączy tylko przydomek.

 

Nadeszła sobota, a wraz z nią ligowa potyczka w Chorzowie, w meczu przyjaźni z Ruchem. Kiedyś, będąc jeszcze studentem, mogłem sobie pozwolić na oglądanie wszystkich spotkań najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju, na co teraz nie pozwalały mi sprawowane w klubie obowiązki. Ograniczyłem się więc do tylko jednego, oglądanego na żywo z ławki trenerskiej Stadionu Śląskiego.

 

Cała otoczka związana tylko z jednym meczem ligowym, to nie tylko ustawienie składu, odprawa meczowa przed, rozmowa motywująca w przerwie i po meczu. To szereg godzin spędzonych najpierw na analizie gry przeciwnika, przekazaniu tej wiedzy piłkarzom, później szukaniu odpowiedniego antidotum na boiskowe wydarzenia w trakcie meczu, a następnie analiza błędów i przyczyn porażki, traconych bramek, czasami szukaniu lepszego rozwiązania, niż te, na które zdecydowali się w danej chwili zawodnicy. Jeśli doliczyć do tego wszelkie wywiady udzielane dla prasy, telewizji i innych środków masowego przekazu, to wychodzi na to, że w tygodniu tak naprawdę jest mało czasu na trening, o zadbaniu o własne interesy osobiste nie wspominając.

 

Na godzinę przed meczem zdążyłem udzielić już trzy wywiady, ale w dalszym ciągu czekała mnie jeszcze rozmowa z Pauliną Czarnotą-Bojarską dla anteny Canalu Plus Sport. Przeszedłem do straganu reklamowego, spod którego wychodził właśnie Waldemar Fornalik. Ścisnęliśmy sobie dłonie na przywitanie, ale nie było za bardzo czasu na pogaduszki. Jak dotąd w całej rodzimej Ekstraklasie najwięcej wśród kolegów trenerów przychodziło mi rozmawiać właśnie z Fornalikiem. Można było rzec, że łączyła nas swego rodzaju zażyłość, która pomimo dzielącej nas różnicy pokolenia, wynikała być może z faktu, że obaj jesteśmy rodowitymi Ślązakami? Mniejsza jednak o to.

 

— Cześć Pauli! — Pocałowałem reporterkę Canalu+ w policzek, zbliżając się już do całej ekipy telewizyjnej. — Dobrze cię znów widzieć. Elegancko, że znów przychodzi ci pracować podczas naszego meczu.

— Marcinek! — zaświergotała niczym skowronek, oddając muśnięcie. Jej uśmiech i śmiech przypominał mi od zawsze ten, którym uposażona jest na co dzień

z Kabaretu Moralnego Niepokoju. — Przecież wiesz, że gdyby było to możliwe, zawsze odwiedzałabym tylko te, na których jesteś ty — słodko zażartowała.

— Jak zawsze w formie z komplemencikami na mój temat — odbiłem wesoło piłeczkę.

— A jakże. Ale nie czas teraz, mój kochaniutki, na zabawy w kotka i w myszkę. Wchodzimy za dwie minuty. Chcesz wiedzieć, jakie pytania mam przygotowane, czy lecisz na żywioł?

— Na żywioł — odpowiedziałem po chwili namysłu. — Jak mi powiesz już teraz, będę się w nieskończoność zastanawiał nad tym, co odpowiedzieć, a to zaowocuje pewnym jak bank jąkaniem na wizji.

— Ok. Zatem połamania języka.

— Dzięki, wzajemnie.

 

Dwie minuty szybko minęły i po chwili czułem na sobie kamerę. Prawie tak, jakby myślała i miała własne ślepia wpatrujące się we mnie.

 

— Witam ponownie, ze mną szkoleniowiec Widzewa Łódź, pan Marcin Chybiorz.

— Witam również — odpowiedziałem, skupiając wzrok gdzieś w przestrzeni.

— Panie trenerze, za swojej kadencji w klubie dotąd aż czterokrotnie przychodziło panu mierzyć się z dzisiejszymi rywalami. Co prawda, były to również dwa sparingi, niemniej jednak bilans wygląda imponująco: dwie wygrane i dwa remisy. W oficjalnych konfrontacjach wygrana i remis. Wierzy pan, że dzisiaj jesteście w stanie pokonać Ruch na jego własnym obiekcie? Tym bardziej teraz, że podopieczni Waldemara Fornalika przewodzą w ligowej stawce?

— No cóż, historia piłki w naszym kraju nie raz już pokazywała, że hmm... wszystko może się wydarzyć. Były mecze, choćby ten Legii i Widzewa w 1997 roku, które bezpośrednio decydowały o tym, kto zdobędzie mistrzowską koronę. Oczywiście przed nami dopiero półmetek rozgrywek i trudno tu doszukiwać się szansy na tytuł którejś z drużyn będącej w stawce, ale owszem, wierzę w dzisiejsze zwycięstwo.

— Nie licząc wpadki z Legią w pierwszym meczu, zaliczyliście naprawdę świetny początek. Później przyszła nieoczekiwana porażka z Polonią, remis z Jagiellonią i kolejna strata punktów z Pogonią. Czy zwycięstwo z Lechem w ostatniej kolejce zapoczątkuje kolejną udaną serię waszego zespołu?

— Jak wygramy dzisiaj, to na pewno.

— Mecz z Ruchem określany jest mianem meczu przyjaźni waszych zespołów. Czy ta atmosfera trybun tutejszego stadionu przeniesie się również na boisko?

— Oczywiście moi piłkarze darzą Niebieskich szacunkiem, wielu z nich ma tutaj swoich znajomych, nawet przyjaciół, ale o odpuszczaniu w meczu nie ma mowy. Jestem pewien, że arbiter pokaże dzisiaj niejedną żółtą kartkę, choć w tym sezonie, faktycznie – kartki zdarzają się naszej drużynie niezwykle rzadko.

— I jeszcze ostatnie pytanie. Jak wysoko celujecie w obecnym sezonie? Przed rozpoczęciem rozgrywek bukmacherzy przewidywali wasze siódme miejsce na mecie. Czy w związku z tym, że początek rundy mieliście bardzo udany, nie wydaje się panu to przewidywanie nieco zaniżone?

— Zaniżone? Moim zdaniem jest kpiną! Już w zeszłym roku zabrakło, tak na dobrą sprawę, niewiele do mistrzostwa, w efekcie czego zajęliśmy czwarte miejsce. W tym sezonie liczę na umiejscowienie się w pierwszej trójce, nie obraziłbym się, gdybyśmy sięgnęli po mistrzostwo, a na drugim miejscu zakończyłby Ruch. To są takie ciche plany, na które osobiście liczę.

— Dziękuję serdecznie za rozmowę.

— Dziękuję również.

 

 

Wyszliśmy w naszym standardowym 442 z wysuniętymi skrzydłowymi. Z racji, że z niepisanej nigdzie zasady o tym, iż zwycięskiego składu się nie rusza, w większości na murawie pojawili się ci sami zawodnicy co z Lechem:

 

Pytkowski — Ben Radhia, Roco, Ukah, Dudu — Kaczmarek, Riski, Mroziński, Glavina — Dhifallah, Oziębała.

 

Po pierwszym kwadransie gry, kiedy zauważyłem, że Ruch prowadzi grę, czym prędzej nakazałem zespołowi szanować piłkę i rozgrywać ją krótkimi podaniami. To sprawiło, że do końca pierwszej połowy to my trzymaliśmy dłużej futbolówkę przy nodze, co jednak nie przełożyło się na przewagę bramkową. Mocny pressing, który postawiliśmy naszym rywalom, był pokrótce wynikiem małej dynamiki, którą posiadał Ruch w ataku. Zarówno Paweł Abbott, jak i jego partner Maciej Tataj byli zawodnikami dość powolnymi, aczkolwiek świetnie wykańczali akcję głowami. Wystrzegając się więc ich obecności w naszym polu karnym jak ognia wysokim wyjściem obrońców do przodu, niwelowaliśmy praktycznie do zera zagrożenie pod bramką Michała Pytkowskiego.

 

Trzeba powiedzieć, że w elemencie obrony Ruch Chorzów zachowywał tyle wstrzemięźliwości co my, ale ten jeden, jedyny raz w meczu okazał przed nami skruchę. Tuż po przerwie, w 47. minucie, Przemysław Oziębała znalazł się z piłką na linii końcowej boiska i przy asyście Bośniaka Zeljko Djokicia nie miał szans na jej dośrodkowanie. Odwrócił się więc w kierunku Marcina Kaczmarka i zagrał mu piłkę. Ten czując na karku oddech swojego imiennika, Marcina Kokoszki, również czym prędzej się jej pozbył . Między linią piątki a polem szesnastki pojawiła się ogromna luka, w której Riku Riski miał zarówno dużo miejsca, jak i czasu na przygotowanie się do strzału. Młody Fin nie zastanawiał się długo, uderzył z pierwszej piłki, a po rykoszecie Rafała Grodzickiego ta powędrowała na słupek, od którego odbiła się, wpadając do siatki. Po tej bramce naszym głównym celem stało się jak najszybsze podwyższenie prowadzenia, ale kiedy okazało się, że nic z tego, zaczęliśmy rozpaczliwie bronić wyniku. Ten szczęśliwie jednak dowieźliśmy do końca spotkania. Zwycięstwo z Ruchem o godzinie 15:19 pozwoliło nam na moment zagościć ponownie na fotelu lidera rozgrywek.

 

10.11.2012, 13:30; Chorzów; Stadion Śląski: 8.515 widzów;

Ekstraklasa (13/30); [1.] Ruch Chorzów (0) 0:1 (0) Widzew Łódź [4.]

BWft9.png 0:1 - Riku Riski '47

 

Ruch: Matko Pedjić 6.7 — Igor Lewczuk 6.8, Rafał Grodzki © olzQM.png6.8, Zeljko Djokić 6.8, Marcin Kokoszka olzQM.png6.7 — Dariusz Klus 6.7 (48' Marcin Malinowski 6.5), Gabor Straka 6.7 — Wojciech Grzyb 6.5, Łukasz Janoszka 6.9 (64' Marek Zieńczuk 6.5) — Paweł Abbott 6.5 (59' Patryk Stefański 6.5), Maciej Tataj 6.4.

 

Widzew: Michał Pytkowski 6.5 — Souheil Ben Radhia 7.7, Sebastian Roco 1AxP3.png8.1, Ugochukwu Ukah 7.5, Dudu Paraiba olzQM.png8.1 — Marcin Kaczmarek 6.9, Riku Riski 7.4, Piotr Mroziński 6.8 (68' Łukasz Broź 6.9), Denis Glavina 6.9 (81' Krzysztof Ostrowski n/s) — Mehdi Ben Dhifallah 6.7, Przemysław Oziębała © 6.9 (81' Igor Alves n/s).

Odnośnik do komentarza

Trudno powiedzieć. Nie rozkminiłem jeszcze tej wersji FM-a.

———————————————————————————

 

62.

 

 

Do Łodzi wracaliśmy z uśmiechami od ucha do ucha. W drodze powrotnej ze Śląska dowiadywaliśmy się o wynikach naszych pozostałych rywali z ligi. Zagłębie Lubin zremisowało 1:1 z Pogonią Szczecin, a Lechia Gdańsk doznała sromotnej porażki 1:4 z uciekającą Górnikowi Polkowice Cracovią Kraków. Wieczorem obejrzałem w telewizji spotkanie Górnika Zabrze z Polonią Warszawa, a potem przełączyłem kanał na ligę angielską, gdzie Arsenal mierzył się z Wolverhampton. Oczywiście to wynik tego pierwszego meczu interesował mnie bardziej, miał bowiem bezpośredni wpływ na układ sił w ligowej tabeli. Polonia Warszawa ukazała na przebudowywanym stadionie przy ulicy Roosvelta prawdę o tym, że jak nikt inny liczyć się będzie w walce o tytuł, bo jak inaczej nazwać 3:0 wywalczone na gruncie wroga? Geniuszem błysnął Kolumbijczyk Gustavo Bolivar, który trzykrotnie podczas tego meczu trafiał do siatki wyleczonego z poważnej choroby Arkadiusza Onyszki. Nawiasem dodam, że w tym drugim spotkaniu wygrał oczywiście klub Wojciecha Szczęsnego – Arsenal i zrobił to w dość przyzwoitym stylu (3:0). Polak, jako że nie miał w tym meczu zbyt wielu okazji do ukazania swoich umiejętności bramkarskich, uzyskał słabą, prawie najniższą notę w swoim zespole. Co zadziwiło mnie najbardziej podczas tego spotkania, to pojawienie się w 78. minucie Davida Beckhama w koszulce z Wilkiem, który – jak się okazało – zamienił w lipcu Los Angeles Galaxy na swoją rodzimą ligę. W jakiś dziwny sposób ta informacja umknęła dotąd mojej uwadze.

 

— Kochanie, kończysz? — zapytała zmartwionym głosem Ewa. — Miło byłoby cię widzieć dziś w łóżku.

— Tak, sprawdzę jeszcze coś na necie i przychodzę — odpowiedziałem, wyłączając telewizor.

 

Przy laptopie siedziałem może z dziesięć minut. Przeglądałem najważniejsze informacje dnia z kraju i ze świata (wszędobylskie reklamy zawiodły mnie w złą część internetu i na pudelku wyczytałem o tym, że Michał Wiśniewski żeni się po raz piąty!), a później skupiłem się przez moment na pierwszej lidze polskiej. Martwiła mnie gra śląskich zespołów, a przede wszystkim Podbeskidzia, które w dalszym ciągu nie mogąc wyjść z traumy po spadku z Ekstraklasy, dołowało w tabeli z 15 punktami na koncie. Wtórował mu Piast Gliwice, który wyprzedzał go o punkt, Polonia Bytom z 20 punktami była czternasta, a Ruch Radzionków z 25 jedenasty. Najlepiej sklasyfikowaną śląską drużyną był GKS Katowice, który z 26 punktami zajmował dziewiątą lokatę.

Z drugiej strony Warta Poznań z 40 punktami prowadziła w rozgrywkach, o pięć punktów wyprzedzając drugą w tabeli Sandecję Nowy Sącz. Wyłączając komputer natknąłem się jeszcze na tabelę Ekstraklasy. Zwycięstwo Polonii Warszawa z Górnikiem Zabrze spowodowało wyrównanie się warszawskiej ekipy punktowo z nami i Ruchem Chorzów, co spowodowało, że na pierwszą pozycję awansował Ruch, a my spadliśmy na drugie. Miał na to wpływ bezpośredni bilans wszystkich trzech drużyn.

 

W niedzielę, wedle przewidywań Legia Warszawa ograła na Pepsi Arena Jagiellonię Białystok 1:0 i awansowała na pierwsze miejsce w lidze. Bramkę dla Stołecznych zdobył 17-letni Aleksander Jagiełło i tym samym stał się najmłodszym zawodnikiem Ekstraklasy, który trafił do siatki w bieżącym sezonie ligowym.

W kończącej kolejkę meczu Wisły Kraków z Lechem Poznań wynik spotkania miał dwojaki wydźwięk. Po pierwsze, dzięki zwycięstwu Lecha 2:0, jego nowy szkoleniowiec, zrujnowany finansowo – jak donoszą media – Hristo Stoiczkov, udowodnił, że nie rzuca słów na wiatr (wypowiedź na zeszłotygodniowej konferencji prasowej) i w dalszym ciągu można wierzyć, że Lech będzie się w tym sezonie jeszcze liczył w stawce. Po drugie, z posadą managera Wisły pożegnał się po meczu Robert Maaskant, dla którego był to ogromny cios w plecy, bo jeszcze w maju tego roku podpisał przecież 3-letni kontrakt, ale na mocy bliżej nieznanej mediom klauzuli, nie dostał na swoje prywatne konto za przedwczesne zwolnienie ni złamanego grosza.

 

 

Decyzja Bogusława Cupiała i Rady Nadzorczej Wisły Kraków nawet mnie ucieszyła. Nigdy jakoś szczególnie nie byłem zwolennikiem Holendra, który zresztą przy każdej nadarzającej się okazji oczerniał mnie w oczach dziennikarzy. Jednak na trzy dni przed zbliżającym się spotkaniem ligowym naszych drużyn na usta nasuwało się pytanie, kto stanie na miejscu Maaskanta i czego można się teraz po Wiśle spodziewać?

Odnośnik do komentarza

63.

 

 

W ciągu trzech dni włodarze Wisły Kraków nie zdążyli wyłonić jedynego, prawowitego szkoleniowca, który ponownie przybliżyłby ich zespół do sukcesów. W kuluarach zatrudnienia mówiło się, że pod Wawel w ostatnich dniach zawitały takie tuzy futbolu jak Holender Ronald Koeman, Irlandczyk Martin O'Neil czy wciąż mniej doświadczony w fachu szkoleniowca Niemiec Jens Lehman. Skoro Lecha stać na Stoiczkowa, to czy problemem byłoby zatrudnienie przez Wisłę któregoś z nich?

 

Niezłomnie cieszył nas fakt, że bukmacherzy w końcu poszli po olej do głowy i w typach przed środowym spotkaniem z Wisłą Kraków przedstawili nas w gronie faworytów. Miało to z pewnością związek zarówno z naszą dzielną postawą z Ruchem (zwycięstwo 1:0 na terenie ówczesnego lidera), jak i katastrofalną formą, którą przejawiają w ostatnim czasie Wiślacy (0:4 w Szczecinie z Pogonią, 0:2 u siebie z Lechem). Niemniej jednak nie lekceważyliśmy rywala, zaś na treningach ćwiczyliśmy tylko i wyłącznie różnego rodzaju warianty gry w obronie.

 

Tuż po meczu z Wisłą nie chciałem nawet myśleć, co by było, gdybyśmy nałożyli większy nacisk na rozwijanie gry w ofensywie, ale i tak byłem wniebowzięty postawą swoich chłopców.

 

A zaczęło się od odprawy przedmeczowej na pięć minut przed meczem. Nie była to typowa rozmowa, którą przeprowadzałem przed każdym meczem ligowym, dodając chłopakom otuchy i zachęcając do gryzienia trawy. Tym razem powiedziałem chłopakom wprost, że mogą grać tak, jak najbardziej lubią, że nic się nie stanie, jeśli przegrają i że z tego meczu nie będę wytaczał żadnych konsekwencji. Wcześniej oczywiście miałem problemy z wyselekcjonowaniem składu, ale ostatecznie zdecydowałem się na taką jedenastkę:

 

Pytkowski — Broź, Roco, Pinheiro, Dudu — Ostrowski, Marev, Panka, Glavina — Oziębała, Ben Dhifallah.

 

O braku gry w zespole przebąkiwał w ostatnim czasie Portugalczyk Bruno Pinheiro, więc postanowiłem, że Ugo Ukah nie obrazi się, jeśli raz zastąpi go jego przyjaciel. Na środek pomocy powrócił młody Bułgar Radoslav Marev, który zebrał niezłe recenzję za mecz z Bełchatowem. Od pierwszych minut rozpoczął również Krzysztof Ostrowski, który zamienił nie będącego w pełni sił Marcina Kaczmarka. W większości zmiany te podyktowane były dość napiętym planem terminarza i przemęczeniem niektórych zawodników.

 

Świetnie weszliśmy w to spotkanie, kiedy już w 7. minucie po rzucie rożnym bitym przez Mareva, Sebastian Roco zagroził Yuri Tsigalce uderzeniem w poprzeczkę, które ku szczęściu Wisły, powędrowało nad bramką. Wtedy po raz pierwszy można było w tym meczu wyczytać z mojej twarzy zadowolenie, które z każdą chwilą przeradzało się w poczucie niesłabnącej radości. Dlaczego? W 12. minucie Marev zaskoczył wszystkich krótkim zgraniem z rzutu wolnego do Przemka Oziębały, a ten wykorzystał niefrasobliwość w kryciu rywali i z odległości 16 metrów trafił do siatki plasowanym strzałem tuż przy słupku. Osiem minut później Ben Dhifallah podwyższył na 2:0, ale z bólem serca przyjąłem do wiadomości, że wcześniej znajdował się na pozycji spalonej i arbiter bramki nie uznał. Zadowolenie nie znikło również wtedy, gdy Wisła po raz pierwszy zagroziła Pytkowskiemu, ale uderzenie Meliksona z rzutu wolnego w środek bramki mogło tylko spotęgować mój uśmiech na ustach. W 30. minucie operator techniczny systemu Prozone Sports poinformował Tomka Kmiecika, że znajdujemy się w 60% posiadaniu futbolówki, co odzwierciedlało to, co było widać w tym meczu – naszą miażdżącą przewagę. W 39. minucie Sebastianowi Roco udało się w końcu to, co nie udało mu się w 7. i tym razem piłka po rogu (świetna asysta Mareva) uderzona głową, trafiła do siatki białoruskiego bramkarza. Przed przerwą z tropu mogła wybić indolencja strzelecka Bena Dhifallaha, który gdyby wykorzystał sytuację sam na sam z Tsigalką, ustawiłby nas na dalszą część tego spotkania.

 

Nie było jednak źle, o czym wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę. Już dawno drużyna Widzewa nie grała z Wisłą tak dobrze, niepodzielnie panując w każdym elemencie gry. Mniejsza z tym, czy kładziemy na kolana odwiecznego rywala w momencie, kiedy panuje tam chaos, czy wszystko działa prawidłowo jak w zegarku. Ważne, że wygrywamy i gramy jak w transie!

 

Tuż po przerwie Łukasz Broź urwał się obrońcom i popędził na zabój prawą stroną, skąd posłał naprawdę wysokie dośrodkowanie. Ben Dhifallah, który w pierwszej połowie nie zachwycił, znalazł się dokładnie w najlepszym dla siebie miejscu i odpowiednim czasie, pakując piłkę do bramki zrozpaczonego Białorusina. 3:0!

 

"Nic nie może przecież wiecznie trwać" śpiewała niegdyś Anna Jantar i te słowa jak ulał można było wkomponować w wydarzenia, które miały na boisku dokładnie w 50. minucie. W raczej niezapowiadającej się groźnie akcji Wisły Rafał Boguski padł na murawę po ostrym wślizgu od tyłu Dudu Paraiby, za co Hubert Siejewicz z Białegostoku pokazał naszemu lewemu obrońcy czerwo i zmuszeni zostaliśmy kontynuować spotkanie w osłabieniu. Rzecz jasna wykluczenie Dudu wymusiło na mnie nagłą decyzję o zdjęciu któregoś z dwóch napastników, co wywołało o spory zawrót głowy. Równie dobrze mogłem rzucić monetą, ale nie rozwiązałoby to dylematu, który się pojawił. No bo cóż... Oziębała grał świetnie i zdobył jednego gola, a nie mający raczej swojego dnia Dhifallah, dzięki rozmowie motywacyjnej w przerwie, w pięć minut poprawił swoje notowania z marnych 6.1 na 7.5, co było – rzecz jasna – świetnym rezultatem. Co więc uczyniłem, ażeby i wilk był syty, a owca ostała się cała? Wrzuciłem na obronę Marcina Kaczmarka (nie pamiętam, bym kiedykolwiek sadzał go na lewą obronę), a Oziębałę przesunąłem na prawe skrzydło. Krzysztofowi Ostrowskiemu podałem dłoń w ramach podziękowania i, woila(!) problem z głowy!

 

I gdy tak rozmyślałem, co zrobić, by ten wspaniały spektakl nie zamienił się w dramat, by trzy bramkową przewagę utrzymać, by ewentualnie nie dopuścić do wyrównania przez gości, których na zielonym placu gry było o jednego więcej, zdarzył się... cud.

 

Denis Glavina zakręcił dwoma obrońcami Wisły niczym szmacianymi laleczkami, dograł do Bena Dhifallaha, który co zrobił? Tak! Zdobył drugą bramkę w tym meczu, doprowadzając kibiców na trybunach do ekstazy! Ale to nie wszystko. W 70. minucie, po 25 minutach spędzonych na boisku, atmosfery nie wytrzymał Radosław Sobolewski, ścinając niczym drwal drzewo z butów pędzącego i wychodzącego na wolną pozycję Oziębałę. Hubert Siejewicz wyciągnął swój kajecik, zapisał coś, a po chwili pokazał zawodnikowi grającemu w Wiśle z numerem 7 czerwony kartonik! Już nic złego nie mogło się wydarzyć! Nic! Mogliśmy jeszcze tylko... dopieścić wynik. Rozpoczęła się pierwsza minuta doliczonego czasu gry, gdy wchodzący z ławki Igor Alves zagrał prostopadłą piłkę w pole karne, gdzie Ben Dhifallah wyprzedził obrońców i z pierwszej piłki, mierzonym strzałem, pokonał bezradnego Tsigalko, gromadząc na swym koncie hattrick klasyczny. O tak! 5:0 z Wisłą niosło się ulicami Łodzi jeszcze na długo, długo po tym, jak piłkarze z Krakowa opuścili nasze miasto.

 

 

14.11.2012, 19:30; Łódź, stadion im.Ludwika Sobolewskiego: 8298 widzów;

Ekstraklasa (14/30); [3.] Widzew Łódź (2) 5:0 (0) Wisła Kraków [8.]

BWft9.png 1:0 - Przemysław Oziębała '12

BWft9.png 2:0 - Sebastian Roco '39

BWft9.png 3:0 - Mehdi Ben Dhifallah '47

lKoyB.png- Dudu Paraiba (Widzew) '50

BWft9.png 4:0 - Mehdi Ben Dhifallah '53

lKoyB.png- Radosław Sobolewski (Wisła) '70

BWft9.png 5:0 - Mehdi Ben Dhifallah '90+1

 

Widzew: Michał Pytkowski 6.9 — Łukasz Broź © 8.5, Sebastian Roco 8.9, Bruno Pinheiro olzQM.png7.7, Dudu Paraiba 6.9 (50' lKoyB.png-sent off) — Krzysztof Ostrowski 6.9 (51' Marcin Kaczmarek 6.9), Radoslav Marev 8.7, Mindaugas Panka 7.8, Denis Glavina 7.7 (79' Rafał Augustyniak n/s) — Przemysław Oziębała 8.2, Mehdi Ben Dhifallah 1AxP3.png 9.6

 

Wisła: Yuriy Tsigalko 5.9 — Kew Jaliens 5.7, Marko Jovanović 5.5, Osman Chavez 4.9 — Damian Skolorzyński 5.0 (65' Mateusz Arian 6.8), Łukasz Burliga 5.5 — Maor Melikson 6.6 (46' Radosław Sobolewski 6.5 (70' lKoyB.png-sent off)), Cezary Wilk © 6.6 (50' Ivica Iliev 6.6), Andraz Kirm 5.9 — Rafał Boguski 6.7, Tsvetan Genkov 6.0

 

 

W ramach bonusu:

nagrane na kasetę VHS przez naszego scouta (dlatego taka słaba jakość :P)
Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Powiem szczerze citko, że pamietam Cie z dawien dawna na forum, a opowiadanie pozarlo mnie. Zdazylem wypic 2 piwa, wyzrec paczke czipsow i czekam na kolejne odcinki. Grubo jedziesz z Widzewem do ktorego mamm sentyment z FM2008 :) do boju! Liga krajowa ma się czolgac przed Toba!

Odnośnik do komentarza

Na takie słowa nie pozostaje mi nic innego jak spiąć dupę w troki i działać dalej. Obyś nigdy nie zamienił piwa na mleko podczas czytania moich wypocin :)

 

 

64.

 

14 kolejka T-Mobile Ekstraklasy rozegrana niemal w całości w środowy wieczór (Lech Poznań ze względu na mecze w Lidze Europy przełożył swoje spotkanie z Zagłębiem Lubin) przyniosła kilka nieoczekiwanych rozstrzygnięć. Nie tylko Wisła Kraków musiała uporać się z goryczą sromotnej porażki, którą im wymierzyliśmy pięcioma soczystymi trafieniami, ale podobna historia czekała również Ruch Chorzów i prowadzącą dotąd Legię Warszawa.

Ogólnie rzecz biorąc w siedmiu rozegranych spotkaniach, tylko w jednym do siatki trafiali piłkarze obu drużyn. Teoretycznie, bo w praktyce nawet w zakończonym 1:2 spotkaniu Jagiellonii Białystok z Górnikiem Zabrze to Górnicy strzelali gole (Adam Danch popisał się samobójem).

Niebiescy, którzy mierzyli się w Bełchatowie z GKS-em, przywieźli z powrotem do Chorzowa bagaż czterech goli, zaś Legionistom, którym przyszło wracać ze Szczecina i mierzyć się z tamtejszą Pogonią, prawdziwą kulą u nogi okazał się hattrick Mikołaja Lebedyńskiego. Wynik z Bełchatowa skopiował również ostatni w tabeli Górnik Polkowice, obnażając defensywę coraz gorzej radzącej sobie Lechii Gdańsk. Z kolei rezultat ze Szczecina padł również w Warszawie, gdzie Polonia pewnie pokonała Koronę Kielce. Jedna bramka padła tylko w meczu Cracovii Kraków, która przegrała na własnych śmieciach ze Śląskiem Wrocław.

 

 

Podsumowanie 14 kolejki T-Mobile Ekstraklasy:

 

Cracovia - Śląsk 0:1 (Ćwielong BWft9.png'14)

GKS Bełchatów - Ruch Chorzów 4:0 (Anub BWft9.png'5, BWft9.png'52, Szmatiuk BWft9.png'27, Kuświk BWft9.png'69)

Górnik Polkowice - Lechia Gdańsk 4:0 (Wachowicz BWft9.png'46, BWft9.png'66, Podstawek BWft9.png'55k, Sznaucner HYZIx.png'85)

Jagiellonia - Górnik Zabrze 1:2 (Danch HYZIx.png'80 - Król BWft9.png'11, Madej BWft9.png'90+5)

Pogoń - Legia Warszawa 3:0 (Lebedyński BWft9.png'10, BWft9.png'38, BWft9.png'60)

Polonia Warszawa - Korona Kielce 3:0 (Wszołek BWft9.png'48, Trałka BWft9.png'63, Jeż BWft9.png'88)

Widzew - Wisła 5:0 (Oziębała BWft9.png'12, Roco BWft9.png'39, Ben Dhifallah BWft9.png'47, BWft9.png'53, BWft9.png'90+1)

 

 

Ogłoszenia drobne:

 

Po Jose Maria Bakero i Robercie Maaskancie wymiar sprawiedliwości dotknął również Tomasza Kafarskiego, któremu kopnięto w stołek szkoleniowca po bezbarwnej porażce z czerwoną latarnią ligi. W tym samym dniu prezes Lechii, Andrzej Kuchar, zakomunikował mediom, że nowym managerem zespołu został Paweł Janas.

 

W czwartek popołudniu w siedzibie Polskiego Związku Piłki Nożnej w Warszawie odbyło się losowanie par dziewiątej rundy będącej zarazem 1/16 finału Pucharu Polski. Trafiliśmy dobrze, bo na występującą w 2 lidze Stal Stalową Wolę. W najciekawszych spotkaniach tej rundy Legia zmierzy się z Lechem, a Lechia z Górnikiem. Co ciekawe, Lechia w rozgrywkach ma dwie drużyny, albowiem do tej rundy zakwalifikowały się również jej rezerwy.

 

W jedenastce tygodnia redakcji Canalu+ znalazło się miejsce dla pięciu moich zawodników. A byli to: Łukasz Broź, Sebastian Roco, Denis Glavina, Radoslav Marev i Mehdi Ben Dhifallah.

 

Wydział dyscypliny przedłużył do trzech meczów sankcję karną na Dudu za faul na Rafale Boguskim w meczu ostatniej kolejki Widzewa z Wisłą. Co ciekawe, tę samą ilość meczów przesiedzi na trybunach Radosław Sobolewski, który również otrzymał w tym meczu czerwoną kartkę.

 

Do kolejnego ligowego meczu mamy aż 10 dni – powinno wystarczyć na doładowanie akumulatorów. Wyjazdowe mecze w Lubinie z tamtejszym Zagłębiem nigdy nam jednak nie leżały.

 

Oczywiście tak spora przerwa w spotkaniach na najwyższym stopniu rozgrywek w Polsce spowodowana była meczami reprezentacyjnymi. Kadra Polski zmierzyła się w Campo Grande w zapełnionym po brzegi 45-tysięcznym stadionie Morenao i przegrała w towarzyskim spotkaniu z Brazylią. Katem dla naszej drużyny okazali się Pato z AC Milan i Ramires z Chelsea Londyn, którzy strzelili swoje gole kolejno w 65. i 87. minucie spotkania.

 

Przerwa ligowa była też okazją do sprawdzenia umiejętności w meczach reprezentacji młodzieżowych naszego kraju. Polska U-21 pod wodzą Stefana Majewskiego wygrała w wyjazdowym spotkaniu z rówieśnikami z Estonii 3:2. Cały mecz rozegrał nasz Rafał Augustyniak, natomiast Piotr Mroziński został wprowadzony do gry w 70. minucie. Z kolei kadra U-19 Władysława Żmudy zgromiła w Płocku Szwajcarów 4:1, zaś jedną z bramek w tym meczu popisał się nasz Mariusz Stępiński, który grał do 73. minuty. Całe spotkanie rozegrał za to inny z Widzewiaków – Patryk Stępiński, który czyścił pole przed bramkowe Grzegorza Wnuka.

 

W innych meczach reprezentacji seniorów kolejne występy dla swoich narodów zaliczyli Mindaugas Panka i Sebastian Roco. Litwin wystąpił przez pełne 90 minut wygranego meczu sparingowego z Izraelem 2:1, a Chilijczyk wszedł na ostatnie 18. minut przegranego przez jego reprezentację 2:4 meczu z Urugwajem.

 

W najnowszym rankingu FIFA nasza reprezentacja została sklasyfikowana na 59 miejscu. To awans aż o 13 pozycji od ostatniego rankingu. Co prawda, Albania nadal znajduje się przed nami, ale na szczęście Togo już wyprzedziliśmy!

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...