Skocz do zawartości

Dopóki śmierć nas nie rozłączy


citko

Rekomendowane odpowiedzi

Istotnie, bacao. Thx.

 

 

 

24.

 

 

Sparing z Düsseldorfem był dla nas piątym spotkaniem sparingowym po wakacyjnej przerwie i biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nie udało nam się wygrać, mieliśmy wielki apetyt, żeby to w końcu zrobić. Wszystko wydawało się iść zgodnie z planem, gdy w 15. minucie meczu Denis Glavina powtórzył wyczyn z poprzedniego meczu i po fantastycznej wystawce Bena Dhifallaha do boku zdobył gola na wagę prowadzenia. Nasi rywale z zaplecza Bundesligi nie należeli jednak do słabych drużyn, czego dowodem było 5. miejsce na mecie zeszłego sezonu, więc, jakby nie spojrzeć, porażka z nami nie wchodziła w grę. W 32. minucie Juanan wykorzystał dośrodkowanie z rzutu rożnego swojego partnera, doprowadzając do wyrównania. Powieliliśmy w tym meczu taktykę z poprzedniego meczu, która sprawdza się tym samym z rywalami, którzy przekładają ofensywę nad defensywą.

 

9.7.2012, 20:00, Düsseldorf: ESPRIT arena: 6.408 widzów;

TOW: Fortuna Düsseldorf - Widzew Łódź 1:1 (1:1)

0:1 - Denis Glavina '15

1:1 - Juanan '32

 

MoM: Denis Glavina (Widzew; AML) — 7.9

 

Widzew: Maciej Mielcarz — Souheil Ben Radhia (67. Jakub Bartkowski), Ugochukwu Ukah (76. Bruno Pinheiro), Sebastian Madera, Hachem Abbes (67. Damian Zawadzki) — Piotr Mroziński (76. Damian Ceglarz), Damian Radowicz (67. Maciej Siwek) — Bartosz Ślusarski (46. Przemysław Oziębała), Igor Alves (67. Jacques-Alain Tanoh), Denis Glavina (76. Rafał Serwaciński) — Mehdi Ben Dhifallah (76. Mariusz Stępiński).

 

 

 

1.FC Köln, w którego składzie występuje na co dzień Sławomir Peszko i Adam Matuszczyk, było naszym najgroźniejszym rywalem podczas zgrupowania w Niemczech. Po średnich jak na nasze warunki spotkaniach z Arminią i Düsseldorfem, by wygrać, musielibymy chyba wznieść się na szczyty umiejętności.

Między słupkami stanął Jurek Dudek, choć przed przyjazdem tutaj zakładałem, że każdy z bramkarzy otrzyma równą szansę do zaprezentowania swoich walorów, co skończyło się dłubaniem w nosie przez znudzonego Michała Pytkowskiego na ławce rezerwowych. Nasz 23-latek nie powąchał podczas zgrupowania w Niemczech murawy ni razu, a w ostatnim meczu, jakby nie spojrzeć, mógł się z tego nawet cieszyć. Nasi rywale pomylili zawody piłkarskie z inną dyscypliną sportu, a mianowicie slalomem gigantem, my zaś nie pozostaliśmy dłużni na taki obrót spraw i strzelaliśmy w ich kierunku jak do kaczek. Rezultat był taki, że Köln zakończyło rywalizację z korzystnym rezultatem 4:0, ale okrasiło je aż trzema poważnymi kontuzjami.

 

11.7.2012, 20:00, Kolonia: RheinEnergieStadion: 15.868 widzów;

TOW: 1.FC Köln - Widzew Łódź 4:0 (2:0)

1:0 - Alexandru Ionita '13

2:0 - Alexandru Ionita '19

3:0 - Kevin Pezzoni '68

4:0 - Kevin Pezzoni '77

 

MoM: Kevin Pezzoni (Koln, MC) — 9.3

 

Widzew: Jerzy Dudek — Łukasz Broź (86. Jakub Bartkowski), Bruno Pinheiro (69. Ugochukwu Ukah), Sebastian Madera (86. Damian Ceglarz), Dudu Paraiba (46. Rafał Augustyniak) — Piotr Mroziński (69. Mikołaj Zwoliński), Mindaugas Panka — Marcin Kaczmarek, Riku Riski (86. Maciej Siwek), Denis Glavina (40. Krzysztof Ostrowski) — Sylwester Patejuk (69. Mehdi Ben Dhifallah).

Odnośnik do komentarza

25.

 

 

W połowie lipca zmierzyliśmy się grającą w 2 Lidze Stalą Stalowa Wola i było to spotkanie, w którym w końcu się przełamaliśmy. Nie mogło być przecież inaczej w meczu z rywalem, który standardem odbiegał od wszystkich dotychczasowych razem wziętych. Co prawda pierwsza połowa zakończyła się stanem bezbramkowym, kiedy z uporem maniaka kontynuowałem grę nowym ustawieniem, ale za to w drugiej, po przejściu na wyuczone 442 z wysuniętymi skrzydłowymi, w końcu zaczęliśmy strzelać. Worek z bramkami rozwiązał tuż po przerwie Riku Riski, który po półrocznym wypożyczeniu do szwedzkiego Orebro SK w końcu wykazuje zadowalające umiejętności nie tylko wykańczania akcji, ale także rozgrywania piłki. Pięć minut po nim udaną kontrę sfinalizował plasowanym uderzeniem obok interweniującego Sebastiana Dydo Sylwester Patejuk, dla którego również było to swego rodzaju przełamanie. Kropkę nad "i" postawił w ostatnim kwadransie gry Marcin Kaczmarek po świetnym dośrodkowaniu drugiego z naszych nominalnych skrzydłowych, a w tym meczu napastnika — Bartosza Ślusarskiego.

 

16.7.2012, 19:30, Stalowa Wola, stadion MOSIR: 696 widzów;

TOW: Stal Stalowa Wola - Widzew Łódź 0:3 (0:0)

0:1 - Riku Riski '46

0:2 - Sylwester Patejuk '51

0:3 - Marcin Kaczmarek '76

 

MoM: Sylwester Patejuk (Widzew; ST) — 8.2

 

Widzew: Michał Pytkowski — Jakub Bartkowski (65. Souheil Ben Radhia), Damian Zawadzki (87. Seweryn Michalski), Damian Ceglarz, Rafał Augustyniak (65. Hachem Abbes) — Sebastian Radzio (75. Mateusz Mączyński), Mikołaj Zwoliński (65. Maciej Siwek) — Przemysław Oziębała, Riku Riski (75. Mariusz Stępiński), Denis Glavina (75. Marcin Kaczmarek) — Sylwester Patejuk (75. Bartosz Ślusarski).

 

 

Nawiasem dodam, że mecz ze Stalą zorganizowaliśmy w ekspresowym tempie, a wszystko po to, by nieco podnieść pikujące w dół morale zawodników po nieudanych, europejskich wojażach. Innego scenariuszu jak nasze zwycięstwo nie przewidywałem, więc ustabilizowanie ich na poziomie dobrym bądź też minimalny wzrost, traktowałem jako konieczność przed arcytrudnym spotkaniem z Montpellierem. To zaś wypływało z chęci dobrego zaprezentowania się w rywalizacji z najcięższym z naszych rywali podczas letnich przygotowań, co nie powinno raczej nikogo dziwić w kontekście batów, jakie zaliczyliśmy ostatnio z Köln.

 

Sam mecz z Francuzami nie rozwiązywał jednak problemu związanego z rozdysponowaniem wolnego czasu, który został nam do inauguracji ligi. Jako że byłem zwolennikiem ogrywania się zawodników w gierce, zaplanowaliśmy jeszcze sparingi z następującymi drużynami:

25.7.202, 19:30, (A) Olimpia Elbląg (1 Liga Polska)

31.7.2012, 19:30 (A) Motor Lublin (3 Liga Polska)

5.8.2012, 15:00 (H) SK Rapid Wiedeń (austriacka Ekstraklasa)

11.8.2012, 15:00 (H) FC Nitra (słowacka Ekstraklasa)

Odnośnik do komentarza

26.

 

 

Śląsk Wrocław dopełnił formalności w Walii i rozłożył na łopatki tamtejszy Llanelli AFC w rewanżowym spotkaniu pierwszej kwalifikacyjnej rundy Ligi Europejskiej. Podopieczni Oresta Lenczyka zwyciężyli 3:0 (Sebastian Dudek, Jakub Kowalski, Rok Elsner) i zamknęli dwumecz zachwycającym bilansem rzędu 9:0. Teraz czeka ich kolejny wyjazd na Wyspy, albowiem w kolejnej rundzie los przydzielił im irlandzki Dundalik. Rozpoczynający również od drugiej rundy kwalifikacyjnej Lech Poznań trafił natomiast na bośniacki Czelik Zenica.

 

 

Montpellier Herault obrał Wronki jako dogodne miejsce do szlifowania formy do nowego sezonu i podczas tego pobytu połączył przyjemne z pożytecznym — trenował do rozpuku w tamtejszym ośrodku, jak również rozegrał dwa mecze kontrolne. Zanim Francuzi dotarli do Łodzi na mecz z naszą drużyną, pofatygowali się przyjazdem do Krakowa, mierząc się z Wisłą. Tam zaprezentowali się dobrze, ale swoją grą nikogo na kolana nie rzucili, remisując ostatecznie 2:2. Wynik z Raymana przynosił nam nadzieję na równie dobry rezultat u nas.

 

Tak doprawdy był to pierwszy mecz podczas letniego okresu przygotowań, który rozegraliśmy na własnych śmieciach. I pierwszy tak dobry. Klasa rywala dawała się we znaki przez pełne 90 minut gry, ale nie bez kozery mówi się, że Widzewiacy posiadają charakter. Dwa razy bowiem goniliśmy wynik i dwa razy wychodziliśmy obronną ręką. Co prawda sami również przez jakiś czas prowadziliśmy, ale sędziujący zawody Artur Ciecierski wyraźnie robił nam pod górkę. Dlaczego tak uważam? Otóż w 28. minucie uznał bramkę gości zdobytą ze spalonego, a w 57. minucie podyktował rzut karny za wątpliwy faul Łukasza Brozia na Garrym Bocaly. To wszystko przełożyło się na ostateczny remis 3:3 ze wskazaniem na naszą drużynę, która zresztą wykazała 59% posiadanie piłki przy nodze. Świetny występ zaliczył Bartosz Ślusarski, zdobywając 2 bramki i asystę. Maciej Mielcarz pomimo straty aż 3 bramek obronił wszystko, co mógł, zbierając całkiem pochlebne opinie od obserwatorów (6.9).

 

 

20.7.2012, 19:30, Łódź: stadion im. Ludwika Sobolewskiego: 2.623 widzów;

TOW; Widzew Łódź - Montpellier Herault SC 3:3 (2:2)

0:1 - Fode Kolta '6

1:1 - Bartosz Ślusarski '16

2:1 - Bartosz Ślusarski '18

2:2 - Fode Kolta '28

2:3 - Henri Bedimo '57 (karny)

3:3 - Marcin Kaczmarek '69

 

MoM: Bartosz Ślusarski (AMR; Widzew) — 8.8

 

Widzew: Maciej Mielcarz — Łukasz Broź (62. Souheil Ben Radhia), Sebastian Madera, Bruno Pinheiro (46. Ugochukwu Ukah), Dudu Paraiba (62. Damian Zawadzki) — Marcin Kaczmarek, Mindaugas Panka (79. Riku Riski), Damian Radowicz (62. Piotr Mroziński), Denis Glavina (62. Przemysław Oziębała) — Bartosz Ślusarski, Mehdi Ben Dhifallah (89. Sylwester Patejuk).

Odnośnik do komentarza

27.

 

 

Mecz z Olimpią Elbląg, która utrzymała się w swoim premierowym sezonie w I lidze, był wspaniałą okazją do zaprezentowania się przez wszystkich tych, którzy dotąd na boisku rozegrali znikomą ilość minut. Bez problemu więc można było nazwać nasz zespół rezerwami, a graczy, którzy w nim wystąpili, juniorami, gdyż średnia wieku oscylowała w granicach 19 lat. Czy w takich warunkach można było liczyć na dobry rezultat? Zobaczmy...

 

O pierwszej bramce dla Olimpii zadecydował błąd w kryciu Patryka Stępińskiego, który dał się okiwać "na raz" bardziej doświadczonemu Wierzbickiemu. Była 11 minuta i do tej pory aż cztery razy atakowaliśmy bramkę naszego rywala, podczas gdy akcja Wierzbickiego była pierwszą tego typu, na domiar złego, zakończoną od razu golem. Taki rezultat pozostał już do końca pierwszej części meczu, w której moja drużyna, może nie tyle co dyktowała warunki gry, ale na pewno była stroną przeważającą.

Tuż po przerwie Mateusz Mączyński doprowadził do wyrównania przepięknym uderzeniem z woleja po dośrodkowaniu Rafała Serwacińskiego i sprawiedliwości stało się zadość. Mogliśmy pójść za ciosem i golem udokumentować to, na co zasługiwaliśmy z przebiegu meczu, ale w 64. minucie Liviu Abuzatoaie otrzymał czerwoną kartkę i wszystkie nasze plany szlag trafił. Na efekty osłabienia nie trzeba było długo czekać; w 71. minucie Grzegorz Szymanek pokonał Konrada Przybylskiego uderzeniem z głowy po rzucie rożnym i odtąd trzeba było pilnować się przed tym, by nie stracić więcej bramek. Jednakże ostatnia faza meczu należała tylko i wyłącznie do nas. W 74. minucie Rafał Serwaciński przypieczętował golem na 2:2 najlepszy mecz, jaki widziałem w jego wykonaniu w Widzewie, a Veljko Batrović, już w przedłużonym czasie gry, niemal z zerowego kąta umieścił piłkę po rzucie wolnym wykonywanym przez Damiana Ceglarza z połowy boiska.

 

25.7.2012, 18:30, Elbląg, Stadion Miejski: 788 widzów;

TOW: Olimpia Elbląg - Widzew Łódź 2:3 (1:0)

1:0 - Krzysztof Wierzbicki '12

1:1 - Mateusz Mączyński '46

cz/k - Liviu Abuzatoaie (Widzew) '64

2:1 - Grzegorz Szymanek '71

2:2 - Rafał Serwaciński '74

2:3 - Veljko Batrović '90+1

 

MoM: Rafał Serwaciński (AML; Widzew) — 8.6

 

Widzew: Michał Pytkowski (46. Konrad Przybylski) — Patryk Stępiński, Seweryn Michalski, Liviu Abuzatoaie (64. red card - sent off), Sylwester Kajda (64. Damian Zawadzki) — Maciej Siwek (75. Przemysław Kowalski), Artur Waleski (64. Damian Ceglarz) — Jerzy Wrzask (75. Przemysław Oziębała), Mateusz Mączyński (82. Damian Radowicz), Rafał Serwaciński — Mariusz Stępiński (46. Veljko Batrović).

 

 

Widziałem tego kolesia z ławki trenerskiej i niejednokrotnie w ciągu meczu jego twarz przewinęła mi się przez oczy, przywodząc odczucie, że już go kiedyś gdzieś widziałem. Jakie mogło być moje zdziwienie, gdy po ostatnim gwizdku usłyszałem za sobą jego głos, a gdy się odwróciłem, by spojrzeć kto to, tej osoby już nie było.

 

Piłkarze opuścili plac gry w skowronkach. Nie mogło być przecież inaczej, gdy odmienia się losy spotkania po przerwie i to jeszcze w osłabieniu jednego zawodnika. Świetnie byłoby, gdyby takie obrazki były naszą sztandarową specjalnością w sezonie. Czy przejmowałbym się trzema golami Ljuboji w meczu ligowym, wiedząc, że w drugiej połowie i tak dopniemy swego? Odpowiedź jest oczywista.

 

Obiekt w Elblągu pozbawiony był jakiegokolwiek oświetlenia, więc biorąc pod uwagę godzinę rozegrania meczu, niemal natychmiast po jego zakończeniu, znacznie pociemniało na horyzoncie.

 

Wtopiłem się w ławkę i jeszcze przez moment w ciszy wchłaniałem wspaniałe chwile dzisiejszego zwycięstwa. Może uznacie mnie za dziwoląga, wszak był to tylko sparing, aczkolwiek dla mnie samego jego wartość była znacznie większa. W Widzewie jestem dopiero rok, a oto proszę: kolejny dojrzały owoc mojej pracy. Jeżeli ktoś twierdzi, że polska młodzież nie jawi w sobie ni krzty piłkarskiego talentu, to zapraszam na Piłsudskiego i chętnie obalę tę teorię.

 

Tok rozmyślań nad tym, co jeszcze mnie czeka i jakie będą koleje losu w nadchodzącym sezonie, jak i w zbliżającej się powoli przyszłości, przerwała mi pohukująca, lecąca nade mną sowa, udająca się najwyraźniej na nocne łowy. Opuściłem więc stadion i udałem się powolnym krokiem za podopiecznymi do szatni, układając po drodze w głowie jakąś ambitną przemowę, która mogłaby wskrzesić w nich takiego powera i nadać sens temu co robią na najbliższe sto lat. Nie doszedłem jednak nawet do połowy tunelu elbląskiego stadionu, gdy ów osobnik, tym razem twarzą w twarz, zagrodził mi przejście dalej.

 

— I co? — zapytał arogancko.

— I co, co? — odpowiedziałem zaskoczony.

Poważna mina młodego człowieka trzymała mnie w napięciu parę sekund, aż nagle wykrzywiła się w grymasie, ukazując ogromnego jak murzyński kutas marsa na czole. Jak gdyby nigdy nic, parsknął śmiechem.

— Z czego się, do licha śmiejesz — zapytałem zdekoncentrowany.

Młodzieniec po chwili uspokoił się, wziął głęboki oddech i powiedział:

— Może zacznijmy od początku. Jestem Wenger i chciałbym u ciebie zagrać — zakpił zawadiacko.

Stanąłem jak wryty. Neurony w mojej głowie pędziły jak oszalałe, chcąc jak najszybciej opuścić głowę przez potylicę i wydostać się na świeże powietrze. Spojrzałem na niego z ukosa, następnie znowu wykrzywiłem głowę i spojrzałem z drugiej strony. To było przecież niemożliwe.

— Nic mi nie powiesz, citek? — Uśmiechnął się serdecznie. — Myślałem, że chociaż się uśmiechniesz — wyjawił.

— Ale, ale... — długo nie mogłem wytargać z siebie ani słowa — to naprawdę ty? — zapytałem niedowierzająco.

— No, a kto inny? Anioł stróż? — odpowiedział pytająco głosem Czarka Pazury ze sceny

z "Nic śmiesznego".

— Ten sam pyszałkowaty ton.

— Ta sama oszkliwa morda — zripostował.

Zaśmialiśmy się i rzuciliśmy sobie bratersko w ramiona. Chwilę jeszcze spoglądałem na niego, poznając faceta, z którym w przeszłości niejedno przeszedłem, co może brzmieć nieco dziwnie ze względu na swój nadal młody wiek. Jego oczy zdradzały wszystko. Nawet to, że ma dużego ptaka.

— Być może nawet spodziewałem się, że zrobisz sobie lifting twarzy, no ale z tą nieco przesadziłeś. — Zerknąłem na odmłodzonego o jakieś 20 lat kumpla. Operacje plastyczne czynią jednak cuda.— Mógłbyś być moim bratem!

— Nie przesadzasz, stary? — zapytał z przekąsem. — Masz mnie za jakiegoś dziadka?

— Nie no, coś ty. — Uśmiechnąłem się. — Chociaż, pamiętając cię jeszcze z czasów, kiedy studiowałem w Krakowie, niekiedy na takiego uchodziłeś wśród uczniów.

Szturchnął mnie w ramię, lekko mnie nawet w nim zaświergotało.

— Stare, pamiętne czasy. — Zadumał się przez chwilkę. — Niestety to już się nie powtórzy. — Wyraźnie posmutniał.

— Dokładnie — przyznałem rację. — Nie powtórzy, bo z tą twarzą nie będziesz już autorytetem dla swoich studentek. — Chyba już nie uczysz?

— Marna płaca, średnia kadra, dużo roboty, ale chociaż moje uczennice w jakiś sposób nadawały rytm temu, co robiłem. Na dłuższą metę nie dało się jednak połączyć tej roboty z tym, co lubię najbardziej. Jedyny pozytywny aspekt tego taki, że pozostały chociaż kontakty.

— Nie spodziewałem się, że cię jeszcze zobaczę — rzuciłem tonem troskliwego, starszego brata opiekującego się młodszym rodzeństwem. — Szukałem tak naprawdę wszędzie, słuch o tobie zaginął, myślałem, że coś się wydarzyło. Coś złego.

— Jak widać jestem cały i zdrów. Popatrz... — Podciągnął koszulkę, ukazując wspaniale wyrzeźbiony brzuch. W oczach dostrzegłem dumę z tego, co tam wyhodował. — Trzeba lekko o siebie zadbać, grubasie.

Wymusił ze mnie śmiech, spodziewając się zarazem jakiejś ciętej riposty. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze przekomarzaliśmy się w ten sposób, tym razem jednak obrałem nieco bardziej obronną taktykę.

— A tam... Ewie się podobam, więc nie ma tragedii. Pieniądze i medialność też robią swoje. Wiesz, ile próśb o moje zdjęcie z autografem wyrzuca do kosza co miesiąc moja małżonka od fanek? Niektóre wysyłają nawet swoje w negliżu.

— No właśnie, a jak tam Ewa — zapytał wyraźnie podekscytowany faktem, że już nie jestem singlem, ignorując moje przechwałki.

— Dobrze nam się układa.

— Naprawdę? — zapytał z niedowierzaniem. — Słyszałem coś zupełnie innego. Chociaż... — zadumał się chwilę — było to już jakiś czas temu.

— Skąd ty to wszystko wiesz?

— A czego się spodziewałeś od najlepszego detektywa w kraju — Zaśmiał się dumnie. — Czasami mam wrażenie, że wiem więcej od prezydenta na tematy super ściśle tajne.

— Zuchwały to byłeś zawsze — odpowiedziałem, sztucznie się uśmiechając. — Ale ktoś kiedyś powinien cię nauczyć dobrych manier.

— W moim fachu trzeba się dostosowywać do sytuacji — rzekł, drapiąc się po czole. — I do ludzi — dodał.

— Skoro tak mówisz, to coś w tym musi być. A słuchaj... wspominałeś coś o tym, że chcesz u mnie grać? Co masz na myśli?

Przeszukał kieszenie spodni, aż w końcu wyciągnął nowiuśki, skórzany portfel z logiem Ochnika. Chwilę w nim pogrzebał, ukazując zarówno dowód tożsamości, jak i jakiś dokument.

Spojrzałem na pierwsze.

Nazwisko: Wenger,

Imiona: Kamil Krystian

Nazwisko rodowe: Wenger

Imiona rodziców: Marian, Alicja.

Data urodzenia 12.12.1991

Płeć: M

Odmłodził się, mając na dodatek oryginalny dowód tożsamości. Druga kartka ukazywała kawałek piłkarskiego życiorysu, a z niej w oko wbił mi się fragment:

EaQvh.png

 

 

— Ściągnij mnie, nie będę sporo kosztować. Razem odkryjemy mroczne tajemnice szantażystki twojego wuja dokładnie tak, jak chciałeś — powiedział, chowając z powrotem dokumenty do portfela.

— Skąd ty o tym.... — W chwili mówienia przerwał mi:

— Gdybym nie wiedział, nie nazywałbym się Wenger — odparł dumnie i zaczął się śmiać w swoim wengerowskim stylu.

Odnośnik do komentarza

28.

 

Wykupienie Wengera z SMS-u Łódź okazało się być łatwiejsze, niż myślałem. Biorąc pod uwagę fakt, że w przeszłości współpraca między klubami odbywała się zawsze na medal, nie było większego problemu z transferem piłkarza, który nie rokował najwyższych nadziei. Widzew za zadowalającą obie strony opłatą zbierał najbardziej uzdolnionych, zapewniając im dalsze piłkarskie szkolenie na wyższym poziomie - vide Jakub Rzeźniczak, Radosław Matusiak. Gdyby nie fakt, że Wenger tak naprawdę miał nieco więcej wiosen, niż widniało to w jego piłkarskim życiorysie, powiedziałbym, że stanął przed swoją życiową szansą na wylansowanie się w futbolowym świecie. Realia mówią mi jednak, że w jego przypadku prochu już nie wymyślimy.

Gdyby to, co piszę było tylko fikcją literacką, to zapewne za transfer Wengera do nas Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Łodzi dopłaciłaby nam skrzynkę wódki i dwie oranżady, ale że wydarzenia miały miejsce naprawdę, to 85 tysięcy z portfela Sylwestra Cacka musieliśmy wyłożyć. Patronujący szkołę z nieba śp Kazimierz Górski też by się pewnie przy tym uśmiechnął.

 

 

 

Europejskie puchary ruszyły pełną parą, a jak odnalazły się w nich polskie zespoły?

 

Warszawska Legia nie bez trudu uporała się z mołdawską Szkendiją, notując w dwumeczu korzystne 4:2. Podopieczni Macieja Skorży odnieśli zasłużone zwycięstwo na wyjeździe 3:0 (Danjel Ljuboja 2, Miroslav Radović), ale w rewanżu długo męczyli się o końcowy triumf. Na Pepsi Arena do 73 minuty Szkendija wygrywała już 2:0 i, co gorsza, śmierdziało kolejną bramką, która przedłużała ich szansę na awans po ewentualnej dogrywce. W sukurs Legionistom przyszedł jednak prowadzący spotkanie Andrea Romeo, który odgwizdał rzut karny. Miroslav Radović nie mógł nie skorzystać z tego prezentu i zapewnił Legii trzecią rundę. W niej zaś Mistrzowie Polski zmierzą się z Rapidem Wiedeń, z którym, jak może pamiętacie, zmierzymy się w międzyczasie w sparingu.

 

W Lidze Europejskiej Śląsk Wrocław nie spuszcza z tonu i tym razem staranował na drodze irlandzki Dundalik 4:0 w ramach drugiej rundy kwalifikacyjnej. Na to zwycięstwo przyszła podopiecznym Oresta Lenczyka skromna zaliczka u siebie 1:0 (Piotr Celeban) i rewanżowe, już nieco bardziej efektowniejsze, 3:0 (Cristian Diaz 3). Poznański Lech w tej rundzie zaczął dość szkaradnie, przegrywając w Zenicy z Czelikiem 1:2 (Vojo Ubiparip), ale w rewanżu okupił swoje winy, wygrywając pewnie 3:0 (Artjoms Rudnevs 2, Semir Stilić).

 

Trzecia runda kwalifikacji będzie jednak dla naszych zespołów dość trudna; Lech zmierzy się z Grasshoppers Zurych, Śląsk z Crveną Zvezdą, a debiutująca w tych rozgrywkach Sandecja ze Spartakiem Moskwa.

Odnośnik do komentarza

29.

 

 

W ostatnim sparingu lipca zmierzyliśmy się z najsłabszym sparingpartnerem, jakiego mieliśmy w zanadrzu, a mianowicie 3-ligowym Motorem Lublin. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli dodam, że ten mecz wygraliśmy bezpardonowo 3:0, a kadra, która w nim wystąpiła, dalece odbiegała od tej podstawowej.

Spotkanie okupiliśmy kontuzją Macieja Siwka, który przez pękniętą kość przedramienia wypadł ze składu na co najmniej miesiąc. Tym samym dołączył do kontuzjowanych ostatnimi czasy na treningu Przybylskiego i Bartkowskiego oraz cierpiącego na grypę Mielcarza.

 

31.7.2012, 19:30, Lublin: MOSIR Bystrzyca: 689 widzów;

TOW: Motr Lublin - Widzew Łódź 0:3 (0:2)

0:1 - Jacques-Alain Tanoh '7

0:2 - Bartosz Ślusarski '34

0:3 - Jacques-Alain Tanoh '51

 

MoM: Rafał Augustyniak (DR; Widzew) — 9.0

 

Widzew: Michał Pytkowski — Rafał Augustyniak, Bruno Pinheiro, Liviu Abuzatoaie, Hachem Abbes (73. Sylwester Kajda) — Przemysław Kowalski (46. Mikołaj Zwoliński), Damian Radowicz — Bartosz Ślusarski (73. Jerzy Wrzask), Maciej Siwek (64. Igor Alves), Rafał Serwaciński (64. Rafał Rzędzicki) — Jacques Alain-Tanoh (73. Veljko Batrović).

Odnośnik do komentarza

30.

 

Szaleństwo związane z otwartym okienkiem transferowym w Europie udzieliło się również na polskim rynku, gdzie co chwila dochodziło do jakichś wewnętrznych ruchów. Lechia Gdańsk na przykład za 4 miliony złotych przyciągnęła z Wisły Gordana Bunozę, Lech Poznań podał rękę spadającemu z Ekstraklasy z ŁKS-em Sebastianowi Szałachowskiemu (1.1mln złotych), a Jagiellonia Białystok zgłosiła się po perspektywicznego Marcina Wodeckiego z Górnika Zabrze (1.8mln). Nie zabrakło również wielkich powrotów do polskiej ligi. Najbardziej spektakularny był oczywiście wolny transfer Jurka Dudka do naszego zespołu, ale nie wolno w tym miejscu zapominać również o Adrianie Mrowcu, któremu nie udało się zawojować ligi szkockiej z Hearts i tym samym powrotu do Jagiellonii (1.3mln), czy też Mirosława Sznaucnera, który z PAOKu po wielu latach spędzonych w Grecji znalazł miejsce w Lechii Gdańsk (wolny transfer). Więcej do polskiej ligi niż rodaków napłynęło jednak obcokrajowców i wśród ciekawszych nazwisk należy wymienić transfery Legii Warszawa: Rumuna Florina Gordosa ze Steauy Bukareszt za 1mln, czy też Chorwata Dino Spehara z Dinamo GNK za 3.2mln. Ciekawym ruchem okazało się też ściągnięcie Daciana Vargi (27, RUM) do Lecha Poznań za 725 tysięcy, co na pewno wzmocni lewą flankę Kolejorza po odejściu czy to Kevina Bobsona, czy Bartosza Ślusarskiego.

Niewątpliwie również Ekstraklasa pożegna się ze swoimi gwiazdami, które wybrały zarobek w bardziej zamożnych ligach. Tomasz Kupisz z Jagiellonii zasili Bundesligę w Hanoverze (7.5mln), Sergey Krivets opalał się będzie w słonecznym, greckim Panathinaikosie Ateny (7.5mln), Maciej Sadlok z Polonii Warszawa wyjechał do kraju Cristiano Ronaldo i reprezentować będzie Bragę (3mln), a Aleksandar Vuković z Korony Kielce schyłek swej kariery zawodowej zarezerwował sobie w austriackim SV Mattersburg (1.4mln). Wśród wszystkich tych i całej reszty transferów wyglądaliśmy niczym biedne kopciuszki, bo dotąd wydaliśmy na ten cel zaledwie 85 tysięcy złotych, choć pieniędzy nam nie brakuje.

 

Z nieskrywaną zazdrością spoglądałem jednak w stronę operatywności Roberta Maaskanta wespół z Bogusławem Cupiałem w zakresie ruchów transferowych, jakie przeprowadzili w tym czasie w Wiśle Kraków. Biała Gwiazda za kwotę zaledwie 4 tysięcy złotych uzbroiła się w występującego dotąd w lidze izraelskiej Nigeryjczyka Andersona Westa, który przejawia spore umiejętności jak na swój wiek (22 lata). Oprócz tego na transferach zarobiła już ponad 16 milionów, z czego głównie na sprzedaży innego Nigeryjczyka, Fegora Ogude, do francuskiego Toulouse za ponad 10 milionów. Dodam tylko, że w zeszłym sezonie wykupili go z norweskiej Valarengi za ledwo 80 tysięcy złotych. To się nazywa kręcić biznes.

 

 

 

Początkiem sierpnia jak rojące się wokół chlewa muchy rozganiałem na prawo i lewo chore zapędy włodarzy innych klubów, którzy chętnie zobaczyliby u siebie moich zawodników. Angielskie Cardiff, które w zeszłym sezonie awansowało do Premiership, wściekło się na punkcie Mariusza Rybickiego, któremu przewidywali już wielką karierę w swoich szeregach. 3 milionami złotych mogli jednak podetrzeć sobie równie dobrze swoje tyłki. Piast Gliwice z kolei złożył ofertę rocznego wypożyczenia Rafała Augustyniaka, któremu obiecał w I lidze wyjściowy skład. Jakubem Bartkowskim czy Igorem Alvesem interesowały się portugalskie kluby, Sebastiana Maderę łączono z rosyjską Ekstraklasą, zaś Dudu Paraibą żywo zainteresowała się Wisła Kraków.

 

Nie chcąc pozbywać się na tym etapie żadnego z nich, wszystkie poważne i te mniej poważne oferty odrzucałem, choć może samo wypożyczenie Augustyniaka nie byłoby aż nadto złym posunięciem. Zawodnik ograłby się w I lidze i już w przyszłym sezonie był gotowy na walkę w Ekstraklasie z Widzewem.

 

Na trzy tygodnie przed rozpoczęciem rozgrywek Ekstraklasy jej komisja wymuszała na nas wskazanie kapitana drużyny i jego zastępcy. Oczywistym było, że posiadający najwięcej ogłady Łukasz Broź pozostanie nim dalej. Obiekcje natomiast miałem co do Mindaugasa Panki, który w zeszłym sezonie na tym poletku nie sprawdził się do końca. Po krótkich rozważaniach podjąłem decyzję o tym, że opaskę wicekapitana obejmie wyrażający większy dystans do otoczenia Sebastian Madera. W tym czasie również każdy z piłkarzy dostał swoje koszulkowe numery na ten sezon. Z numerem "1" grać będzie u nas Jurek Dudek, numer "2" trafił w ręce młodego Patryka Stępińskiego, dla którego jest to spore wyróżnienie, wolna "8" przypisana została Mateuszowi Mączyńskiemu, zaś Kamil Wenger dostał ostatni z możliwych numerów - "99".

Odnośnik do komentarza

31.

 

 

W pierwszym spotkaniu trzeciej kwalifikacyjnej rundy Ligi Mistrzów warszawska Legia wygrała u siebie po wielkim trudzie z Mistrzem Austrii, Rapidem Wiedeń 1:0. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył w 48. minucie Rafał Wolski. Z racji, że rewanż już za tydzień, a w międzyczasie Rapid zobowiązał się do rozegrania spotkania kontrolnego z nami, liczyłem na to, że w meczu tym wystąpią ich rezerwiści.

 

Spodziewając się tego faktu równie naturalnie jak tego, że po nocy nastąpi nowy dzień, wystawiłem do gry mocny, ale nie najmocniejszy skład. Jakież było moje zdziwienie, gdy na boisku wystąpiła praktycznie ta sama jedenastka co w meczu z Legią. Był to jasny sygnał, że prowadzący drużynę Peter Pacult łożył większy nacisk na rozegranie spotkania z grającym w podobnym stylu polskim zespołem, aniżeli na możliwość odpoczynku i zregenerowania sił przed rewanżem. Taki obrót spraw przyczynił się do tego, że z Austriakami nie grało nam się najlepiej, ale trudno było mówić, czy po początkowej równorzędnej walce ten mecz sobie odpuścili czy to my zagraliśmy tak wspaniale.

 

W każdym razie pierwsza połowa nie przyniosła zmiany rezultatu, choć to my byliśmy lepsi i to nam należało się prowadzenie, co odzwierciedlały meczowe statystyki (60-40% posiadania piłki i w strzałach 8-0). Wyraźnie jednak brakowało nam celności, bo spośród tych wszystkich strzałów, które oddaliśmy na bramkę Rapidu, tylko jeden był celny. Co warte odnotowania, goście w tej połowie za sprawą Roberta Lechnera zdobyli nawet bramkę, z tymże wpadła ona z pozycji spalonej i nie została uznana. Fakt faktem obudziło to we mnie małe zaniepokojenie.

 

Po zmianie stron obraz gry nie zmienił się i minęły długie minuty, nim goście w końcu powąchali piłkę w ofensywie. Jednym słowem mógł to być mecz okraszony znanym w żargonie piłkarskim powiedzeniem niewykorzystanych szans, które się mszczą, bo w 73. zupełnie niespodziewanie straciliśmy gola po błędzie dwójki naszych stoperów i nie zapowiadało się byśmy w końcu naprawili nasze zwichrowane celowniki. Na 10 minut przed końcem meczu postawiłem wszystko na jedną kartę — kazałem drużynie wyjść odważnie do przodu (zmiana strategii: kontrola-->ofensywa) i co tu dużo mówić... był to jeden z moich strzałów w dziesiątkę w tym meczu. Sebastian Radzio ładnym, prostopadłym zagraniem na wolne pole wypuścił włączającego się z lewej obrony Dudu Paraibę, który nie okazał skruchy bramkarzowi gości, doprowadzając wyrównania. I jeżeli nazwać tę decyzję jako świetną, to z kolei wymuszenie na piłkarzach swoistego ofensywnego kamikadze (ofensywa-->przewaga liczebna) już w przedłużonym czasie gry, które przyniosło gola na 2:1, jak zatem nazwać? W ostatniej minucie meczu Hachem Abbes upadł w polu karnym pod naporem dwóch obrońców Rapidu, a że Bartosz Ślusarski lubi bić jedenastki, to skorzystał z tej niepowtarzalnej okazji i tym razem.

 

5.7.2012, 15:00, Łódź, stadion im. Ludwika Sobolewskiego: 2.695 widzów;

TOW: Widzew Łódź - Radpid Wiedeń 2:1 (0:0)

0:1 - Roland Unger '73

1:1 - Dudu Paraiba '87

2:1 - Bartosz Ślusarski '90+3 (karny)

 

MoM: Dudu Paraiba (DL; Widzew) — 7.5

 

Widzew: Jerzy Dudek — Souheil Ben Radhia (79. Rafał Augustyniak), Ugochukwu Ukah (46. Bruno Pinheiro), Hachem Abbes, Dudu Paraiba — Przemysław Oziębała (73. Bartosz Ślusarski), Piotr Mroziński (73. Sebastian Radzio), Mikołaj Zwoliński (46. Igor Alves), Denis Glavina (66. Rafał Serwaciński) — Jacques-Alain Tanoh (68. Veljko Batrović), Mehdi Ben Dhifallah.

Odnośnik do komentarza

Bacao, ja z kolei przepraszam, że taki błąd w ogóle poczyniłem, chociaż mówię od razu, że to raczej wina koncentracji, aniżeli braki z geografii :)

 

32.

 

Do rozpoczęcia ligi pozostało już tylko kilka dni i jeden, przedzielający ten czas, sparing ze słowacką Nitrą. Później wszystko miało się okazać. Legia pukała już prawie do bram naszego stadionu, wszyscy z jakąś tam dozą niepokoju obgryzaliśmy swoje paznokcie. Kamil Wenger obgryzał również te na stopach :)

 

Właśnie! Wenger! Bo skoro o nim już mowa, to niedługo po tym, jak tylko do nas trafił, został wydelegowany do ekipy Młodej Ekstraklasy, gdzie trenował codziennie i nie absorbował na sobie niczyjej większej uwagi. Zajęcia prowadzone przez Tomasza Kmiecika nie były aż nadto męczące, a poza tym w przeciwieństwie do tych seniorskich, nie było ich również tak dużo, więc w tych optymalnych dla siebie warunkach, mógł skupić się nad tym, do czego został tak naprawdę tutaj sprowadzony. Efekty pracy były jednak dość mizerne, choć do określonego przez szantażystkę terminu pozostało już tylko kilka dni. Tak się nawet złożyło, że przypadło ono na inauguracyjne spotkanie z Legią, co spowodowało nałożenie na klub kilku niezbędnych środków zapobiegawczych. Bo skoro znana jest kwota i bliżej określone miejsce dostarczenia pieniędzy, to co to oznacza? Zmusiło to przede wszystkim objęcie wszelakich dróg elektronicznej komunikacji zabezpieczeniem i podsłuchem, zamontowaniem monitoringu i czujników ruchu, co umożliwiało Wengerowi panowanie nad wszystkim, co dzieje się w klubie i w jego obrębie. Również i prezes skorzystał na tej technologicznej innowacji. Co czuje pracodawca, który dowiaduje się o nieplanowanych z góry wydatkach, na które narażają jego mienie pracownicy, którymi się otacza? Pani Hania, klubowa sekretarka na przykład 20-krotnie za dnia dzwoniła do swojego męża, zapewniając o nocnych igraszkach, które czekają go w domu, jak tylko sama powróci z pracy. Nie byłoby to może aż nadto zadziwiające, bo w ostateczności niech dzwoni sobie do męża, ile tam tylko chce, niech obiecuje mu, co tam się jej tylko podoba - młody wiek działa w końcu na jej wytłumaczenie. Sęk jednak w tym, że podobne rozmowy prowadziła jeszcze z trzema innymi numerami i żaden z głosów po drugiej stronie słuchawki nie był do siebie podobny. Pan Henio (tutaj zdjęcie wykonane po imprezie integracyjnej zwołanej rok temu na moją cześć) z portierni potrafił co godzinę zamawiać przez telefon pizzę i inne fast foody. Cóż, ma chłop spust i pieniądze, to niech zamawia, ile tam tylko chce. Problem jednak w tym, że na pytanie, gdzie zamówienie dostarczyć, zawsze odpowiadał, że jest wiernym kibicem ŁKS-u i wskazywał w ciemno adres gdzieś nieopodal Alei Unii, gdzie mieści się stadion naszego głównego rywala. Nie muszę dodawać, że sprawiało mu to ogromną radość, życie portiera uważał za niezwykle nudne, więc czemu od czasu do czasu nie mógł zabawić się dla funu na czyjś koszt? Z kolei jeden z naszych scoutów (nie będę wspominał kto, bo mnie rodowa krew zalewa) podczas rutynowej pracy na komputerze zamiast zająć się tym, za co jest mu płacone, upodobał sobie pewien rodzaj witryn, które pobudzały jego ego. Umówmy się: w ostateczności jest facetem, niech raz na jakiś czas zaspokoi swoje hormony, ale, na litość boską(!), jak wchodzi się w strefy płatne internetu, to nie korzysta się przecież z klubowej karty płatniczej!

 

Jako że prezes był ostatnio zbyt zafrasowany innymi obowiązkami, wobec ww. ludzi nie wystosowano żadnych środków zapobiegawczych. Jest jednak tylko kwestią czasu, aż cała ta trójka znajdzie się na dywaniku jego gabinetu.

 

Pewnego dnia Wenger zaczepił mnie na korytarzu i pochwalił się, że dzięki monitoringowi, który zainstalował również w ciasnej komórce na miotły, nagrał jakieś ekscentryczne spotkanie dwojga kochających się ze sobą osób. Wszystko zmontował do jak najlepszej jakości i umieścił na karcie pamięci. Któregoś wieczoru, gdy udaliśmy się po ciężkim dniu pracy na piwko do pobliskiego pubu, by ugasić pragnienie, pokazał mi je na podręcznym palmtopie.

 

— Popatrz! — krzyknął z zachwytem. — Jakie ona ma piękne pośladki!

— Ech, Wenger... — stęknąłem przeciągle. — To przecież twoja łysa głowa!

 

 

Skupmy się jednak na sprawach stricte sportowych.

 

Oferty ze strony Cardiff, które walczyło o pozyskanie Mariusza Rybińskiego, nabierały złowrogiego kształtu. Dosłownie bokiem wychodziły mi pertraktacje dotyczące kwoty odstępnego, za jaką zgodzilibyśmy się na sprzedaż naszego młodego napastnika. Ze satysfakcjonującej mnie kwoty 12 milionów złotych zszedłem już nawet do 10, ale Anglicy nadal upierali się, że 4 miliony to szczyt tego, co potrafią wysupłać ze swojej skarbonki. Po zerwaniu jakichkolwiek kontaktów z nieskrywaną radością przyjąłem doniesienie o zainteresowaniu innym polskim piłkarzem, zdziwiła mnie natomiast kwota, o jakiej obie strony dyskutowały. Anglicy bowiem ni z gruchy, ni z pietruchy gotowi byli wydać okrągłe 5 milionów. Niemniej jednak to teraz zmartwienie Ruchu Chorzów i samego interesanta, Mateusza Kwiatkowskiego.

Odnośnik do komentarza

33.

 

Obecność w składzie takiej tuzy jak Jerzy Dudek wpływa korzystnie na piłkarzy niczym słoneczna aura na różne choroby. Szczególnie ma to zbawienny wpływ na piłkarzy młodych, a w szczególności bramkarzy. Dlatego też nie zamierzałem trwonić czasu i korzystając z faktu, że w zeszłym roku naszą szkółkę opuścił niezwykle utalentowany Adrian Kasperkiewicz, poprosiłem Dudka o pomoc w kształtowaniu piłkarskiego charakteru młodzieżowca. Nie muszę dodawać, że Jurek przyjął tę propozycję z niekwestionowanym zadowoleniem w głosie. Do opieki nad zdolnym Mikołajem Zwolińskim zgłosił się natomiast Mindaugas Panka, dzięki czemu Litwin wiele zyskał w moich oczach.

Oprócz tego niepodważalne, szerokie kontakty, które posiada w piłkarskim świecie, przyczyniły się do zatrudnienia przez nasz klub znakomitego fachowca. Kadra szkoleniowa zasilona została Jose Luisem San Martinem (64, ESP, coach), który dotąd zajmował się szkoleniem Realu Madryt C. U nas natomiast zajmie się kształtowaniem umiejętności motorycznych i siłowych. Jose Luis świetnie mówi po angielsku, a w razie czego Dudek, który sam spędził w Hiszpanii dobre cztery lata, przełoży jego mowę ojczystą z powodzeniem na naszą. Wszystko zaś po to, by nasi młodzi piłkarze mogli się od niego jak najwięcej nauczyć.

 

Szczerze powiem, że nie zamierzałem dokooptowywać do składu żadnego piłkarza, nawet gdyby chęć zagrania w naszym klubie złożył sam Lionel Messi. Jadłem właśnie kanapkę z serem i szynką, przygotowaną przez mojego kociaka, i przeglądałem zawartość teczki Stanislasa Karwata, naszego klubowego scouta, gdy w głowie zaświergotała pewna myśl. Pomyślałem sobie mianowicie, że skoro szwajcarski ser ma tyle dziur, a esencją futbolu oprócz zdobywania bramek, jest również tracenie ich jak najmniej, to dlaczego nie zrobić by tak, by dotyczyło to również naszego zespołu? Byłem wszakże zachwycony umiejętnościami prezentowanymi przez Sebastiana Roco (29, CHI: 7A/1; DC), które znalazłem w dołączonym do raportu pendrivie, i śmiem twierdzić, że mógłby to być natenczas najlepszy obrońca całej Ekstraklasie.

 

Nie było sensu zwlekać z możliwością ściągnięcia go do nas, więc co rusz, jeszcze przed wieczorną sesją treningową, którą przeprowadzić miałem z chłopakami, postawiłem na pogotowiu wszystkie jednostki w klubie odpowiedzialne za kwestie transferowe.

Na drugi dzień Sebastian leciał już przez Atlantyk w celu parafowania wynegocjowanego przez agenta kontraktu, czekającego na biurku prezesa. Nie zmarnowałem okazji, by osobiście znaleźć się w delegacji jadącej po niego na Okęcie. Obecność Jurka Dudka onieśmieliła Chilijczyka do takiego stopnia, że jeszcze długo, po przywitaniu z nami, nie mógł powiedzieć ani słowa. Reprezentant Chile kosztował nas dokładnie 875 tysięcy złotych. Ta kwota zasili konto grającej w chilijskiej ekstraklasie CD Cobreloa S.A.D.P.

 

Nasz nowy nabytek miał tylko dzień na zaaklimatyzowanie się w Łodzi, a już o piętnastej następnego popołudnia wybiegł na murawę ostatniego z przygotowanych w tym okresie meczów kontrolnych.

Odnośnik do komentarza

34.

 

 

Deszczowa aura przypomniała nam żywo nieudany pod względem sportowym wyjazd na zgrupowanie do Wilna. Od samego rana lało jak z cebra i aż dziw, że na stadionie pojawiło się poniekąd tak wiele kibiców. Jednak stojąca w narożnikach czy w polu bramkowym woda nie przeszkadzała nam rozwinąć swych skrzydeł. Już w 12. minucie Sylwester Patejuk wykończył celnie dośrodkowanie Bartosza Ślusarskiego, udokumentowując naszą przewagę w tym meczu. Wydawało się, że pójdziemy odtąd za ciosem, więc z niemałą nutką niepokoju przyjęliśmy fakt, że bezproduktywnym gościom udało się wyrównać w 31. minucie za sprawą Miroslava Jezika. Ten cios przyjęliśmy jednakże jako zwykły przypadek przy pracy, bo gdy już mieliśmy schodzić z murawy na przerwę, Mariusz Rybicki wykorzystał zamieszanie po dośrodkowaniu Patejuka i w asyście dwóch graczy z pola, a na dodatek bramkarza Nitry, wsadził piłkę do ich siatki.

Po zmianie stron kontynuowaliśmy nacisk na rywala, co wyraźnie odzwierciedlało aż 64% przewagi posiadania piłki przy nodze. Przed końcem czwartego kwadransa gry Rybicki wykorzystał po raz kolejny zagranie Patejuka na wolne pole i z kunsztem wyborowego snajpera pokonał bez trudu słowackiego golkipera. Od tego momentu coś w nas gruchnęło. Goście doznali jakiegoś nagłego olśnienia i wszystko, co dotąd wypracowaliśmy, zaczęło popadać w ruinę. W 62. minucie Jezik ośmieszył parę naszych stoperów, a następnie z łatwością pokonał Jurka Dudka, a w zaledwie sześć minut później wyskoczył w naszym polu karnym najwyżej po dośrodkowaniu jednego ze swoich partnerów i również nie dał szans naszemu bramkarzowi. Mało tego, niedługo po tym, jak straciliśmy trzecią bramkę, mogły paść kolejne, aczkolwiek na ostatni kwadrans znów wszystko wróciło do normalności. Co prawda męczyliśmy się dość długo, ale bramka na wagę zwycięstwa ostatecznie jednak padła. W 85. minucie, po akcji wynikającej z rzutu rożnego, Przemysław Oziębała popisał się aptekarskim dośrodkowaniem, a debiutujący w drużynie Sebastian Roco z głowy nie dał większych szans golkiperowi Nitry na dobrą interwencję.

 

 

11.8.2012, 15:00, Łódź: stadion im. Ludwika Sobolewskiego: 2.387 widzów;

TOW: Widzew Łódź - Nitra 4:3 (2:1)

1:0 - Sylwester Patejuk '12

1:1 - Miroslav Jezik '31

2:1 - Mariusz Rybicki '45+2

3:1 - Mariusz Rybicki '58

3:2 - Miroslav Jezik '62

3:3 - Miroslav Jezik '68

4:3 - Sebastian Roco '85

 

MoM: Miroslav Jezik (ST; Nitra) — 9.5

 

Widzew: Jerzy Dudek — Łukasz Broź (77. Patryk Stępiński), Sebastian Madera (77. Ugochukwu Ukah), Sebastian Roco, Hachem Abbes — Marcin Kaczmarek (68. Rafał Serwaciński), Mindaugas Panka (64. Sebastian Radzio), Riku Riski (64. Igor Alves), Bartosz Ślusarski (39. Przemysław Oziębała) — Mariusz Rybicki (68. Mateusz Mączyński), Sylwester Patejuk (90. Veljko Batrović).

 

Spotkanie okupiliśmy dwoma kontuzjami: Bartosz Ślusarski naciągnął mięsień uda, a Sylwester Patejuk rozciął nogę. Oznacza to, że obydwoje opuszczą początek ligi, więc ich debiut w naszych barwach z pewnością nieco się opóźni.

 

Zasłużone, aczkolwiek z trudem wywalczone zwycięstwo, skomentowałem po meczu słowami, że było to coś w rodzaju szczęśliwego zwycięstwa z naszej strony. Chodziło mi głównie o to, że nie powinniśmy w tak głupi sposób tracić goli. Piłkarze pokiwali porozumiewawczo głowami i jeszcze przed 18 była im już zwrócona wolność. Jak dowiedziałem się później od mojego asystenta, a wiadomość powielona została przez Łukasza Brozia następnego dnia, piłkarze źle odebrali moje słowa, a morale wyraźnie spadło. Przed meczem z Legią, gdy w końcu zaczęła nam dopisywać forma, nie oczekiwałem na tak negatywny obrót spraw.

Odnośnik do komentarza

35.

 

 

Nigdy nie ukrywam faktu, że odkąd zacząłem interesować się piłką nożną, moją ulubioną drużyną był Widzew. To, że tu pracuję, a niejako nawet przywdziewam pierwsze skrzypce, to wynik kilku trafnych decyzji w moim życiu i — co tu dużo ukrywać — również dobrego urodzenia. Gdy już więc zdefiniowałem przed Wami swoje prywatne kibicowskie korzenie, śmiało mogę wyznać, że w moim odczuciu Legia Warszawa zawsze traktowana była przeze mnie jako publiczny wróg numer jeden. Ta instynktowna wrogość mija z zasady tylko wtedy, gdy w grę wchodzą rozgrywki europejskie. Miałem gorące nadzieję na to, że jeśli w tym roku powalczymy o czub tabeli, to przy dobrych wiatrach będziemy mieli okazję wystąpić w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, co wcale nie było równoważne ze zdobyciem Mistrzostwa Polski. By do takiego scenariuszu jednak doszło, potrzebne były Polsce punkty w rankingu klubowym UEFA, a te zaś najłatwiej było zdobyć poprzez kwalifikacje do fazy grupowej w Lidze Mistrzów. Legia Warszawa po skromnej zaliczce u siebie z Rapidem 1:0 w ramach trzeciej rundy kwalifikacyjnej, w rewanżu poddała się praktycznie bez walki. Legioniści ukazali na Gerhard-Hanappi Stadion tak katastroficzną formę, że mecz zakończył się ich druzgocącą porażką 1:3 (Danjlel Ljuboja).

 

Niezwykle słabo poradziły sobie również inne polskie zespoły w Lidze Europejskiej. Debiutująca w rozgrywkach Sandencja Nowy Sącz na premierowego gola będzie musiała poczekać do bliżej nieokreślonej przyszłości, albowiem w dwóch spotkaniach ze Spartakiem Moskwa dwukrotnie przegrywała do zera: w pierwszym meczu w Moskwie 0:3 i u siebie 0:2. Dotychczas rozpędzony Śląsk w podobny sposób odpadł z Crveną Zvezdą (u siebie 0:3 i na wyjeździe 1:2 - Cristian Diaz). Jedynie Lech Poznań nie zawiódł i po arcytrudnej rywalizacji z Grasshoppers w końcu udało mu się awansować dalej. Podopiecznym Jose Marii Bakero do zwycięstwa wystarczyło skromne, wyjazdowe 1:0 (Vojo Ubiparip) i domowy remis przy Bułgarskiej 1:1 (Grzegorz Wojtkowiak).

Odnośnik do komentarza

36.

 

Moje dokonania na poletku transferowym tego lata uważałem za bardzo dobre, ale nikt przecież nie zamykał mi drogi do zrobienia jeszcze czegoś, co wywołałoby w mediach prawdziwy szum. Pamiętacie z pewnością spisek Jarosława Bieniuka, który wykradł notatki dotyczące osób, którymi byłem zainteresowany? Z racji, że nie ma co płakać za rozlanym mlekiem, nie jest tajemnicą, że obok nosa przeszły nam takie nazwiska jak Nikoly Mitrovica (teraz Zagłębie Lubin) czy Gustavo Bolivara (teraz Polonia Warszawa), ale z całą pewnością, rekompensatą za te straty był ktoś inny. Sebastian Jaime (25, ARG; ST), o którego długo walczyliśmy z krakowską Wisłą, w końcu podpisał lukratywny, opiewający na prawie 50 tysięcy miesięcznie kontrakt ważny do 2016 roku, zapewniając nam na polskim rynku rozgłos, jakiego dawno już w Łodzi nie było.

 

 

Ludzką rzeczą jest popełniać błędy. Jeszcze niedawno wspomniałem, że nie planuję żadnych nowych twarzy w zespole, ale nie mogłem pozostawać bierny w stosunku do pracy, jaką wykonywał ostatnio zatrudniony w klubie Stanislas Karwat. Dwa dni po przyjeździe Jaime, do zespołu na razie tylko na testy przybyli: rodak Sebastiana Roco Nicolas Medina (25, CHI; ST), Iworyjczyk Aboudramae Bamba (24, CIV; ST) i Bułgar Radovlav Marev (19, BUL U-21 1/0; MCR). Z tego względu, że same treningi nie były wykładnikiem tego, z jakim potencjałem miałem do czynienia, postanowiłem zorganizować jeszcze jakiś sparing. Dwa dni po meczu z Legią nasze rezerwy zmierzą się z SMSem Łódź.

 

 

Tymczasem Mistrz Polski, Legia Warszawa, mierzyła się w meczu Superpucharu Polski ze zdobywcą Pucharu Polski, Sandecją i było to spotkanie, które dużo mogło nam powiedzieć o aktualnej formie naszych najbliższych rywali. Pomimo napiętego jak baranie jaja mojego prywatnego kalendarza, pojawiłem się na tym meczu osobiście i w towarzystwie Sylwestra Cacka, Marcina Amunickiego (dawnego prezesa zarządu, a obecnie członka zarządu Ekstraklasa SA) i Pawła Młynarczyka (obecnego wiceprezesa zarządu w Widzewie) zasiedliśmy w loży vipowskiej Stadionu Miejskiego im. Henryka Reymana.

 

Legia zadziwiła młodością swojego składu, który dalece odbiegał od jej optymalnego ustawienia, co - nie powiem - dawało nadzieję pierwszoligowcom z Nowego Sącza. Nie był to powód do zadowolenia również dla bukmacherów, którzy słono zapłaciliby na wypadek zwycięstwa Dumy Nowego Sącza. Jednak już początek spotkania pokazał, że to Stołeczni dołożą do swojego dorobku piąty już Superpuchar. W 7. minucie Michał Elfir rozradował wszystkich kibiców Legii mierzonym uderzeniem z około 13 metrów po niezwykłej indywidualnej akcji i teraz wystarczyło już tylko pójść za ciosem. Legia dyktowała warunki, ale rywale z Nowego Sącza mądrze się bronili. W 19. minucie grający niegdyś w Łodzi Arkadiusz Aleksander wyrównał po jednym z nielicznie bitych rzutów rożnych i mecz rozpoczynał się od nowa. Skomasowana ofensywa Legii nie spisywała się najlepiej - piłka pechowo dla nich znajdywała co rusz schronienie w rękawicach Marka Kozioła (Jurek Dudek byłby zachwycony jego paradami), jak również odbijała się od czasu do czasu czy to od poprzeczki, czy od słupka. Taki obraz gry uraczył nas do końca pierwszej połowy gry.

 

W przerwie Sylwester Cacek skinął palcem na dość uroczo wyglądającą stewardkę i poprosił o przyniesienie szampana wraz z czterema kieliszkami. Wypiliśmy skromnie na cześć jego 63 urodzin, które obchodził w lipcu. Znaleźliśmy moment, by na chwilę porozmawiać na osobności, kiedy Młynarczyk poszedł za potrzebą do wc, a Amunicki został poproszony na pogawędkę przez swojego znajomego z komisji dyscyplinarnej.

 

— Wenger świetnie się spisuje. Dzięki niemu za pięć dni ta suka trafi za kratki — powiedział dumnie.

— Wiem wujku. — Odpowiedziałem mrugnięciem oka. — Przecież doskonale wiesz, że za to, co dałeś mi w tak młodym wieku, nie mógłbym postąpić inaczej, znalazłem prawdziwą perłę. Tak naprawdę wiele ci zawdzięczam — odpowiedziałem szczerze.

— Zadziwiają mnie metody pracy, które stosuje w swoim warsztacie. A poza tym całkiem dobry z niego piłkarz.

Popatrzyłem na niego z ukosa. Wenger dobrym piłkarzem? Pfff... Można powiedzieć, że jest wybitnym detektywem, świetnym człowiekiem, niezłym kochankiem, który obcował już z tak niezliczoną ilością kobiet, z którą niejeden śmiertelnik może nawet nie porozmawiał w swoim życiu, ale dobrym piłkarzem? Kpina. Nie chcąc jednak denerwować wujka, wszak w tym dniu powinien odczuwać tylko satysfakcję z życia, odpowiedziałem porozumiewawczo:

— Może nie wybitnym, ale coś tam potrafi.

Obydwoje popatrzyliśmy w stronę murawy, gdzie schodziły tańczące jeszcze przed momentem czirliderki.

— Kto wygra? — zapytał mnie z nagła.

— Hmm... faworytem jest co prawda Legia, ale ja liczę na Sandecję. Kozioł spisuje się wyśmienicie, mam nadzieję, że w drugiej również nie zawiedzie.

— Stawiam stówę, że wygra Legia. Dysponuje większym doświadczeniem.

Tak postawiona teza i to, co powiedział wcześniej o Wengerze, dawały mi nieco do zrozumienia, że mój wujek nie zna się na piłce za dobrze. Ale w końcu był moim wujkiem, musiałem mu to wybaczyć. Bo gdyby w końcu nie on, byłbym nikim. I z pewnością nie byłbym managerem Widzewa.

— Wchodzę. — Podaliśmy sobie dłonie, a dołączający do nas Młynarczyk przebił je, uśmiechając się do nas szczerze.

 

Po przerwie tempo meczu wyraźnie siadło. Siadło również widowisko i wszyscy z nadziejami oczekiwali jakiejś zmiany stylu gry, a szczególnie rezultatu. Ziewnąłem przeciągle, gdy arbiter z Lublina przedłużył spotkanie o 4 minuty. Tragedia. Zapaliłem papierosa i gasiłem go w momencie, kiedy arbiter odgwizdywał koniec regulaminowych 90 minut. Dogrywka.

 

— Dogrywka, później karne. Zobaczysz, wujku, Legię w tym aspekcie zgubi młodość — rzuciłem podekscytowany w przerwie.

— Pfff... — odburknął ponuro. — Sandecja puchnie w oczach, ci młodzi ich wybiegają — rzekł z wyraźną satysfakcją w głosie. Co jak co, on zawsze był pewny swego, lubił dominować.

 

Pierwsza część dogrywki również nie wyłoniła ewentualnego zwycięzcy. Cieszyłem się jednakże w duchu, albowiem zawodnicy z Nowego Sącza powoli odnajdowali rytm gry i prowadzili atak całą szerokością boiska. W drugiej połowie wszystko się wyjaśniło. Katem Legii okazał się być jej dawny wychowanek — Wojciech Trochim. W 109. minucie spotkania urwał się obrońcom i pokonał interweniującego na oślep Wojciecha Skabę. Był to sygnał, że teraz wystarczy bestię tylko dobić. I faktycznie, cztery minuty później Wojciech Łobodziński uderzył z dystansu tak mocno, że Skabie przełamało rękawice i piłka wylądowała w siatce. Stówa była moja :)

 

 

 

Odnośnik do komentarza

37.

 

Widzewiacy gotowi na Legię

 

Podopieczni Marcina Chybiorza z dużą dozą spokoju podchodzą do sobotniej potyczki z Legią Warszawa, która zainauguruje ligowy sezon w polskiej Ekstraklasie. Legionistów, którzy odpadli w ostatnim czasie w kwalifikacjach do fazy grupowej Ligi Mistrzów z Rapidem Wiedeń, czeka zatem bardzo poważny sprawdzian.

 

Jak udało nam się ostatnio dowiedzieć, szkoleniowiec Widzewa postawił na bardzo liczną, 34 osobową kadrę, z której zamierza korzystać już do końca sezonu. Trzon zespołu tworzą piłkarze, którzy w zeszłym sezonie grali w Widzewie pierwsze skrzypce, do tego można się spodziewać kilku nowych twarzy, które dołączyły podczas bieżącego okienka transferowego. Największe szansę na grę z tego grona w najbliższym meczu wydaje się mieć Sebastian Roco, który rozegrał ostatnio na wejściu przyzwoite spotkanie z Nitrą. Również Jerzy Dudek na czas nieobecności spowodowanej chorobą Macieja Mielcarza, wystąpi najprawdopodobniej z Legią.

 

Świetna atmosfera w zespole i gotowość w grze zgłaszają wszyscy zawodnicy z naszej kadry, którym nie dolegają żadne urazy. Cieszę się, że powrót do polskiej Ekstraklasy przypadł na zespół Widzewa, bo jest to drużyna, która ma ambicję powrócić do elity, a starcie z Legią jest ku temu doskonałą okazją — wypowiada się przed sobotnim spotkaniem Dudek. — Mam nadzieję pokazać się w Polsce z jak najlepszej strony, choć mam świadomość tego, jak wiele zaległości mam jeszcze do nadrobienia — dodaje.

 

W defensywie wśród wspomnianych Dudka i Roco sytuacja kadrowa wydaje się być w świetnej kondycji. Dudu powalczy na lewej stronie o miejsce w składzie z Abbesem, Madera z Ukahem, a dla kapitana zespołu, Łukasza Brozia, Ben Radhia nie stanowi większego wyzwania.

 

Ostatni sparing z Nitrą wykluczył z zespołu dwie nowe twarze w Widzewie, czyli Sebastiana Patejuka i Bartosza Ślusarskiego. Większe szansę na grę wydawał się mieć ten drugi, który w okresie przygotowawczym zdobył najwięcej bramek (w tym dwie kluczowe w meczu z Montpellierem), a poza tym jest graczem dość uniwersalnym. Jego nieobecność może być zatem dość dotkliwa, ale przecież tragedii na skrzydłach nie ma. Są w końcu i doświadczony Denis Glavina i Marcin Kaczmarek, a na dobrą sprawę zdeterminowany Przemysław Oziębała, czy świetnie spisujący się ostatnio junior Rafał Serwaciński. Najmniejsze problemy czekają Chybiorza w formacji środka pola. Tam zarówno Mindaugas Panka, Piotr Mroziński, Riku Riski, Igor Alves czy nawet Bruno Pinheiro są gotowi do gry, a w obwodzie są przecież jeszcze młodzi, zdolni Sebastian Radzio, Mikołaj Zwoliński, Damian Radowicz czy pozyskany ostatnio Maciej Siwek. Kłopoty zdrowotne ma w tej formacji tylko Mateusz Mączyński, ale czy eks zawodnik Arki, nawet gdyby był gotowy do walki, wystąpiłby w pierwszej jedenastce? Dość wątpliwe.

 

O destrukcję w szykach obronnych Legii może powalczyć dobrze spisujący się duet z zeszłego sezonu, czyli Tunezyjczyk Ben Dhifallah wraz z Iworyjczykiem Alainem Tanohem. Niemałe umiejętności ma również wspomniany już wcześniej Brazylijczyk Igor Alves czy młodziutki Serb Veljko Batrović, ale w ich przypadku pewniejsza w meczu z Legią będzie ławka rezerwowych. Zupełnie niepewny wydaje się być za to debiut Sebastiana Jaime, który dopiero do chłopaków dołączył, a jego aklimatyzacja w Łodzie pewnie jeszcze trochę potrwa.

 

Myślę, że o lepszy sezon przygotowawczy dla naszych piłkarzy nie mogliśmy się zatroszczyć. W przeciwieństwie do wszystkich ligowych drużyn rozegraliśmy największą liczbę spotkań i ten przedsezonowy maraton przyjdzie z korzyścią dla piłkarzy w meczu otwarcia — wyznał na konferencji prasowej przed meczem, Marcin Chybiorz. — Zapewniam, że wszyscy piłkarze, na których liczę podczas starcia z Legią, są gotowi o walkę przez pełne 90 minut gry — zapowiedział.

 

Jeżeli na murawie stadionu przy Alei Piłsudskiego pojawi się Dudek, na co się zresztą zapowiada, to będzie on nie tylko najstarszym zawodnikiem Widzewa, który wystąpi w meczu ligowym, ale także najstarszym na wszystkich innych boiskach Ekstraklasy. Jerzy Dudek dodał żartobliwie, że nie czuje się jeszcze dinozaurem, choć przypuszcza, że takie rzeczy na jego temat się mówi. — Do Janusza Jojko, który występował w Ekstraklasie z KSZO w wieku 42 lat w 2003 roku jeszcze trochę mi brakuje — śmieje się triumfator Ligi Mistrzów z 2005 roku.

 

Warszawska Legia natomiast przyjedzie do Łodzi z chęcią poprawienia humorów po nieudanej przygodzie zarówno w Lidze Mistrzów, jak i nieudanym meczu w Superpucharze z Sandecją. Podopieczni Macieja Skorży, którzy odpadli, wydawać by się mogło, przedwcześnie z rywalizacji o Ligę Mistrzów, mogli przecież odbić sobie z nawiązką w meczu z drużyną I ligowej Sandecji.

Zagraliśmy drugim garniturem, ten mecz potraktowaliśmy treningowo. Superpuchar Polski nie miał dla naszego zespołu żadnego znaczenia — tłumaczył się po meczu Skorża. — Podjęliśmy takie, a nie inne kroki, albowiem zdajemy sobie sprawę, co nas czeka w lidze. Tym razem walczymy o podwójną koronę, nikt nas nie dogoni — zapewniał pewnie szkoleniowiec.

 

W składzie Legii nie przewiduje się większych zmian i najprawdopodobniej zagrają ci sami piłkarze co w meczu z Rapidem. Pod znakiem zapytania stoi występ ewentualnych debiutantów, 25-letniego Serba Marko Mirica oraz 23-letniego Chorwata Stjepana Kukuruzovica, którzy w ostatnim czasie dopiero co pojawili się na Wojska Polskiego. W pełni sił wydaje się być Danjlel Ljuboja i wszyscy podejrzewają, że będzie to najgroźniejsza broń, którą Łodzianie będą musieli zneutralizować, jeśli mają nadzieję na korzystny wynik w tym meczu.

 

 

 

Przewidywane jedenastki:

 

Widzew: Dudek — Broź, Roco, Madera, Dudu — Kaczmarek, Mroziński, Panka, Glavina — Dhifallah, Jaime.

Legia: Kuciak — Knezević, Gardos, Żewłakow, Wawrzyniak — Vrdoljak, Borysiuk — Radović, Wolski, Żyro — Ljuboja.

 

 

 

widzewiak.pl

Odnośnik do komentarza

Tytułem bonusu. Moje notatki w formie dokumentu Excel, usprawniające rotację składu podczas okresu przygotowawczego.

 

 

 

38.

 

 

W dniu meczu moje zdenerwowanie urosło niczym napakowany drożdżami placek mamy, który wypiekała tradycyjnie w każdą sobotę. Oczywistą rzeczą było, że własnego nastroju nie mogłem zdradzić swoim podopiecznym, więc nim zjawiłem się w klubie, celem numer jeden było odpowiednio się nastroić, a w tym przypadku nawet przestroić. Włączyłem więc muzykę, wziąłem odprężający prysznic, pożegnałem się z małżonką, a po drodze z domu do klubu wypaliłem dwie fajki - i w zasadzie czułem się już dobrze.

 

Ale prawdziwym powodem mojego zaniepokojenia nie był sam mecz. W rzeczy samej martwiłem się o wujka i choć przypuszczałem, że Wenger nie pozwoli, aby cokolwiek poszło źle, ryzyko istniało. Wszystko, co wiedziałem odnośnie tej sprawy, to to, że na pięć minut przed rozpoczęciem spotkania w gabinecie wujka miał zadzwonić telefon. Telefon z instrukcjami szantażystki.

 

Na godzinę przed meczem, nim jeszcze odprawiłem chłopaków do wyjścia, spotkałem na korytarzu Wengera. Ubrany w dobrze skrojony garnitur, wyglądał prawie jak Pan Młody, tyle że z jego oczu dało się wyczytać pewną informację o tym, że jeszcze na pewno nie chciałby się żenić.

— Wenger, wszystko gra — zapytałem z niepokojem.

— Świetnie, świetnie. — Poprawił czerwony, pasiasty krawat. — Nie ma powodów do obaw. — Uśmiechnął się do mnie.

— To dobrze, kamień z serca. — Westchnąłem z ulgą.

— Nie mam co prawda wiele czasu, ale wszystko ok? Wiesz jak zagrać? — Spojrzał mi w oczy.

— Pewnie. Pracowałem dniami i nocami, aby ich rozpracować. Nie będzie łatwo, ale powinniśmy wygrać.

— Masz tu. — Podał mi zwiniętą w kłębek kartkę papieru. Nie zdążyłem zapytać, co to, ale Wenger pospieszył z wyjaśnieniami. — Skład Legii na dzisiejszy mecz. Z pewnością przyda ci się to info już teraz.

— Oooo! — Zrobiłem wielkie oczy. — Dzięki stary, na pewno się przyda. — Wyciągnąłem dłoń, żeby mu podziękować, ale odpowiedziało mi tylko echo mojego głosu.

Wenger poszedł ratować świat.

 

 

Kuciak, Żewłakow, Astiz, Gardos, Wawrzyniak, Borysiuk, Kukuruzović, Mirić, Spehar, Radović i Ljuboja, taktyka 4-2-3-1, ławka rezerwowych: Skaba, Żyro, Pietroń, Choto, Kucharczyk, Vrdoljak, Rzeźniczak — przeczytałem do siebie szeptem, kuląc się w rogu gabinetu fizjoterapeutów, skąd wychodził właśnie rozluźniony masażem Denis Glavina. — Świetnie. W środku ten młody Gardos, który wydaje się być powolny niczym ślimak. Damy na niego kogoś szybkiego. Kukuruzović? W sumie to jedna wielka niewiadoma, Panka w każdym razie powinien w środku sobie poradzić. Spróbujemy postawić też na Riskiego. W napadzie Ben Dhifallah. Co prawda Astiz jest świetny, ale Ben sprytniejszy(...)

 

Chwilę trwało, nim ustaliłem wyjściowy skład, nakreśliłem go na kartkę i dałem kierownikowi drużyny, by spisał wszystko na papierze protokołu meczowego. Choć w domu układałem budująca rozmowę motywacyjną przed meczem, to rosnący niepokój i stres dały swoje - zapomniałem co miałem mówić. W każdym razie, zanim zawodnicy wybiegli na rozgrzewkę, znając już swoje meczowe zadania, przemówiłem do nich rozpalonym tonem.

 

— Panowie, zapewne każdy z was słyszał już biblijną przypowieść o siewcy. Dla tych, którzy nie rozumieją po polsku, za chwilę opowiem to samo po angielsku. Jurek. — Zwróciłem się w kierunku Dudka. — Przetłumacz to, co powiedziałem naszemu Alejandro. — Dudek skinął głową i przysunął się bliżej Sebastiana Roco. — Panowie, nie jestem może doskonałym mówcą, ale pozwólcie, że przekażę to, co chcę wam powiedzieć. Był kiedyś rolnik, który wyszedł na pole i zaczął siać.

— Maryśkę — z tłumu wyrwał się uradowany Oziębała, najwyraźniej podniecony pierwszym składem w dzisiejszym meczu.

— Może i być maryśkę — odpowiedziałem łagodnym tonem, mając nadzieję, że tym razem nikt mi już nie przerwie. — Był więc rolnik i siał marihuanę. — Część obcokrajowców dopiero teraz zorientowała się, o czym mowa, i zaczęli się do siebie uśmiechać. — Część ziaren padła na drogę, ale nadleciały ptaki i wydziobały je.

— Czy to były dziub-dziuby? — zachichotał tym razem Kaczmarek.

— k***a nie, koczkodany! — zagrzmiałem, bo już widziałem, że zaczynają traktować mnie niepoważnie. — Kaka, chcesz opowiedzieć, co było dalej? — zapytałem go, spoglądając na niego ostrzegawczo.

— Nie trenero, przepraszam. Kontynuuj, posłuchamy — odpowiedział z pokorą pierwszoklasisty.

— Jak już mówiłem, ziarna, które padły na drogę, zostały wydziobane. Inne ziarna padły na miejsca skaliste, gdzie nie było wystarczająco dużo gleby, by zapuściły korzenie. Dlatego gdy wyrosły, szybko spaliło je słońce. Kolejne padły między ciernie, a te zdusiły rośliny. I w końcu część ziaren padła na ziemię żyzną i wydała plon.

 

Powtórzyłem historyjkę po angielsku, a następnie przeszedłem do krótkiego orędzia.

 

— Panowie, chcę, abyście dzisiaj zebrali plon waszej pracy, wszystkich stłuczeń, wylanego potu, wybieganych kilometrów czy podniesionych ciężarów z okresu przygotowawczego. Pokażcie, że to, co umiecie, i czego nauczyliście się, to będzie plon tej żyznej i żmudnej pracy, która ostatecznie nie będzie wylana nadaremne. Zagrajcie tak, jakby zależało od tego wasze życie. Będzie tu dla was pełen stadion kibiców, zróbcie to i pokażcie, że nie przyszli tutaj z byle jakiego powodu. Bądźcie ich dumą, ich natchnieniem. Do boju!

— Do boju! — krzyknął najgłośniej Dudek z Broziem. Powtórzyłem to jeszcze w mowie ojczystej Wiliama Szekspira i po chwili moi chłopacy wybiegli na murawę.

 

 

Nie można powiedzieć, że Legia zaskoczyła nas ustawieniem, albowiem dzięki Wengerowi wiedziałem, że na ten mecz powróci do preferowanego przez nią w zeszłym sezonie ustawienia. W linii ataku postawiłem na najszybszego w drużynie Oziębałę, pomimo faktu, że w meczach kontrolnych ani razu na tej pozycji nie zagrał. Był to mój osobisty element zaskoczenia dla dość powolnego środka obrony Legii, biorąc pod uwagę grę Rumuna Gardosa.

 

Zaniepokojenie płynące z faktu, że gdzieś na trybunach ważą się losy mojego krewnego wplątanego w intrygę matrymonialną, co przy okazji może mieć bezpośredni wpływ na cały klub, pozwalało o sobie zapomnieć z każdą kolejną chwilą spędzoną na boisku. Emocje związane z wydarzeniami na nim brały bowiem górę. A zaczęło się nawet dobrze, gdy już w pierwszej minucie gry Ben Dhifallah uderzył na bramkę Kuciaka, który z wielkim trudem wybił futbolówkę na rzut rożny, co stanowiło sygnał, że łatwo z nami Legioniści mieć nie będą. Co prawda, odpowiedzieli błyskawicznie strzałem Miroslava Radović'a, który niespostrzeżenie wdarł się w nasze pole karne, ale na szczęście Jurek Dudek stał na pogotowiu i wyratował nas spontaniczną interwencją. Później gra wyglądała już całkiem solidnie. Aż do 15. minuty...

 

Wtedy to właśnie Radović powtórzył wyczyn z początku meczu, ale tym razem udało mu się co do cna. Łukasz Broź, który w meczu dostał zadanie ścisłego krycia Serba, nie trafił czysto w piłkę w czasie próby odebrania mu jej wślizgiem, co przyniosło z sobą opłakany skutek. Lewoskrzydłowy Legii zbiegł do środka, pozostawiając w tyle naszą obronę, zbliżył się do Dudka i nie omijając go, znalazł wystarczająco dużą lukę, by umieścić futbolówkę za jego plecami w bramce. Sektor Legii zapiał z zachwytu, na boisku zapłonęły wyrzucone przez nich race dymne, a arbitrażujący to spotkanie Wojciech Krzton przerwał je na moment, aż do uspokojenia sytuacji.

 

Pomimo kilku okazałych prób do wyrównania oraz faktu, że nawet dyktowaliśmy warunki gry przez kolejne minuty, wynik za nic w świecie nie chciał ulec zmianie. W takim marazmie doczekaliśmy końca pierwszej połowy gry.

 

 

Wydarzenia z tamtego meczu urwały się dla mnie wraz z chwilą przemierzania dystansu dzielącego boisko z szatniami przez tunel je łączący. Pamiętam jak Żelisław Żyżyński i Paulina Czarnota-Bojarska zapraszali Miroslava Radović'a i Jurka Dudka na krótki wywiad dla telewidzów Canalu Plus Sport. Pamiętam również okrzyk jakiegoś kibica, poważny ton człowieka z ochrony i spazmatyczny oddech z tyłu głowy na moment przed tym, jak osunąłem się powoli na ziemię, tracąc świadomość.

 

Przed oczami zrobiło się całkiem ciemno. Wszystkie głosy, krzyki i huki zamieniły się jakby w świst podwodnego świata, a później już całkiem ucichły. Trudno powiedzieć, czy widziałem wtedy światełko w tunelu czy wartującego nade mną Anioła Stróża, czy po prostu tak mocno bolało, że to wszystko, czego doświadczyłem, było wynikiem halucynacji umysłu. W każdym razie, mógłbym poświadczyć o tym, że widziałem linię łączącą życie fizyczne z tym, co czeka nas po tej drugiej stronie. Umysł pracował, ale jakby na zwolnionych obrotach. Nie czułem nic. Czekałem...

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...