Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

O poranku wygoliłem twarz, natapirowałem kudły żelem i wypsikałem pół butelki perfum. Kanapka z serem, szklanka herbaty, banan i dwie kapsułki tranu. Usiąść, odczekać dziesięć sekund, przeżegnać się i zamknąć drzwi na cztery spusty. Przemek coś tam wspominał, że dzisiaj to on wraca później do domu, no ale ja nie wracam dzisiaj wcale, więc mnie to nie interesuje.

Czesiek i Makassy czekali nam nie pod blokiem z torbami podróżnymi. Każdy miał poczucie spierdzielenia akcji, no ale też każdy nie chciał dawać dalej dupy jak moja sąsiadka spod dwunastki, więc cisnęli ze mną. Na lotnisko Acurą, potem parking za 80 zł za dobę i do samolotu. Wrocław – Gran Canaria startował z samego rana, nim pierwsze skacowane studenckie umysły otworzyły lodówkę. Usiedliśmy w trójkę, tak, że ja od okna żeby widzieć chmury, Czesiek w środku bo najmniejszy i Makassy od strony przejścia, bo do sracza latać musiał. Pytam ich czy skumają jak ten cały Brachu i Fenomen wyglądają, a oni, że na bank. No bo Czesiek to już kiedyś z Brachem gadał, jak szmuglowali ten spiryt do Afryki a ten drugi to się bez pierwszego nigdzie nie rusza. Papużki nierozłączki. Myślę sobie, że tę ksywkę gdzieś już słyszałem, ale im więcej o tym myślałem tym mniej wymyślałem.

Po dwóch godzinach pilot zgasił światła i gada, że teraz to będzie lądowanie. Ja głowa w dół bo mi trąbki Eustachiusza miażdżą czaszkę, Makassy piszczy jak rżnięta dziewica, że srać, że rzygać, że królestwo za chłodny sedesik.

A potem to tak, przed lotniskiem stoi pełno gości co zapraszają na noclegi i w ogóle do siebie. Nie zmąciliśmy żadnego spanka, bo zamiast myśleć o tym zastanawiałem się jak wykraść laleczkę Voodoo. I pytam ich co mają w planach. A Czesiek wyjmuje telefon, staje na poboczu i zaczyna dzwonić. Słyszę, że coś tam po angielsku świergocze, kiwa banią, zaciska pięść to znów ją luzuje i w ogóle z daleka wygląda co najmniej jak jakiś handlarz dragami. Podchodzą do nas trzy dupeczki o urodzie z filmów dla dorosłych i zagadują najpierw po hiszpańsku, później po angielsku, a na samym końcu ta w środku blondyna pyta czy my z Polski. Zajarany nową znajomością zaczynam gadać jak najęty stosując najwymyślniejsze fortele żeby je wyrwać. I kiedy tak Mickiewiczowsko nawijam to one, że jak chcemy je wziąć na pokoje to po sto euro na łba od godziny. Moja twarz przybrała kształt rozdeptanego pomidora.

Czesiek mówi, że już wie gdzie mamy się kierować. Rozmawiał właśnie z Sekou Outtarra i jego były ziomek z Afryki nas zaprowadzi. Pytam kto to jest, a on, że kiedyś razem handlowali bydłem i ziemniakami. Zna też Ali Gharzoula, bo ten z kolei dostarczał mu europejski alkohol, ale to było na samym początku pobytu w Ugandzie. Płacił w kobietach, albo jakimiś przedmiotami na wymianę. Było ciężko, ale gdzie nie jest? Ruszamy na postój taksówek. Szpakowaty kolo w czapce na bani w kolorach rasta pyta gdzie wieźć. A my, że do Vencindario, o ile wie gdzie to. A on na to, że wie, bo tam to w siatkę gra jego szwagier, a na mecze nogi łażą czasami z chłopakami, bo tam można sobie na spokojnie przyjarać dżointa. I jedziemy trzeszczącym Oplem Omegą z 96 roku. Mijamy tabuny turystów, gości z nagim torsem i dupeczki ze stanikami wielkości główek od szpilek. Przy wybrzeżu stoją DJ z konsoletami i nawalają różne rodzaje muzyki. I ludzie się bawią, chociaż jest luty i termometry pokazują ledwo dwadzieścia stopni. Inny świat, taki normalniejszy i lepszy dla młodego człowieka. Makassy gada, że chyba kojarzy tego Outtarrę, bo kiedyś na meczu młodzieżówek mieli stracie. Pytam jakie i czemu, a on, że to było wtedy, jak grali w najmłodszych rocznikach. Makassy chciał sadzić gola, a ten go zblokował i razem wylądowali na glebie. Sędzia zanim dobiegł do ten kolo zdążył Kigiemu zasadzić palec wskazujący po ostatnią kostkę w dupę i pomerdać jak łyżeczką w jogurcie. Innym razem jak się przepychali w polu karnym to mu wsadził dwa palce w gębę i ścisnął język. Taki dowcipniś, ale wkurwiający jak Rumun pod kościołem.

Jak dojeżdżamy do miasta Rastaman gada, że teraz to trzeba mu zabecalować i to wcale nie mało. Ja nie płacę. Chłopaki zjebali sprawę to teraz niech becalują, a ja idę się rozejrzeć po okolicy. A ta wygląda zabójczo. W wakacje to można pewnie jajka sadzone na brzuchu robić, bo teraz to nawet jest upalnie. Pytam chłopaków gdzie idziemy, a oni, że Sekou mówił by kierować się na północ, tam w stronę rynku. Po chwili skręcamy przy kościele w lewo, mijamy tabun nawalających po hiszpańsku przekupek i oto przed nami staje stadion. Patrzę na zegarek i mówię, że mamy niewiele czasu, bo sezon w Polsce się zbliża. Ale Makassy do mnie że spokojna moja rozczochrana. W pierwszym meczu może Michniewicz wyleźć za mnie na ławkę, no bo to przecież nic nadzwyczajnego. A potem Czesiek piszczy, że o, jest Fenomen. W kuckach, podstępnym krokiem szpiega z krainy deszczowców zapinamy pod murami budynków.

Odnośnik do komentarza

Brachu siedział na ławce trenerskiej sącząc ze słomki jakiś dziwnie przeźroczysty napój. Z daleka wyglądał dość poważnie, no ale jak podlazłem bliżej to się okazało, że jest nieogolonym gostkiem, co to ma na karku więcej niż trzy dychy. Sapał ze zmęczenia i pocierał czoło rękawem. Czesiek pokazuje mi na ten rękaw od niebieskiej kurtki, a on taki brudny już, od smaru jakiegoś chyba. Brachu rozejrzał się dookoła żeby obczaić ile wiary na mecz przyszło. Fenomen to taki młodszy kolo nieco. Jak właził z zespołem na murawę to trybuny ożyły jak by im kto dał tego spirytu posmakować. Makassy szepcze, że możemy im najebać i uciekać, ale mu odpowiadam, że przecież nie na najebę przyjechaliśmy, ale po laleczkę. Siadamy więc na krzesełkach nadgryzionych zębem czasu, gdzie więcej poprzyklejanych gum i rozdeptanych much niż krzesełek i wlepiamy gały w murawę. A tam tak : Vecindario gra z Elche. Tych drugich to znałem z Fify i Football Managera, ale na żywo to pierwszy raz widziałem. Ktoś tam z tyłu gada, że stadion Muncipal to już dawno powinien być przerobiony. Niby tu jest spoko, ale u Elche jest bardziej spoko niż tu. W dodatku spiker to taki kolo w podeszłym wieku, zachrypnięty nieco, co sapie czasem jak astmatyk przez rurkę od soczku w kartoniku. Kigi mówi, że jest głodny. Zamawiamy więc u gościa co ma na bani czapkę w kształcie łba kurczaka trzy hot dogi, kubełek parującego kuraka i po coli i obczajamy spektakl.

Fenomen był ubrany w czarny frak, z krawatem w kolorze turkusu. Natapirował banię tak jak i ja jakimś żelem, wsunął na giry zajebiste trzewiki i wrzucił do buzi gumę. Czesiek gada, że wygląda trochę jak Ferguson, ale ja tam nie widzę podobieństwa wcale. Jak sędzia gwizdnął po raz pierwszy to te ponad trzy koła kibiców zaczęło śpiewać i wirować i szumieć jak szwadron moherowych beretów broniących krzyża. I wyglądało to całkiem spoko, chociaż po hiszpańsku rozumiałem tylko Real Madryt i Barcelona. W 5 minucie taki gostek Velez zdobył fajnego gola. Dostał podanie od Vingaarda i z bani zasadził przy słupku. Bramkarz tylko popatrzył jak swego czasu ojciec Wojtka Szczęsnego i machnął ręką jak by muchy odganiał. Trybuny wystrzeliły w górę, a ja dostrzegłem, że Brachu ciśnie pod pazuchą jakieś zawiniątko. I kiedy Velez podleciał do swoich żeby się pomacać niebieska kurtka rozpostarła się jak peleryna Supermena a spod wilgotnej pachy na światło dzienne wylazła moja mała maszkara. Fenomen potarł jej banię palcem wskazującym, potem zakreślił w powietrzu niewidzialny krąg i pstryknął palcem na Johnsona i Victora. Jak sędzia gwizdnął żeby grali dalej to mówię do Cześka tak, że stawiam moją Acurę jak się ze mną założy o to, że ci dwaj o strzelą po bramie. Czesiek rechocze i mówi, że spoko, że jak wygram to mi odda na tydzień swoją gosposię co to z Ugandy przywiózł. W 33 minucie Benitez krosa dał z flanki, piła zawisła w powietrzu a rozpędzony Johnson staranował stopera rywali swoim napakowanym torsem i uderzając z potylicy dał im wyrównanie. Myślę sobie, że ta gosposia to nie taka najgorsza w sumie jest przecież, a Makassy, że jak nie chcę to on to mięso weźmie. I nie wiedziałem czy mówi o kuraku czy o niej.

W przerwie obmyśliliśmy sprytny plan Blitzkrieg. Ja zagadam do Fenomena o autograf, Czesiek powie Brachowi że są rodziną a Makassy wyrwie mu laleczkę i spotkamy się na lotnisku.

W drugiej połowie nie za wiele się działo. Kibice ziewali, przysypiali i w ogóle mieli wywalone jęzory na wierzch, bo tu to słońce robiło z włosów zgliszcza. Gapię się na takiego obleśnego łysola z blizną na pół policzka który właśnie szykował się do zeżarcia ostatniego kawałka pizzy. I kiedy sadził to coś do gęby na jego ramieniu zasnął inny grubas, a na tamtego inny. Jak domino. Czesiek mówi, że Acura będzie spoko pasować do koloru jego skarpetek, ale oto w 93 minucie Victor daje prowadzenie tym niby gorszym i pękam z radości i z podniecenia.

Jak kibice poleźli już to chwytam Fenomena za przegub i drę się jak bym na jeżu usiadł, że ja to kibic z Polski i że chcę autografa i w ogóle zdjęcie też bym chciał, ale nie mam czym go zrobić. A on zmieszany mówi, że mnie czai skądś, ale nie wie skąd, więc nie wie czy to na pewno ja. Czesiek chwyta Bracha za ramiona i trzęsie nim jak jakąś grzechotką. Brachu mówi, że to na bank nie rodzina, bo on samotny od dawna, ale zaraz potem czka i pociąga z nosa. Makassy czaił się przez moment jeszcze za przenośnym kiblem i zacierał ręce. Po chwili Brachu wyjmuje zza pazuchy bidon, a tam to jest spiryt z paroma kropelkami syropu z imbiru. I piją, w sensie on i Czesiek, a ja się spuszczam nad zabraniem czasu Feno, który coraz bardziej czai skąd ja jestem i kim jesteśmy. I kiedy już mamy ruszać w stronę bramy Makassy sadzi lepę w tył głowy Bracha, wyrywa mu to co było do wyrwania i zmyka w oka mgnieniu. A my z Cześkiem po chwili łapiemy taksówkę i jak by nigdy nic ruszamy w stronę lotniska. No ale kiedy się spotykamy razem przy wejściu podniecony Kigi daje mi zawiniątko. Chwytam, rozwijam i wybałuszam gały.

To nie laleczka. To drugi bidon. Ale ten to z syropem z żurawiny.

Odnośnik do komentarza

Obudziłem się w parku pod drzewami. Plegar mnie nawalał od kamienia, który całą noc wżynał mi się w ogonową. Uniosłem się na rękach, ogarnąłem okolicę wczesnym jeszcze spojrzeniem. Ludzie wyłazili powoli z chat. Jakieś babcie nas zauważyły i strzelały z palców, że niby żule, a tu w Hiszpanii żuli traktuje się jak karalucha. Z buta. Czesiek też wystrzelił z rąk w powietrze, ale zamiast ziewać najpierw wypuścił drugą stroną coś niecoś. Makassy już nie spał. Siedział na ławce i rysował patykiem coś na ziemi. A słońce powoli zaczynało być gorące.

Nie znaleźliśmy żadnego noclegu. Wszystkie hotele były pozajmowane. Wszyscy chcieli być tu a nie tam, albo gdzie indziej. Tak jak my. Zakupiłem w spożywczym po kefirze i kawałku bagiety a potem pocisnęliśmy na filiżankę kawy. I to było tak, że każdy po kolei niby szedł się odlać, ale tak naprawdę to jak przyszła moja kolej wlazłem cały do umywalki, odkręciłem wodę i zlałem całe ciało. A potem wychodząc poślizgnąłem się na kafelku i łbem strąciłem lustro. Wychodząc z odlewni wyglądałem, jak bym robił pompki na nożach. Ale nim właściciel się zorientował o co kaman już byliśmy daleko poza knajpą.

Stadion zionął pustkami. Sezon się już skończył, klub miał jakieś tam treningi, no ale nie mogliśmy się przecież znów pojawić jako fani. Mówię, że to bez sensu, że trzeba pakować dupsko w troki i spierdalać do ojczyzny bo ekstraklasa wzywa. A Kigi na to, że chyba ochujałem, bo on ma już dość siedzenia na ławce rezerwowych. A teraz, jak będzie laleczka, to przecież mogę go wpuszczać nawet na kwadrans i on na bank gola strzeli. Albo nawet pięć. Mówię mu, że to spoko pomysł, ale teraz pytanie jak zakosić nasz przedmiot.

I kiedy tak dumamy widzę, że okno od biura Fenomena jest otwarte na oścież, a na parapecie suszy się para korków. Diadory, takie srebrne z białymi sznurówkami. Czesiek zagląda przez lornetkę zrobioną z palców, czy aby na bank wszyscy są na murawie. A potem w kuckach lezie pod parapet, podnosi łba, zagląda do środka i szeptem gada coś pod nosem, jak byśmy go mieli słyszeć ze stu metrów. Kigi kuca, ja mu na bary i wpadam do pomieszczenia. A tu burdel jak u studenta po imprezie tanio-alkoholowej. Na stole leży gorący kubek z grzybem w środku i kawałkiem spleśniałego chleba. Dalej, pod plakatami Roberto Baggio i Nascimento de Araujo stoi prawie pusta butelka czeskiego Gambrinusa. Widać chłopaki prócz spirytu szmuglują coś jeszcze. Przewalam szuflady. Papiery latają w powietrzu jak ulotki z Paktofoniki. Otwieram szafkę, przewalam jakieś pigułki niebieskie, przeciwbólowe i krople żołądkowe, no ale nie znajduję nic. A potem gapię się na takie szklane coś, w czym stoją puchary i medale, a tam obok leży wielki klucz. Taki co to skarby się zamyka w kufrach, albo taki co to na komiksach po zamknięciu czegoś w czymś połykają bez beknięcia. Chwytam go i mierzę po meblach jak z AK47. Nagle Czesiek piszczy coś pod nosem, że ktoś idzie. Szybko szukam dziurki gdzie mogę załadować i znajduję … w podłodze. Unoszę wieko, a tam stos dziwnych rekwizytów. Jakieś pentagramy, klepsydry, słonie z podniesioną trąbą i podkowy. A wśród nich zawinięta do połowy laleczka. Chwytam tałatajstwo, wsadzam sobie w gacie i jednym susem, jak jakiś pieprzony Ninja wylatuję przez okno pewny, że mnie złapią. Ale ci w najlepsze jarali szluga za rogiem, więc zamiast w rękach wylądowałem łbem na trawniku. Prosto w psią kupę.

Łapię pierwszą przejeżdżającą taryfę i ładujemy się wszyscy trzej na wszystkie dwa miejsca na kanapę z tyłu. Kolo do nas, że gdzie, a ja, że na lotnisko. Po chwili siedzimy już na dupach, a pod dupami stoją plastikowo-metalowe krzesła odarte z białej farby. Na stole sałatka z tuńczykiem, w kubku syczące piwsko, a we łbie myśl, że może po porażce 7:0 z Celticiem teraz karty się odwrócą?

Po odprawie paszportowej przechodzę za bramki, a za nami słychać tylko krzyk Fenomena który kurczowo trzyma Bracha za mankiet rękawa i dyszy jak parowóz. „ Skurwiele, jak mogliście? To dzięki niej wygrałem ostatni mecz w lidze!! ”. Odwracam się i macham do nich łapką lalki. Brachu o mały włos mi jej nie wydarł ponad metalowymi bramkami. Ale wtedy to chwyta go za kark takie karczycho w mundurze i ładnie, dosadnie stwierdza, że chyba powinni już iść do domu. I poszli. A ja miałem wyrzuty sumienia, że ukradłem im coś, co oni ukradli mi, co chciałem ukraść Michniewiczowi zaraz po tym jak mi to ukradł.

Reszta słów zniknęła gdzieś w gąszczu pierdolenia Hiszpanów do Hiszpanów i innych do innych.

Odnośnik do komentarza

Po powrocie do domu byłem szczęśliwy jak bym trafił szóstkę w totka. Od tej pory laleczkę po meczach zamykałem w sejfie, a sejf był otwierany wyłącznie na linie papilarne. I wbudowałem go w ścianę mojego mieszkania tak, by nikt go normalnie nie zobaczył. Zakryłem drzwiczki obrazem Schmeichela który leci właśnie w długi słupek wyciągnięty jak Boomer.

Jak mnie nie było, Michniewicz poprowadził drużynę w jednym meczu. I to całkiem nieźle mu poszło, bo wygrał z Widzewem Łódź w bardzo dobrym stylu. Byłem trochę wkurzony, że na mecz wpadła telewizja a ja musiałem bawić się w Borewicza ścigającego duet Fenomen-Brachu, no ale teraz to musiałem się skupić na kolejnych meczach.

Widzew Łódź 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga 2x )

 

Przed spotkaniem z GKS Bełchatów Kigi pieklił się i syczał jak najdroższa oranżada na świecie Picolo, że chce grać, że on teraz pokaże wszystkim jak pyka Tanzania. Ale kiedy tak sobie przemyślałem całość ostatnich dni doszedłem do wniosku, że to ostatni sezon, i jego i mego asystenta. Zabawa zabawą, ale praca jest najważniejsza. I tu nie ma miejsca na sentymenty czy opierdalanie się po Hiszpanii. Kigi zasiadł na ławie, a za niego zagrał zboczony Romaniuk. Patryk też chciał już odejść. Gadał, że z Justyną zaplanowali sobie życie na najbliższe pięć, sześć lat, a w planach nie ma Karkonoszy. No ale dałem mu wyleźć na mecz, pomimo tego, że przebił sobie suty kolczykami. Wygraliśmy. Jedyną bramę zdobył Zuniga, z piętki.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 GKS Bełchatów

(Zuniga )

 

Po drugim spotkaniu w tej rundzie nadszedł czas na krajowy puchar. Naprzeciwko nas w narożniku stanęli ci z ŁKS Łódź. To był dla mnie mecz podwyższonego ryzyka, bo Brachu jest z Łodzi, a jak tak to nigdy nic nie wiadomo. No więc jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego owinąłem się w pasie łańcuchem ze stali nierdzewnej, a laleczkę wcisnąłem w gacie. Ale tak, że potem na Demotywatory poleciało zdjęcie, że niby mam wzwód jak widzę mecz. I tylko zremisowaliśmy. Dla nas strzelił Matic, dla nich Marciszko.

Karkonosze Jelenia Góra 1:1 ŁKS Łódź

( Matic )

Odnośnik do komentarza

Po remisie w Pucharze Polski pojechaliśmy do Gdańska, żeby złoić tyłki Lechitom. I wyszło nam to całkiem nienajgorzej. Co prawda laleczka uwierała w gaciach, no ale to był jedyny sposób żeby skorzystać z jej możliwości. Bangoura otworzył wynik spotkania. Piłka spadła mu pod nogi po podaniu Ngassy i dopełnił formalności. Potem Lechia wyrównała, no ale w 78 minucie ponownie powracajacy po kontuzji Bangoura dał nam trafienie. Teraz to walnął z klepy pod pachą golkipera.

Lechia Gdańsk 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Bangoura 2x )

 

Potem pokonaliśmy na wyjeździe w rewanżu ŁKS i to pewniej niż Lechię. Ponownie na listę strzelców wpisał się czternastoletni Kądzior. Ale nie byle jak, bo jak mu Machaj podał to ten pyknął takiego rogalika technicznego w okieneczko. Drugie trafienie było dziełem Zunigi. Po wykopaniu gały przez bramkarza piła odbiła się na połowie boiska, przeskoczyła obrońcę i dopadł do niej Kostarykańczyk. Pogapił się dookoła, zmarszczył czoło i przywalił przy słupku. Ćwierćfinałowy mecz za nami. Miałem chrapkę na ten puchar. Jak nas z Uefa wydymali to my wydymamy tutaj.

ŁKS Łódź 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Kądzior, Zuniga )

 

Ze Śląskiem z Wrocka też nie było jakoś wybitnie ciężko. Nie zmieniałem składu, więc chłopaki mieli szansę zgrać się tak, jak wychodzą zwykle. Kopali więc pewnie, szybko, dokładnie i na pamięć. A pamięć mieli dobrą, jak by żarli jakieś lecytyny czy inne staruszków lekarstwa. I chociaż przez prawie cały mecz było 0:0 to i tak w końcóweczce Ngassa najpierw dal nam prowadzenie strzelając sam na sam, a potem Kądzior wyrżnął orła w polu karnym i cholera wie gdzie sędzia dopatrzył się karniaka. Do piły podszedł El Taourghi i zmylił całkowicie golkipera gości.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 Śląsk Wrocław

( Ngassa, El Taourghi )

 

Potem przylazł mecz z Lechem Poznań i to u nich. A to zawsze ciężki rywal i mamy straszą dzieci jak są niegrzeczne, że jak nie będą grzeczne to przyjedzie Lech Poznań. Pojechaliśmy tam żeby wygrać, ale nie wygraliśmy, bo byli naprawdę niesamowici. Zaczęło się tak zajebiście, że aż palce lizać. Dwa gole w kwadrans im wjebali moi parafianie i czułem, że pogrom jest blisko. Ale nie, po co grać konsekwentnie. Kapitan Toure gadał do wszystkich, że teraz to trzeba przystopować bo sezon długi, bo zimno, bo zmęczenie. Zjebałem go jak szeregowca, no ale to nic nie dało. Kolejorz odrobił dwubramkową stratę i do domu pojechaliśmy z punktem. Z jednej strony spoko, z drugiej wolę trzy.

Lech Poznań 2:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga, Bangoura )

Odnośnik do komentarza

Jak wylazłem z domu z Olem w wózku to stali za rogiem, przy sklepie pani Tupalskiej i coś tam gadali do siebie. Myśleli, że ich nie widzę, no ale w Polsce to z takim kolorem skóry niełatwo się stać niewidzialnym. Na początku nie wierzyłem, ale zaraz potem już musiałem wierzyć, bo jak jeden się uśmiechnął to miał na zębie taką złotą nakładkę, że niby sztuczny, ale prawdziwy. Podjeżdżam do nich i pytam co tu robią, a oni speszeni gadają, że tak o, w odwiedziny wpadli. Ale ja wiem, że bojówka z Ugandy to odwiedza tylko okoliczne wioski, żeby gwałcić i ucinać maczetą po kawałku wszystko, więc odpowiadam, żeby mi nie nawijali makaronu na uszy. Stephane, ten co był ich szefem mówi, że teraz w Ugandzie to cholernie ciężko. Pytam czemu, a on, że w Polsce to się ludzie biją o paliwo. Bo drogie, bo na nim się jeździ. A u nich to się jeździ też na paliwie, ale wódka droższa. I oni po wódkę tu wpadli, a że przy okazji zahaczyli o Jelenią to wbili do mnie. Chcieli zobaczyć co słychać. Olo zaczyna się wydzierać, że mu zimno chyba, bo wierzga nóżkami. Oni gały na niego i pytają czy to mój. Gadamy jeszcze przez chwilę, potem Stephane mówi, że wbiją do nas na mecz, bo słyszeli tam w Afryce, że mam magiczną moc co to daje mi zwycięstwo za zwycięstwem.

Polazłem na spacer do parku. Pizgało, gdzieś tam jeszcze leżał śnieg i pogniłe liście. Myślę sobie, że mój Olo to już kawał chłopa, więc powinienem rozejrzeć się za przedszkolem. Daga od kiedy odeszła to już nie dawała znaku życia. Klaudię spotkałem w Internecie, na ogłoszeniach, jak szukała sponsora. Blać cholerna, mi gada że kocha, innemu że mocniej i głębiej.

Samotny tata w parku to idealna partia dla dupeczek, co też są samotne, no ale z dziećmi. I widziałem jak zaglądają za mną i w ogóle rechoczą coś pod nosem do siebie, a potem pokazują palcem. Kiedy gapię się na nie to już nie pokazują, albo udają, że pokazują niebo. Jak by to niebo nagle było jakieś zajebiste. Po spacerze zajechałem z wózkiem do klubu. Wlazłem do biura, Olo usiadł sobie wygodnie na sofie ze skóry, którą zamówiłem właśnie niedawno z Bodzia no i tak :

Na listę transferową poleciało pięciu piłkarzy, w tym właśnie Kigi Makassy. Michniewicz złożył podanie o przedłużenie mu obowiązującego kontraktu. Nie chciałem go u siebie. Przyjąłem, dałem szansę na lepsze życie, a on mnie wyjebał po cichu prosto w dupę, bez wazeliny i prezerwatywy. Ot tak, bo miał taki kaprys. Prezes wiedział o moich zamiarach. Nie ingerował. Jasno mi dał do zrozumienia, że klub to me królestwo. On pełni charakter reprezentatywny. Daje mi kapustę i resztę ma w dupie. Liczy się teraz tylko jego babeczka i hajs który ja mu zarabiam. No to korzystając z okazji złożyłem odpowiednie pisma i klub zaczął pracę nad : rozbudową stadionu ( o 5 tysięcy miejsc ) no i rozbudowę bazy treningowej i obiektów dla juniorów. A rozmowa wyglądała tak o, że :

Klub musiał mieć więcej wiary na trybunie, żeby mieć więcej siana na piłkarzy. A jak nie będzie siana na piłkarzy, to musimy szkolić chłopaków żeby na transferach zaoszczędzić. Byliśmy chyba jedynym klubem w Ekstraklasie, co nie ma dużo juniorów. A jak prezes pyta czemu nie ma, to mówię, że mamy zamiast bocznych boisk kartofliska, a zamiast trenerów dla młodzieży wuefistów i ludzi pośrednio tylko związanych ze sportem. I zamiast robić coś po treningach, w sensie – prezentacje, projekty, czy cokolwiek, to oni idą do domów, piją piwska, albo prowadzą własne interesy i po pracy napierdalają żony, dla sportu. A obiekty treningowe? Mamy nowe szatnie, prysznice, nowe piłki, stroje, nawet tych sztucznych ludzi co to stoją w murze. Ale brakuje nam hali na której będziemy trenować. Bo ta, co mamy, to należy do Jelfy Jelenia Góra – piłkarek ręcznych, co tam częściej są niż my na murawie. Siłowni też brak. Justyna opyliła tamtą swoją i dzięki temu korzystamy z niej, no ale musimy mieć własną. Mamy sale do masażu i odnowy biologicznej, ale nie podpisaliśmy umowy z Gołębiewskim i musimy się prosić o wolne miejsca. A to bez sensu. Bo ja się muszę skupić na trenowaniu i taktyce, a nie na rzeczach pobocznych. Do tego trzeba dołożyć przynajmniej dwa obozy treningowe w roku i możliwość jakichś imprez integracyjnych. No bo jak mamy się rozumieć, jak każdy gada po innemu, a jak po innemu to na boisku migowy jest uniwersalny zamiast angielskiego. A tak, jak człowiek się najebie to i w etnolekcie się pogada.

Do tych zmian cza jeszcze dołożyć rozbudowaną siatkę poszukiwaczy talentów. No bo tak, mamy w klubie dwóch Nigeryjczyków co po świecie ciskają i szukają, ale chuja znajdują. Po co ich opłacać, skoro za tą kapuchę można zatrudnić Polaków, co będą po niższych ligach zapierdalać? W dodatku można zatrudnić specyficznych ludzi, czyli Anglik po Wyspach, Francuz po krainie Żabojadów, a Włoch po krainie pizzermanów i otyłych dup. I prezes się zgodził. Przytakiwał mi co chwila, kręcił łbem że mam łeb do tego i że w ogóle to zajebiście się u nas robi.

A jak wychodziłem już, to Olo macha mu na papa, a ja do niego, że jak wszystkie obietnice spełni, to ja mu obiecuję, że w przyszłym sezonie będziemy w Lidze Mistrzów. A w tym to zdobędziemy wszystko, co jest do zdobycia. On tak popatrzył na mnie jak pies jak chce srać i nie ma kto z nim wyjść, przesunął kantem dłoni po nieogolonej gębie i powiedział, że jak to zrobię, to on mi odda swoje dwie Biedronki, co to otwarł niedawno w centrum Jeleniej.

Jak wylazłem na dwór to Stephane żarł właśnie jakieś futerkowe zwierzątko. Z gęby wystawał mu łepek jeszcze i ogon, ale nim dotarłem do grupki wciągnął i to. I mówię, że jak chcą, to pogadam z Radkiem z hurtowni alkoholi. On im zrobi spoko cenę na wódeczkę. A mecz? Mecz gramy niebawem. I to z nie byle kim, bo z Legią Warszawa.

Odnośnik do komentarza

To było tak, że w Jeleniej topniał śnieg, a ulicami płynęły małe strumyczki. Ci co ich wybraliśmy w wyborach gadali wcześniej, że jak będą roztopy to wymyślą coś, by było bezpieczniej. Ale wymyślili tyle ile Grzesio Lato przez całą swoją kadencję, czyli nic. I na to wszystko zjechał autokar z wojskowymi ze stolicy. Jak wysiadali na nasz beton to od razu dwa telewizory pod pachy i każdy to co najmniej Hardcorowy Koksu, albo coś więcej. To była rocznica zwrócenia się Woodrowa Wilsona do Kongresu o wypowiedzenie Dojczom wojny. To był też dzień w którym kilkaset lat temu Honoriusz II został Papieżem. To był też dzień, w którym spuściliśmy wpierdol przyjezdnym , a więc dzień jak co dzień prawie. Legia zaczęła słabo, bo w 12 minucie nasz snajpero Zuniga zasadził bramę z wolnego. Warszawiacy odrobili a nawet doprowadzili do prowadzenia. Byłem wkurwiony, to zrozumiałe, ale miałem też mnóstwo cierpliwości, choć laleczka akurat tego dnia uwierała mnie w prawe jajko. I potem Zuniga dał nam remis, a w 88 minucie rzeźnik Kądzior dał nam trzy punkty. Kibice szczali jak chłopak strzelił gola. A on wtedy podbiegł do klatki gdzie siedzieli Ci z łazienkowskiej, przystawił dłonie do uszu i z ruchu warg zrozumiałem, że zapytał coś w stylu „ Czemu tak cicho? Ej k***y czemu tak cicho? ”.

Karkonosze Jelenia Góra 3:2 Legia Warszawa

( Zuniga 2x, Kądzior )

 

Po tym spotkaniu tabela Ekstraklasy wyglądała o tak o :

  1. Wisła Kraków 57 pkt
  2. Lech Poznań 48 pkt
  3. Karkonosze Jelenia Góra 46 pkt
  4. Polonia Warszawa 44 pkt
  5. Legia Warszawa 43 pkt

 

Sierota Marycha wylosowała nam parę do półfinału. I co się okazało? Oczywiście Legia Warszawa. Chcieli rewanżu, a ja miałem w zanadrzu wyjazdową taksę, co ją na Football Managerze testowałem i wypadała całkiem spoko. No i tak, pojechaliśmy do Warszawy naszymi krętymi dziurami w asfalcie, pomiędzy gąszczem fotoradarów, ssaków leśnych, w eskorcie Stephane z Ugandy i reszty wiary, co to po flaszki wpadła do Polski. A tam wita nas tłum kibiców uzbrojony we wszystko, co mogło być bronią. Mieli pozakręcane butelki coca coli, ostre jak brzytwa paczki chipsów, ciężkie jak głazy telefony komórkowe. A w ich żyłach płynął testosteron zamiast krwi. Wyszliśmy w podobnym składzie, ale zamiast Kądziora wlazł Matić. Nie chciałem 14latka forsować. Zresztą, pewnie jechał pamięciowe po tej bramie ostatniej to i sił mu brakowało. Zagraliśmy dobrze, ale nie konsekwentnie. Podopieczni Macieja Skorży wsadzili nam trzy gole w 30 minut i to zdemolowało nasze morale. Ale potem w przerwie dałem każdemu pomacać laleczkę, potem wypiliśmy po pół litra Be Powera z Biedronki i dzida na drugą połowę. I tak, najpierw Zuniga kontaktowo zasadził z bara. Przypadkiem, no ale jednak. Potem Al Zraidy zdobył swojego chyba pierwszego gola w naszych barwach. A ściągałem go, bo miał być co najmniej jak Pele. W 79 minucie na 3:3 podwyższył Kovac. I to nie byle jak, bo Matić wysunął mu przed pole karne wzdłuż boiska, a nasz obrońca jak nie przyjebie w okno. Stadiony świata, jak by to określił Jurek Engel. Mecz nierozstrzygnięty. Czekamy na rewanż.

Legia Warszawa 3:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga, Al Zraidy, Kovac )

 

Niesieni falą zwycięstw pojechaliśmy do Łęcznej, żeby spuścić manto Górnikowi. Mówię chłopakom, że zamówiłem na początek paletę tego Be Powera i teraz to niech piją zawsze przed meczem i w przerwie. Sunzu i Ngassa pili nawet po dwa, ale potem to ich goniło a serce waliło jak by było na koncercie Tiesto. Machaj gadał, że on to nawet trzy by wypił, byle bym go w pierwszym składzie puścił. A Makassy strzelił focha i zamiast siedzieć z nami w szatni wolał dawać autografy wszystkim, którzy chcieli. I siedział na trybunach, wśród kibiców i innych co to siedzieli tam właśnie. Z Łęczną zagraliśmy koncertowo. Media po tym meczu zaczęły trąbić, że mamy szansę na mistrza kraju i że ostre rżnięcie w Glasgow nauczyło nas pokory. Pisali też, że Paweł wyciągnął wnioski, ale ja to wyciągałem tylko laleczkę z gaci, a wnioski sobie w domu opisywałem na blogu. Nic poza tym. Nie było bata w tym dniu na nas. Pięć bramek wbitych na wyjeździe motywowało do walki o mistrzostwo.

Górnik Łęczna 0:5 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga, Shikanda, Ngassa, Claudinho, Sunzu )

Odnośnik do komentarza

16 kwietnia popołudniu na Złotniczej zagraliśmy z Piastem Gliwice. Ślązacy przyjechali do nas w najsilniejszym składzie, ale buki dawały im niewielkie szanse. U nas rozkręcił się na dobre Zuniga, u nich na dobre zakręcił się każdy. W dodatku mecz był transmitowany przez Canal +, a na Onecie Interii i Wirtualnej Polsce w komentarzach pisali, że ten mecz może być decydujący, bo jak wygramy to włączymy się w walkę o awans. No i tak, pan Mikulski sędziował dość spoko, tylko, że nasrał nam tych żółtych kartek za dużo. W 47 minucie, jak już chciał gwizdać na przerwę niezawodny chłop z Kostaryki dał nam prowadzenie uderzając podkręconą gałę przy prawym słupku. Piła jeszcze po rekach bramkarza weszła i jak się okazało, po raz ostatni w tych 90 minutach.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Piast Gliwice

( Zuniga )

 

Dałem chłopakom dzień wolnego. Przed nami rewanż w Pucharze Polski z wojskowymi, a moi byli wyjebani jak Łajka w kosmos. Każdy mógł się zająć swoimi sprawami i mieć w dupie, że dzwonię, że pytam i w ogóle mogli telefony powyłączać.

A z Legią to tym razem zagraliśmy u siebie, a na mecz przylazł cały komplecik wiary. Pani Kaśka, ta co na kasie siedziała naprzeciwko Marzenki gadała, że jak tyle ludzi idzie to ona jest podniecona jak jasna cholera. Bo wtedy wyobraża sobie, że jest na Swingers Party, a wszyscy przyszli żeby ją zerżnąć. I jak mężczyźni dają jej w rękę siano za bilety to ona tą rękę pcha czasami w majty, a potem znów im podaje i tak w kółko. Okropność.

Arbitrem był pan Bartos, co to wyrazem twarzy potrafił zamrozić nawet słońce. Legia grała w takim oto składzie :

 

Levchenko

Basta – Bartkowiak – Kapsa – Trzcionka

Tofil – Piotrowski

Jeleń – Bangura – Seung Hyun

Pogonowski

 

Sporo tej lepszej wiary zostało w tej wiosce pomiędzy Gdańskiem a Krakowem, żeby odpocząć przed końcówką sezonu. No a ja miałem ochotę w tej końcówce zawalczyć o wszystko, więc i w tym meczu puściłem całą śmietankę naszych do boju. Po bramce zdobyli Zuniga i Leonardo, z czego ta druga była przecudownej urody. No bo nasz obrońca zapierdalał przez całe boisko jak gazela, wpadł w pole karne i dosłownie piła spadła mu pod nogi jak przyrżnął od poprzeczki. I kibice i ja byliśmy mokrzy z radości. Pozostał nam już tylko mecz finałowy!

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 Legia Warszawa

( Zuniga, Leonardo )

 

Pod koniec kwietnia pocisnęliśmy do Szczecina, tak wzdłuż Polski. Chłopaki lubili tam latać, bo po drodze, jak jechaliśmy innym autobusem niż zwykle, to zatrzymywaliśmy się na ssaki leśne, żeby possały trochę z kija i z portfela. A w samym Szczecinie tego dnia to było dość słonecznie, chociaż chmury też przylazły mecz oglądać. Dałem odpocząć Zunidze, a za niego dałem Bangourę, co powracał po kontuzji prawej pachwiny. Naciągnął sobie mięsień jeżdżąc z synem swojej dupy na elektrycznej hulajnodze. Wygraliśmy w tak banalny sposób, że w pewnym momencie chciałem powiedzieć do Cezarego Olbrychta po meczu, że w Polsce to są same cioty i że powinni nas wcielić do co najmniej Bundesligi.

Pogoń Szczecin 0:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Sunzu, Bangoura 2x)

 

Na mecz ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki zjechali się trenerzy nie tylko z Ekstraklasy, ale też od Ruskich, Pepiczków, Dojczów i nawet od Żabojadów. Michniewicz zadał mi raport, że właśnie prócz trenerów na trybunach siedzi w ch** poszukiwaczy talentów i że do klubu wpłynęła oferta 3 milionów złotych za Zunigę i tyle samo chcą za Sunzu. Nie gadałem o tym chłopakom, bo po co robić zbędne zamieszanie. Obie oferty kazałem odrzucić, a swoje decyzje motywowałem kiepską kapustą za takich zajebistych graczy. No i ze Świtem to mieliśmy taki mecz na pokaz. Wiary po brzegi, telewizja, prasa i radio, był nawet menedżer kadry polski – Jacek Krzynówek, wraz z Janem Urbanem ( U21 ) i asystentem Jackiem Zielińskim. Ich to widział każdy, bo każdy czekał aż przyjadą się gapić. No i tak, Świt na Złotniczej w tym meczu wyglądał jak pomidor w starciu z glanem pogującego punka. Wsadziliśmy im aż pięć goli, z czego oni nam jednego. I to każda brama była jak po akcji Barcelony – taktycznie rozjechałem rywala jak walec pijanego robotnika. Po obu pozostała mokra plama.

Karkonosze Jelenia Góra 5:1 Świt Nowy Dwór Mazowiecki

( Zuniga, Matic, El Taourghi, Bangoura, Ngassa )

 

Po tym meczu tabela Polskiej Ekstraklasy wyglądała następująco :

  1. Wisła Kraków 63 pkt
  2. Lech Poznań 60 pkt
  3. Karkonosze Jelenia Góra 58 pkt
  4. Polonia Warszawa 51 pkt

 

Walka o Mistrzostwo Polski nabrała parzących rumieńców!

Odnośnik do komentarza

Końcówka sezonu to gratka dla właścicieli aptek. Sprzedawali leki na uspokojenie, te naturalne i te mniej, za bezcen, w cenach hurtowych. Babka z apteki w Sobieszowie to nawet mówiła mi jak brałem paczkę, że zamówiła paletę i zeszła w tydzień. Sporo wzięło kibiców, kilku piłkarzy, a teraz to ma nawet zamówienie na pokaźną dawkę Stoperanu i smakującej jak woda z wapnem Smecty.

I oto naszedł dzień, w którym mieliśmy być najlepsi. Mecz na stadionie we Wrocku, na który zjechali wszyscy, co się interesują piłką nożną w Polsce. Takie małe święto narodowe, ale bez prezydenta. Donald co prawda chciał zamknąć stadion, ale mu podpalili auto więc nie dotarł na miejsce. Mecz z Podbeskidziem Bielsko Biała miał dodatkowy smaczek. Kto wygra ten jest w europejskich pucharach. My już byliśmy, ale tamci nie.

Do gry desygnowałem następujący skład :

Toure – Kovac Leandro Shikanda Robertinho – Machaj El Taourghi – Kądzior Ngassa – Bangoura Al Zraidy.

Na ławce rezerwowej wrzało, syczało, huczało. Wszyscy chcieli grac, ale ja miałem tylko trzy zmiany. Potarłem łba laleczki voodoo, wcisnąłem ją w gacie, zacisnąłem pasa i zasłoniłem marynarką. Jak pan Raczkowski gwizdnął po raz pierwszy dopiero dotarło do mnie, że na trybunach siedzi ponad czterdzieści koła wiary, Jacek Krzynówek i inni lepsi od niego, od nas też.

Mecz był szalenie wyrównany. Łykałem na przemian Stoperan, Aviomarin, Lokomotiv i Witaminę C. Piłem raz energetyka, raz izotonika, raz colę, żułem gumę i w ogóle co chwila coś byle w ogóle. Trzecia minuta, Żyła nam sadzi pod nogami Ngassy i zmylony Toure tylko lampi się na gałę jak Schmeichel w pamiętnym finale, gdy mu Basler zasadził przy słupku z wolnego. Siadam lekko podkurwiony, jak by mi przerysowali Acurę i muszę zgłosić na AC, a tu Ngassa dostaje podanie od Kądziora, robi kółeczko w prawo, potem przekładankę jak ten prawdziwy Ronaldo z Realu i Brazylii, unosi głowę, patrzy i centruje. Ale piła zamiast wpaść na Bangourę ląduje pod poprzeczką, za kołnierzem bramkarza. I znów wynik otwarty. Potem 14 minuta, znów Kądzior w roli podawacza, wysuwa do Bangoury a nasz napadzior wpada w defensorów Podbeskidzia niczym rozpędzony Opel Tigra na lewy pas wyprzedzając Porsche i z całej siły ładuje przy słupku. Kibice w górę, ja w górę, Bangoura samolot na trawie i wszyscy na niego. Mamy 2:1, myślę sobie, że jest lepiej niż dobrze. Potem jak już emocje powoli opadają Machaj przejmuje piłę w środku pola, zagląda gdzie ma podać i podaje do Bangoury. A ten odwrócony plecami jak Macheda wali w okno i mamy 3:1. W 32 minucie Bielsko Biała zdobywa bramkę kontaktową, no ale to ostatnia brama w tym meczu. W drugiej połowie było nudno jak podczas ruchania dziewicy.

Jak Raczkowski gwizdnął po raz ostatni to wpadłem niczym rozjuszony byk na arenę, chwyciłem Bangourę i uniosłem w górę. A za mną reszta świty i wszyscy tańczą, skaczą i cieszą się jak murzyn co to znalazł baterię. Dziennikarze lecą przewracając się o siebie, walą zdjęcia, kręcą filma, wtykają nam we wszystkie możliwe otwory mikrofony, szarpią za ręce i w ogóle szał macicy na dzielnicy. A potem Toure, nasz kapitan, unosi w górę puchar i leci konfetti jak byśmy co najmniej Ligę Mistrzów zdobyli!

Karkonosze Jelenia Góra 3:2 Podbeskidzie Bielsko Biała

( Ngassa, Bangoura 2x )

 

 

Po finałowej potyczce nadszedł czas walki o mistrzostwo Polski. Pozostały nam ostatnie trzy mecze i możliwie dziewięć oczek do łyknięcia. Tylko, że pojawił się problem. No bo jak tu łykać oczka, skoro piłkarze są wypierdoleni jak koń po Westernie i w dodatku to przeszła przez nas plaga egipska kontuzji i uczulenia na te środki z apteki.

Pojechaliśmy do Zabrza na mecz z Górnikiem. Połowa składu z poprzedniego meczu zasiadła na ławce, a połowa została, no ale tylko ci silniejsi. Trzy punkty dał nam Zuniga i to w nie byle jaki sposób, bo każda brama padła po jego indywidualnej akcji. I chociaż Zabrzanie grali dość spoko, to my byliśmy zajebistsi.

Górnik Zabrze 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga 2x )

 

21 maja to był dzień, gdzie graliśmy z liderem tabeli, krakowską Wisełką. Podopieczni Dariusza Wójtowicza przyjechali do nas w takim oto składzie :

Pawełek – Gawęcki, Chavez, Oskar, Czekaj – Wasikowski, Politevich, Jirsak, Siwik – Diaz, Brożek.

Byli zdecydowanym faworytem, bo prowadzili w tabeli i w ogóle miażdżyli wszystkich. Mieli kupę siana na koncie, zajebiście drogich jak na polskie warunki grajków, a my występowaliśmy w roli kopciuszka. W dodatku jakiś tam pismak podgrzał temperaturę, bo napisał, że przecież niedawno ja dostałem propozycję pracy w tym klubie, ale zlałem temat ciepłym moczem.

W Jeleniej było pełno wiary, stadion pękał w szwach, a co po niektórzy to z lornetek się gapili, bo jedna z trybun była niższa, więc można było lampić się z okien bloków. Stephane z Ugandą siedzieli za mną i mówili, że po tym meczu spadają do siebie. Kończy im się czas, bo zabukowali bilety. Załatwiłem im transport Żołądkowej Gorzkiej. Mieli podjechać sobie na wybrzeże, a Czesiek wynajął im kontener i wsadził do środka dwanaście palet po pół litra.

Przed tym meczem zajmowaliśmy trzecią pozycję. Mówię chłopakom, że teraz to jest czas oddzielenia dziewczynek od chłopców, a chłopców od mężczyzn. Sunzu do mnie, że tak gadali jak ten grubas co był ziomkiem Van Damme, czy tam Franka Duksa, szedł walczyć z Bolo. I wszyscy pękli ze śmiechu i rozładował tym samym napięcie.

Pierwsze pół godziny było miażdżące w naszym wykonaniu. Najpierw w 19 minucie Kądzior wrzucił piłkę z lewej flanki wprost na czoło Zunigi a ten lekko pyknął i Pawełek skapitulował. Potem w 26 minucie Zuniga zagrał do Claudinho, ten do niego, tamten znów do tego i Brazylijczyk lekkim lobem a la Messi w spotkaniu z Brazylijczykami dał nam drugą bramę, a tym samym zwycięstwo.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 Wisła Kraków

( Zuniga, Claudinho )

 

Po meczu czekaliśmy na to co nam powie pan Rodziewicz – ten co za mikrofonem siedział i gadał kto bramę strzelił i tak dalej. No i cisza trwała chyba z dwie minuty, aż uradowany oświadczył, że po wszystkich meczach tej kolejki tabela wygląda tak o :

  1. Wisła Kraków 64 pkt
  2. Karkonosze Jelenia Góra 64 pkt
  3. Lech Poznań 64 pkt
  4. Legia Warszawa 54 pkt

Odnośnik do komentarza

Na ostatnią potyczkę w tym sezonie czekała cała piłkarska Polska. Każdy mógł zostać mistrzem, każdy też mógł zagrać w eliminacjach do Ligi Mistrzów. A tam to kapusta jest niesamowita, bo za sam awans można dostać prawie 40 milionów złotych. Małe Karkonosze gdyby łyknęły takie siano to prezes wylądowałby chyba w Bolesławcu u świrów. Zresztą, ja pewnie też bo i ja bym coś dostał pod i nad stołem.

No i tak, przed imprezą miasto zgodziło się na dzierżawę miejsc na stoiska z byle czym. I wszyscy z rynku Flora przyleźli tutaj pod bramę, żeby sprzedawać koszulki, szaliki, ziemniaki rozwinięte w spiralę i w ogóle napoje jakieś. Ludzie walili drzwiami i oknami, a na stadionie wygospodarowaliśmy miejsca dla tych sławniejszych niż pan Gienek spod kościoła. I przyjechał były selekcjoner Franz Smuda, był Lubaszenko, Kwaśniewski i nawet Jola Rutowicz ze swoim chłopakiem kadłubem. Byli dziennikarze i cała śmietanka komentatorów. I wszyscy szczali i w ogóle było zajebiście jak na pierwszej randce w podstawówce, z dyszką w portfelu i ochotą na pizzę.

Warta Poznań przyjechała do nas na mecz o pietruszkę. Cieniasy w tym sezonie grały w kratkę i dostawały wpierdol od każdego, a potem to nie dostawały i tak dalej. Chciałem przed mecze poleźć do nich i poprosić o wygraną, a w zamian to bym im oddał jakieś sianko, czy tam co by chcieli, ale honor mi nie pozwolił. Przed wejściem do chłopaków, do szatni, polazłem do klopa, zamknąłem się w kabinie, uklęknąłem na sedesie i zmówiłem pacierz. A potem to powiedziałem do Oli unosząc łapy w górę, że dzisiejsze zwycięstwo dedykuję jej. Bo była przy mnie od samego początku i jest dzisiaj, ale duchem, nie ciałem. I mówiłem jeszcze tak „ Jesteś dla mnie największym skarbem. Chwaliłem się tobą przy wszystkich, wszyscy chcieli cię zobaczyć ”. Potem pogadałem coś jeszcze, spuściłem wodę, wychodzę a tu trzech moich piłkarzy gapi się na mnie i pyta, czy do fiuta tak gadałem czy do kupy?

Po pierwszym gwizdku Marciniaka od razu ruszyliśmy do natarcia. I już w drugiej minucie Claudinho miał okazję, ale bramkarz z Poznania sparował gałę do boku. W 37 minucie Machaj podał do Kądziora, ten elastico zruchał obronę, zacentrował i Ailton nie pomylił się z dziesięciu metrów. Trybuny wystrzeliły w górę jak by usiedli wszyscy przed momentem na szpilce. Nasza radość trwała niestety trzy minuty, bo Warta przed przerwą wyrównała. W przerwie zjebałem wszystkich jak burą sukę. Mówiłem, że musimy wygrać. Inaczej to odchodzę z klubu. Bo z patałachami pracować nie będę. I oni kiwali łbami i mówili, że się poprawią. A potem to Sunzu dotknął mnie po jajach, ale zamiast po jajach to trafił na ciało laleczki. I pyta mnie czy ona ma taką moc dzisiaj też. A ja, że się okaże.

W drugiej połowie nie działo się nic ciekawego. Aż do doliczonego czasu gry. Shikanda wywalił piłkę na oślep przed siebie a skleił ją z klaty Claudinho. Przekładanką minął jednego z środkowych pomocników no i jak miał przed sobą trzech obrońców, niczym Rudnevs w meczu z Juve zapierdzielił prosto pod poprzeczkę. I wyleciałem z ławki znów, z Michniewiczem i całą ekipą i sędzia zakończył wtedy mecz. Wygrana stała się faktem. A jak po chwili spiker ogłosił, że tamci w innych meczach byli gorsi to kibice rozjebali ogrodzenie i wpadli na murawę. Inni kibice odpalili race mimo zakazu stadionowego. Wszyscy nas podrzucali do góry, wszyscy śpiewali, a Claudinho z Ngassą wyrwali Tasiorowi flagę z herbem klubu i zrobili rundkę honorową dookoła stadionu.

Byliśmy MISTRZEM!

 

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Warta Poznań

( Ailton, Claudinho )

 

Tabela na koniec sezonu 2015/2016 :

  1. Karkonosze Jelenia Góra 67 pkt
  2. Wisła Kraków 67 pkt
  3. Lech Poznań 64 pkt
  4. Legia Warszawa 57 pkt

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...