Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Potrzebowaliśmy kogoś na prawą flankę. Michniewicz gadał, żebym dawał tam jakiegoś napadziora, ale ja jestem takim Konradem Wallenrodem piłki nożnej no i wolałem mieć skrzydło z prawdziwego zdarzenia. I po każdym treningu spotykałem się z asystentem i wgapialiśmy się przez godzinę w tych, co to za darmo można, albo za niewielkie pieniądze pozyskać. Prezes nam pomagał, ale on to się na tym znał jak ja na budownictwie wodnym. I wtedy to zadzwonił do mnie Czesiek. Z tego co zrozumiałem, bo trzeszczało jak diabli, to w Afryce jest taki kolo, co to się Mensah nazywa. I ten kolo jest strasznie szybki, sprawny, ma atletyczną budowę i chce wyjechać. Bo go bojówka ostatnio ostrzelała, bo mu dom podpalili i musiał gasić, bo porwali dziecko i musiał zapłacić. To znaczy nie jego dziecko, tylko jego baby, ale jej też ma już dość. Myślę sobie, że mamy już pokaźny zastęp obcokrajowców i że mnie zlinczują, ci i tamci, bo to przecież druga Pogoń Szczecin się robi. A on, że Ernesto przyjedzie do nas ot tak, bo chciał zobaczyć się z Kigim, bo to ziomale są i w ogóle.

Tak siedzę i drapię się po łbie. Ci z Ugandy mówią, że niebawem to do Polski chcą wpaść. Mensah też chce, a przecież jak się tu spotkają to będzie krwawo. Poza tym, kto bojówkę wpuści przez granicę? I wtedy na to do mnie Czesiek, że on też do Polski przyleci i że ma nadzieję, że Ola to jeszcze jest gdzieś niedaleko bo się za nią stęsknił. Chwytam za kawałek pizzy, taki zimny i wyschnięty, co to leżakuje w kartonie nieopodal szklanki z colą i żrę i mówię mu, że jest. A on, że ostatnio objawiła mu się taka stara rura w dredach. To było tak, że wychodził z domu i zmieniał hasło. Tym razem na „ Żołędzie są tak dobre jak czereśnie ”. I ona do niego, że ma laleczkę voodoo w domu, a on, że nie. Zaczęła gadać coś tam po jakiemuś, ale on nie zna tego jakiegoś więc olał temat. I nagle ona się pojawia przed nim, jak duch i gały wytrzeszcza, a tam to żyłki pęknięte i krew leci. I syczy do niego, że ta laleczka co odwiedziła jego chatę jest magiczna i że ona chce ją odzyskać. A póki nie odzyska wali klątwę na chatę. Wyśmiał ją, a ona, że śmiać to on się na bank nie będzie i jeb go z paznokcia w policzek. Pytam więc co dalej, a on, że od tamtej pory to nie może się uśmiechać. To znaczy próbuje, ale za Chiny Ludowe mu nie wychodzi. Policzki odmawiają posłuszeństwa, a ta blizna po paznokciu piecze jak ja pierdolę albo coś więcej. Pytam więc czy Mensah to też taki nawiedzony, a on, że nie, że to poukładany chłop, ale ma ciągoty do młodych dziewczyn. Wtedy Michniewicz do mnie, że nie mamy kasy, ale Czesiek, że on niewiele kosztuje i że naprawdę ręczy łbem za niego. Ale najbliższy termin to po zakończeniu roku. U nich sezon trwa trochę inaczej. Wsadzam łapę do kieszeni i wyciągam tą laleczkę. A ona w nienaruszonym stanie gapi się na mnie jednym okiem. I wtedy w słuchawce to taki charczący głos do mnie „ Oddaj laleczkę skurwielu ”. Mówię do Cześka, żeby nie przesadzał, a on, że przecież nic nie mówił. I wtedy znów „ Oddaj laleczkę bo ci jajca urwę ”. Wciskam szmaciankę do kielni, żegnam się z Cześkiem i walę do mojej rudej Tigry. A potem to podjeżdżam po Olę i mówię jej o całej sytuacji. Ola do mnie, że skoro to taka magiczna laleczka to możemy to sprawdzić. I jedziemy zajarani tym wszystkim, jak ośmiolatek po wypaleniu fifki z ziołem, do najbliższego pseudokasyna. Wrzucam dyszkę, bo mniej nie miałem, chwytam za to gówno co to się chwyta żeby siano wygrać i czekam. A Ola mnie za kieszeń, wyjmuje to szkaradztwo i wtedy z szuflady leci pięć stówek, w monetach, co to prawie po dywanie się rozsypują. Ona na mnie, ja na nią i gały to mamy wielkości dyni, albo kabaczku co najmniej.

Jeszcze tego samego dnia meldujemy się w chińskiej restauracji i zamawiamy taką kolację za ponad stówkę. Sadzam laleczkę pod czarką z ryżem, a wtedy to podchodzi do nas jeden z takich co to oczy mają skurczone i gada, że szef kuchni mu kazał nam przekazać, że jesteśmy setnym klientem w tym tygodniu. A tacy goście to mają rabat. I płacimy po pionie za ryż, nic więcej.

Odnośnik do komentarza

Nie :D

-----------------

 

Początek października wyglądał zupełnie tak samo, jak powinien taki początek wyglądać. Liście gnane wiatrem, mżawka, chłodno, ślisko i w ogóle z domu to się wychodzić nie da. Kupiliśmy z Przemkiem nowe meble do kuchni i mikrofalówkę. Bo poprzednia się zjarała jak próbowałem w niej suszyć mokre skarpety. Czułem się trochę jak jakiś homo pedzio, bo z facetem nowe rzeczy kupuję, a Ola to mieszka dalej z rodzicami i nie planuje ze mną. To znaczy nie wiem, bo nie pytałem, ale nie pytam bo jeszcze jej coś się ten tego i mnie rzuci. No więc, początek października to też mecz u siebie z Lechią II Gdańsk. Nie znosiłem takich spotkań, bo wtedy trenerzy tych drużyn to biorą z pierwszej ekipy ludzi i są silniejsi niż powinni być. Ale teraz to mamy Afrykę w składzie i tak jakoś czuję się pewniejszy. I piątego października zagraliśmy na Złotniczej z tą Lechią. Wyszliśmy tak o :

Burandt

Wane – Ailton – Bizagwira – Siedlarz

Kuklis

Bednarek

Bengo – Kamiński

Makassy – Romaniuk

Na trybunach to siedział komplet, ale to była norma. Zawsze mieliśmy oddanych kibiców, więc klub zarabiał. No i to było tak : trzy akcje z naszej strony. Siódma minuta, Bednarek lobuje stopera, Kuklis wali z pierwszej i dobija Makassy. Potem Siedlarz wybija piłkę w pizdu, ale to nie do końca w pizdu bo Bengo ją łapie i gasi na klacie, pyk do Kamińskiego na drugą flankę a ten w uliczkę i Makassy wali na dwa. Potem w drugiej połowie rzut rożny, Bednarek rogal i z bani Bizgawira. To pierwsza bramka naszego stopera. A później to taki znany Paweł Buzała jakoś tam strzelił, ale nie widziałem jak bo akurat wtedy grałem sobie na Apollo w Tetrisa.

Karkonosze 3:1 Lechia II Gdańsk

( Makassy 2x, Bizagwira )

 

Po meczu mieliśmy trochę przerwy. Dałem chłopakom dzień odpoczynku, a następny to było rozbieganie i rozciąganie więc nie męczyli się zbytnio. No, może poza Kuklisem, bo on to lekką kontuzję przywodziciela złapał i tak jakoś wyglądał markotnie.

W międzyczasie do nas do chaty przyszedł ten kolo, co to ma ryj jak karbowana frytka. Wali w drzwi, jak by dzwonka nie widział. Otwieram i pytam czemu tak napierdala w nasze nowe, pachnące farbą drzwi, a on, że po dług przylazł. Przemek w szlafroku spierdzielił do pokoju i krzyczy do mnie, że jak by to ten kolo po hajs to go nie ma. No i powtarzam, a on, że ma to w dupie i że jak do końca tygodnia nie będzie siana to stuninguje trochę Przemka. Pytam ile, a on, że już teraz to dwa koła wisi. I za każdy dzień kolejny to sto pięćdziesiąt, a nie stówka. Zamykam mu drzwi przed kinolem i myślę skąd tu zmontować taki hajs. A Przemek z wrażenia na klopa i sadzi salwy jak z armaty Santa Marii.

 

Czternastego października dostaliśmy lanie. I to od byle kogo, bo taka Chojniczanka Chojnice to jedenaste w tabeli zajmowała. Leszcze do potęgi trzeciej dali nam lekcję pokory. I dobrze, bo chłopaki trochę w piórka zaczęli obrastać przez prasę. Z jednej strony się nie dziwię, bo pisali o nas, że jesteśmy zajebiści. Pisali też, że jak tak dalej pójdzie do Ligę Mistrzów zwojujemy i że Romaniuk to co najmniej do kadry powinien dostać powołanie. Ale z drugiej strony, jak to w sporcie bywa, dzisiaj nas chwalą żeby zaraz opierdalać. Jak to mawiał Tarczyński – w życiu jest tak, że raz ty kogoś ruchasz, a raz ktoś rucha ciebie.

Chojniczanka Chojnice 2:0 Karkonosze

 

A potem to był mecz, na który kibice czekali od kiedy wiedzieli, że będzie. Bo wcześniej nie mogli na niego czekać, bo losowali nas z jakichś tam koszyków. I spotkaliśmy się z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, gdzie niedawno jeszcze grał Arkadiusz Sojka – były piłkarz Karkonoszy i mój ziomek.

Zagraliśmy koncertowo, a kibice to obstrukcję mieli co najmniej. No bo w meczu padło pięć bramek, dla nas trzy, dla nich dwie. A gole to strzelali tradycyjnie ci co zawsze, bo tylko oni strzelają.

Karkonosze 3:2 KSZO

( Makassy, Romaniuk, Bizagwira )

Odnośnik do komentarza

Tarara, jakieś zakłócenia. Nic nie słyszę szszszszszsz :D:D

 

 

Spadł pierwszy śnieg. To znaczy, nawaliło go po pachy, ale zaraz stopniał. I wulkanizacje zapchane tymi co to już na zimowki zmieniają i ze sklepów znikają te rzeczy którymi się odśnieża i takie tam. Niebawem mamy mecz, a ja letnie opony, a tu chlapa, ciapa. Myślę sobie, że mi Przemek pomoże, ale on osrany z domu nie wychodzi bo go ścigają. Do pracy nie jeździ, na studia nie jeździ, a Sylwia to mu gotuje u siebie w chacie i w słoiku nosi, jak by do szpitala chodziła. Myślę sobie, że kumplowi to się pomaga, ale ja siana nie mam, a jak nie mam siana to nie pomogę. No i wtedy to dzwoni znów Czesiek, jak na zbawienie. I mówi tak, że ten kolo co to w bojówce był w tym ogórasie to ma na imię Stephane. I on z dwoma ludźmi przyleci do Polski na mecz, potem mam go ugościć, dać wódki, zabrać na panienki. Mam być dla niego miły i dobry, bo on dla mnie taki był. To mu gadam, że siana nie mam, u mnie w chacie miejsca brak, pogoda do bani, idą święta, mam sraczkę i takie tam. A on, że siano to mi wyśle byle bym ich ugościł.

Gadam z Olą i mówię co jest na rzeczy. A ona, że mogę na ten czas zamieszkać u niej, bo jej tata to leci do Arabii Saudyjskiej i będzie tam stawiał jakieś fortece i inne budynki. A jej mama to tak wylajtowana jest, że słowa nie powie. No i wyjeżdżam Tigrą na lotnisko do Wrocławia. Piździ jak w kieleckim, mokro, huk samolotów i drogi parking. Czekam z kartką „ Stephane” i czekam, a tu do mnie podbija jakaś stara babcia i mówi, że tak ma na imię. I że przyleciała do córki, ale ze mnie takie ciacho że mogę ją zabrać i ona o mnie zadba. Mówię jej, żeby darła podeszwy bo się porzygam, a ona, że niewychowane bydle ze mnie i Bóg mnie pokara. Zaglądam do przejścia, a tam tłum ludzi się wylewa. I lezą, mali, duzi, grubi i tak dalej. A na samym końcu, w takich luzackich porach, czapce z daszkiem i innymi wisiorami wyłazi trzech gości. Dostrzegam w nich tego co mnie o mało co nie zastrzelił i macham mu, a on łbem kiwa że idzie. Ładujemy się do auta. Ci z tyłu to tak zgarbieni, że skoliozy piersiowej się nabawią zaraz. Odkręcam na moment szyberdach, ale wysiada mi elektryka i ten moment będzie trwał aż 120 kilometrów. Wpadamy na autostradę. Ci z tyłu mokrzy od deszczu, ten z przodu trzyma się kurczowo pasów. A Tigra sunie po asfalcie jak sanie mikołaja po śniegu i ryczy jak zarzynana świnia. I kiedy mam na blacie te szesnaście złotych ten z tyłu mówi, że jak bym zwolnił to by było całkiem spoko, bo tylu much to on jeszcze w życiu nie zżarł.

Jak minęliśmy Carrefour to oni do mnie, że widzieli tablicę Jelenia Góra. Skręcam w lewo, redukuję bieg i wciskam się na parkingu między trabanta a poloneza. Oto jesteśmy, ja i trzech wojowników ugandyjskich, co to łby ścinają i plądrują ziemie. Wprowadzam ich od mieszkania, pokazuję co mogą a czego nie, a oni z kieszeni wyjmują jakieś tam figurki, telefony, kości, zęby i mówią, że oni radę sobie dadzą. I jak już miałem wychodzić to ten kolo co do mnie mierzył pyta gdzie tu się chodzi na polowania. A ja, że u nas to się nie poluje, że mięsko na półkach w sklepach leży, a on, że pójdzie do sklepu, ale najpierw to musi gdzieś dryndać. I drynda, a ja wcinam kabanosa, bo mi się ostał po ostatniej uczcie z Olą. I coś tam gada do słuchawki, syczy, charczy i takie tam, a potem pyta mnie gdzie jest Tesco. I jedziemy tam, bo on się z kimś ma spotkać. Parkuję przy wejściu, obok nas podjeżdża taka stara Sierra a w środku to dwa karki siedzą i wyglądają niewyjściowo. I mówią, ze giwery mają i że no problem. Myślę sobie, no ja pierdolę, gangsterki się zachciało. Ale oni, że nie gangsterki, tylko, że tutaj w Polsce to słyszeli, że łatwo o wpierdol. A oni bić się nie umieją i nawet nie potrafią w dodatku, więc w razie czego mają coś w zanadrzu. No i wracamy do domu, oni do siebie, ja do Oli. I nie wiem co oni tam robią, ale ja z Olą to takie fiku miku, że Kamasutra przy nas to elementarz albo Kaczor Donald.

 

A mecz to mieliśmy u siebie. Z taką durną nazwą drużyny Energetyk ROW Rybnik. Bojówka na trybunach zasiadła, bo im Czesiek nagadał, że my to jesteśmy serio zajebioza. A byliśmy przeciętni, jak czterdziestka na dyskotece. Zagraliśmy słabo, bez polotu, ale i tak trzy punkty wpadło nam do garnka. Najpierw Rybnik walnął samobója. Później to rezerwowy Cygal z wapna pod poprzeczkę. W w drugiej połowie Burandt stanął przed jedenastką, tamci walą a on stoi. I piła w środek poleciała i ją złapał.

Karkonosze 2:0 Energetyk ROW Rybnik

( Kozubski sam., Cygal )

Odnośnik do komentarza
A ja mam cały czas przeczucie, że Cię ta Ola zdradzi :>

 

Prędzej prezydentem Polski zostanie Icon, a premierem Citko :D

 

 

------------------------------------------------------------------------

 

Tadeusz, ten co zostawił Justynę dla młodej dupeczki, zajechał mi drogę kiedy truchtałem do sklepu. Jego beta stanęła na chodniku, aż chyba felgę zgiął. Wynurza się ze środka i pyta co u Justyny. Ja do niego, że nie wiem, bo nie byłem na pakerni już chyba z tysiąc lat, a on, żebym nie pierdolił, bo jej nie ma a on by chciał, żeby była. To mu mówię, że skoro macza pisiora w innym keczupie, to niech się nie dziwi, że ona tak a nie inaczej. I na to wszystko z budynku wynurza się bojówka Ugandy. On na nich, na mnie, na auto, a potem to gada, że mu w drogę wlazłem i on nie odpuści. I mówi jeszcze, że Przemek niech lepiej hajs odda, bo on wie, że w domu siedzi i boi się głośniej pierdnąć. Pakuje dupę do beemy, zaciąga dach na dach i mówi jeszcze, że musi posprzątać w tej Jeleniej, bo to rozbestwione wszystko się zrobiło. I że ściągam jakichś murzynów, że gównem śmierdzi, że kiedyś to było tak, a potem jeszcze inaczej, że generalnie było lepiej. Wtedy Stephane otwiera mu drzwi od auta, wyciąga go i opiera o szybę. Pyta mnie co to za gość, a ja, że to nikt ważny, a on, że jak nie ważny to można mu uciąć głowę, czy coś, tak dla rozrywki. Bo im to rozrywki brakuje, a rwanie łba z korzeniami w Ugandzie to ponoć tak fajna sprawa, że całymi rodzinami to robią. Ale tylko zdrajcom i niewiernym, a tych to tam jest więcej niż wiernych. Tadek widzę powoli traci przytomność, bo go Stephane przyciska do drzwi tak, że on wisi w powietrzu. I mu mówię, że teraz to on kozak już nie jest, że z takich jak on to mój dziadek podczas wojny na konia wsiadał. I wtedy to mu ciurkiem szczoszek popłynął po nogawce, więc poprosiłem żeby go puścił.

Idziemy na miasto, bo to już wieczorowa pora, światła latarni grzeją kostkę brukową. Tu menel, tam menel, a pod kościołem Rumun. Stephane pyta co on robi, a ja, że w Polsce Rumun to zawód, jak u nich szaman. On rozumie, nie zadaje więcej pytań, a ja nie tłumaczę dalej, bo po co. Wszystkie sklepy zamknięte, wszystkie bary też, a w oknach wali po oczach napis promocja. Jeden z tych, co to się nie odzywali całą drogę pyta czy ta promocja to ładna kobita. A ja, że to taka okazja, jak dla nich rwanie łba dwóm na raz. Szczerzą zęby i czuję, że powiedziałem za wiele, bo idziemy właśnie do Atrapy, a tam to kozaków jak Tadeusz więcej niż trawy na łące.

Ola czekała na nas z koleżanką, taką Madzią, co to ma rude włosy po sam pas. Madzia z daleka wygląda jak marchewka, ale z bliska to ma takie atrybuty, że Stephane chwyta mnie za przegub i mówi, że chyba się zakochał. Tłumaczę mu, że w Polsce to za włosy się nie ciągnie do jaskini, ale on o tym już wie bo widział mnie i Olę jak się przytulamy. U nich w Ugandzie to się tak tuli tylko tych co umarli, jak się pochyla nad ich zwłokami. Macham zrezygnowany ręką, on już przy niej. Gada coś po angielsku, Madzia że niszt ferszteje, więc muszę robić za tłumacza. I tak pół wieczoru, ani się bawić, ani pić, bo ten to fraszki układa jakieś i inne podchody. Aż w końcu, tak gdzieś przed północą, Madzia zatrąbiona w cztery dupy mówi do mnie, żeby się go zapytał, czy chce się bzykać. Bo ona już znudzona tymi podchodami, że do domu chce, a on się tak stara to trzeba mu nagrodę dać. Na browca ją nie stać, więc chociaż tyle. Zniknęli gdzieś, więc miałem Olę dla siebie. I wtedy to Makassy wyłazi z tłumu tańczących a za nim Bengo. Wjebałem się w niezłe szambo, bo bojówka z jednej, uchodźcy z Ugandy z drugiej, a pośrodku młode laski i inne. Na szczęście Madzia to wymagająca była więc zdążyliśmy się zwinąć w porę, nim Stephane wrócił z kibla.

 

Po meczu z Rybnikiem zajmowaliśmy w tabeli drugie miejsce, tracąc do lidera ledwie punkciora.

Potem zagraliśmy z Górnikiem Polkowice u nich i wygraliśmy fartownie bardzo. W 41 minucie jedynego gola wsadził rezerwowy Wicher i to tak klasycznie, plasowanym uderzeniem w długi róg.

Górnik Polkowice 0:1 Karkonosze

( Wicher )

Odnośnik do komentarza

W ostatnim dniu października graliśmy z w Pucharze Polski z Gorzowem. Oni są wyżej od nas o ligę, więc nie oczekiwałem fajerwerków. I jak na złość nie zabrałem ze sobą laleczki voodoo. W pucharach to się zarabia, a my siana potrzebowaliśmy sporo, bo ja sporo chciałem przebudować.

A z GKP Gorzów to u siebie graliśmy. I komplet ludzi na trybunach nawet zasiadł, co jak prasa pisała, jest normą. Bo u nas to więcej wiary niż na pierwszej lidze. Ale GKP to nas zlało, tak jak myślałem, choć w doliczonym czasie gry. No bo na wyrównanie walnął Makassy, co wlało trochę optymizmu w me serce. Niestety w 113 minucie jakiś Wan, czy coś takiego pyknął nam z wolnego. Płakałem jak małe dziecko, któremu ktoś rozdeptał chomika.

Karkonosze 1:2 GKP Gorzów

( Makassy )

 

Porażkę w pucharach opijałem bardzo. Jak przystało na studenta w Polsce, tanio i dużo. Z tym, że łeb mnie napierdzielał o poranku tak bardzo, aż Ola musiała interweniować. Najpierw to pokroiła ziemniaki w plasterki i położyła mi na czole, a zaraz potem mokrą ścierkę, z lodowatą wodą na policzkach. Postawiła obok gorzką miętową herbatę, pomarańcze i zaparzyła zupkę chińską. No ale to nic, bo oprócz tego to prawiła morały i kazała się ogarnąć, bo ona z takim co to wali 15 piw na wieczór to siedzieć nie będzie.

 

Na początku listopada pyknęliśmy w lidze Nielbe Wągrowiec. To byli prawdziwi kelnerzy, jechaliśmy z nimi jak z pijanymi szesnastkami na plaży. Na cztery strzały trzy to bramki, a u nas to Burandt nawet jednego wpuścił, ale to z głowy po długim rogu. Trzy punkty to średnia nagroda za rozpacz po odpadnięciu z pucharów, ale jak się nie ma co się lubi to się nie ma co się lubi.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Nielba Wągrowiec

( Kamiński, Bizagwira, Wólkiewicz )

 

W Sosnowcu to kaszlałem, jak bym jarał jakieś tanie gówno. Bo tam to śmierdzi, takimi spalinami i innym czymś, co śmierdzi i się po tym kaszle. U nas w górach to mamy świeże powietrze, ptaki śpiewają i tak dalej, a u nich to bród, smród i wszystko co okropne. Prowadzenie dał nam Patryk Romaniuk, ładnie, z woleja. Potem to wyrównało Zagłębie. Schodzimy do szatni, jakieś takie mieszane uczucia mam. I podchodzi do mnie jakiś dziennikarz i wtyka mikrofon w gardło. Pyta mnie czemu u nas tylu „ nie polaków ”, a ja mu na to, bo tak. A on, czy nie sądzę, że jak w Polsce lipa z piłkarzami, to powinienem pomagać tym młodym żeby się wybili. Odpowiadam mu, że ch** mu do tego jaką politykę prowadzę. I że pewnie jego żona też by wolała rozmiar afrykański od jego planktonu.

W drugiej połowie Cyganek strzela z pierwszej piły i przegrywamy. No ale dwie minuty później znów Makassy, co to na króla strzelców idzie, sadzi sito i mamy remis.

Zagłębie Sosnowiec 2:2 Karkonosze

( Romaniuk, Makassy )

Odnośnik do komentarza

Stephane wyleciał z Polski na początku miesiąca. Zacząłem normalnie oddychać i nie cisnęło mnie już w plecach, no bo wszyscy byliśmy już bezpieczni. I nawet Ola była taka jakaś inna, lepsza, chociaż ciężko być lepszym od najlepszego. Pozostał nam jeden problem – Przemek. Bo jego dług to już 4 klocki, a pożyczył przecież trzy paczki. Miał przejebane jak chłopiec w pokoju z pedofilem, no ale to nie moja brocha. Mało tego, polazł ostatnio do tego kasyna, co to naprzeciwko spożywczaka jest, gdzie taka fajna dziunia na barze siedzi. No i mówił, że to dobra dupa i że by się z nią chętnie umówił, ale ma Sylwię. Znalem go nie od dziś, wiedziałem, ze tam gra, bo myśli, że wygra i że spłaci dług.

A my w lidze to w górę szliśmy, jak Rambo co to do śmigłowca z łuku walił. Czułem ,że jestem panem i władcą tej krainy, a Ola to moja przyjaciółka i miłość. Dostałem znów podwyżkę, chociaż kontrakt przecież jeszcze nie wygasał. Teraz to 2500 zł zarabiałem tygodniowo, więc starczyło mi teraz na wszystko, a nawet na więcej. Tigry nie sprzedawałem, bo po co, skoro ryczy nieźle a i jeździ żwawo. Czesiek miał teraz nas odwiedzić i mówił, że zaprasza nas jeszcze w zimie do Ugandy, bo u nas to ponoć lipa, śnieg i zimno. I że możemy wziąć naszych przyjaciół, bo oni to są spoko, tylko niech nie kabanią się na dachu bo on teraz to musi nową papę tam walić.

Tylko prasa nie dawała mi żyć. No bo gdzie bym nie lazł to oni za mną i gadają, że robię z Jeleniej schronisko dla dzikich. A ja, że im proces wytoczę za rasizm, a oni, że mają to w dupie, bo nie mam dowodów na to i tamto też. To ja do nich, że mam w planach znów obcokrajowców ściągać, bo Polacy to tak grają, że aż żal, że u nas to tylko na kompie są dobrzy w Pesa i Fifę. I to wywołało burzę w mediach. Jedni gadali że powinienem odejść, inni, że jestem debil, jeszcze inni, że jestem debil i powinienem odejść. Ale prezes popierał moją politykę. Mówił, że jak zapierdalamy to jest git i on się nie wpierdziela w nic w ogóle.

I jak tak graliśmy dobrze, to pojawił się nowy sponsor. Długo mieliśmy logo burdelu z Kaczorowa na cycach, a ci to dawali pół raza więcej. I teraz to przedrukowali nam koszulki, wyprali w jakimś czymś że pachniały jak lilie i były miękkie jak wewnętrzna strona ud Oli. Teraz to mieliśmy na klatach taki wielki napis „ Spychacz ” – firma sprzątająca po budowach, odśnieżająca i takie tam. Chcieli być znani na całą Polskę, no to zaczęli od reklamy. Ich prezes, co to się nazywał Jan Maria Trzepiekoński mówił, że my to potencjał mamy ogromny i go wykorzystamy i on to za dwa lata będzie swój napis w telewizji oglądał nawet.

 

W Międzyrzeczu to pizgało niemiłosiernie. Nawet pan Kazik mówił, że jak skręca to autobus się kładzie na ziemi. Okna zamknięte, tylko lufcik otwarty, ale tak w drugą stronę bo by go urwało czy coś. Zagraliśmy w lidze z Orłem. I to był mecz kuriozalny, bo nasi łapali śmieszne kartki. Najpierw Kuklis za pokazanie kibicom co mu mogą possać i gdzie pocałować. No a potem Siedlarz, bo wydłubał kozę z nosa i wytarł o czoło przeciwnika. Za to dzięki Romaniukowi wygraliśmy, bo lutnął dwie bramy.

Orzeł Międzyrzecz 1:2 Karkonosze

( Romaniuk 2x )

 

Osiem dni później Turek zlał nas po dupskach. Jedyną bramę strzelił Bednarczyk i to w 91 minucie. Czułem się podle, jak bym zwinął z kościoła coś z tacy, bo kazałem moim odpuścić i grać na czas.

Tur Turek 1:0 Karkonosze

Odnośnik do komentarza

Nie bardzo rozumiem.

-------------------------------------

 

To było tak, że znów przyszła zima i znów trzeba było myśleć o prezentach. Przemek mówił mi zawsze, że on przed Wigilią powtarza, że za rok to zacznie odkładać na prezenty szybciej i ze kupi wszystkim to, co on chce, a nie to na co go stać. Ja po podwyżce to mogłem kupić wszystko i wszystkim, no a że jestem bardzo empatyczne bydle to i tak zrobiłem. Na zakupy pocisnąłem Tigrą z Romaniukiem do Wrocka. Bo we Wrocku to są przecież największe promocje, a czasami to nawet promocje promocji. Wchodzimy do Arkad, a tam takie jebitne akwarium przez pół galerii. I w środku to nawet ryby mają. Siadamy sobie na dupach i zamawiamy kawę. I wtedy to podchodzi do nas taki kolo z aparatem, co to niby fotograf jest i pyta, czy on może mi zdjęcie zrobić. Bo ma bloga i tam to wrzuca wszystkie zdjęcia co mu się uda pstryknąć ze znanymi osobami. Pytam go skąd mnie zna, a on, że z telewizji, bo ostatnio jak był u takiej jednej Anastazji w jeleniej to widział mnie. Romaniuk wybałuszył gały i pyta o co chodzi, a on, że o nic, bo przecież można ruchać ile się chce i to nie jego interes. Wstaję, podchodzę do ściany i on mi cyk, a potem drugi cyk i nawet trzeci. Czwartego nie było bo Patryk go za chabety ściągnął na pufę i pyta co to za Anastazja, skąd, gdzie, dlaczego i ile. I on wszystko co mieli w chacie opowiedział, że to, że tak wisi, a tamto to zepsute jest. I że tą dupę to na roksa.pl znalazł i że całkiem nieźle siorbie pisiora. Gapię się na Patryka, a ten mu z podeszwy w zęby. I jeden to nawet wpadł do kieliszka takiego gościa, co pił coś w kieliszku i wkurwił się potwornie.

Mówię do Patryka, że czas spierdalać, a on, że nigdzie nie idzie. Wkręca mu kokosa w banie i wypytuje dalej. To on mu mówi pikantnie i tak, że mnie na wymioty bierze, a potem że to sto pięćdziesiąt kosztuje, a za anal trzeba dopłacić pięć dyszek. Patryk do mnie, że chyba to nie o jego kobitę chodzi, bo ona w odbyt to nie bierze, ale wtedy ten kolo, że ona gadała o pierwszym razie w dupę. I że taka ładna, zgrabna i w stroju świętego mikołaja była.

Wychodzimy z galerii. Kupiłem Oli taką bransoletę z drogich kamieni, bieliznę, perfumy i pachnące świeczki. Ola lubi takie pierdolety, bo wtedy zapala je sobie przy wannie i siedzi w pianie po kilkadziesiąt minut. A wtedy to ciało ma tak aksamitne, że nie mam ochoty już na nic więcej nigdy.

Patryk kupił sobie flaszkę. Bo jak ja zakupy robiłem to skoczył obczaić stronę do neta i znalazł. Zdjęcia Aurelii w kuchni, w pokoju, z balonami na zewnątrz, jak ją ktoś sunie od tylca i filmik jak chapa dzidę. Współczułem mu, ale nie mogłem nic zrobić. Takie życie niestety. Z przodu wady, dopiero z tyłu zalety. Milczał całą drogę waląc hejnał z Sobieskiego. Zero siedem miał, twardziel.

A w Jeleniej to nawet nie rzygał. Tylko sikał, w śnieg, przy wlocie do Maciejowej i mu straż miejska chciała mandat wlepić. Poprosiłem żeby nic nie robili bo on w stanie nieważkości jest i że go kobieta tak i owak, a oni, że robią to tylko dla mnie, bo na mecze chodzą.

Zajeżdżamy pod klatkę. Anastazja w domu, bo światło się świeci w pokoju. Mówię do Patryka, żeby nie bił, żeby nie darł się tylko pogadał. Ale potem gapię się na jego wyraz twarzy, a ten to mówi, ze w chacie będzie Call of Duty.

Pokręciłem łbem, pomogłem mu wejść do środka i pojechałem do domu, bo tam to Przemek ponoć coś upitrasił. Po drodze jeszcze zatankowałem furę, kupiłem kartę do telefonu i dałem jeden autograf. Temu menelowi, co kiedyś jeszcze kupowałem mu browary w Biedronce. Prosił o dedykację „ Dla mojej Krystyny ”. Ponoć zmienił się, bo widział po mnie, że jak się chce, to można.

Odnośnik do komentarza

:crazy:

 

---------------------------------------

 

I to było tak, że wigilia za pasem i nie ma co robić. Bo to święta są przecież, dzieci bałwany lepią, a my to za starzy już i w ogóle wolimy się parzyć w domu niż na śniegu dupę wietrzyć. Myślę sobie, że ta Uganda to pomysł całkiem w dechę, bo przecież mam podwyżkę, wszystko co miałem kupić kupiłem, a Ola ma wolne do lutego bo zaliczyła na studiach to, co zaliczyć miała. Przemek też się zreflektował, ale zamiast do Ugandy to on dalej do USA chce, bo Sylwia tam to nie była i on też przecież nie. Dzwonię więc do Cześka, a Czesiek odbiera chyba zbakany. Bo rży jak by siano czuł, ale zgadza się i mówi, że teraz to ma dla nas coś zupełnie ekstra. I że możemy skoczyć sobie nie tylko po Ugandzie polatać, ale nawet gdzie indziej.

Pakujemy więc tabletki i inne niezbędne elementy podróży, ładujemy się do Tigry i wtedy to okazuje się, że w aucie jest za mało miejsca. To Kazik mówi, że nas zawiezie, bo on to na busie dorabia jak warzywa wozi przecież. I jedziemy, na lotnisko, tak jak pół roku temu. A ja czuję znów, że będę rzygał, chociaż rzygałem już przecież rano i nie mam czym. Na autostradzie w radio to gadają, że samolot się rozwalił, bo kaczka lecąca w turbinę się wkręciła. Zaraz potem, że lawina pokryła studentów co to w góry poszli na jabłuszku jeździć. No a potem to mijamy na pasie awaryjnym jakiś rozbity samochód przedstawiciela. Nie ma przodu, kawałka tyłu i chyba się jarał, ale Kazik pas zmienił więc sam nie wiem. Odprawa na lotnisku przebiegała nad wyraz szybko. Walizki przyjmował taki ciapaty kolo, co wyglądał zupełnie tak, jak brat Arasha. Tylko miał brodę w warkoczyk splątaną. Myślałem, że mi bombę podłoży więc ze strachu poleciałem do klopa. Ola z Przemkiem i Sylwią w tym czasie to kawę pili, w tym barze po lewej jak się wchodzi, gdzie sprzedaje taki gość z irokezem i anarchią wytatuowaną wszędzie gdzie się da.

W samolocie siedzieliśmy naprzeciwko siebie. To znaczy obok, ale tak, że ja z Olą tu a oni tam, po lewej. I jak się samolot wzbijał w powietrze to podeszła taka dupeczka, że moje synapsy oszalały i miałem ochotę śpiewać Guantanamera na całe gardło. I ona czy mi coś podać, a ja, że litra Balantise bez popitki. Ola do niej, że ja tak zawsze mam i żeby przyniosła zwykłego drinka. Odetchnąłem z ulgą, opieram się o fotel a tu za mną kolejny Arab. Te jego gały tak mnie świdrują i w ogóle, a rękę ma w bagażu podręcznym. Mówię do Oli, że on bombę ma i nas wysadzi, a ona mi rączkę w krocze, drugą za szyję i mówi, że jak będę grzeczny to sprawdzimy jak to się robi w kibelku.

Siedzę więc spokojnie jak nadgryziona mysz w pysku kota i udaję, że jestem twardziel. Piję sobie drinka, w telewizji serwują jakąś reklamę kociej karmy a za szybą to nic nie ma tylko niebo. I myślę co tu będziemy robić, jak u nas śnieg, a tam upały. Przecież już byliśmy na meczach, w Tanzanii i gdzieś tam jeszcze i ze u Cześka to nudno generalnie. Ani kablówki, ani neta, kompa też nie zabrałem więc w Football Managera nie zagram.

Odnośnik do komentarza

Malutki, czarny kotek siedział sobie spokojnie na krawężniku i wcinał kiełbachę. Obok było takie stoisko z suszonym mięsem i innymi żarciami, co to je prowadziła staruszka z włosami spiętymi w skręta. No i ona karmiła tego kotka bo przypałętał się niedawno. Uwielbiała na niego patrzeć jak je, bo wtedy czuła się potrzebna. Jej męża zarżnęli siekierą, dzieci wyszły po wodę do studni i tyle je widziała.

Wysiadamy z tego samolotu, ja za wózek i bagaże na niego. Pcham to metalowe gówno do wyjścia bo Czesiek ma być za pięć minut. Dziewczyny zatrzymały się przy stoisku z jakimiś gównami, co to się wciska turystom, a ja z Przemkiem na zewnątrz jaramy sobie mentola. I słyszę jakiś pisk opon, a tu nadjeżdża terenówka z „ Jesteś szalona ” w głośnikach. Mówię do Przemka, że może byśmy sobie coś kupili na pamiątkę, ale wtedy to Czesiek wpada na parking i rozjeżdża tego kotka. Patrzę na babcię, ona w ryk. Patrzę na kotka, a jemu oczko wypadło i tak dynda z rozłupanej główki jaj jojo.

 

W mieszkaniu Polaka wiele się pozmieniało. Zatrudnił gosposię i płaci jej całkiem niezłe siano, bo dwa dolce tygodniowo. Mówi, że tu to starcza dosłownie na wszystko, a jak ona jest całkiem całkiem to wtedy daje jej jeszcze dolca. Mówi też, że jej mąż jest zazdrosny i kiedyś to nawet powiesił mu psa i wypatroszył przed bramą. Ola pyta gdzie będziemy spać, a on, że normalnie to by nam hotel wynajął bo remont ma, ale on będzie spał w kuchni a my na strychu, bo tam to ma wentylatory i będzie chłodniej. Założył też takie wielkie siatki na insekty, ale lepiej żebyśmy nie spali na ziemi bo pająki to wcisną się wszędzie. Ostatnio miał gościa, co to mu do łba przez ucho weszła larwa. I bania spuchła jak by jej kto z kija przywalił. Pojechali do szpitala, tam mu łeb nacięli i wyjmują ze środka takiego robala włochatego. Lekarz wtedy gadał, że jak byśmy poczekali tydzień dłużej to ten robal by złożył jaja w mózgu i chłop by umarł. A innym razem to było jeszcze lepiej. No bo on czasami chatę zostawia otwartą i idzie tak rekreacyjnie postrzelać sobie do zwierzaków. Wraca któregoś dnia, wchodzi do domu a tu mu w wyrku boa dusiciel leży. I jest taki wielki i gruby, że aż strach podchodzić. Zadzwonił po taką firmę która zajmuje się oczyszczaniem mieszkań z dzikich zwierząt. Oni boa łapią, wynoszą na zewnątrz i zastanawiają się co tam wielkiego w tym wężu siedzi. I jeden z nich pac go w łeb toporkiem jak Janosik, rozcinają go, a w środku taki mały czarny chłopczyk, ale już podtrawiony z deka.

Zrobiło mi się smutno. Taka ta Uganda straszna, a ja narzekam w Jeleniej Górze na korki i dziury w asfalcie. Ola do mnie, że idzie z Sylwią do miasta i biorą tą gosposię, a ja, że nie ma bata bo ją jeszcze porwą. Gosposia to taka sążna baba z arbuzami nad brzuchem i dupą rozmiarów Rowu Mariańskiego. Ma wielkie gały, włosy rozczapierzone i chodzi ubrana w taką zwiewną szmatę, co to jak wiatr wieje wietrzy pękniętego jeża. Chociaż z opowiadań Cześka to ona jeża nie ma, bo w Plemieniach tutaj to się włosy wypala rozżarzonymi kawałkami drewna.

Czesiek z zespawanych rur zrobił tak jakby karoserię do terenówki. Boki obił siatką, żeby dzikie zwierzęta nie właziły do środka, a na górnym pałągu przyspawał takie coś na czym można karabin zaczepić. I mówi do nas, że tutaj życie to nie bułka z masłem, bo nierzadko musi walić sam z tego działa żeby przeżyć. Pytam go więc o co chodzi, a on, że mieli ostatnio tygrysa, co to wpierdalał ludzi. No i poszli wszyscy w trzech żeby kota ubić, bo zżarł szamankę takiego plemienia z którego wywodzi się mąż gosposi. A ten tygrys to miał kumpli jak się okazało i te kumple wjebały kumpli Cześka. To on do nich z serii i te koty rozerwało. Mówię mu, że to straszne, a on, że wtedy to powiedział do tych rozerwanych „ W imię zasad skurwysynu ” a potem z radością obejrzał Psy, bo uwielbia je i w ogóle.

Plan pobytu w Ugandzie wyglądał następująco – zwiedzamy przez najbliższe trzy cztery dni okolice, potem walimy do tych państw co to są nieopodal, a potem znów na mecze. Bo Czesiek to miał chytry plan, pogadał z tym i z tamtym i że ma dobrych chłopaków do gry w Polsce. Pytam go co chce w zamian, a on, że mu rodzina tych chłopaków obiecała skrzynki whisky, skrzynie broni, motorówkę i dwóch służących. A jednego rodzina to nawet córkę mu chciała oddać, ale on desperat to nie jest. Ta córka to mówił, że wygląda jak Olisadebe w długich włosach.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...