Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Na Górze Szybowcowej był bar. Dawali tam zupę z bambusa, a z okna widać było całą panoramę Jeleniej Góry. Wieczorami wszyscy przyjeżdżali się tu kabanić, więc o poranku, jak chodziłem na spacery to ulica przypominała wysypisko śmieci – kondomy, butelki, puszki, paczki po fajach. No i w tym barze jak żarłem tą zupę to dosiadł się do mnie jakiś kolo. Wyglądem przypominał Vanderleia Silvę z tych walk co to w klatkach się naparzają. Miał dziarę na szyi w kształcie pioruna. Pyta mnie czy jestem trenerem tego zespołu co to tu grają na dole, a ja na to że on musi być Harry Potter jak takie znamię nosi. A on, że mu nie do śmiechu i żebym go nie wkurwiał bo wielu ludzi mi powie, że wkurwianie go, to nie jest najmądrzejsza rzecz jaką mogę zrobić. I na to wszystko ładują mi na stół kawę z mlekiem a na niebie lata szybowiec i krąży i generalnie robi się dziwnie nieprzyjemnie. Mówię mu żeby spadał a on, że spadać to nie będzie, ale ma dla mnie propozycję nie do odrzucenia. I że zarobimy na tym krocie, ja i on znaczy się. I daje mi jakieś tam świstki, czytam i pytam go o co kaman. A on, ze umowę sponsorską chce, bo ma skład opału i wywrotką wozi jakieś tam inne śmieci po województwie. I w zamian dostaniemy od nich parę klocków za kwartał i da nam autobus. Bo ma, taki na stanie, kupił niedawno ale mu nie wyszedł biznes. Chwytam za komórę i walę do prezesa. Prezes mówi że spoko ale nic mam nie podpisywać bo on sam musi to zobaczyć. Więc dziękuję gościowi i wychodzę bo taksówka już na mnie czeka.

 

Popołudniowy trening był ostatnim przed sobotnim meczem. Wszyscy zmęczeni, ale szczęśliwi kopali gałę, rozciągali się i biegali dookoła murawy, a ja wertowałem listę dostępnych szkoleniowców. Brakowało nam trenera bramkarzy, siłowego i tego co łepków szkoli. I każdemu mogłem dać po pięć stów tygodniówki, ale każdy też chciał tego siana więcej więc miałem problem.

 

19 maja zagraliśmy z Ilanką Rzepin. Wiedziałem już, że uda się nam awansować, jak nie z pierwszego miejsca, to w barażach. Wyszliśmy więc z jednym napastnikiem – Wólkiewiczem, wspieranym dwoma ofensywnymi chłopakami. Już na początku meczu kontuzję złapał Krzywicki. Kolano chrupnęło mu jak Michaelowi Owenowi przed mistrzostwami świata. Wpuściłem za niego Arteage, ale na tej pozycji spisywał się bardzo słabo. W 50 minucie Duda pyknął kanał stoperowi i Wólkiewicz sam na sam z czuba wcisnął pod pachą bramkarza. I to była jedyna brama.

Karkonosze 1:0 Ilanka Rzepin

( Wólkiewicz )

 

Zaraz na początku czerwca pojechaliśmy do Zielonej Góry na batalię z Lechią. Mecz był nudny jak flaki z olejem, ale graliśmy już na pełnym lajcie. Malanowski nam strzelił, Kaczorowski im. I po tym remisie mieliśmy już awans z pierwszego miejsca. I czułem się jak młody bóg!

Lechia Zielona Góra 1:1 Karkonosze

(Malanowski )

W ostatnim meczu w tej lidze wygraliśmy z Górnikiem Wałbrzych. Znów minimalnie, ale co to za różnica. Liczy się przecież kto strzeli o jedną bramkę więcej. I to był Romaniuk, na początku meczu.

Karkonosze 1:0 Górnik Wałbrzych

( Romaniuk )

 

Tabela III Ligi prezentowała się następująco :

1. Karkonosze 51 pkt

2. Chrobry Głogów 49 pkt

3. Górnik Wałbrzych 47 pkt

4. Lechia Dzierżoniów 46 pkt

5. Promień Żary 46 pkt

Odnośnik do komentarza

@ profity będą, oj będą :P

@ juniorami? Na ligę wyżej juniorzy są jak najbardziej wskazani :eusa_snooty: O Bałkanach nie myślę. Wolę w inny rejon pojechać.

--------------------------------

 

To było tak, że wychodzę z bramy głównej podniecony jak nastolatek oglądający pornosa a przed wejściem wali do mnie tłum dziennikarzy. Myślę sobie, pewnie na mecz Jelfy Jelenia Góra, ale oni mnie za chabety, mikrofon sadzą w gardło i w ogóle jakieś rzeczy chcą ze mną robić, co to ja nie mam ochoty na nie. I stoję jak dziwka, a oni mnie suwają w lewo, w prawo, tu radio tam TV. Aż wreszcie wychodzi za mną Romaniuk i wszyscy walą do niego a ja dzida do miejskiego i cisnę do domu. I gdy tak cisnę to gapię się na ludzi na przystankach i w ogóle na ludzi, i dochodzę do wniosku że teraz to mam co chciałem i że będę sławny. I ta cała sława to prócz kasy przejebani paparazzi, bo już mnie dopadli, a ja przecież jestem w niskiej lidze. Gapię się na staruszkę z balkonikiem co zapina po pasach krokiem postrzelonego zająca. A przed nią korowód fur i każdy wkurwiony ale zatrąbić to nie ma nikt odwagi. I pędzą i gnają i … gapię się w górę a tu kanar mi macha plakietką i każe bilet pokazać. A ja że nie mam, a on że kara, a ja że nie mam też dokumentów. I jatka się wywiązuje, bo ja płacić to zamiaru nie mam, a on nie ma zamiaru żebym ja nie zapłacił. Dostaję lepę, potem chce mi łapę wykręcić to mu pod pachą uciekam. Kiero luka w lusterka i zamyka drzwi. Wszystkie, prócz tych z przodu, bo tam to ładują się dwie łyse pały w dresach. Jeden z nich chwyta kanara za szyję i rąbie jego czachą w rurkę. Cały autobus drży a ja gapię się jak na rzeźnika co byka szlachtuje. Potem kanar leci w powietrzu przez te siedzenia, co to są do siebie odwrócone, wywija orła o rurkę i wali łbem w podłogę. Słyszę wtedy, że kiero na pały dzwoni. Tasior podchodzi do mnie i mówi, że jest dumny, że wytatuował sobie moją gębę na lewym bicu. Gapię się na łapę a tam śmierć. No i on, że ta śmierć na prawej to dlatego, że prawą morduje, a lewą trzyma. I kiedy drzwi się otwierają to wysiadam, jak by nigdy nic, a oni za mną, że jadą na wakacje, ale po nich to chcą ustawek z najlepszymi i że dopierdolą tym z Widzewa następnym razem. I żebym się nie martwił o cokolwiek o co mogę się martwić, bo na Jeleniej to mnie już nikt nigdy nie ruszy. Wcale, nawet Tadeusz.

 

Wracam na chatę, parzę w imbryku herbatę. Przemek wyjmuje z lodówy Jin Beana, leje do szklanki, resztę uzupełnia colą i daje mi jedną. I walimy, za zdrowie, za sukces drużyny i za wakacje. I na ten czas dzwoni Ola z gratulacjami. A jak słyszę jej głos, to wszystkie flesze, telewizyjne wywiady i w ogóle te atrybuty sław mam w dupie. Bo jej pochwała jest największą z pochwał. Taki mój Mont Blanc wśród pagórków Karkonoszy.

 

Na jelonka.com tego samego dnia jakiś pismak walnął statystyki. No i nie wypadliśmy w nich wcale dobrze.

1. Król strzelców - Nasz Romaniuk na 23 miejscu.

2. Asystenci – nasi poza szeroką klasyfikacją.

3. Najlepsza średnia ocena – Głowacki daleko w tyle.

I na dole jakaś notka kibica „ Karkonosze to kolektyw. Bez indywidualności, za to z genialnym dyrygentem. W następnym sezonie będzie jeszcze lepiej ”.

Gapię się na ekran, potem dostaję sms od Oli – „ Mój ty trenerku mrrrr ” – i o mało co nie lecę pamięciówy.

Odnośnik do komentarza

Wszyscy pojechali na wakacje. Jedni nad jezioro, inni nad morze, jeszcze inni gdziekolwiek. Jelenia pustoszała jak butelka ssana przez bobasa, a ja nie miałem zielonego pojęcia co chcę robić. Przez te wszystkie miechy odłożyłem sporo siana i niby auto miałem łykać. Wychodzę więc do miasta szukać inspiracji, a tu ogródki puste, dyskoteki puste, w restauracjach cisza jak makiem zasiał. Brakowało tylko latających snopków siana i Wild Gunman pełną gębą.

Usiedliśmy na krzesłach Lecha i zamawiamy po browarku. Słońce napierdziela, pot po dupie cieknie, a my myślimy co tu robić. No i wtedy Przemek bezpośrednio do mnie, że Afryka albo Ameryka. A ja, że do Juesej to trzeba mieć wizy i że nikt nam ich nie da w tak krótkim czasie. To on, że w Kanadzie wiz nie ma i tam można uderzać. I wtedy Ola, że ona w Kanadzie była i tam jest nudno jak podczas mszy świętej i że drogo i bez sensu. No i walimy trzy Leszki, takie chłodne i mokre, a ja liczę ile siana mogę wydać na grzanie dupy na plaży. I kiedy tak myślimy sobie, jak inteligencja polska, to Ola mówi, że można skoczyć do Ugandy. Ja gały wybałuszam, Przemek szcza ze śmiechu ściskając brzuch, a ona pogardliwie na nas się lampi i mówi, że jesteśmy kretyni. Chwytam ją wtedy za udo, a ona mi zabiera rękę, jak bym był trędowaty czy z PiSu.

- W Ugandzie mieszka brat chłopaka mojej siostry. Tam jest przepięknie.

- Może do Tanzanii? Albo nie, Burkina Faso będzie w dechę.

- Nie, może nad Czochę pojedziemy. Dawno Aśki nie widziałeś co ?

Zbaraniałem. Skąd ona wie o Aśce? Kukam na Przemka, a on paznokcie w banie wbija i udaje, że tak naprawdę to nie on tam siedzi i że w ogóle to go tam nie ma.

- Zobaczymy jezioro Wiktorii i rzekę Katonga. A potem do Kampali skoczymy na jakieś żarełko, zakupki i tak dalej. No co? Zły pomysł? Poza tym Czesiek to równy gość, mówił, że może nas zabrać na wycieczkę po Afryce.

Myślę sobie, że to genialny pomysł, ale po chwili ogarniam, że siana mam niewiele, a jak rozwalę na wczasy to do końca roku będę latał emzetką na studenckim.

- Ja bym zabrał ze sobą Sylwię – zaczerwienił się Przemek kręcąc zgiętym palcem w uchu.

- Kogo?

- Sylwię. No co?

- Jaką ?

- A co ja ci będę tłumaczył.

- Spotykasz się z kimś?

- A no – i przesunął wstydliwie kantem stopy po kostce brukowej.

Odpalam więc laptopa i szukam w necie cen biletów. A tam ceny jak z kosmosu, dla burżuazji co najmniej czy Rabczewskiej, no i wtedy ja że nie mam siana aż tyle. I Ola chwyta mnie za rękę, teraz to może bo to ona chwyta a nie ja i już nie jestem trędowaty, i mówi :

- Czesiek mówił, że jak będziemy chcieli jechać, to on nam pomoże z transportem.

- Pomoże ?

- A no. Że zapłaci za bilety. My mamy nakupować tylko Szylingów Ugandyjskich i już. A i jeszcze musimy się zaszczepić. Bo tam to chorób więcej niż włosów na głowie.

- Walimy na Ugandę ?

Przemek wzruszył ramionami i przechylił szklankę z trunkiem. Trochę mu po brodzie pociekło i rozlał na spodnie, ale widziałem, że miał to w dupie. Tak jak to, że nie wiem kim jest Sylwia.

I kiedy tak siedzieliśmy, my i on, to obok usiadła Justyna z Tadeuszem. Naprzeciwko dokładnie, przy drugim ogródku, tam, gdzie taka fajna łysa dupa serwowała trunki. Myślę sobie, że mam szczęście jak Żyd w obozie i udaję, że ich tam wcale nie ma. Ale wtedy Justyna krzyczy :

- Cześć Paweł. Gratuluję awansu ! – i Ola wysuwa szczękę do przodu, zaciska pięści i wzrokiem co to śmierdzi testamentem pyta kim to szkaradztwo jest. A ja, że nikim, że znamy się z siłowni. Bo oszukiwać nie chciałem. A ona wtedy, że ta szmata to jest słodka jak cukier, ale sypie się jak mąka i że nie życzy sobie, żebym tam chodził. No a że nie chodziłem już od dawna, to przyrzekłem, że nie idę już tam nigdy, ale robię to tylko dla Oli.

Odnośnik do komentarza

Pakowanie manatków nigdy nie wychodziło mi za dobrze. Wciskałem w torbę ile wlezie, a ona pęczniała i pęczniała, a ciuchów za mało, a kieszeni też niewiele, a to i tamto jeszcze bym zmieścił. I z jednej torby robią się dwie, ale jedną tylko zabrać mogę. I wkurwiam się i jaram. A jak jaram to wkurwiam się ze jaram, bo Ola nie lubi tego. Kuchnia zamieniła się w pole walki. Moje rzeczy kontra rzeczy Przemka i na to wszystko jakaś szama. Bo biedni studenci, jak mają fizyczną pracę, to są bardzo głodni. Oj bardzo. Szukam paszportu. Pewnie jest tam, gdzie go położyłem, ale nie wiem gdzie go położyłem. Potem jakieś perfumy, gacie, skarpetki i inne akcesoria dla higieny. Walę to wszystko w torbę, siadam na nią dupskiem a Przemek zaciska ze wszystkich sił. Jak lokomotywa od Tuwima. No a potem to on siada, ale wtedy jego torba splaszcza się jak ślimak pod glanem i robi się miejsce na więcej moich rzeczy. Na szyję wieszam lornetkę, w bagaż podręczny wciskam aparat na kliszę, bo cyfrówki się jeszcze nie dorobiłem. Laptop zostaje w chacie, jedynie komórę zabieram, bo to nigdy nic nie wiadomo. Jeszcze mapa, termos i karimata. Nie wiem po co mi to wszystko, ale lepiej mieć wszystko niż mieć za mało. Bo wtedy to trzeba kupować tubylcze rzeczy, a one dla turystów nabierają poszóstnej wartości podniesionej do potęgi trzeciej.

Gdy wypełzamy z klatki schodowej sąsiedzi w oknach wlepiają w nas gały. I widzę Kowalską, starą rurę spod siódemki, co to życie spędza na parapecie żrąc słonecznik. Będzie o czym poplotkować z Turowską, tą co to na parterze mieszka i wiecznie ryje banię że głośno wchodzę do windy. Naprzeciwko pan Szczepan coś tam kręci w maluchu śrubokrętem. Gapi się na nas, ale słowa nie gada, bo podjeżdża Ford Galaxy z napisem taxi i walimy rzeczy do środka. Grubasek z tupecikiem i jednym złotym zębem na przedzie otwiera nam bagażnik i drzwi, jak byśmy jakieś Kaczyńskie byli, albo co najmniej Tuski. No i siadamy w środku, a tam skórzana tapicerka. Słońce rąbie z nieba to dupę oparzam i już na starcie muszę smarować skórę jakimś gównem w płynie. Ruszamy. Odwracam się jeszcze na chwilę w stronę Szczepana. Ten stoi z Kowalską, bo zdążyła już zleźć stara prukwa i nam dupsko obrabiają. Ta coś palcem na dom, potem na nas, potem łbem kręci jak by nie wierzyła. A on jej pokazuje żeby się jebła w czoło, potem szczerzy zęby i na to wszystko jego żona wychodzi.

Zatrzymujemy się jeszcze pod chatą Oli, a potem zabieramy i Sylwię. I widzę ją po raz pierwszy, taka młoda i ładna i niewinna. Siada z tyłu, wita się z wszystkimi i czuję jak pachnie jakimś Kleinem albo czymś równie pachnącym. Droga do Wrocławia mija nam szybko, każdy podniecony jak kundel przed ruchaniem suki, droga pusta to grubasek ciśnie ile sił w kucach. I kiedy zajeżdżamy na lotnisko idę do kibla, bo perspektywa pierwszego lotu napawa mnie takim samym optymizmem jak perspektywa gry naszej kadry na Mistrzostwach Świata.

A potem to już pepsi biorę, bo tańsza od coli i do samolotu. Stajemy sobie przed wejściem, jakiś kolo w mundurze mi napój zabiera i mówi, że nie wolno. A ja że wolno i żeby oddał kradziej pieprzony, a on ze zaraz w ogóle nie polecę i mnie do izolatki wsadzi a tam mi dupsko przerżną ci, czy tamci. I wtedy już jestem cicho, niech pije pepsi, pewnie w domu tego nie ma.

Siadamy na dupach, obok siebie, cztery fotele. Biorę worek bo rzygi mi spacerują po układzie pokarmowym, przepraszam Olę i ładuję w nylon śniadanie i wczorajszy obiad. Wszyscy mówią ze to odrażające, ale ja mam w dupie wszystkich i ładuję już coś zupełnie innego, ale nie potrafię zidentyfikować tego żarcia. A potem stewardesa mi zabiera worek, jak by to były zakupy, daje nowy, wodę bez gazu i jakieś tabsy. Łykam, walę wodę i wciska mnie w fotel i oczy mam na zagłówku. I startujemy. A gdy już osiągamy pułap idę do klopa bo teraz będę z drugiej armaty strzelał.

- Uganda to przepiękny kraj – rozpoczęła polemikę Sylwia przesuwając dłońmi po kosmykach włosów.

- Dziki też człowiek – zarechotał Przemek, ale nie zrobiło to żadnego wrażenia na dziewczynach więc zaczerwienił się jak rozjechany zając na asfalcie i zamilkł.

W telewizji serowali właśnie jakiś film o czymś, ale nie wiedziałem o czym bo usnąłem wypróżniony z wszystkiego. Ola chwyciła mnie za ramię, położyła na niej swoją główkę i znów miałem wzwód, bo pachniała seksem i płatkami róży, zachodem słońca, powietrzem po deszczu. Patrzę ja w jej oczy, a one są szkliste i takie wielgachne. I całuje mnie, tak delikatnie i w ogóle mocno, że wypuszczam z rąk saszetkę tabletek i chcę tak zostać póki nie wylądujemy. No ale wtedy stewardesa gada, że będą turbulencje a ja znów czuję że leci metro, chociaż nie leci bo przeleciało już i mam w środku pustkę.

Odnośnik do komentarza

Dobrze. To zróbcie zbiórkę. Jak będę miał 25 osób chętnych do zakupu książki to wydam " W pogoni za En " i " Tylko dla najlepszych ".

----------------------------------

 

Jak już wylądowaliśmy to wszyscy rzucili się do przejścia jak po koncercie Britney. Poczekałem aż wataha przeleci, chwyciłem Olę za dłoń i ciśniemy do wyjścia. Potem rękawem, korytarz i odprawa. A tam stoi taki chudy i wysoki kolo i do mnie, że wizę muszę mieć. I ze kosztuje to 30 dolców. No i płacimy, za cztery, z portfela Oli bo ja to dolców amerykańskich na oczy nie widziałem. Dostajemy wizy, przechodzimy przez bramkę pirotechniczną i nareszcie oddychamy spokojnie afrykańskim powietrzem. I kiedy mieliśmy już iść sobie na zewnątrz podchodzi do nas raz jeszcze ten kolo i mówi, że tu mamy informacje praktyczne, no ch** wie co to się z nami w tym kraju będzie działo.

„Konsulat RP w Kampali

Konsul Honorowy: prof. Ephraim Kamuntu (angielski)

Kampala, Parliamentary Avenue, Uganda

P.O. Box 15 69

tel. (0-0256) 77-828 734, (256) 41-267545

fax. (256) 41-267545

e-mail: ekamuntu@parliament.go.ug”

Dziękuję mu prawicą i już nas nie ma. Jeszcze by nas zjadł i kto by Karkonosze prowadził? Wychodzimy z lotniska, a tam na parkingu w rządku stoją takie śmieszne białe fury z murzynami w środku. Daihatsu czy jak im tam, a wyższe to niż szersze i dłuższe. Gapię się w prawo, a tam bazar, w lewo a tam bazar. I wąska ścieżka przez stoiska i każdy ma coś w promocji. Każę Oli trzymać portfel przy dupie, ale ona już go tam właśnie trzyma. I Przemek Sylwię prowadzi przed sobą i to ona go przy dupie trzyma. Mijamy stary, drewniany barak z archaicznym napisem „coca cola” i skręcamy w prawo. A tam stoi taki stary Golf jedynka w kabriolecie i jakiś gość biały oparty o niego, włosy nastroszone jak by go prąd pierdolnął i ćmi coś z drewnianej fajki. A dym wali tak bardzo, że nie widzę jego gęby ale już go czuję.

- Czesiek! – Ola krzyczy i macha ręką. I wszystkie tubylce na nas gały, a ja w gacie powoli popuszczam bo nas zjedzą zaraz chyba.

Czesiek podchodzi do nas, wita się z nami i widzę, że on dziki to wcale nie jest, że to normalny kolo z Polski. Ma na sobie takie oczojebne beżowe ciuszki, z jakiegoś ch** wie czego i w dodatku na rękach ma tatuaże. Jakieś orły, sokoły, węże i inne zwierzęta, co to w Ugandzie nie ma ich chyba, bo czytałem na wikipedii. Czesiek mówi, że to jego bryka i że Przemek musi siedzieć z przodu bo jest największy. Gapię się, a tam za Golfem stoi przyczepka, taka drewniana, z metalowym obiciem. Brudna jak sracz po tygodniu używania bez spłukiwania, ale sadzamy tam bagaże, Czesiek wiąże je sznurkiem no i lecimy. Ulice stolicy Ugandy są obłożone przez sprzedawców. Każdy coś chce opylić i każdy ma taniej, ale jak już co do czego, to każdy ma drożej chociaż taniej niby od tego obok. No i wiatr nam w banie ciśnie, bo golf w dieslu kopci i toczy się ponad trzy dychy na godzinę.

- Mieszka tu ponad milion dwieście tysięcy ludzi. W większości to miejscowi, ale mamy też uniwerek i zjeżdżają też obcokrajowcy. W Makere.

- A czemu wszyscy coś sprzedają ?

- To biedne państwo. Albo się poluje, albo żyje z handlu. Tu nie ma wykształconych. Mądrzy wyjeżdżają, głupi tłuką proso czy sorgo.

Patrzę, a tu jakiś murzyn z pytongiem na wierzchu idzie sobie ulicą trzymając w łapach walizkę. Ma na sobie tylko szarą przepaskę co mu suty zasłania, a tak to jak go jego bóg stworzył. Dalej na furgonetce siedzą dzieci i strugają coś z drewna i cieszą się i drą japy jak by w totka wygrały. Pytam więc co to, a on, ze tu nie ma komputerów i telewizji i dzieci strugają najczęściej karabiny i się bawią w strzelanego. Patrzę na Olę, ona zdziwiona jak ja, a Przemek to już w ogóle nic nie gada tylko gały wytrzeszcza bo w życiu czarnoskórych nie widział. Stajemy na chwilę, bo jakaś bojówka coś tam pierniczy po ichniemu do Cześka. Ten daje im jakieś tam banknoty, ci giwery w górę i gość wbija dwójkę. I lecimy dalej a ja nie wiem o co chodzi, ale pytać nie będę bo co to za różnica.

- Musimy uważać – mówi Czesiek i wyciąga piwko, odkręca je zębami i pluje kapslem tak, że ja dostaję trochę meli na policzek – to bardzo niebezpieczny kraj.

- Dlaczego? – pyta Sylwia i zaciska dłonie w piąsteczki.

- Uganda leży na pograniczu Demokratycznej Republiki Konga, Ruandy i Sudanu. No i mamy tu takie plemię, co to jest jak Mara Salvaturcha w Stanach, a zwie się ono Karamoja. Tam to od lat trwa rebelia Lord’s Resistance Army, w skrócie LRA.

- To wszędzie ze spluwką? Strzelałeś do kogoś? – pytam się i czuję, jak po plerach spływa mi zimny pot.

- A co ja ci będę opowiadał. Czytałeś o naszym kraju?

Trzęsę łbem, że tak, a on, że tu to się nie odwiedza kilku miejsc, chociaż powinno się je odwiedzać bo są piękne. Mówi, że to są parku narodowego Mgahinga położonego w pobliżu granicy kongijsko ruandyjskiej, Odradza się również zwiedzanie Murchison Falls National Park. Jedynym parkiem narodowym otwartym przez władze Ugandy dla turystów zagranicznych jest Rwenzori National Park – zalecane jest zwiedzanie go w towarzystwie uzbrojonych strażników.

Myślę sobie, ja jebie. Wszędzie z dwururką, ja jebie.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...