Skocz do zawartości

Raporty z pola walki


Feanor

Rekomendowane odpowiedzi

Były takie momenty, gdy mężczyzna przerywał. Czasem momenty łączyły się w chwiejne konstelacje i opowieść balansowała na krawędzi zakończenia. Jej rodzeństwo na półkach uśmiechało się wtedy pod nosem licząc na to, iż uwaga mężczyzny wreszcie spocznie na nich.

Ale jeszcze nie teraz.

 

 

6 VIII 2010, Łódź. Inaugurujemy ligę u siebie, podejmując Koronę Kielce. W trakcie sparingów wyklarowały mi się dwie taktyki które ochrzciłem nazwami kodowymi "Napór" i "Częstochowa". To trochę zaklinanie rzeczywistości: "Napór" to po prostu mniej więcej klasyczne 4-3-1-2 ze skrajnymi skrzydłowymi pomocnikami zamiast trzech chłopaków ustawionych w falandze na środku. Tym właśnie ustawieniem zamierzałem zaskoczyć gości z Kielc. W zapowiedziach przedmeczowych Smuda straszył mnie jakimś tam Niedzielanem, więc przydzieliłem mu indywidualne krycie.

Wystąpiły u mnie typowe, początkowosejwowe objawy podjarania rozgrywką. Obejrzałem sobie każdego gracza przeciwnika. Przejrzałem wcześniejsze sparingi Korony. Pół godziny zastanawiałem się nad zestawieniem składu. Znowu obejrzałem graczy z Kielc.

W obronie nie miałem żadnego Polaka. Flanki obstawiłem Dudu i Ben Radhią, w środku czarny mur z Ukaha i Ovie. Samotnym środkowym pomocnikiem stał się Cantoro uzupełniany na skrzydłach przez Grzelaka i Djuricia. Za plecami napastników hasać miał Kuklis. Plecy podziwiane przez Kuklisa należeć miały do Sernasa i Kwakye. Idea nadrzędna: zróbmy ukoronowanym głowom drugie Kanny.

Do dzieła.

W drugiej minucie spotkania spacerujący sobie leniwie w centrum boiska Cantoro wypatrzył wybiegającego na skrzydło Djuricia. Bośniak oddał podanie Kuklisowi który huknął z woleja. Kraciasta kometa z dwudziestometrowym warkoczem przeleciała obok bezradnego bramkarza. Gol!!

Dziewięć tysięcy kibiców ryknęłoby radośnie gdyby nie to, że wyłączyłem dźwięk. Ja ryknąłbym radośnie gdyby nie to, że metr ode mnie siedziała żona. Pogrążony w szlachetnym samoograniczeniu pozwoliłem sobie więc jedynie na zamachanie pięścią przed ekranem. Asia na szczęście nie zauważyła.

Kuklis zasmakował w tych strzałach z dystansu i próbował jeszcze czterokrotnie, niestety bez sukcesów. W 19 minucie w zamian za to wyprowadził akcję, w której Sernas ogrywając dwóch kieleckich obrońców wyłożył piłkę Kwakye tak, że mój nabytek jedynie dołożył nogę... 2-0!

Później kolejny mój nabytek sprowadził mnie na ziemię. Ten cały Niedzielan ośmieszył Ovie i w 52 minucie pokonał Mielcarza. Zaczęło być nerwowo. Tym bardziej, że Niedzielan wyraźnie się rozkręcił. W 71 minucie znowu doszedł do sytuacji "jeden na jeden", tyle że tym razem Mielcarz okazał się lepszy. Bojaźliwie zacząłem grać na czas... i po raz kolejny "futbol na nie" okazał swą zabójczą skuteczność. Zwycięstwo.

 

Widzew Łódź - Korona Kielce 2-1 (2-0)

 

Mielcarz - Dudu, Ukah (74 Pinheiro), Ovie, Ben Radhia - Grzelak, Cantoro (58 Giza), Djurić (73 Carboni) - Kuklis 1 - Sernas, Kwakye 1

 

Naładowany optymizmem ruszyłem do Krakowa. Postawiłem znowu na Napór oraz identyczną jedenastkę. I zostałem zgnieciony. Na pięć celnych uderzeń Cracovii odpowiedziałem jednym, Grzelak strzelał z 11 metra lecz bramkarz zdołał go jednak wypiąstkować. Kosmita o nazwisku Ntizabonkiza załatwił nas dwukrotnie a równe szeregi piątek w ocenach wywołały u mnie apokaliptyczne nastroje.

 

[12]Cracovia Kraków - [6]Widzew Łódź 2-0 (1-0)

 

Mielcarz - Dudu, Ukah, Ovie, Ben Radhia - Grzelak, Cantoro (84 Giza), Djurić - Kuklis (63 Carboni) - Sernas, Kwakye (63 Grzelczak)

 

Następny mecz z Legią. Znakomita okazja na przełamanie złych nastrojów. Postawiłem na patriotyczną "Częstochowę" z dwoma defensywnymi pomocnikami, jednym środkowym i dwoma ofensywnymi na skrzydłach. Wszystko nastawione na kontrę.

W 14 minucie Chinyama zdobył bramkę i Feanor zaczął się zastanawiać, jakby tu sprytnie pozbyć się opowiadania bez złośliwych komentarzy życzliwych współforumowiczów. Tym bardziej, że rajdy Szałachowskiego raz po raz demolowały moje linie obronne. Samotny Sernas z przodu wyraźnie sobie nie radził.

W 66 minucie wycofałem jednego z defensywnych pomocników i wprowadziłem drugiego napastnika, Kwakye. Legia odpowiedziała wzmocnieniem ataków, na szczęście z celnością było zdecydowanie gorzej. W 83 minucie akcja Djuricia zaowocowała miękką wrzutką na pole karne Legii, Kwakye doszedł do główki... wyrównanie!!!

91 minuta. Korner dla Legii. Rybus wykonuje go słabo, dośrodkowanie trafia wprost pod nogi Ze Rui. Ten stojąc pod słupkiem swojej bramki podał do Kwakye który odpoczywał sobie w kole środkowym. Kwakye ruszył do przodu, minął zdezorientowanego Wawrzyniaka i umieścił piłkę w siatce.

2-1.

Apokalipsa przeniesiona została na późniejszy termin.

 

 

[10]Widzew Łódź - [2]Legia Warszawa 2-1 (0-1)

 

Mielcarz - Dudu, Ukah, Ovie, Ben Radhia - Cantoro, Pinheiro (66 Kwakye 2) - Mohammed (74 Giza) - Grzelak (32 Ze Rui), Djurić - Sernas

Odnośnik do komentarza

Dotychczas Kwai kojarzył mi się z rzeką i mostem, a teraz będzie z mistrzowską zmianą Feanora ;) Dowiodłeś swoich umiejętności, możesz kończyć opka :keke:

 

Ze Rui, pamiętam. Przy testowaniu FM 2010 kupiłem go do WBA. Miał bardzo dobre atrybuty techniczne, ale na skrzydle był zbyt wolny. Grywał jako środkowy, ofensywny pomocnik.

Odnośnik do komentarza

Pokusy kłębiły się mu w głowie niczym skorpiony. Jeszcze ich unikał.

 

 

24 sierpnia po raz pierwszy przyszło mi walczyć w Pucharze Polski. Nazwa Znicz Pruszków brzmi podwójnie groźnie, ale po meczu z Legią w me serce wpłynęła dzika odwaga i cmentarnych mafiozów się nie bałem. "Napór" był jedyną opcją.

W 5 minucie potężny strzał z rzutu wolnego Mielcarz obronił jedynie cudem wywołując moje delikatne zdziwienie. 3 minuty później podły mafijny pachołek Osoliński strzelił bramkę i zdziwienie zmieniło się w szok.

Zaczęła się jazda z suwakami. Zmiażdżyć ich, zgnieść, rozdeptać i naszczać na świeżą mogiłę. Proszę...

Subtelny przekaz dotarł do głów moich graczy dopiero w 27 minucie gry. Wtedy przeprowadzili pierwsze ataki. Inaugurował Dudu silnym strzałem z rzutu wolnego, potem Kwakye dobijał z ostrego kąta. Bezskutecznie. Dziesięć minut później Sernas sprawdził wytrzymałość pruszkowskiej poprzeczki. Wytrzymała. W 40 minucie fenomenalne podanie Djuricia sprawiło, że Carboni znalazł się cztery metry od PUSTEJ bramki. I przestrzelił.

Mroczni bogowie, miejcie w opiece mój komputer. Strzeż mnie przed gniewem raptownym.

W 48 minucie nic już nie ocaliło Znicza. Kros Dudu wykorzystał główką Djurić i wreszcie wyrównałem. W 57 minucie powtórka: tym razem podawał Sernas a Djurić zamiast głowy użył nogi. 2:1. Znicz zgaszony.

 

Znicz Pruszków - Widzew Łódź 1-2 (1-0)

 

Mielcarz - Dudu, Ukah, Ovie, Ben Radhia - Ze Rui (78 Gevorgyan), Cantoro, Djurić 2 - Carboni (78 Giza) - Sernas, Kwakye (64 Grzelczak)

Odnośnik do komentarza

Troska. Wierna siostra mężczyzny. Kazirodcza kochanka.

Dlaczego pojawiała się zawsze wraz z niedzielą chylącą się ku poniedziałkowej transformacji? Mężczyzna tego nie zdradzał. Oddawał się jej z pasją nie wymagającą wyjaśnień ani usprawiedliwień.

 

 

Souhaiel Ben Radhia. Dwa. Spojenie i wstrząs mózgu w sektorze narożnym.

Patrick Ovie. Raz. Wyraźne inklinacje ku rugby.

Velibor Djurić. Raz. Tu akurat refleks wroga w rękawicach.

Mauro Cantoro. Trzy. Dwa auty bramkowe i jeden zwykły.

Ze Rui. Dwa. Jednej piłki nigdy nie odnaleziono.

Roberto Carboni. Trzy. Raz podtoczyła się do bramkarza.

Isaac Kwakye. Trzy. Żaden jakoś nie zasłużył na highlight więc muszę wierzyć statystykom.

Darvydas Sernas. Trzy. Jeden celny.

Statystyka strzałów w meczu z Polonią Bytom. Gospodarze odpowiedzieli raz, jakimś cudem Mielcarz obronił. A Sernas jednak strzelił.

19-1 w strzałach. Niesamowite, że jednak wygrałem.

 

Przy okazji: do składu zaczął wracać Robak, ale... No ma przed sobą duuużo pracy jeszcze.

 

[14] Polonia Bytom - [7] Widzew Łódź 0-1 (0-1)

 

Mielcarz - Dudu, Ukah, Ovie, Ben Radhia - Ze Rui (79 Gevorgyan), Cantoro, Djurić - Carboni (45 Giza) - Sernas 1, Kwakye (71 Robak)

Odnośnik do komentarza

Między okładkami obok czaił się Robespierre, cnotliwy Nieprzekupny. Od kilku dni mężczyzna dzielił z nim życie.

Maximilien właśnie zaczął zabijać swych przyjaciół.

 

 

Wszystko na opak.

Lech w lidze absolutnie dominuje. Bije jeden klub po drugim niczym rozpędzony TGV nieostrożne kurczaki. A w pucharach... właśnie odpadł w kwalifikacjach Ligi Europy z Montpellier Herault...

Mnie ligowy grafik rzucił do Gdańska. Tamtejsza Lechia jakoś dotąd niczym nie zachwycała, lecz poprzednie starcie z kwiatem zawodniczym Bytomia nauczyło mnie ostrożności. Słusznie, bardzo słusznie.

Poza trzynastą minutą, gdy Ukah z kilku metrów potrafił trafić siatkę boczną, moi geniusze nie potrafili zrobić nic. Gdańszczanie zaś wręcz przeciwnie. W 37 minucie Sazankow popędził na moją bramkę, strzelił...

...Mielcarz zrobił pajacyka. Piłka wdzięcznie przeleciała mu między zbliżającymi się do klaśnięcia dłońmi...

I gol.

Nie wszystkie myśli, które przeleciały mi wtedy przez głowę nadają się do publikacji.

W 55 minucie Widzew dokonał wreszcie sztuki z zagrożeniem bramce gospodarzy. Gevorgyan fatalnie przestrzelił, ale przynajmniej zobaczyłem wreszcie jakąś swoją akcję. Znowu w ruch poszły suwaki. W 70 minucie Giza wepchnął wreszcie piłkę do bramki, choć z niewiadomych względów gola zaliczono samobójczo Kapsie. Remis, tyle musiało mi wystarczyć. Gram coraz słabiej.

 

[12] Lechia Gdańsk - [6] Widzew Łódź 1-1 (1-0)

 

Mielcarz - Dudu, Ukah, Ovie, Ben Radhia - Ze Rui, Cantoro (63 Giza), Gevorgyan (63 Djurić) - Kwakye (63 Pinheiro) - Sernas, Robak

Odnośnik do komentarza

Robespierre siedział w zamknięciu w swym pokoju u Duplayów odcinając się od gromkich okrzyków wiezionego na szafot Dantona, gdy mężczyzna opuścił opowieść bierną dla opowieści czynnej.

Dantona to nie ocali.

 

 

Tydzień później podejmowałem u siebie wicelidera. Ja jakimś cudem byłem tuż za nimi, więc z meczu zrobiło się spotkanie na szczycie. Ja zgodnie z nieopisaną jeszcze przeze mnie regułą olałem konferencję prasową, wybrałem skład, wybrałem jakieś utrudnienia indywidualne dla trzech wrocławian którym najgorzej z pyska patrzyło i rozpocząłem.

Jeszcze o tym nie pisałem, ale wizualizacja meczu w FM2011 jest znakomita. Najładniejsza ze wszystkich 3D jak dotąd, a działa mi najszybciej. Paradoksik. Gdyby jeszcze usunąć widownię z najbliższej trybuny (wygląda naprawdę obrzydliwie), to byłbym całkowicie zadowolony. A kiedyś byłem wrogiem każdej ceemowej wizualizacji która nie byłaby tekstem zawartym w monochromatycznym prostokącie...

Pierwsza połowa spotkania była meganudna. To w sumie dobrze, w meczu ze Śląskiem emocji w sumie się bałem. Przeważałem, ale wszystko co zrobić potrafiłem to strzelać z dużej odległości. Aż do 42 minuty, gdy główka Sernasa dała wreszcie Robakowi okazję do tete-a-tete z bramkarzem gości. Bramkarz nie poczuł sympatii.

1-0.

I tak już zostało. Co z tego, że drugą połowę zdominowałem tak totalnie, jak Luftwaffe niebo nad Warszawą. W bramce Śląska stał cholerny Starzyński.

 

...wygrałem i spadłem na 4 miejsce, ot figiel :)

 

 

[3] Widzew Łódź - [2] Śląsk Wrocław 1-0 (1-0)

 

 

Mielcarz - Dudu, Ukah, Ovie, Ben Radhia - Grzelak (83 Ze Rui), Cantoro, Djurić - Panka (61 Kwakye) - Sernas, Robak 1 (83 Carboni)

Odnośnik do komentarza

Jedna opowieść skończona. Przeraźliwy krzyk Nieprzekupnego przy szafocie był jej ostatnim akordem, ostatnim interpunkcyjnym akcentem w narracji nabrzmiałej przerażeniem.

Inna opowieść trwała, jeszcze.

 

 

Bywa tak, że staję przed tą grą w niemym zadziwieniu. Nie, nie zachwycie.

Mecz z Zagłębiem. Na wyjeździe, ale przeciwnik był po przejściach. Nie to co ja, menedżer z top4 ligi.

Skład właściwie podstawowy. No, Kwakye charczał w siedemdziesięcioprocentowym wyczerpaniu, więc zastąpiłem go Panką. Przeciwnik gustował w niewyuzdanej taktyce 4-4-2.

Mecz był wyrównany. 14 razy strzały oddali gospodarze, 17 razy moi chłopcy. Osiągnęli całkiem niezły procent posiadania piłki (56) i celnych podań (81). Zresztą, całkowicie zdominowałem środek pola (36% do 24 Zagłębia).

Przegrałem 0-6.

 

[12] Zagłębie Lubin - [4] Widzew Łódź 6-0 (4-0)

 

Mielcarz - Dudu (60 Liade), Ukah, Ovie (45 Giza), Ben Radhia - Ze Rui (77 Grzelak), Pinheiro, Djurić - Panka - Sernas, Robak

 

Poniższą nutkę dedykuję braciom Collyer. Kiedyś Was znajdę.

 

 

 

Odnośnik do komentarza

Wokół mężczyzny w nieładzie leżały farby, świadectwo jednej z jego fiksacji. Plastikowe armie ustalały sobie skomplikowane fronty na brązowej połaci blatu, czekając na pozbycie się monochromatyczności. Ale jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz.

 

 

Po poprzednim laniu, do meczu drugiej rundy Pucharu Polski podchodziłem z jak najgorszymi przeczuciami. Los rzucił mnie przeciw Śląskowi i całe binarne zło świata z pewnością chciało pomścić jego porażkę sprzed dwóch kolejek. Zalew czerwieni wśród strzałeczek morale też sugerował, iż mecz przynieść może zgorzknienie i żal.

Ocena 4.9 Oviego z poprzedniego spotkania była pewnie jakimś sygnałem od programu, więc postanowiłem na niego zareagować. W meczu o punkty zadebiutował więc Bieniuk który miał co prawda statystyki norweskiego drwala, ale przynajmniej nigdy jeszcze nie zagrał na 4.9.

3 minuta. Sotirović zatańczył sobie walca z moją czarno-białą obroną, wyłożył piłkę stojącemu na piętnastym metrze Diaza, ten huknął w okienko... Nie, Mielcarz nie obronił.

KRWI!!!

W 10 minucie odpowiedź. Robak ściągnął na siebie uwagę obrońców, odegrał do Grzelaka, ten spokojnie kopnął w krótki róg... Wyrównanie!!! Nie, spalony.

JELIT!!!!!!

Ten ofsajd zrobił moim zawodnikom coś z głowami. Od tej pory niemal strzelali jedynie z dystansu, nieodmiennie niecelnie. 9 kolejnych prób. 9 kolejnych pudeł. Ile można?

W 86 minucie wprowadzony w międzyczasie Panka posłał ostre dośrodkowanie stojącemu w polu karnym Djuriciowi. Ten uderzył z woleja... Nie, tym razem nie było spalonego. Remis!

Pół godziny dogrywki nie zaowocowało ŻADNYM strzałem. Konkurs jedenastek zatem, komentatorzy mogliby zacząć sypać bon motami o loterii i szczęściu. Gdyby to był realny mecz. Nie był, ograniczmy się zatem do konkluzji: wygrałem 3-2. Śląsk za burtą.

 

 

Widzew Łódź - Śląsk Wrocław 1-1 (0-1)

 

 

Mielcarz - Dudu, Ukah, Bieniuk, Ben Radhia - Grzelak, Carboni (80 Panka), Djurić 1 - Giza (67 Kwakye) - Sernas, Robak (80 Pinheiro)

Odnośnik do komentarza

Za ścianą rozbłysł różnymi barwami świerk. Szaleństwo przygotowań na chwilę przygasło.

 

 

Losowanie kolejnej rundy Pucharu Polski przydzieliło nam ŁKS. Będzie ciekawie :)

Tymczasem w lidze podejmowaliśmy trzeciego w tabeli Górnika. W składzie drobna roszada, Giza cofnął się do środka pola ustępując miejsce powracającemu po kontuzji Kuklisowi.

Zaczęło się źle. 5 minuta, Gierczak wypalił sprzed pola karnego i stojący na linii bramkowej Mielcarz nie zdołał wydłużyć się o 4 metry by dosięgnąć piłki. 0-1.

To nie koniec. W 16 minucie beznadziejne podanie Djuricia uruchomiło serię trzech podań, strzału, dwóch dobitek i gola. 0-2 i straciłem dobry humor.

Zaczęło się żmudne urabianie bramki hanysów. Żmudne. FM pomaga w uwydatnianiu znaczeń niektórych słów. No niby dochodziło do jakichś strzałów. No niby czasem nawet znudzony bramkarz musiał zainterweniować. Niby.

Męczarnię przerwała 54 minuta. Róg wykonywany przez Kuklisa, piłka ląduje na łepetynie Bieniuka, bramkarz piąstkuje... na prawą nogę Bieniuka. Kontakt. Wzmagamy napór. I co chwila nadziewamy się na kontry zabrzan. W 71 minucie starszy fedrowy Wodecki strzelał z trzech metrów, Mielcarz jednak obronił. Nie pozostajemy dłużni. 81 minuta, Sernasprzebiegł wzdłuż linii pola karnego, uderzył z jego narożnika na tyle silnie, iż bramkarz Górnika jedynie piąstkował, piłkę zagarnął Robak i fatalnie przestrzelił.

Pół minuty później Ze Rui ostrym strzałem w długi róg wreszcie wyrównał.

Dwie minuty później Zahorski strzelił na 2-3.

Dziesięć minut później zacząłem cicho, cichutko liczyć do stu by ostudzić szał.

 

[5] Widzew Łódź - [3] Górnik Zabrze 2-3 (0-2)

 

 

Mielcarz - Dudu (45 Liade), Ukah, Bieniuk 1, Ben Radhia - Ze Rui 1, Giza (76 Carboni), Djurić (60 Gevorgyan) - Kuklis - Sernas, Robak

Odnośnik do komentarza

Mężczyzna nie uśmiechał się tylko dlatego, że tego nie potrafił. Gdyby wcześniejsze lata wyposażyły jego mięśnie twarzy w tę umiejętność, prawdopodobnie teraz by to robił. Jego udział w przedwigilijnych przygotowaniach niemal się już skończył.

 

 

 

Dwie porażki z rzędu a złośliwy terminarz nie dawał wielu nadziei na przełamanie. Wybraliśmy się do Poznania, miasta wicelidera. Dałem sobie więc moralną dymisję, uciszyłem w mojej głowie tego wrednego spadkobiercę szwoleżerów spod Somosierry i postawiłem na wariant "Częstochowa". Jedynym napastnikiem miał być Sernas.

W 6 minucie tenże napastnik zapominając o swej roli dłuuuuugim podaniem uruchomił dramatyczną, desperacką, trzydziestometrową szarżę Ze Rui. Znalazłszy się w szesnastce sam na sam z Kasprzikiem, strzelił prosto w niego...

No, to swoje 5 sekund już miałem.

Ślusarski, Peszko, Wichniarek... Nie strzelali silnie, nie strzelali celnie... strzelali często. Zaczęła działać statystyka. Któreś uderzenie musi być wreszcie groźne. A jak nie, to program sprezentuje przeciwnikowi rzut karny z kapelusza. Kapelusz był czarny, spiczasty i zwisały z niego cieniutkie piszczele noworodków.

0-1.

Trzy minuty później dośrodkowanie z rzutu wolnego Ze Rui wykorzystał Ukah. Główka, gol, wyrównanie, znowu jesteśmy w grze!

Później wirtualna Bułgarska (ktoś jej wyburzył trybuny narożnikowe) widziała to samo, co przed tymi dramatycznymi wydarzeniami. Grad beznadziejnych strzałów Lecha, od czasu do czasu groźny mój (tylko, że Panka podobnie jak Ze Rui strzelał zawsze prosto w Kasprzika). Mnie to nawet odpowiadało co mściwy program niewątpliwie zauważył.

70 minuta. Pole karne Widzewa. Piłka leci delikatnym, leniwym lobem nad moimi zbaraniałymi obrońcami. Między trzódką skrada się wilk. Właściwie to Wilk nawet. Drapieżnik wybija się w powietrze, leci, leci, wykonuje skomplikowaną ewolucję rodem z Shaolin, jeszcze leci, robi nożyce, trafia w słupek (piłką niestety, nie ciałem)... Gol.

Już tak zostało :/

 

 

[2] Lech Poznań - [7] Widzew Łódź 2-1 (1-1)

 

Mielcarz - Liade, Ukah 1, Bieniuk (66 Ovie), Ben Radhia (80 Kwakye) - Cantoro, Panka - Ze Rui, Kuklis (90 Carboni), Djurić (60 Gevorgyan) - Sernas

Odnośnik do komentarza

Ulice Tunisu były niemal puste. Nieliczni mężczyźni stali zbici w małych grupkach patrząc na przejeżdżającego Giovanniego spojrzeniami równie martwymi, jak skalista równina z której przybywał młody Sycylijczyk. W powietrzu prócz gorąca unosiła się duszna woń buntu. Była wszędzie: w ich spojrzeniach, w oknach zatrzaskiwanych na dźwięk kopyt jego wałacha, w niezrozumiałych napisach pokrywających wężową mozaiką mury arabskich budynków. Ten przeklęty kraj składał się wyłącznie z buntowników. Buntowników i martwych buntowników. No i z nich terach, neapolitańskich kondotierów. Roześmiał się głośno i spiął konia. Don Paolo musi się dowiedzieć o wydarzeniach w Trypolitanii, krew żąda krwi...

Opowieść pogrążyła się w czerni nagrywania. Następna stała tuż za progiem.

 

 

Patrick Ovie. Potężny, siłowy obrońca nie stroniący od brutalnych zagrań. Dobra kondycja. Wydawałoby się: idealny na polskie warunki.

Gdyby kupił go któryś z klubów sterowanych przez AI, zapewne by tak było. Ale oczywiście w momencie, w którym kupuje go Feanor, Ovie staje się drewnem w getrach.

Dowody? Mecz z Wisłą, nader przeciętnie spisującą się na razie w lidze. Podobnie przeciętni napastnicy krakowscy dwukrotnie zrobili z Patryka czarną owcę mojej drużyny. Nomen omen. A gdy go wreszcie wyrzuciłem i rzuciłem się do ataku, Biała Gwiazda spokojnie mnie wypunktowała. Jest coraz gorzej.

 

 

[8] Widzew Łódź - [7] Wisła Kraków 0-4 (0-3)

 

Mielcarz - Liade, Ukah, Ovie (67 Bieniuk), Ben Radhia - Ze Rui, Cantoro, Djurić - Kuklis - Sernas, Kwakye (31 Panka)

Odnośnik do komentarza

Mężczyzna nie był w pomieszczeniu sam. Na podłodze leżał pies, owoc mezaliansu spaniela z czymś dużo mniejszym. Metr za mężczyzną siedziała kobieta oglądająca serial o abecadle ludzkich uczuć. Było też Ono, które kilka godzin wcześniej mężczyzna oglądał przez ciekłokrystaliczny peryskop.

 

 

Jak powietrza potrzebując przełamania passy porażek trafiłem na Polonię Warszawa. Na wyjeździe.

Polonia podobnie jak wcześniejsza Wisła nie radziła sobie w lidze, jej trzynasta pozycja i nastrój wojny domowej w szatni nastroiły mnie ostrożnym optymizmem. Mniejsza ze Smolarkiem, mniejsza z Konwiktorską...

Początek spotkania to wymiana ciosów. Idealna sytuacja Smolarka w 7 minucie kontra idealna sytuacja Grzelczaka w minucie 13. Główka Ukaha w 16 minucie wybijana z linii bramkowej przez Gancarczyka przeciw strzałowi Bruno dziesięć minut później wybronionemu instynktownie przez Mielcarza. Delikatna przewaga Polonii nie przekładała się na jej dominację w polu karnym.

Nadeszła druga połowa. 47 minuta. Niegroźna wymiana podań w środku pola. Do piłki doszedł polonista Msakni. I Marcin Robak obudził w sobie pradawną słowiańską dzikość. Msakni kilkadziesiąt sekund co najmniej sprawdzał, czy ma czucie w nogach po wynikłym z tego robaczywym wślizgu. Czerwona kartka. Wszystko się posypało.

Tym bardziej że kilka minut później Ben Radhia wziął udział w akcji solidarnościowej.

Pięknie.

 

 

[13] Polonia Warszawa - [11] Widzew Łódź 3-0 (0-0)

 

Mielcarz - Liade, Ukah, Madera (72 Pinheiro), Ben Radhia - Mohammed, Cantoro, Djurić - Kwakye (45 Carboni) - Robak, Grzelczak

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...