Skocz do zawartości

Kajdany z ołowiu


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Dwudziestego szóstego kwietnia na The Galpharm Stadium zmierzyliśmy się z trzykrotnym mistrzem Anglii, zespołem Huddersfield. Najsłynniejszym piłkarzem popularnych The Terriers był bez wątpienia Robbie Williams, znany i lubiany piosenkarz, który akurat w tym meczu rozgrzewał pośladkami ławkę rezerwowych. Kiedy pan Beeby gwizdnął po raz pierwszy, miałem wrażenie, że serce mi eksploduje z podniecenia. W czwartej minucie spotkania na prowadzenie wyprowadził nas fenomenalny Seth Johnson. Pomyślałem wtedy " Zwycięstwo mamy w kieszeni ", lecz moje marzenia przekreślił po chwili Phil Jevons, zdobywając wyrównującego gola. Zamurowaliśmy dostęp do bramki, próbując kąsać Huddersfield kontratakami. Niestety, nieomylny na co dzień Robinson poślizgnął się na wilgotnej trawie pozwalając Parkerowi wbiec z piłką w pole karne, a ten, korzystając z okazji, zdobył ostatnią bramkę w tym meczu.

Huddersfield 2:1 Millwall

 

Po porażce na wyjeździe, pechowo polegliśmy też u siebie. Tym razem, w ostatnim meczu tego roku w Coca Cola League 1 przegraliśmy z MK Dons, drużyną założoną dopiero w 2004 roku. Parodia w wykonaniu moich podopiecznych nie miała końca. Wpierw trzech dogodnych sytuacji pod bramką nie wykorzystał Pericard. Następnie Whitbread zamiast wykopać piłkę za linię bramkową, wsadził ją z czuba do siatki Evansa. A w drugiej połowie nie oddaliśmy już żadnego celnego strzału na bramkę rywala.

Millwall 0:1 MK Dons

Kiedy piłkarze schodzili zrezygnowani do szatni, stanąłem przy wejściu, a w oczach miałem łzy. To był ostatni mecz w tym sezonie, mecz o wszystko, mecz, który miał dać nam upragniony awans.

- Panowie, jestem z was dumny - krzyknąłem, gdy większość z zawodników ze spuszczonymi głowami maszerowała tunelem.

- Dumny? Trenerze, przerżnęliśmy z tymi kelnerami jak juniorzy - ryczał Pericard.

- Nawet nie wiecie, ile radości daliście kibicom podczas tego sezonu.

- A jak spotkanie Charltonu z Bristol Rovers? - spytał zniesmaczony Robinson pociągając z bidonu.

W tym momencie poczułem się tak, jak bym dostał obuchem w głowę.

- Jeśli Charlton wygrał z Bristol, zdołamy utrzymać szóstą pozycję i zagramy w barażach! - krzyknąłem uderzając się otwartą dłonią w czoło.

- ...aliiiiii!!! ... allllliiii!! - krzyczał ktoś, pomiędzy dźwiękami muzyki puszczonej przez spikera.

Kiedy zatrzymaliśmy się w tunelu, odwróciłem się w stronę boiska. W naszym kierunku biegł jakiś chłopak, wymalowany w barwy klubowe, trzymający w dłoniach maszt z flagą. Za nim, w dwuszeregu zapieprzało czterech ochroniarzy.

- Co?!

- WYGRALIIIIIII!! Pięć zero WYGRALIIII!!! - i w tym momencie padł twarzą do ziemi, przygnieciony ciężarem ciała szpakowatego murzyna.

- Panowie! - krzyknąłem - Gramy o awans!!

Odnośnik do komentarza

Teddy Sheringham swoją karierę piłkarską rozpoczął w 1982 roku w Millwall. W 220 meczach strzelił aż 93 bramki i do dziś jest uważany za jednego z najlepszych graczy naszej drużyny. Po dwudziestu sześciu latach gry zakotwiczył w Colchester United, drużynie z którą zmierzyliśmy się w pierwszym meczu barażowym o Championship. Miałem ogromny respekt przed Sheringhamem. Pamiętałem go z gry w Tottenhamie i Manchesterze United. Poczułem się więc nieco rozczarowany, kiedy zobaczyłem doświadczonego napastnika na ławce rezerwowych. Z drugiej strony, piłkarz mający czterdzieści dwa lata z całą pewnością nie należy do najlepszych strzelców ekipy.

The Oysters rozegrało jeden z najlepszych meczów pod batutą Geraint'a Williams'a. I chociaż na trybunach zasiadła ledwie garstka kibiców, widowisko było przednie.

Worek z bramkami otworzył Danny Spiller. Pomocnik z rzutu wolnego pokonał golkipera gospodarzy. W drugiej połowie do wyrównania doprowadził Kemal Izzet. Futbolówka po jego strzale wpadła tuż przy spojeniu słupka z poprzeczką. Morale spadły, gdy na 1:2 podwyższył Scott Vernon. Na szczęście pięć minut po tej bramce do głosu doszedł nasz joker - Grabban. Anglik po precyzyjnym podaniu od Dancha technicznym strzałem przelobował bramkarza i mieliśmy ponownie remis. Nie zdążyłem usiąść na dupie, gdy Grabban ponownie umieścił piłkę w siatce. Tym razem zdecydował się na mocne uderzenie sprzed pola karnego. Przy wyniku 3:2 dla nas postanowiłem ściągnąć beznadziejnego w tym meczu Pericarda, a w jego miejsce wprowadziłem Johnsona. Jak się wkrótce okazało był to strzał w łeb, bo Johnson tracąc w głupi sposób piłkę w środku pola pozwolił Colchester wyprowadzić szybki kontratak, który na bramkę zamienił ponownie Vernon.

Colchester 3:3 Millwall

 

W szatni, ku radości piłkarzy rzekłem :

- Panowie, k***a, zagraliście koncertowo z przodu, lecz do dupy z tyłu. Te trzy bramki nie powinny paść. Paul - mówiłem do rozebranego do rosołu Robinsona - dajesz dupy po całości. Ostatnie mecze wychodzą Ci jak kurwie w deszcz. Masz okres?

Robinson wzruszył ramionami ładując na pośladki obcisłe slipy.

 

Trzy dni później, przy akompaniamencie ponad dwudziestu tysięcy gardeł, na The Den rozegraliśmy spotkanie rewanżowe.

- Musimy przez nich przejść jak husaria! - ryknąłem, gdy wychodziliśmy z szatni pełni werwy.

- Eeee ... - zagadnął Cristea spoglądając pytająco na Evansa.

- Yyyy - odparł poetycko Evans.

- Zmiażdżcie ich!

Com rzekł, miało zostać uczynione. Na wstępie doszło do nieprzyjemnej sytuacji pod naszym polem karnym. Adam Virgo próbował strzelić z daleka na bramkę Evansa, lecz w Whitbreadzie odezwał się syndrom bohatera. Obrońca rzucił się w stronę pędzącej na wysokości genitaliów piłki i przyjął ją ... na twarz. Jego nos wyglądał jak Daewoo Tico po czołówce z Panzerkampfwagenem IV. Musiałem dokonać zmian i roszad. Na szczęście nie zmieniło to naszego stylu gry i do przerwy udało się nam bezbramkowo zremisować. W drugiej połowie czerwoną kartkę za klepnięcie w tyłek Nigela Millera - arbitra głównego - ujrzał Kemal Izzet, strzelec pierwszej bramki w meczu poprzednim. Po regulaminowym czasie gry na tablicy widniał wynik 0:0 i pan Miller wskazał na wapno. Konkurs rzutów karnych był jest i będzie najbardziej znienawidzonym elementem gry.

Oto pierwsza seria rzutów karnych - Pericard zmylił całkowicie bramkarza, Guttridge mocno pod poprzeczkę. Robinson w stylu Panenki, Virgo nad poprzeczką. Cristea mocno i pewnie po ziemi w środek, Ifil przy prawym słupku. Bakayoko w środek bramki i bramkarz obronił. I kiedy myślałem, że znów będzie dreszczowiec Danny Granville nie wytrzymał napięcia i huknął wysoko nad poprzeczką, wprost w ręce napalonych kibiców. Wtedy wszyscy spojrzeli na rezerwowego - Ali'ego Fuseini. Środkowy pomocnik przeżegnał się przed uderzeniem, wziął głęboki oddech, wykonał cztery kroki w miejscu i ...

... pewnym uderzeniem w prawe okienko dał nam awans do finału baraży!

 

25 maja było ciepło. Słońce wyłaniało się niepewnie zza chmur, spoglądając ukradkiem na spragnionych wrażeń kibiców maszerujących na Wembley. A była ich całkiem pokaźna gromadka. Kiedy dotarłem pod bramy by wpuścić Atarovą z mężem, kasjer powiedział, że sprzedał dokładnie 64128 biletów.

- Sześćdziesiąt cztery tysiące sto dwadzieścia osiem - powtórzyłem za nim rozdziawiając powieki ze zdumienia.

Taką widownię mają piłkarze Realu Madryt, czy Manchesteru United, ale nie Millwall.

Kiedy wszedłem do szatni, wszyscy byli już przebrani. Każdy siedział spokojnie, w skupieniu na swoim miejscu oczekując mojego przybycia.

- Chciałbym wam tyle powiedzieć, że nie wiem od czego zacząć. Pamiętacie dzień, kiedy pierwszy raz pojawiłem się na The Den?

- Tak, to było przecież niecały rok temu - zarechotał Robinson.

- Masz rację - skinąłem palcem - rok temu. Aż rok, albo i tylko rok. Sezon, dwie rundy, ponad czterdzieści spotkań, wspólne treningi, walka o punkty. Ileż to razy przelewaliście krew pot i łzy walcząc z lepszymi od siebie? Dziś macie szansę udowodnić, że ci lepsi wcale nie są tacy dobrzy. Marnujecie się w trzeciej lidze. Jesteście za dobrzy na to gówno. Macie przed sobą dziewięćdziesiąt minut na to, by pokazać całemu światu, że Millwall ma nie tylko Ridersów i sławną historię. Macie szansę, by pokazać wszystkim, że Millwall to klub z potencjałem, to klub, który dzięki ciężkiej pracy wywalczył historyczny awans do Championship. Macie domy, mieszkania, swoje połówki, rodziny, samochody. Wszystko to kosztowało was krocie, ale tylko dlatego, że wasze pensje w porównaniu do piłkarzy grających o szczebel wyżej są mizerne. Wygrajcie ten mecz, a dostaniecie premię i podwyżkę. Wygrajcie, a zainteresują się wami media.

- Szefie ... - Cristea wstał z miejsca i przeczesał włosy palcami - ja nie chcę nic mówić, ale na nas chyba już czas ...

- yyy ... tak ... właśnie. Do boju!!

Finał na Wembley prowadził Carl Boyeson.

Regulaminowy czas nie przyniósł żadnej bramki. Kibice obejrzeli za to kilka ciekawych akcji w wykonaniu obu drużyn. Lecz kiedy naszedł czas dogrywki ...

- John Motson i Ally McCoist witają państwa ponownie ze stadionu Wembley. Mamy przed sobą dogrywkę w meczu o awans do Championship pomiędzy drużynami Millwall i Southampton. Czy regulaminowe trzydzieści minut wyłoni nam zwycięzcę? Czy może o awansie zadecydują rzuty karne? O tym dowiemy się już niebawem (...) Proszę państwa, mamy 98 minutę spotkania. Przy piłce zawodnicy Millwall. Spiller, rozgląda się do kogo podać piłkę, zagrywa piętką do Dancha. Polak wyprowadza szybki kontratak, podaje do Stephena Warda ... Ward strzela .... GOOOOOLLLLL!!! GOOOLLL GOOOOOLLLL proszę państwa!! Worek z bramkami właśnie został rozerwany!! Stephen Ward fantastycznym uderzeniem z blisko trzydziestu metrów wyprowadza Millwall na prowadzenie!!

(...)

- Za nami kwadrans dogrywki, pan Boyeson spogląda na zegarek, ale nie, nie będzie kończył jeszcze tego widowiska.

- Masz rację Ally, bo właśnie przy piłce jest Saganowski. Rosły napastnik reprezentacji Polski urywa się Robinsonowi i jest sam na sam z Evanseeeeeemmmmm .... PUDŁO! No jak można było w takiej sytuacji ...Williammsssssssss GOOOOOOOOLLLLLLL jeeeeeedennnn do jednegooooo ... ach co za cudowne spotkanie, godne finału baraży. No proszę państwa, co ja mam wam powiedzieć, może sami posłuchajcie śpiewów kibiców ...

(...)

- Piłkarze nie schodzili z murawy. Widzimy, że większość jest strasznie zmęczona. Murthy słania się na nogach, Cristea potrzebował pomocy masażysty ... kibice zajadają w najlepsze fast foody ... mamy gwizdek do rozpoczęcia gry ...

- Ally, jak sądzisz, czy będą rzuty karne?

- Nie wiem Johnie. Dla nas, kibiców, było by lepiej, gdyby mecz zakończył się konkursem jedenastek. Ale dla piłkarzy ... ale o tym zaraz, bo przy piłce jest ponownie Danch. Danch, Danch, podaje do Whitbreada, który zapędził się pod pole karne, Zak mknie jak gazela, WPADA W POLE KARNE ...

- Ooooooooojojojojojojoj jak to okropnie wyglądało.

- Graeme Murty sfaulował Whitbreada w polu karnym w bardzo brutalny sposób. Piłkarz leży i ledwo zipie. Pytanie tylko, czy jest to efektem przemęczenia, czy też odezwała się jakaś kontuzja ...

- No proszę, czyli jak widzimy sam poszkodowany będzie wykonywał jedenastkę. Mamy sto jedenastą minutę spotkania. Wszyscy zamarli. Spójrzmy na kibiców Millwall. Nerwowo obgryzają paznokcie. Panie w swych pstrokatych sukniach marszczą czoła, panowie w garniturach luzują krawat. WhitbreeeeaaaaadddddddddddddGOOOOOOOOLLLLLLLLLLLL. TAAAAKkkk tak się cieszy całe Millwall !!

- Czy to już koniec meczu? Mamy jeszcze kilka minut, ale widać, że Southampton w dziesiątkę opadło z sił niemal całkowicie.

- No tak. W końcu w trzeciej lidze rzadkością jest grać tak długie spotkania.

- Sądzę, że nie tylko w trzeciej, ale i w ogóle.

- Danch, podaje do Pericarda. Najlepszy napastnik Millwall próbuje uwolnić się spod obrony, ale nie ... podaje do Grabbana. Anglik nie ma pola manewru. Danch, Johnson, Danch ... piłka wędruje jak po sznurku ... Spiller .... Robinson .... ponownie Danch, Cristea ... ALEŻ TO CUDOWNIE ZROBIŁ! Rumun rusza lewą stroną jak byk na rzeźnika, nikt mu nie przeszkadza!! Czy będzie trzecia bramka??!!! Cristea schodzi do środkaaaaaa.....Crist...GOOOOOOOOOOOOOOLLLLLLLL GOOOOOOOOOOOOOLLLLL GOOOOOOOOOOOOOLLLLLLLLLL !!!!!!

- Mamy już chyba po meczu!

- Tak, zdecydowanie Southampton się już nie podniesie.

(...)

Millwall 3:1 Southampton

 

 

Stałem sam, na środku Wembley. Nie było nikogo. Tylko przygasający jupiter blado oświetlał zroszoną już murawę. Stałem i patrzyłem w stronę tuneli. Tam, gdzie jeszcze niedawno modliłem się do Boga o sportowe zbawienie.

I było mi cudownie.

Odnośnik do komentarza

Freddy Mercury siedział za sterami fortepianu, drobnymi łyczkami połykając syczącego Heinekena. Kłęby dymu unoszące się za jego plecami doskonale komponowały się z rozczapierzonymi fryzurami pozostałych członków Queen. Wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Spoglądali na nas zza ekranu, a ja miałem wrażenie, że cieszą się z naszego sukcesu równie mocno, co my.

- Chciałbym wznieść toast - Colin West zabębnił metalową łyżeczką w ściankę lampki z szampanem - za ojca naszego sukcesu. Bez niego nadal bylibyśmy w środku tabeli, kończąc sezon z niesmakiem. Panowie i panie, zdrowie Pawła Loko!!

Lampki wystrzeliły w górę i wszyscy, jak jeden mąż ryknęli " zdrowie naszego trenera ".

Łzy powoli, ciurkiem spłynęły mi po policzkach. Byłem zawstydzony, ale i dumny. Otarłem je pięścią i przechyliłem musujące wino do samego dna. Po raz pierwszy od czasu pogrzebu mojego przyjaciela płakałem jak dziecko. Płakał też i West, a kiedy rozejrzałem się po sali, łzy w oczach miał i Evans i Cristea i nawet sam Alexander. Ten dzień należał do nas. Co prawda awans z trzeciej ligi do drugiej nie był może jakimś ogromnym osiągnięciem, ale w tej chwili czułem się tak, jak bym dostał co najmniej Nagrodę Nobla. Czułem się potrzebny, doceniony, czułem, że jestem najlepszy.

Na szwedzkim stole parowały wykwintne dania. Przy fontannie z czekolady parowała zapiekanka z wołowiną i puree z ziemniaków i Pasternaka. Dalej, w porcelanowym półmisku stygła Fish Pie, Tarta z pieczarkami i kozim serem, oraz Rukiew wodna w sałatce z mozzarellą i pomidorem. Pericard w towarzystwie smukłej, czarnoskórej brunetki, zajadał łososia z grilla na szpinaku. Chciałem chwycić ostatni kąsek, który pozostał w krysztale, ale uprzedził mnie Whitbread. Sięgnąłem więc po Filety z okonia w panierce migdałowo-sezamowej na pierzynce z rukoli i usiadłem przy stoliku. Pati zajadała właśnie jakieś ciasto, uśmiechając się wstydliwie do Grabbana, który pałaszował palcami pierś z kurczaka, nie zwracając kompletnie uwagi na to, że ktoś może patrzeć.

- Panie Loko, proszę o kilka słów do mikrofonu! - rozległ się krzyk z końca sali. Nim się obejrzałem, włochaty Meksykanin w garniturze mocnym szarpnięciem drzwi zmiażdżył mikrofon dziennikarza, po czym zastawił wejście własnym ciałem.

- Teraz nie opędzisz się od mediów - szturchnęła mnie Pati pociągając łyczek czerwonego wina.

- A ja się cieszę. Zawsze byłem w cieniu, odwalając brudną robotę za wszystkich. Teraz mam swoje pięć minut - wstałem z krzesła i przysunąłem je do stołu.

- A Ty gdzie? - West zdziwiony spoglądał na mnie spode łba.

- Muszę udzielić kilku wywiadów spragnionym dziennikarzom - wypiąłem dumnie pierś i zatrząsłem łepetyną, jak rasowy ogier.

- To ja idę z Tobą - wystrzelił jak z procy Pericard - może dzięki mediom to pieprzone Stoke ...

- Waż słowa przystojniaku - dziewczyna napastnika wystrzeliła w niego palcem wskazującym wbijając mu go w pępek.

- Eeee...no właśnie, może dzięki mediom Stoke mnie sprzeda?

Kiedy wychodziliśmy z sali na korytarzu, gdyby nie dziennikarki, nie byłoby gdzie palca wepchnąć. Muskularni ochroniarze łapami wielkości wału korbowego rozganiali towarzystwo, a my szliśmy we dwóch szczerząc zęby do obiektywów.

- Szefie ...

- ... To nasze pięć minut stary - rąbnąłem Vincenta w plecy - nasze pięć minut ...

Odnośnik do komentarza

Padał deszcz. Kałuże wody miażdżone przez koła przejeżdżających samochodów tryskały po ścianach. Niebo płakało nostalgicznie, tak, jak by straciło ukochaną osobę. Miałem na sobie płaszcz przeciwdeszczowy z jakiegoś materiału przypominającego kondoma. Poziom wody w rzece niebezpiecznie się podnosił, ale nie ogłoszono jeszcze stanu alarmowego. Pogoda na Wyspach Brytyjskich płatała figla z minuty na minutę. Rano jeszcze biegałem w podkoszulku, a teraz musiałem pocić się pod plastikiem.

W tak romantyczne popołudnie wybrałem się do salonu Rovera, by obejrzeć najnowszy wypust brytyjskiej firmy - Land Rovera Range Rover Sport 3.6 V8 TDI. Odłożyłem trochę pieniędzy na czarną godzinę, a gdy mój Rover odmówił mi posłuszeństwa, postanowiłem wydać pewną część zachomikowanej sumy. I kiedy przechodziłem przez pasy, usiłując nie wleźć w największą kałużę na ulicy, usłyszałem strzały. Huk wystrzelonych pocisków dobiegał z salonowego parkingu. Odruchowo wyciągnąłem broń z kabury zawieszonej na piersi, zmrużyłem oczy i przykucnąłem przy zdezelowanym Fordzie Capri.

- Łap go bo ucieknie!

Ponownie padły strzały, ale tym razem usłyszałem przeraźliwy krzyk kobiety. Wysunąłem lufę pistoletu przed siebie i w kuckach przebiegłem kilkanaście metrów, chowając się pomiędzy Coltem a Mondeo. Na szyi miał tatuaż w kształcie śmierci z kosą. Prawy policzek szpeciła długa szrama, zaczynająca się od skroni, a kończąca blisko brody. Miał na sobie sportową, niebieską kurtkę, jeansy i adidasy, a w dłoni trzymał Colta M1911 i mierzył do kogoś. Wstrzymałem oddech. W chwilach takich jak ta nie wiesz co masz ze sobą zrobić. Rozsądek kazał mi spierdalać jak najdalej, ale ciekawość nie pozwalała mi na to. Poza tym, być może natrafiłem na coś, co mogłoby mi pomóc w dochodzeniu.

- Zamknij mordę suko, bo i ciebie podziurawię jak sito! - syknął z hiszpańskim akcentem, po czym nacisnął dwa razy na spust. Krzyki kobiety ustały.

- Nie musiałeś tego robić Rico - ten głos wydał mi się znajomy. Po chwili przy oprawcy stanął ... Nick Slayter. W deszczu wyglądał komicznie, bo miał na sobie tylko rozpiętą do pasa koszulę w palmy, lniane spodnie i sandały - to naprawdę nie było konieczne. Kelly nie była niczemu winna. Następnym razem pomyśl, zanim coś zrobisz. No a teraz chodź, mamy coś do załatwienia na północy.

Odczekałem kilka minut, nim dźwięk silnika zniknął w oddali i wyszedłem z cienia. Na ziemi leżały dwa ciała. Kobieta, Kelly, leżała w kałuży krwi trzymając w dłoniach bukiet czerwonych róż. Powieki opadały sennie na jej twarz. Obok, oparty o mur siedział młody chłopak z tatuażem na twarzy w kształcie sierpa. Miał na sobie sztruksową, szarą kurtkę i czarne spodnie. Jeden z pocisków rozerwał mu głowę, bo kiedy podszedłem bliżej, mózg spływał mu po karku jak spaghetti. Szybko ogarnąłem wzrokiem okolicę i przeszukałem oba ciała.

- Nick Beltrone ... co my tu jeszcze mamy - otworzyłem portfel zaglądając do środka. Nie znalazłem w nim nic, prócz gotówki, kart kredytowych i dwóch prezerwatyw. Splunąłem na ziemię. Trup zaczynał śmierdzieć.

- Kelly Hopesborn - w jej kieszeni znalazłem kluczyki od samochodu oraz kartę stałego klienta w sklepie z damską bielizną.

- Nie musiałeś tego robić Pawle - za moimi plecami rozległ się damski głos. Kiedy odwróciłem głowę, lufa pistoletu przysłoniła mi nieco światło dnia. Nade mną stała przemoknięta Atarova mierząc do mnie z czterdziestki piątki.

- Nic nie rozumiesz. Ja byłem świadkiem jak ...

- Michaił mówił, żebym miała na ciebie oko. Od samego początku nie podobał mi się ten pomysł z przeprowadzką do Londynu. Miejsce " No Mercy " jest w departamencie i to jemu podlegamy. Ty już do nas nie należysz Pawle. Od dawna - po ostatnim słowie przeładowała broń i przystawiła mi do głowy.

- Co Ty tu robisz? - spytałem bezsensownie.

- Obserwuje Slaytera od miesiąca. Wowczuk przysłał już do Londynu mały oddział swoich żołnierzy, więc postanowiłam wziąć wszystko w swoje ręce. Teraz, kiedy ciebie nie ma w grze, mogę pozwolić sobie na nieco spokoju. Kelly - spojrzała na broczącą krwią kobietę - była dziwką. Zwykłą szumowiną, których pełno na ulicach. Ale Nick ... - zawiesiła głos, a ja miałem wrażenie, że w jej oczach pojawiły się łzy - Nick był dobrym człowiekiem.

- W to nie wątpię. A według Ciebie dlaczego miałbym ich zabijać? - chciałem podnieść się z ziemi, ale Rosjanka przycisnęła mi spluwę mocniej do czoła. Nie zauważyła, że nadal miałem w prawej dłoni moją berettę, którą schowałem pod płaszczem.

- Nie rób ze mnie wariatki. Przecież wszyscy wiedzą, że Beltrone to przyrodni syn Colina Westa. Zastrzeliłeś go, bo chciał przejąć twoją ciepłą posadkę w Millwall.

Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia.

- To West miał syna?

W oddali słychać było wycie syren policyjnych. Deszcz nadal siąpił, a ja nadal trzymałem palec na spuście.

- Wiesz ... - Atarova spojrzała na mnie pogardliwie - jesteś chyba najprzystojniejszym trupem jakiego widziałam.

Rąbnąłem lufę otwartą dłonią jednocześnie wyjmując zza pazuchy pistolet. Przerażona kobieta wypuściła spluwę z rąk, lecz nie zdążyła nawet na mnie spojrzeć. W tej samej sekundzie wycelowałem jej w twarz i pociągnąłem za spust. Nabój z beretty przeszedł gładko przez policzek, wyrywając w tyle głowy dziurę wielkości małej mandarynki. Kawałek mózgu pacnął na szyby Land Rovera, tego samego, którego chciałem obejrzeć jeszcze pół godziny temu.

- A wiesz ... odpaliłem papierosa spoglądając na ciało Atarovej - jesteś najpiękniejszym trupem, jakiego pieprzyłem.

Odnośnik do komentarza

Colin nie wyglądał na przytłoczonego śmiercią syna. Wyglądał normalnie. Spacerował wzdłuż linii boiska zagryzając w ustach wykałaczkę, dokładnie w taki sam sposób, w jaki to robił na co dzień. Spoglądał w niebo przewracając oczami, gdy piłkarze kiksowali, zanosił się śmiechem, gdy ktoś wyrżnął orła. Popijał też energetyka z butelki - zupełnie tak samo, jak kilka dni temu. Był niezmieniony. Spoglądałem na niego co kilka minut zastanawiając się nad tym, jak bym to ja był na jego miejscu. Wychowujesz małego bobasa, uczysz go siedzieć, chodzić, wysyłasz do przedszkola, podcierasz dupę, karmisz, kupujesz ciuchy, książki, wysyłasz na kolonie. A gdy dojrzewa, w twoich oczach staje się najmądrzejszy, najprzystojniejszy, w ogóle naj pod każdym względem. I kiedy wkładasz w to całe serce, nagle ktoś, jednym pociągnięciem za spust zabiera Ci twój owoc. I stajesz się pusty od środka, jak głowa nastolatki.

 

Pierwsze transfery wprowadziły nieco mieszane uczucia wśród kibiców. Zarząd chciał, bym zrealizował długoletni plan umocnienia naszej pozycji w Championship. Nie było mi to po nosie, bo ambicje miałem nieco większe. Bo skoro praktycznie bez wzmocnień potrafiłem wypchnąć Millwall z trzeciej ligi, to dlaczego by po wzmocnieniach nie awansować do pierwszej?

Tym bardziej, że akurat na transfery miałem 7 milionów euro.

 

Jak już założyłem sobie przed zakończeniem sezonu, klub potrzebował golkipera z prawdziwego zdarzenia. Bo Evans był grajkiem przeciętnym, Scribe to melodia przyszłości, a Pidgeley bardziej nadawał się na pana od przycinania trawy. Po krótkiej konsultacji z zarządem :

 

- Za 160 tysięcy euro z TSV 1860 Monachium przybył do nas doświadczony bramkarz reprezentacji Węgier - Gabor Kiraly

 

- Na zasadzie wolnego transferu z RC Lens dołączył do nas środkowy obrońca - Frederic Gaillard

 

- Również z wolnego transferu pozyskaliśmy młodego środkowego obrońce, mogącego grać również w środku pomocy - Damiana Bellon.

 

- Za 3.6 miliona euro Stoke zdecydowało się nam sprzedać Francuza - Vincenta Pericard. Był to dla nas ogromny sukces.

 

- Zaraz za Francuzem formację ofensywną wzmocnił młodziutki Duńczyk, kupiony z Lyngby za 80 tysięcy euro - Lasse Qvist.

 

Kolejnym celem transferowym był środkowy pomocnik. Ja stawiałem na Igora Zofcaka, ale West stanowczo protestował. Według niego klub powinien skupić się na pozyskiwaniu Anglików.

Odnośnik do komentarza

Ofensywa transferowa trwała w najlepsze.

 

- Z wolnego transferu pozyskaliśmy środkowego pomocnika, Anglika - Jake Livermore.

 

- Za 75 tysięcy euro z Lyngby przywędrował do nas lewy obrońca, mogący również grać na środku obrony, Duńczyk - Rasmus Christiansen.

 

- Za 450 tysięcy euro ze Slavii Praga przywędrował uniwersalny piłkarz, który może grać na : obronie(prawej i środek), jako wysunięty prawy obrońca, jako defensywny pomocnik, Czech - Theodor Gebre Selassie.

 

- Z Darlington, za śmieszne 85 tysięcy euro przybył ofensywny, środkowy pomocnik, Argentyńczyk - Sergio Torres.

 

- Z Manchesteru United udało się nam wypożyczyć na cały sezon, całkowicie za darmo ich perełkę - Fraizera Campbella.

 

- Z Coventry, za 220 tysięcy euro kupiliśmy prawego obrońcę, Anglika - Issaaca Osbourne.

 

Z klubem zaś pożegnało się trzech, cienkich jak kutas komara, piłkarzy - Chris Day, Gavin Grant, oraz Sam Higgins. Za wszystkich łącznie otrzymałem aż ... tysiąc euro.

 

Gwałcenie zarządu przez uszy pozwoliło mi na podpisanie umowy z klubem filialnym. Drużyna Brentford - lokalna współpraca, głównie wypożyczenia, płaciliśmy im 22,6 tysięcy euro rocznie.

 

Łącznie na transfery wydaliśmy 4,7 miliona euro.

 

Zarząd zainspirowany ciekawymi piłkarzami udostępnił mi dodatkowe fundusze.

Mogłem wydać jeszcze 8 milionów.

Nurtowało mnie jednak pytanie - kogo i na jaką pozycję kupić?

Odnośnik do komentarza

Światła miasta pogrążone w melancholii wieczornej ciszy świeciły trupim blaskiem. W deszczu mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, a ich głos rozbrzmiewał na cztery strony świata jak mozolne stękanie świeżo zgwałconego świeżaka. Zanosił się płaczem, wzywał matkę na pomoc, kurczowo zaciskając dłońmi pokrwawionych krat celi.

W blasku gasnącej latarni przemknęła Alex. Ściskała w dłoni brylantową torebkę w kształcie ostrokąta, która świeciła z daleka kusząc mniej wybrednych złodziejaszków. Spoglądali na nią z wywalonymi jęzorami, oblizując co chwila górną krawędź ich śmierdzących warg. A deszcz wygrywał pogrzebowego marsza. Alex skręciła w boczną uliczkę. Przyspieszyła kroku. Wyglądała jak by biegła, ale jej popękane fleki w szpilkach skutecznie utrudniały ucieczkę. Pędziła więc truchtem postrzelonego zająca, co kilka kroków spoglądając za siebie. Nie było nikogo. Tylko wygłodniałe szczury ukradkiem przebiegały wzdłuż zabłoconej uliczki, kryjąc się przed kroplami w zgrzybiałych koszach na śmieci. Śmierdziało wilgocią. Alex nabierała powietrza w płuca tak szybko, że zakręciło się jej w głowie. Przystanęła na moment wkładając dłoń do torebki. Zacisnęła palce na gazie pieprzowym, zmierzyła otworem wylotowym morką okolicę i ruszyła dalej.

Jej mieszkanie z daleka wyglądało jak fatamorgana. Nogi odmawiały posłuszeństwa, a aorty nie nadążały pompować krew, przez co miała zawroty głowy. Śmierdziała alkoholem. Wypiła tylko dwa mocne drinki, ale zdawało się jej, że połknęła cały ocean etylu. Paseczek jej stringów, wilgotny jeszcze i ciepły, zsunął się po chwili z pośladków na swoje miejsce.

Wbiegła po schodach na samą górę. Spojrzała raz jeszcze na piętra poniżej, wyjęła klucz od mieszkania i wpadła do środka. To był już koniec jej morderczej wędrówki. Padła na łóżko jak kłoda, a jej powieki przywarły do siebie niczym zmęczeni kochankowie.

 

Nazajutrz budzik zaatakował znienacka, jak czołg wyjeżdżający z lasu. Zerwała się z łóżka zrzucając na ziemię lampkę nocną. Była siódma trzydzieści, a więc najwyższy czas, by zbierać się do pracy. Przeciągnęła się leniwie, wystrzeliła ręce w górę i ziewnęła. Świat wirował jeszcze po ostatniej nocy. Odpaliła papierosa. Kiedy wkładała zapalniczkę do torebki poczuła ostry swąd krwi. Jej uda były bordowe. Zerwała się na równe nogi. Pościel na której spała była ciemnoczerwona. Z przerażeniem wpadła do łazienki zrywając z siebie majtki. Miała malutkie, mieniące się w świetle jarzeniówek plamki, które piekły i swędziały. Wypływała z nich dziwna, lepka maź, przypominająca krew, tyle że gęstsza. Alex dotknęła plamki i pisnęła. Piekło jak cholera.

Jeszcze tego samego dnia umówiła się na wizytę do doktor Juliette Paterson, znanej i cenionej ginekolog. Przed wejściem do gabinetu przeżegnała się, a po jej policzkach spłynęły łzy.

W środku pomieszczenia pachniało tak, jak pachnie w każdym szpitalu. Paterson siedziała najzwyczajniej w świecie na dupie zajadając kanapkę z szynką i pomidorem. Kiedy skończyła, łyknęła chłodnej herbaty i podeszła do Alex. Po kilku minutach dziewczyna już rozdziawiała krocze na fotelu.

- Proszę mi powiedzieć - cedziła przez zęby mrużąc powieki - czym się pani zajmuje?

- Jestem dziennikarką - Alex z przerażeniem spoglądała na okno, za którego szybą kołysały się na wietrze chudziutkie gałązki dębu.

- Dziennikarką powiada pani - doktor chwyciła w pęsetę wacik, zamoczyła go w jakimś żółtawym płynie i przyłożyła do ran. Alex krzyknęła zakrywając jednocześnie usta dłonią.

- To bardzo dziwne ... bardzo - odłożyła pęsetę do metalowego naczynia, chwyciła wacik w gumowych rękawiczkach i położyła go pod mikroskopem. Alex siedziała z nogami skierowanymi na wschód i zachód, a po jej skórze na łonie przebiegł dreszcz chłodu i pokryła się gęsią skórką.

- Wie pani, jestem ginekologiem od szesnastu lat - Paterson odwróciła się na obrotowym krześle i zsunęła okulary na czubek nosa - ale jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim przypadkiem.

- Jestem chora? - Alex podskoczyła na krześle.

- Ma pani w sobie pewną bakterię. To ... fachowo nazywa się pentano-1,5-diamina. A w potocznym języku ... - Paterson wstała z miejsca i podeszła do telefonu, który spoczywał zmęczony dniem pracy na blacie szarego biurka - kadaweryna.

- Co?!

- Trupi jad. Miała pani kontakt seksualny z trupem!

Odnośnik do komentarza

Siedziałem wtedy na miękkim posłaniu, relaksując się moczeniem stóp w gorącej wodzie. Zadzwonił telefon. Kiedy dowiedziałem się, że Alex jest na komisariacie po dziesięciu minutach stałem przed budynkiem policji. Było wietrznie, a chmury znów zanosiły się deszczem.

W środku panował harmider. Brudny narkoman w czapce z logiem Utah Jazz szarpał się z policjantem pod celą. Dalej, na plastikowym krzesełku bezdomny robił właśnie kupę, szczerząc do mnie zęby. Po chwili podbiegło do niego dwóch żółtodziobów i gumowymi pałami posadzili go na tym gównie.

Alex siedziała w sali przesłuchań.

- Pan tu nie wejdzie. To miejsce przesłuchań - odkrywczo oznajmiła mi młoda policjantka.

- Zaraz zaraz, niech no ja rzucę okiem ... Loko? - podstarzały mężczyzna o twarzy Curta Cobaina właśnie uniósł wzrok znad komputera.

Skinąłem potakując głową i ruszyłem w stronę sali.

- A gdzie panu tak spieszno?

- Co się stało? Dlaczego ją zatrzymaliście?

- Jest podejrzana o nekrofilię - Cobain wstał z miejsca i zaczął krążyć dookoła mnie - o nekrofilię. A wiesz co to oznacza?

- Panie komisarzu - parsknąłem szyderczo - o co? Bądźmy poważni ...

- Sierżancie Muttock, proszę o głośnik - po chwili słyszałem przebieg całej rozmowy.

- Mówi pani, że wczorajszej nocy była w dyskotece? W jakiej?

- W Boom - odparła dziewczyna.

- W Boom? ten klub ma bardzo złą reputację. Czego pani tam szukała?

Alex wzruszyła zrezygnowana ramionami, po czym odparła :

- Tego co wszyscy. Dobrej zabawy.

- Proszę pani. My nie jesteśmy tutaj, żeby zrobić pani krzywdę. Proszę nam pomóc. Z kim miała pani kontakt ostatniej nocy?

Nastała chwila ciszy. Alex odpaliła nerwowo papierosa i odchyliła się na krześle. Jej źrenice były tak wielkie, że o mało co nie eksplodowały. Grube żyły pulsowały na jej skroniach.

- Wczoraj poszłam do Boom, bo miałam gorszy dzień - rzekła - i jak zwykle zamówiłam Mojito. Stanęłam przy barze i zaczęłam obserwować tłum tańczących ludzi. Podszedł do mnie mój przyjaciel, Franck, ale po chwili zniknął w gąszczu i tyle go widziałam. Później, kiedy w głośniku poleciały mocniejsze nuty poznałam potężnie zbudowanego mężczyznę, z tatuażem na szyi ...

- Co to był za tatuaż?

- Coś jak by śmierć z kosą. Miał na imię Rico. To znaczy tak mi się przedstawił.

- Rico ... tatuaż ... gdzie ja to widziałem - mruknąłem do siebie odwracając się na moment od lustra weneckiego.

- Postawił mi drinka. Mówił z jakimś dziwnym akcentem ... chyba hiszpańskim. Zresztą, miał latynoską urodę, więc pewnie tak, był Hiszpanem.

- I co było dalej? - pulchna pani detektyw nie dawała za wygraną.

- Poszliśmy się przejść. Opowiadał mi o swoim życiu. Stracił żonę w porachunkach gangów.

- I?

- Zaczęliśmy się całować. Nie chciałam tego, ale był taki silny ... później kochaliśmy się na masce jego samochodu. Pamiętam jeszcze, że był bardzo nachalny. Chciał, żebym pojechała z nim do domu. Wręcz wymuszał to na mnie. Ale kiedy zaczęłam krzyczeć, żeby mnie zostawił, wyjął z kieszeni karteczkę, napisał swój adres, wsadził mi ją w stanik i odjechał.

- I gdzie ma pani tą karteczkę?

Alex wyjęła z kieszeni portfel i wyjęła żółty skrawek papieru z niechlujnym pismem.

- Trafalgar Square 167/13 - przeczytała głośno detektyw.

- Jedziemy tam! Corner, kluczyki! - krzyknął komisarz, a ja ruszyłem za nimi. Wsiedliśmy do radiowozu i pomknęliśmy głównymi ulicami wprost pod podany adres. Kiedy auto zapiszczało pod budynkiem wiedziałem, że coś jest nie tak. Spojrzałem na przestraszonego komisarza i dyskretnie odbezpieczyłem pistolet. Kiedy Corner wysiadł, komisarz odwrócił się do mnie i rzekł:

- Panie Loko, nie musi pan tak chować tego gnata. Jestem przyjacielem Michaiła Kazulova. Wiem kim pan jest.

Serce zabiło mi mocniej. Nie sądziłem, że mojego byłego przełożonego stać na tak wspaniałomyślny gest.

Szliśmy przy ścianie schodami na pierwsze piętro. Corner, żółtodziób który wyglądał jak by właśnie skończył szkołę szedł na przedzie, trzymając w dłoniach odbezpieczony pistolet. Wyjąłem berettę i zmierzyłem piętro. Blada jarzeniówka właśnie kończyła swój żywot w zaśniedziałym żyrandolu, gasnąc i zapalając się po chwili.

- Jedenaście ...dwanaście ... trzynaście - komisarz zatrzymał się przy drzwiach. Popękana farba odpadała z ościeżnicy.

- To tu - bystry Corner stanął naprzeciw komisarza.

Wstrzymaliśmy oddech. Z wnętrza mieszkania dobiegła nas muzyka. Komisarz spojrzał na mnie pytająco, a ja uśmiechnąłem się mówiąc :

-

, panie komisarzu.

Rąbnąłem z całej siły podeszwą w drzwi. Wiotkie drewno prysnęło wpadając z zawiasami do środka. Nim wkroczyliśmy, poczułem ohydny odór padliny. Całe pomieszczenie wypełnione było jakimś robactwem. Wchodząc do pokoju, z którego dobiegała muzyka zamarłem.

Na stole leżała martwa kobieta, z poderżniętym gardłem. Miała wydłubane oczy. Patrzyła na nas martwymi oczodołami. Pomiędzy jej nogami stał nagi Rico, pchając jej kutasa w pochwę w rytm muzyki.

- Policja! Ręce do góry! - ryknął komisarz.

Rico zbladł. Odszedł od trupa i uniósł obie ręce w górę. Jego kutas dyndał na wietrze. Miał chyba z pół metra długości.

- Na kolana psycholu! - ryknął Corner.

Rico klęknął i założył obie dłonie za kark. Nie czekając na reakcję, żółtodziób założył mu kajdanki.

Po chwili przed domem pojawiły się radiowozy. Podszedłem do trupa i spojrzałem na ciało. Była młodą, nastoletnią dziewczyną z wielkimi piersiami. Blondynka. Otworzyłem okno i do środka wpadło trochę świeżego powietrza.

- Ty pierdolony psycholu - ryczał Corner spoglądając w twarz rozbawionego Latynosa - jak mogłeś?

- Loko, ale to nie ona tak śmierdzi. Jest chłodna, ale jak dla mnie ma góra dwa dni.

- Taaa ... to nie ona panie komisarzu - powtórzyłem marszcząc czoło. Podszedłem do wieży i wyłączyłem wycie Nergala. Nad tapczanem krążyło stado much. Wsadziłem berettę w kaburę. Komisarz stanął obok mnie.

- Czy myślisz, że ...

Uniosłem kanapę w górę. W środku leżał kolejny trup, ale ciężko nam było ocenić ile dni kisił się w tym łóżku. Zwymiotowałem.

Komisarz podszedł do nagiego Latynosa.

- Kto to jest?

- Jak rżnąłem młodą - zarechotał - to czasami miałem ochotę zerżnąć coś starszego. Tamtą wyjmowałem z łóżka wieczorami. Ale ma już miesiąc i ... muszę ją zamienić na lepszy model. Na coś świeżego ... mmmm - oblizał górną wargę i szczeknął w naszą stronę.

Odnośnik do komentarza

- Rico w więzieniu, Slayter na wolności, Atarova nie żyje, Wowczuk wysłał żółtodziobów do Londynu, Arif bez ręki, Jancew i Borys na wolności. Generalnie rzecz biorąc Michaił sprawa jest popierdolona jak relacje PiS z PO - przywitałem byłego szefa zaciągając nieco po angielsku.

- Tak, wiem, słyszałem o niej. To straszne co się stało. Wszyscy jesteśmy pogrążeni w wielkim smutku. Anatolij wrócił z ciałem żony do Moskwy i chyba tutaj już zostanie. Chociaż prawdę powiedziawszy sam nie wiem dlaczego ona zginęła. Wiesz coś o tym?

Na czole pojawił się chłodny pot.

- Nie mam zielonego pojęcia. Sam się o tym dowiedziałem z mediów. Siedziałem wtedy przed telewizorem i wpieprzałem podwójną Pepperoni, kiedy ...

- ... Nie ważne. Musisz uważać na Slaytera. On nie wie, że nie jesteś już w naszym departamencie i możesz być pewien, że będzie robił wszystko, by nie dopuścić do tego, byś go nam wydał.

- Wiesz stary, teraz, to ja mam to wszystko głęboko w dupie. Działam na własną rękę. I pierdoli mnie ten cały Wowczuk i Slayter. Muszę dopaść tego parszywego Ruska, a potem wracam do Moskwy. Zarobiłem już wystarczająco dużo.

- A właśnie, odnośnie zarobków. Wstrzymali ci pensję. Nie jesteś " No mercy ".

- Wiem, domyśliłem się, że sprawy przyjmą taki obrót. Trudno. Pensja z Millwall wystarczyła mi w zupełności na przeżycie. A teraz, po awansie ...

- ... Tak właśnie, zapomniałem Ci pogratulować. Powiedz mi, Loko, jak ty to zrobiłeś?

- Logiczne. Po prostu jestem najlepszy.

 

Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, gdy grzeczne dzieci stroiły się w najmodniejsze kurewskie fatałaszki, wybrałem się do klubu, by przewertować ostanie listy piłkarzy godnych pozyskania. Nadal pozostawało nam w budżecie kilka okrągłych baniek i nadal mieliśmy chrapkę na pozyskanie jakiegoś głośniejszego nazwiska. Tym bardziej, że na The Den od dawna takowego nie było. I kiedy przejeżdżałem moim zdezelowanym Roverem obok dyskoteki Boom zobaczyłem, że na bramce stoi Butch. Nie czekając dłużej zredukowałem bieg i wtoczyłem się na parking pobliskiego hipermarketu. Butch miał na sobie obcisły T-Shirt z napisem " Boom " i obrazkiem przedstawiającym ponętną, rudowłosą ladacznicę wijącą się po rurze jak rozdeptany ślimak. Kiedy mnie zobaczył wyszczerzył swe zębiska i spiął krowie bicepsy. Z daleka wyglądał jeszcze normalnie, lecz kiedy stanąłem obok, zauważyłem, że zęby miał jak w wojsku. Co drugi wystąp.

- Witaj szeryfie - zasalutował spoglądając po chwili pogardliwie na rosnącą kolejkę.

- Cześć.

- Przyszedłeś na imprezkę?

- Nie. Chciałem chwilę z tobą porozmawiać.

- Ty nie wchodzisz - Butch ryknął do młodego chłopaka w okularach w kształcie denek od musztardy.

- Dlaczego? - spytał pogardliwie.

- Nie ma tutaj miejsca dla takich frutów z aparycją informatyka, lekko przygarbionych od skype. Wypierdalaj. No, to o czym chciałeś pogadać? - zwrócił się do mnie milutko.

- Awansowaliśmy. A to będzie oznaczać, że spotkamy się w lidze ze znanymi drużynami.

- Wiem. Te skurwysyny z Newcastle też awansowały, więc nie mamy co liczyć na jakąś rozpierduchę. Harry! Jest już komplet? - ryknął w głąb tłumu - dobra, to już nie wpuszczam! Koniec imprezki. Nie ma wejścia.

- Człowieku. Ale ja tam byłem przecież przed momentem. Wyszedłem tylko na moment do koleżanki i ...

- Zamknięte.

- To ja chociaż wezmę swój szalik.

- Każdy tak mówi. Przyszedłem po dziewczynę, chłopaka, po szalik. Spierdalaj póki mam dobry humor.

Butch wszedł do środka. Stanąłem przy nim i zaczęliśmy rozmawiać. Opowiadał mi o ustawkach Millwall z Leeds, o wojnach z kibolami Arsenalu i Liverpoolu. A kiedy pojawiali się nowi goście, podchodził wyluzowany do drzwi, zastawiał je stopą i pokazywał przez szybę, że próba wejścia do środka zalatuje testamentem.

- A co z tamtym wielkoludem? Żyje?

- Z tym, co mu rozjebałem łeb o krawężnik? Nie wiem. Chłopaki mówili, że miał wbitą szczękę do mózgu i teraz będzie jeździł na wózku do końca życia. Ale ja w to nie wierzę. Wyrżnąłem mu tak mocno, że łeb pękł przecież jak herbatnik - zarechotał przesuwając palcem po szyi, gdy napalony student z dropsem w żołądku próbował wejść do środka.

- A Ty gdzie? - spytał starszego mężczyznę, który wychodził właśnie z kuflem piwa na dwór.

- O co ci chodzi? - spytał przerażony.

- Powiedz, gdzie się zgubiłeś? Pytam gdzie leziesz!

- Na dwór człowieku. Nie szukam kłopotów. Wypiję, zapalę i wracam.

- Nie można ze szkłem!

- Będę stał tutaj, za drzwiami. Będziesz mnie widział.

- Idź. Masz dwie minuty.

- No.

- Jakie k***a no? Chcesz wpierdol?

Po tych słowach mężczyzna zniknął w tłumie.

- To ja już pójdę. Jeszcze raz dzięki za uratowanie życia.

- No problem szeryfie. Dla mnie to przyjemność.

Odnośnik do komentarza

Rozpoczęcie przygotowań do sezonu przebiegało bez problemów. Najpierw zwiększyłem intensywność treningów. Te były podzielone na dwa etapy - poranny i wieczorny. Na pierwszym spotkaniu każda formacja trenowała osobno, kładąc nacisk na odpowiednie dla ich pozycji fragmenty gry. Unowocześniłem nieco formację defensywną, przez co boczni obrońcy włączali się częściej do akcji ofensywnych. Pomocnicy skupili się głównie na stałych fragmentach oraz podaniach. Napastnicy dostali również zadania defensywne, gdyż zamierzałem przebudować i tę formację.

Na drugim treningu wszyscy ćwiczyli już razem. I tak wyglądały pierwsze dwa tygodnie. Wszyscy trenowali intensywnie i namiętnie, jak prawiczek dłonią przed pierwszą inicjacją.

 

Pierwsze spotkanie kontrolne rozegraliśmy z półzawodową drużyną z Irlandii - Shamrock Rovers. Gospodarze przyjęli nas radośnie na Tolka Park w Dublinie festynem, gorącymi kiełbaskami i watą cukrową. A na trybunach zasiadło aż 871 osób, z czego blisko połowa to przejezdni turyści.

Poeksperymentowałem ze składem, grając w przodzie trzema napastnikami, a w obronie trzema defensorami. W bramce stanął młody Scribe, ale w drugiej połowie dałem szansę Węgrowi. Trzech napastników spisało się wyśmienicie. Trafiali kolejno - Francuz Pericard, Anglik Grabban i o dziwo Cypryjczyk Sotiris Vourkou. Napastnik z egzotycznego kraju zachwycał wszystkich swoimi nieprzeciętnymi zdolnościami. Jednak dla mnie najważniejsza tego dnia była formacja defensywna. A ta nadal była dziurawa jak ser szwajcarski.

Ostatecznie zwyciężyliśmy bo strzelaninie 3:2.

Shamrock Rovers 2:3 Millwall

 

Po tym spotkaniu zmniejszyliśmy tempo treningów. Teraz musiałem skupić się na odpowiednim przygotowaniu siłowym, bo przecież gra na Wyspach nadal opiera się na żelaznej zasadzie " Kick and Go!". Tak więc po spotkaniu z Shamrock treningi na siłowni były połączone z treningami motorycznymi na murawie. Pot ciekł po dupie wszystkim, włącznie z trenerami, chłopcami do podawania piłek i ręczników na spocone klaty.

A było o co walczyć. Dziewiętnastego lipca na The Den przyjechał wielki Olympique Lyon. Nikt tak naprawdę nie wierzył Westowi, że zorganizował ten mecz, co znalazło swoje odzwierciedlenie we frekwencji na trybunach. Bo przecież ledwie 4100 zaspanych gardeł to wynik żenujący.

W pierwszej połowie postawiłem na ofensywę. Chciałem sprawdzić jak radzą sobie Cristea i Senda w środku pola, przy jednoczesnym wsparciu bocznych pomocników w obronie. Kandol zagrał cofniętego napastnika, zaś Pericard operował na szpicy. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już na początku spotkania Tresor Kandol wpisał się na listę strzelców. Po potężnym krosie w pole bramkowe z lewej flanki Anglik wyskoczył najwyżej do piłki i rąbnął z potylicy rogala w okienko bezradnie spoglądającego Hugo Llorisa. Na początku nie mogłem uwierzyć w nasze szczęście. Bo oto w 26 minucie przy piłce znalazł się Adam Danch. Minął balansem ciała Toulalana, założył siatkę Makunowi, podał w uliczkę do Pericarda, a ten z najbliższej odległości prostym podbiciem zdobył drugiego gola. Spojrzałem w stronę sztabu szkoleniowego. West wydawał się być niewzruszony.

W drugiej połowie ściągnąłem Pericarda, dając szansę debiutu Argentyńczykowi - Torresowi. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Drużyna miała za zadanie bronić wyniku, jednocześnie kąsając Francuzów groźnymi kontratakami. I tym sposobem, bo 90 minutach na tablicy wyników był rezultat 2:0.

Millwall 2:0 Lyon

 

Teraz nadszedł czas połączenia obu schematów treningowych. W dni parzyste odbywały się rano i popołudniu, zaś w nieparzyste jeszcze wieczorem. Spotkało się to z dezaprobatą niemal wszystkich, ale miałem to głęboko w dupie. To ja jestem trenerem i to ja wyznaczam nam cele, które powinniśmy osiągnąć. Jeśli ktoś ma inne zdanie - Hasta la vista, baby.

Trzy dni po wdeptaniu w ziemię Francuzów zlekceważyliśmy mocne Stoke. Szczególnie w tym meczu chciał się pokazać Pericard, lecz posadziłem go na ławce, dając szansę gry w ataku Durice. Graliśmy fatalnie. Co prawda w drugiej minucie zamieszanie w polu bramkowym wykorzystał Kandol, lecz później gra wyglądała jak obraz po imprezce studenckiej. Wszyscy byli ospali, zmęczeni, bez chęci do życia. Mało brakowało, a zbojkotowaliby mecz. Przerżnęliśmy z kretesem. Oba gole strzelił Frei i przy wyniku 1:2 dla gości pan Garrett zagwizdał po raz ostatni.

Millwall 1:2 Stoke.

Odnośnik do komentarza

Wyszliśmy o dwudziestej pierwszej z kina. Było sucho i wietrznie. W powietrzu unosił się zapach wilgoci. Jeszcze przez moment miałem przed oczami postaci z filmu Braci Coen " To nie jest kraj dla starych ludzi ". Szliśmy więc jeszcze sennie, spokojnie, nie zwracając uwagi na otaczające nas miasto. Pati ściskała mocno moją dłoń. Ale ta siła była tak delikatna, że niemal jej nie czułem, choć wiedziałem, że ściska mnie ze wszystkich sił. Bała się wychodzić na ulicę rozświetlonego blaskami neonów Londynu, gdy zapadał zmrok. Zatrzymaliśmy się na moment przed fotografem.

- Patrz, jakie śliczne zdjęcia - wskazała palcem na parę młodą stojącą na skrzydle dwupłatowca. W oddali zachodziło słońce, a stokrotki kwitły wzdłuż pasa startowego.

Lubiłem te chwile, gdy w zapomnieniu krążyła po orbicie romantycznych nadziei.

- Wiesz - dodała - dla niektórych ludzi szczęściem jest robić karierę. Wspinać się po szczeblach na sam szczyt. Najpierw idziesz na studia, później znajdujesz pracę która daje ci możliwość awansu. W międzyczasie kupujesz sobie samochód, mieszkanie, jeździsz na wspaniałe wakacje i korzystasz z życia pełną gębą - po tych słowach nieco ucichła i wcisnęła głowę w ramiona - a ja chciałabym być po prostu dla kogoś najważniejsza. Dostać pierścionek, zamieszkać razem, dzielić każdy dzień z ukochaną osobą. Chciałabym mieć po co wracać do domu.

Spojrzałem na nią. Wyglądała tak niewinnie, jak wtedy, gdy po raz pierwszy ją ujrzałem czytającą książkę w parku. Słodka, malutka istotka walcząca z wiatrakiem dorosłego życia.

- Chodźmy - wskazałem palcem na samochód - coś ci pokażę.

- Ty też jesteś takim typem karierowicza - cedziła słowa w rytm uderzania podeszew o beton chodnikowych autostrad - masz pracę, o jakiej marzą tysiące. Jesteś przystojny i bogaty, nie musisz się martwić o to co będzie jutro.

Wsiedliśmy do środka i ruszyłem z kopyta. Nie rozumiałem tych słów, bo nie wiedziałem do czego zmierza. Z jednej strony chciałem przyznać jej rację. Z drugiej zaś poczułem się zaatakowany. Nie sądziłem, że kogoś może boleć mój sukces, że ktoś może moje własne dokonania umniejszać. Mijaliśmy pędem kolejne ulice i dzielnice, a ja czułem w środku ogromną złość. Chciałem jej wykrzyczeć prosto w twarz, że jej plany na życie są pospolite i nudne, lecz kiedy zbierałem się na odwagę, w sercu czułem, że nie mam do tego prawa. Każdy żyje według własnych zasad i każdy ma prawo marzyć o czym chce.

- Już niedaleko - szepnąłem włączając radio. Płyty nie działały już od dawna.

Gdy minęliśmy drewniany słup z napisem " Uwaga, roboty drogowe " zwolniłem, zredukowałem bieg na dwójkę i powoli wtoczyłem się na polną dróżkę. Sunęliśmy wzdłuż błotnistej, kamienistej ścieżki wjeżdżając coraz bardziej w las. Pati spoglądała na mnie pytająco trzymając się lewą ręką rączki w drzwiach. Wóz kołysał się na boki jak pijany karczmarz. Po chwili zatrzymałem się na samym krańcu urwiska. Z wysokości miasto wyglądało jak oaza radości, ciszy i spokoju. Pati wybałuszyła oczy pożerając stolicę wzrokiem. Zaśmiałem się pod nosem i wysiadłem z samochodu. Było ciepło, a na niebie błyszczały konstelacje gwiazd. Odpaliłem papierosa i usiadłem na masce Rovera.

- To nie jest tak jak mówisz - spojrzałem na zafascynowaną dziewczynę - nie jestem karierowiczem. Po prostu wiem do czego dążę i osiągam te cele wyznaczając sobie po chwili nowe. Staram się systematycznie podwyższać poprzeczkę. Przecież nie jest istotne to co robię, lecz to jakim jestem człowiekiem. Wyznaję zasadę - wciągnąłem papierosa w płuca i wystrzeliłem dymem w górę - najpierw bądź dobrym człowiekiem, a dopiero później tym, kim jesteś na co dzień. I nie ważne czy piastuję wysokie stanowisko w rządzie, czy też jestem konserwatorem w podstawówce. Ważne, że jestem dobry, że mam w sercu miłość i że jestem szczęśliwy.

Pati podeszła do urwiska i wyciągnęła na bok ręce. Wyglądała jak szybujący ptak.

- Masz rację. Ale jeśli marzenia obojga ludzi są skrajnie różne, to powiedz mi, jaki jest sens, by się dalej spotykali?

- Na to pytanie niestety nie mogę ci odpowiedzieć. Ale sądzę - rzuciłem kiepa na ziemię i przydeptałem go by zgasł - że jeśli się kogoś kocha, można poświęcić część własnych marzeń kosztem cudzych.

- Aha, no to panie filozofie - odwróciła się w moją stronę chowając dłonie w kieszenie kurteczki - jak byś wybrnął z sytuacji, gdyby kobieta którą kochasz powiedziała - albo ja, albo kariera? To znaczy ... może nie dosłownie. Na czym polegałby ten twój kompromis i w jaki sposób zrezygnowałbyś ze swoich marzeń kosztem cudzych?

- Nie miała by prawa wymagać ode mnie aż takiego poświęcenia. Gdybym był trenerem i dostałbym propozycję objęcia jakiejś drużyny w innym państwie, i gdybym oczywiście kochał moją kobietę, wolałbym zostać na miejscu i zadowolić się tym czym mam. Bo przecież nie ważne jest ile się zarabia. Ważne jest by mieć przy sobie kogoś, kto cię wspiera, szanuje i pozwala się realizować.

- Dobrze, ale ja pytam, czy potrafiłbyś poświęcić się dla dobra sprawy?

- Myślę że tak - wzruszyłem nieco zrezygnowany ramionami - ale do czego zmierzasz?

- Bo nie wierzę, że ktoś taki jak ty potrafiłby zrezygnować dla mnie z tej całej otoczki sławy. Że gdybym powiedziała do ciebie - Pawle, chcę się ustatkować, mieć własne życie, mieszkać razem i urodzić ci trójkę dzieci, poświęciłbyś się mi bezgranicznie.

- Poświęciłbym się? A co to w ogóle za stwierdzenie? Poczekaj - wyciągnąłem dłoń przed siebie w geście zatrzymania - zwolnij. Skoro już weszliśmy na cienki lód, to umiejętnie po nim stąpajmy. Pytasz w kółko co ja bym poświęcił względem cudzych marzeń. Oceniasz mnie, choć tak naprawdę nie próbujesz zrozumieć. I w dodatku mnie atakujesz. A powiedz mi, co ty byś poświęciła dla moich marzeń, hm?

Na moment zapanowała cisza. Staliśmy na wietrze patrząc sobie w oczy. Na jej twarzy malował się strach i zniechęcenie.

- Wiesz, jeśli dla ciebie nie jest poświęceniem urodzenie dzieci, wychowanie je, gotowanie, pranie, sprzątanie i czekanie aż wrócisz z pracy, to chyba nie mamy o czym rozmawiać - ruszyła w moją stronę.

- Przepraszam, jakie poświęcenie? O czym ty mówisz? A z czego ty byś miała zrezygnować? Z robienia nic? Z życia z dnia na dzień? Pytam, z czego? Owszem, to o czym mówisz jest piękne, lecz nadal nie rozumiem co ma piernik do wiatraka.

- I nie zrozumiesz. Chodź, późno już - próbowała wsiąść do auta ale zatrzymałem otwierające się dni dłonią.

- Nie bądź bezczelna. Rozpoczęłaś drażliwy temat, więc go skończ. Najprościej jest uciekać. To cechuje słabych ludzi.

- Przepraszam, że nie jestem taka jak ty. Że chciałabym być po prostu kochana - załkała.

- Jeszcze raz zapytam - dlaczego moje marzenia mają być gorsze od twoich? Dlaczego ja mam z czegoś rezygnować, kiedy ty nie potrafisz? Wiesz, wydaje mi się, że kiedy się kogoś bardzo kocha, nie rezygnuje się z niczego. Tylko wspiera, umacnia w postanowieniach i motywuje do dalszego działania. Ty chcesz się bawić w dom, spoko. Ale ja chcę się realizować zawodowo. Powiedz, w czym problem? Gdzie jest konflikt interesów? Co koliduje z tym, by spełniać oba marzenia?

Pati spojrzała na mnie gniewnie. W jej oczach były łzy. Zaciskała piąsteczki tak mocno, że zrobiły się czerwone. To znaczy tak mi się zdawało, bo w czerni nocy nie mogłem tego dostrzec.

- Możemy już jechać? - spytała.

- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.

- Zimno mi.

Wkurwiony chwyciłem za klamkę, odchyliłem drzwi i posadziłem ją w środku. Kiedy usiadłem za kierownicą nie interesowały mnie już jej poglądy. Ot, po prostu nacisnąłem z całej siły pedał gazu, auto zaryczało, obróciłem się tyłem do zasypiającej stolicy i pomknąłem polną dróżką wprost w paszczę trudnej i brutalnej rzeczywistości.

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

Ze mną wszystko w porządku. Samochód z czasem się naprawi. Dzięki za troskę.

 

-----------------------

 

Pati spała w najlepsze, chrapiąc co trzeci oddech. Nakryłem ją kołdrą i ruszyłem do pracy. Schodząc po schodach odpaliłem jeszcze papierosa, a pustą paczkę ukryłem skrzętnie w gumowcu sąsiada.

W czerwonym Vauxhallu Corsa siedziała Alex. Kiedy mnie ujrzała jej twarz przybrała kolor purpury biskupiej, a usta wykrzywiły się w kształt banana. Wysiadając zahaczyła mankietem rękawa o sprzączkę od pasów, i o mały włos nie wyrżnęła orła wprost w czyhającą przy progu kałużę.

- Chciałabym porozmawiać - krzyknęła szarpiąc się z samochodem.

- A nie możemy tego przełożyć na później? Spieszę się.

- Chciałam podziękować - wyrwała materiał i podbiegła do mnie - za wszystko.

- Nie ma za co. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo - uniosłem dumnie łeb do góry.

Alex chwyciła mnie za kark i złożyła namiętnego, wilgotnego całusa na moje usta. Nasze języki przez moment tańczyły ze sobą spontanicznie, jak para nastolatków po metaamfetaminie. Odepchnąłem ją po chwili.

- Ty się mnie brzydzisz? - spytała rozdrażniona.

- Nie, nie o to chodzi.

- Brzydzisz się mnie, że spałam z tym psychopatą tak? Patrz - wyjęła z kieszeni kartkę papieru - to są moje badania. Już jestem zdrowa.

- Cieszę się. A teraz wybacz, muszę iść do pracy - przemknąłem obok rozczarowanej blondynki.

 

Przywitały mnie oklaski i słowa uznania. Niemal wszyscy gratulowali mi brawurowej akcji pojmania Rico. Byłem zawstydzony.

- Panowie - przerwałem na moment unosząc dłoń w górę - a teraz na boisko. Musimy intensywnie trenować, bo naszym celem jest co?

- Awans!! - ryknęli wszyscy jednocześnie.

Odnośnik do komentarza

Przedostatni mecz towarzyski cieszył się sporym zainteresowaniem w Oakwell. Tamtejsze Barnsley zakupiło przed sezonem aż sześciu nowych piłkarzy, więc oczekiwania na najbliższy sezon były ogromne. Po pierwszym gwizdku pana Chrisa Shutta zobaczyliśmy przepiękne widowisko. Było wszystko - piękne akcje, dryblingi, śmieszne kiksy i cudowne bramki. Siedziałem wygodnie na swoim miejscu i popijałem drobnymi łyczkami kwas chlebowy. A bramkarze wyjmowali co róż piłkę z siatki. Ostatecznie, po dziewięćdziesięciu minutach gry na tablicy widniał wynik :

Barnsley 5:4 Millwall

 

Za cztery dni mieliśmy podejmować u siebie drugą drużynę Chelsea. Nasz wysłannik przekazał nam informację, jakoby drużyna z Londynu miała wystawić w tym spotkaniu bardzo silną jedenastkę. Musieliśmy więc uporządkować szyki obronne i uspokoić grę w środku pola. Nie podobał mi się w ostatnim spotkaniu Adam Danch. Posadziłem więc młodzieńca na ławkę, a w jego miejsce wszedł Livermore. W ataku zamiast Kandola wystąpił Pericard, zaś na bramce stanął tym razem Węgier - Kiraly. Nadal mieliśmy do wydania 8 milionów euro i nadal nie miałem zielonego pojęcia kogo zakupić.

Garstka kibiców zgromadzonych na The Den bardzo mnie rozczarowała. Skoro w Barnsley mogło być ich prawie pięć tysięcy, to dlaczego u nas jest ich ledwie 250 osób? Musiałem ściągnąć jakieś większe nazwisko - kogoś, kto wzbudza medialny szum, kogoś przy kim nastolatki tracą dziewictwo z własnym środkowym palcem, kogoś, kto powoduje szał macicy, niekontrolowany wzwód i obstrukcję umysłową jednocześnie.

Rozklepaliśmy sławnego rywala już w pierwszej połowie. Koncertowo zagrał nasz duet napastników, a i formacja obronna nie pozostawiła po sobie złego wspomnienia. Wynik jaki osiągnęliśmy zmotywował nas do dobrej gry w nadchodzącym sezonie.

Millwall 5:2 Chelsea II

 

2 sierpnia, na inaugurację sezonu, na wyjeździe zagraliśmy z drużyną Bristol City. Debiut nie był udany, chociaż na drugi dzień media chwaliły nas za dzielną postawę. Bramka Lee Johnsona i samobójcze trafienie Cristea dało gospodarzom pierwsze trzy punkty. Jedynym pozytywnym akcentem dla mnie była pierwsza bramka Pericarda. Jeśli Francuz będzie się tak znakomicie rozwijał pod moimi skrzydłami, wkrótce wyciągną po niego ręce większe kluby. Będę musiał mu zmienić kontrakt.

Bristol City 2:1 Millwall

Odnośnik do komentarza

Zampa Road Londyn SE16 3LN i prawie 14 tysięcy rozdartych gardeł. Stałem obok Westa żując kawałek plastiku z nakrętki i podziwiałem. Było ciepło. 4-4-2. Pachnące seksem dziewczyny, pulchni od szybkiego żarcia mężczyźni, małe pisiory na sterydach, mieszanka nacji, charakterów i wielkości mózgów. A wszystkich łączy jedna rzecz - Millwall.

Rozjechaliśmy Leicester jak małego żuczka toczącego kulkę z kupy. Na początku Tresor Kandol, zdenerwowany sadzaniem go na ławce, rozwiązał worek z bramkami. Później, w drugiej połowie drugie oczko zaliczył Sergio Torres i był to tym samym pierwszy gol Argentyńczyka w oficjalnym meczu naszej drużyny. Kiedy pan Taylor gwizdnął po raz ostatni, czułem się jak po dobrym seksie z nastolatką.

Millwall 2:0 Leicester

 

Trzy dni później, ponownie u siebie, graliśmy z Cardiff. Nie zmieniłem dosłownie nic w taktyce. Każdy miał zagrać tak samo zajebiście. Niestety, kołcz Cardiff miał podobny plan na zwycięstwo, więc na murawie polała się krew. Wynik rozdziewiczył Cleaver. Zaraz za nim wsadził Feeney i przegrywaliśmy z kelnerami 0:2. W 32 minucie Kandol zachował zimną krew w polu karnym i ze szpica zdobył bramkę kontaktową. Druga połowa była nudna jak monolog profesora Miodka w niedzielny poranek po imprezie. Jedyną bramkę strzelił nasz stoper Whitbread i to z rzutu karnego. Podział punktów na własnej murawie traktowałem jak porażkę.

Millwall 2:2 Cardiff

 

Puchar Ligi Angielskiej, nazywany popularnie Carling Cup, miał pokazać całej Anglii, że Millwall ma chrapkę na awans. Chciałem udowodnić wszystkim niedowiarkom, że jesteśmy dobrą ekipą, zdolną wpierdolić prawie każdemu. Zwycięzca tego turnieju ma zagwarantowane miejsce w Pucharze Uefa, więc pokusa była podwójna.

Pierwsi do odstrzału, pod murem z cegieł, ustawili się piłkarze Cambridge - drużyny, o której nawet polska wikipedia nie słyszała za wiele. Mózgowcy - jak sympatycznie mówili o nich kibice - okazali się tak niskim murem do przeskoczenia, że nawet nie zauważyłem kiedy Miller gwizdnął po raz ostatni. Dwa gole zdobyli Campbell i Pericard, kontuzji nabawił się Torres. Kiraly ani razu nie dotknął piłki, ani razu nie interweniował. Stał po prostu między słupkami podziwiając napaloną publiczność.

Millwall 2:0 Cambridge

 

Powoli nabieraliśmy rozpędu, jak lokomotywa z wiersza Juliana Tuwima.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...