Skocz do zawartości

Kajdany z ołowiu


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

- Skurwysynu!!! - krzyczał Wawrzyniak biegnąc sprintem przez stadionowy parking. Przed nim uciekał jakiś chłopak w czarnej kominiarce, ze śrubokrętem w dłoni.

- Co się stało? - spytałem Dancha, który pakował właśnie do bagażnika swojej Hondy Prelude z 1993 roku torbę sportową.

- Popatrz na to! - wskazał palcem na drzwi szarego Aston Martina, który stał dwa samochody dalej od mojego BMW. Kiedy podeszliśmy bliżej zauważyłem pod klamką grube, głębokie rysy. Takie same były też na szybie, feldze i dachu.

- To będzie go kosztowało majątek - Adam wzruszył ramionami i otworzył drzwi do swojego bolidu - dlatego ja jeżdżę taką drezyną.

Podszedłem do swojego samochodu w obawie, że i on został przyozdobiony podobnym freskiem. Oglądałem go z każdej strony po kilka razy. I kiedy wsiadałem do środka, za wycieraczką zaszeleściła mi karteczka.

" Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. Uważaj gdzie chodzisz. To ostatnie ostrzeżenie ". Literki były pisane czarnym długopisem, a papier przypominał ten sam, w który pakowałem kanapki.

- O co temu komuś chodzi? - podrapałem się po głowie usiłując przywołać w myślach kontrowersyjne sytuacje. Alex z tego co pamiętałem nie spotykała się z nikim. Pati również. Barmanka, którą niedawno przeszpadyzordowałem była singielką. Kto więc do cholery mi grozi? Jancew? Slayter? A może to sprawka Wowczuka?

Po chwili w bramie wjazdowej pojawił się Wawrzyniak. Szedł w naszą stronę krokiem zgwałconego chłopca. Zatrzymał się na moment przy portierni i przywołał ochroniarza. Po ostrej wymianie słów, w których gdyby nie przecinek " k***a " nie zrozumiałbym o co chodzi, Kuba wsiadł do Aston Martina i włączył silnik.

- Zapłacą mi za to skurwysyny.

- Wiesz kto to zrobił? - spytałem.

- Uciekł mi. Ale zapłaci mi za to firma ochroniarska. W końcu za coś się płaci tej pieprzonej ochronie, prawda?

Senda stanął przy nas i odpalił papierosa. Oparł się o dach sportowego bolidu i rzekł :

- To nie pierwszy raz. W zeszłym roku zostawili mi moją Betty - spojrzał w stronę turkusowego New Bettle'a - na cegłówkach. Nie wiem skąd do cholery wzięli w centrum Londynu cegłówki i co wtedy robiła ochrona.

- I co z tym zrobiłeś? - spytałem obrońcę.

- A co ja mogłem zrobić? Nie było nagrań, nie było świadków. Ot, po prostu koła wyparowały w przestrzeni powietrznej.

- Zapytam Butcha. On musi wiedzieć co tu się dzieje.

 

Pierwsze spotkania w Premiership były nad wyraz udane. Na inaugurację sezonu spotkaliśmy się z Evertonem Liverpool. Nasze szanse wyliczono jako 200:1, co stawiało nas w komfortowej sytuacji. Nikt nie wymagał od nas zwycięstwa. Mieliśmy po prostu wyjść i zagrać dobry mecz. I wyszliśmy taką taktyką, o której pisałem wcześniej.

Millwall 1:0 Everton

( Pericard 14 )

Widzów 15618 ( strasznie mało jak na inaugurację!)

 

 

Cztery dni później zagraliśmy z jednym napastnikiem, cofając drugiego do środka. Tym razem duet z Carvalho stworzył Pavol Durica. I muszę przyznać, że był to bardzo udany mecz. Nie stworzyliśmy zbyt wielu sytuacji podbramkowych, ale i Manchester City nie oddało więcej niż my strzałów. Ostatecznie jeden punkt zdobyty z takim rywalem potraktowałem jak zwycięstwo.

Millwall 2:2 Manchester City

( Johnson (own) 21, Grabban 59 / Roque Santa Cruz 43, Michael Johnson 76 ).

Widzów 20108

 

 

Chelsea Londyn postawiła nam szalenie trudne warunki. Zepchnięci do defensywy nie mieliśmy praktycznie żadnej siły przebicia. Londyńczycy zmiażdżyli nas pod każdym względem. Zmieniałem taktykę czterokrotnie. W pewnym momencie graliśmy nawet z trzema defensywnymi pomocnikami, lecz gdy Drogba uderzył na 3:0 powróciłem do klasycznego 4-4-2. Niestety, zostaliśmy rozdeptani jak psie gówno na chodniku.

Chelsea 4:0 Millwall

( Lampard 9, 23 , Drogba 34, Rossi 86 )

 

 

Kolejną nauczę dostaliśmy od Arsenalu. Nie sądziłem, że poziom gry w Premiership aż tak odbiega od poziomu gry w Championship. Po raz kolejny zagraliśmy z jednym napastnikiem i po raz kolejny dostaliśmy srogie baty. Jedynym plusem były rozmiary porażki. Przegraliśmy tylko różnicą trzech bramek, co w porównaniu z poprzednim meczem dawało nam jedną bramkę mniej.

Arsenal 3:0 Millwall

( Robinho 29,49 ; Walcott 46 )

 

Po czterech kolejkach zajmowaliśmy 14 pozycję w tabeli.

Odnośnik do komentarza

Rico siedział w celi z grubym Meksykaninem. Jego kompan miał na twarzy dwie wielkie kurzajki - obie pod nosem, obie koloru zbutwiałego drewna. El Pontono - bo taką miał ksywę więzienną ów człowiek był psychopatycznym zabójcą, ze skłonnościami do samookaleczenia. Uwielbiał uprowadzać młode kobiety. Zwabiał je do wynajętego w hotelu pokoju, po czym na żywca, piłą do cięcia metalu odcinał im kończyny masturbując się przy tym. Został złapany w podobny sposób co Rico. Na gorącym uczynku. Gdy próbował wydłubać szkolnym cyrklem oko swojej byłej nauczycielce od języka angielskiego. El Pontono był grubą szychą w więzieniu. To on rządził całym blokiem wschodnim, począwszy od gangu "Zakazanych twarzy", a skończywszy na takich grupach jak "Krwawe topory", Skinheadzi i Naziści. Miał w kieszeni wszystkich strażników, włącznie z naczelnikiem zakładu. Pieniądze dostarczał mu niejaki Charles, jeden z żołnierzy Christiana Slaytera. Charles działał na dwa fronty od kilku lat, z tym, że El Pontono o tym wiedział, a Slayter nie. Wiedziałem o tym też i ja. Kazulov przesyłał mi mailem najważniejsze informacje, które udawało mu się wykraść z głównego serwera departamentu. Dzięki temu wiedziałem gdzie stacjonują No Mercy oraz co zamierza Wowczuk.

 

Tego dnia padał rzęsisty deszcz. Było chłodno, a w powietrzu unosił się zapach padliny. Miałem na sobie tą samą skórzaną kurtkę, którą miałem wchodząc do mieszkania Rico. Założyłem nawet te same spodnie, spryskałem się tą samą wodą po goleniu, a na głowę założyłem tę samą, wełnianą, czarną czapkę kupioną na wyprzedaży u Dolce. Zatrzymałem się pod placem zabaw, bo Charles miał zwyczaj spędzać tu każdą niedzielę ze swoim adoptowanym synem. I pomimo deszczu dziś też tu byli. Siedzieli pod dachem opuszczonej kawiarni. Charles tulił syna do piersi głaszcząc jednocześnie jego malutką główkę włochatą ręką. Zgasiłem silnik. W radio leciała właśnie Deszczowa Piosenka. Odpaliłem papierosa, uchyliłem okno by dym nie wgryzał się w tapicerkę i czekałem. Po mniej więcej kwadransie na parkingu pojawił się stary Rover 75, z wygrawerowanym napisem " Lady ". Chłopiec wsiadł do środka, a gdy przejeżdżali obok kątem oka zauważyłem, że prowadzi go starsza pani, wiekiem zbliżona do metryczki Królowej Elżbiety. Charles jeszcze chwilę wędrował samotnie po alejce prowadzącej wzdłuż placu, po czym ruszył w stronę swojego Passata. Wyglądał na zdenerwowanego. Poczekałem aż opuści parking i powoli, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń ruszyłem za nim.

Jechaliśmy na północ, w stronę Piccadilly Circus. West End tryskał optymizmem i surówką neonów. Musiałem mrużyć oczy, by ich blask nie zgubił mi zderzaka czarnego sedana. Charles zaparkował pod wielkim neonem "Sanyo" i wysiadł z auta, skrywając twarz w postawionym na sztorc kołnierzu. Zaparkowałem kilka samochodów dalej, wrzuciłem do parkometru kilka monet i nie zwracając uwagi na pędzący tłum puściłem się za nim. Skręciliśmy w jakąś ciemną uliczkę, w której śmierdziało spleśniałym serem. Na klatce schodowej Rumunka tuliła do piersi malutkie dziecko. Charles odwracał się co kilkadziesiąt kroków, a ja wtedy udawałem, że jestem zwykłym przechodniem i podziwiałem mury blokowiska. Rzuciłem kobiecinie kilka monet, odpaliłem papierosa i powolnym krokiem doszedłem do skrzyżowania czterech uliczek. Charles wszedł do budynku po prawej, z wielkimi, starodawnymi oknami w kształcie rombu. Zszedłem po schodach na dół, uchyliłem delikatnie drzwi i chwyciłem za broń leżakującą w kaburze od kilku tygodni. Odbezpieczyłem magazynek jeszcze przed wejściem do środka.

W korytarzu śmierdziało szczochami i alkoholem. Po podłodze biegały szczury, a w kątach leżało kilku brytyjskich obywateli, napoczętych ułamkami procenta. Usłyszałem trzask zamykanych drzwi na pierwszym piętrze. Przycisnąłem się do ściany i kierując lufę za moim wzrokiem ruszyłem po schodach w górę. Na pierwszym piętrze było tylko jedno wejście. Przystawiłem ucho do ościeżnicy i nasłuchiwałem.

- Jesteś pewny, że nikt cię nie śledził?

- Sprawdzałem kilkakrotnie.

- Mam nadzieję. Inaczej Rodriquez obetnie ci jaja.

- Obejdzie się. Jestem do nich jakoś ... przywiązany. Masz towar?

- A masz pieniądze?

- Połowa teraz, połowa po otrzymaniu towaru.

- Nie tak się umawialiśmy! - po tych słowach usłyszałem głośny, długi szczęk przeładowania karabinu maszynowego.

- Powiedz swoim osiłkom, że straszyć to oni sobie mogą staruszki na ulicach. Ja przyszedłem ubić interes.

- Jeśli zmieniasz zasady gry w trakcie gry, to ja nie wiem czy będę chciał z tobą ubić muchę w kiblu.

- Masz pieniądze czy nie? - Charles był poddenerwowany. W jego głosie słychać było niepewność i panikę.

- Rodriquez, otwórz i pokaż mu.

- No, to mi się podoba. A teraz pozwolisz, zadzwonię do przyjaciela, który przyniesie nam drugą połowę pieniędzy.

Po chwili drzwi do budynku otwarły się na oścież i do środka wszedł czarnoskóry chłopiec. Trzymał w prawej ręce skórzany neseser. Nie miałem kompletnie pomysłu na to co zrobić. Wymierzyłem więc w niego, a gdy spojrzał na mnie pewnym strzałem pozbawiłem go serca. Chłopak padł na schodach jak rażony piorunem.

- Żiiiaaaajebałłyyyy chłoffffccccaaaa - ryknął jeden z niedobitków usiłując unieść się na łokciach.

Drzwi do mieszkania otwarły się na oścież i na korytarz wypadło dwóch Meksykanów z Kałasznikowami. Nie czekałem na orszak powitalny. Nacisnąłem na spust dwukrotnie. Dwukrotnie kule trafiły w głowę i ściana przy schodach spłynęła krwią. Wpadłem do środka. Przerażony Charles siedział na blacie starodawnego biurka trzymając w dłoniach worek kokainy. Obok niego z rozdziawioną gębą stał wytatuowany osiłek.

- Panu już podziękujemy - powiedziałem mierząc do niego z lufy.

- Nie, błagam, nie zabijaj mnie - Latynos wyciągnął do mnie dłonie i ukląkł na prawe kolano. Po chwili miałem już w magazynku ostatnie dwie kule. Ta przebiła szyję dokładnie na środku, wyrywając w niej dziurę wielkości pięści. Mężczyzna padł przy Charlsie i charczał jak gotująca się zupa grochowa.

Odnośnik do komentarza

- Charles, Charles, Charles - pokręciłem zrezygnowany głową - co ty najlepszego wyprawiasz?

- To nie tak jak myślisz. Ja wszystko wyjaśnię.

- O to akurat się nie martwię. Wyjaśnisz wszystko i mi i Slayterowi.

- Nie, błagam, nie mów mu o tym. Przecież on mnie zabije. Zresztą - zrezygnowany spojrzał na powoli wchodzącego w stan agonii Meksykańca - El Pontono już zadba o to, bym długo nie pożył.

- To jest ich dwóch - ziewnąłem przeciągając się w najlepsze.

Usiadłem na szafce kuchennej i wyjąłem papierosa. Za oknem padał deszcz. Krople wody miarowo uderzały w pordzewiały parapet wprowadzając nas w melancholijny nastrój.

- Chcesz? - wysunąłem paczkę wprzód.

- Czego ode mnie oczekujesz Pawle?

- Powiedz mi gdzie znajdę Borysa?

- Nie wiem.

- Nie igraj ze mną, bo mi się jaja przekręcają. Pytam gdzie?

- Naprawdę nie wiem!

Wycelowałem lufę w jego prawe udo.

- Nie! Nie rób tego! El Pontono działa w porozumieniu z Olegiem Jancevem od dwóch lat! Stworzyli największy w Europie kanał przerzutowy heroiny i kokainy.

- Skąd ją biorą?

- Z jakiegoś kartelu kolumbijskiego, ale nie wiem dokładnie. Nigdy mnie to nie interesowało. No więc Ruscy i Meksykanie dogadali się co do pieniędzy, przez co ucierpiała Turcja.

- Taaa, widziałem jak Arif stracił rękę.

Charles spojrzał na mnie badawczo i zmrużył oczy. Wiedziałem o wiele więcej niż się spodziewał.

- No więc?

- Borys z tego co się orientuję nie przebywa na stałe w Londynie. To zbyt ryzykowne, bo szukają go Ciapaci, szuka go policja.

- Taaa ... jest poszukiwany listem gończym.

- Tego nie wiem. El Pontono wspominał, że w przyszłym miesiącu będą organizować jakąś większą transakcję. Mają zjechać się największe szychy i ...

- Nie nawijaj mi makaronu na uszy. Szychy zjechały się kilka miesięcy temu i doszło do krwawej jatki. Przecież Jancev rozjebał połowę głów rodzin mafijnych bez zmrużenia oka.

- Skąd wiesz że to Jancev? - Charles wstał z biurka. Jego twarz zbladła.

- Hhhhhoonnnn cieee zabijeeeee szszszkuuuuuurfffyysyynnuuu - charczał Meksykaniec. Chwyciłem kij od szczotki, podszedłem do umierającego i pewnym pchnięciem wbiłem mu trzonek w oczodół. Ciało drgało jeszcze przez chwilę, jak podłączone do prądu, po czym duch opuścił nas na zawsze.

- Zapytam po raz ostatni - gdzie mogę znaleźć Borysa?

- Nażryj się własnego gówna - odparł nonszalancko Anglik pokazując mi środkowy palec.

- Widzisz - wyjąłem z kieszeni dyktafon - mógłbym cię zabić jednym pociągnięciem za spust. Ale myślę, że i Slayter i ten pedofil k***a jego w dupę zapierdolona mać, zrobią to lepiej.

- Ty śmieciu. Nagrywałeś wszystko?!

Odwróciłem szybko broń w dłoni i kolbą rąbnąłem Charlsa w tył głowy. Ciało bezwładnie zwaliło się na ziemię, mocząc twarz w krwi i osoczu Latynosa.

 

 

W drugiej rundzie Pucharu Ligi Angielskiej zmierzyliśmy się z jakimś Aldershot. Nie miałem zielonego pojęcia co to za drużyna, skąd do nas przyjechała. Nie znałem żadnego piłkarza, działacza, nie słyszałem o nich nigdy przedtem i nigdy później. Byli ekipą widmo i tak też zagrali. Wyszliśmy w ustawieniu 1-3-2-2-1-2 i nie daliśmy rywalowi żadnych szans. Wyłączyłem z gry skrzydłowych. Pomocnicy klepali ją w środku pola, dokładnie i powoli.

Millwall 3:0 Aldershot

( Beckford 5; Grabban 62; Thiago 68 )

Widzów 6993.

Odnośnik do komentarza

Czarna satyna błyszczała w blasku perłowego księżyca, który ukradkiem zerkał na nasze ciała splecione w miłosnym uścisku. Zapach jej skóry, tak delikatnej jak płatek róży, zniewalał. Przy niej czułem się bezpieczny i potrzebny. Uwielbiałem gładzić jej policzki, odchylając kosmki włosów do tyłu. Przesuwać opuszkami palca po jej nagich piersiach, wpijać się w jej szyję i sunąć po niej w dół, miarowo i powoli. I z każdym centymetrem pragnąłem jej bardziej. Oplatała mnie rękoma i tuliła się jak miś koala. Była dla mnie melisą w ciężkich chwilach i kompresem uczuć, gdy potrzebowałem zrozumienia.

 

- Boję się, jak wychodzisz tak późno - szepnęła przykrywając się po szyję narzutą. Patrzyła na mnie z taką ufnością.

Uzbrojony po zęby położyłem się obok i przytuliłem jej smutną twarz do swojego serca. Trwaliśmy tak przez moment w zupełnym milczeniu. Była taka bezbronna, taka delikatna, taka moja. Chciałem być przy niej w tej chwili po stokroć bardziej niż kiedykolwiek.

- A jeśli ci się coś stanie? Nie przeżyję tego.

- Ciii - przystawiłem jej palec do ust - nawet tak nie myśl. Nic mi nie będzie Pati. Nic.

Kiedy wychodziłem z mieszkania Pati załkała. Odwróciłem się ostatni raz w jej stronę. Po jej policzkach płynął malutki strumyczek słonych łez.

- Ja cię ...

- Ja cię też - uśmiechnąłem się i wyszedłem na dwór.

 

Powietrze tej nocy było przesiąknięte zapachem trawy. Czułem nieprzyjemne mrowienie w kości ogonowej. Soki żołądkowe postanowiły zagrać w kręgle z synapsami. Drżałem jak galareta.

 

W parku północnym stała szara furgonetka z napisem "Security". W środku siedział Charles ze Slayterem. Naprzeciwko, po drugiej stronie, w czarnym Hyundaiu Sonata czekał Robinson i Cudlove. Usiadłem na płaskim kamieniu pod żywopłotem, rozejrzałem się po okolicy, czy ktoś mnie nie widzi i strzeliłem podsłuchem w stronę busa.

- A jeśli nie przyjadą?

- O czym Ty mówisz?

- No, jeśli zrobią nas w chuja?

- Jancev stracił już brata. Straci całą resztę.

- Wiesz jak zginął?

- Ten cały Loko go zastrzelił. Butcher mi mówił.

- Musimy się go pozbyć. Ponoć ma powiązania z Moskwą.

- Z Ruskimi? I poluje na Ruskich?

- Nie każdy jest patriotą jak Ty.

- Szszszsz jest czarny mercedes o numerach 1399. Skręcił właśnie w naszą stronę szszszsz.

- Charles, przyszykuj towar.

- Się robi szefie.

Spojrzałem w stronę zaparkowanej Sonaty. Cudlove, człowiek o twarzy Hanibala Lectera wysiadł z samochodu i złożył ręce na piersi. Mercedes zaparkował za tylnym zderzakiem auta. Ze środka wysiadło dwóch osiłków. Jeden podszedł do tylnych drzwi, otwarł je na oścież i na ulicy pojawił się jakiś starszy człowiek w kapeluszu i płaszczu do kolan. Był krępej budowy, miał kwadratową twarz i jasną karnacje.

Slayter wysiadł z furgonetki i przywitał mężczyznę ukłonem do pasa. Podszedł do czarnego Mercedesa, uniósł obie ręce w górę, a kierowca przeszukał jego ciuchy.

- Moje uszanowanie. Nareszcie się spotykamy.

- Nigdji bim nje pzipuszcział żie będziemy mjali takowąż pszyjęmnąść - odparł łamaną angielszczyzną.

- Może przejdźmy od razu do interesów?

- Nje pszyjechałym tutej bym rozmiawięł o kołbietych - zarechotał kaszląc po chwili.

- Haha, dobry żart. Masz poczucie humoru, hę? hę? - Slayter spojrzał na Charlesa, który kiwnął głową i sztucznie się zaśmiał.

- Miasz pyniądzy?

- Mam. Co do grosza. Charles?

Charles otwarł boczne drzwi furgonetki i moim oczom ukazała się paleta pieniędzy. Samochód był jeżdżącą bombą kasy. Banknoty były posegregowane i ułożone po sam sufit.

- Możesz przeliczyć.

- Wiążę cisz na słuwa. Lecz jaśli mnje oszukujesz, wydłubią Ci łoczym, obytnom joja i wyślom do żłony. A potym jom zyrżnom - zarechotał. Rechotali też kompani.

Poczułem chłodny dotyk na szyi i metaliczny dźwięk.

- Rączki - syknął ktoś za moimi plecami.

Powoli wstałem z ziemi i uniosłem obie ręce w górę.

- Nie odwracaj się. Idź - poczułem podeszwę na swoim udzie. Przyklękłem na moment i ruszyłem przed siebie.

- A ktuż Ty.

- To jest Loko - Slayter odszedł kilka kroków do tyłu spoglądając na mnie z pogardą.

Chciałem coś powiedzieć, ale strach paraliżował mi nie tylko nogi. Krew pulsowała w mojej głowie obijając się o uszy.

- Mamy cię skurwysynu - zaśmiał się Charles podchodząc do mnie - i co teraz powiesz?

Milczałem. Chłodna lufa pistoletu masująca mój kark skutecznie pozwalała mi zapomnieć, jak się składa zdania.

- Loko? Tyż Wowczuka znysz?

- Borys zadał ci pytanie skurwielu.

- Borys? - szepnąłem spoglądając na Rosjanina. Z bliska przypominał Jelcyna. Był tylko nieco grubszy i niższy. Prawy policzek szpeciła wielka, głęboka blizna. W uchu dyndał kolczyk z sierpem i młotem.

- Wowczuk już ni groźny - zaśmiał się - już njy. Chcysz złobaczyć? - kiwnął w stronę kierowcy. Osiłek podał mu czarny worek. Borys otwarł go przede mną, a ja zwymiotowałem. W środku była głowa mojego byłego przełożonego. Patrzyła na mnie z przerażeniem.

- Ni kszyczył - uśmiechnął się pogardliwie.

- Dobijemy tego targu, czy nie? - zdenerwowany Slayter podniesionym głosem spytał zgromadzonych.

Odpowiedzi nie było. Była tylko salwa z karabinu maszynowego, wystrzelona przez drugiego osiłka zza furgonetki. Slayter i Charles tańczyli przez moment faszerowani ołowiem. Ulica spłynęła krwią. Gdy upadli na ziemię osiłek podszedł do ciał, przystawił im lufy do głowy i dokończył asortyment magazynku swojego Uzi. Spojrzałem na przerażonego Robinsona i Cudlove'a. Nie zdążyli nawet mrugnąć powieką. Kilkadziesiąt kul rozerwało ich mięśnie w kilka sekund, obryzgując bordową krwią Sonatę.

- Zabirzich stont. A Ty wsiodyj. Pójdzim na przyjeżdżkę.

Poczułem jak włochata łapa zakłada mi na głowę czarny worek. Później uderzyłem w dach i straciłem przytomność.

Odnośnik do komentarza

Było mi zimno. Czułem, jak moje ciało spowiła gęsia skórka. Nie czułem natomiast palców. Tych u nóg i tych w dłoni.

- Szefie, on się chyba ruszył - zaskrzeczał jakiś głos.

- To gio łobydźźź - warknął Borys.

Kiedy otworzyłem powieki świat wirował dookoła mojej głowy. Zamazane kontury postaci powoli stawały się wyraźne. Wszystko było spowite jakąś dziwną mgłą, a w uszach piszczało i szumiało na przemian.

- Nasza śpiąca królewna jest już przytomna. Witamy - jakiś człowiek z wodogłowiem uniósł obie ręce w górę w geście triumfu.

Teraz dopiero zobaczyłem dlaczego nie czułem stóp. Były zatopione w cemencie, a ten wypełniał szczelnie starą, metalową miednicę, która kiedyś służyła do prania. Moje dłonie były ciasno związane żyłką rybacką, a ja siedziałem na drewnianym krześle ze skrzyżowanymi rękoma za plecami. Przede mną na betonowym murku siedział Borys w towarzystwie dwóch półmuzgów i kierowcy z wodogłowiem. Byliśmy w jakichś opuszczonych dokach. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo czułem smród smaru, wody, wodorostów i stęchlizny. Borys trzymał w ustach cygaro. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak Corleone, ale kiedy obraz wyostrzył się do normalnych kolorów i kształtów, przypominał zwykłego ruska. Obok, na schodach leżały moje ciuchy i buty. Dopiero teraz zauważyłem, że siedziałem w samych gaciach.

- Co? Pytasz co z tym zrobimy? - Mężczyzna chwycił prawy but w obie dłonie - no, jak na mój gust - spojrzał na beton - nie będą ci już potrzebne.

- Taaaa, ciynszki mysz to żywłot - zarechotał Borys.

- Czego wy ode mnie chcecie? Przecież nic złego wam nie zrobiłem.

- A kto zamordował mojego brata?

Zza moich pleców wyszedł Oleg. Schylił się, przystawił twarz do mojego ucha i rzekł :

- Ty zabiłeś mi brata, ja zabiję ciebie. To chyba uczciwy interes, prawda?

- Twój brat sam się pchał do piachu!! - krzyczałem szarpiąc całym krzesłem.

- Jak połamiesz fotel, to będziesz siedział w powietrzu.

- Hahaha, nja Młałyyysza - wtórował rusek.

- No, dosyć tej ceremonii pożegnania. Panowie, no to chlup! - Jancew wydał rozkaz osiłkom.

Po chwili byłem już w powietrzu. Betonowe buty były tak ciężkie, że czułem jak pękają mi stawy w kolanach. Nieśli mnie niespokojnym, chwiejnym krokiem nad sam brzeg.

- Pozdrów ode mnie krewnych. Masz jakieś ostatnie życzenie?

- Tak. Możesz pocałować mnie w dupsko skurwysynu. Ale zanim to zrobisz, w prawej kieszeni mojej marynarki mam dyktafon. Przesłuchaj taśmę.

Jancev zmrużył oczy.

- Po co mi to mówisz?

- Po prostu, zrób to.

Po chwili w powietrze wzbił się dialog mój i Charlesa. Ruscy słuchali z przejęciem, jak wierni na kazaniu w kościele, a ja modliłem się do Boga, by mnie nie zabijali.

- Ojcze nasz, któryś jest w niebie. Święć się imię Twoje. Przyjdź królestwo Twoje. Bądź wola Twoja ...

- Skiąnd to myasz ?

- ... chleba naszego powszedniego ...

- Nie słyszałeś o co cię spytał? Skąd to masz?

- Ten drugi głos to ja.

- A więc to w taki sposób Meksykańce pierdolone kontrolowały nasze kanały przerzutowe. Widzisz? Mówiłem Ci k***a, że coś mi tu śmierdzi. Mówiłem! Ale Ty nie, Ty jak zwykle jesteś ponad to wszystko k***a! - zdenerwowany Jancev cisnął o ziemię swój biały beret ze znaczkiem nike - Ty zawsze jesteś najważniejszy i najmądrzejszy. A potem to ja chodzę z tym gównem na podeszwie!

- Waaaaż słuwa młodzieńcze, pókji jystem dłobry - odparł zdenerwowany rusek wstając z miejsca - cuś cji sje pomłyliło chłyba.

Reszty słów już nie dosłyszałem. Zerwał się silny wiatr. Spojrzałem po raz ostatni w gwiaździste niebo.

- Ja też cię kocham Pati ...

Po suchym policzku spłynęła łza.

Ostatnie słowa zatonęły razem z moim ciałem w rzecznej otchłani.

Opadając na samo dno delektowałem się ostatnim oddechem. Przed oczami przemknęło mi całe życie. Widziałem moją uśmiechniętą mamę. Trzymała ojca za rękę i śmiała się radośnie, kołysząc splotem dłoni. Po chwili stała przy mnie Pati, mój dziadek i najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. A potem obraz sawanny powoli się rozmazał.

A mi głowa eksplodowała od ciśnienia.

I płuco zaczerpnęło ze źródła dokowej cieczy.

 

... i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego amen ...

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

- CZY KTOŚ MNIE SŁYSZY ?! - krzyczałem wyciągając przed siebie ręce. Ciemność jaka mnie otaczała była gęsta jak smoła. Pachniało świeżo skoszoną trawą, a w oddali słychać było śpiew skowronka. Było mi zimno i byłem nagi, tak, jak mnie Pan Bóg stworzył. Kroczyłem niepewnie przed siebie, wyciągając ręce by nie wpaść na coś, lub na kogoś.

- CZY JEST TU KTOŚ?!!

Moje głoski odbijały się od ścian, lawirując w powietrzu i ginęły gdzieś daleko, w czarnej otchłani. Krok do przodu, dłoń, krok, dłoń. Słyszałem swój oddech i bicie serca.

- POMOCY!! - krzyczałem usiłując dostrzec jakieś kontury w egipskich ciemnościach. Nagle coś mnie uderzyło w prawą łydkę. Chwyciłem się odruchowo za nogę. Poczułem gorący oddech na plecach. Instynktownie uderzyłem prawym sierpowym. Niestety, cios trafił w powietrze. Serce biło szybciej, a oddech stawał się płytki. Nabierałem powietrza w płuca.

- Ggggdzieeee byyyyłeeeeeeeś? Coooo robiiiiiłeeeeeś? Czeeeeeeemu tutaj jeeeesteeeeś? - zaskrzeczał przeraźliwie jakiś głos. Po plecach przebiegły mi ciarki. Naprężyłem ochoczo mięśnie czekając na zadanie ciosu.

- Kto tu jest? Gdzie jesteś?

- Kiiiiimmmm jeesteeeeśśśśś cooooo robbiiiiiiisszzzz?

- Pokaż się skurwysynu! - po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Wyciągałem ręce dookoła, obracając się w ogół własnej osi. Ale nie widziałem nic. Nic, prócz gęstej, czarnej farby, która zalepiała mi oczy.

- JJeeeestemmmm Lucyfeeerrrrrrrr - zaskrzeczał mi za prawym uchem. Uderzyłem z całej siły z łokcia, ale ponownie cios był chybiony.

- Przestań sobie robić ze mnie jaja, bo nie ręczę za siebie!

- Luuuucyyyfereeeerrrrrr a Ty jesteeeśśś w moim króleeestwieeeee - dźwięk jaki wydobywała ta istota przypominał dźwięk otwierania starych drzwi.

- Nie wiem skąd się tutaj wziąłem. Pomóż mi stąd odejść!! - krzyczałem przyspieszając kroku.

- hahahahahaha - echo szyderczego śmiechu odbijało się przez kilkanaście sekund dookoła.

Nagle ciemność rozrzedziła się i dostrzegłem parę czerwonych, wielkich ślepi wlepiających we mnie wzrok.

- Luuucyfeeeerrrrr pokażeeee Ciiii gdzie będziesz mieszkaaaaałłłłł - coś chwyciło mnie za przegub i szarpnęło do przodu. Upadłem na kolana. Próbowałem się podnieść, ale coś bardzo silnego pociągnęło mnie i sunąłem bezwładnie ciałem po ostrych jak brzytwa kamieniach. Śmierdziało spalenizną i pieczonym mięsem. Śpiew skowronka zamienił się w wołanie o pomoc. Tysiące gardeł krzyczało pode mną " Pomocy. Wybacz nam Boże Ojcze Wszechmogący ". Kamienie gadają? - pomyślałem usiłując wstać na nogi. Nagle piorun przeciął powietrze i moja rzeczywistość zajaśniała. Byłem w jakiejś wielkiej, czarnej jaskini. Z ogromnych kraterów znajdujących się pod sufitem spływała gęsta lawa. Śmierdziało siarką. Chwyciłem się najbliższego kamienia i wstałem. Z ziemi wystawały ludzkie twarze, pokiereszowane, z połamanymi nosami, policzkami, z wgniecionym czołem. Każdy mój krok był krokiem po czyjejś facjacie. Deptałem grubych, chudych, pięknych i takich z wydłubanymi oczami. Jedni płakali, inni śmiali się wykrzykując radośnie, jeszcze inni zaciskali zęby, gdy miałem na nich stanąć. Lawa z kraterów spływała powoli na ciała przywiązane drutem kolczastym do betonowych kołków.

- Czy ja jestem w piekle? - powiedziałem na głos. W tym momencie już mnie nikt nie trzymał. Wstałem na równe nogi. Z moich pokiereszowanych nóg spływały strużki krwi.

- Módl się za nas, błagam - załkał jakiś młody chłopiec pod moją stopą.

- Za niego nie. To pedofil. Módl się za nas! - zaryczała starsza pani pokazując mu język.

- Milcz morderczyni dzieci. Jesteś tu gdzie być powinnaś szmato! Módl się za nas młody człowieku!

Spojrzałem w górę. Pomiędzy kraterami wisiały metalowe haki, zakończone kotwicą. Dyndały na nich ciała ludzi, którzy machali rękoma i nogami, a z ich wnętrzności wypadały jelita. Zatapiane lawą ciała wyciągały ochoczo ręce w górę, pożerając wnętrzności wiszących. Kroczyłem dalej, uważając, by nie zmiażdżyć komuś nosa. Przy betonowych schodach stał starzec trzymający w dłoni tasak. Przed nim stała długa kolejka skrępowanych linami ludzi. Każdy kładł głowę na kowadle, a starzec tasakiem wycinał im odpowiednio - oczy, nos, uszy.

- Obrzydlistwo - syknąłem skręcając w prawo.

W czarnym kotle coś bulgotało. Wolałem nie sprawdzać co się tam gotuje, lecz kiedy minąłem naczynie trafiłem do jasnego pomieszczenia. Przede mną leżały trzy kobiety. Nad nimi stało kilkunastu mnichów, a każdy z nich trzymał w dłoni piłę. Kobiety darły się w niebo głosy. Po chwili mnisi chwycili je za ręce i nogi, a jeden zaczął powoli odcinać każdy członek ciała - stopę, łydkę, udo, pierś. Odcięte kawałki wyrzucał za siebie, a tam zjadały je ratlerki.

- Ja pierdolę, ale mam fazę - przetarłem oczy pięściami.

Przeszedłem obok na palcach i zamknąłem za sobą drzwi. W drugim pomieszczeniu było wielkie łoże, na którym leżały młode, nagie dziewczęta. Przy łożu stała kanapa, na której siedziało kilku nagich, młodych chłopców. Do środka wszedł brodaty, gruby mężczyzna, ubrany w skórzaną kurtkę i skórzane spodnie. Wskazał palcem na blondyna i na małą brunetkę.

- To moja siostra! - krzyknął chłopak wstają z miejsca.

Mężczyzna chwycił za pokrwawiony topór i uniósł go w górę. Zapłakany chłopiec musiał uprawiać seks z własną siostrą, a cała reszta przyglądała się temu w milczeniu. Po zakończeniu aktu mężczyzna wskazał na rudzielca kulącego się w kącie. Chłopak usiadł na krawędzi łóżka.

- Ty - syknął w stronę dobrze zbudowanego szatyna.

- Jego? Przecież to mój brat!

Po chwili brat posuwał brata, a brodaty mężczyzna spoglądał na wszystko ze stoickim spokojem.

Przeszedłem obok niezauważony i otworzyłem kolejne drzwi. Tutaj poczułem wilgoć. Wszedłem do groty skalnej. Przede mną rozpościerał się widok na wielkie jezioro.

- Jak tu pięknie - pomyślałem maczając stopę w krystalicznie czyste wodzie. Nagle pozornie spokojna tafla zapieniła się i do mojej stopy podpłynęło stado ryb. Odskoczyłem do tyłu przerażony. Zauważyłem most zwodzony, który prowadził do lasu, rosnącego na skałach, z których spadał wodospad. Powolnym krokiem ruszyłem przed siebie. W dole, przy brzegu było molo. Na nim siedziało kilka osób. Jedni się opalali, inni pili piwo, jeszcze inni pompowali materace. Po rozmowie zrozumiałem, że to rodzina, bo dzieci krzyczały do mężczyzn wujek, a do starszej pani babciu. Przykucnąłem na moście by delektować się przez moment sielankowością. Zza krzaków wyskoczył wielki niedźwiedź i na moich oczach rozszarpał małą dziewczynkę lepiącą babki z piasku. Ruszył z impetem na chłopca, który z przerażeniem próbował się wdrapać na molo. Po chwili na piasku leżało jego ciało rozszarpane na strzępy. Ludzie wskoczyli do wody by ratować swe życie, ale w wodzie były piranie. Umierali w ogromnym bólu, gdy ich ciała rozszarpywało na kawałeczki dziesiątki małych rybek. A wszystkiemu z okna bambusowego domku przyglądał się młody, czarnoskóry chłopak, z przyklejoną, zapłakaną twarzą do szyby.

- Masakra - spojrzałem na mojego zlfaczałego kutasa, który dyndał na wietrze.

Po przejściu lasu dotarłem do wielkich, drewnianych drzwi z kołatkami. Pchnąłem je z całych sił i wszedłem do środka.

Na skórzanej sofie siedział mężczyzna odziany w garnitur. W lewej dłoni trzymał tlące się cygaro. Spoglądał za okno. Obok sofy, na drewnianym krześle siedział starzec. Jego ręce trzymało dwóch osiłków. Po chwili jeden z nich wyjął z kieszeni nóż, położył jego dłoń na blacie i rzekł :

- Byłeś bardzo niegrzecznym biznesmenem za życia - po tych słowach odciął mu jeden palec. Po chwili zrobił to samo z drugim, trzecim, i z kolejnym, a na koniec obciął mu całą dłoń. Nim zdążyłem przejść obok dłoń i palce odrosły i sytuacja powtarzała się bez końca.

Nagle ktoś zgasił światło. Poczułem zapach kwiatów, szum fal docierających do gorącego, piaszczystego brzegu.

- Raz!!

Krzyknął ktoś w oddali, a niebo przeszył potężny piorun. Poczułem, jak ktoś wbija mi sztylet w plecy i zaryczałem klękając.

- Jeeesteemmmm Luuuuucyyfeerrrrrrrr - ciepły, śmierdzący siarką oddech za moim prawym barkiem był nie do zniesienia.

- Dwa !!

Kolejny piorun przeciął niebo. Odwróciłem głowę i zobaczyłem potwora, który wlepiał we mnie czerwone ślepia. Jego kły były wielkości moich rąk. Z paszczy buchał mu czarny dym, a ze łba wyrastały dwa szpiczaste rogi. Jego dłonie były uzbrojone w długie, czarne, pozakręcane paznokcie. Był mojego wzrostu, kosmaty, brudny od sadzy.

- Trzy!!

- Luuucyyffeeerrrrr.

- Cztery!!

Poczułem uderzenie czymś twardym. Padłem na ziemię. Bestia chwyciła mnie za kark i zatopiła w nim zęby. Poczułem jak moje kości pękają pod naciskiem szczęk. Nie mogłem wykrztusić ani słowa. Zesrałem się z bólu. W powietrze uniosła się nieprzyjemna woń gówna.

- Pięć! Mamy go!! MAMY GO!!

Wielki, głośny piorun przeciął niebo. W głowie huczało mi od uderzenia. Czułem smród gówna, ale nie czułem już nic na swoim karku. Uniosłem rękę w górę i pomacałem zakrwawione miejsce. Po ugryzieniu nie było śladu. Próbowałem otworzyć oczy, ale przeraźliwie białe światło cięło moje źrenice na wskroś, jak rycerz swego rywala w walce o niewiastę.

- MAMY GO!! Siostro, dawkę glukozy! Panie Pawle, słyszy mnie pan? Panie Pawle?

Ktoś bezlitośnie okładał mnie otwartą dłonią po policzkach. Czułem zapach chloru. Chloru i gówna. Zebrałem się w sobie, otwarłem oczy i chwyciłem plaskającą dłoń.

- On żyje! Boże, udało się!

- Gdzie ja jestem? - spytałem zdziwiony. Byłem pewien, że trafiłem do kolejnego pomieszczenia w piekle.

- Pawle, nie poznajesz mnie? Byłeś w śpiączce. To ja ...

Odnośnik do komentarza

Dzięki. Staram się :eusa_boohoo:

-------------------------------------

 

Dźwięk jarzeniówki bzyczącej pod sufitem przypominał dźwięk komara pikującego w moją twarz, w momencie w którym usypiałem. Za każdym razem kiedy otwierałem oczy, widziałem szarą salę z telewizorem na monety, który błagalnym wzrokiem wysuwał w moją stronę otwór na bilon. Po korytarzu spacerowały siostry, jeździły wózki inwalidzkie, wędrowali starzy ludzie ciągnąc za sobą jak flaki kroplówki. I do tego śmierdziało sterylnością, gumą i chlorem. Czasami w powietrze wzbijał się zapach jedzenia, ale gdy ten zapach zatrzymywał się przede mną w towarzystwie obleśnej kucharki, jedyne na co miałem ochotę to zrzygać się na talerz. I kiedy właśnie zabierałem się za gromadzenie kwasów żołądkowych w przełyku, mój gejzer powstrzymało wejście do sali jakiegoś mężczyzny.

- Cześć szefie! - jego dziarski ton sprawił, że poczułem zakłopotanie.

- No już, niech pani zabiera tę breję i idzie karmić innych - poklepał kucharkę po plecach i zamknął za nią drzwi - dawno się nie widzieliśmy co?

- Kim jesteś? - spytałem usiłując przywołać w pamięci obraz jego twarzy.

- Amnezja pośpiączkowa. Ordynator ostrzegał mnie, że będziesz powoli wracał do formy. Pamięć wróci ci w przeciągu kilku dni. To ja, Adam Danch - mężczyzna wyszczerzył śnieżnobiałe zęby i poklepał mnie po udzie - a Ty jesteś moim trenerem.

Cewka moczowa wbita w mojego kutasa zapiekła, gdy poruszyłem nogą. Podniosłem kołdrę do góry. Miałem na fiucie zawinięty opatrunek. Zupełnie tak, jak by mnie ktoś obrzezał.

- Daliśmy z chłopakami czadu w tym sezonie, no nie?

- Nie mam zielonego pojęcia o czym do mnie traktujesz. Z jakimi chłopakami?

- Stary - Danch podsunął się do mnie - jesteś trenerem Millwall, trenerem piłki nożnej. Byłeś w śpiączce. Pod Twoją nieobecność sprawami klubu zajmował się Colin West, twój wierny asystent.

- Ja trenerem? Wolne żarty. Chyba się z kutasem na mózgi zamieniłeś - zarechotałem zdziwiony, że przyszła mi do głowy tak wspaniała metafora.

- Jutro zabieramy cię do domu. Przyjadę tutaj o dziesiątej rano, zaraz po obchodzie. Ordynator powiedział, że lepiej będzie, jak zaczniesz się otaczać ludźmi których znasz. Pamięć ci wróci, staniesz na nogi. Niebawem gramy w europejskich pucharach! - Danch klasnął w dłonie i wstał z miejsca - mówię ci, jak dojebaliśmy w tym sezonie. Piszą o nas na całym świecie!

- Kto?

- No jak to kto? Prasa! Stancu jest na ustach każdego kibica. To był strzał w dziesiątkę. Le Tallec, Stancu, De Gea ...

- ... zaraz zaraz. Kim są Ci ludzie?

- No, to są nasze transfery. A zresztą, co ja Ci będę opowiadał. Jutro pogadamy. Masz tutaj - Danch położył mi reklamówkę ze słodyczami - trochę prezentów na osłodę. Jak staniesz na nogi zamówimy jakieś cipeczki, wypijemy Whisky i wciągniemy trochę koksu. Musisz stanąć na nogi szefie i moja w tym głowa, żeby tak się stało!

- To jutro będziesz?

- Z Westem. I chyba wezmę też Kubę Wawrzyniaka. Miał ze mną wpaść dzisiaj, ale niestety, popił wczoraj i pewnie jeszcze śpi. No, to do zobaczycha. Aha, zapomniałbym. Tu masz kilka gazet - położył mi obok reklamówki stos makulatury - tu dziennik, tu świerszczyk, tu ... no, to jutro będę!

Kiedy wyszedł przetarłem oczy ze zdumienia i podciągnąłem się na rękach, opierając tylną część głowy o ścianę. Kutas nadal nie dawał znaków życia, a plastikowy woreczek ukryty pod kołdrą co rusz zapełniał się moim moczem. Zerwałem sreberko z czekolady i zatopiłem w niej zęby. Odkręciłem butelkę pepsi i wlałem w siebie odrobinę ambrozji bogów. A później, poprawiając kołdrę rozpocząłem wertowanie prasy. Im więcej czytałem, tym szerzej otwierałem gębę.

 

" Millwall w tym sezonie zaskakuje samych siebie. Po zwycięstwie nad Manchesterem United trener Colin West zapowiedział triumf w Pucharze EURO. Czy tak się stanie? "

 

" Millwall przymierza się do sprowadzenia po sezonie kilku głośnych nazwisk. Chęć gry w piątej drużynie ekstraklasy angielskiej zgłaszały takie tuzy jak Carlos Tevez i Lukas Podolski. Czy klub stać na pozyskanie takich piłkarzy? "

 

- Nieładnie tak podjadać. Czy ordynator nie mówił panu, że trzeba trzymać ścisłą dietę?

Do sali weszła ciemnowłosa, szczupła dziewczyna odziana w biały uniform. Po słownej reprymendzie zamknęła za sobą drzwi, zasunęła skobelek i usiadła na łóżku.

- Co pan tam czyta? Aaa to pan jest tym trenerem?

- Ja o niczym nie wiem.

- Ja też nie - wzruszyła ramionami odchylając kołdrę - muszę panu zmienić tą rurkę - chwyciła w swą drobną dłoń moją męskość, drugą szarpnęła za plastikową rurkę i na prześcieradło poleciało kilka kropel.

- Będzie trzeba go umyć - schyliła się i spod łóżka wyjęła miskę z wodą. Odwinęła opatrunek, zamoczyła dłoń w wodzie i okrężnymi ruchami zaczęła mnie czyścić. A ja ze slfaczałym kutasem byłem tak fajny, jak twój ojciec na dyskotece.

Odnośnik do komentarza

Wstrzymałem oddech i ostatkiem sił podciągnąłem się na rękach, sadzając pośladki na krawędzi łóżka. Odrętwiałe nogi zrzuciłem na ziemię tak, by podyndały sobie radośnie, przywracając normalne krążenie krwi. Wyrzuciłem ręce w górę, wciągnąłem haust powietrza i uruchomiłem pilotem telewizor. W wiadomościach podawali właśnie, że w katastrofie kolejowej zginęło kilkanaście osób, że premier Wielkiej Brytanii ujawnił swą prawdziwą orientację seksualną, oraz, że w popularnej margarynie naukowcy odkryli śladowe ilości ludzkiego nasienia.

 

- Pan sobie życzył pierś kurczaka w śliwkach? - spytała pulchna kucharka z papierowym sombrero na łepetynie. Wchodząc tyłem do mojej sali przypominała nadąsanego hipopotama, który właśnie próbował znaleźć miejsce do złożenia kału.

- Pierś z kurczaka w śliwkach, zieloną herbatę, a na deser ptysia i czekoladowe cukierki - zadarłem nosa udając, że nie zwracam uwagi na nadjeżdżający, ludzki czołg.

- Proszę. Oto królewski obiad dla królewskiego gościa - zaskrzeczała starucha kładąc na szpitalnej szafce parujące talerze.

- A herbata?

- A herbatę to sobie pan sam zaparz. Tu masz pan kubek, tu flaka, tu czajnik.

- Ave - pożegnałem ją, gdy zamykała drzwi.

 

Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem, gdy Moda na Sukces zbliżała się do ostatnich minut emisji, zawitał w mych skromnych progach Colin West. Powoli powracała mi pamięć, ale niestety nie potrafiłem jeszcze w niej odszukać obrazu mojego asystenta, toteż potraktowałem go na początku jak kolejnego kibica, który przywędrował tu po autograf.

- Czego?

- Witaj Pawle. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że cię widzę.

- No nie wiem.

- Kopę lat. To znaczy, jak mam być dokładny, prawie dwa lata.

- Dla kogo ta dedykacja?

- ?

- O, jesteś już - Danch wparował do środka z Wawrzyniakiem. Jeden trzymał w rękach notebooka, drugi rzutnik. West przysunął im krzesła do mojego łoża, mi poprawił poduszkę i pomógł wygodnie oprzeć się o nią, po czym wystrzelili jakieś slajdy na ścianę.

 

- Szefie - podczas twojej nieobecności zostałem poproszony o pokierowanie drużyną. Awansowaliśmy do pierwszej ligi, więc potrzebowaliśmy kilku znaczących wzmocnień. Pierwszy sezon był w kratkę. Raz wygrywaliśmy, raz przegrywaliśmy z kretesem. Na nasze szczęście w fenomenalnej dyspozycji był Pericard i to głównie dzięki niemu zdołaliśmy zająć ostatnie miejsce premiujące nas do Europejskich Pucharów.

- Co prawda był to tylko Puchar Lata - wtrącił Danch.

- Ale i tak udało się nam osiągnąć to, czego nie udało się osiągnąć nikomu przedtem. Rzuć okiem na tabelę.

- Po zakończeniu sezonu dostałem od zarządu zadanie - pozyskać nowych piłkarzy, którzy załataliby poszczególne dziury w formacjach. A jak zauważyłeś, w defensywie mieliśmy ich sporo.

- Nie czekając na ofensywę rywali - Danch klasnął w dłonie pocierając po chwili ich wewnętrzną stroną o spodnie - zakontraktowaliśmy następujących piłkarzy:

 

1. Damien Le Tallec - przywędrował do nas Borussi Dortmund za darmo.

 

2. Anthony Le Tallec - podobnie jak brat przybył za darmo, z Le Mans.

 

3. Darron Gibson - po raz kolejny wypożyczyliśmy go z Manchesteru.

 

4. Bogdan Stancu - rumuński napastnik przybył do nas za 7.25 miliona z CFR Cluj.

 

5. Gabriel Tamas - za 11 milionów sprzedało nam go Auxerre.

 

6. David De Gea - Getafe sprzedało nam go za 7.25 miliona.

 

7. Grzegorz Krychowiak - pozyskany z wolnego transferu. Był bez klubu.

 

Z drużyną pożegnało się mnóstwo grajków, między innymi Bakayoko, Noone, czy Ali Fuseini. Łącznie na zakup nowych piłkarzy wydaliśmy 25.5 miliona, co stanowi rekord klubowy.

 

- O k***a - moja odpowiedź, jak przystało na Polaka, odzwierciedlała w zupełności stan mojego ducha.

Odnośnik do komentarza

W przeddzień meczu z Arsenalem w półfinale Pucharu Europy ordynator nareszcie pozwolił mi spakować manatki i wrócić do domu. Nie chodziłem jeszcze o własnych siłach, ale uzbrojony w silne ramiona Polaków miałem ochotę przejść ze szpitala do domu na pieszo. Problem nie polegał tylko na kondycji. Ja po prostu nie wiedziałem gdzie mieszkam. I chociaż pamięć powoli wracała do normalności, gdy przekroczyłem próg mojego mieszkania nie miałem zielonego pojęcia gdzie jestem. Czarna, satynowa pościel wyścielająca ogromne łoże wyglądała jak by była jeszcze nieużywana. Bukiet świeżo ściętych kwiatów pachniał w wazonie stojącym na parapecie. Wszystko było takie czyste, takie nowe, takie świeże. Jak z filmu, jak z reklamy jakiegoś detergentu, czy pasty do zębów. Tylko ja i moje mieszkanie. No i jeszcze dwóch Polaków przekomarzających się o to kto będzie grał w pierwszym składzie w meczu.

 

Jeszcze tego samego dnia przewertowałem stos notatek sporządzanych przez Westa podczas mojej nieobecności. Jak się okazało, do klubu dołączyło kilku znakomitych szkoleniowców :

 

1. Jose Francisco Vallejo został naszym trenerem siłowym.

 

2. Karel Malis zatrudniony został jako fizjoterapeuta.

 

3. Bruno Martini został trenerem bramkarzy.

 

4. Fulvio Fiorin zatrudniony został jako trener.

 

5. Paul McGuinness kupiony z Manchesteru United i zatrudniony jako trener.

Odnośnik do komentarza

Dwa półfinałowe mecze z Arsenalem zagraliśmy na bardzo dobrym poziomie. 28 kwietnia na The Den, w towarzystwie ponad 30 tysięcy kibiców pokonaliśmy faworyzowanych Kanonierów aż 2:0, co było sporym zaskoczeniem dla każdego. W rewanżu, na Emirates 60 tysięcy fanów zobaczyło naszą koncertową grę. Dwie bramki dla Arsenalu zdobył Eduardo. Dla nas strzelali kolejno Le Tallec 2x i Gibson 1x. Pokonaliśmy ekipę Wengera w bardzo dobrym stylu 2:3

 

Finał Pucharu Europy odbył się na St. Mary's Stadium w Southampton. Arbitrem głównym tego spotkania był pan Graham Millar, a kasy biletowe sprzedały grubo ponad 32 tysiące bilecików ( o połowę mniej niż w meczu o półfinał ).

Do gry desygnowałem następujący skład :

 

De Gea

Wawrzyniak - Robinson - Tamas - Gebre Selassie

Carvalho - Danch - Gibson - Le Tallec

Pericard - Stancu

 

Zagraliśmy bardzo ofensywnie, co znalazło swe odzwierciedlenie w wyniku. Nie przygotowywałem się specjalnie do tego spotkania. Doszedłem do wniosku, że sam fakt zaistnienia Millwall na arenie międzynarodowej był już sporym osiągnięciem. Ustawiłem taktykę na ofensywną, nakazałem grę skrzydłami, Perciard i Stancu mieli cofać się do środka po piłkę. Środkowi pomocnicy mieli uderzać z dystansu, środkowi obrońcy dostali zadanie ultradefensywne, zaś skrzydłowi mieli włączać się do akcji ofensywnych.

 

POKONALIŚMY W FINALE PUCHARU EUROPY TOTTENHAM 2:0

 

-------------------------------

 

Analizując samą grę, czyli kilka słów od Loczka ;

 

Na początku mojej przygody z Millwall byłem szczęśliwy, że wygrywałem i remisowałem mecze w trzeciej lidze angielskiej. Z czasem, jak to miało również miejsce w karierze " W pogoni za En ", zauważyłem, ze odpowiednie ustawienie dobrych piłkarzy daje mi samograja.

Awansowanie z sezonu na sezon do wyższej klasy rozgrywkowej nie jest wcale trudnym zadaniem.

A szkoda, bo pierwotnie zakładałem sobie, że pociągnę tę karierę jeszcze kilka lat.

Celowo umieściłem bohatera w śpiączce, by zagrać jeden sezon bez opisywania perypetii życiowych na forum.

I efekt jest taki, że zdobyłem Puchar Uefa, zwany Pucharem Euro. A Millwall stało się samograjem. Nudzi mi naciskanie przycisku " dalej " i czekanie na kolejne zwycięstwo.

 

Niniejszym pragnę oświadczyć, że moja kariera w Millwall dobiegła końca.

Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy czytali moje wypociny.

Może jeszcze się spotkamy.

 

Pozdrawiam.

 

Paweł Miśkiewicz

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...