Skocz do zawartości

Kajdany z ołowiu


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Usiadłem gołym tyłkiem na lodowatym, drewnianym krześle i uruchomiłem system w komputerze. Za oknem padał deszcz. Był czwartek, czyli dzień który przeznaczałem najczęściej na odnowę biologiczną. Przez ekran przeleciał samolocik, głośnik zafurczał i na monitorze wyświetliła się nowa wiadomość.

" W czwartek, o północy, przy Trafalgar Skwer odbędzie się zjazd największych szych z Wielkiej Brytanii. Będzie tam jednooki Smith, Szalony John i Ernesto, ale jest też wielce prawdopodobne, że odwiedzi ich sam Borys. Turcy szykują zamach na całą trójkę. Z potwierdzonych źródeł wiem, że będzie tam i Wowczuk ze swoją świtą. Uważaj na siebie ".

Przetarłem oczy ze zdumienia i wsunąłem na stopy skarpetki. Jeśli to wszystko prawda, będę miał ich jak na talerzu. Całą śmietankę gangsterów w jednym miejscu. Kazulov nigdy się nie mylił. Każdą informację, którą mi przekazywał, sprawdzał po kilka razy. Musiałem więc działać.

Po zakończonym treningu pojechałem prosto do domu. Wyjąłem spod łóżka walizkę ze snajperką, zacisnąłem pas z kaburą na piersi. Chłodna stal wojskowego noża zabłyszczała w blasku lampy oświetlającej pokój. Wsunąłem go w nogawkę, w pochwę zaciśniętą przy stopie. Jeszcze noktowizor, aparat i zestaw z podsłuchem. Ogarnąłem mieszkanie wzrokiem, ściągnąłem ostatnie dwa dymki z dogasającego papierosa i wyszedłem na dwór.

Krople deszczu jak by na moment usnęły. Przebiegłem na drugą stronę i wsiadłem do samochodu. Silnik zaryczał złowrogo. Ruszyłem z piskiem opon przed siebie.

Odnośnik do komentarza

Pati chwyciła miotłę w dłoń i zaczęła ścierać kurze z sufitu. Nuciła przy tym tupiąc nóżką do rytmu. Lubiła czystość, a ja byłem mistrzem w robieniu burdelu. Śmiała się, że potrafiłbym zrobić bałagan z małego pudełka zapałek. Chwyciła zakorkowaną butelkę wina, zębami otworzyła ją i mocnym haustem wciągnęła sporą dawkę sfermentowanych owoców. Teraz przyszedł czas na kwiatki. Nalała do konewki wodę, dodała nawozu i skakała jak nimfa pomiędzy meblami, na jednej nóżce wlewając ciecz do donic.

 

Mknąłem jak oszalały, na złamanie karku, łamiąc wszystkie obowiązujące przepisy. Przejeżdżałem na czerwonym, wyprzedzałem na przejściu dla pieszych, a przerażonych własnym wkurwieniem kierowców częstowałem soczystym - Fuck You! I kiedy dotarłem na parking przy Trafalgar Square wskazówki powoli docierały do północy. Zgasiłem światła, przetarłem chusteczką czoło i wysiadłem. Na dworze piździło jak w Kieleckim. Przytrzymałem czapkę z daszkiem dłonią i wszedłem do budynku znajdującego się dokładnie naprzeciwko Restauracji " Bombaj ". Wchodząc po schodach na dach raz po raz uderzałem krawędzią walizki o kraty.

 

Wyjęła z piekarnika parujące ciasto. Wiedziała, ze lubię sernik. A że nie cierpiała bakalii, piekła go pół na pół. I zawsze moja połowa była większa. Jeszcze tylko kilka ruchów młynkiem i cukier będzie starty na proszek. Polizała koniuszki palców sprawdzając zawartość cukru w cukrze, uśmiechnęła się do siebie pod nosem marszcząc czoło. Pokrojone ciasto ułożyła w zgrabną piramidkę i postawiła je na blacie, tuż przy stojaku na noże.

 

Założyłem na uszy słuchawki i wycelowałem laserem w wielkie, drewniane okno, oddzielające ulicę od wnętrza ekskluzywnej jadalni. Na zewnątrz aż roiło się od różnej maści podejrzanych typów, nazywanych przez starszyznę marginesem społecznym. Była tu z całą pewnością cała śmietanka towarzyska posyłaczy do piekieł. O dziwo, Włosi, Ruscy, Anglicy i Turcy nie wchodzili sobie w drogę, dzierżąc kawałek parkingu przy swoich samochodach. Nagrywałem wszystko, każdy szmer i każdy dialog. Na samym początku nie działo się zupełnie nic. Słyszałem tylko kelnerów, kelnerki i hałas przejeżdżających samochodów. A w powietrzu unosił się zapach deszczu.

 

Wyjęła z lodówki kompot z rabarbaru i nalała go do szklanek uprzednio odpowiednio udekorowanych. Sokiem z cytryny oblała krawędzie szkła, a później palcami naniosła cukier na ten sok. Wsadziła rurkę do środka, palmę, dolała kilka kropel syropu z imbiru i wstawiła szklanki do lodówki, tuż obok sałatki z warzyw.

 

Zaczął wiać wiatr. Kurz pędził w przestworzach wpadając akurat w najmniejsze szczeliny moich powiek. Przecierałem załzawione oczy pięścią i kląłem jak szewc. Schyliłem się, skuliłem i odpaliłem papierosa. Zacisnąłem dłoń na laserze i wtedy usłyszałem pierwsze słowa, które były warte nagrywania :

 

- Arif czeka w przedpokoju. Mają przy sobie cały arsenał. Rozniesiemy tę knajpę w perzynę - mówił spokojnym, aczkolwiek podnieconym głosem chudy, brodaty mężczyzna w uniformie portiera. Obok wiązał sznurówkę jakiś człowiek w szarym, długim płaszczu.

- A co, jeśli się nie uda? - spytał.

- Hakan czeka na zewnątrz w ukrytym samochodzie. Sądzę, że właśnie celuje w naszą stronę sprawdzając jakoś swojego sprzętu.

Mężczyzna w płaszczu podniósł się z ziemi, puścił doń oko i zniknął mi z pola widzenia.

 

- Masz to o co cię prosiłem? - Oleg Jancew spoglądał w stronę zgromadzonych poprawiając nerwowo zaciśnięty na szyi krawat.

- Mam szefie - syknął ten sam portier zapisując coś w notatniku.

- To bardzo dobrze. Jebane Turasy, nie widzą co ich dziś czeka. Wyślemy skurwieli do piekła - puścił oko do portiera i zniknął w tłumie.

 

Pati zrzuciła z siebie ciuszki na samym środku kuchni i usiadła naga na blacie stołu. Jej piersi nabrzmiały od chłodu. Sunęła po nich palcem, zataczając kręgi dookoła brodawek. Nie zasłoniła okien i nie zgasiła światła. Sama świadomość, że może być podglądana wprowadzała ją w stan ekstazy. Rozsunęła uda przesunęła dłonią po wewnętrznej stronie, zatrzymując dłoń na ciepłej skórze. Druga zataczała nadal kręgi na piersiach. Westchnęła. Dreszcz rozkoszy przebiegł jej po plecach. Zamknęła oczy.

 

- Psia mać - syknąłem wkurwiony usiłując uruchomić na nowo nagrywarkę.

Kap, kap, kap, krople wielkości piąsteczek małego dziecka zaczęły powoli spadać na ziemię.

- k***a, jeszcze tego mi brakowało - zawarczałem zaciągając na łeb kaptur. Wśród kropel deszczu dźwięk dobiegający z restauracji był nieco zniekształcony. Nagle usłyszałem za swoimi plecami jakiś hałas. Nie czekając na rozwój wydarzeń schowałem wszystko do torby i schowałem się pod nadbudówką, służącą chyba jako suszarnia. Na dachu pojawił się jakiś mężczyzna. Spojrzał spokojnie w lewo i w prawo, po czym odkręcił piersiówkę zębami i pociągnął zdrowo ze środka. Otarł pysk rękawem i splunął flegmą na ziemię. Miał na sobie zielone palto, staroświeckie trzewiki i beżowe, dzwoniaste spodnie. Z daleka przypominał klowna.

 

Podeszła do okna i odchyliła firanki. W bloku naprzeciwko nie paliło się żadne światło. Oblizała górną wargę i usiadła naprzeciwko okna, na skórzanym fotelu. Środkowym palec wsunęła między uda i zaczęła przesuwać nim w górę i w dół, w górę i w dół. A z jej ust wylatywało gorące, wonne - och.

 

Zacisnąłem palce na rękojeści noża i w kuckach podszedłem do drzwi prowadzących w dół. Mężczyzna wyjął pistolet i zaczął mierzyć nim cały dach i całą okolicę. Kiedy odwrócił się do mnie plecami wystrzeliłem jak z procy. Chwyciłem człowieka za kark, dłonią zatkałem mu usta i sprowadziłem go do parteru. Leżąc mu na plecach trzymałem nóż na gardle.

- Kim Ty do cholery jesteś? - spytałem.

- Zginiesz śmieciu. Myślisz, że oni nie wiedzą, że ich obserwujesz?

- Oni to znaczy kto?

- Borys psi dzyndzlu.

Nie czekając na resztę słów powoli pociągnąłem ostrze w swoją stronę. Chłodna, ostra stal rozcięła płat skóry, mięsień szyjny i główną aortę, a na ziemię trysnął gejzer bordowej krwi. Trzymałem jeszcze głowę w powietrzu za włosy, zasłaniając mu usta, by nie krzyczał. Wierzgał pod moim ciężarem jak źrebak, trzęsąc się i krztusząc. Wbiłem mu ostrze noża prosto w skroń kończąc katusze.

 

Wyjęła z szafki na bieliznę brązową zabawkę i wsunęła między uda. Na jej końcu był mały, czarny przycisk. Gdy go nacisnęła, cały zaczął drżeć, przyjemnie i ekstatycznie. Wsunęła kawałek w siebie i przycisnęła do łechtaczki. Zakręciło jej się w głowie z wrażenia i opadła bezwładnie na fotel.

 

Spojrzałem raz jeszcze w stronę restauracji. Wszyscy byli na swoich miejscach. Te same samochody, te same gęby, ten sam portier. O co więc chodziło temu mężczyźnie, którego odesłałem do krainy wiecznych łowów? Wystrzeliłem laserem w dół i włączyłem nagrywanie.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Arif wysiadł z Bentleya i przeczesał włosy swoją jedyną dłonią. Puścił oczko do kompanów. Po chwili z samochodów zaparkowanych po prawej stronie, zaraz obok Empiku, wysiadło czterech dryblasów z karabinami.

- No to się zaczyna - uśmiechnąłem się po nosem. Zamontowałem tłumik, celownik, wyłożyłem się na brzuchu i celując jednocześnie podsłuchem, miałem na muszce całą okolicę.

- To musi być Hakan - powiedziałem sam do siebie, kierując lufę na mężczyznę leżącego na dachu, ponad głowami Turków. Nacisnąłem spust i pocisk rozerwał mężczyźnie potylicę.

- Jeden z głowy - zarechotałem. Z kieszeni wyjąłem truskawkową gumę balonową, wpakowałem sobie dwa listki w usta i czekałem.

Jancew wyszedł na zewnątrz w towarzystwie portiera i zaczął wymachiwać nerwowo rękoma. Po chwili pod wejście nadjechał Szary Hummer z piskiem opon, a ze środka wypadło pięciu Rosjan uzbrojonych po zęby. Bez wahania otworzyli ogień do niczego nie spodziewających się Turków. Po chwili, nafaszerowani ołowiem, leżeli pod trupem Hakana, oddając w powietrze ostatnie oddechy. Na niebie zagrzmiało. Pioruny cięły niebo na wskroś, dodając całej sytuacji nut grozy. Zacisnąłem kaptur na łeb, bo woda wlewała mi się za kołnierz. Oddychałem głęboko, jak bym sam brał udział w tej strzelaninie. Czułem niespokojne wiercenie w brzuchu.

W środku zapanował chaos. Wszyscy zerwali się z miejsc i zaczęli gdzieś biec drąc się na całe gardło. Nie rozumiałem ani słowa. Tylko Jancew stał przy wejściu, spokojny jak nigdy, a gdy w progu pojawił się jakiś Turek, jednym strzałem pozbawiał go rzeczywistości.

Ruscy wpadli do środka i strzelali do każdego, kto się ruszał. Na pierwszy ogień poszedł jednooki Smith. Dryblas wpakował w niego cały magazynek, a ten stał oparty o ścianę i trząsł się za każdym razem, gdy pocisk wtapiał się w ciało. Portier chwycił w dłoń pistolet i chciał dołączyć do napastników, ale w tym momencie Jancew strzelił mu prosto w serce.

- Zdrajca - szepnął przeładowując broń.

Usłyszałem wycie policyjnych syren. Było odległe, jak by auta jechały z innego miasta. Wycelowałem w Jancewa. Krzyżyk zatrzymał się dokładnie na jego prawym oku.

- Hasta la Vista Baby - pociągnąłem za spust. W tym samym momencie przy Ruskim pojawiła się jakaś kobieta, lecz nie zdążyła powiedzieć słowa. Jej mózg trysnął na ścianę jak syf wyciskany przed lustrem.

- k***a! - przeładowałem broń i czekałem na rozwój wydarzeń.

Szalony John usiadł za ladą i trząsł się jak galareta. Ernesto leżał już na ziemi brocząc obficie krwią z otworu wielkości palca, znajdującego się pod prawym policzkiem. Patrzył w moją stronę, a jego ciałem szarpały ostatnie nerwy.

- To za tych wszystkich niewinnych ludzi szmato - wcisnąłem mu kulkę prosto w nos. Pocisk przeleciał przez całą głowę i utkwił w podłodze, a na czerwonym dywanie wylądowała połowa jego oka.

Kiedy John wyciągnął pistolet, przestrzeliłem mu staw łokciowy, a kolejną kulkę posłałem mu prosto między oczy. Padł trupem przy Ernesto, kładąc dłoń na jego ciepłym jeszcze oku.

Wszystko trwało kilka minut. Wycie syren było coraz głośniejsze, więc Ruscy pędem wsiedli do Hummera i odjechali. Jancew wyszedł na dwór w zakrwawionym garniturze i odpalił papierosa. Spojrzał w lewo, spojrzał w prawo, wytarł buta umazanego wnętrznościami o krawężnik i ruszył w stronę BMW.

Nacisnąłem spust. Broń strzeliła głucho, ale dźwięk był inny niż zwykle.

- Psia mać! - syknąłem spoglądając na pusty magazynek. Czym prędzej załadowałem broń, spojrzałem w dół, ale BMW już odjechało. A w środku restauracji i przed nią leżała cała gangsterska śmietanka Londynu.

Odnośnik do komentarza

Nadszedł czas na zmiany. Awansowaliśmy o klasę wyżej, dostałem lepszy kontrakt. Cyferki na koncie rosły jak kutas podczas podglądania siostry kolegi, a ja nie miałem kompletnie pomysłu na spożytkowanie pokaźnej sumy. Ostatnia wizyta w salonie Land Rovera zakończyła się krwawą jatką. Po dziś dzień nikt nie wie kto zastrzelił Atarovą. Było mi to na rękę.

Colin West usiadł w moim zdezelowanym Roverze na fotelu pasażera z wyraźnie podekscytowaną miną. Ściskał w dłoni najnowsze wydanie Top Gear.

- Ale my nie jedziemy kupować Lambo, czy Ferrari - poklepałem asystenta po kolanie - jedziemy kupić zwykły samochód, do spokojnego przemieszczania się po mieście przyjacielu.

West wyjął z kieszeni papierosa i wcisnął zapalniczkę pod deską rozdzielczą. Nie powiedział słowa. Po chwili, przez uchylone do połowy okno wyleciał dym. Miałem w planach odwiedzić trzy salony - Mercedesa, Audi oraz BMW. Od dziecka marzyłem, by mieć solidny wóz ze sportowym zacięciem.

Na 77 Park Lane w Westminster czekał na nas dobrze zbudowany Indianin, o rysach twarzy Bruce Lee. Miał na sobie turkusową koszulę z czerwonym krawatem i podziargane spodnie, a na stopach nosił czarne mokasyny. Pachniał Kenzo, a jego bielusieńkie zęby raziły mnie jak słońce o poranku, po całonocnym, studenckim rypanku na łonie natury.

- Moje uszanowanie - podałem mu dłoń - szukam jakiegoś sportowego samochodu, najlepiej czteroosobowego, którym będę jeździł na co dzień. Interesują mnie wyłącznie auta ze skórzaną tapicerką.

Skośnooki przedstawiciel chwycił mnie za przegub, przybliżył swą owalną twarz do mojego policzka i palcem wskazał na bezdasznik :

- 507 koni mechanicznych i 373 kw. Od zera do setki przyspiesza w tempie mrugnięcia powieki. Każda kobieta będzie zachwycona.

- A co to za bryczka? - wyszczerzyłem zębiska pocierając dłonią o dłoń.

- BMW M6. Mamy już ostatni egzemplarz. Rozchodzą się jak ciepłe bułeczki.

Usiadłem na fotelu kierowcy i oparłem głowę o zagłówek. Miałem przed sobą całą gamę przycisków służących do Bóg wie czego. Colin stanął obok zakładając rękę na rękę :

- Nie podoba mi się ten kolor. Poza tym kosztuje zdecydowanie za dużo. Za 70 tysięcy funtów mógłbyś kupić coś lepszego.

- Panie - Indianin wcisnął się między nas - jak pan wsiądziesz w taki wóz i przejedziesz się po dzielnicy, to ludzie będą pytać - k***a, co to za samochód. Laski będą szczać pod siebie, więc zawsze warto wozić w bagażniku miskę. A kiedy podjedziesz pod dyskotekę, otwierasz drzwi i pytasz - która chętna do polerowania kutasa? - gwarantuję, że ustawi się pod drzwiami kolejka, jak za czasów komuny. Na światłach nie będzie na was mocnych. Jedno lekkie muśnięcie pedału gazu, a dźwięk jaki się wydobędzie z tych pięknych rur wydechowych zerwie wszystkie błony dziewicze w okolicy. I zanim ktoś pomyśli, że włączyło się zielone światło, wy już będziecie w innej dzielnicy gwałcić wzrok przechodniów. Każdy na was spojrzy, każdy będzie was miał za bogatych, każdy będzie czuł ten respekt. Czujesz tę moc pod maską? - spojrzał na mnie szczerząc zęby i kiwając głową w górę i w dół - czujesz ten bauns, ten luz. Liczysz się tylko Ty i asfalt. Nie ma innych na drodze.

- BM M6 ... dobra, biorę - klasnąłem w dłonie wysiadając ze środka.

- Ale nawet nie obejrzeliśmy pozostałych samochodów - syknął West tupiąc nogą ze zdenerwowania.

- Nawet pan nie wyjechał tym potworem na ulicę - Indianin zakasał rękawy i podał mi kluczyk - możemy sprawdzić, co ten dziwkowóz potrafi.

Usiedliśmy we trzech. Ściągnąłem dach, uruchomiłem silnik. 507 koni zaryczało, jak Cerber przed wejściem do Hadesu. Panie za biurkiem wstydliwie przesunęły palcem po wargach sromowych, oblizując się jednocześnie.

Pierwszy bieg. Wytoczyłem się na suchy asfalt stolicy. Ustąpiłem pierwszeństwa plebejskiemu Mustangowi i dodałem gazu. Wcisnęło mnie w fotel z siłą odpowiadającą sile zderzenia TGW ze startującym Concordem. Spojrzałem na Westa. Butelka Pepsi, którą trzymał przed momentem przy ustach wcisnęła mu się tak głęboko w gardło, że wystawało tylko denko z nogami Cristiano Ronaldo. Wybałuszał gały spoglądając na mnie z przerażeniem. Obok, na fotelu pasażera siedział przedstawiciel. Gdy zredukowałem bieg na drugi i docisnąłem pedał gazu jego nażelowane włosy ułożyły się w zupełnie nową fryzurę - na bossa włoskiej mafii. Poczułem jak płuca przywierają mi do kręgosłupa.

- Ja pierdolę jaka jazda!! - ryczał handlowiec wyciągając zaciśnięte pięści w górę - uuuuuuu jeeeeee czujecie to dziwki hm hm hm? - ułożył dłonie, jak by trzymał kierownicę i zaczął bujać się na boki.

Mijaliśmy kolejne skrzyżowania, a ja nie miałem ochoty zwalniać. Chciałem tylko cisnąć Bogu ducha winny pedał, smagać batem posłuszne kuce, pozostawiać po sobie tylko smród palonej gumy i odór przepalonego paliwa.

Kiedy zajechaliśmy pod salon dokonałem przelewu. Indianin podał mi dłoń i rzekł :

- Takie transakcje, to dla mnie czysta przyjemność panie Loko.

Odnośnik do komentarza

Po zwycięstwie nad Cambridge, szesnastego sierpnia pojechaliśmy do Sheffield, gdzie na stadionie Hillsborough zmierzyliśmy się ze słabiutkim Sheff Wed. Tego dnia wiał silny wiatr i pomimo połowy sierpnia, termometry wskazywały naciągane siedem stopni Celsjusza. Zarzuciłem na grzbiet klubową, zimową kurtkę, a na głowie pojawiła się czapka z daszkiem. Zamiast zimnego Red Bulla popijałem świeżo zmieloną kawę.

Millwall zrobiło z Sheff marmoladę. Wypożyczony Campbell zdobył dwie bramki, po oczku dołożyli Danch i Cristea. Gospodarze zdołali strzelić nam dwie bramki - obie autorstwa Akpo Sodje. Po tym spotkaniu Adam Danch dostał propozycję transferu do Lazio Rzym. Miałem twardy orzech do zgryzienia. Nie dość, że brakowało mi solidnego, środkowego pomocnika, to jeszcze wschodząca gwiazda miała od nas odejść.

Sheff Wed 2:4 Millwall

 

Cztery dni później, u siebie, pokonaliśmy ekipę Preston. Po trafieniu zaliczyli Pericard i Kandol, a po tym meczu Newcastle zaoferowało mi za Anglika 3 miliony euro. Odrzuciłem tą propozycję, gdyż uznałem, że kwota jest za mała. Kandol nie protestował. Sam stwierdził, że jeśli ma już gdzieś przechodzić, to albo do najlepszych, albo za granicę.

Millwall 2:1 Preston

 

Zmęczeni ostatnimi wojażami, na Portman Road ulegliśmy liderowi tabeli, drużynie Ipswich Town. W fenomenalnej dyspozycji w tym sezonie był Owen Garvan, co udowodnił strzelając nam pierwszego gola już w jedenastej minucie meczu. Schodziliśmy do szatni przy wyniku 1:0. W drugiej połowie na moment uwierzyliśmy w siebie, bo do wyrównania doprowadził ponownie Adam Danch. Niestety, rozluźnienie w szykach obrony skrzętnie wykorzystał rosły Marvin Elliot, i już dwie minuty po naszym trafieniu Ipswich prowadziło 2:1.

Ipwsich Town 2:1 Millwall

 

Po porażce z Ipswich, z dorobkiem dziesięciu punktów w sześciu meczach, zajmowaliśmy odległą, dziesiątą pozycję w tabeli. Traciliśmy do lidera aż osiem punktów. Traciliśmy za dużo głupich bramek. Zdecydowanie lepiej nam szło w ataku. Musiałem pozyskać dwa, bardziej znane nazwiska, do podbudowania morale drużyny. Lewego pomocnika, bądź lewego obrońcę i środkowego pomocnika.

Odnośnik do komentarza

Butcher siedział na oparciu ławki, zabłoconymi podeszwami brudząc jej normalne siedzenie. Palił cygaro, zaciągając się i kopcąc jak parowóz. Za jego plecami cicho warczał silnik BMW M3 z 1995 roku. W środku, na kremowej skórze, siedziała cycata nastolatka poprawiająca makijaż w lusterku wstecznym. Na niebie świeciło słońce, przedzierając się przez gąszcz chmur burzowych. Było chłodne, letnie popołudnie. Z okien pobliskiego bloku dolatywały dźwięki Guns n Roses. Butch spojrzał na ekran czarnego Samsunga. Dzwonił ojciec. Odrzucił połączenie, po czym wytarł usmarowane psim gównem podeszwy o ławkę, wypolerował kanty adidasów o trawę i wsiadł do środka.

- Co tak śmierdzi? - spytała oburzona, rudowłosa dziewczyna. Miała na sobie białą bluzeczkę z cekinami i rybaczki.

- To z dworu - zarzucił na nos przeciwsłoneczne okulary, wrzucił bieg i ruszył z piskiem opon. Tył samochodu zniosło raz w lewo, raz w prawo.

- Jedziemy, jedziemy, a tu dalej śmierdzi jak w oborze. Butch, może w coś wdepłeś ?

- Wdepnąłeś, do k***y nędzy, mówi się wdepnąłeś. I nie, mam czyste buty. Może to Ty nasrałaś w portki hm?

- Jak możesz tak do mnie mówić? Odrobinę szacunku! - zarzuciła opalone ręce na jędrny, sterczący biust i odwróciła głowę w stronę szyby.

- Weź coś zrób z tymi cyckami. Jedziemy na The Den.

- Co mam zrobić? Schować je na tylnym siedzeniu?

 

Wysiadł z samochodu i odpalił cygaro. Na parkingu nie było żadnego samochodu, poza czerwonym MGF Setha Johnsona.

- Nie ruszaj się stąd - pogroził palcem, po czym załadował dłonie w kieszenie i wszedł w główną bramę. Drzwi prowadzące do środka były otwarte. Nacisnął klamkę. Do środka wpadło świeże, deszczowe powietrze. Szedł powoli, rozglądając się, czy nikt go nie widzi.

- Czy jest tutaj ktoś?! - powiedział podniesionym głosem.

- Kogoś pan szuka? - zza drzwi wyłoniła się starsza kobieta z chustą na głowie. W dłoniach dzierżyła drążek od mopa.

- Loka - odparł Butch ściągając okulary z nosa.

- Ja tam nie wiem czy on jest. Ale ktoś siedzi w sali numer 32. To w zachodnim skrzydle, drugie piętro, trzecie drzwi od lewej. Może to on? Sama nie wiem - wzruszyła zrezygnowana ramionami, po czym wycisnęła mokry mop.

Butch zgasił cygaro w popielniczce i ruszył przed siebie.

Drzwi numer 32 były zamknięte. Chwycił za klamkę, ale kiedy miał ją przekręcać usłyszał czyiś głos.

- Och Seth, och jak nas ktoś zobaczy? uuuuuhhhh takkkkk.

- Bądź cicho chłopcze, to nikt tu nie wejdzieee mmmmmm.

- Głębiej. Czekaj, oprę się o biurko.

Butch przekręcił klamkę i drzwi otwarły się na oścież. W środku, pod oknem ze spuszczoną roletą stał środkowy pomocnik Millwall Seth Johnson.

- To nie tak jak myślisz! - ryknął unosząc obie ręce w górę. A kutas utkwił właśnie w dupie jakiegoś młodego chłopca, który próbował się odwrócić i zaciągnąć na siebie spodnie.

- O ja pierdolę, człowieku! - ryknął Butch - kim jest to dziecko?

Młody, nastoletni chłopiec z lekką nadwagą naciągnął na siebie pospiesznie spodnie, narzucił bluzę z kapturem i przemknął pod pachą oniemiałego mężczyzny.

- Załóż coś na siebie, bo patrzeć na to nie mogę.

- A co Ty tu do cholery robisz?

- Szukam Loka.

- No, to jak zauważyłeś, tutaj go nie ma.

- Całe szczęście. Ale taka plugawa k***a jak Ty nie może reprezentować barw Millwall - Butch przymknął drzwi i chwycił w dłoń krzesło - nie będziesz plamił naszego honoru swoim pedalskim popędem, rozumiesz?

- Dogadajmy się, Butch - Johnson uśmiechnął się, szczerząc zęby - przecież to nie musi wyjść poza ściany tego pokoju.

- TFU! - splunął na ziemię, przydeptując flegmę butem - jak śmiesz, ty pedofilski pomiocie!! - cisnął w pomocnika krzesłem. Johnson uchylił się, a mebel wyleciał przez okno, rozbijając szybę w pokoju.

Butch podbiegł do Johnsona i wymierzył mu prawego sierpa. Mężczyzna padł na ziemię, a z wargi trysnęła mu krew.

- Nigdy - Butch ze szpica uderzył go w żebra - przenigdy - tym razem w brzuch - w naszym klubie - chwycił stojącą na biurku drukarkę i rozwalił ją o głowę Johnsona - nie było pedała i nie będzie!!

 

Wychodząc z budynku odpalił cygaro, przetarł higieniczną chusteczką czubek buta, do którego przykleił się przedni ząb Setha i wsiadł do M3.

- Co tam tak długo robiłeś? - spytała rozdrażniona dziewczyna.

Butch przekręcił kluczyk i ruszył przed siebie.

- Pytam co tam tak długi robiłeś Butch!!

Skręcił na pobliski parking, zatrzymał się na samym końcu, wyłączył silnik i rzekł :

- Chcesz wiedzieć co robiłem?

Kiwnęła głową. Butch rozpiął rozporek, zsunął slipki do kolan, chwycił dziewczynę za szyję i wpakował jej jeszcze miękkiego kutasa w usta.

Odnośnik do komentarza

- Pani Emmo, proszę wezwać do mnie Setha Johnsona - nacisnąłem guzik i informacja została przekazana mojej sekretarce. Rozwaliłem się na miękkim fotelu, wyrzuciłem stopy na blat biurka i odwinąłem sreberko z Tortilli. Para zapachu uniosła się smakowicie w górę. Zatopiłem zęby w miękkim cieście. Sok z warzyw spłynął mi po brodzie.

- Wzywałeś mnie szefie? - Johnson wszedł do mojego gabinetu nie pukając.

- Usiądź - wskazałem mu fotel - a teraz posłuchaj mnie uważnie. Rozmawiałem z Butchem.

- Szefie, ja wszystko wyjaśnię, to nie ...

- ... powiedziałem słuchaj. Nie interesuje mnie co masz mi do powiedzenia. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca nie tylko w naszym klubie, ale i w ogóle, w życiu codziennym. Jesteś chory - wskazałem palcem wskazującym na skroń - chory człowieku.

- Szefie, ale ja wszystko wyjaśnię.

- Masz - rzuciłem mu na stół arkusz papierów do podpisania.

- Co to jest?

- Yeovil daje nam za ciebie 45 tysięcy euro. Masz wybór. Albo podpiszesz z nimi kontrakt, albo Butch pójdzie ze swoją nowinką do mediów.

- Przecież on ma taką reputację, że nikt mu nie uwierzy!!

- Mylisz się Seth. Jakimś cudem zdobył taśmy z kamer zainstalowanych w każdym gabinecie. Jesteś pogrążony. Podpisz dla własnego dobra.

Johnson spojrzał raz jeszcze na mnie błagalnym wzrokiem. Wstałem z miejsca i niewzruszony nalałem sobie jedną trzecią szklanki whisky.

- A teraz, kiedy już nie jesteś naszym zawodnikiem, wyjdź z mojego gabinetu, bo wezwę ochronę - przechyliłem szkło i wchłonąłem całą zawartość jednym duszkiem.

 

Po porażce z Ipswich w lidze, musieliśmy zmazać plamę na honorze, podejmując walkę w Pucharze Ligi. Graliśmy na własnym stadionie, na którym zasiadło prawie dziesięć tysięcy kibiców. Wszyscy piłkarze dowiedzieli się o nieoczekiwanym odejściu Setha do Yeovil na kwadrans przed spotkaniem. Jako powód podałem beznadziejną dyspozycję od samego etapu przygotowań. Podziałało piorunująco. Ipswich w tym meczu praktycznie nie istniało. Zdobyliśmy cztery bramki w niespełna godzinę gry.

Millwall 4:0 Ipswich

 

30 sierpnia w Sheffield spotkaliśmy się z tamtejszym United, na stadionie Bramall Lane. Gospodarze postawili nam bardzo twarde warunki, przez co cały mecz obfitował w groźne faule i słowne przepychanki. Frazier Campbell wbił United dwie bramki, a Danch zarobił czerwoną kartkę, przez co musiałem gorączkowo poszukać środkowego pomocnika. Honorowe trafienie zaliczył Roberts.

Sheffield United 1:2 Millwall

 

Szukając wzmocnień przewertowałem listę potencjalnych piłkarzy, którzy mogli by dołączyć do nas na zasadzie wypożyczenia.

 

I tak oto, za darmo, na okres jednego sezonu trafili do nas :

- Alex Pearce - wypożyczony z Reading.

- Darron Gibson - wypożyczony z Manchesteru United.

 

Po wypożyczeniach naszedł czas na transfery. Jak już wcześniej wspominałem Colinowi, potrzebowałem lewego obrońcy, oraz środkowego pomocnika.

Nasz wybór padł na dwa nazwiska :

- Jakub Wawrzyniak - zakupiony z Legii Warszawa za 1.5 miliona euro.

- Julio dos Santos - zakupiony z Atletico Paranaense za 5.75 miliona euro. Paragwajczyk został tym samym najsławniejszym piłkarzem w drużynie Millwall. Środkowy pomocnik występował swego czasu w VFL Wolfsburg i Bayernie Monachium, oraz Almerii. Pokładałem w nim ogromne nadzieje.

 

Po zakończeniu okienka transferowego nasz skład wyglądał następująco :

 

Pierwsza drużyna

 

Druga drużyna

 

Drużyna juniorów

Odnośnik do komentarza

Po podpisaniu nowych kontraktów nadszedł czas stawania w szranki z prasą. Codziennie tabloidy syciły oko czytelnika nowościami wyssanymi z palca. Miałem przejść do nowego klubu, kupić nowych piłkarzy, podobno miałem objąć kadrę Polski. Po tygodniu wertowania kolorowych czasopism dałem sobie z tym wreszcie spokój. " Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz " zwykł mawiać mój ojciec, kiedy próbowałem dociec o co kłóci się z mamą. Teraz mogę to potwierdzić. Julio dos Santos przybył na The Den kontuzjowany. Po przejściu badań, nasz fizjoterapeuta doszedł do wniosku, że po dwóch tygodniach rehabilitacji piłkarz powinien wrócić do formy. Musiałem więc posiłkować się Gibsonem, który kręcił nosem, kiedy podpisywał kontrakt na wypożyczenie. Udało mi się wynegocjować zarobki miesięczne w wysokości ledwie 30% jego poborów w United.

 

13 września na The Den, wzmocnieni mentalnie i kadrowo, podejmowaliśmy drużynę Watford, z hrabstwa Hertfordshire. Przywitałem uściskiem dłoni Malky Mackay'a, opiekuna gości. Przeglądając skład popularnych The Hornets, prócz Martina Taylora i bramkarza kadry Anglii do lat 21 - Scotta Loacha, nie mogłem znaleźć żadnego piłkarza o przynajmniej przeciętnej sławie. Wszyscy byli nudni i mało znani, jak większość kandydatów do sejmików wojewódzkich.

4 minuta, podanie od Torresa do Pericarda, Francuz sam na sam z bramkarzem otwiera wynik spotkania. 10 minuta, podanie od Torresa do Pericarda, bliźniacza sytuacja i było już 2:0. W 18 minucie po uderzeniu Taylora piłka trafiła Robinsona w potylicę i wpadła do naszej bramki. Na przerwę schodziliśmy prowadząc 2:1. W drugiej połowie na 3:1 podwyższył Kandol plasowanym uderzeniem z około 25 metrów. w 59 minucie hat tricka ustrzelił Pericard, pakując futbolówkę z efektywnych nożyc prosto w okno golkipera gości.

Trzy punkty zdobyte z Watford dały nam awans na trzecie miejsce w tabeli.

Millwall 4:1 Watford

Odnośnik do komentarza

Wiem. Mam nadzieję, że tego nie czyta :P Skład jest idealnie dobrany. Lepiej mieć dublerów każdej pozycji, niż wystawiać środkowego pomocnika np na flance.

 

-------------------------------------------------------

 

Niesieni falą zwycięstw deptaliśmy herby kolejnych drużyn. Po zwycięstwie 4:1 w poprzednim spotkaniu, rozjechaliśmy Wolves w podobnym stosunku bramkowym. Pan Fred Graham aż sześciokrotnie wskazywał na środek boiska, z czego pięć razy po naszym golu. Do siatki rywali trafiali kolejno: Pericard (2), Grabban, Hackett i Cristea. Honorowe trafienie zaliczył Connolly. Kolejne trzy punkty nastrajały pozytywnie przed kolejną potyczką.

Millwall 5:1 Wolves

 

Na Loftus Road było już ciężej. Q.P.R postawili nam twarde warunki i tylko dzięki opatrzności bożej zdołaliśmy wywieźć z dzielnicy Londynu cenne trzy punkty. Tradycyjnie bowiem doszło przed stadionem do zamieszek, w których zginęło dwóch kibiców Millwall i jeden Q.P.R. Jedyną bramkę, na wagę zwycięstwa, zdobył już w doliczonym czasie gry Lewis Grabban, umacniając nas tym samym na pozycji wicelidera Championship.

Q.P.R 0:1 Millwall

 

W trzeciej rundzie Pucharu Ligi zmierzyliśmy się ze słabo spisującą się w tych rozgrywkach ekipą Barnsley. Nasze spotkanie wzbudziło spore emocje, bo malutki stadion gospodarzy pomieścił prawie dwanaście tysięcy fanów. Kibice domagali się łatwego, wysokiego zwycięstwa, ale ja wiedziałem, że ten mecz będzie bardzo trudnym spotkaniem. Puchary rządzą się swoimi prawami, co było widać na boisku. Kiraly latał między słupkami, popisując się ekwilibrystycznymi paradami. Wszyscy byli bardzo zadowoleni, że udało mi się pozyskać Węgra, co znalazło swoje odzwierciedlenie i w naszej formie, i w prasie. Bowiem nasz golkiper regularnie trafiał do jedenastki tygodnia.

Zwyciężyliśmy 1:2, ale kontuzji w tym spotkaniu nabawił się Campbell. Była to dla nas ogromna strata.

Barnsley 1:2 Millwall

Odnośnik do komentarza

Wybrałem się na trening naszych juniorów w towarzystwie panny Glass. Trafiliśmy akurat na mecz sparingowy. Druga drużyna Millwall grała przeciwko drużynie do lat osiemnastu. Po zakontraktowaniu kilku młodzieniaszków, postanowiłem systematycznie włączać ich do pierwszej kadry, by zdobyli niezbędne doświadczenie. I tu, po raz pierwszy, spotkałem się z lekkim buntem na pokładzie. Otóż, Danny Spiller i Adam Danch stanowczo protestowali, by dawać szansę Bellonowi. Rasmus Christiansen wraz z Lasse Qvistem byli filarami swoich kadr młodzieżowych, zaś u nas weszli w konflikt z Calinem Cristea i Wawrzyniakiem, oraz Kandolem i Campbellem. Sytuacja zaostrzyła się, kiedy po sparingu podjąłem decyzję, że w meczach pucharowych będę stawiał na młodzież. Musiałem też pozbyć się kilku beznadziejnych gówniarzy, którzy tylko żerowali na naszym budżecie, nie dając od siebie zupełnie nic. Pierwsze sito zamierzałem zrobić zaraz po zakończeniu roku.

 

Wypożyczenie Gibsona zbierało swe plony z treningu na trening. Środkowi pomocnicy walczyli ze sobą do ostatnich kropli potu, co miało swe odzwierciedlenie w kolejnych meczach. 27 września na własnym podwórku podejmowaliśmy drużynę Plymouth. Wyszedłem eksperymentalnym ustawieniem 1-4-1-2-1-2. Defensywnego pomocnika zagrał Adam Danch, zaś ofensywnego Gibson. Darron był tego dnia w wyśmienitej formie. Współpracowali z Polakiem na całej długości środka boiska, ośmieszając rywala na każdym kroku. w 57 minucie młody Irlandczyk z rzutu wolnego, przepięknym rogalem pokonał golkipera gości. Było to jedyne trafienie w tym spotkaniu.

Millwall 1:0 Plymouth

 

Na początku października wybraliśmy się do Derby by sprawdzić formę popularnych Baranów. Nie zmieniałem ustawienia, ale słabo spisującego się Kandola na szpicy zastąpił Lewis Grabban. Gospodarze okazali się niezwykle wymagającym rywalem. Przez pierwszy kwadrans gry nie wyszliśmy nawet z własnej połowy, broniąc się na całego. W 27 minucie pierwszy kontratak wykorzystał młody Anglik Grabban, pakując piłkę między nogami bramkarza. W drugiej połowie dopiero w doliczonym czasie gry rezerwowy Henderson zdołał doprowadzić do wyrównania. Bramka była kuriozalna, bo Kiraly nie zrozumiał się z Robinsonem, podając wprost pod nogi rosłego napastnika. A ten nie miał problemów z umieszczeniem jej w siatce.

Derby 1:1 Millwall

 

18 października na The Den zasiadło aż 17 tysięcy kibiców. Klub odnotował bardzo wysokie zyski z biletów, a ja nie omieszkałem wybrać się zaraz po spotkaniu do siedziby zarządu, w celu wybłagania powiększenia trybun. Na spotkanie z Coventry desygnowałem następujący skład - Kiraly - Wawrzyniak-Gallard-Robinson-Osbourne - Cristea-Dos Santos-Danch-Hackett - Kandol-Pericard.

Kiedy pan Rennie gwizdnął po raz pierwszy Pericard podał do Dancha, ten skleił piłkę przy nodze i wrzucił na klatkę Kandola, a Francuz, stojąc tyłem do bramki, potężnym wolejem z ponad trzydziestu metrów zdobył pierwszego gola. Kibice oniemieli. W 12 minucie w roli głównej wystąpił już Francuz i prowadziliśmy 2:0. Dwie minuty później Coventry zdobyło kontaktową bramkę i morale drużyny nieco zmalały. Ale zaraz na początku drugiej połowy, Julio dos Santos uderzeniem z popularnego czuba zdobył bramkę na 3:1.

Millwall 3:1 Coventry City

 

I oto nadeszły derby Londynu. Na Selhurst Park, w towarzystwie blisko 27 tysięcy kibiców graliśmy ze sławnym rywalem - Crystal Palace. W dobrej formie był Clinton Morrison, dlatego też Robinson dostał za zadanie gry na plaster z rosłym napastnikiem. Eddie Widdowson miał tego dnia nie lada zadanie. Na murawie panowała gorąca atmosfera, a piłkarze skakali sobie do gardeł. Trzecia minuta meczu, po faulu na dos Santosie do piłki podszedł Danch, wrzucił ją na głowę Pericarda, a ten technicznym rogalem wrzucił ją za kołnierz otwierając wynik meczu. Z trybun na murawę poleciały serpentyny. Byłem podniecony jak byk w stadzie krów z rują. W 42 minucie meczu do wyrównania doprowadził Stern John i do szatni schodziliśmy przy wyniku 1:1. Druga połowa należała już do nas. 78 minuta - Kandol. 83 - Pericard, 90 - Kandol. Kibice szaleli śpiewając nasz hymn.

Crystal Palace 1:4 Millwall

Odnośnik do komentarza

Pati ściągała z półek hipermarketu wszystko, co nadawało się do smacznego spożycia. W koszyku lądowały markowe produkty, najlepszej jakości, konsystencji i barwy. I każdy kosztował co najmniej połowę więcej, niż jego odpowiednik. Ja wolałem zająć się wertowaniem nowości książkowych i przeglądaniem płyt DVD. W głośniku ktoś właśnie oznajmił, że na mięsie jest promocja i Pati zniknęła w gąszczu pędzących w stronę wyprzedaży, emerytów i rencistów. Była siedemnasta trzydzieści siedem, a za oknem znów padał deszcz. Zaparkowałem BMW tuż przy wejściu, zastawiając miejsce parkingowe naprzeciwko. Długa limuzyna nie mieściła się po prostu w tych karłowatych miejscach, które malował chyba jakiś niedowidzący. Zresztą, nie miało to żadnego znaczenia, bo niebawem miał spaść śnieg, a pod warstwą rozjechanego nie widać przecież żadnych linii. Wrzuciłem do koszyka z powykręcanymi kółkami " Zwycięzca jest sam " Coelho i ruszyłem w stronę stoiska z perfumami. I nagle światło w hipermarkecie na moment zgasło. W hali zapanował chaos.

- To koniec świata! - krzyczała jakaś stara mumia.

W ciemnościach widziałem wyraźnie kontury ludzi, którzy stali jak słupy soli, podtrzymując się półek sklepowych. Po kilkunastu sekundach pierwsza jarzeniówka wystrzeliła blaskiem, a z głośników poleciały dalsze nuty nastrojowej muzyki. Pati wyłoniła się z tłumu, dzierżąc w dłoniach obfity kawał polędwicy.

- Ciekawe co to było - spytała wciskając mi padlinę pod książkę.

- Nie wiem, ale pewnie nic groźnego. Czy możemy już iść? Chciałbym się zrelaksować po ciężkim dniu pracy.

- Mhm - chwyciła mnie za udo i przesunęła uściskiem w górę.

Kiedy minęliśmy bramki, które powodują obstrukcję u Polaków wyjeżdżających na Wyspy w poszukiwaniu zarobku usłyszałem ogromny huk.

- To na pewno koniec świata!! Panie Boże Wszechmogący - jakaś starowinka o twarzy przypominającej wyschniętą, robaczywą śliwkę osunęła się po ścianie na ziemię.

Spojrzałem w stronę stoiska z tanim żarciem. Ściana pękła na pół, a ze szczeliny w kafelkach wylatywał dym. Chwyciłem Pati pod rękę i nerwowym krokiem puściliśmy się w stronę wyjścia. Drzwi ani drgnęły. Mechanizm otwierający wejście nie działał. Kuloodporna szyba dzieliła nas od samochodu i świeżego powietrza.

- Spróbujmy z drugiej strony - zdenerwowany pchałem wózek, jak na wyścigach, mijając slalomem mdlejące starowinki.

Z toalet wydobywał się dym. Sufit pękł w kilku miejscach, a na ziemię sypał się tynk.

- Uważaj! - chwyciłem Pati za przedramię i szarpnąłem z całej siły. Wielka, betonowa płyta z sufitu spadła na ziemię, niszcząc doszczętnie nasz wózek z promocjami. Zdążyliśmy w ostatniej chwili.

- Będziecie ofiarami złożonymi dla Mahometa, niewierne, plugawe robaki - zacharczał ktoś przez główny głośnik. W hipermarkecie zapanowała grobowa cisza. Nagle drzwi prowadzące do magazynu otwarły się na oścież, a do środka wpadło kilkunastu ludzi z karabinami, w turbanach. Każdy darł się jak rozdziewiczana nastolatka na szkolnej imprezie, wydając rozkazy Bogu ducha winnym ludziom.

- Pod ścianę!! Słyszałeś śmieciu?

Nim się odwróciłem padły pierwsze strzały. Młody chłopiec, w czarnych, długich włosach związanych w kucyk padł przy stoisku z chipsami, a po podłodze popłynęła ciepła strużka krwi.

- Jest jeszcze jakiś bohater?!!

- Poważnie sugeruję - głos w głośniku uspokoił nieco sytuację - żeby wszyscy słuchali się naszych poleceń. Kobiety i dzieci mają stanąć po prawej części sklepu, mężczyźni po lewej. Macie na wykonanie pół minuty. Czas start!

Chwyciłem Pati za ramię i wciągnąłem do toalety. Przez szparę w drzwiach patrzyliśmy, jak ludzie tratują się nawzajem, pędząc na złamanie karku.

- Nie zostawiaj mnie! - płakała młoda dziewczyna. Była w ciąży. Jej chłopak biegł przed siebie, nie zwracając kompletnie na nią uwagi. Dalej, przy stoisku z rybami sunął staruszek, trzymając się balkoniku. Po policzkach płynęły mu łzy. Zaciskał palce z całej siły, ale bezwładne ciało nie chciało słuchać jego poleceń. Po chwili po prawej stronie stał tłum kobiet z dziećmi, zaś po lewej sami mężczyźni. A staruszek był mniej więcej w połowie drogi.

- Czas minął - jeden z oprawców uniósł Kałasznikow w górę i wycelował w sunącego staruszka - Ty i tak już jesteś jedną nogą w grobie - nacisnął spust i pocisk rozerwał staruszkowi czaszkę. Mózg trysnął w przód, jak wyciśnięty pryszcz.

- O Boże - syknęła przerażona Pati ściskając kurczowo mój biceps.

Odnośnik do komentarza

Brodaty wąsacz o gabarytach Gianta z WWE oparł się o taśmę przy kasie i zaczął tupać nogą. W oczach miał pasję zniszczenia. Pałał chęcią zaszlachtowania kogokolwiek w imię swojego jedynego boga. A wszyscy stali struchlali pod ścianą, jak żydzi w obozie koncentracyjnym i czekali na wyrok. Musiałem coś z tym zrobić.

- Ty ... Ty i ... no, może Ty - wskazał palcem na trzech mężczyzn w wieku średnim, którzy wystąpili z tłumu rozglądając się rozpaczliwie po sklepie - stańcie tutaj - wskazał palcem na stoisko z telewizorami, kamerami i komputerami. Szpakowaty talib właśnie uruchamiał kamerę cyfrową, sprawdzając jakość obrazu na plazmie.

- Oni chyba nie będą ... - Pati zasłoniła usta dłonią dusząc w sobie okrzyk przerażenia. Czułem, jak coś wędruje mi po przełyku w górę.

- Działa? - spytał wielkolud - no to po kolei, ty tu. ty tu a ty tu - poustawiał Bogu ducha winnych ludzi obok siebie i kazał im klękać.

- Oni im utną głowy? - Pati drżała ściskając kurczowo moje udo.

- Nie wiem - szepnąłem wyciągając z kieszeni telefon komórkowy. Bateria była już prawie na wyczerpaniu. Wybrałem numer do Kazulova i czekałem. W międzyczasie olbrzym stanął za pierwszym mężczyzną. Jeden z żołnierzy podał mu piłkę do cięcia metalu.

- Nagrywam! - wydał komendę ten przy kamerze.

- Nazywam się Abdullah Ahmed Buthana i nienawidzę rządu brytyjskiego. Zostaniecie ukarani za wasze bezprawne wejście na nasze ojczyste ziemie - chwycił za piłkę do metalu, uniósł w górę i zaczął przemawiać do kamery, a w głośniku mojego telefonu odezwał się głos Kazulova.

- Michaił - rzekłem - jestem w jednym z molochów, na wschód od The Den. Włącz BBC. Zostaliśmy zakładnikami Talibów.

- Co Ty pieprzysz. Czekaj, już włączam ... o matko.

- Jakiś Buthana zaraz skróci gościa o głowę.

- ... a teraz niech Cameron patrzy na śmierć swojego obywatela ...

- Kazulov, zrób coś do cholery, bo szykuje się tu krwawa jatka.

- Wowczuk już tam leci. Ale uważaj, bo coś czuję, że i ty jesteś na jego celowniku.

Talib chwycił mężczyznę za włosy, szarpnął do tyłu, przyłożył metal i zaczął ciąć. Człowiek krzyczał, charczał i płakał, a na ziemię tryskała jego krew. Ostre zęby wyrzeźbione w metalu przecinały ścięgna, żyły i mięśnie. Mężczyzna drżał i trząsł się wymachując rękoma. Po chwili usłyszałem głuchy trzask. Piła zatrzymała się na kręgosłupie. Do oprawcy podszedł drugi talib, przytrzymał głowę, a ten chwycił piłę w obie dłonie i dwoma ruchami odciął resztkę szyi. Uniósł bryzgającą krwią głowę w górę, a strużka czerwieni oblała jego okrycie wierzchnie.

- Tak skończą zdrajcy - tak skończycie i wy - wskazał pokrwawionym palcem na resztę tłumu.

W tym samym momencie do środka wpadło kilkudziesięciu żołnierzy brygady antyterrorystycznej. Wpadali ze wszystkich stron, od drzwi frontowych, od magazynu. Rozpoczęła się krwawa jatka. Wyjąłem z kabury broń, odbezpieczyłem i wysunąłem lufę ze szczeliny. Wymierzyłem w chudzielca strzelającego zza stoiska z zabawkami i posłałem go do piachu. Po prawej, tuż przy chemii klęczał Talib trzymający w dłoni łeb. Nim zdążyłem wycelować, dopadł do niego No Mercy i wpakował pięć pocisków.

- k***a - zakląłem usiłując znaleźć kolejną ofiarę. Ale nie było już nikogo. W drzwiach zobaczyłem migające syreny policji i pogotowia.

- Już po wszystkim - szepnąłem do siedzącej na podłodze Pati. Chowała głowę w dłoniach - już po wszystkim.

Odnośnik do komentarza

Fraizer Campbell stał się ulubieńcem publiczności. Sprowadzony w letnim okienku transferowym, na zasadzie wypożyczenia z Sunderlandu, strzelał bramki jak na zawołanie, stając się tym samym drugim strzelcem drużyny, zaraz za Vincentem Pericardem. Pamiętam czasy, kiedy w Manchesterze United prym wiódł fenomenalny Irlandczyk - Roy Keane. Campbell zadebiutował w pierwszej drużynie Czerwonych Diabłów właśnie w meczu pożegnalnym środkowego pomocnika.

25 października na The Den Millwall podejmowało drużynę Barnsley. W bramce gości stanął Luke Steele - kolejny wychowanek Manchesteru United, który nie potrafił znaleźć miejsca w składzie Fergusona. Było wietrznie, a kasy sprzedały blisko 17 tysięcy wejściówek. Skład drużyny nie uległ najmniejszej zmianie. Nie było sensu zmieniać czegoś, co przecież znakomicie funkcjonowało, powodując sraczkę u komentatorów i orgazm u młodych kobiet. Kiedy pan Walton gwizdnął po raz pierwszy czułem, że w powietrzu unosi się zła aura. Bo oto w 22 minucie do bezpańskiej piłki dobiegł Iain Hume. Nie czekając na kompanów puścił się pędem, jak ścigana przez gwałciciela siedmiolatka, minął Robinsona na pełnej prędkości i wpadając w pole karne, z czuba umieścił piłkę pod pachą Węgra. W drugiej połowie na 1:1 strzelił Campbell. Czarnoskóry napastnik zachował zimną krew w polu karnym, nie dając najmniejszych szans koledze z reprezentacji.

Millwall 1:1 Barnsley

 

Cztery dni po zremisowanym meczu musieliśmy stanąć w szranki z faworytem do zdobycia pucharu Ligi - drużyną Newcastle. Popularne sroki były znienawidzonym klubem przez Ridersów. Butch ze świtą zakasał rękawy czekając na kiboli gospodarzy. Na St.Jame's Park było magicznie. Stanąłem na zielonej murawie i obserwowałem z rozkoszą, jak 32 tysiące ludzi spogląda na rozgrzewających się piłkarzy. Czułem się panem i władcą na krańcu świata. Tylko zamiast żaglowca miałem leciwą tratwę.

Steve Tanner nie miał łatwego zadania. Piłkarze nie przebierali w środkach, kosząc nogi równo z trawą. Wynik meczu otworzył Mark Viduka już w 10 minucie. Rąbnąłem wkurwiony bidonem w ławkę rezerwowych. Kandol w ostatniej sekundzie schylił się i butelka rozbiła się o ścianę. W 17 minucie na 2:0 podwyższył Peter Lovenkrands. Teraz byłem wkurwiony na dobre. Przywołałem do siebie Gallarda i powiedziałem mu co myślę o jego matce i siostrze, oraz co z nim zrobię po zakończeniu meczu. W 33 minucie bramkę kontaktową zdobył prawy pomocnik Senda. Danny po prostu zamknął oczy i kropnął nad głową golkipera. W drugiej połowie liczyłem, że chłopaki ruszą do ataku i rozjadą Sroki jak Walec psią kupę pozostawioną przez owczarka niemieckiego na środku świeżego asfaltu. Ale moje marzenia rozwiał Ryan Taylor. Angielski obrońca, urodzony w Liverpoolu, który do niedawna bronił jeszcze barw Wigan, z główki wpakował piłkę za kołnierz Kiraly'ego. Szalałem. West podszedł do mnie i poprosił bym usiadł, ale zmierzyłem go tylko wzrokiem byka, który spogląda na rzeźnika i stanąłem przy linii boiska. Senda w 75 minucie ponownie uderzył z prawej strony. Piłka zakręciła łagodny łuk i zamiast trafić na głowę Pericarda, zatrzepotała tuż przy spojeniu słupka z poprzeczką. Niestety, było to wszystko, na co mogliśmy sobie tego wieczora pozwolić. Przegraliśmy po ambitnej walce. Zawiódł Gallard i zamierzałem dać mu trochę wolnego.

Newcastle 3:2 Millwall

 

- Nie martw się szefie - West poklepał mnie po plecach - i tak nikt nie spodziewał się, że zajdziemy tak daleko. A wbić dwa gole Newcastle, to nie lada wyczyn dla Millwall.

- Jeszcze wam udowodnię ... - urwałem potykając się o stopę Kandola.

 

W sobotę, 1 listopada 2008 roku padał deszcz. Wiatr rozganiał spadające krople, przez co miałem wrażenie, że bardziej mży niż leje, ale kiedy wiać przestało, bardziej lało niż mżyło. Nostalgiczna pogoda nie powstrzymała radosnych fanów, którzy kupili ponad 17 tysięcy biletów. Z meczu na mecz stawaliśmy się bardziej popularni, a brytyjskie brukowce poświęcały nam coraz więcej uwagi. Pisali o nas - kolejna potęga z Londynu pnie się ku górze.

W spotkaniu z Norwich padła tylko jedna bramka. Adam Danch fantastycznie wyegzekwował rzut wolny i dał nam tym samym trzy punkty. Zajmowaliśmy po tym meczu trzecią pozycję w tabeli.

Millwall 1:0 Norwich

Odnośnik do komentarza

Na Bloomfield Road padał deszcz. Garstka kibiców zgromadzona na trybunach była uzbrojona we wszystko, co mogło chronić przed wodą. Było pochmurnie i ponuro, przez co słońce w ogóle nie docierało do murawy. Rozwaliłem się więc w kącie, zaraz przy Kandolu, który ostatnio był jakiś poddenerwowany. Domyślałem się, że chodzi o pomijanie go przy ustalaniu pierwszego składu. Niestety wypożyczony Campbell był w życiowej formie. Szkoda, że nie mieliśmy funduszy na zakontraktowanie czarnoskórego napastnika. Z Blackpool zdołaliśmy wywieźć ledwie remis. I to fartem, po zaciętej walce na śmierć i życie. Strumienie wody wlewające się za kołnierze, do butów, do majtek i we wszystkie otwory w ciele utrudniały efektywną grę. Dla gospodarzy strzelili McPhee i Craig, dla nas oba gole zdobył niezawodny Pericard. Francuz miał szansę zdobyć hat-tricka, ale futbolówka po uderzeniu z wapna poszybowała wysoko nad poprzeczką.

Blackpool 2:2 Millwall

 

Ponad dwutygodniową przerwę w rozgrywkach przeznaczyłem na solidne budowanie siły na siłowni. Otóż, każdy piłkarz był zobowiązany raz dziennie skatować jakąś część ciała - ręce, plecy, klatkę, nogi. Po takim treningu udawali się na masaż, do sauny, na basen, a ja zażerałem się pizzą i kwaśnymi żelkami obserwując ich poczynania. Powoli odchodziłem od funkcji byłego człona "No Mercy". Powoli stawałem się pełnowartościowym menedżerem drużyny z wielkimi aspiracjami.

22 listopada na wyjeździe zagraliśmy z liderem tabeli - ekipą West Bromwich Albion. Spotkanie wzbudziło sporo emocji. W prasie pojawiła się informacja, jakoby zwycięzca tego spotkania miał zapewniony awans do Premiership. Było to dość dziwne, zważywszy na to, że rozgrywki nie były nawet na półmetku.

Na trybunach zasiadło prawie 25 tysięcy fanów, z czego blisko połowa to nasi kibice. Ale ten dzień należał do gospodarzy. Do przerwy utrzymywał się wynik 0:0, ale po wyjściu z szatni gospodarze ruszyli do ostrego ataku. Najpierw w 49 minucie z rzutu wolnego uderzył Greening i było 1:0. Później Miller podwyższył na 2:0 strzałem sprzed pola karnego. Millwall zdołało zdobyć tylko honorową bramkę. Campbell uderzył nie do obrony z trzech metrów pod poprzeczkę.

West Brom 2:1 Millwall

 

Musiałem powetować sobie porażkę z liderem. Pericard szedł na króla strzelców, przez co nie mogłem pozwolić sobie na odsunięcie go od składu. Tym bardziej, że wartość Francuza rosła z meczu na mecz i w przypadku ewentualnego transferu mogłem liczyć na sporą sumę pieniędzy. Tak więc, 25 listopada rozjechaliśmy Charlton na własnym boisku. Najpierw, na samym początku meczu Andy Dorman uderzeniem z 20 metrów pokonał Kiraly'ego. Po chwili było już 1:1, bo Gibson piekielnym uderzeniem z prawie połowy boiska wyrównał. Później bramki trafiali kolejno - Campbell oraz Pericard.

Millwall 3:1 Charlton

 

Kolejną stratę punktów odnotowaliśmy w spotkaniu z pretendentem do awansu, drużyną Birmingham City. Graliśmy na wyjeździe, więc nie mogłem pozwolić sobie na ustawienie ofensywne. Wyszliśmy więc z jednym napastnikiem, ale za to z pięcioma pomocnikami. Adam Danch został cofnięty do roli defensywnego pomocnika - łącznika między formacją defensywną, a atakiem. Wzbudziło to spore zdziwienie w szykach obronnych gospodarzy, ale niestety, nie pomogło nam w zdobyciu kompletu oczek. Niezawodny Pericard w 26 i 76 minucie zdobył dla nas gole. Birmingham kuło w 33 i w 90 minucie, za sprawą McFaddena i Beniteza.

Birmingham 2:2 Millwall

 

Na początku grudnia, zaraz przed Mikołajkami pokonaliśmy słabiutkie Scuthorpe. Jedynym mankamentem każdego zwycięstwa była dla mnie strata przynajmniej jednej bramki. I kiedy spoglądałem w statystyki moich obrońców oraz bramkarza, nie potrafiłem dopatrzyć się jakiegoś niedociągnięcia. Każdy otrzymywał przynajmniej notę 7, każdy też grał co najmniej poprawnie. A mimo to traciłem gola w niemal każdym spotkaniu.

Pan Mike Thorpe cztery razy wskazywał na środek murawy. Mecz przebiegał od początku do końca pod nasze dyktando. Nie dawaliśmy żadnych szans szybkim skrzydłowym gości, odcinając od podania rozgrywającego. 12 minuta - Pericard z przepięknej przewrotki otworzył worek z bramkami. W 16 minucie na 2:0 podwyższył Campbell plasowanym strzałem w długi róg. w 25 minucie, po faulu na Hackett'cie do piłki podszedł ponownie młody Anglik i było już 3;0. Honorowe trafienie dla gości zaliczył w 78 minucie McCann.

Millwall 3:1 Scunthorpe

 

W same mikołajki, kiedy wszyscy obdarowywali się prezentami, my stanęliśmy w szranki z Nottingham Forest. Sławny rywal pokazał w tym meczu zęby, murując dostęp do własnej bramki niemal perfekcyjnie. Mecz rozstrzygnął się praktycznie w pierwszym kwadransie gry. W 4 minucie na 1:0 uderzył Pericard. W 12 McCugan odpowiedział bombą z linii pola karnego. Kiraly wpuścił futbolówkę pod pachą. Straciliśmy kolejną głupią bramkę, oraz dwa punkty. Po tym spotkaniu zajmowaliśmy czwartą lokatę.

Nottm Forest 1:1 Millwall

 

Trzy dni po remisie na The Den podejmowaliśmy spadkowicza z Premiership, drużynę Hull. Popularne tygrysy przyjechały do Londynu po zwycięstwo, ale ja nie zamierzałem oddać skóry tanio. W pierwszej połowie nie wydarzyło się dosłownie nic godnego uwagi. Obie drużyny wyglądały tak, jak by je ktoś przed chwilą zerżnął i przed orgazmem zostawił w pościeli samotnych. W drugiej połowie W trzy minuty zdobyliśmy dwie bramki. Najpierw Hackett wysunął piłkę Gibsonowi, a ten z Czecha wkręcił ją w okienko. Później Gibson puścił w uliczkę Hacketta i było już 2:0.

Millwall 2:0 Hull

 

Jeszcze przed świętami na własnym podwórku pokonaliśmy pewnie Bristol City. Tradycyjnie musieliśmy stracić głupią bramkę, bo karygodnym błędzie Robinsona. Na ławce rezerwowych tym razem zasiadł Pericard, który skarżył się na bóle w kręgosłupie. Jego miejsce zajął żelazny rezerwowy - Lewis Grabban - wschodząca gwiazda angielskiej młodzieżówki. Dwie bramki dla Millwall zdobył Campbell, jedno trafienie zaliczył właśnie Grabban. Lee Johnson po potknięciu Robinsona na pełnej prędkości minął Kiraly'ego i strzałem po ziemi na pustą bramkę zdobył gola honorowego.

Millwall 3:1 Bristol City

Odnośnik do komentarza

Małe zaspy śniegu, twarde jak skała nie pozwalały zaparkować swobodnie auta na poboczu. Chodniki pokryte grubą warstwą lodu nie nadawały się do chodzenia. Na asfalcie chłodna breja, konsystencji papki dla niemowląt i psiej kupy rozpryskiwała się na cztery strony świata brudząc dosłownie wszystko. I weź się tu człowieku dobrze ubierz.

- Panie Loko - podbiegł do mnie drobny chłopak. Na oko wyglądał na jakiegoś studenta. Miał na sobie szarą sztruksową kurtkę i wytarte, stare jeansy, a na nogach zamiast traperów nosił zawadiackie trzewiki w kolorze spróchniałego drewna - czy mógłbym z Panem przeprowadzić wywiad? - spytał nieco zmieszany.

- Wybacz mi drogi kolego, ale śpieszę się do pracy.

- To ja, żeby nie zabierać panu cennego czasu, mógłbym pojechać z panem na ten trening, a po drodze najwyżej gdzieś wysiądę.

Wcisnąłem guzik alarmu. Zatrzaski w drzwiach wyskoczyły na rozkaz. W środku zabłyszczało światło.

- Wskakuj - wskazałem na miejsce pasażera.

Kiedy jechaliśmy na trening, chłopak wydawał się być dziwny. Siedział zdziwiony i zmieszany, a pytania które mi zadawał były rodem z Bravo Boy. Nagrywał wszystko na dyktafon, bo - jak twierdził - nie potrafi szybko pisać, a tak to przynajmniej będzie miał możliwość dopracowania całości w domu. Jak się później okazało był młodym dziennikarzem, który dostał za zadania przeprowadzenia wywiadu z osobą medialną. A za taką ponoć uchodziłem. Pochodził z rozbitej rodziny. Jego ojciec był emerytowanym policjantem - pił każdego dnia, zatapiając smutki w kieliszku wódki. Matka odeszła od nich, gdy miał siedem lat. Wyjechała z listonoszem do Stanów Zjednoczonych, urodziła mu dwójkę dzieci i teraz siedzą gdzieś w Chicago. A James - bo tak miał na imię chłopiec - postanowił spełnić własne plany i marzenia i został dziennikarzem.

- Pamiętam kiedy byłem mniej więcej w Twoim wieku. Marzyłem by zostać architektem - skręciłem w boczną uliczkę - ale niestety życie potoczyło się inaczej niż planowałem.

- Ale chyba nie jest pan tym zmartwiony. Ma pan wypasioną brykę, prowadzi znaną drużynę, ma pan kobitę, mieszkanie.

- Wiesz, czasami pieniądze to nie wszystko. Człowiek może posiadać ich całe góry, ale i tak w głębi duszy czuje się niespełniony. Ja na przykład architektem nigdy już nie będę. Jestem na to po prostu za stary.

- Eeeee tam, przesadza pan - zaśmiał się pocierając dłoń o udo.

- Nie przesadzam. Prawda jest taka, że jeśli do 25 roku życia nie osiągniesz tego, co sobie zaplanowałeś, wiecznie będziesz niespełnionym człowiekiem. Bo na Twoje miejsce przyjdą młodsi, lepsi, piękniejsi.

- Ja mam 24 lata - spalił rumieńcem.

- To musisz iść w zaparte. Musisz walczyć o to, w tym stadzie spoconych, skurwiałych świń, które próbują się dorwać do koryta. Musisz wiedzieć kiedy spuścić komuś wpierdol, kiedy posmarować dupę wazeliną i dać się wydymać w odbyt, albo kiedy uśmiechnąć się i powiedzieć miłe, aczkolwiek niewybredne słowo. Życie to nie film rogi Jamesie.

- Święte słowa. Zaiste.

Spojrzałem na chłopaka, który właśnie dłubał w nosie. Wyglądał tak niewinnie. Kiedy zajechaliśmy pod stadion podał mi rękę, podziękował za wywiad i zniknął w gąszczu trąbiących i pierdzących ołowiem samochodów. Wysiadłem z BMW. Po chwili przy mnie stanął Kandol swoją Avensis. Nim zdążyłem się przywitać dołączyli do nas Evans w Vauxhallu Vectra, Whitbread w Fordzie Coguarze oraz Hackett w Golfie.

- Piękna pogoda.

- A no.

- I śniegu po pachy.

- Ta.

Po krótkiej wymianie zdań ruszyliśmy paczką do szatni. A na niebie słońce. A pod stopami breja. A przed nami koniec roku i rundy jesiennej.

Odnośnik do komentarza

Walkers Stadium w Leicester było bardzo przyjemnym miejscem na spędzenie najbliższej półtorej godziny. Ubrałem się grubo, opatuliłem szalikiem i uzbroiłem w zgrzewkę energetyków. Grudniowa pogoda szalała. Zamiast męczyć społeczeństwo piekielnym mrozem, na dworze szalały wichury i ulewy. A za cztery dni Wigilia. Lee Robert gwizdnął po raz pierwszy i emocje jak by opadły. Nie słyszałem wiwatów, okrzyków radości, czy wyzwisk. Stadion zapadł w letarg. Na moment zbudził wszystkich Pericard, gdy ku uciesze fanów z Londynu uderzył z woleja i piłka zatrzepotała w siatce gospodarzy. Później mecz był tak pociągający jak zapaśnik sumo tańczący w klatce.

Leicester 0:1 Millwall

 

Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia Londyn ogarnął szał świątecznych zakupów. Wystawy rżnęły gałki oczne w pozycji misjonarskiej, a po czole spływały grube krople potu. Wszyscy dostali jakiegoś pierdolca. Gnali przed siebie tratując innych wszystkich, albo po prostu wydawali ostatnie oszczędności na byle gówno. Każda promocja była prawdziwą okazją.

- Chodźmy do sklepu z bielizną - Pati szarpnęła mnie za rękaw i wskazała palcem na wielki napis " Zimowa wyprzedaż ". Skinąłem głową, nabrałem powietrza w płuca i wtoczyłem się jak walec do przesiąkniętego na wskroś pięknymi kobietami sklepu. A spotkać tu można było szeroki wachlarz asortymentu jajników. Po prawej stronie, przy szarym manekinie odzianym w zieloną bieliznę stały dwa czarnoskóre ciasteczka. Pierwsza miała na sobie czarne kozaczki i legginsy, a jej zgrabniutką pupę okalała mała mini spódniczka. Na głowie miała cały wodospad warkoczyków. Jej towarzyszka, bardziej postawna baba, o biuście wielkości dojrzałego arbuza rozglądnęła się po sklepie, po czym wyjęła z torebki wibrator i obie zaniosły się śmiechem. Dalej, przy kasie stała rudowłosa piękność. Miałem wrażenie, że jej nogi kończą się pod pachami. Pachniała przygodnym seksem bez zobowiązań i brakiem kaca moralnego. Chciałem ją zaprosić do przymierzalni, ale Pati właśnie miała zamiar pokazać mi jakąś szałową przecenę, bo czułem, jak szarpie mnie za rękaw.

- A ta? Ta jest spoko? - wskazała na biały komplet w koronki.

- Mhm - odparłem wylewnie po staropolsku, używając przy tym archaizmów.

- A ta? - tym razem wskazała palcem na różowy komplet.

- Mmm - tym razem rzekłem rozpływając się nad walorami estetycznymi kompletu. Wyglądał zupełnie tak jak poprzedni, tylko miał zmieniony kolor, a kosztował dwa razy więcej.

- Ty jakiś niemrawy jesteś. No doradź mi!

Ale ja już polowałem. Teraz wzrok opadł na panią sklepową. Była nią dobrze wyposażona mamuśka, ubrana w zieloną bluzeczkę i obcisłe niebieskie jeansy. Miała włosy spięte zielonymi spineczkami, a na szyi nosiła zielone korale. Jej przegub zdobiła mała, złota bransoleta.

- Ta jest fajna. Idę ją przymierzyć.

- Przecież bielizny się nie mierzy.

- To idę zobaczyć jak bym w niej wyglądała.

I poszła. A gdy kurtyna moralności i wstydu opadła, zeżarłem sklepową wzrokiem, a ości położyłem na brzegu talerza.

- Przepraszam pana - usłyszałem za swoimi plecami - czy mógłbym mi pan doradzić? Zupełnie nie wiem co mam sobie kupić, a mój mąż uciekł właśnie ...

Przede mną stała mulatka. Rozbierała mnie wzrokiem na tyle skutecznie, że w pewnym momencie zapomniałem, że przyszedłem tu z panną Glass.

- eee - wydałem z siebie okrzyk radości, przejęcia i chęci pomocy.

- Bo tutaj jest taki mały komplecik - podeszła do seksownej bielizny i stroju mikołaja - i zastanawiałam się właśnie czy go nie kupić. Może ubiorę się o tam - wskazała paluszkiem z pierścionkiem na przymierzalnię - a pan mi powie jak wyglądam?

- No ...

- Wiedziałam że mogę na pana liczyć - klepnęła mnie w pośladka i puściła się pędem przed siebie. Czułem, że zaczynam wyglądać niesymetrycznie. Po chwili stanąłem przy przymierzalni i kontem oka zaglądałem, czy Pati aby już nie skończyła.

- A wie pan, to dość niespotykane, żeby mężczyzna tak paradował po sklepie z damską bielizną. O, myślę że będzie pasować idealnie. Może pan rzucić okiem?

Wsadziłem głowę za kurtynę. Mulatka stała całkiem naga trzymając w dłoniach zestaw. Miała piękne, krągłe piersi, a jej ciało było nieskalane tłuszczem. Pachniała tak cudownie, że odleciałem jak po heroinie. Poniżej pępka miała wytatuowanego diabełka z widłami, a na pośladku aniołka. Spojrzała na mnie i przesunęła koniuszkiem języka po górnej wardze.

- i jak pan sądzi? Będzie mi pasować? - przesunęła dłonią po piersi i zjechała nią niżej.

- Tak, wezmę ten komplet! - usłyszałem za plecami i wyprostowałem się jak uczeń wołany do tablicy.

- Ttt tto ja zapłacę - wystrzeliłem wędrując ze sterczącą pałą w stronę mamuśki przy kasie.

A w głośnikach leciał kolędy.

Odnośnik do komentarza

Kolorowe łańcuchy zwisały jak makaron z choinkowych gałązek. W kominku trzaskało drewno, a za oknem sypał śnieg. W głośniku telewizora leciały spokojne nuty polskich kolęd. Pachniało rybą po grecku, soczystym sernikiem i przypalonym makaronem z makiem. Pati zasuwała w kuchni jak dobrze nasmarowana maszynka, zgrabnie lawirując między pootwieranymi szufladami a lodówką. Z daleka przypominała Makłowicza w spódnicy. A ja siedziałem przed telewizorem i oglądałem Kevina samego w domu.

 

W drugi dzień Świąt w Cardiff pokonaliśmy tamtejsze Cardiff 0:1. Jedyną bramkę dającą nam trzy punkty strzelił Fraizer Campbell i to już w piątej minucie spotkania. Futbolówka po jego uderzeniu zatrzepotała w prawym okienku bramkarza, odbijając się jeszcze po drodze od słupka. Moi podopieczni sprawili mi piękny prezent pod choinkę - trzy punkty dające nam awans na drugą pozycję.

Cardiff 0:1 Millwall

 

Na początku stycznia w 3 rundzie Pucharu Anglii ponownie zmierzyliśmy się z Barnsley. Dałem pograć ławce rezerwowych, dzięki czemu Campbell i Pericard mieli możliwość odpocząć przed meczem z Sheffield. Mecze w pucharze nie sprzedawały się tak dobrze jak te w Championship, ale i tak na trybunach zasiadło ponad 13 tysięcy kibiców. Wyszliśmy w ustawieniu 1-5-2-1-2. Pavol Durica zagrał na środku wysuniętego pomocnika, zaś w ataku wystąpili Kandol i Grabban. W środku, w miejsce zmęczonego Dancha wszedł Alan Dunne. I znów miałem nosa. Bo oto strzeliliśmy cztery bramki, tracąc tradycyjnie jedną. Nie rozumiałem tego fatum. Mieliśmy bardzo dobrych obrońców. Robinson nie popełniał błędów, a i Gallard był w znakomitej formie.

Millwall 4:1 Barnsley

 

10 stycznia u siebie graliśmy z piątą drużyną w tabeli, ekipą Sheffield Wednesday. Postanowiłem zaryzykować i nie zmieniłem ustawienia, zmieniając jedynie duet napastników, oraz golkipera. W miejsce Kiraly'ego wszedł młodziutki Scribe i był to tym samym debiut Francuza w II lidze angielskiej. Pavol Durica rządził i dzielił w środku pola, posyłając genialne piłki do napastników. W 34 minucie po wrzutce za kołnierz stopera Pericard zgasił piłkę klatką piersiową i z dropsztyka posłał ją pod poprzeczkę wyprowadzają nas na prowadzenie. Po przerwie do wyrównania doprowadził Kerr, ale ostatnie słowo należało do nas. W 82 minucie Campbell dał nam trzy punkty posyłając technicznym uderzeniem z piętki piłkę między nogami bramkarza.

Millwall 2:1 Sheff Wed

 

Tydzień później naszą wyższość musiało znać Preston. Na Deepdale wystawiłem dwóch juniorów, którzy pokazali, że stać ich na wiele. Lasse Qvist w 2 minucie meczu zdobył bramkę po strzale zza pola karnego. Marius Alexe w 6 minucie podwyższył na 2:0 i zwycięstwo dało nam punkt straty do lidera. Szykowaliśmy się do walki o awans z pierwszego miejsca!

Preston 1:2 Millwall

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...