Skocz do zawartości

Kącik złamanych serc


T-m

Rekomendowane odpowiedzi

Otóż to. Małżeństwo JEST wieczne i jest OBOWIĄZKIEM akceptowania tych zmian. Ale to zrozumie tylko katolik.

bez urazy, ale bzdura.

definicji małżeństwa jest niemal tyle ile systemów religijnych (i prawnych) na świecie; ile kultur i społeczeństw itd...

rozumiem, że dla katolika istnieje tylko takie sakramentalne, ale nie zawłaszczajcie sobie tego słowa bardzo proszę.

Odnośnik do komentarza

Otóż to. Małżeństwo JEST wieczne i jest OBOWIĄZKIEM akceptowania tych zmian. Ale to zrozumie tylko katolik.

bez urazy, ale bzdura.

definicji małżeństwa jest niemal tyle ile systemów religijnych (i prawnych) na świecie; ile kultur i społeczeństw itd...

rozumiem, że dla katolika istnieje tylko takie sakramentalne, ale nie zawłaszczajcie sobie tego słowa bardzo proszę.

 

Ależ ja sobie niczego nie zawłaszczam. Właśnie dlatego napisałem, że nie zamierzam na ten temat z Henkelem dyskutować. Druga część mojej wypowiedzi nie wynika jednak wyłącznie z moralności chrześcijańskiej.

Odnośnik do komentarza

Otóż to. Małżeństwo JEST wieczne i jest OBOWIĄZKIEM akceptowania tych zmian. Ale to zrozumie tylko katolik.

bez urazy, ale bzdura.

definicji małżeństwa jest niemal tyle ile systemów religijnych (i prawnych) na świecie; ile kultur i społeczeństw itd...

rozumiem, że dla katolika istnieje tylko takie sakramentalne, ale nie zawłaszczajcie sobie tego słowa bardzo proszę.

 

No ale skoro wypowiadam się o swoich poglądach na miłość to i o swoich na małzeństwo. Więc DLA MNIE małżeństwo jest NIEROZERWALNE. Pod żadnym względem,

Odnośnik do komentarza

Ależ ja sobie niczego nie zawłaszczam. Właśnie dlatego napisałem, że nie zamierzam na ten temat z Henkelem dyskutować. Druga część mojej wypowiedzi nie wynika jednak wyłącznie z moralności chrześcijańskiej.

rozumiem, ale wiesz - co kultura, co religia to inne podejście do instytucji małżeństwa, inne zwyczaje, zasady itd...

 

ja jestem osobą niewierzącą i odrzucającą religię w ogóle - dlatego nie wyobrażam sobie, żeby moja partnerka była wierząca (nieważne w co/kogo) - ale nie uważam, że związek to tylko arytmetyka - owszem - w pewnym zakresie tak i nie wierzę tym, którzy mówią, że nie (zresztą wystarczy prześledzić wypowiedzi w tym wątku - "ja kocham bezinteresownie, ale ważne jest dla mnie żeby moja partnerka..."). ale zupełnie nie wierzę w związki oparte tylko na miłości - bo nie wierzę w miłość daną przez istotę wyższą, za to jak najbardziej wierzę w potęgę endorfin i dopaminy. sęk w tym, że ten heroinowy haj mija po góra 6 miesiącach i potem zaczyna się szara rzeczywistość i miłość zastępowana jest przyjaźnią, wzajemnym szacunkiem, zrozumieniem swoich potrzeb, poznaniem swoich wad i ich zaakceptowaniem itd. i oczywiście poświęceniem się sobie - ale bez przesady - jeśli ktoś mi mówi, że nie widzi świata poza mną, że jestem całym jej życiem to niestety na usta ciśnie mi się tylko jedno - że ma bardzo ubogie życie...

Odnośnik do komentarza

A ja bym tak chciał. Do końca życia. Żeby nikt świata poza mną nie widział.

 

Zgadzam sie, ze milosc = wszystko za wszystko ale musi byc margines na WLASNE obowiazki, sprawy i wyprawy; inaczej czyz nie nalezaloby powiedziec, ze zycie Twoje bez tej drugiej osoby nie jest nic warte? Obowiazki czasami wykluczaja uwieszanie wlasnej egzystencji na partnerze i koniec koncow chyba nikt nie ma jednak takiego komfortu, zeby jego zycie mogloby byc nic nie warte.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Kalkulacja w związku czy w małżeństwie? Dla mnie to jakieś nieporozumienie. Gdybym tak miał postrzegać związek już chyba dawno byłbym w klasztorze Karmelitan Bosych. Dla mnie zawsze najpiękniejszą definicją miłości jest List do Koryntian (1 Kor 13,1−13). Pojmowanie związku bez miłości jako rachunku matematycznego jest moim zdaniem potwornym wypaczeniem. Nie chcę używać mocniejszych słów, bo bardzo cię lubię Przemku, ale naprawdę taka postawa jest niewłaściwa. Wszystkim - i tym wierzącym i odrzucającym Boga polecam lekturę tego krótkiego fragmentu Listu do Koryntian, może to pozwoli Wam zmienić swoje podejście.

 

Święty węzeł małżeński nie jest wieczny, więc lepiej nie pisz...

Dla mnie jest wieczny i Twoje gadanie tego nie zmieni.

 

Primo nie gadanie, tylko opinia i oparta na własnych przeżyciach. Też wierzyłem, że węzeł jest wieczny, ale nie jest i tyle. Jak byś miał moją twarzy, to byś zrozumiał. Przyjmij do wiadomości, z dobrej woli Ci to powiem, że wiara w nierozerwalność jest dobra - tylko czasami życie układa się inaczej niż nasze wierzenia :-)

 

Otóż to. Małżeństwo JEST wieczne i jest OBOWIĄZKIEM akceptowania tych zmian. Ale to zrozumie tylko katolik.

 

Katolik, ateista, jeden ch**. Nie jesteś sam w związku, są dwie osoby i czasami możesz się zesrać, zajebać, zaorać, a nie będziesz miał wpływu na to, co zrobi druga osoba.

Odnośnik do komentarza

Owszem, będę, jeśli druga osoba będzie miała takie same przekonaina. I koniec.

 

Rozumiem, że w sytuacji, gdyby okazało się, że jednak łączy Was wylącznie sakrament, a wady okazały się nie do wytrzymania, wolałbyś, żeby byla z Tobą dalej ze względu na obietnicę? Można obiecać i dotrzymać słowa, że będzie się z kimś do śmierci, natomiast nie można obiecać, że uczucia nie wygasną, bo na to nie mamy żadnego wpływu. Myślę, że taka osoba, która by była z Tobą tylko ze względu na obietnicę nie uczyniłaby Cię szczęśliwym i sama nie byłaby szczęśliwa. I tutaj jest ten problem nierozerwalności. Ja w takiej sytuacji wolałbym, żeby ta osoba znalazła sobie kogoś bardziej do niej pasującego i żebym ja zrobił to samo, niż się wzajemnie męczyć. Natomiast religia katolicka w takiej sytuacji jednak skazuje na te męki.

Odnośnik do komentarza

Ja jednak uwazam, ze prawda lezy gdzies po srodku. Decyzja o slubie to (przynajmniej w teorii) decyzja dwojga dorosłych ludzi, swiadomych znaczenia tego słowa. Od kilku(nastu?) lat panuje jakas dziwna nowomoda na uciekanie w momencie, kiedy cos jest nie tak. Dla mnie to troche oznaka tchórzostwa czy moze niedojrzaosci bardziej.

Henio uzyl argumentu o meczeniu sie. To w takim razie po co sie zenic? Jesli dwie osoby przebywaja ze soba dzien w dzien, zawsze beda jakies tarcia, zawsze ktos kiedy wybuchnie z byle powodu.

Pal licho, jak w malzenstwie nie ma dzieci..

 

Ogolnie w moim otoczeniu bardzo duzo osob sie rozwiodlo (i to z ktorkim stazem, jako malzenstwo). Ale czemu sie dziwic, skoro obecnie oswiadczyny brzmia nie "czy spedzisz ze mna reszte zycia" ale "czy wezmiesz ze mna preferencyjny kredyt hipoteczny". Smutne, troche smieszne, ale prawdziwe.

Odnośnik do komentarza

@Vami

Czyli rozumiem, że w hipotetycznej sytuacji kompletnego rozpadu pożycia małżeńskiego, mamy tkwić związku bez żadnego uczucia drąc koty, aż do końca życia nieważne, że unieszczęśliwiamy siebie nieważne, że dajemy marny przykład dzieciom. Ten Bóg który jest miłością, każe tkwić w nieszczęściu, aż do końca życia?

Odnośnik do komentarza

Co do rozwodów, rozstań, to też jestem przeciwny rozwodom po roku czy dwóch w małżeństwie. Dlatego sam nawet nie mówię o żadnym małżeństwie mimo już ponad 3 lat z moją Lubą. A ludzie wokół, znajomi ze szkoły już biorą śluby.

W jednej jednak sytuacji rozwód jest u mnie usprawiedliwiony. Moi rodzice żyli ze sobą ponad 20 lat, z czego większość czasu ojciec miał i ma problemy z alkoholem. I pamiętam jak dziś, kiedy Mama tłumaczyła mnie i bratu, dlaczego chce się rozwieść. Małżeństwo bowiem było zbierane do kupy, trzymała się przy Ojcu tylko z naszego powodu. Nie chciała się rozwodzić, kiedy z bratem byliśmy młodsi. I chwała jej za to. Uznała jednak, że skoro my już z gniazda wyfrunęliśmy, to jest pora, żeby i Ona ze swoim życiem coś zrobiła. Wzięła z Ojcem rozwód, choć nic się nie zmieniło - niestety dalej mieszkają pod jednym dachem. Po rozwodzie czuć było jednak, że kobieta odżyła. I nie mówię to o odżyciu w sensie nowego związku - po prostu nie czuje na sobie jakiegoś balastu. Choć balast ten niewiele się zmniejszył z racji wspólnego zamieszkiwania. Nadal, tak jak w dawnych czasach, musi ponaglać ojca o jakieś pieniądze na dom, rachunki, bo niestety w prawie nie ma chyba możliwości, żeby ojca się z domu "pozbyć". Ot, życie.

Odnośnik do komentarza

Vami, teoretyzujesz bez praktyki...Mimo, że jestem katolikiem to wolałbym, żeby moi rodzice się rozwiedli dużo wcześniej, jak jeszcze z nimi mieszkałem, przynajmniej oszczędziliby piekła zarówno mi jak i sobie. Z katolikami łączyły ich tylko tradycje,ale byli niewierzący, nie chodzili do kościoła... Byli ze sobą ponad 20 lat.

W takich ludziach nie szuka się Boga tylko człowieczeństwa.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...