Skocz do zawartości

Reloaded


Rekomendowane odpowiedzi

Niemal 65 tysięcy widzów na Allianz-Arena było świadkiem meczu, o którym przez następny tydzień rozmawiano na ulicach, w pubach i zakładach pracy. Emocje, zwroty akcji, kontrowersje i dramaturgia – wszystko to było w stolicy Bawarii w ten wyjątkowo ciepły wieczór. Mecz charakteryzowały 10-15 minutowe okresy przewagi każdej z drużyn. Zaczęli gospodarze, którzy nie chcieli powtórzyć błędu Milanu i nie pozwolili nam się rozpędzić. Pierwszy kwadrans to okres ataków rywali i doskonałej postawy Grabowskiego, który jeszcze nie raz miał nam uratować skórę. W 20. minucie sędzia nie uznał bramki François Traoré, słusznie odgwizdując pozycję spaloną Iworyjczyka. Jednak to był początek naszej niepodzielnej przewagi, którą powinniśmy udokumentować trafieniem. Brakowało nam niestety zimnej krwi w decydujących momentach i nawet próby z 5-10 metrów szybowały ponad bramką Michaela Rensinga. I gdy wydawało się, że do końca pierwszej połowy trwać będzie nasza kanonada, w polu karnym faulu dopuścił się Avramovic i Bastian Schweinsteiger pewnie wyegzekwował „jedenastkę”.

 

Wynik 0:1 do przerwy nie złamał naszej woli walki i jakby nigdy nic ruszyliśmy do poszukiwania bezcennej bramki wyjazdowej. Znów marnowaliśmy wyborne sytuacje, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. W 64. minucie jeden z rajdów Marcina Garucha został brutalnie przerwany w polu karnym przez André Bahię. Skrupulatny sędzia wskazał na wapno, a do piłki podszedł Dare Vrsic. Krótki rozbieg, techniczny strzał podcinką w sam środek bramki i mamy upragniony remis. Taki obrót sprawy rozsierdził mistrzów Niemiec, którzy z furią rzucili się po swoje. Znów między słupkami musiał się wykazywać Grabowski, dzięki czemu przetrwaliśmy pierwszą nawałnicę. W 75. minucie przeprowadziłem dwie zmiany, które okazały się strzałem w „dziesiątkę”. Marcin Siedlarz i Nemanja Stojkovic zastąpili bezbarwnych Avramovica oraz Traoré i znów mogliśmy myśleć o ofensywie. W 86. minucie serbski napastnik przejął wybitą na oślep piłkę i po indywidualnym rajdzie przelobował Rensinga. 2:1 dla Śląska! Sensacyjne zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki.

 

Jednak w końcówce meczu czekały nas jeszcze emocje, a przede wszystkim dramaturgia bez happy end'u. W 90. minucie kontuzji doznał Michael Rensing i w obliczu wykorzystania limitu zmian, w bramce musiał stanąć Kevin Prince Boateng. Nie byliśmy zachłanni i nie rzuciliśmy się do ofensywy, chcąc wykorzystać prezent od losu. Jednak za ten minimalizm zostaliśmy pokarani na sekundy przed ostatnim gwizdkiem. Wówczas to faulu w polu karnym dopuścił się rumuński stoper Gheorghe i Bułgar Dimitar Berbatov wykorzystał trzecią tego wieczoru „jedenastkę”. Szczęście było tak blisko, ale nie po raz pierwszy już tracimy zwycięstwo nad europejską potęgą w doliczonym czasie gry.

 

Liga Mistrzów (1/4 finału, mecz 1/2) 30.03.2016

[GER] FC Bayern - Śląsk [POL] 2:2 (1:0)

36’ Schweinsteiger (kar.) 1:0

65’ Vrsic (kar.) 1:1

86’ Stojkovic 1:2

90’ Rensing (GK, Bayern) ktz.

90’+4’ Berbatov (kar.) 2:2

 

MoM Santos (D L, Bayern) – 6 przechwytów, 11/11 pojedynki główkowe, nota 8

 

Widzów – 64 916

Odnośnik do komentarza

Misji pod tytułem „Liga Mistrzów” poświęciłem ostatni rok mojej pracy. Latem zapragnąłem przejść do zachodniego klubu, ale w obliczu braku zainteresowania moją osobą zdecydowałem się na kolejny rok we Wrocławiu. Motywacja była jedna – oczywiście Champions League – i gdy już udało nam się tam dotrzeć, zrobię wszystko, aby ta przygoda trwała jak najdłużej. Dlatego też aby uniknąć niepotrzebnych plotek i zapewnić jak największy spokój w zespole, zdecydowałem się szybko przedłużyć kończący się latem kontrakt ze Śląskiem. Do rozmów usiedliśmy z prezesem Sobańskim natychmiast po powrocie z Monachium i trwały one rekordowo krótko. Przy szklaneczce whiskey dogadaliśmy szczegóły 1-rocznego kontraktu, w ramach którego miałem być najlepiej opłacanym polskim szkoleniowcem dzięki pensji € 250 tysięcy /rok. Otrzymałem także olbrzymi budżet sięgający niemal € 54 milionów! Większą jego część zdecydowałem się zaalokować w płace, aby latem móc przekonać najbardziej opornych piłkarzy, że warto przyjechać do Wrocławia na dłużej.

 

 

Marzec 2016

 

Bilans: 5-2-0; 16:5

OE: 1. [+19] , 61 pkt, 59:8

Puchar Polski: (1/4 finału – 1:0 z Wisła)

Liga Mistrzów: (1/4 finału – 2:2 z Bayern)

Finanse: + € 29,44M (+ € 2,83M)

Budżet transferowy: € 23,30M (€ 21,07M)

Budżet płac: € 11,07M (€ 32,62M)

Nagrody: Manager Miesiąca: Łaziii (1.); Piłkarz Miesiąca: Nemanja Stojkovic (1.)

 

Transfery (Polska): brak

 

Transfery (świat):

Aaron Wong (27, ST, AUS 30/7) [Recreativo -> MetroStars] - € 2,8M

 

Ligi świata:

Anglia: Man Utd [+2]

Francja: PSG [+5]

Hiszpania: Atlético Madryt [+1]

Niemcy: Dortmund [+3]

Polska: Śląsk [+19]

Włochy: Milan [+2]

Ranking FIFA:

1. Brazylia, 2. Anglia, 3. Argentyna,..., 11. Ukraina [+0],..., 22. Polska [+1]

Odnośnik do komentarza

Sam jestem zdziwiony popisami mojego zespołu w tym roku. Najwyraźniej dopieszczana od początku mojej przygody z FM06 taktyka stała się killerem. W dodatku mam świetnych piłkarzy, o których biją się europejskie potęgi. Wszystko to składa się na takie niespodzianki, jak wyeliminowanie Milanu.

-------------------------

 

Przewracając kartkę kalendarza na kwiecień przypomniałem sobie, że to właśnie ten miesiąc był zawsze najgorszy w wykonaniu moich podopiecznych. Zadyszka, niespodziewane porażki z przeciętnymi drużynami i bardzo często koniec marzeń o mistrzowskim tytule – te wydarzenia zawsze kojarzę z kwietniem. Będziemy musieli znów stawić czoła pechowi i wspiąć nasze umiejętności na jeszcze wyższy poziom, aby wyzwania pucharowe – tak w kraju jak i na kontynencie – nie okazały się wielką klapą.

 

Pierwszy sprawdzian miał miejsce w Krakowie, gdzie mieliśmy obronić 1-bramkową zaliczkę w ćwierćfinale Pucharu Polski. Wiślakom nie udało się spełnić obowiązku gospodarzy i szybko przejąć inicjatywę. Zamiast tego przyglądali się oni koncertowej grze moich zmienników. Szczególnie musiała podobać się im bramka Roberta Wieczorka z 14. minuty. Nasz młody snajper popisał się akcją, jaką czarował kibiców w pierwszym sezonie obecności w Śląsku. Przyjął podanie na 40 metrze i po serii dryblingów na pełnej prędkości pokonał bramkarza Janukiewicza. Ten nie miał w tej sytuacji nic do powiedzenia, natomiast w kolejnych minutach powoli wyrastał na bohatera miejscowych. Jego popisy między słupkami utrzymywały krakowski zespół w grze, a okazji do interwencji miał co nie miara, głównie po 26. minucie, kiedy to Mateusz Cieluch strzałem głową z ostrego kąta doprowadził do wyrównania, czym rozsierdził moich podopiecznych.

 

Bardzo długo utrzymywał się obraz gry, polegający na naszej dominacji, ale nieskutecznych strzałach oraz sporadycznych kontratakach Białej Gwiazdy. Wreszcie między 78. a 80. minutą zadaliśmy dwa ciosy, które na dobre powaliły obrońcę trofeum. Cała zasługa Thomasa Ncube’a, który zameldował się na boisku kilka minut wcześniej. Najpierw reprezentant Zimbabwe błysnął przeglądem pola, przyjął piłkę na skrzydle, umiejętnie się zastawił, a gdy ściągnął na siebie uwagę aż trzech obrońców Wisły, natychmiast podał do Chilufii. Ten miał dużo miejsca by idealnie obsłużyć Pashę na krótkim słupku i było 2:1 dla nas. Ledwo gospodarze wznowili grę, a Ncube przejął futbolówkę i po samotnym rajdzie i petardzie z niespełna 20 metrów dał nam zwycięstwo. Na nic zdała się ambitna postawa i gol Krzysztofa Ptaka na 2:3. 23-letni gwiazdor Wisły utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że koniecznie muszę ściągnąć go latem do zespołu Śląska.

 

Puchar Polski (1/4 finału, mecz 2/2) 02.04.2016

[1L] Wisła - Śląsk [1L] 2:3 (1:1), dwumecz 2:4

14’ Wieczorek 0:1

26’ Cieluch 1:1

78’ Pasha 1:2

80’ Ncube 1:3

85’ Ptak 2:3

 

MoM Iluridze (M C, Śląsk) –6 przechwytów, 4 kluczowe podania, nota 8

 

Widzów – 9784

 

 

Wygraliśmy przedwczesny finał z obrońcą Pucharu Polski więc teraz droga po trofeum powinna być dziecinnie prosta. W półfinale czeka nas 4. w Ekstraklasie Widzew Łódź, a w decydującym starciu zwycięzca pary Znicz-Łęczna.

Odnośnik do komentarza

Jak na zespół, którego nie ma, to stawili wyjątkowo silny opór :>

----------------------------

 

We Wrocławiu wszystko było przygotowane na kolejny najważniejszy mecz sezonu. Trawniki przystrzyżone, asfalt wypastowany, flagi powywieszane, menele zamknięci w izbach wytrzeźwień. Podejmowaliśmy mistrzów Niemiec, którzy pałali żądzą rewanżu za niekorzystny bramkowy remis na Allianz-Arena. Dosłownie dzień przed meczem ich szanse niebotycznie wzrosły, a w naszym klubie ogłoszono żałobę. Otóż na ostatnim treningu kontuzji mięśni grzbietu doznał Traoré – identyczny uraz, jaki niedawno doświadczył mój podstawowy stoper Nikulin. Iworyjczyk mógł zagrać na blokadzie, ale potem sezon byłby dla niego skończony. Załamany wysłałem go na miesięczną rehabilitację, łudząc się nadzieją, że wyzdrowieje na… finał(?)

 

Tak – finał. To słowo nieśmiało przewijało się po klubowych korytarzach. Wszak jeśli wygrywa się z Barceloną, Milanem i toczy równy bój z Bayernem, to mamy pełne prawo marzyć o majowym decydującym występie. Ale zanim powalczymy o finał, trzeba było uporać się z mistrzami Niemiec. Ci rozpoczęli spotkanie od wysokiego C, rzucając się na nas od pierwszego gwizdka. Ich plan był jasny – szybko strzelić gola i zamurować własne przedpole. Pierwsza część strategii została zrealizowana już w 8. minucie, a my byliśmy świadkami wyjątkowo przypadkowej bramki. Otóż Bastian Schweinsteiger wykonywał rzut wolny niemal z narożnika pola karnego, piłka trafiła w bliższy słupek „świątyni” Grabowskiego i nabiła Brazylijczyka Bahię. Zbieg okoliczności, jakich mało, ale na tablicy wyników zapaliła się „jedynka” przy drużynie Bayernu.

 

Staraliśmy się nie panikować i poszukać tej jednej bramki, która premiowałaby nas do półfinału. Akcje budowaliśmy z wielkim trudem, gdyż goście dawali nam lekcję gry w destrukcji. Czas mijał, a mój zespół nie potrafił wejść na właściwe dla siebie obroty. Jedynie Kuba Błaszczykowski grał na wysokim poziomie, szalejąc na prawej flance i próbując wypracować sytuację kolegom. Tym brakowało skuteczności i większość strzałów Stojkovica, Vrsica i Avramovica szybowała ponad bramką bramkarza Bauera, który zastępował kontuzjowanego Rensinga. Od czasu do czasu Bawarczycy wyprowadzali groźne kontrataki, najczęściej kończone przez Rosjanina Anatoly Gerka, po których serce podskakiwało mi do gardła.

 

Z każdą minutą gasła nasza nadzieja, choć komplet kibiców nadal wierzył w powodzenie tej jednej, jedynej akcji. Gdy zegar wskazał 80. minutę, zrobiłem coś, z czego jeszcze niedawno śmiałem się setnie. W końcówce meczu z Cracovią ujrzałem egzotyczne ustawienie 2-3-5, którym Krzysztof Tochel próbował wywalczyć ligowy punkt. „Tonący brzytwy się chwyta” pomyślałem i na ostatnie kilkanaście minut zaordynowałem zbliżone 3-2-5. To była broń obusieczna, bo równie dobrze mogliśmy szybko dostać drugiego gola i zapomnieć o awansie. Nie mieliśmy jednak nic do stracenia i rzuciliśmy się do ostatecznego, rozpaczliwego ataku. W 91. minucie goście bili rzut wolny z 25. metrów. Zamiast spokojnie to rozegrać i dotrwać do końcowego gwizdka, zdecydowali się na mocne uderzenie. Piłka trafiła w mur i spadła pod nogi Błaszczykowskiego, który natychmiast posłał w bój rozpędzającego się Piotrka Sochę. Wszyscy wstali z miejsc, bo oto w ostatnich sekundach mieliśmy sytuację 2-1 przed polem karnym i piłkę na prawej flance. Socha pociągnął kilka metrów i posłał dośrodkowanie w kierunku pędzących środkiem Vrsica i Wieczorka. Philipp Lahm i Gonçalves wyskoczyli niżej, bramkarz Bauer zastygł na linii, a nasz słoweński pomocnik dostawił nogę. JEEEEEST!!! Wszyscy wyskoczyli w górę, rozpoczęła się szaleńcza radość. Najsławniejszy fan Śląska i Freiburga oraz wróg Bayernu rozpłakał się jak dziecko. Jesteśmy w półfinale!

 

Liga Mistrzów (1/4 finału, mecz 2/2) 06.04.2016

[POL] Śląsk - FC Bayern [GER] 1:1 (0:1), dwumecz 3:3

8’ Bahia 0:1

90’+2’ Vrsic 1:1

 

MoM Błaszczykowski (AM L, Śląsk) – 10 rajdów, 4 kluczowe podania, nota 8

 

Widzów – 22 495

Odnośnik do komentarza

Dziękować, dziękować. A Kuba to oczywiście AMR - mój błąd.

--------------------------

 

Ćwierćfinały Ligi Mistrzów okazały się niezwykle zacięte. W bratobójczych pojedynkach Real Madryt wygrał z Sevilllą, a Newcastle z Arsenalem – wszyscy, podobnie jak my z Bayernem, dzięki zasadzie bramek wyjazdowych. Jedynie Liverpool nie miał najmniejszych problemów z awansem, upokarzając lidera Bundesligi Borussię Dortmund 4:0.

 

I właśnie The Reds będą naszym rywalem w półfinale Champions League. Będzie to jednocześnie rewanż za ubiegłoroczną 2. rundę playoffs Pucharu UEFA, kiedy to ulegliśmy Anglikom 4:6. Faworytem na pewno jest 4. obecnie ekipa Premiership, ale tak samo było przecież z Milanem i Bayernem – obrońcami trofeów w Lidze Mistrzów i Pucharze UEFA.

 

Niestety do dwumeczu z Liverpoolem przystąpimy mocno osłabieni kadrowo. Na pewno nie zagrają kontuzjowani napastnicy Traoré i Wieczorek, tak więc rola zdobywania bramek spadnie na Stojkovica i Vrsica. W pierwszym spotkaniu pauzować będzie Piotr Socha, który w rewanżu z Bayernem otrzymał drugą żółtą kartkę. Niepewny jest też występ stopera Vasily Nikulina, który powoli kończy rehabilitację. Oby los nas oszczędził i nie wyłączył z gry kolejnych moich zawodników.

Odnośnik do komentarza

Brawo! O la la, co tutaj się działo! Wszystkie potęgi padły na kolana! Podobno kibic Freiburga przez dwa tygodnie robił rundy honorowe wokół boiska :rotfl:.

 

Taktyka killer, FM bez tajemnic, teraz jak nie wygrasz Ligi Mistrzów, to powiemy, że słaby z Ciebie menedżer :P

 

Do boju Śląsku!

Odnośnik do komentarza
Taktyka killer, FM bez tajemnic, teraz jak nie wygrasz Ligi Mistrzów, to powiemy, że słaby z Ciebie menedżer :P

FM nie lubi zuchwalstwa i często uczy pokory. Tak więc pewnie jeszcze to odszczekam. Ale póki co europejskie potęgi klękają jedna za drugą, a ja do cholery gram tylko polską drużyną.

-----------------------------------------

 

Terminarz na najbliższe tygodnie ułożył nam się tak szczęśliwie, że ligowe mecze o pietruszkę (bo tutaj już nikt nie odbierze nam 3. z rzędu mistrzostwa) przeplatamy ważnymi pucharowymi. Serię rozpoczynaliśmy od nawiązania dłuższej znajomości z Widzewem. Łodzianie potraktowali spotkanie w Ekstraklasie jako okazję do demonstracji siły tuż przed pierwszym półfinałem w Pucharze Polski. Postawili nam wyjątkowo twarde warunki gry, będąc godnym nas rywalem, jakiego długo już nie mieliśmy na krajowym podwórku. Z przebiegu spotkania gospodarze byli drużyną lepszą, oddając więcej strzałów na bramkę oraz zdecydowanie dłużej utrzymując się przy piłce (57% czasu). Cóż z tego, skoro to moi piłkarze zdobyli jedynego gola wieczoru. W pechowej dla Widzewiaków 13. minucie piłkę z głębi pola wrzucił Witczak, naciskany z tyłu Ncube bez przyjęcia odegrał ją na 11. metr, skąd wbiegający środkiem Varfi huknął z woleja. Zwycięskie trafienie Albańczyka to znak jego powrotu do wysokiej formy po kontuzji, co szczególnie cieszy mnie w kontekście półfinału Ligi Mistrzów.

 

OE (23. kolejka) 09.04.2016

[4.] Widzew - Śląsk [1.] 0:1 (0:1)

13’ Varfi 0:1

 

MoM Petrov (D L, Śląsk) – 13 przechwytów, 7/7 wślizgi, nota 8

 

Widzów – 7997

 

W spotkaniu kolejki Lech doznał upokorzenia na oczach 17 tysięcy własnych kibiców. Na Bułgarskiej warszawska Legia zdemolowała Kolejorza aż 3:0.

Odnośnik do komentarza

Skoro moi rezerwowi poradzili sobie z Widzewem na wyjeździe, to 5 dni później we Wrocławiu podstawowy skład powinien wygrać w cuglach. A tutaj niespodzianka, bo goście postawili nam się jeszcze bardziej, niż w ostatnim meczu ligowym. Puchar Polski był dla nich szansą na pierwsze od wielu lat trofeum, a skoro doszli już do półfinału, nie zamierzali zaprzepaścić szansy. Łodzianie przetrwali pierwszą połowę, w której zapewne spodziewali się częstszych ataków z naszej strony i po zmianie stron coraz częściej zapędzali się pod naszą bramkę. Szczególnie niebezpieczne były ich kontrataki i jeden z nich zakończył się pięknym, skutecznym lobem Jarka Nowaka w 56. minucie. Dopiero to zdarzenie zachęciło moich piłkarzy do aktywniejszej gry ofensywnej, jednak popisy goalkeepera Marcina Wieczorka długo nie pozwalały nam ukoronować przewagi. Wreszcie w 72. minucie Kuba Błaszczykowski tak zakręcił Rafałem Grzelakiem, że ten upadając na murawę doznał kontuzji ręki. Dzięki temu nasz skrzydłowy miał więcej miejsca i nie namyślając się nad gestem fair play posłał piłkę w pole karne. Ta trafiła wprost na głowę Marcina Garucha i było 1:1. Na rewanż do Łodzi chcieliśmy jechać przynajmniej z minimalną przewagą więc do ostatnich minut nie schodziliśmy z połowy Widzewa. Wreszcie w doliczonym czasie gry bomba Avramovica trafiła w poprzeczkę i spadła pod nogi Marcina Siedlarza, który ustalił wynik spotkania na 2:1.

 

Puchar Polski (1/2 finału, mecz 1/2) 13.04.2016

[1L] Śląsk - Widzew [1L] 2:1 (0:0)

56’ Nowak 0:1

72’ Garuch 1:1

73’ Grzelak (M L, Widzew) ktz.

90’+1’ Siedlarz 2:1

 

MoM Wieczorek (GK, Widzew) – 8 obronionych strzałów, nota 9

 

Widzów – 4286

Odnośnik do komentarza

Początek tygodnia był dla mnie wyjątkowo nieprzyjemny. Najpierw poważnej kontuzji kostki doznał na treningu Kakhaber Iluridze. 19-letni Gruzin błyskawicznie wprowadził się do zespołu po lutowym transferze i coraz odważniej pukał do podstawowego składu. Z tym będzie musiał poczekać do następnego sezonu, bo teraz czeka go 2-miesięczna rehabilitacja. Być może zastąpi on wkrótce Piotrka Sochę, który kolejny raz nie stawił się na treningu. Widać to jest taktyka naszej 19-letniej gwiazdy, która za wszelką cenę chce się wyrwać z Wrocławia. Niech no tylko skończy się nasza przygoda w Lidze Mistrzów, a przestanę się hamować i przyłożę Sosze z grubej rury.

 

Przed meczem z Bełchatowem w zespole panowała wielka motywacja. Za kilka dni czekała nas pierwsza odsłona walki z Liverpoolem i wygrywając teraz z GKSem przystępowalibyśmy do półfinału Champions League jako mistrz Polski za sezon 2015/16. Moją małą motywacją była chęć pomocy Zniczowi Pruszków, gdyż moi dawni podopieczni właśnie z Bełchatowianami walczą w dole tabeli o uniknięcie baraży.

 

Spotkanie przy ulicy Sportowej mogłoby trwać 45 minut, a najlepiej jedynie kwadrans. To właśnie w pierwszej połowie wydarzyło się na boisku wszystko co ciekawe. Rozpoczęliśmy mocnym uderzeniem, bo już w 30. sekundzie Thomas Ncube agresywnym, ale czystym wejściem wyłuskał piłkę przed polem karnym i po indywidualnej akcji dał nam bardzo wczesne prowadzenie. Przez następne 15 minut trzymaliśmy gospodarzy w hokejowym zamku, ale bramkarz Kaczmarek miał „dzień konia”. Z czasem nasze ofensywne starania traciły na intensywności, aby kompletnie zamrzeć w drugiej odsłonie meczu. Styl słabiutki, znów tylko 1-bramkowe zwycięstwo, ale dające nam tytuł mistrzowski trzeci rok z rzędu na 6 kolejek przed końcem rozgrywek.

 

OE (24. kolejka) 16.04.2016

[13.] Bełchatów - Śląsk [1.] 0:1 (0:1)

1’ Ncube 0:1

 

MoM Kaczmarek (GK, Bełchatów) – 8 obronionych strzałów, nota 8

 

Widzów – 4541

 

 

Upojeni szampanem wylegliśmy z szatni i natychmiast zostaliśmy otoczeni przez dziennikarzy. Pogadaliśmy to i owo, jak to zawsze bywa, ale szczegóły przeczytałem dopiero w porannej prasie. Zszokowały mnie wypowiedzi dwóch filarów środka pomocy – Socha i Avramovic godzinę po zdobyciu kolejnego mistrzostwa i na 4 dni przed podjęciem Liverpoolu ogłosili, że ich czas we Wrocławiu dobiegł końca i zamierzają jak najszybciej opuścić klub. Chłopaki! Ja wszystko rozumiem, ale w takim momencie!? Miejcie litość!

Odnośnik do komentarza

Trzeba się oszczędzać :]

------------------

 

Kontuzje i absencje czołowych zawodników przyprawiały mnie o ból głowy przed spotkaniem z Liverpoolem. Traoré i Wieczorek nadal leczyli poważniejsze urazy, Nikulin powrócił do treningów ledwie dzień wcześniej, a Piotr Socha pauzował za kartki. Rzut oka na kadrę rywala i już wiedziałem, że świat nie jest sprawiedliwy – wszyscy piłkarze 4. ekipy Premiership byli zdrowi i gotowi do walki.

 

Warto podkreślić, że losowanie półfinału Ligi Mistrzów było dla nas wyjątkowo okrutne. Mogliśmy jeszcze trafić na Real Madryt lub Newcastle, ale to właśnie The Reds są w ostatnich kilkunastu latach najlepszą ekipą na starym kontynencie. Era sukcesów zaczęła się w 2005 r. od pamiętnego finału z Milanem w Stambule. Na kolejny triumf trzeba było czekać 3 lata, ale potem nastąpiła seria pięciu kolejnych najcenniejszych klubowych trofeów. Passa skończyła się w 2013 r., ale szybko została zrekompensowana pierwszym od 1990 r. mistrzostwem Anglii. Jak więc widać, przyszło nam się spotkać z drużyną z absolutnie najwyższej półki, przy której Milan i Bayern są o klasę gorsi.

 

Spotkanie przy Oporowskiej zaczęło się od szybkiej wymiany ciosów. Już w 30. sekundzie Grabowski instynktownie wybronił 7-metrową główkę Andersona, zaś chwilę później Vrsić zmarnował wyborne dośrodkowanie Błaszczykowskiego. To zwiastowało wyrównany mecz, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Liverpool na dobre przejął inicjatywę i momentami nie pozwalał nam nawet powąchać piłki. Całe szczęście, że w bramce stał Tomek Grabowski, którego interwencje utrzymywały wynik bezbramkowy. Nasz goalkeeper musiał naprawiać błędy bloku defensywnego, a przodował w tym młody Krzysztof Pawłowski. W 13. minucie nasz prawy obrońca skiksował przy wysokiej piłce i sprokurował akcję „sam na sam”, jednak Grabowski ponownie okazał się lepszy od Brazylijczyka Andersona. W 21. minucie znów błąd popełnił Pawłowski, który pozwolił Mosquerze spokojnie przyjąć futbolówkę w polu karnym i oddać błyskawiczny strzał z półobrotu. Nasz bramkarz był w tej sytuacji bez szans.

 

Trafienie Kolumbijczyka nie satysfakcjonowało Liverpool, który z uporem szukał podwyższenia rezultatu. „W ten sposób powtórzymy wynik sprzed roku” – mruknąłem pod nosem, pamiętając 1:4 we Wrocławiu z ubiegłorocznej edycji Pucharu UEFA. Zdecydowałem się zmienić ustawienie na defensywne, wyjazdowe, które miało uporządkować naszą grę w ataku poprzez wolniejsze rozgrywanie piłki. To była trafna decyzja, bo nasza gra odmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wreszcie odżył Stojkovic, którego kompletnie wyłączył z gry Ledley King. Bardzo liczyłem na Serba i ten mnie nie zawiódł, wyrównując jeszcze przed przerwą. W 41. minucie Chilufia zagrał wysoką piłkę w pole karne, tuż przed linią końcową dopadł jej Vrsic i wycofując na 7 metr znalazł egzekutora Nemanję. Po minucie mogło być już 2:1 dla nas, gdy kolejne uderzenie Stojkovica niepewnie obronił Reina, a futbolówka przetoczyła się wzdłuż linii bramkowej.

 

Końcówka pierwszej połowy wlała w nasze serca nadzieję, że uda nam się sprawić kolejną sensację. Ale po zmianie stron czekał mnie zawód, gdyż goście nagle znaleźli sposób na nasze ustawienie i na nowo zaczęli atakować. Ich starania zostały wynagrodzone w 58. minucie, gdy w zamieszaniu podbramkowym Rumun Gheorghe powalił na ziemię Fernando Genro. Zapasy naszego stopera zakończyły się rzutem karnym dla The Reds i ponownym wyjściu na prowadzenie po strzale Andersona. My nie traciliśmy nadziei i po mojej kolejnej zmianie taktyki (tym razem na ofensywną), szybko zdołaliśmy wyrównać. W 68. minucie precyzyjnie z kornera dośrodkował Błaszczykowski, a zupełnie nie pokryty Stojkovic umieścił piłkę w okienku bramki Reiny. Na tym skończyło się strzelanie tego wieczoru. Po fenomenalnym spotkaniu zremisowaliśmy 2:2 i w rewanżu na Anfield będziemy musieli powalczyć o wygraną.

Liga Mistrzów (1/2 finału, mecz 1/2) 20.04.2016

[POL] Śląsk - Liverpool [ENG] 2:2 (1:1)

21’ Mosquera 0:1

41’ Stojkovic 1:1

58’ Anderson (kar.) 1:2

68’ Stojkovic 2:2

 

MoM Stojkovic (ST, Śląsk) – 2 gole, nota 8

 

Widzów – 22 460

 

 

A do listy kadrowych problemów dołączyły dwa nazwiska. Albańczyk Artem Varfi wybił palec u nogi, zaś Avramovic dostał drugą żółtą kartę i obydwu panów zabraknie w rewanżowym wyjeździe do Liverpoolu.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...