Skocz do zawartości

sleepwalker

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    133
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

O sleepwalker

  • Urodziny 30.08.1982

Informacje

  • Wersja
    FM 2013
  • Skąd
    North-East
  • Płeć
    Mężczyzna

Kontakt

  • Website URL
    http://

sleepwalker's Achievements

Trampkarz

Trampkarz (2/15)

0

Reputacja

  1. sleepwalker

    Trophy Manager

    Przed tygodniem dołączyłem do gry. Narazie udało mi się rozegrać jeden mecz w 7 lidze (grupa 519) i zwyciężyć 3:1. Na gwałt potrzebuję przyzwoitego lewego obrońcy .
  2. sleepwalker

    Piraci ligi.

    Hmm, z tego co pamiętam Wuppertal(aj) sporo mieszał na każdym moim savie z "dojczligą".
  3. Coś patrzę, że znacznego skoku jakościowego w tej drużynie to Ty nie zrobisz :> .
  4. Wchodząc po tak długiej nieobecności na forum zobaczyłem, że wciąż mój opek tu tkwi, głęboki ukłon w stronę moderatorów . Niestety wyjazd w delegację uniemożliwił mi kompletnie kontynuowanie opowieści. Co gorsza (może lepsza?) w najbliższej przyszłości również się na to nie zanosi, przybyło sporo obowiązków odkąd się dowiedziałem, że zostanę tatusiem . Pozostaje cierpliwie czekać na odrobinę wolnego czasu...
  5. sleepwalker

    Reloaded

    Trudna sytuacja w grupie, zwłaszcza, że remis z Francją może nie wystarczyć. Ale bądźmy dobrej myśli .
  6. "Liverpool nie byłby tym samym klubem, jakim jest teraz bez Billa Shankley’a, Boba Paisley’a i zawodników, którzy grali wtedy z nimi. Kiedy pierwszy raz tam poszedłem był to typowy drugoligowy klub. Spójrzcie na niego teraz." Ian Callaghan Nieustannie myślałem o ostatnim wieczorze, nawet Sammy to zauważył twierdząc, że jestem „nieobecny” na treningach. To prawda, całym sercem byłem ze swoimi piłkarzami, ale moje myśli szybowały po niedostępnym dla nikogo terenie. Prawie nie myślałem o zbliżającym się meczu. Z tego marazmu obudziłem się dopiero na dzień przed wielkim spektaklem, w samą porę… Każdy rodowity Liverpoolczyk, który nie kibicuje Evertonowi, nie pała również sympatią do Manchesteru United. Nie można tego nazwać wojną, regularną bitwą zrodzoną z nienawiści, to jest tradycja. Jeżeli kibicujesz The Reds, musisz wiedzieć, że Czerwone Diabły to Twój największy sportowy rywal. Nie nosisz jego koszulek, nie wcielasz się w żadnego z piłkarzy tego zespołu grając z chłopakami w piłkę na ulicy. W tym jednym przypadku nie możesz zdradzić swojego klubu, nie możesz zdradzić swojej religii… Mecze pomiędzy tymi dwoma drużynami to prawdziwe święto. To właśnie dzięki takim konfrontacjom po prostu nie można nie kochać Premiership. Tego dnia czas staje w miejscu, są tylko dwie bramki, jedna piłka i dwudziestu dwóch ludzi, którzy zostawiają całe swoje serce na boisku dla wiernych fanów. Taki dzień właśnie nadszedł… 21.09.2008 Barclays Premiership, 5 kolejka Anfield, Liverpool, Widownia: 45317 Kiedy wszedłem do szatni, na twarzach zawodników zarysowane było totalne skupienie. Reina siedział starannie rozcierając swoje dłonie, Steven stał obok nerwowo przebierając nogami, El Nino wydawał się modlić wpatrując się w podłogę. Wyjątek stanowił Carragher, który podchodził do każdego z piłkarzy krzycząc: „Damy radę! Jesteśmy od nich lepsi!”. Prawdziwy duch drużyny. W takich okolicznościach moje słowa mogły być jedynie skromnym dodatkiem. - Panowie, wszyscy dobrze wiemy, że niepotrzebne są dzisiaj wielkie hasła. Liverpool bardzo rzadko ogrywał Man Utd, chociaż okazji ku temu było sporo. Dzisiaj stajemy przed kolejną szansą, aby zapisać się w kartach historii. Upraszczając: dobierzmy im się do skóry – zawodnicy poparli moje krótkie przemówienie głośnym okrzykiem. Uścisnąłem każdemu dłoń klepiąc jednocześnie po ramieniu. Byliśmy gotowi, Anglia po prostu musiała być tego dnia nasza. Kiedy wychodziliśmy na boisko czułem się jak gladiator wkraczający na arenę, na której za chwilę miała się rozegrać walka na śmierć i życie. Wtedy na The Kop You’ll never walk alone rozbrzmiało po raz pierwszy, to właśnie tam była nasza duma, całe nasze serce. Ubrani na czerwono kibice stali wyprostowani śpiewając kolejne słowa hymnu. Przy linii bocznej Sir Alex uścisnął moją dłoń mówiąc: - Good luck. - Good luck – skłamałem. Powoli zmierzając w stronę ławki spoglądałem na znajdującą się za nią trybunę. Byli tam Hicks i Heighway. Niżej siedzieli również juniorzy, nikt nie mógł przegapić tego widowiska. Być może na trybunie honorowej znajdowały się również znane osobistości ze świata polityki, może show biznesu, najważniejsi byliśmy my. Przywitanie z sędziami, wymiana pamiątek, chwila dla fotoreporterów, w końcu pierwszy gwizdek rozpoczynający taniec dwóch żywiołów. Na Czerwone Diabły nie było idealnej taktyki, musieliśmy dać z siebie wszystko. Pierwszych kilka minut to wzajemne badanie obydwu zespołów. Później nadeszła pora na kąśliwe strzały i zapierające dech w piersiach ataki. Ryan Giggs musiał przeżywać swoją drugą młodość, grał niesamowicie, był zabójczo szybki. Na szczęście większość akcji kończyła się na naszych obrońcach, Carra jak dyrygent kierował pierwszą linią. Nasze strzały nie były tak kąśliwe jak Rooney’a czy Teveza, jednak w miarę upływu czasu wynik nie ulegał zmianie. Gwizdek oznajmiający koniec pierwszej części spotkania zbliżał się nieuchronnie. Nie liczyłem wtedy na żaden przełom, najwidoczniej zapomniałem jaki jest futbol. Zegar wskazywał 44 minutę meczu, kiedy Arbeloa podał na skrzydło do Kuyta, ten płasko dośrodkował wprost na nogę Gerrarda. Steven balansem ciała zwiódł Vidica, zrobił jeszcze dwa kroki i posłał bombę z zaledwie kilku metrów. Nie zastanawiałem się czy van der Sar obroni ten strzał, bo nie miał prawa. Myślałem tylko, czy piłka posłana z takim impetem będzie w stanie urwać siatkę. Trybuny oszalały, a ja i piłkarze The Reds razem z nimi. Nawet Ziemia miała prawo się zatrząść w takim momencie. Spojrzałem szybko na Fergusona, wydawał się żuć gumę jakby trochę szybciej, bardziej nerwowo, reszta twarzy pozostała kamienna. W przerwie szatnia Liverpoolu wrzała: - Nie można teraz odpuścić! – krzyczeli do siebie piłkarze. Nigdy nie zapomnę twarzy Stevena. Zdobycie bramki w takim ważnym meczu przez samego wychowanka klubu musi być dla niego niezwykłym przeżyciem. Takim właśnie było dla naszego kapitana. Zacząłem się zastanawiać jak ustawić drużynę w drugiej połowie. Wiedziałem, że Czerwone Diabły ruszą do zmasowanego ataku, ofensywy mogącej zburzyć każdą obronę świata. W końcu doszedłem do wniosku, że nadszedł czas na pokazanie Anglii odrobiny historii Polski. Momentalnie stałem się autorem spektaklu pod tytułem „Obrona Częstochowy”. Cóż to była za walka. Co chwila Ronaldo, Ronney i Giggs próbowali złamać nasz mur, bezskutecznie. Ich strzały najczęściej kończyły w trybunach lub w ogóle nie docierały do linii końcowej. Na twarzach piłkarzy Man Utd widziałem coraz większe rozgoryczenie, irytację. Nie mogliśmy sobie pozwolić na powtórzenie błędu z meczu z Arsenalem. Tego dnia było inaczej, zagraliśmy konsekwentnie do samego końca. Pokonaliśmy naszego największego rywala, pokonaliśmy swoje słabości. Kibice padli sobie w objęcia, na mnie rzucił się Sammy: - We did it! We did it! – krzyczał jak opętany. Ferguson podszedł do mnie szybkim krokiem, podał swoją dłoń i odszedł bez słowa. Zdobyliśmy trzy punkty, zdobyliśmy Anglię… Nie pamiętam reszty wydarzeń z tego dnia, emocje były zbyt wielkie. You’ll never walka alone, nic więcej… (4) Liverpool FC:...............................(3) Manchester United: 1. Jose Manuel Reina..........................1. Edwin van der Sar 2. Alvaro Arbeloa...............................2. Gary Neville (k) (zm. 81’) 12. Fabio Aurelio................................3. Patrice Evra 23. Jamie Carragher.............................5. Rio Ferdinand 5. Daniel Agger.................................15. Nemanja Vidic 18. Dirk Kuyt......................................7. Cristiano Ronaldo 11. Albert Riera (zm. 67’).................11. Ryan Giggs 20. Javier Mascherano......................16. Michael Carrick (zm. 81’) 6. Xabi Alonso..................................18. Paul Scholes (zm. 81’) 8. Steven Gerrard (k)........................10. Wayne Rooney 9. Fernando Torres (zm. 45’)............32. Carlos Tevez ------------------------------------------------------------------------------- 25. Diego Cavalieri..........................12. Ben Foster 17. Emiliano Insua...........................17. Nani 37. Martin Skrtel................................8. Anderson 10. Georginio Wijnaldum..................9. Dimitar Berbatov (wpr. 81’) 15. Yossi Benayoun............................6. Wes Brown (wpr. 81’) 7. Robbie Keane (wpr. 45’)..............13. Park Ji-Sung (wpr. 81’) 19. Ryan Babel (wpr. 67’)..................4. Owen Hargreaves Sędzia: A. Marriner (Anglia) Liverpool 1:0 Man Utd 1:0 Gerrard 44’ Zawodnik meczu: Steven Gerrard (Liverpool FC)
  7. Sądząc po wynikach to powinien być kolejny udany sezon. Tego w każdym razie życzę .
  8. Chyba najwyżej to do czeluści piekielnych Niżej już nic nie ma... Spaść można zawsze. Pytanie pozostaje "jak nisko?" .
  9. "Nienawidzę mówić o piłce nożnej. Lubię tylko to robić, rozumiesz?" Robbie Fowler Szedłem bardzo powoli, każde zetknięcie podeszwy buta niemal idealnie odpowiadało rytmowi bicia serca. Płaczący Księżyc wisiał nad oświetlonym miastem, ruch na ulicach malał z każdą minutą. Nieustannie myślałem o tym, co miało za chwilę nastąpić. Jak się zachować? Czułem się jakbym zmierzał na spotkanie z krwiożerczym lwem czy bezwzględnym rekinem. Tego wieczoru miałem spojrzeć wstecz, obejrzeć się za siebie, po raz ostatni… Łagodny ciepły wiatr wspomnień nie pozwalał na zachowanie zimnej krwi, zacząłem z nim walczyć kurczowo zaciskając pięści. Z wystawionych na zewnątrz głośników otwartego pomimo późnej pory sklepu muzycznego, płynęły dźwięki łagodnej melodii. And the night goes by so very slow, oh, I hope that it won’t end though alone – śpiewał zespół Heart. Kiedy zbliżałem się do celu serce coraz bardziej podchodziło mi do gardła. Przełykanie śliny niewiele pomagało. You don’t know how long I have wanted to touch your lips and hold you tight – kolejne słowa piosenki brutalnie włamywały się do mojego umysłu. Przez moment chciałem podejść do sklepowej wystawy i rozwalić źródło nachalnej muzyki, z trudem się opanowałem. Musiałem być ponad to, inaczej Ona mogłaby wygrać z taką łatwością. Dwupiętrowy budynek był zbudowany z czerwonej cegły, framugi okien były pomalowane na biało, tak samo jak drzwi wejściowe, nad którymi widniał podświetlony na czerwono napis „Clinic”. Wewnątrz czekał mnie najtrudniejszy pojedynek, walka z samym sobą, bolesne starcie z przeszłością. Moja niepewność rosła z każdym krokiem postawionym na wąskim chodniku prowadzącemu do wejścia, do Niej. Do pokonania pozostało zaledwie kilka metrów, kiedy drzwi nagle otworzyły się. To mógł być każdy, lekarz, pacjent, odwiedzający. Los chciał, żeby akurat w tej chwili w progu stanęła Sofi… Jak zwykle miała rozpuszczone włosy, była ubrana w obcisłe spodnie i zwiewną bluzkę przykryte rozpiętym płaszczem, musiała właśnie skończyć pracę. Z wyrazu Jej twarzy bez problemu wywnioskowałem, że zupełnie się mnie nie spodziewała. Nie wiedziała co powiedzieć, tylko delikatnie otworzyła usta. - Witaj – odparłem spoglądając w duże czarne oczy. - Krzysiek… - wyszeptała. - Musimy porozmawiać, przejdźmy się – wyciągnąłem dłoń zapraszając do wieczornego spaceru. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, jakby każde z nas bardzo starannie chciało zważyć słowa, które za chwilę padną. - Próbowałam do Ciebie zadzwonić – zaczęła patrząc prosto przed siebie. - Wiem – odpowiedziałem spokojnym tonem – Zastanawia mnie tylko jak Ci się to udało? Zauważyłem jak przez moment waha się z odpowiedzią, nie kazała mi jednak czekać zbyt długo. - Twoja przyjaciółka mi go podała. Sama nie wiem skąd miała mój numer – dobrze wiedziałem, że chodzi o Karen. Tylko dlaczego? Kiedy przechodziliśmy obok znajomego już mi sklepu muzycznego, rozbrzmiało „The sound of silence”. - Tęskniłam – wyszeptała patrząc na mnie. Wiedziałem, że szuka mojego spojrzenia. Walczyłem ze sobą, aby tylko nie dać za wygraną. - Sofi… - podjąłem na nowo rozmowę – W przeszłości między nami wiele zaszło, może nawet zbyt wiele – wciąż spoglądałem przed siebie. - Mimo wszystko wciąż się spotykamy – przerwała mi nie spuszczając wzroku z mojej twarzy – Nie wierzę… - Sofi! – nie pozwoliłem Jej dokończyć – Nie wiem jak to się dzieje, że widzę Ciebie gdziekolwiek bym się nie znalazł, Polska, Francja, Izrael czy Anglia. To nie ma żadnego znaczenia. Znów przez kilka chwil towarzyszyło nam milczenie, zauważyłem jak lekko posmutniała spuszczając trochę niżej głowę. - Zmieniłeś się – kochałem Jej szept, jak ja go kochałem – Kiedyś byłeś inny… - Kiedyś byłaś z Dannym, a ja mogłem tylko marzyć o czymś więcej – błyskawicznie odbiłem piłeczkę, to był brutalny strzał, widziałem jak trafia prosto w Jej serce. - Co się w ogóle z Tobą działo przez ostatnie pół roku? – zapytała niemal zrezygnowanym tonem. - Byłem na końcu świata – odpowiedziałem przewrotnie. - Nie rozumiem – powiedziała uroczo marszcząc brwi. - Ktoś mnie zabrał w miejsce, w którym nawet Ty byś mnie nie znalazła – odparłem spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Nie wiem jak to odebrała, bo zaczęła idealnie ukrywać swoje emocje. Przez kolejnych kilka minut żadne z nas nie odezwało się nawet słowem, spacerowaliśmy powoli wzdłuż wąskiej uliczki. Ciszę zburzyły nagle odgłosy dochodzące z otwartego okna jednego z pobliskich domów, muzyka towarzyszyła mi dzisiaj na każdym kroku. Kiedy usłyszałem pierwsze nuty od razu rozpoznałem tak dobrze znaną mi melodię, Ona też bez problemu ją poznała. Richard Marx śpiewał co czuje do Mary, tak jak wtedy kiedy tańczyłem z Nią po raz pierwszy… - Wierzysz w przeznaczenie? – mogłem spodziewać się tego pytania w takim momencie. - Nie, już nie – odparłem wpatrując się w czarny chodnik. - Ja wierzę – po tych słowach delikatnie schwyciła mnie za rękę, zatrzymaliśmy się. Stanęła przede mną przewiercając moją duszę swoim spojrzeniem. Zaczęła powoli zbliżać swoje lekko rozwarte usta do mojej twarzy. Bałem się takiej chwili, cholernie się jej bałem, bo wiedziałem, że będę bezbronny. Tak też się stało, magia chwili przejęła nade mną całkowitą kontrolę. Przylgnęliśmy do siebie w namiętnym pocałunku, ciepły wiatr zaczął wiać jakby trochę mocniej. Przeszywający dreszcz paraliżował moje ciało, nie potrafiłem z tym walczyć. Moje myśli zaczęły bić się ze sobą, prawdziwa wojna na śmierć i życie. Najpierw ciepłe wspomnienia o spędzonych z Nią chwilach, pierwsze spotkanie, wspólny sylwester. Później przyszło nieoczekiwane wybawienie. W mojej głowie pojawiły się obrazy Danny’ego, piłkarzy Volendam i samolotu lecącego do Izraela, w którym szukałem schronienia przed Nią. Odsunąłem się momentalnie, moje dłonie trzymały Ją na dystans. - Nie mogę Sofi – odparłem spokojnym tonem delikatnie kręcąc głową, próbowałem skrycie nabrać powietrza – Zbyt wiele przeszedłem, nie mogę… To były moje ostatnie słowa. Puściłem Ją i zacząłem powoli się cofać, milczała. Kiedy się odwróciłem, przyspieszyłem nieco kroku, ani razu nie obejrzałem się za siebie. Księżyc wciąż płakał, tym razem do spółki z moim sercem. Oparłem się Jej, oparłem się miłości. Osiągnąłem swój cel. Drogę do domu pokonywałem szybkim zdecydowanym krokiem, czułem jak zimna krew była pompowana z powrotem do moich tętnic. Musiałem wykonać jeszcze jeden, ostatni telefon. - Chris? – zapytał łagodny głos w słuchawce. - Karen, byliśmy idealnymi przyjaciółmi. Teraz burzysz wszystko co z takim uporem budowałem – mówiłem chłodno i zdecydowanie nie dając dojść Szwedce do słowa – Przestań to robić! Rozumiesz? To koniec! Naszej przyjaźni już nie ma – szybkim ruchem nacisnąłem przycisk z czerwoną słuchawką na klawiaturze telefonu. Wiedziałem, że postąpiłem brutalnie i nie fair wobec osoby, która nie raz mi pomogła, ale tego wymagała walka z przeszłością. Zwycięstwo musiało być okupione wysokim kosztem…
  10. sleepwalker

    Duma & Tradycja

    Widzę, że finansowo nieźle stoisz. Chociaż w Premier League gdzie nie spojrzysz, tam miliony .
  11. Te Rugby to w nogę grało? Aż dziw, że Twój zespół uniknął kontuzji w tym meczu .
  12. sleepwalker

    Reloaded

    Gratulacje gratulacje . Viva la Wrocław
  13. "Jeśli jesteś w polu karnym i nie wiesz, co zrobić z piłką, umieść ją w bramce, a o opcjach porozmawiaj później." Bob Paisley Karen wciąż nie przestawała dzwonić, była bardzo uparta. Ja nie przestawałem nie odbierać… Najbardziej jednak zaniepokoił mnie jeden telefon. Kiedy podniosłem słuchawkę usłyszałem głos Sofi. Natychmiast się rozłączyłem. Zacząłem nawet podejrzewać, że spiskują ze sobą przeciwko mnie. Nie wiem skąd miały mój numer, ale stanowcze kobiety ponoć zdobędą wszystko… 17.09.2008 Liga Mistrzów, Faza grupowa, 1 kolejka Anfield, Liverpool, Widownia: 44180 Meczem z Bordeaux rozpoczynaliśmy walkę w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Z racji tego, że spotkanie było rozgrywane na Anfield, za punkt honoru wypadało postawić sobie zwycięstwo. Pomimo tego zdecydowałem się na wystawienie rezerwowego składu. Mecz z Arsenalem kosztował nas wiele sił, a chciałem żeby moje gwiazdy były gotowe na pojedynek z Czerwonymi Diabłami. Wyjątek stanowił Carragher, niezniszczalny Carra… Wiedziałem, że pokonując Francuzów mogę utwierdzić się w przekonaniu, że głównym rywalem w tej grupie jest Villareal, Spartak z kolei był nieobliczalny, szczególnie u siebie w Moskwie. Muszę przyznać, że z niemałym zdziwieniem patrzyłem jak moje rezerwy swobodnie rozgrywają piłkę zmuszając do biegania bezradnych Żyrondystów. Z taką grą bramki były oczywiście kwestią czasu. Najpierw Aquino precyzyjnym strzałem zgasił dośrodkowanie Kuyt’a. Zaledwie sześć minut później Keane huknął ze skraju pola karnego w samo okienko, Rame był bez szans. O wynik byłem zupełnie spokojny. Nawet kiedy Bordeaux w 72 minucie zdobyło kontaktową bramkę. Ziarno niepewności zasiał natomiast strzał Diarry przynoszący wyrównanie. Na szczęście Babel tego dnia był bezbłędny. Idealnie wyszedł do prostopadłego podania, pociągnął kilka metrów i strzelił płasko przy krótkim słupku. Zwycięstwo stało się faktem. To nie musiał być piękny i porywający mecz, celem było zdobycie trzech punktów i Liverpool ten cel osiągnął. Liverpool FC:.........................................Girondins de Bordeaux: 25. Diego Cavalieri..................................1. Ulrich Rame (Gk) (zm. 60’ ktz) 16. Mikael Lustig...................................14. Souleymane Diawara 17. Emiliano Insua (zm. 79’)...................6. Franck Jurietti 23. Jamie Carragher (k).........................27. Marc Planus (k) (zm. 71’) 37. Martin Skrtel......................................3. Henrique 18. Dirk Kuyt.........................................20. Yoan Gourcuff (zm. 60’) 14. Daniel Aquino.................................17. Wendel 20. Javier Mascherano (zm. 45’).............5. Fernando 15. Yossi Benayoun.................................4. Alou Diarra 13. John Fleck (zm. 61’)........................29. Marouane Chamakh 7. Robbie Keane.......................................7. Yoan Gouffran -------------------------------------------------------------------------------------- 1. Jose Manuel Reina..............................30. Matthieu Valverde (wpr. 60’) 12. Fabio Aurelio (wpr. 79’)....................2. Guillaume Bouthinou 5. Daniel Agger.......................................12. Anthony Billaud 10. Georginio Wijnaldum (wpr. 45’).........10. Jussie 8. Steven Gerrard....................................25. Henri Saivet 11. Albert Riera.......................................26. Gabriel Obertan (wpr. 60’) 19. Ryan Babel (wpr. 61’)........................13. Matthieu Saunier (wpr. 71’) Sędzia: G. Rocchi (Włochy) Liverpool 3:2 Bordeaux 1:0 Aquino 33’ 2:0 Keane 39’ 2:1 Gouffran 72’ 2:2 Diarra 79’ 3:2 Babel 81’ Zawodnik meczu: Alou Diarra (Girondins de Bordeaux) Tego wieczoru John Fleck został rekordzistą jako najmłodszy zawodnik zaliczający występ w oficjalnym meczu The Reds. Zgodnie z moimi przewidywaniami Villareal pewnie pokonał w wyjazdowym meczu Spartaka Moskwę, Wisła dostała sromotnej porażki w Krakowie pozwalając Realowi na wbicie czterech bramek. Po tym meczu zacząłem niecierpliwie odliczać dni do wielkiego święta, do bitwy o Anglię z Sir Fergusonem. Najpierw jednak musiałem uporać się z nieustannie nękającą przeszłością…
  14. sleepwalker

    Reloaded

    No proszę, jednak Jaga czasem potrafi grać z najlepszymi.
  15. sleepwalker

    Reloaded

    Ostatnie mecze remisowe lub wygrane zaledwie jedną bramką... Czujesz? (ciąga nosem) To chyba lekki spadek formy . A może do głosu dochodzi już zmęczenie... Rotacja Panie, rotacja .
×
×
  • Dodaj nową pozycję...