Skocz do zawartości

Liczy się tylko dobra zabawa


scierko

Rekomendowane odpowiedzi

To nie do końca tak. Gdzieś zagubiliśmy rytm, trochę więcej błędów w obronie, mniejsza skuteczność. O Arsenalu nie mówię, bo byliśmy bez szans ;)

---------------------

Naszym nowym klubem filialnym została Philadelphia. Tym samym zaistniejmy na amerykańskim rynku, co mam nadzieje przełoży się choć trochę na finanse klubu.

 

5 stycznia 2014 roku Coventry opuści Vedran Vinko. Słoweniec za sumę aż 7 milionów przeniesie się do duńskiej Kopenhagi. Dostałem ofertę, w dodatku lukratywną, musiałem przyjąć.

 

Na spotkanie z Wolverhampton postanowiłem przesunąć do pierwszej drużyny kilku zdolnych juniorów, a jednocześnie dać im szansę zadebiutować w dorosłej ekipie. Tak więc już od pierwszych minut przeciwko Wilkom zagrali 17-letni Czech Libor Hlousek oraz 16-letni Anglik Mark Reynolds, a na ławce rezerwowych zasiadł 16-letni Belg Henk Rozema. Chłopcy mają ogromny talent, który widzą w nich także inni trenerzy. Co chwila za nich dostaję masę ofert z lepszych drużyn, jednak jak na razie oni są nie na sprzedaż. Zbyt dobrze rokują na przyszłość. Cóż, wracając do dzisiejszego meczu, za wszelką cenę chciałem zwyciężyć, nawet mimo tego, iż wyszliśmy na boisko w słabszym niż zazwyczaj zestawieniu.

 

Tak jak oczekiwałem, od pierwszych minut dominowaliśmy na murawie. Prowadzenie powinniśmy objąć już w 6. minucie spotkania, jednak Arek Piech w żenującym stylu zmarnował stuprocentową sytuację, którą wypracował mu Libor Hlousek. Piłkarze Wolverhampton plan na ten mecz mieli prosty – szybkie kontry i strzały z dystansu. No i co prawda uderzali na bramkę Bartka od czasu do czasu, tyle że bardzo niecelnie. Na pierwszego gola tego popołudnia czekaliśmy do 24. minuty gry. Wtedy to ładnym podaniem w uliczkę do Arka Piecha popisał się Joe McKee, a Polak uderzeniem po długim rogu zdobył swoją 11 bramkę w tym sezonie w lidze! Zaledwie kilka minut później powinno być już 2:0, jednak odrobiny szczęścia zabrakło Liborowi Hlouskowi, którego strzał jedynie obił poprzeczkę bramki Wilków. W kolejnych minutach oglądnęliśmy kilka beznadziejnych strzałów w wykonaniu gospodarzy, oraz ze dwie setki zmarnowane przez moich podopiecznych. Walczyliśmy jednak do końca, do ostatnich sekund, za co los wynagrodził nas golem wbitym rywalom do szatni! W 45. minucie z narożnika boiska piłkę w pole karne dośrodkował Francisco Seidi, a bramkę uderzeniem głową zdobył Bakary Kone. Do przerwy więc pewnie i zasłużenie prowadziliśmy 2:0.

 

Obraz gry w drugiej części meczu nie uległ zmianie ani o trochę. My wciąż spokojnie atakowaliśmy, a gospodarze jak tylko dostali w posiadanie piłkę, to momentalnie próbowali uderzać, najczęściej bardzo niecelnie. W 56. minucie gry dość długo rozgrywaliśmy piłkę na prawej flance, aż w końcu ta powędrowała do Libora Hlouska. Młody Czech wpadł z futbolówka przy nodze w pole karne, już miał strzelać, aż tu nagle wskoczył na niego od tyłu doświadczony Stephen Warnock. Sędzia wątpliwości nie miał żadnych – podyktował dla nas jedenastkę. Karnego po profesorsku wykorzystał Joe McKee, tak więc prowadziliśmy już 3:0! Szkocki pomocnik po raz kolejny na listę strzelców wpisał się już dwie minuty później, przepięknie uderzając pod poprzeczkę z około 20 metrów! Gromiliśmy już więc Wolverhampton aż 4:0. Niestety po tej ostatniej bramce jakby opuściły nas chęci na zdobywanie kolejnych. Moi podopieczni zrównali się poziomem z gospodarzami, przez co mecz stał się mordęgą dla oglądających. Tu strzał z daleka, tam strzał z jeszcze większej odległości i tak do ostatniego gwizdka sędziego. Nie ma co jednak narzekać, bo przecież zwyciężyliśmy w dobrym stylu. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się tego, biorąc pod uwagę skład w jakim wyszliśmy na ten mecz, a jednak się udało. Chwała młodym za dobry występ, brawo!

 

Białkowski – Clarke, Turan, Cameron, Kone – Krychowiak – McKee, Saidi (Vince 60') – Hlousek (Rozema 60'), Reynolds – Piech (Vinko 76')

 

Premier League – 10. kolejka – 13.11.2013 r.

[14.] Wolverhampton 0 : 4 Coventry [6.]

Piech 24' [0:1]

Kone 45' [0:2]

McKee kar. 56' [0:3], 58' [0:4]

 

Widzów – 27428

MoM – Joe McKee [9.4]

Odnośnik do komentarza

Osobiście – jeśli chodzi i wszelakie dwumecze – wolę grać najpierw u siebie. Przed własną publicznością gra się łatwiej, tak więc można wypracować jakąś zaliczkę, a w rewanżu jej bronić. Nie lubię gonić wyniku, tak po prostu, nie lubię. Na szczęście w barażach o Mistrzostwa Świata 2014 pierwszy mecz z Ukrainą rozgrywaliśmy w Belgii, a konkretnie na Stade Roi Baudouin w Brukseli. Mając świeżo w pamięci moje klubowe zmagania z Ukraińcami, trochę się obawiałem, czy sobie poradzimy. Byłem jednak dobrej myśli, mimo wciąż atakujących wspomnień z ostatnich meczy z Karpatami. Jednego to nawet byłem pewien, a mianowicie, że jeśli zagramy swoje, to zwyciężymy, nieważne iloma golami.

 

Pierwszy barażowy mecz rozpoczął się dla na źle, bardzo źle, katastrofalnie! Przegrywaliśmy już po czterech minutach gry. Piłkę stracił w głupi sposób pod własnym polem karnym Sebastien Pocognoli, ta trafiła do Andriya Yermolenki, który płaskim uderzeniem wyprowadził swoją kadrę na prowadzenie. Momentalnie więc wróciły niedawne wspomnienia, te żałosne porażki z Karpatami. Szybko jednak odeszły w cień, bo moi podopieczni postanowili błyskawicznie odrobić straty, tak więc zaczęli szturmować bramkę gości. Prześladował nas jednak pech, albo to Ukraińcy mieli niebywałego farta. Najpierw w poprzeczkę trafił Steven Defour. Potem słupek ustrzelił Dries Mertens. Aż rwałem włosy z głowy ze zdenerwowania! Moi podopieczni nie mogąc już na mnie patrzeć – wstydzili się pewnie – w końcu gola zdobyli. W 25. minucie gry – akcja rozegrana została tuż po nieudanym rzucie rożnym – w pole karne z lewego skrzydła piłkę dośrodkował Jan Vertonghen, a bramkę uderzeniem głową zdobył Thomas Vermaelen! Co oczywiste, postanowiliśmy pójść za ciosem, póki jeszcze Ukraińcy chwiali się na nogach. Niestety czegoś nam w kółko brakowało... tak, skuteczności. Kiedy już moi podopieczni się wyszaleli, do ataków przystąpili nasi rywale, ale im także celne strzelanie szło jak po grudzie. W momencie gdy już myślami wszyscy byli w szatni, bramkę na 2:1 – z niczego, zamieszanie, kiks obrońcy Ukrainy – zdobył Eden Hazard!

 

Do przerwy prowadziliśmy więc jednym golem, ale to mnie nie zadowalało. Gdyby było 1:0, to tak. Ale bramka stracona przed własną publicznością może w konsekwencji okazać się zabójcza. Kończąc te dywagacje, w drugiej połowie radziliśmy sobie równie dobrze jak w pierwszej. Na szczęście nie daliśmy się Ukraińcom szybko zaskoczyć, choć miał ku temu znakomitą okazję Ruslan Rotan, którego uderzenie w świetnym stylu obronił Simon Mignolet. Tuż po paradzie mojego goalkeepera na boisku panowaliśmy niepodzielnie, tyle, że wciąż mieliśmy ogromne problemy z celownikami. Przełomowe okazały się zmiany, których dokonałem na przestrzeni pięciu minut. To właśnie zmiennicy przeprowadzili dwójkową akcję, która zakończyła się trzecim golem dla Belgii! Na szesnaście minut przed zakończeniem meczu lewym skrzydłem rajd przeprowadził Nacer Chadli, dośrodkował w pole karne na pierwszy słupek, a bramkę uderzeniem z woleja zdobył Jonathan Legear, który na boisko wszedł ledwie kilkadziesiąt sekund wcześniej! Szalałem z radości, prowadziliśmy z Ukraińcami 3:1. Ten rezultat już w pełni mnie zadowalał, oznaczał, że będziemy mieli czego bronić we wschodniej europie. Więcej bramek już zdobyć nam się nie udało, goście także nic nie strzelili, tak więc koniec końców zwyciężyliśmy 3:1! Awans na mistrzostwa już o krok, byle tego nie zawalić na Ukrainie...

 

Mignolet – Van Damme, Pocognoli, Kompany, Vermaelen – Vertonghen – Fellaini, Defour (Witsel 73') – Mertens (Chadli 68'), Hazard – Vossen (Legear 73')

 

Eliminacje MŚ – Baraże 1/2 – 16.11.2013 r.

Belgia 3 : 1 Ukraina

Yarmolenko 4' [0:1]

Vermaelen 25' [1:1]

Hazard 45+1' [2:1]

Legear 74' [3:1]

 

Widzów – 50000

MoM – Andriy Yarmolenko [8.3]

Odnośnik do komentarza

Na dzień przed rewanżem choroba powaliła z nóg Vincenta Kompany'ego, którego w wyjściowej jedenastce zastąpił Jan Wuytens. W dodatku zagrać pauzujący za żółte kartoniki nie mógł Eden Hazard – nie ma co ukrywać, ogromna strata – wobec czego na prawym skrzydle mecz rozpoczął bohater pierwszego spotkania, Jonathan Legear. Nie oczekiwałem zwycięstwa, jedynie obrony zaliczki z pierwszego meczu, którego wygraliśmy 3:1. Widziałem, że będzie to dla nas ciężkie spotkanie, jak zresztą dla każdego kto wybiera się na Ukrainę. Byłem jednak dobrej wiary, wierzyłem w umiejętności własnych podopiecznych.

 

Ukraińcy zaatakowali nas już od razu po rozpoczęciu spotkania, jednak niecelnie uderzył Andriy Yarmolenko, notabene MVP pierwszego meczu. Odpowiedzieliśmy błyskawicznie, bo już kilkanaście sekund później setkę – uderzając wprost w bramkarza – zmarnował Jonathan Legear. Te dwie sytuacje dobitnie zapowiadały, że będzie to bardzo ciekawe widowisko. Ukraińcy zadomowili się w naszym polu karnym od 12. do 16. minuty, gdy to co chwila wykonywali kolejny rzut rożny. Na szczęście nic po stałych fragmentach nie ugrali, choć to nie szczęściu powinienem być wdzięczny, tylko własnym obrońcom, którzy dobrze grali w powietrzu. Wstyd to mówić, ale z każdą upływającą minutą napór gospodarzy rósł wykładniczo, ich przewaga stawał się co raz bardziej wyraźna. W końcu balon pękł, a gola zdobył w 35. minucie gry Thomas Vermaelen. Niestety samobójczego, próbując interweniować, po dośrodkowaniu na pierwszy słupek autorstwa ukraińskiego skrzydłowego. Im dalej w las, tym nasza gra wyglądała co raz gorzej. Drugi gol dla gospodarzy był więc jedynie formalnością, którą dopełnił w 45. minucie Andriy Yarmolenko. Do przerwy więc przegrywaliśmy z Ukrainą 0:2, co oznaczało, że w owym momencie byliśmy poza burtą Mistrzostwa Świata...

 

W przerwie dokonałem podwójnej zmiany, z powodów kondycyjnym, nie żeby ktoś szczególnie zawodził. Przez pierwszy kwadrans w drugiej połowie na boisku nic się nie działo. Aż łapałem się za głowę: cholera, dlaczego nie atakujemy, przecież przegrywamy w tym cholernym dwumeczu! W końcu moje modły zostały wysłuchane. W 65. minucie przed wielką szansą na gola stanął Jelle Vossen, tyle że uderzył wprost w bramkarza Ukrainy. Dziesięć minut później sam na sam z goalkeeperem gospodarzy wyszedł Dries Mertens, postanowił lobować, piłka leciała, leciała... i odbijając się od poprzeczki opuściła boisko! No nie mogłem w to uwierzyć, jakby jakieś fatum się na nas uwzięło. A żeby mnie jeszcze dobić, dwie minuty później bramkę na 3:0 dla Ukrainy zdobył Olaxandr Aliev... Byłem w szoku, w przeciwieństwie do moich podopiecznych, którzy wciąż zawzięcie atakowali na bramkę rywali. Już dwie minuty po stracie trzeciego gola odpowiedzieć mógł Jelle Vossen, ale uderzając z dosłownie pięciu metrów, przeniósł piłkę nad bramką... Tuż po zmarnowanej szansie mojego snajpera, dwukrotnie bardzo groźnie zaatakowali Ukraińcy, jednak jakimś cudem gola nie straciliśmy. Chwilę po najeździe piłkarzy ze wschodu Europy na naszą bramkę, sam na sam z ich bramkarzem wyszedł Jelle Vossen, i w końcu wykorzystał szanse, strzelił pod poprzeczkę, a więc przegrywaliśmy już tylko 1:3! W 90. minucie mieliśmy małą przerwę spowodowaną urazem Alexa Witsela. Chłop musiał boisko opuścić,więc w jego miejsce wszedł Radja Nainggolan, który chwilę później zmarnował stuprocentową okazję! Ależ to była końcówka, emocje sięgały pod sam sufit. Gdy już myślami byłem przy dogrywce, moi podopieczni wykonywali jeszcze rzut rożny. Piłkę dośrodkował w pole karne Jan Wuytens, a gola uderzeniem głową zdobył Jelle Vossen! Szalałem z radości! Cóż za finisz! Jedziemy na mistrzostwa, jedziemy na te cholerne mistrzostwa! Brak słów, to po prostu nie-sa-mo-wi-te!

 

Mignolet – Van Damme, Pocognoli, Wuytens, Vermaelen – Vertonghen – Fellaini, Defour (Witsel 45') [+] (Nainggolan 90') – Mertens, Legear (Dembele 45') – Vossen

 

Eliminacje MŚ – Baraże 2/2 – 20.11.2013 r.

Ukraina (1) 3 : 2 (3) Belgia

Vermealen sam. 35' [1:0]

Yarmolenko 45' [2:0]

Aliev 77' [3:0]

Vossen 82' [3:1]

Vossen 90+4' [3:2]

 

Widzów – 16863

MoM – Jelle Vossen [8.8]

Odnośnik do komentarza

Niesamowite emocje, byłem załamany, a tu nagle dwa gole :)

------------------------------------------------------------------------------

Dzień przed meczem ze Stoke City na treningu poważnej kontuzji nabawił się Bakary Kone. Mój najlepszy środkowy obrońca będzie pauzował przez aż 6-7 tygodni. Katastrofa...

 

Po emocjach związanych z barażami o Mistrzostwa Świata, w których to moja Belgia ograła w dwumeczu 5:4 Ukrainę, wracaliśmy na boiska ligowe pojedynkiem ze Stoke City. Muszę wyznać, że byłem zdecydowany opuścić reprezentację, gdybyśmy nie odnieśli sukcesu. Wygraliśmy, więc zostaję, ale najprawdopodobniej tylko do końca tego sezonu, po turnieju chyba złoże rezygnację, niezależnie od wyniku. Wracając do meczu ligowego, oczekiwałem zwycięstwa, jak zawsze zresztą gdy gramy na The Ricoh Arenie.

 

Pierwszy strzał w tym spotkaniu został oddany dopiero w 10. minucie gry, a próbował Simone Pepe, jednak Włoch fatalnie skiksował, piłka poleciała wysoko nad poprzeczką bramki gości. Ogólnie mało się działo na murawie, poziom widowiska był delikatnie mówiąc niski, żeby nie używać mocniejszy słów, jak na przykład beznadziejny. Bardzo długo czekaliśmy na jakąś ciekawą sytuację stworzoną przez którąś z drużyn, aż w końcu, w końcówce meczu odważniej zaatakować zdecydowali się piłkarze Stoke City. Nic jednak nie wskórali, no może oprócz tego, że dali nam szanse kilka razy groźnie skontrować. Blisko objęcia prowadzenia byliśmy w 43. minucie zawodów, ale Simone Pepe – uderzając głową – nie trafił nawet w bramkę z pięciu metrów. Szok, tak zmarnować dobrą okazję. Następnie groźnie uderzył na bramkę gości Arek Piech, lecz ze strzałem Polaka poradził sobie goalkeeper Stoke City - Asmir Begovic. Sędzia doliczył tylko jedną minutę, szybko minęła, do przerwy był więc bezbramkowy remis.

 

W przerwie użyłem kilku brzydkich słów, aby zmotywować swoich podopiecznych do lepszej, a co najważniejsze ofensywniejszej gry. Podziałało, i to jak! Już w 47. minucie gry rajd prawym skrzydłem przeprowadził Simone Pepe, dograł po ziemi w pole karne, a bramkę uderzeniem z kilku metrów zdobył Eugen Polański! Kilka minut później technicznie zza pola karnego przymierzył Goran Pandev, jednak Macedończyk musiał uznać wyższość Asmira Begovicia, który popisał się cudowną interwencją, ratując tym samym swoją drużynę przed utratą drugiego gola. Następnie poziom widowiska diametralnie spadł, obraz gry przypominał ten z pierwszej części gry, gdy to nic się właściwie nie działo. W 77. minucie postanowiłem zareagować, wymieniając obydwu skrzydłowych. Efekty dało się zauważyć od razu, rezerwowi rozruszali trochę naszą grę. Już cztery minuty po zmianach świetną okazję do podwyższenia naszego prowadzenia miał Arek Piech, jednak Polak z ostrego kąta uderzył jedynie w boczną siatkę. Na cztery minuty przed zakończeniem meczu ładnie zza pola karnego uderzył Rodney Strasser – w końcu nie w trybuny – lecz miał pecha, piłka trafiła w słupek i wyszła poza boisko. Jeszcze w ostatniej minucie doliczonego czasu gry sam na sam z bramkarzem gości wyszedł Paweł Gmitrzuk, chciał umieścić piłkę przy bliższym słupku, a trafił tylko w boczną siatkę... Warto odnotować, że piłkarze Stoke City nie oddali w tym spotkaniu ani jednego celnego strzału na bramkę Bartka Białkowskiego. Zwyciężyliśmy więc po kiepskim widowisku 1:0.

 

Białkowski – Naughton, Turan, Cameron, Nyatanga – Krychowiak – McKee (Strasser 65'), Polański – Pepe (Gmitrzuk 77'), Pandev (Skoko 77') – Piech

 

Premier League – 11. kolejka – 23.11.2013 r.

[5.] Coventry 1 : 0 Stoke City [10.]

Polański 47' [1:0]

 

Widzów – 32219

MoM – Danny Simpson [7.6]

Odnośnik do komentarza

W drugim z rzędu spotkaniu ligowym przed własną publicznością, gościliśmy na własnych śmieciach drużynę West Bromu. To, że obawiałem się rywali, to może za dużo powiedziane, ale odczuwałem pewien respekt, bo ostatnio są w dobrej dyspozycji – wygrali dwa mecze z rzędu. W dodatku nie mogłem skorzystać ze wszystkich swoich najlepszych piłkarzy, musiałem trochę pozmieniać w wyjściowej jedenastce, a wszystko z powodu zmęczenia – szczególnie jeśli chodzi o bocznych obrońców. Cel na mecz był jednak taki sam jak zwykle, czyli komplet punktów.

 

Goście zaatakowali po raz pierwszy w tym spotkaniu już kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu gry. Moi podopieczni zastawili nieudaną pułapkę ofsajdową, sam na sam z Bartkiem Białkowskim wyszedł Peter Odemwingie, lecz Polak jakimś cudem wygrał pojedynek z Nigeryjczykiem! Odpowiedzieliśmy rywalom sześć minut później, w dodatku z bramkowym rezultatem. Idealną piłkę na wolne pole do Arka Piecha zagrał Goran Pandev, a mój AK-47 uderzył po długim rogu i mieliśmy 1:0! Poszliśmy za ciosem – już minutę później strzał Eugena Polańskiego w fantastycznym stylu obronił bramkarz gości, Ben Foster. Następnie nastała chwila spokoju, po czym na bramkę West Bromu z szesnastki uderzył Arek Piech, goalkeeper przyjezdnych odbił futbolówkę przed siebie, a fatalnie spudłował dobijając Eugen Polański... No jak można nie trafić w bramkę w takiej sytuacji?! Mówią, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, a ja nabieram co raz większego szacunku do tego powiedzenia. W 24. minucie gry Shane Long zagrał na lewe skrzydło, z piłką przy nodze w nasze pole karne wpadł Magaye Gueye, po czym uderzeniem po długim rogu doprowadził do wyrównania. Mogłoby się wydawać, że ten gol powinien jeszcze bardziej podkręcić tempo meczu, ale stało się o dziwo na odwrót. Po doprowadzeniu do wyrównana przez piłkarzy West Bromu, na murawie wiało nudą, żadna z drużyn nie chciała odważniej zaatakować, a czas płynął, i to niemiłosiernie szybko. W końcu sędzia zarządził przerwę, po pierwszej połowie był więc remis 1:1.

 

Z powodu zmęczenia, musiałem już wraz ze startem drugiej części gry dokonać podwójnej zmiany. To jednak tylko kiepska wiadomość, zła jest taka, że już pięć minut po wznowieniu gry przegrywaliśmy z West Bromem 1:2. Ponownie błysnął Magaye Gueye, tyle że tym razem dośrodkował piłkę w pole karne z lewego skrzydła, a gola – uderzeniem szczupakiem – zdobył Peter Odemwingie. Już cztery minuty później mogliśmy, znaczy się powinniśmy wyrównać, jednak uderzenie Simone Pepe fantastycznie obronił Ben Foster. Futbolówka po strzale Włocha leciała w samo okienko, nie wiem jakim cudem bramkarz gości to sięgnął, jakoś mu się jednak udało, bo wciąż przegrywaliśmy. Dwie minuty później przepięknie zza pola karnego uderzył na bramkę Bartka Białkowskiego Peter Odemwingie, ale na nasze szczęście piłka trafiła tylko w poprzeczkę, która jeszcze chwilę po kontakcie z futbolówką się trzęsła. Dla nas ten mecz właściwie zakończył się tuż po upływie godziny gry, gdy to po obejrzeniu drugiej żółtej kartki, boisko opuścił Nathan Cameron. Na stopera przesunąłem więc Grzesia Krychowiaka, ale innych zmian w ustawieniu już nie zrobiłem. Nie mieliśmy przecież czego bronić, liczyłem, że przy odrobinie szczęścia zdołamy jeszcze wyrównać. Moje marzenia zweryfikowali dobrze grający goście, którzy zamknęli nas na własnej połowie, co rusz ostrzeliwując bramkę Bartka. Moi podopieczni miło zaskoczyli mnie jednak w samej końcówce, gdy to rzucili się na rywali – zapomnieli o defensywie i tylko atakowali. Gola jednak zdobyć się nie udało, a najlepszą szansę zmarnowaliśmy w pierwszej minucie doliczonego czasu gry. Wtedy to sam na sam z bramkarzem West Bromu wyszedł Arek Piech, ale uderzył prosto w niego, to samo – czyli strzelił bez sensu wprost w goalkeepera – uczynił dobijając strzał AK-47 Paweł Gmitrzuk... I jak tu się nie załamać? Przegraliśmy więc z West Bromem 1:2...

 

Białkowski – Clarke, Rogalski, Cameron, Nyatanga – Krychowiak – McKee (Wolski 46'), Polański – Pepe (Gmitrzuk 61'), Pandev (Skoko 46') – Piech

 

Premier League – 12. kolejka – 26.11.2013 r.

[5.] Coventry 1 : 2 West Brom [8.]

Piech 7' [1:0]

Gueye 24' [1:1]

Odemwingie 50' [1:2]

Cameron 61'

 

Widzów – 32604

MoM – Magaye Gueye [8.2]

Odnośnik do komentarza

W ramach pechowej dla przesądnych ludzi 13. kolejki Premier League graliśmy przed własną publicznością – już trzeci raz z rzędu! – ze Swansea. Tym samym kończyliśmy listopadowe zmagania, które okazały się nie takie straszne jak przewidywałem. Co prawda kilka meczy przegraliśmy, ale więcej kończyło się naszą victorią. Wracając do dzisiejszego spotkania, postanowiłem przetestować w nim nowe ustawienie: 4-2-3-1, czyli popularnie tak zwany diament. Dlaczego znowu próbuję coś zmieniać, skoro idzie nam dobrze? Ponieważ wciąż głównie gramy jedynie z kontry, a to z czasem może obrócić się przeciwko nam. Wolę już teraz opracować taktykę, która pozwoli nam dominować na murawie, a nie tylko przyjmować rywali na własnej połowie i szybko wyprowadzać zabójcze akcje zaczepne. Dobra, dosyć ględzenia, pora na sprawozdanie z tego, co wydarzyło się tego popołudnia...

 

Od początku meczu towarzyszył mi dreszczyk emocji, byłem ciekaw jak spisze się nowa taktyka. Po raz pierwszy zaatakowaliśmy na bramkę Swansea w 10. minucie gry, a strzelał Simone Pepe. Goalkeeper gości uderzenie Włocha odbił, a przy dobitce już nic robić nie musiał, bo były skrzydłowy Juventusu fatalnie spudłował. Siedem minut później Henk Rozema perfekcyjnie dograł piłkę na wolne pole do Arka Piecha, ten ładnie uderzył, ale strzał Polaka zatrzymał prawdziwy fachowiec stojący między słupkami bramki Swansea – Michel Vorm. Holender to świetny goalkeeper, ale w końcu skapitulował, a dokładnie trzy minuty później. Futbolówkę w pole karne gości z głębi pola posłał Rodney Strasser, doszedł do niej Simone Pepe, po czym uderzeniem pod poprzeczkę wyprowadził nas na zasłużone prowadzenie! Minęły ledwie dwie minuty, a powinno być już 2:0. Na bramkę Michela Vorma uderzył Arek Piech, Holender piłkę sparował do boku, gdzie był Henk Rozema, tyle, że młody Belg zamiast umieścić piłkę w siatce, strzelił wprost we wstającego z murawy bramkarza Swansea... Brak słów normalnie, brak słów. Niestety to jeszcze nie był koniec „popisów” skuteczności moich podopiecznych. W 31. minucie „błysnął” Goran Pandev, który wpadł z piłką w pole karne przyjezdnych, po czym posłał futbolówkę... na aut. W takich momentach człowiek nie wie czy się śmiać czy płakać. A żeby mnie jeszcze bardziej zdołować, na cztery minuty przed zakończeniem pierwszej połowy, kontuzji doznał Simone Pepe. Włoch musiał boisko opuścić, a zmienił go Libor Hlousek. Wkrótce potem nastała przerwa.

 

A drugą część meczu, plasowanym strzałem tuż obok słupka bramki Bartka, otworzył pomocnik Swansea Joe Allen. Odpowiedzieliśmy w najlepszy z możliwych sposobów, czyli zdobywając gola. Na zegarze była 51. minuta gry, gdy to Goran Pandev dograł piłkę płasko w pole karne na krótki słupek, a Arek Piech praktycznie wszedł z futbolówką do bramki gości! Mój najlepszy napastnik powoli wraca do wybornej dyspozycji, oby utrzymał ją jak najdłużej. Po raz kolejny Arek dał o sobie znać cztery minuty później, zgrywając głową, dośrodkowaną z bocznej strefy boiska piłkę do Rodneya Strassera, który potężnym wolejem ustrzelił słupek. Graliśmy bardzo dobrze, całkowicie dominowaliśmy na murawie, tego właśnie oczekiwałem od nowego ustawienia. Na 3:0 swoje prowadzenie podwyższyliśmy już kilka minut po upływie godziny gry. Sprzed pola karnego uderzył mocno Arek Piech, bramkarz Swansea odbił piłkę przed siebie, dopadł do niej Goran Pandev i było pozamiatane! Chwilę później dokonałem podwójnej zmiany – boisko opuścił Arek... cholera, należał mu się odpoczynek. W końcówce spotkania nie zwalnialiśmy tempa, wciąż atakowaliśmy w poszukiwaniu kolejnego trafienia. Na siedemnaście minut przed zakończeniem groźnie uderzył w kierunku bliższego słupka Libor Hlousek, ale świetną paradą popisał się Michel Vorm. Sześć minut później młody Czech spróbował ponownie, jednak tym razem futbolówka, po jego uderzeniu głową, wylądowała tylko na poprzeczce bramki gości. A że niewykorzystane sytuacje... W 82. minucie gry kapitalnego, przecudownego gola uderzeniem z około 20 metrów zdobył Joe Allen. Chłop umieścił futbolówkę dokładnie w okienku, Bartek był bez najmniejszych szans. Była to ostatnia bramka w tym meczu, tak więc po świetnym występie, ograliśmy Swansea 3:1. Nowa taktyka egzamin zdała celująco, zobaczymy jak pójdzie jej na kolejnym teście, kiedy to na otwarcie grudnia będziemy gościć na The Ricoh Arenia piłkarzy Dinama Moskwa.

 

Białkowski – Naughton, Turan, Krychowiak, Nyatanga – Strasser, McKee (Vince 65') – Rozema, Pepe [+] (Hlousek 41'), Pandev – Piech (Skoko 65')

 

Premier League – 13. kolejka – 30.11.2013 r.

[5.] Coventry 3 : 1 Swansea [10.]

Pepe 20' [1:0]

Piech 51' [2:0]

Pandev 64' [3:0]

Allen 82' [3:1]

 

Widzów – 30464

MoM – Goran Pandev [8.3]

Odnośnik do komentarza

Najpierw Bakary Kone, a teraz Simone Pepe. Włoch nie pogania za piłką przez 5-6 tygodni, niestety. Obyśmy się z czasem nie zamienili w szpital, bo choć rezerwy mam bardzo głębokie, może zabraknąć jednej ważnej rzeczy, a mianowicie boiskowego doświadczenia.

 

Młodym Piłkarzem Miesiąca został Joe McKee, mój spec od wolnych i karnych. Co ciekawe, w tym samym zestawieniu, ostatnie miejsce na podium zajął Atila Turan, który jak na razie wygrywa rywalizację na lewej obronie z Patrykiem Rogalskim.

 

Podsumowanie – Listopad 2013

Bilans meczy (klub): 4-0-3 (12-8)

Najlepszy strzelec (klub): Arek Piech (4 bramki)

Budżet: 23,18 mln. euro (+349 tys. euro)

 

| ----------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 1.	|	   | Man City	|	   | 13	| 9	 | 2	 | 2	 | 37	| 11	| +26   | 29	|
| ----------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 2.	|	   | Arsenal	 |	   | 13	| 9	 | 2	 | 2	 | 32	| 10	| +22   | 29	|
| ----------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 3.	|	   | Liverpool   |	   | 13	| 9	 | 2	 | 2	 | 25	| 9	 | +16   | 29	|
| ----------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 4.	|	   | Coventry	|	   | 13	| 9	 | 2	 | 2	 | 30	| 15	| +15   | 29	|
| ----------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 5.	|	   | Chelsea	 |	   | 13	| 9	 | 1	 | 3	 | 33	| 24	| +9	| 28	|
| ----------------------------------------------------------------------------------------------------|

 

 

| ------------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 1.	|	   | Dinamo Moskwa |	   | 4	 | 2	 | 1	 | 1	 | 4	 | 3	 | +1	| 7	 |
| ------------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 2.	|	   | Karpaty	   |	   | 4	 | 2	 | 1	 | 1	 | 6	 | 4	 | +2	| 7	 |
| ------------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 3.	|	   | Coventry	  |	   | 4	 | 2	 | 0	 | 2	 | 5	 | 5	 | 0	 | 6	 |
| ------------------------------------------------------------------------------------------------------|
| 4.	|	   | Málaga		|	   | 4	 | 0	 | 2	 | 2	 | 1	 | 4	 | -3	| 2	 |
| ------------------------------------------------------------------------------------------------------|

 

Transfery (Świat):

 

Transfery (Polska):

 

Ligi w Europie:

Polska: Legia (+2)

Niemcy: Dortmund (+10)

Hiszpania: Barcelona (+3)

Włochy: Inter (+3)

Francja: Toulouse (+2)

Holandia: Heerenveen (+6)

Portugalia: Benfica (+5)

 

Ranking FIFA:

1. Francja (-)

2. Hiszpania (+1)

3. Portugalia (-1)

18. Belgia (+7)

65. Polska (+7)

Odnośnik do komentarza

Z Dinamem Moskwa musieliśmy mierzyć się bez kontuzjowanych Simone Pepe i Bakarego Kone, a dodatkowo zagrać z powodu zbyt wielu żółtych kartek na koncie nie mógł Patryk Rogalski. Co do samego meczu, tego czego oczekiwałem, to musieliśmy wygrać. Innego rezultatu sobie nie wyobrażałem. Dlaczego? Ponieważ było to diablo ważne spotkanie w kontekście wyjścia z grupy. Dodatkowo biorąc pod uwagę fakt, że w ostatniej kolejce wybierzemy się do Hiszpanii, była to prawdopodobnie ostatnia okazja na zdobycz punktową. Jeśli jestem już przy Maladze, to gdy my ośmieszaliśmy się w pojedynkach z Karpatami, Hiszpanie grali dwukrotnie z Rosjanami. O dziwo Dinamo raz wygrało, a raz był remis, tak więc tym bardziej nasza dzisiejsza bezpośrednia rywalizacja mogła okazać się decydująca...

 

Pierwszy strzał w tym spotkaniu oddał w 4. minucie Paweł Gmitrzuk, a piłka po uderzeniu Polaka minimalnie minęła słupek bramki Rosjan. Dwie minuty później młody Polak zagrał w uliczkę do Gorana Pandeva, ten uderzył po długim rogu, jednak świetnie zainterweniował bramkarz gości, odbijając piłkę poza boisko. Mieliśmy więc rzut rożny, którego wykonał Paweł Gmitrzuk, a futbolówkę do siatki uderzeniem głową skierował Arek Piech! Od 6. minuty prowadziliśmy więc z Dinamem 1:0. Kolejno obejrzeliśmy dwa niecelne uderzenia z dystansu – dla nas próbował Eugen Polański, a dla przyjezdnych Andrey Arshavin. Muszę przyznać, że tempo meczu było naprawdę wysokie, co chwilę na boisko coś się działo, oby więcej takich spotkań. W 23. minucie gry zaatakowaliśmy po raz kolejny, fantastycznie uderzył tuż sprzed pola karnego Arek Piech, wobec czego bramkarz gości jedynie odprowadził piłkę wzrokiem! Było już więc 2:0! Na reakcję rywali długo czekać nie musieliśmy, lecz nic z ich akcji nie wynikło oprócz kontry, którą wyprowadziliśmy w 37. minucie. Dogonić przeciwnikom nie dał się Goran Pandev, dograł płasko w pole karne, uderzył Paweł Gmitrzuk... ale piłka poleciała w trybuny. Młody fatalnie spudłował, aż się złapałem za głowę, bo powinniśmy prowadzić już 3:0. Po raz ostatni w tej części gry zaatakowaliśmy w ostatniej minucie – Arek Piech ustrzelił poprzeczkę. Do przerwy więc w pełni zasłużenie prowadziliśmy 2:0.

 

Kolejnego gola mogliśmy zdobyć już 24. sekundy po wznowieniu gry. Wtedy to Arek Piech wpadł z piłką przy nodze w pole karne gości, uderzył po ziemi, ale trafił jedynie w boczną siatkę. Następnie na boisku mało się działo, byłem zdziwiony, biorąc pod uwagę to, jak wcześniej wyglądał ten mecz. W końcu jednak ożyliśmy, a dokładnie w 63. minucie, co zaowocowało trzecim golem! Asystę zaliczył Goran Pandev, a bramkę – najpierw zwiódł pilnującego go obrońcę, po czym strzelił nie do obrony – zdobył Arek Piech. Z czystym sumieniem mogę więc powiedzieć, że Pan AK-47 wrócił do formy, znowu strzela jak na zawołanie. Graliśmy wyśmienicie, w momencie gdy prowadziliśmy już 3:0, goście ze wschodu europy mieli na swoim koncie ledwie dwie próby, w dodatku obie niecelne. Na dziewiętnaście minut przed końcem meczu przeprowadziłem potrójną zmianę – wygrywaliśmy trzema golami, postawiłem więc dać odpocząć kilku chłopakom. Na boisko między innymi wszedł Vedran Vinko, który w 81. minucie przeprowadził fantastyczny rajd, minął trzech rywali, po czym uderzeniem po długim rogu strzelił gola na 4:0! Aż żal mi się robi, że już niedługo Słoweniec nas opuści, ale 7 milionów piechotą nie chodzi, a pieniądze by się przydały. Do ostatniego gwizdka sędziego w tym spotkaniu oddaliśmy jeszcze kilka strzałów, ale bramki już żadnej zdobyć się nie udało. Za to na minutę przed końcem regulaminowego czasu gry, z boiska za dwie żółte kartki wyleciał prawy obrońca Dinama, Vladimir Kisenkov. Zwyciężyliśmy więc po fantastycznym widowisku aż 4:0!

 

Malaga ograła na wyjeździe Karpaty, co oznacza, że mamy już pewny awans!

 

Karpaty 1 : 3 Malaga

 

Białkowski – Naughton, Turan, Cameron, Nyatanga – Krychowiak (Stasser 71'), Polański – Gmitrzuk, Pandev (Vinko 71'), McKee (Saidi 71') – Piech

 

Liga Europy – Faza grupowa 5/6 – 05.12.2013 r.

[ENG] Coventry 4 : 0 Dinamo Moskwa [RUS]

Piech 6' [1:0], 23' [2:0], 63' [3:0]

Vinko 81' [4:0]

Kisenkov 89'

 

Widzów – 25814

MoM – Arek Piech [9.6]

Odnośnik do komentarza

Odbyło się losowanie fazy grupowej Mistrzostwa Świata 2014, które to odbędą się w Brazylii. Zostaliśmy rozstawieni w drugim koszyku, a dolosowano nas najpierw do Kamerunu, chyba najsłabszego rywala na jakiego mogliśmy trafić. Następnie naszą grupę uzupełniły Paragwaj i Stany Zjednoczone! Cóż, nie jest źle, powinniśmy bez problemów awansować do 1/8... A przed finałami rozegramy dwa mecze sparingowe przed własną publicznością. Najpierw zmierzymy się z Norwegią, a kilka dni później ze Słowacją.

 

Rozlosowano także pary 3. rundy FA Cup. Los skojarzył nas ze Stoke City, z którym to zagramy 4 stycznia 2014 roku na The Ricoh Arenie.

 

A tymczasem wybraliśmy się do Southampton, aby powalczyć o kolejny komplet ligowych punktów z podopiecznymi Briana McDermotta. Pierwsi doskonałą okazję do objęcia prowadzenie mieli gospodarze, ale Bartek Białkowski w cudownym stylu zatrzymał szarżującego Charlisona Benschopa. Kilka minut później piłkarze Southampton ponownie groźnie zaatakowali, jednak niecelnie głową uderzył Ivelin Popov. Na odpowiedź w wykonaniu swoich podopiecznych czekałem aż do 12 minut, ale się opłaciło. Pięknego gola uderzeniem z dystansu zdobył Arek Piech, a piłka nim zatrzepotała w siatce, odbiła się jeszcze od słupka! Prowadziliśmy 1:0, ale szczerze powiedziawszy byłem zaskoczony tak dobrą postawą rywali, którzy co rusz atakowali na naszą bramkę. Cudem utraty gola uniknęliśmy w 21. minucie. Kapitalnie z dystansu uderzył Charlison Benschop, a piłka odbiła się najpierw od jednego słupka, potem od drugiego, aż w końcu złapał ją Bartek. Jeszcze nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem, kosmiczna sytuacja. Odpowiedzieliśmy błyskawicznie, już minutę później słupek ustrzelił Arek Piech. Następnie piłkarze obu drużyn zafundowali nam do obejrzenia kilka niecelnych strzałów z dystansu, kilka zmarnowanych stuprocentowych okazji, aż w końcu to wspaniałe widowisko przerwał sędzia, wysyłają kopaczy do szatni.

 

A druga połowę otworzył strzał Joe'a McKee z rzutu wolnego, jednak piłka ugrzęzła w żywym murze z piłkarzy Southampton. Gospodarze w poszukiwaniu gola wyrównującego zaczęli się co raz bardziej zapędzać w ofensywie, za co okrutnie skarcił ich Arek Piech, w 57. minucie wykorzystując sytuację jeden na jeden! Prowadziliśmy więc z popularnymi Świętymi 2:0. Gola kontaktowego miejscowi mogli zdobyć już kilka minut później, jednak Bartek Białkowski – notabene cichy bohater meczu – w fantastycznym stylu wygrał indywidualny pojedynek z Ivelinem Popovem. Bułgarski pomocnik gospodarzy ponownie błysnął w 65. minucie, gdy to ustrzelił poprzeczkę. Chwilę później dokonałem potrójnej zmiany, ze względów kondycyjnych i taktycznych – goście zaczęli atakować co raz groźniej. Opłaciło się, bo rezerwowi całkowicie odmienili obraz gry – teraz to my przeważaliśmy. W 77. minucie zawodów setkę zmarnował Dragan Skoko, a następnie Arek Piech trafił w poprzeczkę bramki Southampton! Minutę później Polak obsłużył Rodneya Strasser kapitalnym podaniem na wolne pole, a ten uderzeniem w długi róg strzelił gola na 3:0! Jeszcze na dwie minuty przed końcem meczu Arek Piech mógł zaliczyć hat-tricka, jednak minimalnie przestrzelił obok słupka, uderzając z dziesięciu metrów. Wygraliśmy więc po raz kolejny w lidze, tym razem rozprawiając się ze Świętymi 3:0!

 

Białkowski – Naughton, Turan, Cameron, Nyatanga – Krychowiak, Polański (Strasser 66') – Gmitrzuk (Skoko 66'), Pandev (Vinko 66'), McKee – Piech

 

Premier League – 14. kolejka – 09.12.2013 r.

[12.] Southampton 0 : 3 Coventry [4.]

Piech 12' [0:1], 57' [0:2]

Strasser 78' [0:3]

 

Widzów – 25615

MoM – Arek Piech [9.3]

Odnośnik do komentarza

Oby jak najwięcej ;) Co do walki o tytuł, to spokojnie.. A Mistrzostwa Świata zapowiadają się niezwykle ciekawie :D

------------

Po świetnym występie przeciwko Southampton, gościliśmy na własnym stadionie Norwich. Miałem szacunek do Kanarków, którzy jak na razie spisują się nieźle, ale rzeczą oczywistą było, że oczekiwałem od swoich podopiecznych pewnego zwycięstwa. Jeśli chcemy sprawić nie lada sensację w tym sezonie, to takie mecze jak ten musimy wygrywać, po prostu musimy. Regularność może doprowadzić nas na sam szczyt...

 

W przeciągu pierwszych pięciu minut oddaliśmy dwa strzały na bramkę gości, jednak oba były bardzo niecelne. Najważniejsze jednak, że od samego początku przeważaliśmy. Serce jak szalone zaczęło mi bić w 12. minucie, gdy to boisko na noszach opuścił Arek Piech. Okazało się, że Polak jest niezdatny do kontynuowania gry, tak więc na murawę wbiegł za niego młodziutko Dragan Skoko. Musieliśmy sobie jakoś radzić bez naszego super-strzelca, co nawet nam wychodziło. W 18. minucie bliski zdobycia ładnego gola był Paweł Gmitrzuk, ale jego uderzenie, które zmierzało pod poprzeczkę, wybronił John Ruddy. Trzy minuty później z narożnika boiska piłkę w pole karne dośrodkował Joe McKee, a bramkę uderzeniem głową zdobył Dragan Skoko! Było to premierowe trafienie 15-letniego Niemca dla dorosłej drużyny Coventry. Siedem minut później goście oddali pierwszy strzał na bramkę Bartka Białkowskiego w tym spotkaniu, który był bardzo, a to bardzo niecelny. Futbolówka wylądowała w trybunach, gdzieś w jednym z najwyższych rzędów. Następnie nastała piłkarska posucha, która trwała do 40. minuty gry. Wtedy to cudownym podaniem – które spenetrowało całą linię defensywy Norwich – popisał się Eugen Polański, a bramkę uderzeniem pod poprzeczkę zdobył Paweł Gmitrzuk! Dzięki golom młodzieżowców, do przerwy prowadziliśmy z Norwich 2:0.

 

W początkowej fazie drugiej części gry – mam tu na myśli pierwsze pięć minut – goście trochę nas postraszyli uderzeniami z dystansu. Wszystkie jednak zgodnie mijały bramkę Bartka w bezpiecznej odległości. W 51. minucie byliśmy świadkami dwójkowej akcji w wykonaniu strzelców bramek z pierwszej połowy. Paweł Gmitrzuk dograł do Dragana Skoko, a ten strzałem przy słupku podwyższył nasze prowadzenie do trzech goli! Już minutę później goście perfekcyjnie rozegrali rzut wolny, a bramkę uderzeniem głową zdobył Ben Turner. Następnie nic się na boisku nie działo. Z rzadka ktoś zaatakował, albo padł jakiś strzał, byłem zły za to na swoich chłopaków, nie toleruję takiego odpuszczania. Ostatecznie wygraliśmy więc po raz 11 w tym sezonie w lidze, tym razem ograbiając z punktów Norwich.

 

Białkowski – Naughton, Turan, Cameron, Nyatanga – Krychowiak, Polański – Gmitrzuk, Pandev (Vinko 70'), McKee (Hlousek 46') – Piech [+] (Skoko 12')

 

Premier League – 15. kolejka – 14.12.2013 r.

[3.] Coventry 3 : 1 Norwich [11.]

Skoko 21' [1:0], 51' [3:0]

Gmitrzuk 40' [2:0]

Turner 52' [3:1]

 

Widzów – 31365

MoM – Dragan Skoko [8.8]

Odnośnik do komentarza

Na szczęście kontuzja Arka Piecha okazała się mini urazem, tak więc Polak mógł zagrać przeciwko Maladze – choć pewnie tylko jedną połowę. Spotkanie z Hiszpanami było bardzo ważne, ponieważ gdybyśmy wygrali, to z pewnością zajęlibyśmy pierwsze miejsce w grupie. Podopieczni Mauricio Pochettino grali o nic, szans już na awans do kolejnej rundy nie mieli, więc wiązałem z tym nadzieję na łatwy mecz. Ciekawie natomiast zapowiadała się bezpośrednia walka o wyjście z grupy między Dinamem i Karpatami. Obie drużyny zgromadziły do tej pory po 7 punktów, więc zadecydować miała ostatnia kolejka. O wszystkim.

 

Spotkanie rozpoczęło się dla nas w najgorszy z możliwych sposobów. Dostaliśmy gola? Nie. Już w 10. minucie z boiska, po obejrzeniu czerwonej kartki, wyleciał Rodney Strasser! Decyzja sędziego co najmniej kontrowersyjna – żeby za faul na środku boiska karać czerwienią? Cóż, graliśmy więc w osłabieniu, co nie oznaczało jednak, że nie mamy żadnych szans w starciu z Malagą. Po raz pierwszy groźnie zaatakowaliśmy już dwie minuty po feralnym zdarzeniu, a Arek Piech uderzeniem zza pola karnego obił poprzeczkę bramki Hiszpanów. Cztery minuty później fantastycznie powalczył Paweł Gmitrzuk, odebrał piłkę obrońcy, zagrał do Arka Piecha, a ten przegrał niestety indywidualny pojedynek z bramkarzem gospodarzy! Powinniśmy już dawno prowadzić, a tu mija minuta, i gola strzelają piłkarze Malagi... Pierwszy strzał na bramkę Bartka, ale jakże celny. Na listę strzelców w 17. minucie gry wpisał się więc Afonso Alves. Niezbyt długo jednak przegrywaliśmy, bo już dziewięć minut później do wyrównania doprowadził Arek Piech, uderzeniem z półdystansu. Blisko kolejnego trafienia byliśmy w 34. minucie, gdy to piłkę z wolnego z głębi pola w pole karne Malagi wrzucił Joe McKee, a niecelnie głową w doskonałej sytuacji uderzył Eugen Polański. Co się nie udało jednemu Polakowi, udało innemu. Na trzy minuty przed upływem regulaminowego czasu gry, Arek Piech zagrał piłkę na wolne pole do Gorana Pandeva, ten chwilę futbolówkę prowadził, po czym uderzył po ziemi w kierunku długiego rogu. Piłka odbiła się od słupka, wpadła pod nogi Arka Piecha, a ten przez nikogo nie niepokojony wpakował ją do pustej bramki! Ale to jeszcze nie był koniec emocji, co to, to nie. W 45. minucie AK-47 mógł zaliczyć hat-tricka, jednak fatalnie skiksował uderzając z kilku metrów. A że niewykorzystane sytuacje się mszczą wiedzą wszyscy – chwilę później po dobrze wykonanym rzucie rożnym do wyrównana doprowadził Martin Demichelis... Po pierwszej połowie było więc 2:2...

 

Już w przerwie musiałem dokonać podwójnej zmiany – za zmęczonych Arka Piecha i Gorana Pandeva na boisku pojawili się Paweł Brożek oraz Vedran Vinko. Ponownie prowadzenie mogliśmy objąć już kilkadziesiąt sekund po wznowieniu gry, ale okazji jeden na jeden nie wykorzystał Paweł Gmitrzuk. Wychodziłem z siebie, marnowaliśmy tyle setek, że to się w głowie nie mieści. Następnie mocno zza pola karnego na naszą bramkę uderzył Juanmi, jednak ze strzałem Hiszpana Bartek Białkowski poradził sobie doskonale. Sześć minut później mój polski bramkarz ponownie dobrze się spisał, odbijając uderzenie Julio Baptisty, tyle że z dobitką zdążył Juanmi i przegrywaliśmy 2:3. Na to już nic Bartek poradzić nie mógł, to obrońcy zaspali... Nie zamierzaliśmy jednak łatwo oddać punktów, szukaliśmy gola wyrównującego, ale byliśmy tak cholernie nieskuteczni... W 66. minucie gola powinien zdobyć Vedran Vinko, ale los uśmiechnął się po raz kolejny do gospodarzy, bo piłka jedynie odbiła się od słupka! Mimo że do ostatnich sekund meczu jak wściekłe lwy walczyliśmy o gola wyrównującego, nie udało nam się go strzelić, tak więc niezasłużenie przegraliśmy z Malagą 2:3. Jestem jednak zadowolony, bo grając w osłabieniu pokazaliśmy kawał dobrego futbolu, a do wygranej zabrakło... skuteczności.

 

Rosjanie ograli Ukraińców, tak więc to oni wygrali grupę. My zajęliśmy drugie miejsce, ale najważniejsze jest to, że mamy awans.

 

Dinamo Moskwa 2 : 1 Karpaty

 

Białkowski – Naughton, Turan, Cameron, Nyatanga – Strasser, Polański – Gmitrzuk, Pandev (Vinko 46'), McKee (Wolski 78') – Piech (Brożek 46')

 

Liga Europy – Faza grupowa 6/6 – 19.12.2013 r.

[ESP] Malaga 3 : 2 Coventry [ENG]

Strasser 10'

Alves 17' [1:0]

Piech 26' [1:1], 42' [1:2]

Demichelis 45+1' [2:2]

Juanmi 59' [3:2]

 

Widzów – 21786

MoM – Arek Piech [8.7]

Odnośnik do komentarza

Hit transferowy, a w roli głównej Coventry! Na początku stycznia dołączy do nas bowiem gwiazda reprezentacji Serbii – Milos Krasic. Juventus znakomitego skrzydłowego w swoich szeregach już nie widział, więc wystawił go na listę transferową. Kosztował nas 4,2 miliona, co biorąc pod uwagę umiejętności i doświadczenie Milosa, są to grosze, prawdziwe grosze. Wobec tego transferu, mam zamiar przestawić Simone Pepe ze skrzydła na pozycję ofensywnego pomocnika, Włoch będzie grał tuż za plecami Arka Piecha.

 

No nie mieliśmy zbyt wiele szczęścia w losowaniu 1/16 Ligi Europy. Na wiosnę walkę o obronę tytułu rozpoczniemy dwumeczem z Valencią. Pierwszy mecz odbędzie się na The Ricoh Arenia, z czego jestem niezmiernie zadowolony. Mam nadzieję, że awansujmy dalej, choć pokonać Hiszpanów będzie diablo ciężko. A co jeśli nam się jednak uda? Będziemy mieli przesrane, ponieważ w 1/8 zmierzymy się z kimś z pary: dobrze nam znane Dinamo Moskwa albo piłkarska potęga – Barcelona.

 

W ramach 16. kolejki Premier League graliśmy na wyjeździe z Boltonem, który znajduje się w strefie spadkowej. Nasi rywale przegrali pięć ostatnich spotkań w lidze, z czego trzy rezultatem 1:5, tak więc oczekiwałem od swoich podopiecznych zwycięstwa, pewnego zwycięstwa. Inny rezultat nie wchodził w grę...

 

Na prowadzenie wyszliśmy błyskawicznie, bo już w 33. sekundzie meczu! Z lewego skrzydła w pole karne piłkę dośrodkował Patryk Rogalski, a gola uderzeniem głową zdobył Libor Hlousek. To pierwsza bramka młodego Czecha w dorosłej drużynie Coventry – brawo. Goście mogli odpowiedzieć już w 3. minucie zawodów, jednak Bartek Białkowski wygrał indywidualny pojedynek z Davidem N'Gogiem. Bolton grał zaskakująco dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich miejsce w tabeli, a także formę z ostatniego czasu. Wraz z upływem kwadransa gry, w poprzeczkę naszej bramki trafił Marvin Sordell, który kilka minut później opuścił boisko z powodu kontuzji. Następnie nic się nie działo, aż w końcu w 35. minucie gry gospodarze mieli rzut rożny. Ze stojącej piłki w nasze pole karne dośrodkował Stuart Holden, a gola celną główką zdobył Thomas Guerbert. Bolton poszedł za ciosem, zamknął nas na własnej połowie i co chwila ostrzeliwał bramkę Bartka. Polak wszystkie strzały jednak odbił, choć niektórych nie musiał, dzięki czemu na przerwę schodziliśmy remisując 1:1.

 

Od razu po wznowieniu gry gospodarze mocno nas przycisnęli, ale jakimś cudem udało nam się przetrwać te swoiste oblężenie. Następnie zaatakowaliśmy, a co najważniejsze bardzo skutecznie. W 55. minucie zawodów świetnym dośrodkowaniem na długi słupek popisał się Rafał Wolski, a swoją drugą bramkę w tym meczu uderzeniem głową zdobył Libor Hlousek! Kilka minut później było groźnie pod naszym polem karnym, gdy to wparował w nie z piłką przy nodze Jay Simpson. Na szczęście skrzydłowy Boltonu skiksował, trafił jedynie w boczną siatkę. Nie pomylił się za to w 64. minucie Arek Piech, który strzałem przy słupku podwyższył nasze prowadzenie na 3:1! Gospodarze odpowiedzieli błyskawicznie, bo już trzy minuty później bramkę zdobył Stuart Holden... Chłop wszedł w nasze pole karne jak w masło, po czym jedynie dokonał egzekucji na Bartku. Fatalnie się zachowali moi stoperzy, fatalnie. Chwilę po stracie gola dokonałem potrójnej zmiany, bo niektórym z moich podopiecznych zaczynało brakować pary. Piłkarze Boltonu z każdą upływającą minutą nakręcali się co raz bardziej, atakowali co raz groźniej, aż w końcu z zapału ograbił ich Libor Hlousek! Młody Czech zdobył swojego trzeciego gola na dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry, tym samym zapewniając nam komplet punktów! Po fantastycznym meczu, opiewającym w ładne bramki, bardzo emocjonującym, ograliśmy Bolton 4:2.

 

Białkowski – Clarke, Rogalski, Cameron, Nyatanga – Krychowiak, Strasser (Vince 69') – Hlousek, Pandev (Vinko 69'), Wolski – Piech (Skoko 69')

 

Premier League – 16. kolejka – 22.12.2013 r.

[18.] Bolton 2 : 4 Coventry [3.]

Hlousek 1' [0:1], 55' [1:2], 88' [2:4]

Guerbert 35' [1:1]

Piech 64' [1:3]

Holden 67' [2:3]

 

Widzów – 20619

MoM – Libor Hlousek [9.6]

Odnośnik do komentarza

Już cztery dni po ciężkim wyjazdowym boju czekał nas kolejny, z tą różnicą, że rywal był o wiele silniejszy. Graliśmy bowiem w Teatrze Marzeń z wielkim Manchesterem United. Jak na razie drużyna Sir Alexa Fergusona delikatnie zawodzi, pozostając kilka punktów za stawką drużyn liderujących – ścisk w czołówce niesłychany. Faworyta tego pojedynku wskazywać palce nie było trzeba, jedynie oczekiwałem, że damy z siebie wszystko. A nuż fortuna będzie nam sprzyjać?

 

Pierwsze minuty spotkania rozczarowały, mało się działo, a jedyny strzał oddał w 8. minucie Darren Fletcher – Szkot fatalnie spudłował. Następnie w 13. minucie doskonałą okazję zaprzepaścił Marouane Fallaini, który poległ w sytuacji jeden na jeden z Bartkiem Białkowskim. Chwilę później Polak niestety skapitulował, a ładną bramkę uderzeniem po długim rogu, zdobył Wayne Rooney. Przegrywaliśmy więc zasłużenie z Czerwonymi Diabłami 0:1, co nie dziwi, bo to oni byli zdecydowanym faworytem tego meczu. A jak na faworyta przystało, kilkanaście minut później wbili nam drugiego gola. Ładnie z lewego skrzydła piłkę w pole karne dośrodkował Patrice Evra, a bramkę celną główką zdobył Antonio Valencia. Następnie gospodarze dwukrotnie próbowali uderzeń z dystansu – bardzo niecelnie. Na zegarze była 36. minuta, a my wciąż byliśmy bez choćby strzału na bramkę Manchesteru! Jeszcze w ostatnich sekundach pierwszej części gry setkę zmarnował Nani, po czym sędzia gwizdkiem zarządził przerwę. Graliśmy beznadziejnie, zasłużenie przegrywaliśmy 0:2.

 

Na drugą połowę wymieniłem skrzydłowych, licząc, że rezerwowi coś zmienią w naszej grze na lepsze. Tak jakby plan się powiódł, oddaliśmy kilka strzałów, lecz wszystkie poszybowały wysoko nad bramką United. Następnie niesamowicie groźnie było w naszym polu karnym. Gospodarze próbowali czterokrotnie w ramach jednej akcji, jednak Bartek Białkowski nie dał się pokonać. Zresztą gdyby nie Polak, już pewnie przegrywalibyśmy z 0:5, więc brawa dla niego za heroiczną postawę. Pierwszy celny strzał w tym meczu oddał dla nas Vedran Vinko w 65. minucie, jednak David De Gea piłkę po uderzeniu Słoweńca przeniósł nad bramką. Pięć minut później zaatakowaliśmy po raz kolejny. Ponownie uderzył Vedran Vinko, tyle, że tym razem Hiszpan odbił futbolówkę przed siebie. Do bezpańskiej piłki dopadł Joe McKee – i choć miał przed sobą pustą bramkę – potężną bombą trafił w poprzeczkę! No nie mogłem w to uwierzyć... Żeby tak zmarnować doskonałą okazję na gola kontaktowego. To się na nas okrutnie zemściło w 74. minucie, gdy to swoją drugą bramkę w tym spotkaniu zdobył Wayne Rooney. Teraz można tylko gdybać – gdyby Joe strzelił na 1:2... to hat-tricka nie zaliczyłby Wayne Rooney, który to po raz kolejny pokonał Bartka Białkowskiego na sześć minut przed zakończeniem meczu. W samej końcówce staraliśmy się jeszcze uratować honor, ale się nie udało. Za to piątego gola wbili nam rywale, a konkretnie Danny Welbeck w ostatnich sekundach gry... Polegliśmy więc z Manchesterem aż 0:5. Podopieczni Sir Alexa Fergusona bardzo wyraziście wskazali nam nasze miejsce w szeregu...

 

Białkowski – Naughton, Turan, Cameron, Nyatanga – Polański, Strasser (Vince 67') – Hlousek (Skoko 46'), Pandev (Vinko 46'), McKee – Piech

 

Premier League – 17. kolejka – 26.12.2013 r.

[6.] Manchester United 5 : 0 Coventry [2.]

Rooney 14' [1:0], 74' [3:0], 84' [4:0]

Valencia 30' [2:0]

Welbeck 90+3' [5:0]

 

Widzów – 70120

MoM – Wayne Rooney [9.5]

Odnośnik do komentarza

Szok, konsternacja i niedowierzanie. Po 0:5 z United ofertę pracy złożył mi włoski gigant – AC Milan! Drużyna, którą do niedawna prowadził Mauro Tassotti, zajmuje ledwie 10. miejsce w ligowej tabeli. Miałbym ją odbudować, choć pieniędzy na to wiele się nie znajdzie. Nie podjąłem jeszcze decyzji, poprosiłem o tydzień do namysłu. Muszę się poważnie zastanowić...

 

Po fatalnym występie w Teatrze Marzeń, szybko dostaliśmy okazję do rehabilitacji, ponieważ już dwa dni później podejmowaliśmy na własnym stadionie beznadziejnie grające Fulham. Wszystko pięknie i cudownie, tyle, że z powodów kondycyjnych musiał nieźle się napocić, aby skleić przyzwoitą jedenastkę. Na boisku od pierwszej minuty pojawili się między innymi: młody szwedzki obrońca Gustav Olsson oraz dwóch pomocników, których postanowiłem wygrzebać z rezerw – Anderson i Nicolai Christensen. Nie byłem więc optymistą, choć jak zwykle oczekiwałem wygranej.

 

Moi podopieczni miło zaskoczyli mnie już chwilę po rozpoczęciu spotkania – prowadzenie objęliśmy już po 43. sekundach gry! Ważniejsze jednak jest to, dzięki komu żeśmy gola zdobyli. Piłkę na strzał dla Andersona wystawił Nicolai Christensen, a Brazylijczyk uderzył fenomenalnie, futbolówka wpadła w samo okienko bramki gości! Swoje prowadzenie podwyższyliśmy już dziewięć minut później – kapitalną długą piłką na wolne pole do Arka Piecha popisał się Jordan Clarke, a Polak bez problemów wykończył akcję uderzeniem po ziemi. Nie zwalnialiśmy tempa, a nawet wciąż je podkręcaliśmy. Na kolejnego gola kibice zgromadzeni na The Ricoh Arenie czekali ledwie sześć minut! Wtedy to fantastycznie zachował się Arek Piech, który zamiast uderzać podał do lepiej ustawionego Nicolaia Christensena, któremu pozostało jedynie kopnąć piłkę do bramki. Dopiero po trzecim ciosie goście się obudzili, oddając tym samym pierwszy strzał w tym meczu na bramkę Bartka. Polak piłkę przerzucił nad poprzeczką, więc Fulham miało kornera. Nasi rywale delikatnie mówiąc rozegrali go źle, po czym wyszliśmy z kontrą, jednak Arek Piech w sytuacji jeden na jeden ustrzelił jedynie boczną siatkę. Następnie mecz się trochę wyrównał, w końcu zaczęli delikatnie przeważać goście ze stolicy, co zaowocowało bramką Johna Arne Riise w 32. minucie gry. Mogliśmy odpowiedzieć błyskawicznie, tyle, że najpierw okazji sam na sam nie wykorzystał Paweł Gmitrzuk, po czym fatalnie spudłował dobijając Grzesiek Krychowiak. Przez resztę czasu w tej części gry mało się działo, wynik do ostatniego gwizdka sędziego się nie zmienił, tak więc po pierwszej połowie prowadziliśmy z Fulham 3:1.

 

Przez pierwszy kwadrans w drugiej części meczu zdecydowaną przewagę mieli londyńczycy. Co rusz gościli w naszym polu karnym, a tego, że uniknęliśmy straty gola, zawdzięczamy jedynie dobrze broniącemu Bartkowi Białkowskiemu. Następnie zdarzyła się katastrofa – z boiska za dwie żółte kartki wyleciał Jordan Clarke! Na jego miejsce przesunąłem więc Grzesia Krychowiaka, cofnąłem ofensywnego pomocnika na środek pomocy, no i dokonałem potrójnej zmiany. O dziwo grając w osłabieniu radziliśmy sobie lepiej niż w „11”. Piłkarze Fulham zbytnio bramce Bartka nie zagrażali, z czego byłem niesłychanie rad. Dobrze grała obrona, która przerywała akcje rywali zanim jeszcze się na dobre rozpoczęły. Na dziewięć minut przed końcem spotkania zadziwił mnie jeden z rezerwowych, a mianowicie Derek Vince. Młody Anglik podszedł do rzutu wolnego z około 25 metrów, przymierzył, a piłka wpadła w samo okienko bramki Fulham! Goście odpowiedzieli szybko, nawet bardzo, bo już trzy minuty później gola zdobył Jack Collison. Na tym strzelanie tego popołudnia się skończyło. Po świetnym, emocjonującym meczu, pokonaliśmy więc Fulham 4:2!

 

Białkowski – Clarke, Rogalski, Cameron, Olsson – Krychowiak, Anderson (Vince 64') – Gmitrzuk, Pandev (Skoko 64'), Christensen (Wolski 64') – Piech

 

Premier League – 18. kolejka – 28.12.2013 r.

[3.] Coventry 4 : 2 Fulham [19.]

Anderson 1' [1:0]

Piech 10' [2:0]

Christensen 16' [3:0]

Riise 32' [3:1]

Clarke 64'

Vince 81' [4:1]

Collison 84' [4:2]

 

Widzów – 32375

MoM – Arek Piech [8.6]

Odnośnik do komentarza

W ostatnim meczu w tym roku, a jednocześnie na zakończenie rundy jesiennej, gościliśmy na własnym stadionie Aston Villę. Obawiałem się szczególnie w szeregach gości pary napastników, którą tworzą Darren Bent oraz Jermaine Defoe. Optymizmem nie napawała także sytuacja kadrowa w mojej ekipie, bo większość piłkarzy jest bardzo zmęczona. Ponownie więc musiałem dokonać wielu roszad w wyjściowej jedenastce, co delikatnie mówiąc nie jest pomocne, gdy chce się utrzymać wysoką dyspozycję. Cóż było jednak zrobić? Innego wyjścia nie miałem...

 

Na prowadzenie powinniśmy wyjść już w 23. sekundzie meczu! Fantastycznym rajdem tuż po rozpoczęciu gry popisał się Goran Pandev, dograł po ziemi mocno bitą piłkę w pole karne, a pracę Macedończyka zmarnował Arek Piech, uderzając wprost w bramkarza Aston Villi. Mimo wszystko podobała mi się postawa moich podopiecznych, którzy w przeciągu pierwszych pięciu minut kilkakrotnie zagrozili bramce Brada Guzana. Cóż z tego jednak, skoro w 7. minucie goście oddali premierowy strzał, który zakończył się golem? Pięknym golem, trza to dopowiedzieć, a zdobył go Fabian Delph – pomocnik Aston Villi kapitalnie uderzył zza pola karnego, a piłka nim wpadła do siatki odbiła się jeszcze od słupka. Chcieliśmy szybko odpowiedzieć – najpierw niecelnie z dystansu strzelił Eugen Polański, a następnie doskonałą okazję zaprzepaścił Arek Piech. Gdy wydawało się, że jesteśmy o malutki kroczek od wyrównania, drugiego gola dla Aston Villi zdobył Darren Bent. 0:2, nie mogłem w to uwierzyć. Chwilę po stracie bramki okazję na trafieni kontaktowe zmarnował Libor Hlousek, uderzając tuż obok słupka. Byłem zły, to spotkanie bardzo przypominało mi nasz ostatni pojedynek z Malagą, gdy to przez nieskuteczność przegraliśmy 2:3, a w konsekwencji nie wygraliśmy grupy. Cóż, sędzia w końcu zarządził przerwę, miałem z chłopakami do pogadania.

 

Chłopaki moje wywody z prośbami o lepszą grę puścili chyba mimo uszu, bo do upływu godziny gry, nie stworzyli ani jednej okazji podbramkowej. Musiałem więc zareagować w inny sposób – dokonałem potrójnej zmiany. Ta jednak także nic nie dała. Chociaż... możliwe, że graliśmy jeszcze gorzej. W 72. minucie meczu powinniśmy przegrywać już 0:3, jednak fatalnie z pięciu metrów spudłował Darren Bent, uderzając piłkę głową. Moi podopieczni przebudzili się dopiero w końcówce meczu. Na kwadrans przed zakończeniem widowiska setkę zmarnował Dragan Skoko, po czym kilka minut później także stuprocentową okazję zaprzepaścił Rafał Wolski. Rwałem włosy z głowy... no bo jak można być aż tak nieskutecznym? Gdy tak się nad tym zastanawiałem, bramkę kontaktową zdobył Dragan Skoko. Do końca meczu pozostało jeszcze pięć minut, tak więc mieliśmy sporo czasu aby powalczyć o choćby jeden punkcik. Ku mojemu zaskoczeniu zaatakowaliśmy tylko raz, w ostatniej minucie doliczonego czasu gry, a w dodatku z kilku metrów w bramkę nie trafił Rafał Wolski... Po średnio ciekawym, za to bardzo wyrównanym meczu, polegliśmy więc na własnym – wypełnionym po brzegi – stadionie z The Villans 1:2... Koszmarne pożegnanie z rokiem 2013.

 

Białkowski – Naughton, Turan, Cameron, Krychowiak – Polański, Strasser – Hlousek (Vinko 65'), Pandev, McKee (Wolski 65') – Piech (Skoko 65')

 

Premier League – 19. kolejka – 30.12.2013 r.

[3.] Coventry 1 : 2 Aston Villa [10.]

Delph 7' [0:1]

Bent 39' [0:2]

Skoko 85' [1:2]

 

Widzów – 32604

MoM – Ciaran Clark [7.7] → jaki mecz taki jego MPV

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...