Skocz do zawartości

Diabelska Przystań


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

11.12.2012, Belfast, Denorrton Park, godz.09:23.

 

Nastał wtorek i zgodnie z ustaleniami mieliśmy jechać dalej. Wyjazd do irlandzkiego Galway. Nie ma co ukrywać, w Belfaście czułem się jak u siebie. W końcu tam się wychowałem. Mieścina irlandzka była totalnym novum.

Ostatnia noc była dla nas w końcu dobra. Wyspaliśmy się z Sylwią jak już dawno nie. Chyba spokój już wkraczał między nas. Na pewno nieświadomy. W głowie u mnie cały czas była mała czerwona lampka. Całkowicie stres nie minął.

Spakowaliśmy manatki i wsiedliśmy w samochód Eama. Czasem takie auto jak Nissan Navara się przydaje. Zmieściliśmy się bez problemu. Ruszyliśmy w drogę. Czekały nas jakieś 4 godzin jazdy. Do pokonania ponad 232 mile.

Odnośnik do komentarza

11.12.2012, Galway, godz.14:01.

 

Trasa była zarazem nudna i atrakcyjna. Nudna bo długa i nużąca. Ena strasznie zaczęła marudzić i musieliśmy po drodze stawać z tego powodu.

Po godzinie 13 przekroczyliśmy rogatki miasta. Przyjezdnych wita piękny, stary drewniany napis w języku irlandzkim „Fáilte go dtí na Gaillimhe”. Czyli „Witamy w Galway”.

Przyjaciel mój poinformował nas, iż braciak Alex czeka na nas już przy domku. Mieliśmy się kierować na ulicę Willow Park. Eamonn nie wiedział dokładnie gdzie to jest, ale liczył bardzo na pomoc GPSu.

Po małym okrążeniu miasta, dotarliśmy wydawało się na miejsce. Ulica, na której mieliśmy spędzać najbliższe dni była dosyć krótka, coś koło może 60 kroków. Znajdowały się na niej 3 domy. Nasz bliźniak i jeszcze jeden.

Domek z czerwonej cegły był bardzo skromny. Na oko miał ze 2 nie wielkie pokoje. Później okazało się jednak, iż to błędne spostrzeżenie. Domek czy tam mieszkanko miało jednak 4 pokoje- salon, dwie sypialnie i pokój zdaje się, iż dla gości. Więcej nam nie trzeba było. Sympatycznie to wyglądało.

Zostałam nam także przedstawiony Alex. Całkiem sympatyczny jegomość. Czarnowłosy 30 latek z kozią bródką i w Ramonesce, któremu buzia się nie zamykała. Nadawał i nadawał. Przy tym śmiejąc się cały czas. Witał się z nami jakbyśmy byli jego starymi znajomymi, co najmniej od 20 lat.

Kazał wchodzić od razu do domu.

 

- Tak to wygląda. Super wygód nie ma, ale jest luzik. Dużo miejsca nie ma, ale mi wystarcza. Okolica bardzo spokojna, jest gdzie się przejść, parę trawników też jest, hehe.

- Zgadza się. Więcej nam nie trzeba. I tak nie wiem, jak się odwdzięczymy za pomoc.

- Nie trzeba. Fajnie, że mogę pomóc tak znanemu menedżerowi, hehe. Przyjaciele Eama są i moimi. Jestem pozytywnie do wszystkich nastawiony. Mieszkajcie sobie tu ile chcecie. Ja mam swój kawałek podłogi w pubie, hehe.

- Na pewno?

- Aj. Aon fhadhb!

- A po ludzku, hehe?

- Hehe,to znaczy: nie ma problemu.

- Ratujesz nas. Mnie, Sylwię i małą.

- Ok., kupcie mi bukiet róż i będzie po problemie, hehe. Jak byście potrzebowali auta, to jutro wam podstawię. Mam nadzieję, że macie prawko?

- Poważnie? Tak, mamy.

- Jasne. Żaden kłopot. Kumpel wyjechał i stoją sobie wolne dwa. Coś wybiorę, hehe.

- Naprawdę, wielkie dzięki Alex.

- Luzik, już mówiłem. Zajrzę do was jutro. Rozpakujcie swoje manatki jak chcecie. Przed przybyciem waszym był szybki remoncik, więc odświeżone jest. Tu jest moja wizytówka, i dzwońcie kiedy chcecie.

- Ok.

- Przejdziemy się na spacer, oprowadzę po mieście trochę. Spodoba wam się.

- Już się podoba.

- To na razie. Trzymajcie się.

- Ty też.

- Hej.

 

Wyszedł, wsiadł na swój motor i odjechał. Eamonn został z nami jeszcze 3 godziny, odpoczął, zjedliśmy obiad z tego co kupiliśmy po drodze. Koło godziny 20 zaczął się zbierać w drogę powrotną do Belfastu.

 

- Dobra, moi drodzy, kluczyki mam, telefon mam, portfel jest.

- Dzięki za wszystko stary.

- Daj spokój. Jesteśmy jak bracia. Trzymamy się razem. Zawsze. Bawcie się dobrze. Cześć mała. Dawaj buziaka wujkowi.

- Yy.

- Co?? Nie dasz?

- Yy.

- Lecę. Trzymajcie się. Za jakiś czas wpadnę do was w odwiedziny na krótki urlop. Uważajcie na siebie i dzwońcie.

- Masz nasze słowo. Uważaj na siebie. Daj znać jak dojedziesz.

- Ok. Cześć.

 

Pożegnaliśmy i jego. Zostaliśmy sami na włościach. Obcych włościach. Nie zostało nam nic innego, jak tylko się przyzwyczaić. W sumie nie wiadomo ile będziemy tu zalegać.

Zamknąłem drzwi, weszliśmy do środka, rozejrzeliśmy się jeszcze raz po domu. Wszystkim się zajmiemy później, to znaczy jutro.

Teraz trzeba było się umyć i iść spać. Przynajmniej ja miałem taki zamiar. Byłem cholernie zmęczony. Sylwia zresztą też. Niestety Ena wykazywała inne objawy. Była bardzo rozbudzona.

Po myciu jej, to na szczęście minęło. Zasnęła szybko, tak samo jak i my.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

12.12.2012, Galway, Willow Park, godz.09:32.

 

Tego dnia trochę się nam pospało. Obudziliśmy się z Sylwią, z trochę głupim uczuciem. Chyba przez to, że jesteśmy już w trzecim domu w ciągu tygodnia.

Tu na zabawimy trochę dłużej. Ile? Jeszcze dokładnie nie wiadomo. Na ten dzień i poranek planować mogliśmy, co najwyżej najbliższy dzień. Bliższej przyszłości nie było sensu.

Jak widać nasze życie ostatnio zmieniło się o 180 stopni. Mieliśmy pracę, ładny, duży dom. Teraz jest brak roboty, mały domek i do tego nie nasz.

Chwila zawieszenia. Właśnie tu tkwimy teraz. Ale będzie lepiej. Fortuna się do nas odwróci.

Tak czy siak, trzeba było wstać, ubrać się i jakoś zaplanować dzień. Kilka rzeczy do wyjaśnienia, zrobienia zostało. Nawet do zrobienia tam daleko, w Stranraer.

 

- Co tam powiesz mężu?

- Chyba nic ciekawego. Później pójdziemy na zakupy, bo jest mało do jedzenia.

- Ok.

- Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie, bo długo tak w domu bezczynnie nie wysiedzę, hehe.

- Wiem. Na razie odpoczniemy od tego wszystkiego, co było za nami.

- Yhy. Przejedźmy się później nad zatokę. Wiem, że chłodno, ale dobrze nam zrobi.

- Widzę, iż ciebie już na murawę ciągnie?!

- Heh, nie, jeszcze nie.

- Dobra, dobra. Ja wiem swoje.

- Za krótki czas na razie.

- Wracasz do SFC?

- A chcesz tam wrócić?

- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie, rybko.

- Oj tam! Tak tylko pytam. Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Zapytaj za jakiś czas.

- Ja już chyba nie chcę tam wracać. Wiem, że jesteśmy tu dopiero paręnaście godzin w sumie, ale to miasto jest jakieś takie… Hmmm… Lepsze niż Stranraer. Chyba się w nim zakochałam od pierwszego wejrzenia, hehe.

- W takim razie, prędzej czy później będę musiał sobie znaleźć robotę.

- Poszukaj w necie. Tu też jest piłka, też są kluby. Jakoś się tam wybiłeś w Szkocji.

- Ta, jasne. W czwarto ligowym klubie.

- A nie? Kto zrobił sensację i awansował do europejskich pucharów z takim teamem?

- Niby ja, ale…

- Znają cię już.

- Może. Ale ja nie znam tutejszej piłki. Zresztą, teraz trwa sezon i kluby mają menedżerów.

- Oj chyba się mylisz kolego.

- O, cześć Alex. Nie słyszeliśmy jak pukałeś i jak wchodziłeś.

- Spoko, mam i tak zapasowe klucze. Pozwoliłem sobie wejść. Witam. Jak się macie?

- W porządku.

- Słyszałem, co mówiłeś. Tu u nas jest troszkę inaczej. Sezon jest od marca do listopada. Nie jak wszędzie.

- Aha. Nie pamiętałem tego.

- Spoko. A co do bycia znanym… Wiedzę o tobie. W sensie znają trenera van Makk`a i Stranraer FC. Dużo szumu narobiliście. Pisali wszędzie.

- No cóż, bywa, hehe.

- Gotowi na wycieczkę.

- Już prawie. Ubiorę małą i możemy iść.

- Ok. Aaa i bym prawie zapomniał- w wigilię wpadnę po was.

- Jak to?

- Normalnie. Z żoną robimy święta i jesteście u nas.

- Nie, nie możemy o to prosić.

- Nikt o nic nie prosi. To już fakt. Będzie dobre żarcie, kupa prezentów i dobry fun.

- Dobrze. W takim razie jesteśmy. A teraz chodźmy.

 

Po raz kolejny Alex nas zaskoczył. Po pierwsze tym, że ma żonę, po drugie- zaproszeniem na święta. Myśleliśmy, iż spędzimy je we trójkę po raz pierwszy. I oczywiście w nowym miejscu. To akurat była miła niespodzianka.

Ubraliśmy się ciepło, bo był bardzo chłodny dzień z dużą ilością wilgoci. Klimat trochę inny niż na wschodzi Szkocji gdzie mieszkaliśmy wcześniej. W planie był spacer po okolicach i „prezentacja” miasta. W końcu mieliśmy się już sami poruszać po Galway.

Na pierwszy ogień poszły najbliższe uliczki i sklepiki. Na codzienne zakupy w sam raz.

Następnie podjechaliśmy busem nad zatokę. Widoki o niebo lepsze niż te w Stranraer. Pogoda nas nie rozpieszczała (coś koło 0 stopni było, odczuwalna troszkę mniejsza), ale za to krajobraz już tak. Sylwia była przeszczęśliwa. W życiu naszym wspólnym widzieliśmy już, co nieco. To biło większość rzeczy na głowę.

Wracając wstąpiliśmy na małe zakupy jedzeniowe. „Sklep Pati” się zwał ów sklepik. Był najbliżej naszego domku. Obsługiwała nas sama właścicielka. Pani koło 65 lat. Od razu zgadła, iż my nie stąd jesteśmy. Wyjawiliśmy, że przybyliśmy za chlebem ze Szkocji. Od taka sympatyczna staruszka i miła pogawędka.

Kiedy dotarliśmy do domu, to marzyliśmy tylko o odpoczynku, błogim nic nie robieniu i ciepłej herbatce. Nawet Ena się zmęczyła i zasnęła praktycznie w chwili wejścia przez drzwi.

Odnośnik do komentarza

28.12.2012, Galway, Willow Park, godz.16:14.

 

Kolejne dni mijały dosyć szybko. Wręcz leciały, jeden po drugim. Niestety tak jest jak się nie robi nic konkretnego. Dzień podobny do dnia.

Święta jak to święta minęły jeszcze szybciej. Spędziliśmy je według planu- u Alexa. Było naprawdę sympatycznie i smacznie. Mieliśmy okazję spróbować tradycyjnych potraw irlandzkich. Do była nowość, smaczna nawet. My z Sylwią przynieśliśmy w gościnę swoje potrawy. Typowo polskie- pierogi z grzybami, kompot, bigos nawet się udało zrobić. Gospodarze bardzo chętnie próbowali tychże dań. Wymiana kulturowa nastąpiła i miała się dobrze.

W tak zwanym między czasie rozmawialiśmy na temat pracy. Miałem już dosyć bezczynności. Chciałem zacząć coś robić. Praktycznie cokolwiek. Ustaliliśmy jednak z żoną, iż poczekam do nowego roku i wtedy wezmę się za poszukiwania już na serio.

A tym czasem odpoczywaliśmy w domu po świętach. Po najedzeniu się oczywiście.

 

- Czekaj Sylwii, telefon mi dzwoni. Hello?

- Siemasz Makki.

- Cześć Eam. Co słychać?

- W porządku. Twoi rodzice już zakotwiczyli w Belfaście.

- Tak? Udało się wszystko?

- Dokładnie. 10 stycznia będzie już ubity interes z nowym właścicielem.

- Tak szybko?

- Yhy. Człowieku, chętnych było od groma i ciutek. Toż to żyła złota, jak wiesz.

- Ano.

- Kasa za wasz dom i samochody jest chwilowo u mnie na koncie. Czekam jak kazałeś.

- Dzięki.

- Spoko. Coś się chyba ruszyło w tej waszej sprawie…

- Czemu?

- W TV to jest teraz główny temat. Gadają tylko o tym w kółko. Zatrzymania całej siatki od dzieciaków. Wsadzili już z 20 osób. Nawet tą babe.

- Allison czy jak jej tam.

- Nom. Na chwilę obecną dostali zarzuty na 25 lat pozbawienia wolności.

- I bardzo dobrze.

- Słuchaj, powoli kończę. Za dwa dni wpadnę do was w gości.

- Jasne, zapraszamy.

- To trzymajcie się. Pozdrów Sylwię.

- Dzięki. Ty też.

 

Jeden telefon a ile może zmienić w życiu człowieka i jego rodziny. Po zakończonej rozmowie, przekazałem Sylwii wszystkie trzy wiadomości. Ze sprzedaży domu i aut cieszyliśmy się bardzo. Pozbyliśmy się w końcu jakiegoś tam balastu z daleko od naszego pobytu. Co do newsa dotyczącego aresztowania- umiarkowanie. Takie informacje muszą być tak na 120% pewne. A dwa- musi upłynąć troszkę czasu zanim coś zacznie wskakiwać na właściwe tory, o ile to możliwe.

Teraz można było już pomyśleć choćby o zakupie naszego własnego samochodu. Pożyczony Citroen C1 spisywał się całkiem nieźle, ale była to za mała bryczka jak dla mnie. Uważam, iż to bardziej kobiecy samochód. Pojechać na zakupy, zawieźć dzieciaka do szkoły i temu podobne. Na razie oczywiście starczał nam.

Odnośnik do komentarza

30.12.2012, Galway, Willow Park, godz.17:03.

 

Po wiadomościach od Eamonna trzeba było sprawdzić wszystko. Na początku mogli się migać z odpowiedziami ze wzglądu „na dobro śledztwa”. Standardowa gadka, która już słyszałem. Ale w końcu, jakby nie patrzeć, byliśmy stroną poszkodowaną. Do tej pory nikt ze policji się nie odezwał, więc postanowiłem jak zwykle działać sam. Przynajmniej zacząć. Takie coś by zapewniło spokój ducha mi.

Po lekkim obiedzie miałem się udać do sklepu. Sklepu Patii. Byliśmy tam już stałymi klientami i mieliśmy często specjalne wzglądy. Właścicielka była bardzo dociekliwa i nie pasował jej nasz wizerunek, ludzi, którzy przyjechali szukać pracy. Próbowała na różne sposoby i konfiguracje. Nie udało się jej.

 

- Hej rybko. Co cię tak długo nie było?

- Hej. Byłem na policji.

- Po co? Coś się stało?

- Nie, luzik. Byłem zapytać, co i jak w naszej sprawie. Eamonn mówił, że kogoś tam połapali, więc…

- I co? I co?

- Twierdzą, że wszystkich mają.

- Czyli możemy już sobie normalnie żyć?

- Chyba tak.

- SUPER!!!! Normalnie święto.

- Ta. Za dwa tygodnie mamy się zgłosić i złożyć jeszcze raz zeznania. Na szczęście nie będziemy musieli się stawiać na procesie. Wystarczająco mają dowodów. Ale kasa nie do odzyskania. Wyparowała gdzieś indziej.

- Trudno. Damy se rade i bez tego.

- Wiem kochanie.

- Nasz dom jeszcze stoi w Stranraer?

- Chyba tak. Ale już nie nasz.

- Co?

- Eamonn sprzedał. Zostawmy to miasto za sobą. Zacznijmy od początku wszystko.

- Gdzie?

- No tu. Mówiłaś, że ci się podoba.

- Podoba. Nawet cieplej w zimę tu jest niż tam w Szkocji.

- Trochę. Kasa jest na koncie. Za dom, za samochody. Tam w klubie potęsknią trochę i przejdzie im. Po nowym roku pojadę i złożę wyjaśnienia. Jestem im to winien.

- Zgadza się. Będziemy mieli fajny powód do świętowania jutro.

- Aj.

- Nowy rok, nowe przygody, nowe życie. Podoba mi się.

- Mi w sumie też.

- To coś taki nie wyraźny?

- Z powodu pracy. Muszę sobie coś dorwać. Kasa kiedyś się skończy.

- Weź gazetę i popatrz. A jak nie, to pogadaj z Alexem. Knajpa jest otwarta dla ciebie.

- Chyba będę musiał z tego skorzystać.

- Teraz się już nie martw. Dobry dzień dla nas dziś. Uczcijmy to jakimś dobrym obiadem.

- Ok., ale dziś ja wybieram.

- Nie ma sprawy.

 

Zebraliśmy się szybko i wyszliśmy. Wsiedliśmy do naszego C1. Była godzina prawie 6. a ciemno jak nie wiem, co.

Zaraz przed wyjściem nie wiedziałem, na, co mam ochotę do zjedzenia. Po wyjściu z domu, kiedy do mych nozdrzy doszedł zapach z kominów, to już wiedziałem. Naszła mnie ochota na coś grillowanego. Jakąś baraninę czy coś podobnego z ziemniaczkami pieczonymi. Pyszota.

Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy szukać jakiejś miłej knajpki.

Znalezienie odpowiedniego lokalu zajęło nam jakieś 25 minut. Zajechaliśmy na High Street, do grill baru pod tytułem „O Murcaoa”.

Usiedliśmy, zamówiliśmy. Ja wziąłem szaszłyk z różnymi rodzajami mięsa i ziemniaczki, Sylwia to samo plus surówkę i małe piwo. Osobiście miałem również ochotę na małego Ginessa, ale jako kierowca skorzystać z tego dobrodziejstwa nie mogłem tym razem. Stwierdziłem, iż po powrocie do domu sobie strzelę jednego na sen.

Odnośnik do komentarza

03.01.2013, Galway,Willow Park, godz.19:45.

 

Sylwester i nowy rok minął spokojnie i na dobrej zabawie. Spędziliśmy go razem z Sylwią w pubie Alexa. Mieliśmy szczęście z Eną. Mogliśmy ją zostawić z żoną Alexa, Mikelą gdyż ta złamała sobie nogę i nie miała ochoty ani siły wychodzić w taki wieczór z domu.

Zabawa została już za nami. Powoli zbliżał się czas poszukiwania pracy. Zgodnie z obietnicą, po nowym roku miałem szukać. Teoretycznie miałem jedną fuchę załatwioną- pomoc w pubie. Ale szczerze mówiąc nie chciałem z takiej oferty korzystać. I nie, dlatego, że się do tego nie nadawałem, ale tylko i wyłącznie ze wzglądu na Alexa. Niechciałem jeszcze bardziej wykorzystywać naszej znajomości i nadużywać gościnności. W końcu trzeba było stanąć na swoje nogi. Całkowicie.

 

- Maciek…

- Co chcesz Sylwia?

- Co robisz?

- Coś tam na kompie. A co?

- Grasz?

- Yhy. A co?

- Nic, tak tylko pytam.

- Zaraz przyjdę do ciebie.

- Ok., poczekam.

 

- No, co tam?!

- Pamiętasz, jak miałeś po wyjaśnieniu się sprawy jechać do Stranraer?

- Pamiętam.

- Może byśmy jakoś skoczyli niedługo. Odwiedzę sama stare kąty.

- Dobrze. W takim razie chyba będę musiał przygotować sobie jakąś przemowę, hehe.

- A po co? Raczej wystarczy jak usiądziesz między nimi, powiesz, co i jak. Jak się wytłumaczysz zgodnie z prawdą to powinni zapomnieć, nie?! A swoją drogą to nie przesadzajmy! Toż to tylko futbol. Nie zabrałeś im pieniędzy, złota też nie obiecywałeś.

- Wiem. Luzik. Mógłbym sobie tu siedzieć i nic z nimi nie gadać. Wiadomo. Tylko czuję tym razem jakąś taką wewnętrzną potrzebę. Przeżyliśmy razem fajne chwile i tak po prostu mam.

- Rozumiem. Nie ma problemu. Podrzucisz mnie gdzieś tam po drodze i już.

- Aha. I odpowiadając na twoje niezadane pytanie- nie, nie czuję się twórca jakiejś firmy pod tytułem Gold In Amber, hehe.

- Jakiej?

- Tak wymyśliłem teraz. Mówię to propos tego złota, co wspomniałaś.

- Aha, łapie. Jak będziemy mieli jechać, to zadzwonię do Miekeli i zapytam czy posiedzi z Eną. Sama mówiła, że chętnie to zrobi.

- Aj. Widzę, iż się chyba zaprzyjaźniłyście?

- Chyba tak. Mamy wspólne tematy, ja siedzę na tyłku i ona też. Przynajmniej jakaś wspólna rozrywka dla nas, hehe.

- Jasne. Cieszy mnie to.

 

Późnym wieczorem, leżąc w łóżku dogadaliśmy się, iż dobry dzień na podróż będzie w poniedziałek. Zawsze dla każdego wydaje się najcięższym do przeżycia dniem tygodnia, więc myślę, iż niektórym poprawi humor wizyta towarzyska.

Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co zastanę w Stranraer. Byłem ciekaw, czy drużyna, którą budowałem została, czy też zaczął się powolny rozkład jej. Co prawda minął miesiąc z okładem, ale okienko transferowe się otwierało. Czołowi gracze mego teamu na bank będą wyciągani.

Sam nie wiedziałem czy o swoim przyjeździe informować kogokolwiek w moim poprzednim miejscu zamieszkania. Ostatecznie wymyśliłem, iż zadzwonię do prezesa. On się ucieszy (chyba), a ja nie zaburzę drużynie przygotowań czy co tam.

Odnośnik do komentarza

07.01.2013, Stranraer, London Road, godz.14:12.

 

Wstaliśmy z samego rana, punkt 6. rano. Ubranie się i wyruszenie zajęło nam ledwie 45 minut. Po drodze na lotnisko miejscowe, odstawiliśmy Enę. Biedactwo było całe zaspane, więc w cioci swojej od razu poszła z powrotem spać.

My z Sylwią w ciągu 45 minut dolecieliśmy do Belfastu a stamtąd promem do Stranraer.

Wysiadając w porcie, żona moja stwierdziła, iż znajdowaliśmy się dziś w dwóch nadmorskich miastach, a każde inaczej „pachnie i smakuje”. Zdaje się, że miała rację. Szkocka przystań była surowa i z wyglądu niezbyt przyjazna. Nie tylko z wyglądu. Irlandzki portowe miasto, od razu sprawiało wrażenie bardziej dostępnego i przyjacielskiego.

Takie różne rzeczy dostrzega się dopiero po zmianie. Nie ważne, czego. Zmianie po prostu.

 

Do klubu dotarłem zraz po godzinie 13. Miałem farta, udało mi się zastać prezesa i do tego niezbyt zajętego. Pogadaliśmy sobie serdecznie i szczerze. Wyjaśniłem dokładnie, co mnie bolało i jak widzę dalsze sprawy.

Następnie razem udaliśmy się na London Road na trening zespołu.

 

- Witam panowie.

- Cześć prezesie.

- Jak się macie?

- W porządku.

- Mam dla was małą niespodziankę. Pewna osoba nas odwiedziła. Zapraszam do szatni. Tam czeka.

 

- Trener van Makk??

- Witam chłopaki. Siadajcie proszę.

- Cześć trenerze! Gdzie się pan podziewał??

- Właśnie! Zostawiał pan nas tak nagle. Ponoć jakieś problemy rodzinne albo zdrowotne. Zależy od wersji.

- Spokojnie. Zaraz wyjaśnię wam wszystko. Siadajcie sobie.

 

20 minut później.

 

- Więc tak mniej więcej wyglądała sytuacja. Proszę abyście mnie zrozumieli. Wiem, że zaczęliśmy tu budować konkretny team. Wszystko, co osiągnęliśmy to dzięki wam. Wydobyliśmy to, co najlepsze u was.

- Trener teraz wraca do nas?

- Hmm… Na chwilę obecną odpowiedź brzmi: „Nie”, Lacine. Rozmawiałem z żoną, ona nie bardzo chce tu, do Stranraer wracać. Względy rodzinne są dla mnie bardzo ważne.

- Aha.

- Z tego, co wiem to całkiem nieźle wam idzie pod wodzą Jimmy`iego. Trzymacie pierwsze miejsce. Fajnie. Nie obniżajcie lotów. Co tam poza tym? Co słychać?

- Chyba powiem za wszystkich- w porządku. Jakoś dajemy se radę.

- No to ok. Były już za was oferty z Realu albo Barcelony, hehehe?

- Damian miał dobrą z Celticu i Tottenhamu.

- Przyjąłeś ją?

- Nie szefie. Po zakończeniu sezony kończę na dobre z piłka. Kolano mi coś dokucza. Wracam do Argentyny.

- No, co ty?! Graj dalej.

- Nie chcę już. Dla pana ważna rodzina, a dla mnie zdrowie i rodzina. Nie sprawia mi frajdy bieganie z bólem w nodze. Lekarze mnie namawiają na operację, ale jest aż 50 % szansy, iż się uda i będzie ok. Wolę nie ryzykować.

- Aha. Jasna sprawa. Nie ma, co. Ktoś jeszcze?

- Tak ja. Przechodzę do Dundee.

- Super, Cherif. Powodzenia życzę.

- Dzięki. A u pana? Coś ciekawego? Jakieś plany zawodowe?

- Hmm.. Powoli do przodu. Co do pracy, to jeszcze nie mam. To znaczy mam propozycje fuchy w pubie.

- A klubowa?

- Chodzi ci o trenerkę?

- Dokładnie. Jakie oferty?

- Żadne.

- A poważnie?

- Poważnie mówię. Przecież sami wiecie, iż do tej pory nikt nie wiedział gdzie się podziewam i to, że nie jestem już menago Stranraer FC.

- Ano racja.

- Panowie, więcej czasu wam nie zabieram. Mój numer zaraz podam wam. Jak ktoś będzie chciał pogadać albo, co, to proszę. Dzwońcie śmiało. Ja się będę zbierał powoli. Odwiedzę was niedługo. Jak czas pozwoli to wpadnę na mecz. Dzięki wam wielkie. Powodzenia wszystkim.

- Wzajemnie trenerze!

 

Po wyjściu ze spotkania, udałem się z prezesem do siedziby klubu na North Strand Street. Tam dopełniliśmy wszystkich papierkowych formalności. Na końcu podaliśmy sobie ręce i wyszedłem. Rozstanie całkowite dobiegło końca. Prezes Connor wyraził nadzieję, iż jeszcze kiedyś będziemy współpracować. Życzyliśmy sobie powodzenia i sukcesów.

Koniec.

Koniec z SFC. Stranraer FC to już przeszłość.

Odnośnik do komentarza

dzięki wielkie. czytaj dalej, to się dowiesz ;)

 

* * * *

 

07.01.2013, Galway, Willow Park, godz.19:19.

 

Po wizycie, zgarnąłem Sylwię i razem się udaliśmy na prom powroty. Droga przebiegła identycznie jak rano- cicho i spokojnie. Byliśmy oboje po całym chłodnym dniu zmęczeni. Przez całą podróż zamieniliśmy raptem ze dwa zdania. Ustaliliśmy, iż po odpoczynku i kolacji wymienimy się wrażeniami.

 

- Najedzony już?

- Tak jest. Pyszne tościki. Jeszcze herbatki byś mi zrobiła to się deczko rozbudzę.

- Zaraz robię, a ty mi powiedz jak tam było rybko?

- Spoko. Pogadałem sobie z chłopakami. Wszystko sobie wyjaśniliśmy.

- No to dobrze.

- No nie wiem. Teraz to już oficjalnie jestem bezrobotny.

- Znajdziesz coś. Spoko. Ktoś się zaraz po ciebie zgłosi.

- Ta, kto?! Mało, kto wie, co się stało i gdzie jestem.

- Nie bój żaby, wieści się szybko rozchodzą.

- Ano. Pytali czy wrócę do prowadzenia Stranraer FC.

- I co im powiedziałeś?

- Że na tą chwilę to nie. Może kiedyś.

- Aha. Mają kogoś na twoje miejsce?

- Yhy. Jimmy McCann ich prowadzi.

- To ten twój były asystent?

- Dokładnie. Dobrze sobie radzi. Idziemy do pokoju? Jak tam malutka?

- W porządku. Odpoczywała sobie prawie cały dzień. Wyobraź sobie, że nawet pozwoliła w spokoju poczytać książkę i nie wołała cały czas Mikeli.

- Zdolna bestia, hehe.

 

Po opowieściach naszych i kolacji, żona poszła sobie na górę spać. Nie dziwie jej się. Sam chętnie też od razu bym to uczynił, ale czekało mnie przejrzenie ofert roboty. Mi generalnie było wszystko jedno, co będę robił. Jakiś ogromnych ambicji raczej nie miałem. To zdaje się wkradała się rezygnacja jakaś.

Zdawałem sobie sprawę z tego, iż mało, kto by chciał zatrudniać byłego menedżera sportowego. To raz, dwa- jeśli chodzi o posady w zawodzie to nikt ich nie umieszcza od tak w gazecie: „AAAAAPoszukiwany trener Realu Madryt, oferujemy atrakcyjne zarobki, super zaplecze szkoleniowe, najlepszych piłkarzy na świecie do dyspozycji i wielką presję”. Trzeba się jakoś, tam gdzieś potrafić znaleźć albo mieć „gorące” nazwisko. Mi było brak zarówno jednego jak i drugiego.

Ale cóż, powoli zrobiło się bardzo późno. Takie dywagacje zostawiam, na kiedy indziej. Idę spać.

Odnośnik do komentarza

10.01.2013, Galway, NimmO`S Pier, godz.15:23.

 

Poszukiwanie szło całkiem nieźle. W ciągu powiedzmy całego dnia zdołałem zdobyć trzy pozytywne odpowiedzi. Jedna to rzeźnia, w zasadzie krajalnia mięsa, druga to nauczyciel w-fu, a trzecia to załadunkowy w porcie. Oczywiście nikt z moich rozmówców nie wiedział, z kim ma do czynienia. Przedstawiłem się, jako Makk. Tylko i wyłącznie. Miałem nadzieję, że zadziała. I miałem rację.

W czwartek miałem w planie udać się do pubu Alexa i z nim pogadać. Szczerze mówiąc, bym wolałem u niego pracować za ciut mniejszą kasę, ale mieć satysfakcję, iż mu pomagam. Przynajmniej tak się mogłem odwdzięczyć za dotychczasową pomoc.

Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Dzień był jakoś tak słoneczny. Chłodny, ale ze słońcem.

Pożegnałem się z moimi paniami i wyszedłem.

Droga nad nabrzeże, do portu zajęła mi chwilę moment. Dokładnie 10 minut. Bar jak chyba połowa gastronomi w Irlandii nazwę wziął od nazwiska właściciela: "Bar McCarthy`ego". Zapytacie- co z drugą połową? Proste- droga wzięła nazwę od imienia.

 

- Cześć Alex.

- Czołem Makki. Co słychać?

- W porządku, dzięki. A u ciebie? Jak biznes?

- Jakoś się kręci. Siadaj sobie. W czym mogę ci pomóc?

- Bo ja wiem?! Powiem szczerze- szukam roboty. Sprawy już wyjaśniłem w Stranraer. Oficjalnie bezrobotny jestem.

- Itam, taki zdolny trener szybko znajdzie nową fuchę.

- Taką miałem nadzieję. Dlatego po części przychodzę do ciebie. Kiedyś wspominałeś, iż byś miał dla mnie miejsce u siebie, tu w pubie.

- Spokojna głowa. My zdania nie zmieniamy, hehe. Siadaj. Coś do picia?

- Herbaty proszę. Nie tak zimno tylko wieje jak cholera.

- Aj.

- Jak interes?

- W porządku. Kumpel namawia mnie, żebyśmy drugą knajpę otworzyli w mieście.

- I co?

- Nie wiem. Jedna to dużo roboty. A dwie to już w ogóle massacr, hehe.

- Że jak?

- Sorry za irlandzki, dwie to masakra.

- Aha. Wybaczam, hehe. Mieszkałem trochę czasu w Belfaście, ale bez przesady. Tego waszego nie bardzo łapię jeszcze.

- Spoko. Ciągnie cię do roboty przy piłce?

- Tak trochę. Teraz przyda się cokolwiek. Nawet nalewanie browarów, hehe.

- Nie ma takiej możliwości. Na bank znajdziesz coś swojego. Zobacz dzisiejszą gazetę. Są wakaty w naszej lidze. Galway United i Bohemians nie mają menedżerów. Rozwiązali umowy za porozumieniem stron. Tak przynajmniej piszą, ale każdy Irlandczyk, co się interesuje piłką powie ci, że to bzdura. Byli niezadowoleni ze stylu i wyników. Proste. Zgłoś się do nich.

- No, co ty! W życiu mnie nie wezmą. Za małe doświadczenie.

- Buahaha, wprowadzenie małego zespołu prawie do Europy to mało? Nasz teamy wcześniej odpadają. Nie mają żadnego stylu, no chyba, że weźmiemy pod uwagę „kick & run”. Byś wniósł coś nowego do smrodku irlandzkiej piłki. Jak tego nie zrobisz to ja cię zgłoszę.

- Jasne…

- Powaga.

Odnośnik do komentarza

10.01.2013, Galway, Willow Park, godz.17:44.

 

Po wypiciu dwóch herbat i zjedzeniu tyleż samo hot-dogów, wróciłem do domu.

Praca w drużynach futbolowych wydawała mi się na ta chwilę zupełnie nierealna. Wiadomo, że jak się zostaje trenerem to w 99% przypadków siedzi się w środowisku. Skacze z miejsca na miejsce, ale się zostaje. Ja niejako troszkę z niego uciekłem.

Praca wysokiego ryzyka ot, co.

Szczerze mówiąc robota w pubie bardziej mi się podobała. Kontakt z ludźmi, większa swoboda działania, mało, kto patrzy ci na ręce i kontroluje. No chyba, że jest to twój szef.

Mam jeszcze chwilę na zastanowienie, więc nie jest źle. Pomyślimy.

Wszedłem do domu. Tam panowała cisza. W pierwszej chwili pomyślałem, iż obie moje panie już śpią. Albo jeszcze. To były pozory. Sylwia i Ena siedziały sobie w salonie i przeglądały gazety. Każda oczywiście na swój sposób.

 

- Cześć. Już po wizycie. Dobrze być w domu. Uff.

- Jak na dworze teraz?

- Chłodno i wieje. Coś mi się wydaje, że jutro będzie zimniej.

- Podobno tak ma być.

- Aha.

- I co z robotą? Wziął cię Alex?

- Nie. Kazał mi się zgłosić do prowadzenia zespołów z ich ekstraklasy. Galway albo Bohemians.

- Dobry pomysł. Zwolnili trenerów?

- Tak. Galway United ostatnio zajęło dopiero 9. miejsce w lidze a Bohemians 5.

- No to śmiało, wal do nich. Idź jutro i ubiegaj się o stanowisko. Trochę czasu zostało do rozpoczęcia sezonu.

- Ano zostało. Nie wiem, nie jestem przekonany. Nie znam tutejszej piłki, zespołów, graczy.

- Oj tam! Kiedyś nie znałeś i szkockich a świetnie ci poszło.

- Zobaczymy, ok.?! Na razie odpocznę z wami, baby.

- Jak tego nie zrobisz, to ja wyślę twoje zgłoszenie.

- Hehe, już dziś słyszałem tą groźbę.

- Od kogo?

- Od Alexa. Powiedział dokładnie to sam.

- No widzisz. Mamy rację.

- Jutro się z nim umówiłem, że wpadnę i pogadamy o tutejszej piłce.

- Ok., nie ma problemu. My we dwie jutro zostaniemy w domu. Leniuchujemy cały dzionek.

- Yhy.

- Eamonn przelał już nam kasę na konto?

- Przelał. Za dom i samochody. Moi starzy są już oficjalnie na emeryturze. Jakoś koło weekendu do nich zadzwonię i zapytam, co u nich.

- Dobrze. Wiem, że to nie rozmowa na teraz, ale może zaczęlibyśmy już szukać własnego lokum, co? Tu jest miło i przytulnie, ale nie nasze. Wolałabym mieć swoje mieszkanie. Podejrzewam, iż tu może być taniej niż w Szkocji.

- Nie wiem, nie widziałem cen mieszkań tudzież domów. Kupię ci jutro gazetę z ogłoszeniami, chcesz?!

- Ależ ty troskliwy.

- Staram się, hehe.

- Pewnie, że chcę. Pooglądam sobie domki.

- Na chwilę obecną bym nie ryzykował. Mamy na koncie ponad 2 miliony euro. Jak znajdę robotę to znajdziemy miły hause dla nas. Ok.?

- Może i tak być.

 

Popołudnie i wieczór szybko i spokojnie minęły. Trochę zabawy z małą Eną dało o sobie znać szybko. Mały dzieciak wysysa od groma energii z człowieka.

Później posiedziałem przy kompie. Chciałem się dowiedzieć, co nie, co o lidze irlandzkiej i tutejszych zespołach. Jeszcze przed dyskusją zaplanowaną

Koło godziny 22 położyliśmy się spać. Sylwia już powoli zaczęła planować jak urządzimy nasz nowy domek i ogród. Obmyśliła, że przede wszystkim powinniśmy mieszkać jak najbliżej morza. Najlepiej tuż nad nim.

Ja oczywiście już „strasznie” się cieszyłem z tego powodu. Wybieranie, oglądanie, bieganie po sklepach i urządzanie. Super! Hura! Niesamowite przeżycie. Znowu.

Odnośnik do komentarza

11.01.2013, Galway, Willow Park, godz.10:02.

 

Tego dnia obudziłem się dosyć późno. Otworzyłem oczy a tu na zegarku 9:45 wyświetlała się. Zszedłem na dół gdzie Sylwia karmiła naszą córkę. Ucieszyły się obie jak mnie zobaczyły na schodach. Spałem tyle czasu a jeszcze chętnie bym poleżał pod kołdra. Chyba zaczynam się rozleniwiać. Nie dobrze. Minął miesiąc, kiedy nie mam pracy i już zaczynam się dziwnie czuć w domu cały czas. Mało brakowało a bym zaczął rzeźbić z braku zajęcia. Nie wiem ile można nic nie robić. Nie wliczam tu robienia zakupów, chodzenia na spacery i zabawy z córką.

 

- Hej. Trochę mi się pospało.

- Wiemy. Specjalnie cię nie budziłam, chciałem żebyś się wyspał.

- Wyspałem się. Dzięki.

- Ale pewnie być poleżał?

- Hehe, dokładnie.

- Nie dziwie się. Ja też. Zobacz, co za oknem jest?

- Co jest?

- Śnieg rano prószył.

- Lipa. Nie lubię tego białego dziadostwa.

- Hehe, ja też. Wolę ciepło, słoneczko. Jak chcesz herbaty, to woda dopiero, co była gotowana.

- Dzięki, chętnie sobie zrobię. Może mnie postawi trochę bardziej na nogi.

- Jaki plan na dziś?

- Hmm… Dobre pytanie. Na dobry początek idę sobie pobiegać. Dobrze mi to zrobi. Coraz bardziej leniwy się robię. Niedobrze.

- A potem?

- Looknę w gazetę, która kupię, na ogłoszenia. A popołudniu jestem ustawiony z Alexem.

- A tak, pamiętam.

- Jak chcesz coś konkretnego, to daruję sobie to spotkanie?

- Nie, spoko. Damy sobie radę. Znajdź robotę, bo już mnie denerwuje twoje stękanie, hehe.

- Ble, paskuda z ciebie.

- Wiem.

- Idę się umyć i ubrać.

Odnośnik do komentarza

11.01.2013, Galway, NimmO`S Pier, godz.16:14.

 

Po porannym bieganiu i przejrzeniu ofert poszedłem z Eną na spacer. Niech się dzieciak hartuje. Poranek naprawdę chłodny był. Na termometrze widniało -5 stopni. Tu ponoć, w Galway to niezbyt częsta pogoda. Anomalia normalnie. I całe szczęście.

Wracając do ofert- znalazłem dwie bardzo ciekawe. W pierwszej poszukiwali menedżera do nowego pensjonatu w mieście. Po wstępnej rozmowie telefonicznej zapowiadało się ciekawie. Ale odpadło. Minus był tak, iż praca czekała dopiero od marca. Wtedy miało być otwarcie. Za długo dla mnie.

Druga oferta to robota w jednostce straży pożarnej. Oczywiście nie w charakterze strażaka. Generalnie chodziło o trzymanie ładu w jednostce i pomoc przy ich systemie. Brzmiało to na początku jak czarna magia, ale wydawało się ciekawe. To i praca w pubie były zaznaczone na czerwono w moim kalendarzu.

Ale nic, przyszło popołudnie i czas zebrania się do Alexa. Może tym razem uda się mi go przekonać do zatrudnienia mnie.

 

- Siema Alex.

- Cześć. Siadaj sobie.

- Sporo ludzi, jak na taką godzinę.

- Większość to stali bywalcy, reszta to zakapiory ze statków, hehe. Normalni mieszkańcy tu raczej nie zaglądają.

- Aha.

- Co cię sprowadza?

- Byliśmy umówieni.

- Aa, racja. Chcesz coś do picia?

- Poproszę piwko. Dziś jestem na piechotę, więc mogę się napić.

- Już się robi. Daj mi 10 minut. Zaraz przyjdzie mój kumpel to mnie zmieni, a my będziemy mogli sobie spokojnie pogadać przy guinnessie.

- Ok.

- Slainte.

- Go ribh maith agat.

- Ooo, widzę, że się uczymy?!

- Ano.

Odnośnik do komentarza

11.01.2013, Galway, NimmO`S Pier, godz.16:34.

 

Pub znajdował się zaraz nad samą zatoczką. Była to dosyć sporych rozmiarów drewniana buda. Z zewnątrz nic specjalnego. Szarobrązowe dechy, czarny wyblakły dach od zewnątrz. Największy wpływ na obecny wygląd miał wiatr wiejący od morza oraz sól. Jak to bywa w tego typu miejscach, na budowlach widać od razu białe zacieki. To nie miało znaczenia. Wnętrze rekompensowało wygląd. Praktycznie całe było drewniane. Podłoga była z kamienia, dwie boczne ściany w środku z czerwonej cegły i kominek. Wręcz bym powiedział: komin. Ciekawe miejsce. Typowe dla marynarzy i zabłąkanych gości.

Port dla łodzi mniejszych i jachtów był po drugiej stronie uliczki. Miejsce dla większych statków było po drugiej stronie rzeki Corrib.

 

- Sorry, że musiałeś tyle czekać. Kumpel się spóźnił.

- Spokojnie. Oglądałem sobie twoją knajpę.

- Chyba budę, hehe. Wygląda tylko tak paskudnie. No może i pachnie tak samo, hehe, ale za to przynosi całkiem dobre zyski, powiem ci.

- No to dobrze. Fajne miejsce. Mam na myśli usytuowanie. Koło dwóch przystani.

- Wiem. Nie jeden już się czaił i chciał kupić ten przybytek. Ostatnia cena zaproponowana to było zdaje się 1 milion euro. Odrzuciłem oczywiście. Taki obrót to ja mam w ciągu pół roku. Ale nie o to chodzi.

- Pieniądze to nie wszystko?

- Dokładnie. Po pierwsze- mam jakieś takie przywiązanie do tego miejsca i nie dałbym chyba rady gdzie indziej prowadzić interesu, dwa- nic innego nie potrafię robić, hehe.

- Ee tam, tak się tylko mówi. Spójrz na mnie. Robiłem coś a teraz będę robił skrajnie, co innego.

- Zobaczymy. Ale nie jesteśmy tu teraz, żeby użalać się nad sobą, nie?

- Yhy.

- Mamy gadać o piłce. Więc gadajmy.

- Poczytałem sobie, co nie, co. Ta wasz liga, jest taka, hmm… Specyficzna.

- Hehe, dobre określenie. Do mniej więcej pory rządził praktycznie tylko Shamrock Rovers. Ale tylko do 2006 roku. Problemy finansowe i kadrowe spowodowały ich spadek z ekstraklasy. Cała Irlandia interesująca się piłką była w szoku.

- Coś jak teraz Glasgow Rangers.

- Dokładnie. Shamrocki zdobyły 16 razy mistrzostwo Zielonej Wyspy. Sporo.

- Nom. Do tego, co wyczytałem mają 24 Puchary Irlandii.

- Generalnie cieszą się tu największą popularnością. Tak mi się wydaje. Oraz Cork City.

- A obecni i wcześniejsi mistrzowie- Sligo Rovers?

- 2 mistrzostwa z rządu. Wielkiej sympatii chyba nie mają. A jak mają to tylko u siebie w Sligo. Jak dobrze wiesz, żaden zespół stąd oszałamiających wyników na arenie europejskiej nie osiągnął.

- Któryś w ogóle grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów?

- Nie no, co ty! Nie możliwe. Na 12 teamów, tylko 3 są zawodowe: Shamrock, Dundalk i Sligo Rovers. Może za rok coś się ruszy, bo związek chce przejść na pełne zawodowstwo ekstraklasy.

- Aha, dobry pomysł. Podniesie toto poziom.

- Może. Albo ty to uczynisz, hehe. Grają troszkę inaczej niż reszta, sezon ligi zaczyna się w marcu a kończy w połowie listopada.

- Więc teoretycznie dobre przygotowanie pod puchary europejskie.

- Teoretycznie tak. W praktyce wygląda to mizernie. Dwa lata temu Shamrock grało w fazie grupowej Ligi Europy. Dostawali same baty.

- A te teamy, co szukają trenerów? Co o nich ciekawego powiesz?

- Hmm, bo ja wiem czy ciekawego?! Bohemians to rywal The Rovers. Derby Dublina. Mają na koncie 11 mistrzostw. Ale tam bym się nie pchał. Chodzą słuchy, że chcą się połączyć z UCD.

- Domyślam się, iż polecasz Galway United.

- Hehe. Poniekąd. Jesteś tu na miejscu to wal do nich. Sukcesów nie mają za wiele. Ledwo III miejsce w sezonie 93/94 a wcześniej jedyne wicemistrzostwo w sezonie 85/86. Mistrzem nigdy nie byli. A szkoda. Tutejsi mieszkańcy kibicują im i drużynom rugby- Galwegians RFC i Galway Corinthians RFC. Ale ci pierwsi są lepsi.

- Spoko. Dobry wykład mi dałeś, hehe.

- Służę pomocą.

- Dobra mistrzu, zrobiło się późno dosyć. Będę się zbierał.

- Jasne. Jak będziesz chciał jeszcze pogadać to wpadaj.

- Ok.

- I złóż to podanie do drużyny.

- Taaa. Trzymaj się.

- Ty też.

Odnośnik do komentarza

12.01.2013, Galway, Willow Park, godz.08:11.

 

Poprzedniego wieczoru wróciłem do domu, umyłem się i poszedłem spać. Nie miałem już ochoty robić cokolwiek więcej. Szczerzemówiąc korciło mnie, żeby jednak spróbować swoich sił w tym klubie. W Galway United. Może, by się jednak udało dostać donich. Jakieś tam referencje mam. Pytanie tylko- czy wystarczające?

Ale z drugiej strony-, kto nie ryzykuje, ten nie ma.

Moje wymysły przerwały dwie panie. Najpierw do pokoju wpadła Ena, potem Sylwia. Ta pierwsze z impetem wskoczyła na łóżko iw sekundę była już pod kołdrą. Przyszła się przytulić do swojego taty.

 

- Dzień dobry mężu.

- Cześć. Dopiero, co się obudziłem. Miałem iść do was.

- O czym tak myślałeś?

- Różności. Ten Alex strasznie mnie nakręcił na pracę.

- W pubie?

- Nie, w klubie.

- Którym, bo się już pogubiłam.

- Tutejszym. Galway United.

- Ma rację. Jakiś utytułowany klub?

- Nie no, co ty! Nad takim to bym się nie zastanawiał, tylko od razu odrzucił. Ten jest średniak ligowy. Najwyższe miejsce, którezajęli to pozycja druga. Ale to były baaardzo dawne czasy.

- Aha, . To, kiedy jedziemy?

- Gdzie?

- Złożyć twoje podanie.

- Hehe. Nie wiem.

- Na dziś jakieś plany?

- Nie zastanawiałem się. Ale może byśmy się przeszli do centrum i trochę pozwiedzali, co? Jesteśmy tu miesiąc czasu a ledwo ,co znamy.

- Dobra bardzo myśl.

- Później sobie skoczymy we trójkę gdzieś do restauracji. Ładny dzień się szykuje.

- Właśnie. Dobry na spacer.

- Zjem śniadanie i spojrzę, co jest warte obejrzenia.

- Dobra.

- Jajecznica do jedzenia?

- Ta, poproszę, ale z szynką. Mam jakąś taką ochotę.

- Jasne. Po wczorajszym piwku pewnie, hehe.

- Taa.

 

Z googli dowiedziałem się, iż warte zobaczenia jest: Katedra św. Mikołaja, dzielnica Łacińska z XVI-wiecznym Lynch's Castle.

Ciekawostką także jest fakt powstania wyrażenia „linczować”, „zlinczować kogoś”. Można, by rzec, iż narodziło się tu, w Galway.Nie będę nudził i tłumaczył. Wszystkich, którzy są tego ciekawi odsyłam do Wikipedi. Powiem tyle- warto poczytać. Historycznierzecz biorąc, ciekawe miasto.

Odnośnik do komentarza

14.01.2013, Galway, Willow Park, godz.09:21.

 

Weekend minął dosyć leniwie i sympatycznie. Zwiedziliśmy to , co założyliśmy, a nawet więcej. O moich rozmyślaniach z piątkuwieczór i sobotniego poranka szybko zapomniałem. Bardziej tu chyba pasuje określenie- wyleciało mi z głowy. Zwiedzanie, relaks.Było dobrze. W tak zwanym międzyczasie rozmawiałem z rodzicami. Wydali się bardzo szczęśliwi z faktu, iż są na emeryturze iżyją z tego, co odłożyli przez tyle lat. W lutym planowali udać Siudo ciepłych krajów na wycieczkę. Na razie nie byli zdecydowani,gdzie dokładnie. W grę wchodziła Nowa Zelandia i Indie. Ale jak znam moją mamę to, to drugie odpadnie. Nigdy nie lubiła takichorientalnych klimatów.

W poniedziałek z rana wstałem, ubrałem się i wyszedłem pobiegać. Gdy wróciłem panie nie spały. Buszowały po kuchni,przyrządzały śniadanie.

 

- Jak się biegało?

- Dobrze. Czyściutkie powietrze tu jest. Lepiej się oddycha. Zgłodniałem, powiem ci.

- Kanapki?

- Nie, dziękuję. Zjem sobie zupę mleczną. A ty mała, co jesz?

- Nic.

- Hehe. Czemu? Zimno jest, jedz. Nabieraj energii.

- Maciek, chyba telefon ci dzwoni…

- Chyba tak.

 

- van Makk, hello?

- Dia duit. Z tej strony Máirtín Ó Mocháin. Podobno jest pan w trakcie szukania pracy.

- Yhy. Zgadza się. Dia duit.

- Więc mam chyba dla pana satysfakcjonującą ofertę.

- Poważnie? Ale przepraszam, nie słyszałem, z jakiej firmy pan dzwoni?

- Z Galway United.

- Z tego zespołu?

- Aj. Chcielibyśmy się z panem spotkać i porozmawiać.

- Dobrze. Kiedy?

- Jak najszybciej. Najlepiej dziś. Może pan?

- Hm… Generalnie nic konkretnego nie miałem raczej w planach.

- No to świetnie! Zapraszam do siedziby klubu. Adres to Dyke Road 15. O godzinie powiedzmy 16. Pasuje?

- Aj. A tak z ciekawość zapytam- skąd macie ten numer i informacje na mój temat?

- Długa historia. Wszystko wyjaśnimy na spotkaniu. Możemy liczyć na przybycie?

- Tak.

- W takim razie, dziękuję za rozmowę i do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

 

Powiem szczerze, że byłem w lekki szoku. Nie maiłem pojęcia, kto i dlaczego dał, im namiary na mnie. To jedna rzecz, kolejna to,to czemu się zainteresowali moją osobą.

Nie mniej byłem miło połechtany. Ktoś jeszcze chyba pamiętał o mnie.

Co do kontaktu, miałem wrażenie, iż dostali go od Eamonna. Aczkolwiek ręki nie dałbym sobie odciąć.

Zamyśliłem się totalnie.

 

- Hej! Tu ziemia! Kto tam dzwonił?

- E, co?

- Kto dzwonił?

- Aa, nie uwierzysz!

- Spróbuję.

- Dzwonili z United, z klubu. Zaprosili mnie na rozmowę dzisiaj. O godzinie 16 mamy się spotkać.

- Normalnie WOW! Super. Gratuluję. Skąd mieli numer do ciebie?

- Nie wiem. Później mają wyjaśnić. Zdaje mi się, iż jest to sprawka Eamonna.

- Myślisz? Mi się tak nie wydaje. To ktoś inny.

- Zobaczymy. Pójdę tam to się wszystkiego dowiem. Musze znaleźć mój garnitur. Wyprasujesz mi koszulę?

- Oczywiście. Spokojnie, chodź najpierw coś zjemy.

- A, tak, tak. Z wrażenia zapomniałem, hehe.

Odnośnik do komentarza

14.01.2013, Galway, Dyke Road, godz.16:02.

 

Oczekiwanie tym razem szybko minęło. Wystartowałem z domu 35 po trzeciej. Co prawda z domu do budynku klubowego miałem jakieś 10 minut drogi samochodem, ale wolałem się nie spóźnić. Złośliwość losu jest nie do przewidzenia. Generalnie zaczęło mi zależeć na tej robocie. Oczywiście nie wiedziałem, czego mam się spodziewać po dzisiejszej rozmowie. Może to będzie krótka piłka, a może „dziękujemy, zadzwonimy do pana”.

Wyszedłem z auta i poszedłem wprost do budynku klubowego. Nie był to szczyt marzeń i cud architektury. Pozostawiał wiele dożyczenia, ale jak to się mówi „nie od razu Rzym zbudowano”.

Przy klubie było cicho i spokojnie. Nikogo w promieniu jakiś 5 mil. Tak się przynajmniej zdawało.

Skierowałem się w stronę wejścia nad, którym widniał herb klubowy. Zdało mi się, iż tu właśnie przesiadują rządzący.

Nie myliłem się. Wszedłem do środka, gdzie zostałem przywitany przez Ronan`a Coleman. Tak się przedstawił. Sekretarz klubowy poprosił mnie o chwilę cierpliwości i zaproponował abym usiadł.

 

- Witam serdecznie. Nazywam się John McCormick, jestem prezesem klubu Cumann Peile Ghaillimh Aontaithe, czyli GalwayUnited. A to mój zastępca Máirtín Ó Mocháin. Przepraszamy, że musiał pan czekać. Zapraszamy do pokoju.

- Witam. Maciej van Makk. Nic nie szkodzi. Dopiero, co przyjechałem.

- Proszę, chodźmy.

- Dziękuję.

- Usiądźmy i pogadajmy. Z dobrego źródła wiemy, iż w chwili obecnej jest pan bez zatrudnienia. I poszukuje zajęcia.

- Yhy. Zgadza się. Nie wiem, co to za „dobre źródło”, ale to fakt. Jeśli można spytać-, kto jest informatorem?

- Oczywiście, że można. Mam nadzieję, iż chłop się nie obrazi za zdradzenie tajemnicy- to Alex McCarthy. Kumpluje się z moim synem. W zasadzie wyszło to przez przypadek. Pod czas naszej rozmowy. Mówił, że pomaga koledze o nazwisku van Makk.Wtedy coś mi zaświtało w głowie i dopytałem, czy to ten trener. I tak się zgadało później. Proszę to potraktować serio-słyszeliśmy o panu i pana dokonaniach. W europie poszło echo sukcesów Stranraer FC.

- Zgadza się. Mogłem się domyślić.

- Powiem prosto z mostu- chcemy, żeby był pan naszym trenerem. Pańskie wyniki z Stranraer FC są szokujące. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem osiągnięć.

- Bez przesady, panowie. To była drużyna, zaledwie czwarto i trzecioligowa.

- No właśnie. Słyszałem, że współpraca zakończyła się poprzez jakieś tam sprawy osobiste, tak?

- Dokładnie. Na szczęście wszystko się ułożyło jak trzeba.

- Świetnie. Ostatni rok nie był dla nas najlepszy. Zajęliśmy dopiero 9. miejsce w lidze. Liczyliśmy na więcej. Niestety, się nieudało. Z ostatnim naszym menedżerem rozstaliśmy się, bo nie widzieliśmy szans na jakiś postęp.

- Rozumiem.

- Zdajemy sobie sprawę, że liga irlandzka jest nisko w hierarchii europejskiej i jest to olbrzymie wyzwanie dla trenerów, zawodników i reszty ekipy. Ale przydałby się tu nam, ktoś taki jak pan. Jest pan młody, wizję ma pan. Doświadczenie też już jest.Wyniki przemawiają za panem. I co pan na to?

- Zaskoczony jestem. Nie byłem przygotowany. To wszystko dzieje się tak szybko. Nawet nie zdążyłem się zaaklimatyzować za bardzo w mieście a już mam jej dumę obejmować.

- Praktycznie drugą dumę, hehe. Pierwsza to drużyna rugby.

- Ok. Niech będzie. Bardzo mi schlebia zainteresowanie.

- Jesteśmy w stanie zaoferować panu kontrakt na 2 lata na razie i wysokość zarobków na poziomie 4 tysiące €. Więc…

- To i tak więcej niż teraz zarabiam. Bo mam okrągłe 0, hehe. Powiem tak- nie pogardzę taką fuchą. Dokładnie będę zaszczycony objęciem tej posady. Będę starał się dać z siebie wszystko.

- Rozumiemy to. Na chwilę obecną nasze oczekiwania to, powiedzmy lepsze miejsce niż nr 9.

- Zgadzam się. Ale, jeśli można to warunek będę miał, tak jak i w SFC: całkowitą kontrolę nad składem i doborem pracowników.

- Jest to do przyjęcia. Widzę, iż możemy ogłosić nowego trenera?!

- Tak. Jakieś papiery mam podpisać?

- Jeszcze nie, niestety nie przygotowaliśmy nic takiego. Nie wiedzieliśmy jak się rozmowa potoczy.

- Jasne. Wiadomo.

- Cieszę się niezmiernie. Teraz trochę gorsze informacje. Nasz budżet w tym roku nie przewiduje większych pieniędzy naprzeprowadzenie transferów. Wolelibyśmy uniknąć takowych wydatków.

- Rozumiem.

- Co do kontraktów i ich wysokości, myślę, iż jest to sprawa indywidualna. Będziemy rozpatrywać razem ta sprawę.

- Ok. A jak szkolenie młodzieży u was wygląda?

- Istnieje szkółka. W tej chwili uczęszcza do niej około 30 chłopców. Więcej nie jesteśmy w stanie zrobić, jako klub półzawodowy.Dajemy z siebie wiele. Owa szkółka jest opłacana w większości przez urząd miasta i prywatnych inwestorów. Nie są to jednakwielkie kwoty.

- Yhy.

- Chciałby pan obejrzeć obiekty i resztę klubu?

- Szczerze powiem, że chyba wystarczy mi atrakcji jak na jeden dzień. Myślę, iż jutro będzie dobry czas.

- Oczywiście. Nie ma problemu. Więc, cóż mogę dodać… Chyba tylko: Witamy w Galway United.

- Dziękuję. I do zobaczenia jutro.

- Tak jest. Witamy i żegnamy. Jutro proponuję spotkanie o 9. Tutaj się widzimy, tak?!

- Aj. Do zobaczenia jutro.

- Do widzenia trenerze.

 

Totalnie nie sądziłem, że pójdzie tak gładko. Myślałem bardziej o luźnej rozmowie i zbadaniu gruntu. A tu proszę, jaka niespodzianka! Od razu zaproszenie do interesu.

Wyszedłem z budynku i mocno odetchnąłem. Wreszcie coś idzie do przodu. Jak to wyjdzie już na 100 % to się jakoś sytuacja potoczy. Grunt, że do przodu. Wszystkie zmartwienia powoli odchodzą.

Udałem się na parking, wsiadłem do auta i chciałem być jak najszybciej w domu. Dobrą nowiną podzielę się z Sylwią. Następnie udam się do Alexa i już sobie z, nim pogadam po męsku.

Odnośnik do komentarza

może i razi, ale jakby nie patrzeć- używasz takich zwrotów w życiu codzienny, nie?! ja tak. ;)

 

* * * *

 

14.01.2013, Galway, Willow Park, godz.17:48.

 

- Hej kochanie, już jestem.

- Chyba dopiero. I co. I co? No mów szybko! Masz robotę?

- Spokojnie. Tak mam. Zaraz ci wszystko opowiem tylko się przebiorę i napiję.

- Dobrze.

- Jak mała?

- W porządku. Przespała cały spacer. Przyniosłam ją do domu to się obudziła i głodna od razu była.

- To po mnie ma, hehe.

- Ile ci dali?

- Na początek 4 tysiące. Nie jest źle.

- Ano lepiej niż w Stranraer.

- Nom. O całe 3 tysiące więcej.

- Kiedy zaczynasz?

- Hehe, praktycznie to już dziś. A teraz będę się cieszył ostatnią chwilą oddechu, jak pozwolisz.

- Pozwolę. Ale pod jednym warunkiem- oddychać będziesz z nami, hehe.

- No pewnie. A tak to jutro na 9 rano jesteśmy umówieni. Podpisze umowę i będę chciał obejrzeć jak to wszystko tu funkcjonuje. Mam nadzieję, że żadnej konferencji jutro nie zwołają.

- Coś chcesz jeść?

- Nie, dziękuję. Zaraz czytam o Galway United Football Club.

 

Odpoczywało mi się bardzo elegancko. Byłem zadowolony z obrotu spraw. Wycieczkę na przystań do pubu Alexa darowałem sobie. Nie miałem już ochoty się szlajać i wyrywać mu kłaków z powodu tego w co mnie wkręcił.

O godzinie 22 leżałem już w łóżeczku i rozmyślałem. Głównie nad tym, czy metody z SFC sprawdzą się tutaj. Poziom raczej podobny co w Szkocji na trzecim tudzież czwartym szczeblu rozgrywkowym.

Ale myśleć o tym zaczniemy dogłębnie od jutra albo po jutrze, teraz był czas na sen.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...