Skocz do zawartości

Diabelska Przystań


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

29.11.2012, Stranraer, London Road, godz.14:02.

 

- Dobra chłopaki, zapraszamy do nas.

- Co tam szefie?

- Mam nadzieję, że nie na bieżnie?!

- Jasne, że nie, hehe. Siadajcie proszę. Za chwilę Jimmy rozda wam płytki DVD. Dla każdego też są inne sytuacje. Za 2 dni ważny mecz dla nas. Jak zwykle macie na podglądzie szczegóły przeciwnika. Ci z Clyde FC grają dosyć ciekawie.

- Ale my ich rozwalimy!

- Oczywiście. Szczególną uwagę zwróćcie na Michael`a Deland. Łatwo go wkurzyć ostatnio i szybko zbiera kartki. Można go czasem tam przyfaulować to zacznie się burzyć. Jak zwykle gramy swoje. Tym razem skrzydłowi też muszą grać bardziej środka. Dopiero przy kontrze wychodzimy do przodu. Poza tym, Glenn, jak Damian już wchodzi w pole karne to ścinaj do środka. Zrobimy przewagę. Będzie łatwiej. Cherif, ty staraj się nie pchać do bramki. Poczekaj przy linii. Jak coś, to Casalinuovo będzie zgrywał do ciebie. Jakieś pytania?

- Raczej nie szefie.

- No to świetnie. Do roboty. Albo…

- Albo?

- Nie, już nic. Do roboty. Sorry, telefon mi dzwoni.

 

- Halo?

- Dzień dobry. Pan van Makk?

- Zgadza się. Kto pyta?

- Moje nazwisko Johns. Dzwonię w sprawie zaległej kwoty na rzecz ośrodka adopcyjnego…

- Po co?

- Po zaległą wpłatę…

- Już mówiłem jeden pani, z która rozmawiałem wcześniej. Możecie mnie pocałować w dupę. Nic wam nie zalegam.

- Rozumiem, ale…

- Jak rozumiesz człowieku, to po kiego grzyba tu dzwonisz. Informowałem, iż jakakolwiek forma kontaktu ze mną będzie to zgłoszę sprawę na policję. Napastujecie ludzi. Ja jestem czysty. Z mojej strony to wszystko. Nie podoba się, to trudno. Na razie.

- Ale…

 

- Coś taki wkurzony?

- Nic takiego Jimmy. Nie ważne. Wszystko ok. jest. Będę się powoli zbierał.

- Spoko. Ja jeszcze chwilę zostanę. Mi się nie spieszy. Żona po mnie podjedzie.

- Aha. Widzimy się jutro?

- Nom. Trzymaj się.

- Ty też.

Odnośnik do komentarza

29.11.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.17:52.

 

Wracając do domu byłem cholernie wkurzony. Tak na mnie podziałał ten telefon od Pana Pajaca. Cała sytuacja zaczęła mnie już malutko irytować. Jestem generalnie spokojnym człowiekiem, ale takie napastowanie potrafi wyprowadzić z równowagi.

I do tego tyczy się całej mojej rodziny.

Jednak mam pewną zasadę- wszystko co mnie wkurza staram się zostawiać za progiem drzwi do mojego domku. Nie przenoszę jakichkolwiek frustracji, stresów na rodzinę. Tak i teraz miałem postąpić.

Jadąc autem bardziej skupiałem się na tym co na około mnie, powoli złość przechodziła.

 

- Cześć kochanie.

- Cześć rybko.

- Co tam?

- A nic takiego. Dobrze wszystko. Mała śpi. Byłyśmy na spacerze wcześniej, później a to to, a to tamto i tak dzień minął.

- Aha.

- A co u ciebie?

- Stara bida.

- Ćwiczysz chłopaków mocno?

- Hehe, jak tylko się da. Widziałem na mieście fajne plakaty.

- Jakie?

- Fajne plakaty. Będzie koncert w Belfaście.

- Czyj?

- Dropkich Murphys. Idziemy?

- Kiedy jest?

- Za dwa tygodnie.

- A co z małą zrobimy?

- Mamę przyślemy, hehe.

- No coś ty. Da sobie radę?

- A nie?

- Oj Maciuś, nie wiem.

- To się dowiedz rybo. Biletu już zakupiłem po drodze.

- Super.

- Potem pogadam z mamą. Posiedzi przecież te 3 godzinki. Nic im nie będzie. A ni jednej ani drugiej.

- Jak uważasz.

- Właśnie tak. Aaa, dzwonili do mnie ci idioci z ośrodka.

- Po co?

- O ta kasę. Kazałem im spadać. Nie wiem, co pan chciał powiedzieć, bo go zagadałem i rozłączyłem.

- Aha. Oho, coś małego już słychać tam na górze. Idę do niej.

- Ja pójdę.

- Ty idź się najpierw umyj. Zaraz zejdziemy tu.

- Ok.

 

Po jedzeniu i odpoczynku położyłem obie panie spać i zasiadłem sobie do komputera. Chwila relaksu a później zacząłem się powoli przygotowywać do kolejnego występu moje drużyny. 1 grudnia mieliśmy grać z Clyde FC w pucharze Scottish Cup. Mimo ich ogromnych kłopotów to nadal była mocna ekipa. Naszą taktyką miało być typowe 4-2-3-1 w naszym wykonaniu. Żadna niespodzianka. U nas działa to praktycznie perfekcyjnie, więc po co zmieniać?! Bardziej zacząłem się głowić nad motywacją moich podopiecznych. Na taki mecz powinni sami to zrobić. Gorzej będzie po wygranej. Skupić ich na słabszym przeciwniku to będzie sztuka dla mnie. Na razie w lidze sobie radzimy bardzo dobrze- utrzymujemy pierwszą pozycję. Oby tak dalej.

Po jakiejś godzinie miałem już dosyć głowienia się. Dałem sobie spokój. Rozłożyłem się wygodnie i wróciłem do książki. Minęło już kilka dni odkąd miałem okazję w spokoju i przy mniejszym zmęczeniu poczytać. Lektura „Starcie królów" jest mega wciągająca. Mimo zmęczenia czytać się chciało aż za bardzo. W ciszy i spokoju mogłem się delektować dziełem Martina.

Jak skończyłem czytać i miałem się kłaść to było już grubo po pierwszej w nocy. Czas było spać.

Jutro szykował się ciężki dzień.

Odnośnik do komentarza

30.11.2012, Stranraer, North Strand Street, godz.15:02.

 

Poranek jak na ta porę roku był wyjątkowo ładny. Słońce pełną gębą za oknem.

Szybkie śniadanko z żoną i córeczką i ranek leci.

Chwilę później pomogłem Sylwii przygotować się do wyjścia na krótki spacer. Sam w sumie też miałem chęć się przejść. Wiadomo, śniadanko trzeba sobie ułożyć.

Ubraliśmy się i wyszliśmy po 10 parę minut. Postanowiliśmy przejść się wzdłuż wybrzeża W klubie miałem być dopiero przed godziną 14. Jeden z plusów trenowania teamu półzawodowego- więcej wolnego czasu.

Pogoda jak wspomniałem, bardzo zachęcała do aktywnego odpoczynku na dworze. Jak na ostatni dzień listopada, było ciepło. Na termometrze widniało dokładnie 5 kresek powyżej zera.

Dokładnie po 47 minutach nastąpił nasz powrót do domciu. Panie miały iść spać przed obiadem. Ja powoli musiałem się zbierać.

Zapakowałem się do auta i pojechałem.

Droga do klubu zajęła mi jakieś 15 minut. Po drodze zahaczyłem o sklep i zakupiłem coś do picia. Sklep Kat oczywiście. Wymieniliśmy parę zdań i się pożegnaliśmy.

O telefonie z poprzedniego dnia już praktycznie zapomniałem. Bardzo się postarałem chyba zapomnieć wymianę „uprzejmości”.

Wszedłem do budynku klubowego gdzie czekała mnie mała niespodzianka, odwiedził mnie prezes i chciał chwilę pogadać. Chciał zobaczyć co słychać przed meczem z Clyde.

Zostawiłem parę papierków dla mojego asystenta Jimmy`ego.

 

- Będę uciekał. Dziękuję za wszystko prezesie.

- To ja dziękuję. Super, że jest pan cały czas z nami. Jak tak dalej pójdzie, to już za moment będziemy walczyć w ekstraklasie z najlepszymi.

- Hehe, tak. Jeszcze sporo czasu nam zostało. Optymistyczna wersja to 3 lata. Teraz awans, później powalczymy o środek tabeli. Potem awans.

- Iiitam. Wierzę w was.

- Yhy. Zobaczymy, co będzie. Idę.

- Do zobaczenia.

- Do widzenia prezesie.

 

10 minut później.

 

- Cześć kochanie.

- Cześć. Wracasz już?

- Nie bardzo. Czekam na pomoc drogową.

- Co się stało? Coś poważnego?

- Nie. Wylazłem z biura, podszedłem na parking. A tam przebite wszystkie opony. Kurde no! Wkurzyłem się, ale już mi przeszło, hehe.

- No to dobrze. Będziesz jakoś niedługo?

- Tak. Spokojnie. Miałem farta, bo prezes właśnie wychodził. Podwiezie mnie.

- Yhy.

- Poczekamy aż odholują autko i już jestem.

- Ok. No to pa.

- Pa.

 

Po zakończonej rozmowie z moją Sylwią przyjechała pomoc. Serwisant powiedział, że opony są przebite jakimś ostrym narzędziem. Całe 4 sztuki poszły na śmietnik. Moje ulubione BMW ucierpiało. Nieznacznie, ale zawsze. Nie miałem pojęcia kto, po co i dlaczego. Kolejny dzień przynosi kolejne powody do wkurzenia się. Całe szczęście, iż były to opony jeszcze letnie. Teraz przy wymianie będę mógł przeskoczyć od razu na zimówki.

Fart też w tym, że mam nie daleko do domu. W jakiejś podróży dłuższej by było kiepsko.

 

- Dobra szefie, zabieram autko, jutro po południu powinno być gotowe.

- Ok., dzięki. Jaki koszt wymiany?

- Wstępnie wyceniam na 270 funtów.

- Aha. Dobrze, jutro go odbiorę. Macie warsztat tu na Edinburgh Road?

- Dokładnie. Zostawiam panu wizytówkę naszą. Niech pan zadzwoni tak koło 16 to powiem dokładnie co i jak.

- Jasne. Do zobaczenia.

- Dowidzenia.

- Możemy iść panie prezesie.

- To chodźmy. Podwiozę cię prosto pod dom, jak chcesz.

- Tak. Zakupy tu mam.

 

Jadąc myślałem tylko o odpoczynku i jedzeniu. Co prawda jadłem ale chyba za mało. Byłem cholernie głodny. W brzuchu mi burczało, ale na szczęście na zewnątrz moich trzewi się nie wydostawał odgłos.

Przyjechać opchnąć coś i odpocząć. Może nawet się prześpię chwilę. Zobaczymy.

Odnośnik do komentarza

01.12.2012, Stranraer, Stair Park, godz.15:00.

 

[s2L] Stranraer FC 3-1 Clyde FC [s3L] (Scottish Cup 3.Rnd.)

1:0 - Cherif (1`)

2:0 - Casalinuovo (38`)

3:0 - McColm (45+2`)

3:1 - Fitzpatrick (85`)

 

Świetny mecz w naszym wykonaniu. Już nawet nie chodzi o sam wynik, tylko o grę. Dominacja prawie absolutna. Oddaliśmy w sumie 28 strzałów na bramkę przeciwnika. Tylko trzech moich graczy znalazło drogę do siatki.

Główne skrzypce w meczu grał Cherif, rozdzielał piłki, strzelił jednego gola, cofał się. Tylko gratulować występu.

Jestem spokojny o mój team. Tym razem wystawiłem jeszcze podstawowy skład. Wolałem nie ryzykować.

Spokojnie przechodzimy do dalszej fazy.

 

MoM: Lacine Cherif (Stranraer FC)

Frekwencja: 365

Odnośnik do komentarza

02.12.2012, Stranraer, London Road, godz.16:12.

 

Siedziałem w szatni zespołu i czekałem na resztę. Czasem takie wyciszenie w samotni bardzo pomaga. Ostatnie się strasznie dużo działo. Zawiłości z kasą, puchar, samochód i tak dalej. Za dużo jak na te parę dni.

Do przybycia pierwszych osób na trening zostało jeszcze parę minut. Zastanawiałem się czy mam coś dodać w swoim komentarzu do wczorajszego meczu. Chyba po prostu wyłożę prosto co myślę. Prostota zazwyczaj jest najlepsza. Nie potrafię wygłaszać płomiennych przemówień a tym bardziej serdecznie i gorąco składać gratulacje. Nie staram się na siłę. Po co?! Moje zawsze są proste, krótkie. Za to serdeczne i szczere.

Wynik meczu Clyde FC był zadowoleniem moim i wszystkich w Stranraer. Zaskoczenie po zwycięstwie nie było wielkie, ale jednak było. Można by normalnie powiedzieć- jak zawsze.

Kolejny raz sprawiliśmy niespodziankę. Stawaliśmy się powoli specjalistami od tego. Wszyscy twierdzą, iż to moja zasługa. Ja tak tylko w małym procencie uważam. To raczej zasługa potrafienia wyciągnięcia najlepszego z tego co się ma.

 

- Fajna gra wczoraj panowie. Oby tak dalej. Dla kibiców gramy. Przed startem rozgrywek mało, kto dawał nam szanse. A teraz? Każdy, kto ma tu przyjechać, trzęsie portkami. Stair Park to nasza twierdza. I tak ma zostać. Na wyjeździe- wiadomo, czasem może się zdarzyć słabiej zagrać. U siebie musimy walczyć na całego. Rozumiemy się?

- TAK!

- Rozumiemy się?

- TAK!! TAK!! TAK!!

- No to dobrze. Jakieś pytania? Jakieś problemy?

- Chyba nie szefie.

- No to dobrze. Jak coś, to zapraszam.

- Ja mam pytanko.

- Słucham Alejandro.

- A można na osobności?

- Jasne. Chodź. Dziękuję reszcie.

 

- Co się stało?

- Szefie, mam pytanie- kiedy dostanę szanse zaprezentowania się? W obecnym sezonie zagrałem ledwo 3 razy. I to z ławki.

- Już mówię. Powiem prosto z mostu- na chwilę obecną Cherif jest dużo lepszy. Ale spokojnie. Dam ci szanse. Z jednym ale…

- Słucham szefie. Dacie mi szansę a na pewno ją wykorzystam.

- Przestawię cię trochę.

- Yyy… Ok.

- Z ofensywnego na środek pomocy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Obok ciebie będzie Giraud. Powinniście się uzupełnić. Także spokojna głowa. Pamiętam o tobie.

- Dzięki za szczerość.

- Spoko. Coś jeszcze cię gnębi?

- Nie, już wszystko. Dziękuję za wysłuchanie.

- Po to tu jestem. To, co do domciu?

- Ta. A pan trener?

- Też. Chodźmy.

 

Poszło całkiem gładko i spokojnie. Widziałem po chłopakach, że teraz nie odpuszczą. Są na fali, wysokiej fali i dobrze o tym wiedzą. Trzecia runda Scottish Cup za nami. Czekamy na wielki spektakl z Rangers FC w półfinale Co-operative Cup. Zobaczymy co przyniesie przyszłość i czy zdołamy obronić tytuł.

Na ten moment byłem bardzo zadowolony z tego udało mi się tu, w Stranraer zbudować. Nie tylko na płaszczyźnie prywatnej (w końcu) ale i sportowo. Drużyna jak na drugą ligę była potężna. Potencjał tych grajków, których posiadałem był wielki. Z powodzeniem moglibyśmy rywalizować z drużynami z zaplecza Premier League albo z samej ekstraklasy.

Z tym samym zadowoleniem opuściłem szatnie i skierowałem się w stronę wyjścia. Koniec pracy na dziś. Czas odpocząć i zająć się swoim dzieckiem a nie bandą drabów.

 

18 minut później.

 

- Ku**a, ja pierdzielę! Znowu?! No bez jaj!

- Co się stało?

- Jakieś kurwiszcza znowu przebiły mi opony. Dopiero, co były zmieniane! F**k!

- Spokojnie trenerze. Podwieźć?

- Chętnie. Tylko czekaj Caiaffa. Wezmę parę rzeczy z bryki i już idę. Dzięki.

- Nie ma problemu.

Odnośnik do komentarza

02.12.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.17:33.

 

Podziękowałem ładnie Alejandro za podwózkę. Normalnie aż chciało się powiedzieć „Wreszcie w domu”. Miałem już dosyć takich niespodzianek, gości i temu podobnych. Stwierdziłem, iż bezapelacyjnie potrzeba mi chyba wakacji. Odpoczynku od tego miejsca i wydarzeń. Miejsce do mieszkania całkiem w porządku. Miło. Ludzie już niekoniecznie. Mieszkańcy tej części Szkocji są zbyt… hmm… na pewno za mało komunikatywni i otwarci. Zamknięci swoim otoczeniu. Otoczeniu w promieniu 1 metra.

Wyjazd gdzie indziej dobrze by naszej trójce zrobił. Marzy się plaża, plaże i ciepło. Może urlop się tak spędzi.

 

- Maciek, a co ty swoim nie przyjechałeś?

- Cześć. Nic no. Znowu mi przebili opony.

- O Jezu!

- Wezmę twój i podjadę na policję.

- Aż tak mocno?

- Itam. Wkurzyłem się. Nie sądzę, żeby to były jakieś szczyle. Ktoś to robi celowo. Przejrzą sobie monitoring i może coś znajdą.

- Coś jeszcze jest?

- Nie, nie.

- Nie kłam. Widzę po tobie, że coś jeszcze ci leży.

- Takie tam. Nic wielkiego.

- No mów.

- Ktoś mi wrzucił ta kartkę do samochodu.

- Jaką kartkę.

- Tu masz. „Przypomnienie” do zapłaty.

- Tej kasy dla ośrodka???

- Yhy. Tak wnioskuję. Nie ma podpisu ani nic. Nie chciałem cię martwić.

- I tak już się denerwuję.

- Spokojnie, pójdę na policję, zgłoszę sprawę o nękanie.

- Idź, idź, bo to może zacząć być niebezpieczne.

- Wiem. Martwię się o was. Dobra, kluczyki mam i lecą.

- Dobra. Wracaj szybko.

- Jak się dowiem czegoś to dam znać.

- Ok.

 

Totalne przegięcie już teraz nastąpiło. Tak jak powiedziałem Sylwii- zacząłem się martwić na poważnie. Przebicie kół to żaden przypadek. Byłem jednak głupi, że nie skojarzyłem tych faktów dwóch. Teraz to takie oczywiste. Takie praktyki zalatywały trochę mafią. Chciałem to jak najszybciej zgłosić, bałem się o dziewczyny. Skoro posunął się ktoś do tego to może pójść i dalej. Zabawa się skończyła.

Dojechałem na posterunek lokalny. Stranraer to mała mieścina, policjanci przyjmujący mnie, od razu rozpoznali z kim mają doczynienia. Dzieciak komisarza występuje w naszej drużynie młodzików. Czasem takie rzeczy pomagają. Miałem nadzieję, że i tym razem coś pomoże.

Odnośnik do komentarza

02.12.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.21:22.

 

Po złożeniu zeznania pogadałem chwilę z komisarzem. Ja prosiłem go o to, żeby sprawa została między nami. Wyjście mojej sprawy poza mury komisariatu. Takie coś mogło by tylko pogorszyć całą sytuację.

On za to, nie chciał mnie za bardzo wprowadzać w szczegóły, ale przekazał cenne informacje. Z mojego punktu widzenia oczywiście.

Ciężko i niesympatycznie nie było, ale zmęczony byłem strasznie. Chciałem już stamtąd uciekać jak najszybciej. Wejść do domu, przegryźć kanapkę i się położyć spać.

 

- Wreszcie jestem. Mała śpi spokojnie?

- Tak. Mały potworek już dwa razy jadł. Ale w końcu padła, hehe. Strasznie długo tam byłeś.

- Wiem Sylwii. Jestem zmasakrowany. Tłumaczyłem i tłumaczyłem i tłumaczyłem.

- Domyślam się. Coś konkretnego?

- To będzie albo jest grubsza afera.

- Jak to?

- Czekaj naleję sobie coś do picia i ci opowiem jak chcesz.

- Tak, opowiadaj. Wyspałam się w dzień, jak Ena spała.

- Już mam piciu. Też chcesz?

- Coli poproszę.

- Trzymaj. A więc… powiem ci, że nie tylko my mamy takie jazdy z tym ośrodkiem. Nie mówili szczegół ze wzglądów na dobro sprawy, ale mają ich ponoć dłuższy czas na oku.

- Powaga?

- Ta. Ale nigdy jeszcze zastraszanie nie wchodziło. Teraz już tak. Ponoć to są dzieci, że tak powiem „nie wiadomo skąd”. W sensie pochodzenia.

- Brzmi trochę mafią.

- Bo to chyba tak właśnie jest. Niejaka pani Allison, była już panią Hendry, Gregor, McGregor, Willis.

- O w mordę! I co? Zabiorą nam naszą? Proszę, powiedz, że nie!

- Poruszyłem ten temat. Powiedzieli, że są baaardzo nikłe szanse na to, iż znajdą biologicznych rodziców tych dzieciaków. Niektórzy mogli je sprzedać albo co.

- O ja cie! Meksyk normalnie.

- Ano. Musicie bardzo uważać teraz. Staraj się samemu nie wyłazić. Powiem mamie i ojcu, żebyś u nich na razie została. Policja będzie miała domy na oko. Tak powiedzieli.

- Domy?

- Tak, nasz i rodziców. Chcą ich cholernie złapać. A jak przeszli już do czynów… To sama wiesz.

- Rozumiem.

- Jutro was zawiozę. Pomogą ci trochę i już. Będę w stałym kontakcie z policją.

- Ok.

 

Pogadaliśmy jeszcze chwilę, potem poszedłem się umyć i położyć. Wszedłem do sypialni, położyłem koło mej żony i odetchnąłem głęboko. W końcu ten dzień się skończył. Leżeliśmy oboje w ciszy. Każdy zmęczony swoim dzionkiem.

Wziąłem do ręki książkę, chciałem się dowiedzieć co dalej w krainie Starków i reszty. Otworzyłem na 235 stronie. Zdążyłem przeczytać dokładnie dwa zdania. Przeczytałem jeszcze raz to samo i... Nic. Nie zapamiętałem "aż" dwóch zdań. Cała głowa zawalona. Dałem sobie spokój z tym, odłożyłem książkę, zgasiłem lampkę i wygodnie wyciągnąłem na łóżku. Chyba pora spać...

Na dworze ciemno, chłodno i lekko wietrznie. W taką pogodę są dwie dobre rzeczy. No może trzy. Pierwsza to leżenie i czytanie, druga to spanie, trzecia- aktywny odpoczynek z kobietą, na przykład przy kominku, w wiadomym celu.

Odnośnik do komentarza

04.12.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.20:12.

 

Stałem sobie przy oknie, wpatrując się w ciemność. Przed naszym domem znajduje się łąka- idealnie na niej widać nadciągającą zimę. Wyblakłe kolory, wszystko falujące od wiatru, zmarznięte liście traw, szarość wszystkich kolorów.

Zastanawiałem się nad prezentami. W końcu zbliżają się Mikołajki i Gwiazdka. Coś dla moich pań trzeba zakupić. Dla małej Eny wymyśliłem parę zabawek, nową poduszkę do spania i kołderkę. Sylwii chciałem naprawdę dużą niespodziankę zrobić. Myślałem nad jakimś wyjazdem do ciepłych krajów na urlop. Tylko co z córką zrobić?! Za mała na taką podróż. Na tydzień samej jej nie zostawimy z rodzicami. Chyba coś innego trzeba wymyślić. Perfumy to na pewno. Ostatnio się skarżyła, że się kończą. To niech ma i nowe.

Trzeba było odłożyć to myślenie i zająć się czymś. Czymś konkretnym. Może poczytać? Nie, chyba nie. Nie skupiony dziś jakiś jestem. Pogram sobie.

Podszedłem, włączyłem kompa. Chwila ładowania i już można grać. Tylko w co? Dobre pytanie. Może tym razem klasycznie- „Chronicles Of Riddick”. Dobra pozycja na taki wieczór. Usiadłem wygodnie sobie w fotelu, już miałem wcisnąć „Start” gdy…

 

DING!! DONG!!

- Już moment! Już otwieram.

 

- Tak, słucham?

- Pan van Makk?

- Może, a kto pyta?

- Pan Johns. Rozmawialiśmy swego czasu przez telefon. Można?

- Nie bardzo. O co chodzi?

- O zaległości, proszę pana. Przyjechaliśmy po pieniądze.

- Przecież mówiłem, że nie zapłacę więcej. W ciula możecie sobie innych robić. Nie mnie. Chcecie być skazani za nękanie i grożenie? Nie ma problemu. Załatwione. Ile to będzie? 5 lat?

- Ale, po co te nerwy od razu. Przyszliśmy w interesach. Możemy wejść?

- Nie. Policja właśnie zeznania żony spisuje.

- Aha. To nie będziemy tym razem przeszkadzać. Ale radzę uważać. Idzie zimno, lód, łatwo się pośliznąć i się połamać. Ot takie ostrzeżenie starego Szkota.

- Zapamiętam.

- A tak przy okazji- drogie macie tu opony? Wie pan, ktoś mi ostatnio przebił przednie…

- Nie wiem. Nie zmieniałem. Żegnam.

- Do zobaczenia.

 

Zamknąłem drzwi panu przed nosem nie czekając na dalszą rozmowę. W pierwszej chwili nadsłuchiwałem czy przypadkiem moja żona, która spała na górze, nic nie słyszała. Cisza. Całe szczęście. Gdyby dowiedziała się, iż ten typ miał tu czelność przyjść to by się zestresowała i zdenerwowała na maxa. Lepiej, że nie wiedziała.

Ja za to byłem zły. Chyba nawet się nie wkurzyłem. Tylko złość poczułem. Wiedziałem, że policja ma już na oku tego typa. W razie czego chyba wkroczą do akcji. Taką miałem nadzieję. Znając sam siebie, wiedziałem, iż kolejnym razem przy spotkaniu z osobnikiem pod nazwiskiem Johns mogę wyjść z siebie i lekko uszkodzić pacjenta.

Wtedy mogło by się zacząć większe niebezpieczeństwo.

Przez myśl przeszedł mi pewien pomysł- zatrudnić ochroniarza dla Sylwii i Eny. Z osobą towarzyszącą podejrzewam czuła by się bardzo nieswojo i odczuwała by duży niepokój. Z ukrycia ochraniać?! Wyczułaby, że coś nie tak jest. Więc chyba kiepski pomysł. Niby na brak kasy nie narzekamy, zapłacić by można w sumie było. Tylko zazwyczaj takie coś kończy się dalszą próba wyłudzenia większych pieniędzy. Zwęszą jelenia to będą chcieli dobić. Odpada to.

Odechciało mi się grać. Wyłączyłem komputer, poszedłem się wykapać. Może coś przyjdzie do głowy.

Najlepsze co teraz bym mógł uczynić to odsunąć się na bok. Nie uciekać, ale zapewnić swojej rodzinie przede wszystkim bezpieczeństwo. Podstawa.

Odnośnik do komentarza

05.12.2012, Stranraer, North Strand Street, godz.12:23.

 

Noc była dla mnie ciężka. Na początku nie mogłem spać. Nie wiem czemu. Niby chciało mi się spać, ale z drugiej już nie. Chyba niepokój dawał aż nad to o sobie znać. W końcu zasnąłem.

Obudziłem się zaraz po godzinie 6 rano. Koło mnie smacznie sobie spała Sylwia. Tej nocy Ena dała nam spokój i także przespała spokojnie całą noc.

Leżę i myślę. O wszystkim i o niczym. Natłok myśli nie pozwala się skupić na niczym konkretnym.

Nagle… Tak, mam! Mam pomysł. Wpadłem na rozwiązanie sprawy ciągnącej się. Później się tym zajmę. Podjadę do klubu, pogadam z prezesem. Trudniej chyba będzie do mojej koncepcji przekonać żonę. Ale się zobaczy.

Po godzinie dziewiątej zadzwoniłem do prezesa Connor, miałem nadzieję, że znajdzie chwilę dla mnie. Poszczęściło się, obiecał spotkanie, ale dopiero koło południa. Wcześniej załatwia wstępne określenie budżetu Stranraer FC na kolejny sezon.

Poranek mało słoneczny i chłodny minął szybko i spokojnie. Sylwia od razu domyśliła się, iż coś mi chodzi po głowie. Siedziałem przy śniadaniu i cisza. Główkowałem, to prawda, ale bez wyraźnych oznak. Zna mnie jednak dobrze i wie kiedy „mi coś dolega”. Zaprzeczyłem wszystkiemu.

Chciałem już jak najszybciej wyjść, dojechać do klubu i zacząć knuć intrygę dalej i szybko. Właściwie to ją zacząć.

Wsiadłem do samochodu, pojechałem. Za pięć 12 byłem na parkingu przed siedzibą.

Po lewej ode mnie stała bryka prezesa. Całe szczęście już jest. Wysiadłem i skierowałem się do sekretariatu. Droga nasza Pani Low zaproponowała kawkę. Podziękowałem, bo to chyba była czysta ironia z jej strony. Przecież dobrze wiedziała, że nie cierpię kawy. Usiadłem i czekałem na zaproszenie do gabinetu.

Nie wiedziałem czego mam się spodziewać po prezesie. Jego reakcja była zagadką. Ale co tam! Kto nie próbuje ten nie ma.

 

- Tak prezesie. To prawda. Chciałbym wziąć z tydzień wolnego. Sprawy prywatne, niestety nie podlegają dyskusji i zwłoki.

- W czymś mógłbym pomóc?

- Nie bardzo. Tylko da mi pan wolne. Jak dwa mecze opuszczę to chyba nic wielkiego się nie stanie, prawda?! Obetnie mi pan pensję i już.

- Nie ma potrzeby. Rozumiem doskonale. Rodzina najważniejsza. Szkoda, że nie mogę pomóc.

- Wolę nie narażać pana i innych. Może to być niebezpieczne. Powiem tylko tyle.

- Zagadkowy pan bardzo, trenerze. Nie ma problemu. Jimmy McCann da sobie radę. Para z was dobra.

- Daję swoją rękę za to. Poradzi sobie.

- Życzę powodzenia.

- Dziękuję. Przyda się.

- Jak coś to moje drzwi są zawsze otwarte. Pamiętaj o tym Makk.

- Będę pamiętał. Uciekam już. Dużo muszę załatwić. Do zobaczenia.

- Do szybkiego.

 

Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tak łatwego przejścia z szefem. Sytuacja rzadko spotykana. Do ziszczenia się mojego planu jeszcze daleko, ale pierwszy krok zrobiony.

Szybko opuściłem budynek przy North Strand Street. Wsiadłem do samochodu i do domu. Albo nie. Zatrzymam się gdzieś po drodze, zadzwonię gdzie trzeba i pogadam. Jak wykrystalizuje się coś konkretniejszego to wtedy dopiero powiem Sylwii. Postawię ją przed faktem dokonanym, nie będzie miała wyjścia i poprze mnie.

Odnośnik do komentarza

05.12.2012, Stranraer, Market Street, godz.12:58.

 

- Tak, słucham?

- Hej Makki. Dzwoniłeś do mnie.

- Cześć Eamonn. Tak, dzwoniłem. Mam cholernie ważną sprawę do ciebie. Potrzebuje pomocy.

- Spoko. Co tylko ci trzeba, przyjacielu.

- Generalnie to nie jest rozmowa na telefon. Najchętniej bym się z tobą zobaczył i wtedy wszystko powiedział. Dosyć pilna sprawa.

- Bardzo pilna?

- Zajebiście. Normalnie się pali.

- Słuchaj, teraz jeszcze jestem w klubie. Z godzinkę mi to wszystko zajmie. Powiedzmy o 16 był bym w Stranraer. Co ty na to?

- Pasuje jak cholera. Jak będziesz na promie to daj znać, podjadę po ciebie.

- Spoko.

- Dzięki wielkie.

- Nie ma jeszcze za co. Zrobię, co w mojej mocy i wtedy mi podziękujesz.

- Obiecuję.

- Trzymaj się. Do 16.

- Cześć.

 

 

Po części mi ulżyło. Mam osobę, która mi pomoże. To mi dało chwilę spokoju na duszy. Postanowiłem zajechać do rodziców, pogadać trochę, coś zjeść i do domu. Stwarzać pozory normalnej pracy a nie knowania.

Szczerze mówiąc, gdyby nie najlepszy mój kumpel, to sam nie wiem do kogo bym się mógł zgłosić. Pozostał chyba jedyną osoba, która się do tego na chwilę obecną nadawała. Znamy się już prawie 24 lata. Szmat czasu. Zawsze sobie w młodości pomagaliśmy, jak trzeba było. Ale ta przysługa miała przebijać wszystko chyba razem wzięte.

Wziąłem głęboki oddech, schowałem telefon i ruszyłem. Do domu rodziców miałem jakieś 2 kilometry.

Dojechałem w chwilkę. Ojciec wyszedł mi naprzeciw. Oboje rodzice byli troszkę zdziwieni moją wizytą. W pierwszej chwili przychodzą oczywiście „czarne myśli”. Moja mam od razu pytała czy się pokłóciliśmy. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, iż nie. Musiałem ich trochę oszukać- wizyta tak od… Bez powodu. Chwila wolnego w robocie. Zima i te sprawy.

Była szybka herbatka, ciasteczko. Po mniej więcej godzinie musiałem uciekać.

Miałem jechać po Emonna na przystań. Wolałem żeby nie czekał sam na przystani w taką pogodę. Wietrznie, chłodno. Tego dnia było coś koło 2 stopni powyżej zera. Odczuwało się mniej. Przez ten wiatr. Tak to bywa w miasteczkach nad morzem.

Odnośnik do komentarza

05.12.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.18:57.

 

Prom dobił do przystani równo o 16:07. Kumpel mój zszedł do portu zaraz na początku.

Większość przybyłych (jak nie wszyscy) stanowili mieszkańcy Stranraer, wracający z pracy z Belfastu, Larne lub okolic. Zmęczeni, wyszli na zimno i pragnący znaleźć się już w swoich domach przy herbacie z rumem.

Tak zakładałem. Ja na ich miejscu po całym dniu pracy bym tylko o tym myślał. Każdy ma swoje problemy. Oni swoje, ja swoje.

Nie wiem czy moje większe, czy może mniejsze albo takie samo. Większości i tak nie znałem więc ciężko mi było się odnieść.

Przywitałem się z Emonnem, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę Larg Avenue, w stronę domu.

W drodze, lekko naświetliłem sprawę. Ustaliliśmy, iż jego wizyta jest czysto zawodowa. Niby mamy omówić kilku graczy, którzy zostali odrzuceni z Glentoran, a mogą się nadać do nas.

 

- Więc tak pokrótce wygląda sytuacja, Eam.

- Hmm…Ciężka sprawa. Zrobię wszystko, żeby wam pomóc. Czyli dziewczyny chcesz na razie ulokować u twoich starych?

- Dokładnie. Zastanawiam się czy ich też nie wyprowadzić. Uj go wie, co tym idiotom przyjdzie do głowy. Policja to wiesz, ile może się tym zajmować. Wolę nie ryzykować.

- Wiadomo. Popieram. Więc tak na szybko myślę, co zrobić.

- Jakakolwiek pomoc się przyda.

- Dwa wyjścia są. Pierwsze, jakie widzę to: zabieram panie ze sobą do Belfastu, ty uporządkujesz tu sprawy i dołączysz do nas. Będą tam bezpieczne.

- Nie głupi pomysł. Raczej nikt nie wpadnie na to. Albo przynajmniej mało, kto.

- Wiem. A drugi: zostaniecie u mnie chwilę. Potem pojedziemy do Irlandii. Mój braciak mieszka w Galway. Tam by wam pomógł. Prowadzi interes.

- Poważnie? Jaki?

- Knajpa w porcie. Duży ruch, różne typy. Ma dostęp do wielu rzeczy. Nie tylko legalnych.

- Aha. Chyba nie mamy zbytniego wyjścia. Myślę, iż skorzystamy z twojej pomocy.

- Nie ma problemu. Daj mi z dzień wolnego i wszystko przygotuję.

- Dzięki. Wolę nie ryzykować, jak już mówiłem. Zbyt poważna sprawa jak na razie.

- Yhy. To, co działamy?

- Działamy.

 

Podumaliśmy jeszcze chwilę. Skończyliśmy knowania koło 20. Zaproponowałem Eamonnowi podwózkę do portu na ostatni prom lub pozostanie u nas. Wybrał to drugie wyjście. I całe szczęście, mi osobiście nie chciało się wychodzić po ciemku na zimno.

Zaproponowałem po herbacie i żarcie. Wyszliśmy do kuchni, żeby wszystko przyrządzić. Ena spała na górze.

Przy naszym małym zamieszaniu Sylwia zeszła do nas.

 

- Hej kochanie. Obudziliśmy cię?

- Nie, spoko. Nie spałam. Leżałam czytałem. Usłyszałam jak robicie żarcie i sama zgłodniałam.

- Siadaj sobie, zaraz coś i dla ciebie zrobimy.

- Dzięki Eam.

- Coś konkretnego byś chciała?

- Chyba mam ochotę na tosty.

- Jasne, już robię.

- Maciek, daj. Ja zrobię. Po mojemu. Tosty a`la Belfast wschodni, hehe.

- To czekamy. Lodówka wiesz gdzie jest, spiżarenka jak by co, to też wiesz.

- Aj.

- Co tam obgadywaliście?

- Takie tam sprawy transferowe. Nic specjalnego. Nudy.

- Aha.

 

Siedzieliśmy i gadaliśmy. Sylwia ledwo co napomknęła Eamonnowi o problemie z adopcją. Robiła dobrą minę do złej gry.

Tosty okazały się faktycznie bardzo dobre. Wypiliśmy po herbacie i stwierdziliśmy zgodnie, że czas iść się położyć.

To był ciężki dzień dla wszystkich.

Poszedłem się umyć. Wskoczyłem pod prysznic, gdy wyszedłem Sylwia już sobie smacznie spała.

Wytarłem się, przebrałem w piżamę i położyłem obok niej. Zgasiłem światło. Przez myśl przeszło mi jedno- ciekawe jak wyjdzie mój plan. Zanim zdążyłem rozmyślać nad powodzeniem tudzież nie powodzeniem misji, ogarnęła mnie totalna niemoc i zasnąłem w ciągu jednej sekundy.

Odnośnik do komentarza

06.12.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.08:12.

 

Następnego dnia rano wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie a ja odwiozłem Eamonna na przystań. O godzinie 8:45 miał mieć prom do Larne. Tam czekał na niego samochód, później prosto do Belfastu.

Sylwia w tym czasie już zajmowała się Eną.

Po moim powrocie porozmawialiśmy szczerze. Przedstawiłem jej dokładnie wczorajszą rozmowę. Była dosyć mocno zaskoczona, ale przynajmniej nie miała pretensji za dużych w stosunku do mnie. Chyba okazała zrozumienie, wiedziała dobrze, że się martwię bardzo o nie dwie. Pomysł numer dwa, bardziej jej podpasował- wyjazd wspólny. Przerzut nas do Belfastu i ewentualnie dalej.

Ale to jeszcze kwestia dogadania. To szczegół. Większy problem to moim rodzice, przekonanie ich co do racji naszej i ogólne ogarnięcie nieruchomości.

Nie było na co czekać, postanowiliśmy razem z żoną udać się jeszcze tego samego dnia na Brodgestone Street do moich starych.

 

- To co, o której się wybieramy?

- Wiesz co, dzwoniłem do ojca, mówił, że do 16 siedzi na polu, bo przeprowadzają jakiś tam remont. Więc myślę, iż koło 17, może wcześniej.

- Dobrze, Maciuś. Może i tak być.

- Wydaje mi się, że ojca będzie chyba łatwiej przekonać do tego.

- Oj, zobaczymy. Nie ma co panikować na zapas.

- Kochanie, ja nie panikuje, głośno myślę.

- Aha. Idziesz do kuchni?

- Tak, a co? Przynieść ci coś?

- Nie. Ja mam już piciu. Zrobisz małej tej herbatki co jest?

- Jasne. W szafce koło pieczywa?

- Tak.

- Już robię.

 

Zwlekłem się do kuchni. Wstawiłem wodę, wyciągnąłem herbatkę małej.

Wyjąłem chleb tostowy i zrobiłem sobie trzy kanapki. Dwie z parówką, trzecią z serem. Długie rozmowy powodują, że głodnieję strasznie. Tak samo jak jazda samochodem. Szczególnie jak w trasie ja kieruję. Godzinę po ruszeniu już bym coś jadł.

Woda ugotowana, herbatka zrobiona. Idę z powrotem do pań.

 

- Proszę, gotowa.

- Dzięki. Uczymy się sikać na nocnik ale jakoś chyba nam nie idzie.

- Oj, mała, mała. Zrobisz na nocnik?

- Yy.

- No zrób, dla taty.

- Yy.

- Ty mała, złośliwa bestia jesteś. I nie ciesz się tak.

- Już ją spakowałam na wyjazd do rodziców.

- Ok. A my kiedy się pakujemy? Chyba wszystkiego nie zabierzemy, nie?!

- No raczej. Nie da rady za jednym razem.

- Wiem, spakuj tylko to co najpotrzebniejsze. Resztą się zajmę.

- Dobrze, Maciuś.

Odnośnik do komentarza

06.12.2012, Stranraer, Brodgestone Street, godz.17:12.

 

O16:02 ruszyliśmy do rodziców. 10 minut później byliśmy na miejscu.

Zaparkowałem samochód obok garażu. Podeszliśmy do drzwi i jak zwykle nie musieliśmy nawet pukać- drzwi od razu otworzyła mama. Widać było po niej zmartwienie. Chyba czuła, że czeka nas coś. Jak to mama- wyczuwa pewne rzeczy.

Weszliśmy, rozebraliśmy się i zostaliśmy „zaatakowani” propozycjami kawki, herbatki, obiadku. Poprosiliśmy tylko o picie.

Sylwia udała się z mamą do kuchni w celu przyrządzenia napojów. Ja przeszedłem z Eną do salonu. Ledwo się rozsiadłem w fotelu, na podwórze zajechał ojciec mój.

Pogadanka była już blisko.

 

- Takie mamy dwa wyjścia.

- I tak już nie źle. Trzecie to pozostanie tu.

- Teoretycznie tak. Ale nie chcę was narażać niewiadomo, na co.

- Jasne. Czyli wyprowadzka?

- Na to wygląda.

- A co z twoją robotą?

- Nie wiem. Chyba będę musiał podziękować jakoś po cichu. Jeszcze nie wiem jak.

- Uda się wszystko. Maciek ma rację. Trzeba opuścić to miasto. Policja może działać jeszcze długo.

- Mamo, tato, wolałbym abyście wy też wyjechali.

- Znowu mamy się przeprowadzać?

- Marta, Maciek ma rację naprawdę. Przez nas mogą do nich trafić. Po co to, komu?!

- A co z domem? Co z polem? Co z klubem?

- Oj, mamo, to proste jest jak dla mnie.

- Słucham…

- Wyjeżdżacie, tym wszystkim, czyli sprzedażą może się zająć wujek Jack. Jest współwłaścicielem klubu i pola. Dom też może pomóc sprzedać. Kasę wam przeleje i już.

- No nie wiem…

- Nie ma innego wyjścia. Ja pogadam z prezesem. Na razie niech wystosuje komunikat, że mam urlop. Jak coś się wyjaśni to ogłosi, iż rozwiązałem umowę.

- Musimy tak zrobić.

- Wiem Sylwii.

- Czyli kierunek Irlandia?!

- Aj.

- Maciuś, a kto wam tam pomoże?

- Już mówiłem, brat Eamonna. Wiem, że od problemów się nie ucieka, ale to nadzwyczajna sytuacja.

- Jasne, nikt nie mówi, że nie.

- Na nic innego liczyć nie można w obecnej sytuacji. My podjęliśmy już decyzję. Jesteśmy zdecydowani. Zmiana klimatu i miejsca dobrze nam zrobi. Z pracą moją będzie ciężko jak wspominałem. Jutro się udam do prezesa. Pogadam. Jeśli nie będzie chciał iść mi na rękę to po prostu wyjedziemy. Zostawimy to za sobą. Ale raczej tak nie będzie.

- Ja to wszystko rozumiem. Postaram się powalczyć z tymi rzeczami. Dryndnę jeszcze dziś do Jacka`a i poproszę o pomoc.

- Dobrze, tato. My już będziemy się zbierać.

- Ano. Mała już coś kwiczy.

- Pewnie do domu chce.

- Pewnie tak.

- To jesteśmy w kontakcie. Tak.

Odnośnik do komentarza

07.12.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.07:53.

 

Tej nocy jakoś się wyspałem. Nie śniło mi się jak zwykle nic. Wbrew sytuacji byłem dziwnie spokojny. Skądś wiedziałem, że wszystko się ułoży po naszej myśli.

Zszedłem na dół. Sylwia i Ena już nie spały. Siedziały na dywanie w salonie i się bawiły klockami.

Obie się ucieszyły jak mnie zobaczyły. Widziałem po mojej żonie, że jest zestresowana tym wszystkim. Próbowałem ją jak zwykle uspokoić. W końcu od paru dni była cisza i jako taki spokój ze strony Ośrodka.

 

- Dzień dobry paniom. Długo nie śpicie?

- Jakąś godzinkę. Mi się nie chciało spać a Ena coś już broiła w łóżeczku.

- Aha.

- Chcesz herbaty?

- Nie, dziękuję. Zawsze mnie z rana po niej brzuch boli.

- Kanapki?

- Zrobię sobie małą zupę mleczną. Są Cheeriosy?

- Są. A później lecisz?

- Tak, zjem, ubiorę się i lecę. Sporo mnie dziś czeka. Wy się pakujcie.

- Dobrze.

 

Zjadłem, ubrałem się i wyskoczyłem z domu. Szybko wsiadłem do BMW i ruszyłem droga w stronę klubu. Była godzina już dosyć późna, dokładnie w radiu zakomunikowali 8:11. W sumie nie byłem z prezesem umówiony. Wiedziałem od naszej sekretarki, iż Alex Connor pojawi się dziś z samego rana. Tona dokumentów do podpisania na niego czekała. Tak się domyślałem i miałem nadzieję, że to go zatrzyma w biurze.

Odnośnik do komentarza

07.12.2012, Stranraer, North Strand Street, godz.09:53.

 

Do budynku klubowego wszedłem 9:11. W budynku było cicho i spokojnie. Ale czego się spodziewać, przebywały tu aż 3 osoby.

Zapytałem panią Low czy szef u siebie. Odpowiedziała twierdząco. Zapukałem i od razu wszedłem do gabinetu. Nie było sensu się ociągać. Grunt to wejść, wyłożyć „kawę na ławę” i już. Ja taki już byłem a prezes lubił to. Był zwolennikiem nie kręcenia. Tak to można by było nazwać.

Z jednej strony im mniej będzie wiedział tym lepiej. Ale z drugiej- w końcu to był jakiś tam biznes i poważni ludzie. Nie można „od tak” wystawić ich. Liczyłem na dobre serce i głębokie zrozumienie.

Szef od razu się ucieszył na mój widok. Zaprosił do stołu, nalał wody i miał tylko słuchać.

 

- Trenerze van Makk, nie wiem, co powiedzieć. Nie chcemy żeby pan nas opuszczał. Zaczynamy mieć sukcesy. Wszystko idzie wręcz idealnie.

- Zdaję sobie sprawę, o co proszę. Nie mam wyjścia, z ręką na sercu.

- Czyli nadal nie powie pan, czy w czymś mogę pomóc?

- Niestety. To tajemnica. Boję się o rodzinę. Jak się wyjaśni cokolwiek to dam znać. Na chwilę obecną wolałbym, żeby to się nie rozeszło.

- Rozumiem.

- Może jakiś komunikat klubu, że jestem na zwolnieniu i czasowo mój asystent przejmie dowodzenie albo coś takiego.

- To jest dobry wybór. Za mniej więcej tydzień takie coś wyjdzie od nas. Chociaż tyle mogę zrobić. Mała przysługa.

- Dziękuję bardzo. Wiele to dla mnie to znaczy.

- Jeśli można spytać- będzie powrót do nas? Do Stranraer FC.

- Na chwilę obecną nie odpowiem na to pytanie. Jestem zaszczycony prowadzeniem takiego klubu ku sukcesom. Ale nie jestem wstanie skupić myśli i siły swojej w stronę steru klubowego. Jestem daleko stąd. Nie widzę senesu ciągnięcia tego w takiej postaci.

- My też jesteśmy z niego dumni. Jest już pan legendą. Maciej van Makk zapisał się już w historii tego klubu.

- Wiem. Mam nadzieję, że się zobaczymy wkrótce.

- Ja również.

- Dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia.

- Żegnam pana z bólem serca. Liczę na powrót.

- Zobaczymy jak to będzie. Jestem wdzięczny za wszystko. Wolałbym nie stawiać ostatniego słowa teraz.

- Ja również. Chyba też mogę powiedzieć to samo za wszystkich kibiców Stranraer FC. Mus to mus.

- Niestety. Tylko proszę o jedno- nieobecność moja na razie musi pozostać tajemnicą. Nie wiem, jaki powód dokładny, jakaś różnica zdań między nami, problemy zdrowotne czy coś.

- To pierwsze nie wchodzi w grę. Nie chcę nikogo oczerniać, nawet, jeśli nie jest to prawda. Coś wykombinuję.

- Dziękuję panu.

- Ja też.

- Lecę już. Do zobaczenia.

- Do wiedzenia trenerze. Wszystkiego dobrego życzę.

- Przyda się.

 

Uścisnęliśmy sobie ręce i wyszedłem. W przelocie powiedziałem „Do widzenia” pani Low.

Znalazłem się na parkingu tuż przed budynkiem. Miałem wrażenie, że temperatura znacznie spadła od rana. Ale w sumie rano jeszcze było.

Trochę odetchnąłem z ulgą. Kolejną sprawę można było odhaczyć.

Poczułem małą ulgę, ale z drugiej strony było mi troszkę szkoda tego wszystkiego. Może i sporo nie osiągnąłem. Coś tam się udało zbudować. Dobrą szkółkę piłkarską jak na Szkockie warunki, drużynę też niczego sobie. To było ważne dla mnie. Rodzina jednak najważniejsza.

Wielki klub można tworzyć gdzie indziej. A jak nie, to powrócę tu.

Jednakowoż najcięższa logistycznie sprawa jeszcze przede mną.

Przestałem rozmyślać, skierowałem się w stronę auta. Wsiadłem, odpaliłem i odjechałem. Chciałem być już w domu. Tam pewnie praca wre.

Odnośnik do komentarza

07.12.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.13:38.

 

Dojechałem spokojnie do domu. Postawiłem samochód przed bramą. Spojrzałem do skrzynki na listy. I co znalazłem?! Oczywiście kolejny liścik od pana Johns`a czy jak u tam było. „Przypominał” łaskawie, iż termin wpłaty minął. Nie przejąłem się specjalnie. Zgniotłem pisemko i wrzuciłem do kosza. Co teraz mi mogą zrobić? Nic. Pogonię ich, to raz, dwa- mogą sobie mnie szukać.

Panie się miały pakować. Wszedłem do domu. W przedpokoju i w salonie walały się kartony i rzeczy. Sylwia miała i moje manele jakieś tam też wrzucić. Parę ubrań, dezodoranty, laptop, kamera i jakieś tam pierdułki zabieram. Reszta może zostać. Zabierze się później albo w cale. Płakać za bardzo nie będę.

Jedna z ważniejszych rzeczy (materialnych) to laptop. Tu mam wszystkie potrzebne informacje, co to treningów i tym podobnego staffu. Może się gdzieś tam przydać. Komp stacjonarny zostanie chwilowo.

Dziś jeszcze resztę dnia i noc mieliśmy spędzić w domu. Następnego dnia ruszamy już w drogę.

Znalazłem dziewczyny, przywitałem się i poszedłem się umyć i zjeść.

Pizza wstawiona do piekarnika, zjedzona już.

 

- Dobra, zjadłem już. Jeszcze się napiję i dopakuję resztę rzeczy.

- Dobrze. My już w sumie. Kartony z książkami i takimi tam są w garażu. Duże gabaryty tam zostawiałam.

- Ok., Zostawiłem samochód przy bramie, więc nie będą mi przeszkadzać.

- Dziś chyba będzie mi ciężko zasnąć.

- Spokojnie rybko. Wszystko będzie ok. Pójdzie gładko. Zobaczysz. Jak się sprawa wyjaśni to wtedy będziemy myśleć, co dalej.

- Yhy.

- Idę sobie już na górę. Aa, i zadzwonię do Eamonna dogadać się, co do godziny.

- Czekam.

 

20 minut później.

 

- Jestem gotowy.

- My też. Ena śpi sobie spokojnie.

- No to dobrze. Ruszamy z rana, koło 8:30. Dalej plan jest taki: jedziemy do Belfastu, wysadzam was pod szpitalem, jadę do magazynu. Zostawiam tam rzecz. Ze szpitala zgarnie was Eamonn. Zawiezie do domu, potem weźmie rzeczy. Ja wracam tu. Pokręcę się troszkę. Zostawiam samochód w domu. Później lecę na prom i będę u was jakoś wieczorkiem.

- Jasne panie, hehe.

- No to świetnie.

- Tylko uważaj na siebie bardzo.

- Będę.

- Wy tak na wszelki wypadek też. Eam nie będzie sam. Ma znajomych dwóch ochroniarzy. To znaczy takie dwa typki, co na bramce w klubach stoją, więc obstawa będzie, hehe.

- Jakoś mnie to nie bardzo bawi, wiesz?!

- Wiem. Chciałem trochę cię rozluźnić.

- To innym razem. Jak będzie po wszystkim to zrobisz mi masaż.

- Nawet ci wykupię weekend w spa, ok.?

- Nie, wolę żebyś ty mnie wymasował.

- Masz to jak w banku.

Odnośnik do komentarza

spokojnie, przyjdzie czas i na mecze ;) uzasadnienie w przerwie jest

 

* * * *

 

08.12.2012, Stranraer, Larg Ave, godz.08:04.

 

Sylwia miała rację, tej nocy spało się dosyć ciężko. Kręciłem się z boku na bok, jak już przysnąłem to znowu moja żona kręciła się.

Rankiem oboje stwierdziliśmy, że chyba mała Ena się wyspała. Nie przeszkadzało jej nic.

Obudziłem się o 6:23 i nie wyglądałem zbyt dobrze. Przydałyby się ze dwie tabletki na sen i tydzień spokoju. Na tą chwilę to normalnie by był luksus.

Nie miałem ochoty jeść ani pić. Zasiadłem sobie w fotelu i patrzyłem na łąkę. Ledwo, co oświetlona, lekko zaprószona śniegiem. Jednak ten widok był kiepski. Wolałem ten letni obraz: zielono, o tej godzinie pięknie oświetlona przez słońce wschodzące.

W tej chwili było gorzej.

„Winter is came”.

Parę minut później dołączyła do mnie Sylwia. Również w „fantastycznym” humorze jak i ja. Podeszła, przytuliła się i pocałowała mnie.

 

- Powiedz, że wszystko będzie dobrze…

- Pewnie, że tak. Czemu ma nie być?! Eam nam pomoże. Później sami staniemy na nogi. Będzie lepiej niż dotychczas. Znajdziemy roboty lepiej płatne, domek przy plaży i będzie mega fajnie.

- Obiecujesz?

- Obiecuję.

- Ok. Idę sobie zrobić kawy. Potem pójdę się umyć i ubrać.

- Jasne. To ja teraz wskoczę do łazienki, ubiorę się i zacznę działać z bagażami.

- Idź.

 

W ciągu półtorej godziny było naszykowane prawie wszystko. Co śmieszniejsze Ena cały czas spokojnie sobie spała.

Dziś było wyjątkowo chłodno. Wróciłem po cieplejszą kurtkę i przy okazji zgarnąłem pierwsze paczki. Poczekałem na żonę i dalej mieliśmy już działać razem

Wpakowałem raz z Sylwią resztę bagaży do samochodu.

Daleka podróż nas nie czeka, ale i tak zapowiadał się męczący dzień. O 8:47 mieliśmy mieć prom bezpośredni do Belfastu. Jak się na niego już wsiądzie to powinno być „z górki”.

Odnośnik do komentarza

08.12.2012, Stranraer, godz.17:27.

 

Podróż w jedną i druga stronę minęła bez problemów.

Spotkanie i transport odbył się zgodnie z planem. Udaliśmy się do mieszkanka Eamonna na Denorrton Park. Okolica wyglądał naprawdę fajnie. Ładne schludne osiedle domków. Jedna z najspokojniejszych okolic chyba na świecie. Rzut kamieniem od miejsca, w którym mieszkałem w dzieciństwie. W zasadzie gdzie my obaj mieszkaliśmy. Ale tego domku wtedy jeszcze nie było. Znajdowała się tu pusta działka, zarośnięta. Nieraz się bawiliśmy tu. Teraz się zmieniło. I to znacząco.

Ja zgodnie z założeniem powróciłem do Stranraer. Pokręciłem się po domu i wypad na miasto zrobiłem. Kupiłem parę rzeczy u Kat w sklepie. Musiałem udawać, że wszystko gra i toczy się swoim zwykłym trybem. Tak na wszelki wypadek jakby ktoś miał mnie na oku.

Gdy zapadł zmrok zaczęło mnie „nosić”. Chciałem się znajdować już w Belfaście i mieć jakieś zajęcie. Jestem człowiekiem, który się generalnie nie potrafi nudzić, ale taka totalna bezczynność zaczęła mnie dobijać. Musiałem wysiedzieć jeszcze z godzinkę, może półtorej zanim ruszę na prom.

Na szczęście szybko minęło.

Nastawiałem automat z oświetleniem na godzinę 22. O tej właśnie porze ja miałem być już w domu Eamonna a żarówki powinny zgasnąć.

Wyszedłem na zimno i skierowałem się w stronę ostatniego promu. Chwilę przed wejściem na pokład jeszcze szybki telefon do przyjaciela, potwierdzenie przybycia do Larne po mnie i w drogę.

Odnośnik do komentarza

08.12.2012, Belfast, Denorrton Park, godz.20:09.

 

Droga z Larne do Belfastu o tej porze była pusta i szybko dotarliśmy we dwóch na miejsce. Nie marzyłem o niczym innym jak się położyć obok własnej zony i pójść spać. Wydawało mi się, że obudzę się następnego dnia i będzie po wszystkim. Ułoży się i nastanie wiosna. Przemęczenie umysłu jak nic!

Dojechaliśmy na miejsce. Wschodni Belfast. Kiedyś w tych okolicach mieszkałem. Prawie same domki i drzewa.

Chatka Eamonna Murrey`a znajdowała się po środku ulicy. Elegancka biała, skromna. W pierwszym momencie Sylwia porównała ją do domku Froda. Coś w tym było…

Obie panie bardzo zadowolone były z mojego przybycia. Wrzuciłem swoje graty do pokoju i poszedłem na zaproponowaną herbatę i kolację. Specjalnie głodny jednak nie byłem. Pić i owszem.

Po posiłku siedzieliśmy sobie w salonie i wspominaliśmy stare, dobre czasy.

 

- Wszystko gra Sylwia?

- Tak, dzięki Eam.

- No to spoko. Jak coś potrzeba to mów.

- Ok. Na pewno się upomnę.

- Hehe, o to mi chodziło.

- Oswajam się z myślę, że nie zobaczę naszego domu przez nie wiadomo, jaki czas.

- Kochanie, znajdziemy coś lepszego. Drugi domek Froda, hehe.

- Ale żeście się uczepili. Mi wystarcza taki jak jest.

- Tylko żartujemy. Jest taki, hmm…. Wyróżniający się, hehe.

- Wiem. Dlatego mi się spodobał. Poza tym dużo kasy z mojego skautingu nie wyciągam, więc cena też była ważna. A nie tak jak wasza rezydencja, hihi.

- Ta, jasne. Okazja była i tyle.

- Wiem, wiem.

- Dobra, panowie. Ja idę się za małą brać. Wykapię ją i położę lulu.

- Nie ma problemu. Czuj się jak u siebie, a nawet lepiej.

- Dzięki Eam.

- Proszę.

- Wy sobie pogadajcie o byłych laskach czy innych wybrykach, o których wolę nie słyszeć.

- Taaa, jak coś to krzycz kochanie. Pomogę ci.

- Yhy.

 

- Więc przyjacielu mój, gadałem z bratem. Praktycznie wszystko jest gotowe. Ma dla was małe mieszkanko w centrum Galway.

- Galway? Super. Nie spodziewałem się aż tyle.

- Spoko. Tylko przez "O".

- Jak?

- Wymawia się "GOLWAY"

- Zapamiętam, przyjacielu, hehe.

- Powiedział, że bez problemu znajdzie się i robota dla ciebie jak byś, co chciał.

- Aha. Na razie damy sobie jakoś radę. Oszczędności są. Przelałem kasę przez parę banków, więc nie powinno zostać większych śladów jak coś.

- Gratki. Dajcie znać, jak będziecie chcieli już uciekać stąd.

- Jak najszybciej. Nie chcemy ci już na głowie więcej siedzieć.

- Daj spokój, człowieku! Jak widzisz, nie przeszkadzacie mi. Ani trochę. Weselej mi tu z tobą, z wami.

- Dziś mamy niedzielę. To, co powiesz na wtorek?

- Ok. Nie ma problemu.

- Będziemy gotowi.

- Więc dzwonię do Alexa i powiem mu.

- Aj.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...