Skocz do zawartości

Tańcząc z Guanczami


Fenomen

Rekomendowane odpowiedzi

Wyłączony dźwięk w telefonie okazał się niewystarczający. Alarm wibracyjny wiercił dziurę w szafce przy łóżku wyjątkowo skutecznie. Czemu nie wyłączyłem telefonu na noc?

 

- Spotkajmy się o 18 na Placa de la Catedral w Las Palmas. Musimy pogadać?

- Ale z kim…? – rozmówca i tak tego nie słuchał. Rozłączył się zaraz po przekazaniu swojego komunikatu.

 

Bardziej zaciekawiony, niż wystraszony, udałem się na rzeczony plac o umówionej godzinie. Choć był on znacznych rozmiarów, sporą jego część zajmowała katedra, wybudowana na przełomie XVIII-XIX, zachowująca w sobie elementy barokowe, późnego rokoko, ale i pierwsze oznaki modernizmu. W jej wnętrzu znajdowała się chrzcielnica, w której podobno miał zostać ochrzczony sam Krzysztof Kolumb, który przed swoją wyprawą do Indii zdecydował się przyjąć chrześcijaństwo. Główna nawa zawierała sto dwadzieścia rzędów ławek, ale nawa pólnocna i południowa pozwalały na pomieszczenie w katedrze dodatkowych stu wiernych. Do tego oczywiście dochodziła przestrzeń, w której wierni mogli uczestniczyć w nabożeństwach na stojąco. Korytarze w katedrze były bowiem bardzo szerokie i zapewniały swobodne przejście nawet ogromnym tłumom.

 

Mój rozmówca czekał na mnie przy fontannie Mala Vida, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „złe życie” – nie wiedziałem jeszcze jak interpretować te słowa. Czy nazwa fontanny miała mieć jakieś znaczenie?

 

Stanowiący jej główny punkt Święty Jerzy spoglądał na mnie złowieszczo. Choć może nie bardziej na mnie, jak na powalonego przez świętego smoka, z którym stoczył bój. Legenda o Świętym Jerzym walczącym ze smokiem stała się bardzo popularna, a sam symbol i figura Jerzego są bardzo popularne w Hiszpanii. Na Teneryfie spodziewałem się jednak większego uwielbienia Marii, królowej Morza (Santa Maria del Mar) tudzież Świętej Candelarii, ale nie był to odpowiedni moment na narzekanie.

 

- Cieszę się, że przyszedłeś.

 

Nieznajomy przestał być nieznajomym. Osoba, która do mnie dzwoniła do Rodrigo Alvarez – były prezes klubu Vecindario. Jego podkrążone oczy wyraźnie zdradzały zdenerwowanie i wynikający z niego brak snu. Ciemne włosy zostały zamienione przez krótko ostrzyżone, siwe rzędy, a postawa ciała zdradzała nieustanne napięcie, w jakim żył.

 

- Nie spodziewałem się pana tutaj.

- Rodrigo, mów mi Rodrigo.

 

 

 

Kroniki klubowe:

Za zajęcie ostatniej bezpiecznej pozycji otrzymaliśmy od federacji 207 tysięcy euro, z czego 135 tysięcy od razu zostało przeznaczone na premie dla graczy za wyniki w tym sezonie. Warto też wspomnieć, iż Ivan Cuellar został wybrany trzecim najlepszym bramkarzem Liga adelante (mimo tak niezachęcającej średniej ocen). To kolejny dowód na klasę tego piłkarza.

Odnośnik do komentarza

Błętkine niebo nad Gran Canarią z wolna zakrywały chmury, wieszczące deszcz w godzinach późno popołudniowych. Zjawisko typowe dla Wysp Kanaryjskich. Po wieczornym deszczu należało spodziewać się ciepłego i pogodnego poranka, oraz spokojnego dnia, bez nagłych podmuchów wiatru i niespodziewanych zmian pogody. Jasnoróżowe barwy, jakie z wolna przyjmowało niebo nie zwiastowały niczego złego. Deszcz, jaki był spodziewany na wyspie, należał do największych bogactw tych regionów. To on pozwalał na zachowanie hodowli i plantacji, przede wszystkim pomidorów i owoców cytrusowych, a także bananów. Brak deszczu sprawiał, że okoliczni mieszkańcy stawali się nerwowi i prowokowali niepotrzebne awantury. Ot, niewiele potrzeba tu do szczęścia.

 

- Dlaczego pan chciał się ze mną spotkać?

- Żeby cię ostrzec, mój drogi. I proszę cię- mówmy sobie po imieniu.

- Okej, Rodrigo. Przed czym chciałeś mnie ostrzec?

- A jak myślisz?

- To ty mnie tu ściągnąłeś.. chcesz mi coś powiedzieć, czy nie?

- Uważaj na tego Camacho. To niebezpieczny zawodnik.

- Camacho? Jose Camacho? Nowego prezesa i mojego przełożonego?

- Nie nazywaj go przełożonym. Uważaj, to twardy gracz. Sporo lat spędził prowadząc lokalny biznes przetwórczy. Jako bogaty sponsor, miał wpływ na kształtowanie sportu tu na wyspach. Jest zdolny do wszystkiego?

- A konkretnie?

- Jakiś czas temu, gdy był przewodniczącym lokalnego Stowarzyszenia Ratowania Futbolu Kanaryjskiego, obciął dotacje, jakie obiecał innym klubom z niższych lig, między innym Lanzarote oraz San Isidro.

- A dlaczego to zrobił?

- Jest wiele teorii na ten temat. Jedni twierdzą, że z zazdrości. Zawsze chciał odgrywać pierwsze skrzypce w sportowym biznesie. Jego miłością jest futbol. Ale brak znajomości i umiejętności trenerskich sprawił, że pół życia spędził przy bananach i pomidorach. Od momentu, gdy zaczął zarabiać pieniądze, zaczęło się o nim mówić jako o sponsorze. Faktycznie, finansował występy lokalnego związku sportowego na hiszpańskich igrzyskach lekkoatletycznych, ale nasza ekipa nie przywiozła z Walencji znaczących sukcesów. Wtedy Jose wycofał się z tego biznesu i skierował się w stronę futbolu. Wypracowana marka pozwoliła mu na nawiązanie kontraktów z lokalnymi klubami piłkarskimi. Bardzo chciał móc sterować jednym z teamów, ale brakowało mu charyzmy, żeby przekonać do tego udziałowców. W efekcie uzyskał częściowy pakiet akcji w różnych drużynach. Miał swego czasu udziały w San Isidro i Las Palmas. Pewnie nie wiesz, ale dwanaście lat temu kupił również udziały w Vecindario. Wtedy jednak ten klub nie dawał nadziei na progress, dlatego szybko je oddał w moje ręce. W obliczu ostatnich wydarzeń, najpierw kryminalnych, a potem sportowych, udało ci się wypłynąć na powierzchnię i dałeś temu klubowi nadzieję. Camacho nie czekał długo…

- Ale dlaczego przejął znów swoje dawne udziały?

- Musisz wiedzieć o tym, że jego przedsiębiorstwa – ma ich kilka – zatrudniają w sumie ponad trzy tysiące ludzi. To spore grono jak Wyspy Kanaryjskie, nie mówiąc już o samej Gran Canarii. Ostatnie lata sprawiły, że znacząco podbudował swoją pozycję w regionie, co pozwoliło mu zacząć udzielać się politycznie. Jako dobrodziej, filantrop i polityk, nie miał już problemów, aby odzyskać dawną władzę w klubie.

- A co ja mam z tym wszystkim wspólnego?

- Zapraszam cię na kawę. Co ty na to?

 

 

 

Kroniki klubowe:

 

Za prawa do transmisji telewizyjnych otrzymaliśmy niespełna sześćset tysięcy euro, co wskazuje na wzrost naszej reputacji, ponieważ jest to kwota większa od tej otrzymanej w poprzednim sezonie.

 

Sezon rozpoczniemy zaś od… derbów z Tenerife, które odbędą się na sąsiedniej wyspie. Pierwszy mecz u siebie rozegramy zaś z beniaminkiem – Cartageną.

Odnośnik do komentarza

Kawiarnia Chianti charakteryzowała się tym, że w jej wnętrzu panowała nieprzenikniona ciemność. Jedyne źródło światła stanowiły otwierane od czasu do czasu drzwi. Drzewniane ściany dawały jednak poczucie kompletnej ciemności, ale nie pustki. Izolacyjne właściwości drewna zapewniały bowiem atmosferę ciepła i rodzinnego spokoju.

Chianti było typowym miejscem spotkań kanaryjskiej bohemy na Gran Canarii, dlatego nikt nie mógł się spodziewać, że w niej padną słowa, które zaważą o strategii rozwoju kanaryjskiego futbolu w najbliższych latach.

 

- Pamiętaj – zaczął Rodrigo – Camacho nie przejął tego klubu z miłości do niego. On chce na nim zarobić i teraz zauważył, że ma na to szansę.

- Ale dlaczego nie obroniłeś swojej pozycji? – nie dawałem za wygraną. Chociaż Rodrigo brzmiał przekonywująco, brakowało kropki nad i, która sprawiłaby, żebym poszedł za nim jak w dym.

- Zabrzmi to brutalnie, ale z powodów finansowo-sportowych. Rada nadzorcza nie uznała mojej strategii rozwoju klubu, którą zaprezentowałem w swoich ostatnich dniach, walcząc o ponowny wybór na stanowisko prezesa. Uznano, iż trzy lata spędzone w ogonie drugiej ligi to żaden progress i dlatego nie przyjęto mojej wizji

- A jaka ona była?

- Opierała się przede wszystkim na stabilnym, zrównoważonym rozwoju – oho, zauważyłem ten marketing, dlatego starałem się odrzucać piękne słowa bez żadnej treści.

 

Rodrigo chyba tego nie zauważył, bo nakręcił się jak szalony i zaczął zachowywać się jak sprzedawca dywanów na arabskim targu, zachwalając swoją wizję, która jednak nie miała nic wspólnego z rzeczywistością.

 

Kelner przyniósł wreszcie zamówione cafe macchiato. Posłodzenie mleka zwykłym cukrem białym sprawiło, że straciłem cały swój szacunek do tego miejsca.

 

- Dobrze, ale może przejdźmy do sedna…

- Po prostu chcę, abyś uważał. Jose nie jest w ciemię bity i na pewno, gdy nadarzy się okazja, a zauważy, że chcesz sobie przypisać część jego sukcesu, w którym jak dotąd miał wątpliwy udział, nie zawaha się ani chwili i wywali cię bez mrugnięcia okiem. Mogę zaoferować swoją pomoc. Znam go trochę, jego słabe punkty i czułe strony. Wspólnie możemy go pokonać.

- Rozumiem, że ty również masz w tym swój interes?

- Chcę pokazać innym, jak bardzo się mylili. Myślę, że wspólnie możemy zbudować naprawdę solidną drużynę tutaj na Wyspach.

- Czyli chcesz wrócić na stanowisko?

- Tak, ale jest to możliwe tylko w sytuacji, gdy będziesz kontynuował swoją pracę. Uważam, że masz potencjał i powinieneś tu zostać. Twoja wizja zespołu jest w większości aspektów spójna z moją. To dobrze wróży naszej współpracy.

- A mam jakieś inne wyjście?

- Możesz odmówić. Nie będę naciskał. Ale wiem, że się zgodzisz.

- A skąd to wiesz?

- To proste. Bo masz pasję. Podobnie jak ja.

 

 

 

Kroniki klubowe:

 

Na spotkaniu ze sztabem trenerskim otwierającym nowy sezon podjęto pewne kroki mające na celu poprawę gry drużyny. Przede wszystkim zmieniono priorytety bicia stałych fragmentów gry. Od tej pory numerem jeden będzie Babić na zmianę z Amayą, a mają ich w tym wspomagać Eriksen oraz Perez. To samo dotyczy z resztą również rzutów rożnych. Pewniakiem do bicia jedenastek nadal pozostaje Zamora. Zdaniem jednego z trenerów, skład Vecindario jest bardzo młody, ale wcale nie działa to na naszą korzyść. Pośrednią bowiem tego konsekwencją jest najgorsze wyszkolenie techniczne wśród graczy, którzy jeszcze po prostu nie zdążyli nabyć odpowiednich umiejętności. Mam jednak nadzieję, że będziemy to nadrabiać walecznością i zaangażowaniem.

 

Innym ważnym wydarzeniem było pobicie średniej frekwencji w sezonie. Poprawiono wynik z 2014 roku, wynoszący 2983 widzów na mecz do wartości 3164 kibiców średnio przychodzących na spotkanie. Na pewno w podbiciu średniej pomogło rozegranie dwóch meczów derbowych na naszym obiekcie (z Tenerife, ale też z Las Palmas).

Odnośnik do komentarza

- Ty żyjesz? Kopę lat! – Mario miał minę, jakby zobaczył co najmniej ducha.

- Kopę! Przepraszam cię. Za wszystko. Za cały ten okres, kiedy byłem pochłonięty pracą. – kiedy już to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, że moje usprawiedliwienie jest groteskowo wręcz niezdarne.

- Pracą powiadasz? A może Amelią? – nie dawał za wygraną przyjaciel.

- Z nią też muszę się rozmówić. Nasze drogi się rozeszły jakiś czas temu. Nie potrafiła znieść tego, że z taką siłą poświęcam się futbolowi. Nie chciała być tylko dodatkiem.- nigdy nie byłem dobrym dyplomatą, czy politykiem i Mario natychmiast to zauważył.

- Pierniczysz? Zostawiła cię?

- Trudno to tak jednoznacznie określić. Sam nie zrobiłem nic, aby ją zatrzymać. Perspektywa budowy zespołu, który w krótkim czasie jest w stanie osiągnąć sukces, skutecznie zawróciła mi w głowie. Teraz widzę, że to był błąd. – im bardziej chciałem uniknąć rozmów na ten temat, tym bardziej w nie brnąłem. Jakiś absurd!

- Co konkretnie? – Mario natomiast sprawiał wrażenie człowieka, który się doskonale mną bawi. Tak naprawdę, skoro zabrnąłem już tak daleko, to chyba nie miałem co kombinować i wyznać wszystko, jak na spowiedzi. Z resztą Mario miał być kimś w rodzaju spowiednika, który pozwoli zacząć na nowo układanie sobie życia.

- Postawienie wszystkiego na jedną kartę. Kompletna rezygnacja z życia prywatnego kosztem budowy drużyny piłkarskiej. To oczywiście nadal moja pasja, ale widzę teraz, że nie wszystko ode mnie zależy. Nie jestem cudotwórcą i nie mogę tego wymagać od swoich piłkarzy. Dlatego jeśli poświęcę im mniej czasu, aby odnowić swoją prywatność, to pewnie nawet tego nie zauważą.

- A jeśli to jest potrzebne? Jeśli musisz pracować na maksa, aby utrzymać tę drużynę w Liga adelante? – Alleluja! Udało się odciągnąć rozmówcę od niewygodnego tematu.

Ale co z tego, skoro udzieliłem zupełnie idiotycznej odpowiedzi.

- To zmienię pracodawcę. Widzę teraz, że świat nie kręci się wyłącznie wokół piłki.

 

Rozmawialiśmy w parku przy Plaza de Montana, na zachodnim krańcu wyspy, przy niewielkim wzniesieniu opadającym stromą piaszczystą plażą w kierunku morza. Ukształtowanie terenu sprzyjało uprawianiu w tym rejonie sportów windsurfingowych, ale my wybraliśmy się tu w zupełnie innym celu. Mario miał mi pomóc. A właściwie to nie tylko mi, ale i Rodrigo Alvarezowi.

 

- I mówisz, że Rodrigo cię przekonał? To dobry człowiek, ale czy możesz mu zaufać w stu procentach? – podejrzliwość Mario nie brała się znikąd. Z resztą ja również miałem sporo wątpliwości, czy powinienem się w to pchać. Ale na razie jeszcze za mało wiedziałem o tym, jak to miałoby wyglądać. Póki co jeszcze niewiele ryzykowałem, ale warto było już odpowiednio ustawić Mario.

- Podobnie, jak nie angażuję się już w stu procentach, tak nikomu w sprawach zawodowych nie zaufam już w stu procentach. Ale wydaje mi się, że można spróbować iść jego drogą. Tu wiele zależy od tego, jak ułoży się moja współpraca z Camacho.

Odnośnik do komentarza

- A od czego chcesz zacząć?

 

Mario, chyba też zmęczony już miłą, do niczego nie prowadzącą towarzyską pogawędką, delikatnie dał do zrozumienia, że czas zacząć rozmawiać konkretnie.

Skoro zaś miałem wcielić swój plan w życie, a zakładał on wykorzystanie Mario, musiałem zagrać wobec niego fair i odkryć karty. Oczywiście nie wszystkie, ale dobre wrażenie musiało pozostać. Mario musiał zobaczyć, że traktuję go poważnie i tak samo propozycja, którą chcę mu złożyć jest bardzo poważna.

 

- Od tego, od czego zaczynam każdy sezon. Przegląd kadry mam już za sobą. Większość graczy pozostanie, ale zmiany są nieuniknione. Z resztą już niektórzy się pożegnali z klubem.

- Tak, ale w prasie na ten temat cisza… - Mario próbował subtelnie ciągnąć za język, ale tak naprawdę, potrzebując jego pomocy, musiałem się otworzyć bez względu na socjotechniczne zabiegi mojego przyjaciela.

- Bo czekamy na oficjalne otwarcie okienka transferowego. Słuchaj, ja właśnie w tej sprawie poniekąd się z tobą skontaktowałem.

- Wiedziałem, że nic nie jest bezinteresowne… - ironia, czy sarkazm? Sam już nie wiem, czego było więcej w tej wypowiedzi. Zignorowałem ją w imię dalszej współpracy, która właśnie miała się rodzić.

- To nie tak. Ale mam dla ciebie pewną propozycję.

- Słucham? – oczy Mario wyraźnie się zeszkliły.

- Chcę, żebyś był naszym nieoficjalnym źródłem informacji. W zamian będziesz miał dostęp do informacji z pierwszej ręki z klubowej szatni. Przynajmniej tych, które mogą się wydostać poza nią.

 

Nie wiem, na ile zabrzmiało to wiarygodnie i interesująco dla kogoś, kto średniozawodowo zajmuje się dziennikarstwem, ale ma rozległe kontakty w regionie. Tak naprawdę sporo ryzykowałem, formułując swoją propozycję w ten sposób, ale na szczęście reakcja Mario pokazała, że objąłem słuszną strategię.

 

- Brzmi ciekawie. A masz już dla mnie coś na dzień dzisiejszy?

 

Wytrawny z niego negocjator – pomyślałem. Ale trudno się dziwić. Na razie za dużo było w mojej paplaninie marketingu. Musiałem pokazać Mario jakiś konkret, który jeszcze nie wyciekł z klubu. Kartą przetargową miał być jeden z najbardziej znaczących transferów z klubu, nad jakim ostatnio pracowaliśmy w klubie i który jest na etapie finalizacji i ostatnich podpisów.

 

- Możliwe. A zgadzasz się? – sam również nie zamierzałem ułatwiać sprawy.

- Odpowiem, gdy ocenię jakość newsów.

 

Lekko podirytowany Mario dał do zrozumienia, że czas skończyć zabawę i sprzedać to, co mam mu do sprzedania, bo inaczej nici z umowy i współpracy.

 

- A co powiesz na to, że Sarmiento odchodzi z klubu?

- Poważnie? Przecież on był kluczowym graczem twojej drużyny. Chyba nawet zarabiał najwięcej.

 

Ta informacja musiała na nim zrobić wrażenie. Jako kibic miejscowej drużyny (choć chyba bardziej mój osobisty), znał graczy, którzy występowali w Vecindario. Wiedział, jak ważnym ogniwem był Sarmiento, który rozegrał ponad sześćdziesiąt spotkań przez te dwa ostatnie lata. Dlatego informacja o odejściu Argentyńczyka okazała się wystarczająco elektryzująca.

 

- Ale odchodzi. Od nowego sezonu wraca do ojczyzny.

- Gdzie będzie grał?

- W Independiente.

- Na ile został wyceniony?

- 600 tysięcy euro. Odchodzi od pierwszego lipca.

- No i to jest news na pierwszą stronę sportowego dodatku. Dobra, wchodzę w ten biznes. Możesz na mnie liczyć.

 

Przyjaciel został ustawiony. Teraz pozostawało liczyć na jego rzetelność i wykorzystanie dostępnych kontaktów. Gdyby się okazało, że Mario nie rozlicza się z danego słowa, umowa zostanie zerwana – ot uroki deali „na gębę”.

 

- Super. Spotkamy się niebawem i pewnie obaj będziemy mieć dla siebie sporo newsów.

 

Morze tego dnia było wyjątkowo spokojne. Zupełnie inaczej niż atmosfera w Vecindario. Kolejne dni miały przynieść spore zmiany kadrowe i zawirowania personalne. W którą stronę zawieje wiatr? O tym już niebawem.

Odnośnik do komentarza

- Potrzebuję pełnej swobody ruchów. Możemy współpracować, ale sportowo chcę mieć ostatnie słowo w budowie tego projektu – zacząłem bez ogródek. Wiedziałem, że Alvarezowi zależy na współpracy chyba jeszcze bardziej ode mnie. Wszak to on przyszedł do mnie z problemem, a nie na odwrót.

- Masz moje słowo. Buduj drużynę, a ja w miarę możliwości będę ci pomagał.

 

Gorące i suche sierpniowe popołudnie sprzyjało wlewaniu w siebie masy płynów. Moi podopieczni po ostatnim nieudanym sparingu z Sevillą, przegranym 1:4, mieli otrzymać dzień wolnego. Ja zamierzałem wieczór pomeczowy spędzić inaczej. W towarzystwie Rodrigo.

 

- Dobra, wszystko fajnie pięknie, ale… - tu zawiesiłem głos, zmuszając interlokutora do zwrócenia uwagi – jak tak naprawdę możesz mi pomóc?

- Sportowo do drużyny mieszał się nie będę, ale jedno z moich przedsiębiorstw jest zainteresowanych zainwestowaniem w klub.

- Sponsoring? – wcale nie zamierzałem krążyć po orbicie. Rozmowa musiała być rzeczowa i konkretna, dlatego należało nazywać rzeczy po imieniu.

- Można tak to nazwać. Oczywiście nie możemy oficjalnie powiedzieć, że będę was sponsorował, bo wyglądałoby to nieelegancko – były prezes sponsoruje swoją drużynę. Ale zadbałem o to wcześniej, żeby moje powiązania ze spółką, która da wam pieniądze nie były zbyt czytelne.

 

Rodrigo był wyjątkowo tajemniczy. Zdążyłem się już dowiedzieć, między innymi z pomocą Mario, że Alvarez nie jest w ciemię bity. Ma duże znajomości tu na wyspie, ale też w całej Hiszpanii. Na pewno stać go na to, aby finansować nasz klub. Po prawdzie, byłoby go stać na kupno niemal każdego klubu z Liga adelante i przynajmniej kilku z La Liga. Dlaczego tak bardzo zależy mu, aby taplać się w tym gównie? Trudno powiedzieć. Może będzie chciał się zaangażować w politykę?

 

- A jeśli się wyda?

- To też jest robota dla ciebie. Podobno masz tu jakichś znajomych dziennikarzy…

 

Mario… pomyślałem. Ale przecież on nie jest dziennikarzem. Trochę tu pisał, ale nie pracował dla nikogo na stałe. Albo nie był ze mną szczery.

To również należało wyjaśnić, ale nie teraz.

Teraz były inne priorytety.

Gośka?

 

- Być może mam kogoś, ale nie tutaj. Sprawa może nie być taka prosta. – ostrożności nigdy za wiele, dlatego nie chciałem od razu definitywnie stawiać sprawy.

- Na razie wcale nie wiadomo, czy będzie potrzeba mówienia o tym. Jak załatwimy sprawę po cichu, to unikniemy zbędnego rozgłosu.

- Nie podoba mi się to – nie zamierzałem nawet ukrywać swoich obaw.

- Życie nie jest proste. Mogę i chcę pomóc, ale musimy grać razem. Życie nie jest czarno białe. – taki ton i takie słowa zrobiły na mnie wrażenie, ale chyba odwrotne od zamierzeń Rodrigo. Wcale mnie nie uspokoił. Niejasne reguły finansowania na pewno sprawią, że prędzej czy później (ale raczej prędzej) zainteresują się nami odpowiednie służby i instytucje.

- Dobra, jakie warunki?

- Dostaniecie dwieście tysięcy euro co sezon. Przez trzy lata.

- Szału nie robi – mruknąłem.

- Spokojnie, musimy od czegoś zacząć.

 

Druga butelka sangrii opróżniona została w tempie ekspresowym. Drinkowa wariacja z kardamonem i imbirem chłodziła gardło, ale mocno rozgrzewała żołądek. Należało zmienić trunek.

I otoczenie.

 

- Wiesz co, za gorąco dzisiaj na takie tempo. Idę odpocząć. Mamy za sobą ciężkie dni.

- A właśnie miałem pytać. Jak idą sparingi?

- Szczerze mówiąc – fatalnie. Przegraliśmy trzy kolejne mecze.

- Ajć. No ale przecież z tego co wyczytałem, nie gracie z ogórasami.

- No niby tak. Sevilla 1-4, Mireku | Perotti x2, Pandev, Parejo), Bilbao (1-3, Kerlon | Iraola, Iturraspe, Alonso) i Getafe (1-3, Babić | Del Moral x2, Petrucci) to znane marki, ale jednak przegrywamy wyraźnie. Nie widzę postępu.

- Ty mi się teraz nie wykręcaj. Jedziemy razem na jednym wózku. Potrzebujemy się nawzajem. A tymczasem rób coś, żeby w kolejnych meczach było lepiej.

- Robię robię. Właśnie chyba dlatego przegrywamy.

- Nie rozumiem. Musisz mnie oświecić. – Rodrigo po raz pierwszy tego popołudnia sprawiał wrażenie zakłopotanego.

- Szukam nowej formacji dla zespołu. Próbujemy grać z dwoma napastnikami i dwoma środkowymi pomocnikami. To dla zawodników nowe i dlatego nie ma jeszcze zgrania. Ale mam nadzieję, że na ligę się już trochę ogarniemy.

- Oby. Dobra, amigo, też będę leciał, bo mnie żona prześwięci.

- Hasta la juego, widzimy się niebawem – rzekłem na odchodne, skupiając się już raczej na obmyślaniu planu na kolejne sparingi. Już ze znacznie mniej wymagającymi rywalami.

Odnośnik do komentarza

Z Mario spotkaliśmy się przy Avenida de Salgiris, ulicy prowadzącej do jednego ze starszych kościołów na wyspie. Gran Canaria nie ma tak bogatych tradycji jak Teneryfa, jeśli chodzi o obiekty sakralne, ale kościół Santa Maria del Noche – Matki Boskiej Nocnej, miał swój wyjątkowy urok. W jego wnętrzu panował nieustanny mrok, a intensywny zapach kadziła odstraszał wiernych.

 

A mimo to zawsze wypełniał się do ostatniego miejsca w trakcie nabożeństw.

 

Wszystko za sprawą pewnej wyjątkowej roli, którą pełnił. Była to bowiem siedziba Bratów Ignatów, organizacji parareligijnej, walczącej o większą autonomię dla Gran Canarii i ogólnie Wysp Kanaryjskich. A ponieważ nastroje separatystyczne w ostatnich latach na wyspach się wyraźnie nasiliły, to i ludzie chętnie chodzili słuchać płomiennych kazań tutejszych braciszków o konieczności walki o swoje prawa i budowania własnej wspólnoty. Nietrudno zgadnąć, jakie miały być następne kroki.

Dlaczego wybrał takie miejsce, trudno przewidzieć, ale mieliśmy sobie i tak sporo do wyjaśnienia.

 

- Aleś wybrał miejsce… - nie zamierzałem nawet ukrywać swojej nieufności i pełnej rezerwy postawy na spotykanie się w takim akurat miejscu.

- Byłeś tu kiedyś? – zagadnął Mario, przechodząc od razu do ofensywy.

- Nie. I raczej bym tu nie dotarł. Nie ma tu nic, co by mnie zachęcało to odwiedzania okolicy.

 

Zachodzące słońce oblało gorącą czerwienią zachodnią nawę kościoła, rzucając tym samym cień na odchodzącą prostopadle uliczkę Avenida de Mores. Z kościoła właśnie wychodzili wierni. A może to nie byli wierni? Może właśnie kończyło się kolejne zgromadzenie miejscowej rady starszych – nieformalnej grupy przywódczej tutejszej społeczności. Chociaż Wyspy Kanaryjskie należą do Hiszpanii, tutejsi mieszkańcy próbowali szukać swoich plemiennych korzeni i dlatego organizowali się w grupy.

 

- Byłeś w tym kościele?

- Byłem, ciemno jak w dupie i śmierdzi. – odpaliłem, nie zwracając uwagi na wracających tędy uczestników tamtego zgromadzenia. Ponieważ nie byłem w środku w jego trakcie, nie wiedziałem, co tam się dzieje, ale historia opowiedziana przez Mario wystarczyła, żeby zbudować sobie w czasce dziwne wyobrażenia co do odbywających się w kościele spotkań.

- Musisz się jeszcze wiele nauczyć o tutejszych obyczajach – roześmiał się głośno. Ale tak naprawdę to myślę, że chciał mi przekazać ważny komunikat. Czy może nawet ostrzeżenie.

- Dobra, przejdźmy do rzeczy. Masz coś dla mnie?

- Niewiele. Podobno Camacho szykuje się do przejęcia jakiegoś prowincjonalnego klubu w Andaluzji.

 

Chociaż odpowiedź Mario zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, musiałem udawać, że tak nie jest. Spróbowałem zareagować z ukrywanym spokojem.

 

- O, ekspansja w kierunku kontynentu? Za ciasno mu już na wyspach?

- Trudno powiedzieć. Na razie wiem zdecydowanie za mało. Ale jedna z jego spółek, Las Vigitas, połączyła się z inną spółką. Obie zajmują się przetwórstwem owocowym, ale wydaje mi się, że to tylko przykrywka i początek czegoś większego.

- No dobra, dzięki – odpowiedziałem bez przekonania. Kiedy Mario wspomniał o przejęciu na południu Hiszpanii spodziewałem się Bóg wie czego. Szczegóły nieco mnie rozczarowały, ale sytuacja pozostaje ciekawa i warta monitorowania.

- A co tam w klubie?

- Nienajlepiej. Zespół mi się rozsypuje. Próbuję zbudować nową taktykę, ale na razie efekty mierne…

- Jak sparingi?

- Dostaliśmy baty od Valencii (0-3 | Funes Mori x2, Cerci) , ale potem udało się ograć rezerwy Tenerife (5-0, Babić, Amaya, Deulofeu, Kerlon, Aritz) – wiem, że to marne pocieszenie, ale to był pierwszy mecz w tym okresie przygotowawczym, w którym udało nam się pokazać ofensywny futbol.

- Będzie dobrze, a jak transfery?

 

Wiadomość, którą miałem sprzedać Mario musiała zrobić na nim wrażenie. Dlatego wziąłem głęboki wdech. Przedłużająca się pauza tylko wzmocniła u odbiorcy napięcie.

 

- Dużo się dzieje. Nie uwierzysz, ale sprzedajemy Victora.

Odnośnik do komentarza

Keith Flint, wiem - to jeszcze nie koniec sparingów ;)

eloooos, zmiana ustawienia została podyktowana chęcią wyciągnięcia więcej od tych kopaczy; takim ustawieniem grałem w Lorient i tam Perez grający jako DMC (DLP) grał świetnie i liczę, że tu będzie podobnie. Poza tym chciałem przesunąć trochę układ sił w kierunku gry bardziej ofensywnej. Wyjdzie wszystko w ligowym praniu.

 

 

 

 

- Żartujesz?! Przecież on miał być waszym kluczowym obrońcą! – reakcja Mario była dokładnie taka, jakiej się spodziewałem. Czy może raczej – jaką zaplanowałem. Trzeba było koniecznie mu udowodnić, że jest dla mnie ważny. Musiał dostać dobry materiał, jeśli miał mi potem pomóc.

- No może nie kluczowym. Miał pozycję stopera numer trzy, za Zamorą i Gharzoulem. Ale że Malaga wyłożyła 600 tysięcy euro, to się specjalnie długo nie zastanawiałem. Zwłaszcza, że paru młodych gniewnych, którzy mogą go zastąpić, już ściągnąłem.

- Ale kibice ci nie wybaczą sprzedaży wychowanka.

 

Uwaga, którą mi zwrócił, przypomniała mi o kanaryjskich dziwactwach, podobnych do tych spotykanych na północy kraju. Ale udałem, że nie uważam tego za problem.

 

- E tam, wcale nie grał jakoś super.

- To nie chodzi o to, jak grał, ale skąd był. Pochodzenie piłkarzy jest dla fanów ważne. Może nie jest u nas jeszcze tak jak w Kraju Basków, ale uważaj, bo sprzedając wychowanków, daleko nie zajedziesz.

- Czyli mam rozumieć, że wypożyczenie Beniteza na rok do Alcorcon to też błąd? – informacja to informacja. Może akurat sprzedana w niesprzyjających okolicznościach, ale wolałem już pociągnąć ten temat do końca. Być może wyczerpać potencjalnie złe wiadomości, aby potem się podbudować.

- Aj, no fatalnie. Przyhamuj trochę, bo naprawdę możesz mieć lipę. Możesz mieć gwarancję, że to się kibicom, nie spodoba.

- Ojtam. Mam nadzieję, że sprowadzeni gracze szybko sprawią, że zapomnimy o Victorze czy Benitezie. Zwłaszcza, że ten drugi grał fatalnie.

- A kogo tam kupiłeś? – zapytał z wyraźnym zaciekawieniem. Ton głosu raczej nie pozwalał mi na krążenie i unikanie odpowiedzi. Z resztą chyba nawet nie zamierzałem tego robić.

- Z takich głośniejszych nazwisk to przyjdzie do nas Enrique Lasarte (HIS, 21, AM L), wychowanek Gimnastic, ostatnie lata w Mallorce, gdzie grał sporo, ale głównie wchodził z ławki. Ma być alternatywą dla starzejącego się Babicia. Przyszedł za darmo, bo skończył mu się na Balearach kontrakt.

- A poza tym?

- Jest też nowy stoper lub boczny obrońca, Ruyman (HIS, 29, D LC).

- A tego to kojarzę. Chłopak chyba stąd, co?

- No zgadza się. Wychowanek San Isidro, który niemal całą swoją dotychczasową karierę spędził w Las Palmas. Z resztą u nas był na wypożyczeniu w 2010 roku.

- Przynajmniej sprowadziłeś jakiegoś Kanaryjczyka – tym możesz zapunktować.

- Z tych do pierwszego składu to ściągnąłem jeszcze rezerwowego bramkarza, Luisa Ernesto Michela (MEX, 37, 9A / 0G, GK). Kojarzysz go?

- Niespecjalnie…

- Ja w sumie też nie, ale okazuje się, że ma spore doświadczenie. Ponad trzysta meczów w lidze meksykańskiej. W zeszłym roku trafił nawet do Lille, ale tam nie pograł sobie.

- Wygryzie Cuellara?

- Nie, jest kupiony z myślą bycia numerem dwa. A jak wróci Jonsson to zobaczymy, jak się to ułoży.

Odnośnik do komentarza

- No fajnie fajnie. Widać, że coś się w klubie dzieje – wyglądało na to, że udaje się podtrzymać entuzjazm Mario.

- Będę też miał w klubie swojego ziomka. Nie wiem, czy kojarzysz takiego gościa, jak Simon Jeleń (POL, 24, 18u21-A / 8G, S C)?

- Irka Jelenia to kojarzyłem, ale tego niespecjalnie – stwierdził z nieukrywanym rozczarowaniem przyjaciel.

- To jego młodszy brat. Wychowywany w całości w lidze francuskiej. Najpierw dwa lata w Bordeaux, a potem sześć w Guingamp. Specjalnie sobie tam o najwyższe cele nie pograł, ale ściągnąłem go, bo i tak zebrał dobre noty od skautów. Też za friko.

- A jak stoicie z kasą? – Mario niebezpiecznie zmienił temat rozmowy, ale akurat finanse klubu przestały być tematem tabu w klubie, odkąd po kilku transferach udało się wyjść na prostą.

- Niby nie jest źle, bo na transfery dostałem bańkę euro, ale to nic nie zmienia, bo nikt ciekawy nawet nie myśli do nas przejść. A nawet jeśli by chciał, to nie możemy mu zapłacić takiej tygodniówki, jaką by chciał.

- Ale milion euro! To co? Wychodzicie na prostą?

- Wiesz, nie do końca, bo klub cały czas nie ma płynności finansowej i na koniec sezonu pewnie z tej nadwyżki, którą teraz mamy, to niewiele zostanie, bo będziemy płacić na pensje, a wpływy z biletów nie pokryją nawet połowy wydatków. Ale ważne, że przynajmniej przez moment jesteśmy nad kreską.

- Pewnie w tym pomogły transfery…

- Nie da się ukryć. Zarobiliśmy w tym okienku 1,2 miliona euro. Niemało, jak na nasze standardy. Oczywiście to się nijak ma do zarobionych czterech milionów przed rokiem, ale ważne, że potrafimy się sprzedawać. Poza tym pożegnaliśmy też kilku darmozjadów, którzy nic nie grali, a brali kasę – Quesadę i Tortosę. Młodego Antoniego Becerrę (HIS, 19, D L), którego sprowadziliśmy w tym roku z Hospitalet od razu wypożyczyłem do filialnego Pajara Playas, żeby się tam ogrywał.

- A jak tam szkółka? Wyprodukowała jakichś zdolnych juniorów?

- No właśnie niespecjalnie. Ale ściągnąłem paru młodzików, głownie z Niemiec. Z Frankfurtu przyszli do nas Rita Yilmazer (TUR, 20, 5u21-A / 0G, DM C) i Rolf Wilhelm (NIE, 19). Obaj to melodie przyszłości, ale może za rok wskoczą już do składu. Wilhelm na razie będzie grał w młodzieżówce, ale Rita dostał numerek z pierwszej drużyny. Poza tym jest Robert Flottmann (NIE, 19, D / DM / M RC) z Rostocku – bardzo uniwersalny piłkarz i już ma nawet niezłe umiejętności. Też dostał numer z pierwszej drużyny. Też sprowadzony za darmo. Wiążę z nim spore nadzieje.Niemiecki zaciąg kończy Harald Foda (NIE, 23, S C), wychowanek Dortmundu, niezły napastnik, na którego polowałem od trzech lat. Ale na razie zabrakło dla niego miejsca w pierwszej drużynie. Jak któryś z napastników będzie zawodził, wskoczy do składu w zimowym okienku albo spróbuję go wypożyczyć.

- Hiszpanów nie ściągasz?

- Przyszło dwóch. Pierwszy to Jose Luis (HIS, 21, 1u21-A / 0G, S C), wyciągnięty za friko z Teneryfy. Wygląda na niezłego napastnika. W poprzednim sezonie strzelił dziewięć bramek a grał bardzo często. Może jakoś bilans nie powala, ale i tak wiążemy z nim spore nadzieje. No i to chłopak stąd. Kanaryjczyk. Drugi to Kastylijczyk, wychowanek Realu, Sergio (HIS, 21, 1u21-A / 0G, WB / AM R). Podobno ma papiery na grę w reprezentacji Hiszpanii, ale na razie musi się jeszcze sporo nauczyć. U nas pewnie swoje szanse na prawym skrzydle dostanie.

- No to sporo się pozmieniało.

- No pewnie, że tak. Mam nadzieję, że na lepsze. Aha, zapomniałem jeszcze o jednym – Damia odszedł. Do Gimnastic. Na prawie Bosmana.

Odnośnik do komentarza

- No to co, panie trenerze, kończymy przygotowania i ruszamy do sezonu?

 

Spotkanie w Cafe Marin miało służyć podsumowaniu letniego okienka transferowego oraz przygotowań do rozpoczynającego się sezonu. Tak naprawdę nie wiedziałem jednak, jak rozmawiać z Rodrigo. Z jednej strony chciałbym być z nim szczery, bo lubię proste warunki i jasne reguły, ale z drugiej nie wiem jeszcze, jak bardzo mogę mu zaufać. Dlatego trzeba się mieć na baczności.

 

- Tak to wygląda Rodrigo, ale na razie nie mamy się specjalnie czym chwalić. Zapowiada się ciężki sezon.

- Aż tak źle?

- No tak złego okresu przygotowawczego to dawno nie mieliśmy. Tylko jedno zwycięstwo i to z rezerwami Tenerife. Potem niby łatwe sparingi z rezerwami Las Palmas i Barakaldo. Oba zakończone remisami.

- No nie wygląda to najlepiej. Jakieś pomysły na poprawę?

- W obu tych meczach prowadziliśmy, ale rywal wyrównywał, bo zaczynałem kombinować z taktyką. W trakcie sezonu na pewno nie będę tak mieszał i jak już wyjdziemy jakimś ustawieniem, to będziemy się go raczej trzymać. Z Barakaldo musiałem mocno kombinować z taktyką w drugiej połowie, żeby dać pograć rezerwowym, wykorzystać ich wszystkich. A ponieważ niektórzy byli kontuzjowani, to zmiany mocno wpłynęły na formację, która okazała się potem nieskuteczna. I z 3:1 zrobiło się 3:3. Ale tak jak mówię – w trakcie sezonu nie będziemy aż tak mieszać. No i mam nadzieję, że skład będzie raczej zdrowy, bo rezerwowi to raczej nie jest ta półka, żeby można było swobodnie żonglować zestawieniem pierwszej jedenastki. - starałem się możliwie rzeczowo zaprezentować sytuację, choć zdawałem sobie sprawę, że nie o wszystkim chcę mówić, to po pierwsze. A po drugie, nie było sposobności, aby omówić cały okres przygotowawczy w ciągu kilku minut.

- A jak wygląda kalendarz?

- Na inaugurację sezonu gramy… derby! Z Tenerife!

- O rany! No to będzie mocne rozpoczęcie! U siebie czy u nich? - głos Rodrigo wyraźnie zadrżał. To człowiek, który doskonale zna specyfikę meczów derbowych. Chociaż nie jest wielkim fachowcem od futbolu, spędził na Gran Canarii wiele lat i doskonale pamięta poprzednie wielkie piłkarskie święta podczas meczów derbowych .

- Jedziemy do nich. Ale powalczymy o punkty. Potem mamy na rozkładzie wyjazd do Vigo na mecz z Celtą w 2 rundzie Pucharu Króla. A w lidze potem gramy z Cartageną u siebie i rezerwami Realu w Madrycie. Początek nie wyglada na bardzo ciężki, więc możemy powalczyć o punkty i dobrze wejść w sezon. Zbudowanie odpowiedniego morale na początku rozgrywek to podstawa.

 

Dalszą rozmowę przerwała potężna burza. Zjawiska te na Wyspach Kanaryjskich są rzadkością, zwłaszcza w okresie pory suchej (letniej), ale gdy już nadchodzą, wówczas atakują ze zdwojoną siłą. Czy tak też będzie w naszym przypadku? Czy zaatakujemy ze zdwojoną siłą i zdwojonym efektem? Ale z drugiej strony czy nasze ataki i zdobycze punktowe nie będą, jak te burze tutaj, niezwykle rzadkie? Odpowiedzi na te pytania powinniśmy poznać niebawem.

Odnośnik do komentarza

Na inaugurację sezonu 28 sierpnia 2016 roku cała Teneryfa była odświętnie wystrojona. Najbardziej okazale prezentował się stadion Heliodoro Rodriguez Lopez, gdzie miało się odbyć jedno z najważniejszych wydarzeń sportowych na Kanarach w ciągu roku. Tak właśnie traktowane były derby z Vecindario oraz Las Palmas.

 

Do miasta zjechały tłumy kibiców z całego regionu. Chociaż na stadion mogło wejść niespełna piętnaście tysięcy widzów, fanów futbolu liczono w dziesiątkach tysięcy. Dla tych wszystkich zgromadzonych tu ludzi piłka nożna to coś więcej niż tylko sport. To religia i światopogląd. Chociaż poznałem już klimat kanaryjskich derbów, te były wyjątkowe, bowiem rozpoczynały sezon. Sezon, w którym zarówno ambicje Teneryfy, jak i Vecindario, były wygórowane.

 

Dbając o zdrowie i życie Jose Luisa, zdecydowałem się nie zabierać go na Teneryfę z meczową kadrą. Jeśli ktoś uważa, że najostrzejsza rywalizacja w Hiszpanii panuje między Realem Madryt, a Barceloną, niech przyjedzie i zobaczy mecz derbowy na Teneryfie, czy na Gran Canarii. Jose Luis, jako były gracz Teneryfy, który odszedł do lokalnego rywala i to za darmo, mógł być potraktowany jako judasz – zdrajca, co nie musiało się dla niego dobrze skończyć. Chyba nawet mnie zrozumiał, bo nie protestował zbytnio.

 

Ten mecz był debiutem nowej formacji w meczu ligowym. Na szczęście miałem do dyspozycji wszystkich najlepszych piłkarzy, dlatego wyjściowa jedenastka prezentowała się następująco:

 

Cuellar – Demirhan, Gharzoul, Zamora, Eriksen – Keita, Perez – Deulofeu, Babić – Amaya, Mireku

 

Przy ogłuszającym ryku pełnego stadionu rozpoczęliśmy spotkanie spokojnie, pozwalając rywalom na granie piłką. W 6 minucie szansę na objęcie prowadzenia miał Melli, ale piłka po jego strzale poleciała obok bramki. W 24 minucie znakomita interwencja Cuellara uratowała nas przed utratą gola po strzale z rzutu wolnego w wykonaniu Nacho Gonzaleza. Po chwili padł gol otwierający wynik, ale strzelili go moi podopieczni! Kiedy Babić wykonuje rzut wolny, a Zamora kończy akcję strzałem głową, to musi być gol. Po chwili było już 0:2! Tym razem znakomitą szarżę Deulofeu na skrzydle wykorzystał Amaya, który otrzymał od Katalończyka doskonałe podanie. Zupełnie zorientowani gospodarze nie wiedzieli co się dzieje, a skonsternowana publiczność umilkła na długo. Tymczasem gracze Vecindario robili na boisku co chcieli. Moment dekoncentracji przyszedł w 5 minucie doliczonego czasu (!), kiedy sędzia podyktował rzut karny za faul Gharzoula na Kiko. Gola z jedenastu metrów strzelił Nacho Gonzalez. W drugiej połowie jednak nie pozwoliliśmy rywalom na rozpędzenie się. W 50 minucie po akcji Ricardo uderzał Copin, wysoko nad bramką, a dwadzieścia minut potem niecelnie z daleka próbował strzelać debiutujący w tym meczu Australijczyk Lee (dla którego był to w ogóle debiut w Europie). W międzyczasie gospodarze nie potrafili sobie stworzyć żadnej bramkowej okazji. A my nie musieliśmy. Kiedy w 77 minucie doskonałe prostopadłe podanie od Pereza dotarło do Mireku, a Holender płaskim strzałem pokonał bezradnego bramkarza, było już niemal jasne, że krzywda nam się w tym meczu nie stanie. Zdegustowani kibice gospodarzy zaczęli opuszczać stadion przed czasem i dlatego nie zobaczyli znakomitej indywidualnej akcji Oseiego, która jednak i tak nie zakończyła się golem. Ale to była jedyna akcja warta obejrzenia, którą przegapili kibice Tenerife.

 

Liga adelante, 1/38, 28.08.2016

Heliodoro Rodriguez Lopez, 14053 widzów

Tenerife – Vecindario, 1:3 (ZAMORA ’26, AMAYA ’28, Gonzalez (k) ‘45+5, MIREKU ’77)

MoM: Inigo Perez

 

Radość po zwycięstwie nad odwiecznym rywalem trwała bardzo długo. Najpierw na stadionie, w obecności zrezygnowanych resztek kibiców gospodarzy i rozanielonej grupki naszych fanów, a po powrocie na Gran Canarię również u nas w centrum miasteczka. Niektórzy bardzo szybko uwierzyli, że stać nas chyba nawet na wygranie ligi, a to dopiero pierwszy mecz w sezonie. Postanowiliśmy jednak nie psuć kibicom tego wieczoru i nie zniechęcać do wiary w sukces Vecindario.

 

W gąszczu gratulacji i pozdrowień, jakie otrzymałem, jedne były szczególne. Chociaż treść smsa, którego otrzymałem brzmiała po prostu „Gratulacje!”, przeszły mnie ciarki po plecach.

Tak. To był sms od Niej.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...