Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Było upalnie. Dupeczki odsłaniały dupeczki, ale zasłaniały resztę miniówkami. Waliły dekolty po kostki, kręciły tym co im matki dały, a potem to płacz i rozpacz, bo facet myśli tylko o jednym. No ale jak tu nie myśleć o jednym jak mi kręcą odwłokami przed nosem, a każdy ruch to takie zaklęcie w stylu abrakadabra weź mnie i przerżnij tak, że zapomnę jak się zwę.

Na placu ratuszowym wrzało od festynów, koncertów i w ogóle turystów nawaliło do nas jak nigdy. Wszyscy z Jeleniej mieli wypadówkę na Karpacz, Szklarskę Porębę, Świeradów Zdrój no i oczywiście do Czech. Fani z całej Polski zjeżdżali się na wczasy, ale też i popodglądać nas na treningach. A robiłem jeden dziennie otwarty, tak o, żeby każdy mógł się najarać tym co robimy. Ja nigdy takiej możliwości nie miałem, a jak miałem to jakiś jebnięty trener akurat wtedy mówił, że trenować będą ale nie pod okiem kibica.

Spotkałem się z tą dziewczyną od pan Edzia – Sandrą. To było w środę, jak wracałem banku akurat odwieźć Ola do rodziców Oli. Oni jechali właśnie do mamy taty Oli, więc zabrali wnuka ze sobą. No i tak, siadam sobie w Metaforze, na rynku, zamawiam czekoladę z papryczką chili, a w powietrzu leci jakaś tam muzyka poważna. Sandra weszła do środka odziana tak, że Jezusicku. Miała na sobie czarną, zwiewną sukienkę co to dekolt wywala prosto na jaja obserwujących. Do tego na nogach miała coś jak sandałki, no ale nie do końca, rozpuszczone włosy, obwieszona była jakimiś tam łańcuszkami, pierścionkami i generalnie wyglądała tak, jak powinna wyglądać dupeczka co to w letni wieczór na randkę idzie. Przywitaliśmy się uściskiem dłoni, odsunąłem jej krzesło, a jak babka podała menu to zamówiliśmy sobie po drinku. No i pytam co słychać, dlaczego akurat ja, skąd mnie zna, gdzie mnie widziała, kto to pan Edzio, co robi, czy ma jakieś hobby, czy ma jakąś pasję, co robi jej rodzina, jakie ma plany na życie i w ogóle tak zawaliłem ją pytaniami, że w pewnym momencie poczułem się jak ten co to Milionerów prowadzi. Taka gadka trwała bite dwie godziny, a mi się pytania nie kończyły, tylko wręcz przeciwnie. A kiedy Sandra zerkała kto nowy wchodzi do środka, to ja ucztowałem w najlepsze pomiędzy jej pagórkami z krzyżykiem srebrnym pośrodku.

Sandra pochodziła z dobrego domu. Jej ojciec jest prawnikiem, a mama prowadzi trzy sklepy z biżuterią na terenie naszego zadupia. Mieszkają w Karpaczu, w dzielnicy domków jednorodzinnych, a na uczelnię jeździ tym takim niby garbusem, ale nowym. Jest na czwartym roku na Akademii Ekonomicznej i studiuje coś tam, ale nie skumałem o co chodzi, bo ja od ekonomii to miałem księgową i kalkulator. No i tak, ona to mnie zna, bo od małego na mecze ciska. Najpierw z byłym chłopakiem, a potem to z bratem tego byłego, co to potem też byłym był. Od pół roku jest sama, bo brat jej byłego rzucił ją dla starszej o siedemnaście lat babki, co to ma firmę budowlaną we Wrocku. Mówię jej, że teraz to jest utrzymankiem pewnie, ale ona wzrusza ramionami i mówi, że ma to tak głęboko w dupie, że aż jej gardłem wychodzi. Kelnerka przynosi po kawałku sernika z galaretką i po kolejnym drinku. Gadamy dalej, w sumie o czymś, ale też i o niczym. Tematy się nie kończą, a ja jak zwykle jestem zajarany jak nastolatek pierwszym włosem na jajach. I kiedy tak zegar wali po osiemnastej i kukułka wyłazi na zewnątrz, Sandra mówi, że musi wziąć taksówkę, no bo teraz to ma w głowie lekki helikopter. Odprowadzam ją na parking drajwiarzy, wsadzam do Merola, co to pamięta jeszcze czasy mojej młodości i mówię, że ma to doliczyć na mój rachunek. A potem dziewczyna daje mi buziaczka w policzek i mówi, że dziękuje za spotkanie i ma nadzieję, że niebawem to powtórzymy. Jak odjeżdżali, patrzę na rozporek, kiwam łbem i mówię sam do siebie, że powtórka to niebawem nastąpi.

Wracając do Acury po dwóch drinkach spotykam Justynę. Idzie z Romaniukiem przez 1 maja i jest taka jakaś blada jak ja pierdolę. Pytam ich czy coś się stało, a oni, że niby nie, ale tak naprawdę to chyba będą rodzicami. Wywalam gały jak bym zobaczył coś niesamowitego i bez słowa odchodzę, taki nieco zmieszany.

Odnośnik do komentarza

Postanowienia wakacyjne rozpocząłem od sprzedania auta. Acura poszła na pniu, a kupił ją jakiś starszy gostek w berecie rodem z filmów o czterdziestolatku. Przyjechał z synem, postawnym gościem z włosami postawionymi na czarnego Tafta. Pojechaliśmy do Maciejowej sprawdzić stan, grubość lakieru i takie tam inne rzeczy, no a potem to przelew przy mnie zrobił i pożegnali Jelenią smrodem palonej gumy. Nie tęskniłem za nią. Bardziej kojarzyła mi się ze śmiercią Oli niż cokolwiek innego. Zarobione siano wrzuciłem na lokatę do banku, a potem zacząłem poszukiwania czegoś, co mogło mi przedłużyć fiuta co najmniej i kilkaset mil.

Olo był już na tyle duży, że dałem go do przedszkola na Zabobrze. Wybrałem to językowe, no bo dzieciaki szybciej łapią nowe języki niż nie dzieciaki, a że pokładałem w synu wielkie nadzieje, to prócz angielskiego jechał hiszpański. W międzyczasie dostałem w klubie kolejną podwyżkę i kontrakt na następne cztery lata. Teraz kosiłem po 15 koła tygodniowo. Po rozmowie z moim księgowym doszedłem do wniosku, że nie ma sensu wydawać całego siana na zakup czegokolwiek, no więc nowe auto wziąłem w leasing. A w ogóle to było tak, że w sobotę zabrałem prezesa ze sobą i skoczyliśmy do stolicy. Normalnie by nam to zajęło z sześć godzin, ale że korki, drogi w remoncie i w ogóle jakieś kilka wypadków śmiertelnych, to wyjechaliśmy o 5 rano, dotarliśmy tam o 16tej. Prezes znał w Warszawie kilku kolów, co to handlowali takimi furami mniej popularnymi. No i tak, na wielkim placu za białą siatką stało z pięćdziesiąt fur, ale takich, co to na amerykańskich filmach się ogląda. I to wyłącznie. Były tu limuzyny rodem z seriali o tych babkach co to są gotowe na wszystko, były sportowe taczki kupowane przez bogatych debili debilnym dzieciom. Były też terenówki na felach wielkości bungalowa, a to wszystko kosztowało krocie.

Czarek, bo tak się zwał ten gość, był szczupłym facetem o rysach twarzy Jacka Krzynówka i aparycji c najmniej Cejrowskiego. Oprowadzał nas po komisie z piersią wywaloną w przód. No i tak, najpierw sutek, potem reszta. A my za nim, majestatycznie, kręcąc łbami jak byśmy kumali co to i tamto oznacza. I kiedy tak kręciłem między Ferrari a BMW z serii 6 mój wzrok przykuł jajowaty, czarny samochód o lekko sportowej sylwetce. Zatrzymałem się na moment i zajrzałem do środka. A tam wnętrze z Titanica co najmniej. Czarek mówi, że tego to sprowadzili od Amerykańców w zeszły piątek i że zainteresowanie jest zajebiście wielkie, bo i cena wcale nie straszy. Kazałem mu go otworzyć i posadziłem dupsko na bananowej skórze. Prezes kręcił łbem z niedowierzania, no a potem to gada, że jak ja to kupię to on musi swoją Hondę sprzedać, bo wstyd takim rumplem przy mnie jechać. Spojrzałem na skórzaną kierownicę, na deskę rozdzielczą nafaszerowaną różnej maści guzikami. Z tyłu były dwa fotele, na których nie powstydziłby się usiąść sam Kazimierz Wielki. Pytam ile to pali, a Czarek, że jak kupuję takie auto to nie mogę myśleć o ekonomii i środowisku. Mówi też, że ci co go stworzyli to ze środowiskiem i naturą mieli styczność wyłącznie wtedy, gdy swoim Audi rozjeżdżali owcę na drodze. Parsknąłem śmiechem, ale zaraz moje parsknięcie wessało coś, co wsysa parę wodną. Wybałuszyłem gały, Czarek w śmiech i mówi, że to taki system, jak piję kawę, żeby szyby nie parowały. Wyjeżdżamy na ulicę Warszawy w trójkę. Czuję, że mam pod butem jakieś sześćset zboczonych zwierzaków, z rogami, kopytami, ziejących ogniem. Już na pierwszej prostej łapie nas grubasek z lizaczkiem i sadzi mi pięć paczek i dyszkę punkciorów. Ale chuja na to kładę. Po powrocie do komisu podpisuję stosowne papiery, wychodzę na dwór, chwytam za telefon i dzwonię do Przemka. Pierwszy telefon trafia w próżnię. Drugi też. Dopiero po trzecim kumpel odbiera, ale jego głos jest tak jak by z deczka załamany. Mówię mu co właśnie zrobiłem, a ten syczy, stęka, jęczy. Wkurwiony pytam co robi, a on, że jechał właśnie do Piechowic i zabrał autostopowiczkę. A potem daje jej telefon i mówi, żeby mi powiedziała cześć. A ta z kutasem w pysku mówi „ heht ” i jedzie dalej z koksem.

Trasa Warszawa – Jelenia Góra to odcinek, który pokonałem w 4 h. Silnik ryczał, a ja lałem doń paliwo za każdym razem, gdy wskazówka pokonała rezerwę. Prezes dzwonił co jakieś pół godziny i pytał gdzie jestem, ale ja z podniecenia nie wiedziałem nawet jakie miejscowości mijam. Tylko nawigacja z polskim lektorem co chwila podawała położenie. Mijając napis „ Carefour ” ludzie szczali patrząc na mój nabytek. A jak zaparkowałem pod chatą łepki robiły słitaśne fotencje na fejsa.

Przemek zjawił się późnym wieczorem, jak pucowałem właśnie dach. Wysiadł, rozdziawił gębę jak by miał puścić pawia i wybałuszył gały. A potem podlazł i zapytał dlaczego akurat chciałem Bentleya Continentala?

Odnośnik do komentarza

Po małych zakupach nadszedł czas sparingowych meczów. No bo to drużyna musi się zgrać, oklepać, potrenować i tak dalej. Tradycyjnie rzecz jasna miałem głęboko w jelitach czy wygramy czy przegramy. Liczyło się tylko to, żeby dopracowywać schematy.

 

Huragan Wołomin 2:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Cygal 2x, Romaniuk )

 

Karkonosze Jelenia Góra 2:2 Slovan Liberec

( Alancewicz, Leszczak )

 

Radomiak Radom 1:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Al. Zraidy, Pilypas, Zmuda )

 

Karkonosze Jelenia Góra 1:6 Ferencvaros

( Makassy )

 

Karkonosze Jelenia Góra 1:2 Jagiellonia Białystok

( Górski )

 

Motobi Bystrzyca Kąty Wrocławskie 1:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Janowianka Janów Lubelski 2:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Sunzu, Leandro )

 

Pierwszym meczem na który czekaliśmy był mecz w II fazie kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów.

Odnośnik do komentarza

loczku wyjaśnij mi pewną rzecz: pisałeś najpierw że opyliłeś Makassy, a tu chochlik bo chłopak gola strzela z ferencvarosem. WTF?

dobra, dobra, mecz odbył się 4 lipca a wtedy trwało jeszcze okienko transferowe (które trwa do 31.08), więc wychodzi na to ze musiał go później sprzedać. Po prostu Loczek zebrał do kupy wszystkie transfery z obecnego okienka i zamieścił w jednym poście, a potem napomknął o sparingach. Ot cała zagadka...

Odnośnik do komentarza

Dokładnie

------

 

Jelenia Góra kwitła jak jakiś pieprzony rododendron. Po naszym awansie do ekstraklasy na samej ulicy 1 maja nawalili galerii, jak byśmy byli co najmniej jakimś Wrocławiem, czy innym zamożnym miastem. No ale u nas to tak typowo po polskiemu – pompuje się mnóstwo siana w byle gówno, byle coś pod stołem zapieprzyć, a potem galerie wieją pustkami jak miasteczka na dzikim zachodzie z dawnych lat po wizycie braci Dalton. Prezydent Jelonki wysłał mi list z podziękowaniami za dokonania i gadał w nim, że mogę być dumny, bo teraz stolica Karkonoszy ściąga do siebie pełno turystów. No i siadam i czytam ten list i myślę sobie, że co on pierdoli? Jak Jelenia ściąga? KS Karkonosze, a nie ta dziura zabita dechami, gdzie młodzież spierdala gdziekolwiek po zakończeniu szkoły średniej. Pisał też, że jest projekt, by ulicę Złotniczą, na której znajduje się stadion zmienić na ulicę Pawła Miśkiewicza. Nawet proboszcz z kościoła Pankracego gadał, że namaści ulicę, poświęci czy ki ch** co tam zrobi. Miałem to w dupie.

Mknąc do Tesco swoim Bentleyem mijałem ludzi wlepiających gały w moją furę. O tak, teraz czułem, że mój poziom zajebistości wzrósł o co najmniej siedemset, a rozmiar w spodniach o kilkaset kilometrów. No i jadę, a tu mi macha jakaś dupeczka wciśnięta w kozaczki w kolorze topniejącego śniegu. Staję, uchylam szybkę, a ona, że w paszczu dwie dyszki, w pipu pięć, a jak chcę ją na całą noc to dwie stówki. Wyciągam więc z portfela stówkę, daję jej i mówię, żeby kupiła swoim dzieciom jakieś pomarańcze. Ta parska śmiechem, a ja patrzę na jej długie nogi i mówię, że jak szyny są długie to i stacja musi być zajebista. A z tej to korzysta za dużo wiary.

 

No a potem to tak : Przemek przejął Ola i zawiózł do przedszkola. A potem to mówi, że poznał taką Kasię co to jest całkiem niesamowita nawet, poezję pisze, umie gotować i ma cyce w rozmiarze większym niż taki co to zawsze miał do czynienia. No i ona z nim będzie te dwa dni mieszkać, więc Olo z nimi może siedzieć, a ja mam jechać do Tyraspolu.

I tak, jak wysiedliśmy ze samolotu to waliło jakąś padliną. W ogóle lotnisko wyglądało jak mała wietnamska wioska za czasów wojny z Amerykańcami. Stare plakaty z Coca Colą, dawne znaczki Adidasa i tak dalej. Podjechał po nas taki autobus, co to pamiętał jeszcze czasy Zygmunta III Wazy chyba, a za kółkiem siedział facet co to był kościotrupem tylko ze skórą. Graliśmy dzisiaj mecza z Sheriff Tyraspol, a ja czułem się jak byśmy tu byli odbijać jakiegoś jeńca wojennego. No i zaczęło się tak, że kibice z Mołdawii darli jadaczki i arbiter główny tej potyczki, pan Marriner zastanawiał się czy mecz rozpocząć. A jak już rozpoczął to okazało się, że przygotowania do sezonu były bardzo udane. No bo rozjechaliśmy Sheriff i to dosłownie. Hat-tricka zasadził Zuniga, jedno oczko dołożył Shikanda. Tamci zdołali nam dwie bramy wsadzić, więc przed rewanżem byliśmy w zajebiście zajebistej pozycji.

Sheriff 2:4 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga 3x, Shikanda )

 

W rewanżu, w Jeleniej było niemniej łatwo. Chociaż w roli kata nieoczekiwanie wystąpił środkowy, defensywny pomocnik Sunzu – starszy brat Felixa, który po tej rundzie się z nami żegna. I chociaż mecz nie cieszył się, o dziwo, jakimś mega zainteresowaniem, no to tak czy owak telewizja go zaserwowała w krajowej dwójce. I byliśmy na topie jak kiedyś Wisła Kasperczaka.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Sheriff

( Sunzu 3x )

Odnośnik do komentarza

W kolejnej rundzie sierotka Marysia wylosowała nam kelnerów, co to się zwali FK Vojvodina Nowy Sad. Wynik losowania przyjęliśmy z takim aplauzem, że zaraz potem pan Edzio przywiózł nam taksóweczką kartonik Dżaka do mojego mieszkania, a wraz z kartonikiem dotarli: Leszczak, Ngassa, Sunzu, Mas i Kądzior. Ten ostatni gadał, żeby broń Boże jego stara się nie dowiedziała, bo go wyrzuci z domu i będzie musiał spać u swojej laski. No a rodzice jego laski to są tacy, że będzie musiał spać w gościnnym, a w gościnnym śpi najczęściej jego laski dziadek, co to charczy, kaszle i wypluwa flegmę na podłogę. Kądzior gada, że jak ostatnim razem pojechał na ciupcianie i go starzy nakryli, to spał właśnie z dziadkiem, który nie dość że go opluwał średnio co kwadrans, to w dodatku na sam koniec się zesrał i zlał, a Damian nie zabrał żadnych ciuchów na przebranie i pół Jeleniej dryłował z zapachem kloszarda.

Dżak smakował wyśmienicie. Mas, jako że był nowy, musiał polewać. Gadaliśmy w większości po angielsku, ale Pineda i Guiterrez ponoć zapisali się na lekcje języka polskiego do takiej szkoły językowej, gdzie wykłada taka dupeczka co to od liceum mi się podoba. I zamierzałem to rzecz jasna wreszcie wykorzystać. W telewizji właśnie puszczali migawki z ekstraklasy, a w nich sporo uwagi poświęcali właśnie Karkonoszom. No bo to wiadomo, sensacja, mistrz Polski, europejskie puchary i pełno obcokrajowców po których chcą sięgać inni, znacznie zamożniejsi. Mas gada, że jak dostał od nas ofertę to się przez moment nawet nie zastanawiał. Logiczym jest, że Polska to taka odskocznia do wielkiego świata i że Roberto też tak myśli, ale wstydzi się powiedzieć. Patrzę, że wypiliśmy już dobre dwie butle, to i język się wszystkim powoli rozwiązuje. Ngassa łamaną polszczyzną mówi, że niedawno poznał przepiękną, długonogą blondyneczkę, która sprzedaje w Tesco te takie papierosy, co to są elektryczne niby. Patrzę, a on wyciąga takiego i wkręca doń baterię. A potem zaczyna pykać i chwalić i robić jakąś pieprzoną reklamę. Chwytam mu go za cybuch, otwieram okno i z telemarkiem ląduje przy koszu na śmieci. A potem mówię, że w umowie przy podpisywaniu kontraktu było wyraźnie zawarte, że piłkarz musi stronić od alkoholu i innych używek, jak faje czy narkotyki.

Jak pękła szósta butelka wszyscy mieli w bani kisiel z kawałkami świeżo startego jabłka. Pojechaliśmy więc do Jazz Club Atrapa, no bo gdzie tu jechać w piątkowy wieczór, skoro wakacje. Pan Edzio tradycyjnie kursował między moim domem a dyskoteką, a Olo został u rodziców Oli, więc miałem czyste sumienie. No i tak, wchodzimy do środka, a bramkarze o uśmiechu kogoś, komu właśnie odcięto lewe jądro piłką do metalu, witają nas sztywną ręką i mówią, że trzeba bulić. Byłem zdziwiony, gdyż najczęściej wpuszczają nas za darmo, no ale jak mus to mus. Jak zobaczyli Ngassę to mówią, że małpiszony płacą podwójnie, a wtedy Sunzu chwyta tego bramkarza za nadgarstek i lekkim, aczkolwiek bardzo sprytnym ruchem przekręca go w prawo i gość wywija pięknego Rittbergera. Reszta gapi się przez moment oniemiała, ale nie reagują wcale, a nawet w ogóle. W środku DJ Małomówny wita nas przez mikrofon i wszystkie dupeczki piszczą, jak by zobaczyły jakiegoś pieprzonego gryzonia pod swoimi nogami. A potem z głośników leci Welcome to Saint Tropez i wpadamy na parkiet, jak rozszalały byk na arenę. Bioderko, łokieć, udo, kręcenie dupeczką, dwa razy obrót dookoła osi, w bani helikopter a wszystkie laski klaszczą, cieszą się, suszą trzonowce i generalnie są tak zeszczane, że trzeba im miski podstawiać. Po chwili zamiast lasek mamy stertę fleszy, kartek z na autografy i każdy generalnie rzecz biorąc chce nad dotknąć. Podchodzę do baru, zamawiam dwie lufy, a w tym czasie przede mną pojawia się taka jedna, na oko trzydziecha, opalona prawie jak Rihanna. I ona do mnie, że nie ma kartki, ale ma szminkę. Daje mi ją, rozpina bluzeczkę, wysuwa cyca jak piłka lekarska i mówi, żebym właśnie o tu się podpisał. I lecę, a spodnie powoli stają się za ciasne w kroku.

Tańcowaliśmy z dwie godziny, tak, że potem właściciel mi gadał, że to był rekordowy utarg dla Atrapy w przeciągu całych wakacji. Na sam koniec, jak DJ powoli zaczynał grać „ To już jest koniec, nie ma już nic” przy korytarzu prowadzącym do kibla spotkałem kilka masakrycznie nawalonych dziewczyn, na oko jeszcze niepełnoletnich, co to coś tam bełkotały do mnie i do Masa, ale nie wiedziałem co. No więc, wspaniałomyślnie oczywiście, odlałem się do pisuaru, zamówiłem Edzia i zabraliśmy cztery laski do mieszkania. I dbałem o nie, żeby nikt ich nie wykorzystał. Dbałem, a że po alkoholu można długo, więc waliłem je, po kolei, na zmianę, budząc jak już zasypiały. Jak dobry samarytanin.

 

27 lipca polecieliśmy do tych kelnerów, co to nam wylosowali i złoiliśmy im dupska, chociaż tak łatwo to wcale nie było. Najpierw Antic wyprowadził ich na prowadzenie, ale potem Zuniga dał popis i w kwadrans dał nam zwycięstwo. Byłem zdziwiony, że na takie mecze nie przychodzi dużo wiary. Ale potem, jak uświadomiłem sobie, że stadion Karadjordje w Nowym Sadzie wygląda jak nasz Orlik, nie dziwiła mnie już taka frekwencja.

Vojvodina 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga 2x)

 

Po powrocie do kraju mieliśmy mecz o Superpuchar Polski. Taki mecz o nic, bo to ani prestiżowe, ani chwalebne. Ot, po prostu, kolejny puchar do gabloty naszych Karkonoszy. Wisła grała nienajgorzej na Reymana w Krakowie. Ale po wzmocnieniach byliśmy o klasę lepsi od tego, jak graliśmy w ubiegłym sezonie, no a jak o klasę, to Al. Zraidy i Shikanda dali nam zwycięstwo.

Wisła Kraków 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Al. Zraidy, Shikanda )

 

Trzy dni potem do nas przyjechali ci z dawnej Jugosławii. Trzecia faza kwalifikacji do Pucharu Mistrzów, a my ich jedziemy u siebie jak w sparingu z juniorami jakiejś trzeciej ligi. Dałem do gry 4-4-2, bez żadnych tam udziwnień. I taktyka prosta – wsadzić wiele, stracić niewiele. Lisowski rozpoczął w drugiej minucie fartownie. Wrzucał z prawej do Roberto, ale mu gała zeszła i wpadła bramkarzowi za kołnierz. W 51 minucie Ngassa tradycyjnie wkręcił w ziemię dwóch piłkarzy, zbiegł do środka i zakurwił taką bombę, że bramkarz jeszcze przed zatrzepotaniem piłki w siatce machnął bezradnie ręką. Potem tamci strzelili niby kontaktową bramkę, ale Leszczak w 88 minucie z główki dał nam trzecie oczko i awans do ostatniej rundy kwalifikacyjnej.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Vojvodina

( Lisowski, Ngassa, Leszczak )

Odnośnik do komentarza

Na inaugurację sezonu zagraliśmy małe derby Dolnego Śląska ze Śląskiem Wrocław. Na mecz przyszli moi rówieśnicy ze studiów, a dowiedziałem się o tym z transparentu jaki wywiesili. „ Kiedyś z nami na uczelni, dzisiaj trener tej menelni ” ( i obok herb KSK ). Takie twórcze, wieszcz by się nie powstydził. Do gry dałem taki oto skład :

 

Toure – Kovac – Shikanda – Mas – Robertinho – Kądzior- Sunzu – El Taourghi – Ngassa – Zuniga – Al Zraidy

 

Tradycyjne 4-4-2, bez specjalnych ustaleń. Pierwszy mecz był co prawda bardzo ważny, no ale bardziej skupiałem się na potyczce w ostatniej rundzie eliminacji Pucharu Mistrzów niż na meczu w Ekstraklasie. Pan Bartos, arbiter główny, kartkował nas, jak byśmy byli kolekcjonerami żółci. Kibice gwizdali, wyklinali i takie tam inne miłe gesty pokazywali. Naszych było dwa koła, ich reszta, ale naszych było słychać częściej niż ich reszty. Walili w bębenek, trąbili na jakiejś trąbce i darli się, w nowym wydaniu, ale tymi samymi gardłami „ Kto mistrzem Polski jest? Karkonoski KS!”, albo „ To ta wrocławska penera wylazła dziś od fryzjera! ”. Zagraliśmy dość dobrze, ale w 64 minucie nowy nabytek Wrocławian – Brian Brendell dał im wyrównanie i na inaugurację zapunktowaliśmy jedynką.

Śląsk Wrocław 1:1 Karkonosze Jelenia Góra

( El Taourghi )

 

Po meczu ze Śląskiem mieliśmy spotkanie na wyjeździe i to z nie byle kim. No bo pierwszy raz nasz klub grał z tak renomowanym przeciwnikiem – LASK Linz. Jak wygramy to awansujemy i mnóstwo ciapy na konto nam wpłynie. Spłacę wtedy część Bentleya i pomyślę wreszcie o jakimś domku, bo ta Kowalska i jej siostra spod siódemki to mi żyć nie dają. Ciągle pierdoli, że mnie szatan do piekła zabierze jak nie będę płacił na Radio Maryja.

Piłkarze byli podnieceni jak by im ktoś viagry sprytnie do płatków Corn Flakes dosypał. Ustawiliśmy się z jednym napadziorem wspieranym dwoma ofensywnymi pomocnikami, a za nimi jeszcze trójka środkowych, bez skrzydeł. I jak arbiter gwizdnął po raz pierwszy to rozpoczął się bój o kapustę. Walczyliśmy dzielnie, jak oni nam tak my im. Niestety w 21 minucie Shikanda nie skumał się z Masem i ich błąd wykorzystał Guy Michel Landel, co to go znałem tylko z przedmeczowego raportu, i Ci z Linza wyszli na prowadzenie. W 40 minucie Erik Cikos zasadził z łokcia prosto w oko skaczącego do bańki El Taourghiego i pan Kakkos nie dość, że dał mu drugą żółtą kartkę i wypierdolił go z murawy, to jeszcze wskazał na wapno. Sam poszkodowany podszedł do piłki, zamarkował strzał prawą nogą a potem szybko przeskoczył na lewą i pyknął na pustą bramkę, bo ich bramkarz już leżał przy prawym słupku. Kibice zaczęli gwizdać, ale miałem to w dupie. Tak jak i arbiter zresztą. A potem w 75 minucie po zagraniu Ngassy w sytuacji sam na sam znalazł się Leszczak. I tak, najpierw chciał sito założyć, ale bramkarz wybił, zaraz potem strzelał w długi róg ale bramkarz znów końcówkami palców odbił, ale Leszczak zachował zimną krew i na wślizgu wsunął gałę do siatki. No i darliśmy się jak by nas obdzierali ze skóry i zasmarowywali zaraz potem solą. Zwycięstwo dawało nam zajebistą szansę.

LASK Linz 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( El Taourghi, Leszczak )

 

Potem pokonaliśmy Pogoń Szczecin w dziecinny sposób. I to na wyjeździe. W ogóle zastanawiałem się po kiego grzyba takie leszcze jak Szczecin grają w pierwszej lidze? Nie stworzyli żadnej normalnej akcji, nie potrafili też wykorzystać tego, że Leonardo w 66 minucie za oplucie arbitra dostał czerwień. Jebaliśmy ich jak Krystan Steal w pornosie, a gole wsadzali kolejno Zuniga, Claudinho i Felix Sunzu. Trzy oczka, drugi mecz, czwarty punkt. Jest spoko.

Pogoń Szczecin 0:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga, Claudinho, F.Sunzu )

 

No a potem to Jeleniej wpadł LASK Linz. I wyszli takim ustawieniem, że nie znałem nikogo poza nazwą klubu :

Coundoul

Seemann – Kirsch – Messaoudi – Gross

Kavlak – Landel – Poulsen – Sobota

Noyen – Kandji

 

Na ten mecz zjechało się pełno wiary spoza naszego miasta. W Mega Sporcie był konkurs i nagrodami był bilet na ten mecz. Byli też ci z Canal +. Mówiłem prezesowi, żeby sprzedał nasze mecze do publicznej, ale pieprzone żabojady dawały najwięcej, no więc przeciętny zjadacz chleba musiał się posiłkować pirackimi transmisjami w necie, albo radio. Mecz był ciężki, monotonny i dość nudny dla oka. Wszystkie celne strzały to prawie podania do bramkarza. No, może poza tym z 45 minuty, jak Landel z 30 metrów uderzył pod poprzeczkę, a Toure niemal w poziomie pofrunął wzdłuż bramki parując gałę czubkiem palca wskazującego. Przez to wybił go sobie, ale nie powiedział nam i grał z kontuzją do końca meczu. Mówił potem, że chciał być jak Adam Matysek w meczu z Norwegią. Jedyną bramkę dla nas zdobył El Taourghi w 74 minucie po koronkowej akcji z Sunzu. Rozpykali duet Kirsch i Messaoudi jak trampkarzy, a potem Coundoul musiał uznać wyższość Libijczyka, bo ten bez ogródek zasadził pod poprzeczkę i kibice niemal rozwalili trybuny z radości. Jak w 90 minucie Atkinson gwizdnął trzykrotnie pokazując, że mecz się skończył, to spiker powiedział tylko :

„ PROSZĘ PAŃSTWA, NO CO JA MAM PAŃSTWU POWIEDZIEĆ? KARKONOSZE JELENIA GÓRA AWANSOWAŁY DO LIGI MISTRZÓW!!!!! ”, a zaraz potem zaczął płakać jak małe dziecko.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 LASK Linz

( El Taourghi )

Odnośnik do komentarza

tak ;)

------------

 

Pochmurny dzień sprzyjał przemyśleniom. Aluminiowa puszka z Okocimem Mocnym syknęła i piłem idąc na cmentarz bocznymi uliczkami. Nie wiało, chociaż czasami czułem jakiś podmuch na karku. Letni podmuch przemijającego lata. Na działkach ludzie w kwiecie wieku, uzbrojeni w metalowe garnuszki – białe, w niebieskie groszki – zrywali to, co jeszcze zostało. Zatrzymałem się przez chwilę przy zielonej siatce. Pan Topolski właśnie przesypywał z czerwonego wiaderka do metalowej balii agrest. Pozdrowiłem go jak żołnierz. Obok, z chustką na głowie, zasuwała jego żona. Grubsza babka, z naroślą pod prawym okiem, z daleka przypominała gospodynię z serialu Dom. Topolski krzyczał, że jak upieką ciasto to mi podrzuci wieczorem kawałek, a ja pomasowałem się po brzuchu i odkrzyknąłem, że czekam z niecierpliwością. A potem przechyliłem dziarsko, z gracją Rumcajsa, resztę alkoholu i skręciłem przy koszach w prawo.

Przed bramą stały dwie starowinki gotowe sprzedać za bezcen pozostałości zniczy. Kupiłem dwa. Czerwone, ze złotymi koronami. Powinny wystarczyć na kilka dni, mówiły, a potem wciskały mi jeszcze jakieś chwasty za dwa złote. Ruszyłem główną aleją odpalając papierocha. Było chłodno, niebo powoli czerniało przemijającym dniem, a z oddali ryczała syrena karetki pogotowia. Jakieś babcie rwały trawę spod pomników, na kupkę. A potem niosły pod kosze na śmieci, przy studni, czerpały wodę, wracały i tak w koło Macieja. Zgasiłem linka o mur kaplicy, kiepa wrzuciłem do kosza ze szkłem.

Przy grobie Oli kwitły stokrotki. Kazałem uformować coś na kształt prostokątnej doniczki i właśnie tutaj Oli mama zasiała jakieś kwiatki. Postawiłem znicza, jeden obok drugiego. Wyjąłem z kieszeni zapałki, ale zawsze po odpaleniu ten wiatr, który nie wiał, gasił mi płomień. Przycupnąłem nad lodowatym, czarnym granitem i skryłem trzy zapałki pod pazuchą.

- Najlepiej wyjąć ze środka świeczkę, odpalić i wrzucić z powrotem! – zaciągnęła jakaś babcia za moimi plecami widząc, jak się szarpię. Skinąłem głową, strzeliłem od niechcenia uśmiechem w podzięce, a później przetarłem wilgotną chusteczką resztę płyty.

Ola leżała cichutko, jak wtedy, gdy pierwszy raz spała obok. Pamiętam jak dziś jej uśmiech. Przyłożyła uszko do mojej piersi, objęła mnie ręką i spała tak, że nie słyszałem jej oddechu. Pożerałem ten widok z godzinę jeszcze nim sam usnąłem. A w nocy, gdy się przekręcała na bok za każdym razem całowała mnie w policzek. Jak by to był rytuał, nieodzowny element wspólnego mieszkania. Budziłem się najczęściej z nogą zarzuconą na jej biodra, albo z ręką przewaloną przez jej ramię. Nie narzekała. Tylko czasem coś wspominała, że jestem nieco za ciężki. A teraz … usiadłem na jej grobie i przetarłem palcem wskazującym po literkach z jej imieniem i nazwiskiem. Zmiętolona paczka papierosów nagle zaczęła mnie uwierać w kieszeni. Pomyślałem sobie, jak każdy by pomyślał w takiej chwili, że to ona, zza grobu, daje mi znak, bym nie palił. I na głos to powiedziałem, tak o, jak by siedziała ze mną w ulubionej kawiarni na 1 maja zagryzając słowa wuzetką.

Po kwadransie milczenia wstałem, otarłem łzę mankietem szarej koszuli i powiedziałem sam do siebie, niby przez łzy, niby na wydechu – Olu, moja Olu, czemuś mnie opuściła?

 

 

Losowanie grup Ligi Mistrzów obejrzałem w towarzystwie Przemka i Kasi. Kasia to taka jego nowa dupeczka. Idą najpierw cycki, potem ona. Ale wyglądała całkiem smacznie. Zresztą, sami się dziwiliśmy, że ma tak niecodzienną budowę ciała. Bo najczęściej laski z cycami są tęgie, mają szerokie biodra, no albo są po prostu wielkie w barach. A Kasia była szczupła, opalona, z niemal idealnymi bioderkami. Tworzyła obraz gwiazdy filmów dla dorosłych, ale ponoć w te klocki była dość przeciętna. Nie przeklinała, nie paliła, nie piła alkoholu. Jej jedynym nałogiem były zakupy.

Stał więc Blatter naprzeciw kamery i z uśmiechem sztucznym jak cycki jego córki czytał kolejno zespoły. Modliłem się, by w grupie nie trafić na jakąś Barcelonę czy Manchester United. Bo porażka dwucyfrowa mogła by na zawsze przekreślić moje nadzieje na wyjście z grupy. Przemek mówił, że przecież nie musimy wychodzić. Dostaliśmy za awans prawie 39 milionów złotych, możemy więc zająć trzecie miejsce i grać w pucharze pocieszenia z teoretycznie słabszymi rywalami. I nie sposób mu nie przyznać racji. Skubaniec, tak trzeźwo patrzył na świat, że czasami zastanawiałem się, czy aby na bank znamy się od zawsze?

Gdy emocje opadły zobaczyłem takie oto zestawienie :

 

1. Juventus

2. Olimpique Lyon

3. Panathinaikos

4. Karkonosze Jelenia Góra

 

Grupa teoretycznie nienajgorsza. Przemek przypomniał mi, jak Lech rozwalał Juve, ale ja miałem świadomość, że teraz była drużyna Del Piero to nie to samo co kiedyś. Teraz to się odbudowali. Grecy byli cieniasami, największymi niby, ale to nas buki klasyfikowały najniżej. I nie dziwne, bo po tylu latach dopiero jakiś polski zespół zawitał do tej elitarnej rozgrywki.

 

- Za Ligę Mistrzów! – uniosłem szklankę z wódką nalaną do połowy. Przemek niechętnie uniósł drugą, a Kasia złapała za Kubusia w buteleczce i po chwili na raz, dwa, trzy, wszyscy przechyliliśmy naczynia do dna.

A potem wtuliłem się w mojego Olusia, który wtulił się w pluszowego Papę Smerfa.

Odnośnik do komentarza

Prezes jak by trochę posiwiał. Siedział za biurkiem maczając łyżkę w czerwonym Vifonie, a po czole wędrowała mu kropelka cieczy. Jak zamknąłem drzwi Robert Prosinecki właśnie kończył swoją porcję chińszczyzny, a Bartek Karwan zalewał dopiero makaron. Usiadłem sobie na kanapie, zarzuciłem nogę na nogę, a na plazmie właśnie Staruch coś tam gadał, że rozwali polski system i wszyscy będą szczęśliwi. Czterdzieści baniek wpłynęło na konto za awans do czempionatu. Czterdzieści baniek to nie byle co, no bo to więcej niż kiedykolwiek przedtem, a no i może więcej niż kiedykolwiek później. Pytam prezesa co to za smutna twarz, a on jak by się z letargu wybudził co dopiero. Pyta mnie co bym chciał za tą kapustę dostać, bo chłopaki to niebawem po premii dostaną i pewnie zacznie się zakupowe szaleństwo. Zaskoczył mnie, więc nie odpowiedziałem, tylko z kredensu wyjąłem ostatnią zupkę. Ta była Knorra, o smaku jakichś tam pikantnych pomidorów. Zalazłem, przykryłem talerzykiem, a na dworze właśnie rozpoczął się trening.

Sandra stała za siatką z siatką pełną biedronkowych zakupów. Na początku nie zauważyłem jej, ale później, gdy usłyszałem trzaskający flesz z aparacie cyfrowym parsknęła śmiechem machając do mnie jak chiński turysta. Bledzewski z Kowalewskim zaczęli trening bramkarski, więc pozwoliłem sobie na chwilę zapomnienia i wdrapałem się na ogrodzenie. Sandra przyniosła mi puszkę energetyka, dwa pomarańczę i bagietkę z żółtym serem. Byłem nieco speszony. Odzwyczaiłem się od takich prezentów, a już myślenie o mnie w kategoriach nie związanych z finansami było dla mnie reliktem przeszłości. Jak przerzuciłem siatkę przez ogrodzenie usłyszałem za plecami jakieś szepty. A jak się odwróciłem wszyscy przestali trenować. Pytam o co chodzi, a Ngassa do mnie na cały regulator drze pyska i pyta, czy dla nich też coś przyniosła.

 

28 sierpnia graliśmy z Piastem Gliwice na Złotniczej. Był prawie komplet, było ciepło, było bezchmurnie. Buki za zeta postawionego na nas dawały dwa złote, za zeta na Piasta dyszkę. Wyszliśmy więc zajebiście wylajtowani. To my dyktowaliśmy warunki, a nie goście i to my byliśmy lepsi, na papierze i w rzeczywistości. W 44 minucie Pineda pięknym lobem dał nam prowadzenie. Minutę później na 2:0 strzelił Claudinho z karniaka i zwycięstwo było praktycznie w kielni. Co prawda na początku drugiej połowy Piast strzelił kontaktową bramkę, ale w 61 minucie ponownie Brazylijczyk strzelił gola i było to ostatnie trafienie.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Piast Gliwice

( Pineda, Claudinho 2x )

 

Z Jagiellonią nie było już tak kolorowo. Debiutował Calvo i był to zajebiście udany debiut, bo strzelił dwie bramki. Szkoda tylko, że goście też strzelili dwie, co dało nam ledwie punkciora. Szkoda, że kolo z Kostaryki był jedynie wypożyczony, no bo teraz to Saprissa chciała za niego dwie bańki.

Karkonosze Jelenia Góra 2:2 Jagiellonia Białystok

( Calvo 2x )

 

Do Warszawy pojechał drugi skład. Oszczędzałem tych lepsiejszych na mecz z Grekami, no bo przecież debiut w Lidze Mistrzów musiał być co najmniej dobry. I z Polonią zagraliśmy poprawnie. Poprawnie, co nie znaczy dobrze. Mecz był bardzo wyrównany, Marciniak gwizdał tylko faule, a my dwukrotnie zagroziliśmy bramce gospodarzy. Raz Zuniga sam na sam strzelił Panu Bogu w okno, drugi raz Leszczak uderzał z 30 metrów, ale piłka po odbiciu od poprzeczki nie przekroczyła linii bramkowej.

Polonia Warszawa 0:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Sandra czekała na mnie w Pizza Hut zajadając pieczone pieczarki. Kelnerka w blond włosach otwarła mi drzwi, a ja najpierw pomogłem Olowi zejść po schodach, a dopiero potem pozwoliłem sobie wręczyć menu. Usiedliśmy w trójkę pod ścianą, pani zapaliła nam świeczkę, zamówiłem dla siebie makaron, a dla synka bar sałatkowy. Rozmawialiśmy o ostatnich meczach. Byłem zdziwiony, że tak wiele o nas wie, że tak dobrze kuma o co w piłce biega. Olo słuchał uważnie, ale bardziej go interesowało jak wepchnąć marchewkę w makaron, a później w cukierniczkę. Po godzinnym obiedzie zaprosiłem ją do siebie, ale odmówiła. Stwierdziła, że dzisiaj musi pomóc swojej babci w zakupach, no ale jutro możemy się spotkać. A jutro mamy mecz z Panathinaikosem i wylatujemy dzisiaj. Zaproponowałem więc, że może lecieć z nami. I poleciała.

W Grecji było chłodno jak na tę porę roku. Termometry ledwo łechtały 15 stopni, a na Panathinaikos Arena zebrało się ponad 44 tysiące ludzi. Przed wyjściem z tunelu ogarnąłem wszystkich wzrokiem i coś we mnie zamarło. Tyle wiary zapłaciło, żeby zobaczyć naszą klęskę. A zewsząd waliły w dodatku kamery, ale nie polskie, a międzynarodowe. W dodatku mecz był transmitowany na żywo przez w ch** państw, przez co piłkarze mieli sraczkę, bóle, wkręcali sobie chore klimaty i tak dalej. Sandra usiadła w loży vipów, obok Godlewskiego i Tuska. Byłem wkurwiony, że Donald leci z nami i że w ogóle będzie na meczu, no ale prezes powiedział, że jak nie poleci to nam zamknie stadion.

Panathinaikos wyszedł w takim oto składzie :

Barbosa

Formica – Khacheridi – Dragovic – Raitala

Uzoma – Simao – Coeff – Roman

Wellington Silva – Abeid

Po przeczytaniu składu zastanawiałem się gdzie są ci wszyscy znani piłkarze o których tak wiele słyszałem, o których kiedyś robili filmiki na youtube, a gówniarze spod bloków biegały w koszulkach z ich nazwiskiem?

Niestety, Grecy grali bardzo konsekwentnie pomimo zawodników o których nikt nie słyszał. Nie wiem czy moim zabrakło wiary we własne możliwości, czy też morale upadły. Przegraliśmy. I to tylko dzięki Toure jedną bramką, bo nasz golkiper był po raz kolejny w fenomenalnej formie broniąc niemal każdy strzał. Jedyną bramkę dla Panathinaikosu strzelił Michele Marconi w 80 minucie. I to po trzykrotnym uderzeniu w parującego strzały Toure.

Panathinaikos 1:0 Karkonosze Jelenia Góra

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...