Skocz do zawartości

W pogoni za En....


Rekomendowane odpowiedzi

Czarny Stratus pożerał galony benzyny przemierzając kilometry pustynnej drogi. Skórzana tapicerka parzyła bladą skórę skrywaną przez większość czasu pod spodniami od garnituru. Tumany kurzu wzbijały się za zderzakiem 163 konnego potwora, który sapał ze zmęczenia pod maską jak zawodnik Sumo po wyśmienitej uczcie. Pogięta mapa niedbale złożona na fotelu pasażera zdradzała cel tej parzącej wędrówki.

- Psia mać – syknąłem z bólu gdy żar tlącego się w ustach papierosa spadł na nogi zamieniając czarne włosy na udach w popiół. Klimatyzacja skończyła się 300 mil temu, kiedy pochłaniałem stos parujących frytek z tekturowego talerza na jeden ze stacji. Rewolucje żołądkowe są przyjemnym masażem w porównaniu z tym, co przeżyłem kilka mil później, na skrzyżowaniu dróg prowadzących donikąd. Zresztą właśnie w tą stronę najczęściej zmierzałem szczerząc żółte zęby do ekspedientek drukujących paragon.

 

- Jeśli to ma być ten „ sen ” to ja już wolę zapierdalać w elektrowni wodnej na dwa etaty. Przynajmniej miałem co jeść i gdzie spać – mówiłem sam do siebie spoglądając co kilka minut w zakurzone lusterko. Od kilku dni wydawało mi się, że właśnie w swoim odbiciu widzę jedyną inteligentną osobę, z którą jest o czym porozmawiać. Zawsze było nas dwóch, więc raźniej.

Zamrożone puszki piwa imbirowego dawno straciły pokojową temperaturę zmuszając mnie do picia wrzątku w trzydziestostopniowym upale. Dach nie składał się od nowości, więc wszystko leżakowało na skórze świni, która pewnie miała jeszcze bardziej przejebane w życiu niż ja.

- Zawsze może być gorzej stary – pozdrowiłem odbicie unosząc aluminium z napisem „ Gingers ” w górę.

 

Mijając serpentyny nieużywanych od lat dróg próbowałem złapać jakąś stację radiową. Płyty Cd już dawno przestały być czytelne. Nic dziwnego, skoro używałem ich jako podstawkę pod kubek kawy.

Wiatr we włosach targał moją głową w przód i w tył kiedy mocniej wciskałem pedał w podłogę. Nie uciekałem, nie byłem tchórzem. Chciałem po prostu zobaczyć jak to jest być kimś obcym w nowym mieście, gdzie nikt nie pokazuje na Ciebie palcem śmiejąc się prosto w twarz. Taki już urok małych miejscowości, gdzie pastor rozpowiada grzechy kobiet tworząc wewnętrzne konflikty. Ślady na plecach od szpadla były jak by potwierdzeniem pokuty.

 

Kiedy minąłem zjazd na Wendover w głośnikach nareszcie odezwał się znajomy głos Johna Maddena przypominając mi, że jednak istnieje jeszcze cywilizacja, a pustynia była jedynie przeszkodą którą musiałem ominąć. Ciemny asfalt ginął pod kołami mojego kanapowca wlewając w oczy przepiękne krajobrazy. GPS wskazywał 40°44′22″N, 114°4′11, piwo imbirowe traciło temperaturę, a ja nareszcie czułem, że już niedługo minę wszystkie zakręty i zarzucę kotwicę.

 

Chmury nad głową groziły płaczem przerzucając między sobą stosy kamieni. Wiatr przestawał rozrzucać włosy po głowie opierając się stopniowo o maskę. Celsjusze odlatywały w ciepłe kraje pozostawiając za sobą wspomnienie z tęsknotą.

- No złóż się, choć raz, proszę Cię – wciskałem z całej siły guzik automatu. Dach ani drgnął. Nie czekając na oberwanie chmury zdążyłem jeszcze zmieścić się w drogę prowadzącą do West Wendover parkując Chryslera pod dachem jednej z autostradowych stacji benzynowych

Odnośnik do komentarza

W hotelu " Rape " powietrze pachniało wilgocią. Przy ladzie z whisky w dłoni grupka motocyklistów przeszywała mnie wzrokiem, który zalatywał testamentem. Skinąłem głową w ich stronę i usiadłem przy okrągłym stoliku, tuż przy wejściu stylizowanym na czasy Dzikiego Zachodu. Po chwili podszedł do mnie Lucky Lucke z tacą w dłoni.

- Coś podać ? - ziewnął pokazując mi napoczęty zębem czasu żołądek.

- Wodę - odparłem wsadzając wykałaczkę między zęby.

W głośnikach westernowa muzyka nie wzbudzała w nikim żadnych emocji. Jedynie huk pękających trójkątów bil na stole czasami zmieniał wyraz twarzy posępnych czerepów.

Lucky Strike w moich ustach ginął wciągany w płuca, kiedy w barze pojawiła się grupa studentów. Ubrani w luźne ciuchy wzbudzili w motocyklistach odruch wymiotny.

Dobrze zbudowany Latynos o twarzy Iglesiasa usiadł przy barze zamawiając metr piwa. Pozostali zajęli miejsca przy stole obok mnie nie zwracając w ogóle na mnie uwagi.

- Nowy kawałek Ludacrisa jest niesamowity. O, te laski robią tak! Uh !- wygibasy przy krzesłach nie miały końca. Dziewczyny wyginały swoje ciała na boki nagradzane oklaskami i salwą śmiechu, chłopaki rapowali słynne kawałki dostając w zamian namiętne całusy.

Po kilku piwach nadszedł czas zalewania robaka mocniejszym trunkiem. Ten sam Latynos kupił wszystkim dwa litrowe Danielsy. Nie minęło pół godziny, a już obie butelki były puste.

 

- Byłaś z nim? - wybełkotał chłopak wskazując na kolegę.

- Byłam w podstawówce - szczupła blondynka z trudem cedziła słowa poprawiając co chwila fryzurę.

- Ty dziwko! - syknął posyłając jej chybiony cios.

Odłożyłem książkę Billa Cosby'ego " Czas leci" na blat stolika rozlewając przy tym resztki wody ze szklanki, złapałem chłopaka za rękę i wygiąłem ją do tyłu patrząc mu prosto w oczy :

- Damski bokser jesteś? Może spróbujesz sił ze mną?

Po chwili stałem naprzeciwko wielkiego chłopaka wymachującego przede mną rękoma.

- Nie radzę Ci tego robić - powiedział czarnoskóry mężczyzna obserwujący nas z boku. Wyglądał jak Mike Tyson - wielkie ciało nafaszerowane autostradą tatuaży, szrama na pół twarzy i pistolet za pasem zwala z nóg niejednego chojraka.

- Ona jest jak keczup. Każdy macza w niej parówkę. Ja też to robiłem, on też i on, tak jak pół miasta. Lepiej bierz dupsko w troki i spierdalaj stąd, albo przestrzelę Ci te piękne spodenki tam gdzie masz kolana.

Nie czekając za ponowienie prośby podniosłem książkę, rzuciłem na blat kilka monet i wyszedłem z baru ociekającego śmiercią.

 

Kiedy silnik zaryczał pod maską po zetknięciu pedała gazu z podłogą mapa spadła mi na kolana otwierając się na mieście, do którego jechałem.

- Jeszcze tylko trzy dni drogi - powiedziałem do lusterka poprawiając niedbale fryzurę.

- Trzy dni ...

Odnośnik do komentarza

Dźwięk stłumionych basów schowanych gdzieś we wnętrzu odrestaurowanego samochodu zdawał się być oznaką, że cel mojej podróży jest tuż tuż. Obdarte z tynku ściany pacnięte gdzieniegdzie budyniem gipsu, przy których czarnoskórzy chowali twarze w kołnierze kurtki witały mnie wątpliwym uśmiechem. Okna bez szyb i parapetów, z których wyglądały na dwór grube Afroamerykanki, ławki obsadzone od początku do końca młodymi chłopakami rapującymi w rytm beat boxa wygrywanego przez jednego z nich, oraz widok szkieletów samochodów spalonych kilka miesięcy wcześniej miał być od dziś krajobrazem z baśni i jednej nocy.

 

Liceum imienia Benjamina Franklina było miejscem, w którym przymusowe lekcje odbywała trudna młodzież. Byli tu handlarze narkotyków, członkowie gangów, złodzieje, gwałciciele, jednym słowem śmietanka towarzyska. Czułem się jak bym występował w filmie " Chłopaki z sąsiedztwa ", tylko próżno szukać było reżysera i kamerzystów, za których plecami mógłbym się schować. Parkując samochód nie wiedziałem jeszcze co mnie czeka. Jaskinia lwa stała otworem, a ja pachniałem padliną.

 

Pokój nauczycielski wyglądał jak komisariat policji z Akademii Policyjnej. Nauczyciele ubrani w staromodne ciuchy przewracali co chwila stosy papierów zalegających na blatach biurek rozrzucając je po całym pomieszczeniu. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, że wszedłem do środka. Położyłem teczkę na krześle, zdjąłem z siebie marynarkę i ... zostałem oblany kawą.

- Najmocniej pana przepraszam. Jak to się mogło stać? Nie chciałam, pan pozwoli że ja to wypiorę - szczupła Meksykanka tryskała złością spod kilkucentymetrowej skorupy fluidu i innych upiększaczy. Wyglądała jak wokalista Cypress Hill w długich włosach.

- Nic się nie stało - odparłem odwiązując krawat i rozpinając koszulę.

- Pan Miśkiewicz jak mniemam? - wielka, czarna dłoń wcisnęła się między mnie a Meksykankę. Bez namysłu uścisnąłem ją witając się z dwumetrowym murzynem, który był dyrektorem liceum.

- Jestem Jason, Jason Kerringam, dyrektor tego piekła, pan i władca - zarechotał.

- Paweł Miśkiewicz, bardzo mi miło - odparłem częstując go sztucznym uśmiechem.

Po tych słowach czas jak by się zatrzymał na moment. Wszyscy przestali gdzieś biec, kawy nie wlewały się w przełyki, a oczy jak by zastygły w bezruchu patrząc na mnie ze strachem w głębi.

" To on. Współczuję mu. Ciekawe ile wytrzyma" - szepty były tak głośne, że nawet głuchy by usłyszał.

- Chodźmy, pokażę panu klasę.

Szliśmy ciemnym korytarzem, w którym pachniało brendy i paloną gumą. " You are my bitch " przeczytałem na drzwiach jednej z sal, zza których dobiegała salwa przekleństw. Na końcu korytarza, naprzeciwko automatu do kawy znajdowała się klasa numer 69.

- Spójrz na nich. 90 % uczniów posiada broń, 45 % już ćpa, 65 % żyje w rozbitych rodzinach. Czy ty jakaś tajemnica, że 5 % z nich chce przejść przez wszystkie klasy i pójść na studia?

- No ... nie, chyba nie - odparłem poprawiając pasek w spodniach.

- Walcz żołnierzu - uścisnął mi dłoń poklepując po plecach - gdybyś czegoś potrzebował, jestem za ścianą.

Stałem przez chwilę wpatrując się w zoo za szybą, w którym miałem być treserem nie używając bata.

- Zajebiście - powiedziałem sam do siebie - brakuje mi jeszcze Coolio i skręta w gębie.

Odnośnik do komentarza

- Raz i dwa, raz i dwa, raz i dwa, no co jest Jumbara?! Mamusia jeść nie dała? Pompuj chłopaku,pompuj! - słowa trenera Keya potrafiły wzbudzić w człowieku odruchy wymiotne. Wielki spaślak wciśnięty w obcisły dres wyglądał jak prosiak nabity na pal obracający się nad ogniskiem z jabłkiem w gębie.

- Padnij, powstań, padnij, powstań. Już ja Cię nauczę posłuszeństwa czarnuchu!

Oparłem się wygodnie o mur palarni, wsadziłem w usta Lucky Strike'a i wciągnąłem w płuca mieszaninę szkodliwych substancji.

Morten Jumbara, jeden z członków gangu był zmuszony wypełniać polecenia Keya. Trener piłki nożnej był ostatnią osobą, która dawała zaliczenia z wychowania fizycznego w szkole. Bez oceny Kerringam nie dopuszczał uczniów do egzaminu na studia.

- Jesteś jak gówno na bucie Jumbara. Nikomu nie potrzebny, ale trzyma się podeszwy śmierdząc niemiłosiernie. Nie mogę na Ciebie patrzeć czarnuchu. Co dziś będziesz robić? Pobijesz staruszkę? Skroisz komuś furę? A może sprzedasz trochę koksu ośmiolatkom? NIE PODNOŚ GŁOWY! Jeszcze czterdzieści pompek. I raz i dwa!

- Dziwne metody wychowawcze, nie uważa pan? - słowa dobiegające zza pleców zakrztusiły mnie przy wydychaniu dymu. Kiedy się odwróciłem przede mną stała piękna brunetka o brązowych oczach. Ubrana w kusą spódniczkę przyśpieszała bicie serca i temperaturę krwi.

- ym ... dziwne - wydusiłem z siebie nie mogąc zrzucić z twarzy wyrazu pożądania.

- W ubiegłym semestrze na zajęciach u tego grubasa mój były chłopak stracił przytomność. Zmarł kilka godzin później w szpitalnej sali. Lekarze stwierdzili, że miał niewydolność serca, ale Key upierał się, że to przez narkotyki umarł.

- A co z prokuraturą? Nikt nie zareagował?

- Dla nich to kolejny czarnuch w piachu i liczba w statystyce zgonów. Dasz mi fajkę?

Kiedy gąbka ustnika wylądowała w ustach dziewczyny odwróciłem się w stronę boiska do piłki nożnej. Key wpisywał coś w swój kajecik przez kilka sekund, oddał jakiś papier Jumbarze i już miał zabierać się za prowadzenie lekcji, kiedy stało się coś nieoczekiwanego:

- Znajdę Cię dziwko na ulicy. Zobaczymy kto będzie dla kogo gównem. Jesteś trupem - ostatnie słowa posadziły trenera na ławce.

 

 

Słońce muskało moją skórę przedzierając się uparcie przez mieszaninę kłębów dymu i pary z kubka z kawą. Siedziałem wygodnie w Stratusie jedząc śniadanie. W głośnikach Fred Durst wyładowywał swoją agresję rycząc " Shut the Fuck up ". Motelowy bar był przyczyną rewolucji żołądkowych co najmniej połowy gości, więc posiłki musiałem przyrządzać sobie sam, najczęściej w samochodzie. O 7 rano młodzieżowa drużyna piłki nożnej trenowała na szkolnym boisku pod okiem Keya przygotowując się do turnieju międzyszkolnego.

- O, jesteś dziś wcześniej niż myślałam - nie czekając na moją reakcję brunetka wskoczyła do samochodu częstując mnie zalotnym uśmiechem. Resztki kawy w kubku spłynęły na moje spodnie tworząc zgrabną plamę po wewnętrznej stronie uda.

- Ekhm ... - chciałem coś wydusić z siebie, ale język legł jak rycerz raniony mieczem na polu walki.

- Jestem Trish, ale możesz mi mówić Haeven - wyciągnęła do mnie swoją dłoń.

- Paweł - wykrztusiłem dotykając jej palców.

- Jesteś tutaj nowy? Ja też niedawno wprowadziłam się do slumsów. Często przychodzę tutaj rano obejrzeć popisy chłopaków. To lepsze niż widok nagiej matki leżącej w kałuży rzygowin razem ze swoim nowym kochankiem.

Otworzyłem drzwi, postawiłem kubek i pojemnik na jedzenie na ziemi, ściszyłem muzykę i zapytałem:

- Kim jest Morten?

W tej samej chwili przed siatką odgradzającą boisko od ulicy pojawił się Ford Grand-Torino. Ciemne szyby nie zdradzały wizerunku pasażerów, Hood Took Me Under przyprawiał mnie o dreszcze.

- Ej, dziwko! Pozdrów ode mnie Jezusa! - zobaczyłem lufę pistoletu wysuwającą się z tylnego okna. BUM BUM BUM - trzy strzały powaliły na ziemię Keya. Nie zdążyłem zareagować a Ford zniknął za zakrętem pozostawiając po sobie ślady opon.

Trener leżał w kałuży krwi z mózgiem na wierzchu.

Odnośnik do komentarza

Żółty sucharek ginął pod naporem moich zębów, kiedy w barze " Touch me " w głośnikach Eric Clapton wybierał się w podróż po rzece łez. "Skądś znam ten utwór" szepnąłem do siebie odkładając śniadanie na talerz. It's three miles to the river That would carry me away rozpoczęło bujanie w obłokach. W sali studenci schowani za zasłoną pozornej powagi udawali, że nie słyszą nut wpadających w ucho jak krople deszczu. Siedziałem sam z kubkiem czerwonego barszczu odpływając we wspomnieniach jak Robin Wiliams na tratwie w filmie Cast Away. Jeszcze nie tak dawno niosłem na plecach przez życie bagaż doświadczeń i problemów. Z każdym dniem był coraz większy, coraz bardziej ciążył mi na plecach. Czułem się jak bym był tragarzem w Chinach, pracując za kilka dolarów przy mitologicznym murze.

In three more days, I'll leave this town

And disappear without a trace.

A year from now, maybe settle down

Where no one knows my face.

Zamknąłem oczy. Czułem, jak ciepły wodospad wspomnień oblewa me ciało pozostawiając po sobie obrazy z przeszłości. Ludzie którym ufałem zdradzili, których kochałem odeszli, których nienawidziłem zniszczyli. Jedyne co mi pozostało to kilka zer na koncie, samochód i puszki piwa impirowego schowane w turystycznej lodówce tuż za moimi plecami. Byłem jak Robinson Cruzoe bez Piętaszka i wyspy.

Studia? Miałem kiedyś ambicje zostać architektem, mieć własną firmę, pracowników. Wszystko zatonęło w morzu łez, nie dając szans na przeżycie.

Rodzina? Zamknięci w własnym świecie pól, lasów i bydła zapomnieli o swoim synu marnotrawnym, który szukał czegoś więcej niż łopaty zamoczonej w świeżym gównie Krasuli.

 

... I tylko jej zdjęcie schowane w naszyjniku przypominało mi, że jest dla kogo żyć ...

 

Położyłem na blacie plastikowej lady kilka monet, skinąłem głową w stronę barmana, założyłem biały, kowbojski kapelusz i wyszedłem z baru pozostawiając za sobą przeszłość zaklętą w nutach.

Wyzwania czekające w szkole były niczym w porównaniu z tym, co przeżyłem w Polsce, kiedy myślałem, że mogę coś osiągnąć.

Czekając na kolejny dzwonek zapraszający opornych uczniów na lekcje ostatni raz spojrzałem na jej zdjęcie. Uśmiechała się do mnie tak, jak to robiła gdy ją poznałem. Była aniołem na ziemi, lekką nimfą stąpającą po niej krokiem elfów. Jej włosy opadające delikatnie na ramiona pachniały miłością.

- Kocham Cię - szepnąłem sam do siebie całując zakurzoną szybkę.

 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

- Miskiewicz, powiedzcie mi, co wy robiliście przed byciem wykładowcą? - Keringam obgryzający nerwowo paznokcie wwiercał we mnie swój wzrok jak rosyjski mafiozo wiertło w kolano.

- Byłem dietetykiem i instruktorem Jeet Kune Do - odparłem usiłując wypełnić kilka luk w dzienniku.

- Jetco?

- To taki styl walki wymyślony przez Bruce Lee - zaśmiałem się podnosząc na chwilę głowę.

Keeringam wydawał się być osobą nie mającą pojęcia o innym sporcie niż jedzenie tłustych pączków pani McCann w szkolnym bufecie.

- Kiedy odszedł Key - zaczął - nie mamy nikogo kto podejmie się uczenia tych debili koordynacji ruchowej. Może spróbujesz ich nauczyć tego polskiego kung fu?

- Jeet Kune Do! - krzyknąłem zdenerwowany.

- Tak, Ping Pong. Dla mnie to może być nawet Polka Tramblanka.

- A co z drużyną?

- A co z chłopami? Tymi którzy chcieli zasadzić słodkie ziemniaki zamiast liści kokainy? Nie sądzę, żebyś podjął się wyzwania przygotowywania klubu do rozgrywek ...

- Jeśli to ma być sposobem by pomóc tej młodzieży to ... warto spróbować bo ... w końcu co mamy do stracenia?

Odnośnik do komentarza

Zajęcia wychowania fizycznego były solą sypaną przez Mortena na świeże rany w moim ciele. Przemierzając kilometry boiskowej trawy codziennie trafiałem na wodospad przekleństw i obelg kierowanych w moją stronę. Wielkość Jumbary w stadzie polegała nie na tym, że był potężnym chłopakiem z małym fiutem, lecz na tym, że swoją przeszłością mógłby obdzielić niejednego morderce odsiadującego wyrok dożywocia. Napalone nastolatki z językiem na wierzchu zaciągały się kolejnym wybuchem agresji.

Od kiedy Key poszerzył grono niebiańskich krajobrazów Kansas opuścił również jego brat Curt Onalfo, znany między innymi z bycia asystentem Areny w kadrze narodowej Stanów Zjednoczonych. Przygotowując drużynę liceum do rozgrywek międzyszkolnych bardzo często miałem przyjemność obcowania z Onalfo, wymieniając się spostrzeżeniami i pomysłami na lepszą i skuteczną grę.

Pensja nauczyciela Socjologio-wuefu wystarczała zaledwie na pokrycie kosztów wynajmu obskurnego pokoju w motelu przy drodze krajowej, dwa posiłki dziennie i wieczorne piwo sączone w Touch Me przy akompaniamencie zgrabnych pośladków studentek. Amerykański sen, który trwał od momentu zetknięcia koła Boeinga z asfaltem pasa lotniska zdawał się być koszmarem rodem z Ulicy Wiązów.

 

Kiedy kolejny trening karate dobiegał końca na sali gimnastycznej pojawiło się kilku jegomościów zaklętych w uszyte na miarę garnitury. Ich wygląd przypominał mi czasy batalii w Leeds, kiedy to żołnierze Fabrizzo przyjeżdżali na spotkania próbując mi uświadomić, że na konto Old Peacock muszą trafić 3 punkty.

Założyłem na siebie koszulkę, pociągnąłem zdrowo z bidonu i ruszyłem w stronę drzwi poklepując po plecach chudego Azjatę.

- Pan Miśkiewicz jak mniemam? - słowa szczupłego mężczyzny zdawały się być recytowane.

- Miło mi. A pan? - odparłem nie spoglądając na niego.

- Neal Patterson. Dużo o panu słyszałem panie Miśkiewicz. Jest pan znaną postacią wbrew pozorom.

- Do czego pan zmierza?

- Mogę prosić na słówko?

 

Czarny Bentley Continental tarasował wjazd na teren szkoły prowokując " zdolną " młodzież. Wnętrze samochodu pachniało nowością.

- Panie Miśkiewicz, jestem właścicielem Kansas City Wizard.

- Oo nie, nie wrobicie mnie - złapałem za klamkę samochodu usiłując wypchnąć drzwi na zewnątrz.

- Proszę się nie denerwować, wszystko jest pod kontrolą - powiedział Patterson łapiąc mnie za ramię.

- Jak pan wie - rozpoczął - Curt zerwał z nami kontrakt i wyjechał do Nowego Jorku do rodziny. Gdyby nie on nie wiedziałbym, że taka tuza piłki nożnej zadowala się pracą dla żebraków i czarnych śmieci. Ile pan zarabia?

- Mam dach nad głową, na razie to mi wystarczy.

- Dach nad głową? Dam Ci taki dach nad głową o jakim nie marzyłeś.

- Nie mogę się ujawnić. Jestem świadkiem koronnym ...

- Wszystko już załatwiłem z ministerstwem spraw wewnętrznych. Jeśli zgodzisz się na tą posadę dam Ci .. 2 ... nie, trzy tysiące dolarów.

- Miesięcznie? - zapytałem z pogardą.

- Tygodniowo. W USA płacimy tygodniowo. To jak?

Odpaliłem cygaro leżakujące na srebrnej podstawce. Kiedy dym wypełnił moje płuca zmrużyłem oczy, założyłem nogę na nogę i wydusiłem z siebie :

- To gdzie się mam zainstalować ?

 

 

Kansas City Wizards

Ligi : MLS, Liga Meksykańska.

FM 2008, wersja 8.02

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...