Skocz do zawartości

W pogoni za En....


Rekomendowane odpowiedzi

Powiedzmy, że większość się poukładała. Teraz ruszam z opowiadaniem pełną parą.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Droga do szkoły prowadziła przez mały park, w którym na brązowych ławkach przesiadywali handlarze narkotyków. Zasada była zawsze taka sama. Klient przychodził na róg ulicy, spoglądał w ich stronę, prawą ręką drapał się po policzku i czekał aż ktoś ruszy w jego stronę. Prawy policzek to kokaina, zasłonięcie buzi w geście ziewania - trawa. Na resztę trzeba było się umawiać osobiście. Nie raz obserwowałem całą szajkę delektując się świeżym powietrzem, które produkowały zielone liście drzew i krzewów. Kiedy przejeżdżał patrol policji wszyscy rozchodzili się po osiedlu udając, że się nie znają. Rewizje osobiste były tu tak częste jak polucje nocne nastolatków, a huk błyskających luf pistoletów nie mącił tu ciszy dnia codziennego.

" Na początku jest jak w filmie. Boisz się wychodzić na ulicę kiedy strzelają. Ale z czasem ten dźwięk przestaje Cię ruszać. Jest po prostu jak ... jak śpiew ptaszków o poranku na wsi " - mówiła Trish opowiadając mi o życiu w Kansas.

 

Droga do Kanady ciągnęła się w nieskończoność. Kilometry kilometrów zdawały się nie mieć końca, przez co większość piłkarzy była zmęczona bardziej niż po meczu. W telewizorze zawieszonym nad głową kierowcy leciało MTV, w ekspresie do kawy para wodna przykleiła nos do szyby, a zimne napoje leżące obok drzwi do toalety już dawno zdarzyły się ogrzać.

Toronto, stadion BMO Field, 14 stopni Celsjusza i wkurwiająca wszystkich mżawka - oto co nas przywitało chlebem i solą w sobotni wieczór. Brakowało tylko urwanej spłuczki w kiblu i zapchanych pryszniców.

Ostatnie treningi umocniły mnie w postanowieniu, że Marinelli oprócz wyśmienitego BBQ potrafi również obsługiwać napastników doskonałymi podaniami. Dziś po raz kolejny wybiegł na murawę jako rozgrywający wprawiając w lekkie zdumienie zgromadzonych na trybunach dziennikarzy. Jego dwa piękne gole pozwoliły nam wywieźć z piekła jakże ważny punkt, przez co awansowaliśmy w tabeli na piątą pozycję.

Toronto 3:3 Kansas City

 

Kilka dni później na Arrowhead rozegraliśmy rewanż, w którym przeciwnik praktycznie nie istniał. Koncertowo zagrał Emmanuel Colombano. Po dwóch podaniach Argentyńczyka Marinelli Amerykanin zdobył dwie bramki w sytuacjach sam na sam z bramkarzem. Trzeci cios zadał Marshall, obrońca przyjezdnych, który podał piłkę do bramkarza ... kiedy ten wiązał sznurówkę. I chociaż w 71 minucie Lapira zdołał zdobyć honorową bramkę, wynik nie uległ zmianie. Trzy punkty na naszym koncie podciągnęły nas w górę tabeli o jedną pozycję.

Kansas 3:1 Toronto

 

W MLS wszystkie mecze transmitowane są na żywo w telewizji. Abonament kosztuje mniej więcej tyle ile zgrzewka imbirowego piwa i paczka papierosów, więc wszystkie spotkania nagrywałem na DVD delektując swe podniebienie w samotne wieczory przy rozpalonym drewnie w kominku. Siedząc w parku znalazłem przy ławce mały worek z trawką, którą schowałem do kieszeni w nadziei że się kiedyś przyda. Niestety jedno płuco za chiny ludowe nie chciało przyjąć dymu z Konopi Indyjskich rzucając mnie od razu w stopy sedesu. Po chwili w muszli leżał mój obiad i kawałek śniadania. Tzn tak mi się wydawało, bo warzywa żarłem na wszystkie posiłki jak królik.

 

Zaledwie trzy dni po meczy z Kanadyjczykami musieliśmy walczyć w lidze z nieobliczalnym zespołem Columbus Crew. Frankie Hejduk i Mastroeni pożerali mikrofony twierdząc, że rozjadą zespół Polaczka jak spychacz gnój na polu.

Kiedy w 13 minucie Colombano pierdolnął tak mocno w Hejduka, że opaska kapitańska zalała się krwią ze złamanego nosa piłka wtoczyła się do siatki tuż przy słupku. Pięć minut trwało opatrywanie zapłakanego Amerykanina, a ja zamiast mu współczuć wyłem ze śmiechu leżąc obok krzeseł ławki rezerwowych. Colombano szczerzył zęby patrząc raz na pół-denata, raz z podziwem na swoją stopę, raz na mnie.

Niestety na początku drugiej połowy Moreno wpakował piłkę do siatki ręką, czego sędzia nie zauważył, i Crew wyrównało. Ten wynik utrzymał się do samego końca. Schodząc z murawy posłałem w kierunku arbitra soczystą wiązkę epitetów.

Oczywiście po polsku.

Kansas City 1:1 Columbus Crew

Odnośnik do komentarza
W MLS wszystkie mecze transmitowane są na żywo w telewizji. Abonament kosztuje mniej więcej tyle ile zgrzewka imbirowego piwa i paczka papierosów, więc wszystkie spotkania nagrywałem na DVD delektując swe podniebienie w samotne wieczory przy rozpalonym drewnie w kominku.

Bo to "Hameryka" jest!

 

Widzę, że nie masz zamiaru przegrać. I bardzo dobrze! :kutgw:

Odnośnik do komentarza

Wszystko zależy od chłopaków. Ja tylko trzymam batutę.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Amerykańskie spaliny śmierdziały inaczej niż te europejskie. Ledwo wyprasowałem koszulę, już była wymiętolona, z plamami smrodu na mankietach i kołnierzu. Nawet krawat zawijał się do góry jak po viagrze burząc nienaganny wygląd człowieka pracującego.

Czarny Stratus poszedł pod młotek. Z żalem wyjmowałem z niego ostatnie niedopałki papierosów. Każde zadrapanie było takie prawdziwe, takie swoje, takie ludzkie. Marne 2500 $ było ciosem z obcasa prosto w jaja, ale musiałem się zadowolić i tym. Pogoda kraju popcornu i coca coli nie zachwycała, a wiecznie zepsuty dach przyprawiał mnie o sraczkę i bóle głowy. W liceum obstawiali zakłady o moją reakcję na kolejny wodospad na czarnej skórze ze świni.

Infiniti FX 4.5 w benzynie zajęło miejsce wysłużonego staruszka, który niczym stara żona nie posiadająca atrybutów atrakcyjnej kobiety odjechał w siną dal jak Lucky Lucke na swym wiernym rumaku.

Jeszcze tego samego dnia pojechałem do jednego z molochów handlowych by spróbować specjalności amerykańskich nastolatków - kupowania byle gówna, byle tanio. Surówka sklepów, nacji i tanich rzeczy rozpostartych na pięciu kilometrach kwadratowych z suporeksu pochłaniała dziennie kilkaset tysięcy dolarów. Byli tu Niemcy sprzedający perfekcyjnie ważony browar kupiony u ruskich na bazarze, Francuzi w komicznych trójkątnych czapkach rodem z czasów Napoleona, Włosi zapraszający na swą wyborną pizzę ze składników zebranych z talerzy z całego miesiąca, Azjaci częstujący jądrami psa, łechtaczką wielbłąda i ozorem węża w sosie słodko kwaśnym.

Dzieła chirurgów plastycznych w opiętych na marę uniformach najczęściej były klientami perfumerii i sklepów z tanimi ciuszkami. Większość mężczyzn przechodziła obok z napiętym rozporkiem śliniąc się kilka stoisk dalej na myśl o zgrabnych pośladkach i wsysających ustach.

Kulturyści targali w siatkach wielkie beczki sproszkowanej paszy wprowadzając w stan ekstazy każdą kobietę. Pozostali Amerykanie hodowali mięśnie piwne, a i tych był tu cały garnitur.

Przechodząc obok stoiska z bielizną spotkałem Trish. Wychodziła właśnie z przymierzalni w towarzystwie grubego Włocha, na którego szyi srebrny łańcuch zostawiał bordowe ślady. Gość był czerwony i zasapany, za co zostawił na ladzie gruby pliczek zielonych owinięty gumką recepturką. Pewnie był to jedyny twór z tego tworzywa, bo w kącikach ust dziewczyny tańczyły jeszcze plemniki.

Skinąłem głową w jej stronę, spaliła rumieńcem, pocałowała Włocha w policzek i wyszła kierując się w moją stronę.

- Przepraszam, że się nie odzywałam, ale byłam zajęta.

- Tak, widzę właśnie. Jesteś, jak by to powiedzieć, pracownikiem transportu materiału genetycznego.

- To nie tak jak myślisz, wszystko Ci wyjaśnię ...

Położyłem dłoń na barku dziewczyny, chciałem coś powiedzieć, ale kątem oka zauważyłem, ze grubas szykuje się do natarcia, więc szepnąłem tylko :

- Ponoć dużo w tym błonnika - i częstując szelmowskim uśmiechem zakłopotaną parę ruszyłem przed siebie zakładając na nos czarne okulary.

Żarcie w KFC gwałciło nozdrza już na kilkaset metrów przed reklamą sklepu. Podobnie zresztą jak smród starego oleju McDonald, Burger Kinga i innych gówien, w których stołowało się pół Ameryki. Sraczka jest delikatnym masażem w porównaniu z tym co oferuje organizm zaraz po wchłonięciu wątpliwych wartości odżywczych. Siedząc na plastikowym krześle i sącząc herbatę z tekturowego kubeczka, z którego pewnie będzie piło jeszcze kilka osób po dokładnym umyciu śmieci, zanim jakiś rozdarty bachor nie wpierdoli krawędzi, w kącie sali zauważyłem Mortena. Oparty o łokieć rozglądał się nerwowo na wszystkie strony oblizując krawędź palca przed przeliczaniem gotówki. Naprzeciwko niego siedziała młoda dziewczyna w płomiennych włosach. Ubrana była w czarną, skórzaną kurtkę, minispódniczkę i seksowne kozaczki, które podkreślały długość jej opalonych nóg. Kiedy pociągała ustami za końcówkę papierosa w środku zrobiło mi się dziwnie ciepło. Chciałem być tą gąbeczką ...

Podszedłem do nich trzymając w dłoni kubek. Kiedy Jumbara mnie zauważył nerwowo schował pieniądze w ciemności kieszeni.

- O, jakie miłe spotkanie. Witam - podałem dłoń chłopakowi.

- Poznaj Merry. Merry, to jest mój wykładowca Socjologii o którym Ci opowiadałem.

- Bardzo mi miło Panią poznać - wycedziłem przez zęby.

Pachniała pożądaniem. Jej feromony rżnęły moje synapsy we wszystkich pozycjach.

- Merry jest fanką Kansas - chwalił dziewczynę - całą rodziną chodzą na mecze.

Spojrzałem na mrużącą oczy dziewczynę. Kiedy dym odsłonił jej opalony dekolt uśmiechnęła się do mnie oślepiając moje oczy bielą zębów :

- Mój tata mówi, że - w tym momencie obcięła mnie od dołu do góry - twardziel z pana Panie Miśkiewicz.

Oj byłem twardy ... oj jak bardzo.

Odnośnik do komentarza

8 maja był dniem finału rundy kwalifikacyjnej U.S Open Cup - Zwycięzca tego spotkania awansuje do Trzeciej Rundy Lamar Hunt US Open Cup. Mieliśmy wielki apetyt na wyjście z czarnej dupy piłki nożnej by łyknąć wreszcie świeżego powietrza i pokazać wszystkim niedowiarkom, że Miśkiewicz twardym człowiekiem jest. Niestety wbrew moim przekonaniom pośród kibiców innych drużyn rozbrzmiewało przekonanie, że nie taki Polak straszny jak go malują. Smród Leeds United ciągnął się za mną jak niestrawiony worek z tyłka psa.

Do meczu przystąpiliśmy w eksperymentalnym ustawieniu - 1-3-2-3-1. Libero dostał wolną rękę, ale jego gra ograniczała się niemalże do pola karnego. Dwóch środkowych pomocników spełniało rolę odgrywających, przecinając wszelkie podania w tej części boiska. Dwóch skrzydłowych dostało zadania defensywne, w których skupiali się bardziej na pomocy obrońcom, niż na wyprowadzaniu ataku. Środkowy pomocnik był klasycznym playmaykerem ( Marinelli rzecz jasna ), zaś Colombano na szpicy miał kąsać jak zwariowany.

Już w 16 minucie spotkania czarnoskóry napastnik zdobył pierwszego gola. Piłka bo jego petardzie zatrzepotała w siatce aż na trybunach ludziom z papierków powypadały hot dogi. Spiker nie mógł się nachwalić zdolnego Amerykanina obrzucając go epitetami nawet po wznowieniu gry. Kilka minut później Soley grający na pozycji libero przewrócił się w starciu z bramkarzem, gdy piłka wędrowała w powietrzu w nasze pole karne. Do pustej bramki skierował ją głową Marques i spiker ponownie wsadził sobie mikrofon w żołądek.

W przerwie Colombano zszedł z boiska, a jego miejsce zajął powracający po lekkiej kontuzji pachwiny Lopez. Po podaniu rodaka to właśnie Pchła zdobył bramkę dającą nam upragnione zwycięstwo.

- Kapelusze w górę ! - krzyczał Wolff machając rękoma w stronę wychodzących z trybun kibiców.

Chicago Fire 1:2 Kansas City

Może nie było to spektakularne zwycięstwo, ale zmotywowało mnie do ciężkiej pracy nad drużyną.

- Jednak z gówna można miód ulepić - burknąłem pod nosem ściskając dłoń prezesa.

 

Pięć dni odpoczynku po spotkaniu z Chicago dało nam nareszcie możliwość podładowania akumulatorów. Gro zawodników skarżyło się na drobne urazy, bezsenność i częste wizyty w toalecie. Musiałem spełniać w pewnym sensie rolę fizjoterapeuty, bo nasz klubowy nierzadko docierał na zajęcia zalany w trupa. Klubu nie było stać na zatrudnienie fachowca z prawdziwego zdarzenia, a zwolnienie wątpliwej jakości fizjoterapeuty wiązało się z ryzykiem częstych kontuzji.

Niestety nie udało mi się odpowiednio przygotować drużyny do spotkania z FC Dallas. 4 w tabeli drużyna Konferencji Zachodniej postawiła nam bardzo trudne warunki, przez co co najmniej połowa drużyny w połowie meczu błagała mnie o zmianę.

- Jesteś twardzielem - powtarzałem sobie słowa Merry, kiedy zatykając uszy kazałem im wyjść na drugie 45 minut.

Ostatecznie udało się strzelić gola i po 90 minutach na tablicy widniał wynik 1:1.

Kolejny punkt wydarty niemalże siłą, sierpem i młotem.

Kansas City 1:1 FC Dallas.

 

Po sześciu meczach zajmowaliśmy czwartą lokatę w tabeli Konferencji Wschodniej.

Odnośnik do komentarza

Smród spalonego ryżu unosił się ponad wodami zimnej herbaty i jeszcze niespleśniałej kawy, kiedy nogi odmawiały posłuszeństwa usiłując przedostać się przez korytarze nogawek. Siedziałem na taborecie sycząc z nerwów i szarpiąc za rozporek, który jak na złość zapinał się ciężej niż zwykle. Jeszcze tylko rzut oka na skrzynkę mailową, haust zielonej herbaty, dwa strzały z gąbeczki papierosa i drzwi niemal wyleciały z zawiasów wpuszczając do pomieszczenia odrobinę świeżego powietrza.

" Masz wiadomość " - głośnik komputera zatrzymał mnie w pół drogi po kurtkę. Podbiegłem do biurka, posadziłem ciało na jednym pośladku i z jęzorem na wierzchu otworzyłem pocztę przyspieszając bicie serca.

 

Drogi Pawle.

Piszę do Ciebie na ten adres, choć nie mam pewności, że odczytasz tą wiadomość. Od naszego ostatniego spotkania minęły lata świetlne, a ja dalej nie mogę o Tobie zapomnieć. Byłam już kilka razy u psychologa, leczył mnie psychiatra, zwiedzałam świat by tylko nie myśleć o tym, jakim cudownym człowiekiem jesteś. Nie mogłam być na egzekucji Fabrizzo, nie mogłam też wcześniej się odezwać. Ściga mnie Interpol listem gończym, ale nie zważam na to. Przeszłam szereg operacji plastycznych, wyjechałam do Hiszpanii, poznałam przystojnego Luisa i mieszkam z nim od dwóch lat. Nie mamy dzieci. Nie chciałam rodzić bękartów z diabelskiego nasienia. Nie kocham go, ale jest przynajmniej opiekuńczym człowiekiem.

Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Jeśli dostaniesz tą wiadomość, odezwij się do mnie.

Całuje.

Dasha

 

Ciemne szkło szklanki z kawą rozprysło się po podłodze pod naciskiem łokcia. W głowie dudniło mi od natłoku informacji, a krew rozrywała moje aorty na strzępy. Pięć lat minęło od kiedy ostatni raz widziałem piękna Rosjankę w Death Proof. Nie tęskniłem za nią. Była jednym z tych wspomnień, które schowałem gdzieś w przestrzeni umysłu, w szufladzie pod tytułem " rozdział zamknięty ".

Wciskając guzik odcinający dopływ prądu otarłem pot z czoła.

- Życie to pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz jaka Ci się trafi - rzuciłem wkładając klucz w metalowy zamek.

 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Przeglądając listę obecności zatrzymałem się na nazwisku Jumbara zakreślając je delikatnie ołówkiem.

- Nie ma go i już w tym tygodniu się nie pojawi - powiedział John zagryzając słowa sandwichem.

- Dlaczego? Co się stało ?

- Ma robotę.

- Obrabianie wozów dla swojego brata ?

W klasie zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli na mnie jak bym odkrył nową Amerykę w kubku z Capucino.

- Tak belfrze, robi to dla swojego brata. Wszyscy to wiedzą, pały, szkoła, no a teraz co? Masz coś lepszego dla nas? Zapłacisz czynsz na jego matkę? Nakarmisz go tym gównem z podręczników? Jesteś przegrany chłopie, skończony !

- Wyjdź - odparłem wstają z krzesła - no wypierdalaj ! Ale to już ! - wskazałem palcem na drzwi.

Po chwili w klasie znów panował harmider, ale tym razem byłem już w centrum zainteresowania.

- On Cię zabije za to co powiedziałeś. Nie okazałeś mu szacunku przy nas, ośmieszyłeś go - usłyszałem za plecami pakując podręczniki do teczki.

- Tak, skończysz jak Key, on też myślał, że jest większy niż to gówno.

- Klasa wolna, wszyscy wychodzić - klasnąłem w dłonie usiłując robić dobrą minę do złej gry.

Na efekty nie trzeba było długo czekać, po kilkunastu sekundach byłem sam na sam ze sobą w czterech smutnych ścianach. Odchyliłem delikatnie pasek żaluzji. Na zewnątrz słońce też strzeliło focha chowając się za chmurami.

- Słyszałam wszystko - powiedziała Trish zamykając drzwi do klasy. Podchodziła do mnie bardzo powoli patrząc mi prosto w oczy.

- Czego chcesz?

- O, widzę, że nasz nowy nauczyciel jest zestresowany. Mrrr może pomogę Ci - jej palce zacisnęły się na moim kroku. Przez moment moje zmysły zwariowały, ale w porę się opanowałem zabierając jej zwinne dłonie.

- Co, foch ? - zapytała.

- Może być i foch. Idę do samochodu - odparłem ruszając w stronę drzwi.

- FOCH ? Ty mi strzelasz focha? Foch mój drogi to Fachowe Obciąganie Chuja, więc kto komu strzela focha, Ty mi, czy ja Tobie ?

Jeszcze przez moment stałem jak wryty patrząc z obrzydzeniem na brunetkę.

Odnośnik do komentarza

Słońce w stanie Colorado w środkowo-zachodniej części Ameryki Północnej paliło dziś skórę mocniej niż zwykle. Klimatyzacja w autobusie była na wyczerpaniu, dlatego też pan Rush włączał ją co pół godziny na kwadrans, by zaoszczędzić freon na drogę powrotną. Krajobraz Gór Skalistych przenosił mnie w świat marzeń i wspomnień. Jeszcze nie tak dawno przecież Aspen, Park Narodowy Mesa Verde czy Colorado River oglądałem w amerykańskich serialach i filmach dokumentalnych. Tego dnia wyglądałem jak Chiński turysta - na głowie niebieska czapka z daszkiem, na szyi bandanka i aparat fotograficzny, z kieszeni wystawała mi mapa USA, a w dłoniach dzierżyłem do połowy pustą butelkę po Coca Coli.

- Nil Sine Numine - westchnąłem spoglądając na chmury zżerające szyty szczytów.

Dick's Sporting Goods Park w Comerence City był obiektem westchnień tysięcy kibiców. Wybudowany w samym centrum miasta gromadził na trybunach co kilka dni blisko 20 tysięcy osób. Większość kibiców pochodziła z miasta, ale bywali też tacy, którzy przyjeżdżali na mecze Colorado Rapids nawet z Nowego Jorku. Na specjalnej loży dla turystów dostępne były małe monitory LCD, na których za uiszczeniem symbolicznej opłaty można było poznać całą historię klubu.

Abbey Okulaja był arbitrem głównym tego meczu. Do spotkania przystąpiliśmy w klasycznym 4-4-2. Piłkarze mieli za zadanie rozgrywać piłkę jak najwęziej, jak najszybciej, by nie dać rozpędzić się rywalowi. Nie graliśmy dobrze na wyjazdach, dlatego też defensywny styl pasował do tego meczu idealnie.

W 12 minucie Claudio Lopez przypomniał się kibicom strzelając z woleja tuż pod poprzeczkę. Nawet fanatycy Rapids bili brawo podziwiając cudowne uderzenie doświadczonego Argentyńczyka. Drugie oczko dołożył środkowy pomocnik, który o dziwo w tym spotkaniu wystąpił w roli rozgrywającego - Jack Jewsbury.

Na osłodę dla gospodarzy jeszcze przed gwizdkiem na przerwę Ugo Ihemelu zdobył honorową bramkę.

Schodząc z murawy nie mogłem oprzeć się pokusie kupienia od szpakowatego mężczyzny gorącego Hot-Doga z trzema sosami.

- A co mi tam, dieta dietą, a życie krótkie - tłumaczyłem swojemu sumieniu dokonany wybór.

Colorado Rapids 1:2 Kansas City

 

Siedem dni później samolotem udaliśmy się do hrabstwa Norfolk w stanie Massachusetts, by sprawdzić formę drużyny NE Revolution. Foxboro znajduje się na wschodnim wybrzeżu USA, dlatego też podróż autokarem była niemożliwa. Na miejsce przybyliśmy o 9 rano, by zaczerpnąć powietrza na plaży na której ciała wygrzewali studenci najsłynniejszej uczelni na świecie - Harvardu. Podziwiając takie widoki musieliśmy rozegrać dobre spotkanie. Część zawodników zażyła kąpieli w oceanie, część poszła na masaż, a niektórzy podrywając nastolatki kończyli przyłapani przez resztę drużyny w dość kompromitujących pozach.

Pierwszy gwizdek sędziego o wdzięcznym nazwisku Prus rozpoczął batalię o upragnione trzy punkty. W przypadku zwycięstwa awansowalibyśmy na drugą pozycję, którą upatrzyłem sobie jako tą końcową. Po raz kolejny Jack Jewsbury udowodnił mi, że Marinelli nie jest jedynym ofensywnym pomocnikiem, który potrafi rozgrywać futbolówkę w środku boiska. W 49 minucie meczu Amerykanin umieścił piłkę w siatce popisując się atomowym uderzeniem z blisko 30 metrów. Kibice oniemieli, a spiker meczowy plącząc się w wypowiedzi po kilkusekundowej ciszy powiedział tylko " Moi drodzy, no co ja mam wam powiedzieć ".

Odpowiedź Revolution była niemal natychmiastowa. Po indywidualnej akcji i wkręceniu w ziemię walczącego z nadwagą Soleya Taylor Twellman zdobył bramkę dającą punkt swojej drużynie.

NE Revolution 1:1 Kansas City

Odnośnik do komentarza

- Jedna działka dla Ciebie, trzy dla mnie. Jedna działka dla Ciebie, trzy dla mnie. Jedna działka dla ... NIE RUSZ BO ZASTRZELĘ! - dźwięk uderzania palców o skórę przedramienia przerwał odliczanie działek kokainy. Jumbara siedział na ławce w parku popijając mus czekoladowy ze szklanej butelki. Wiercił się nerwowo na drewnianych szczebelkach spoglądając co chwila w stronę skrzyżowania ulic, na którym co zmianę świateł pojawiały się nowe samochody. Wszyscy siedzieli spięci wypatrując nieoznakowanego radiowozu, którym dwóch policjantów zwykło przyjeżdżać by zabrać im towar.

Lubiłem na nich patrzeć siedząc na murku w gąszczu zielonych krzewów. Towar odmierzali z taką precyzją, jak by to była nitrogliceryna. Hierarchia ważności w gangu znaczyła bardzo wiele. Zwykły żołnierz nie miał prawa siedzieć z Mortenem przy jednym stole. Jego zadaniem było patrolowanie okolicy w poszukiwaniu potencjalnych klientów. Dwóch " bankierów " trzymało kasę. Byli to najczęściej dobrze ubrani mężczyźni, którzy spacerowali po okolicy z psem, czytali gazetę lub książkę, lub po prostu przesiadywali na klatce popalając papierosy. Jumbara zaopatrywał całą okolicę w każdy piątek o 14:30. Znałem te godziny, bo będąc znużony ciągłym bieganiem za piłką przychodziłem często do parku by zachłysnąć świeżego powietrza, którego w Kansas było akurat jak na lekarstwo.

Tego dnia wydarzyło się jednak coś, co zmieniło moje życie o 180 stopni.

Siedząc na zimnym kamieniu męczyłem w dłoni gąbeczkę papierosa podziwiając ponętną murzynkę, która w samym staniku wywieszała pranie na parapecie wielkiego okna. Promienie słońca przedzierały się usilnie przez gąszcz liści próbując opalić moją bladą skórę. Klaksony były jak by ciche, a przynajmniej w tej chwili ich nie słyszałem. Kiedy skończyłem palić zgasiłem kiepa o ziemię, zaczesałem dłonią włosy do tyłu, poprawiłem spodnie i już miałem ruszać w stronę Infiniti, kiedy usłyszałem dwa strzały i krzyk kobiety.

Nie bacząc na to, że zostanę zauważony wyskoczyłem zza krzaków i ruszyłem w stronę hałasu. Na ziemi leżał młody chłopak w kałuży krwi. Jego martwe spojrzenie utkwiło akurat w miejscu, w którym stałem. Otarłem pot z czoła, ale po chwili bicie serca niemal rozerwało mi bębenki w uszach. W moją stronę biegło dwóch uzbrojonych murzynów trzymając w rękach worek z białym proszkiem. Po chwili w parku pojawił się patrol policji na sygnale dewastując trawnik, dwie ławki i małe drzewka posadzone wzdłuż piaskownicy.

- Gazu psie, gazu !! - krzyczał jeden z murzynów przeskakując przez murek na którym siedziałem.

- Ty jesteś ten trener Wizardsów. Schowaj to chłopie, bo nas posadzą. - nim zdążyłem zareagować w moich dłoniach leżał mały worek wypełniony kokainą, na którym odciśnięte były ślady krwi. Instynktownie schowałem go w spodniach nadal stojąc jak wryty. Po chwili obok mnie przebiegło dwóch policjantów oddając kilka strzałów w stronę uciekinierów. Jeden z nich został trafiony prosto w głowę.

Upadł na ziemię, a jego mózg razem z wodą z hydrantu rozpryskał się po chodniku i kawałku ulicy.

- No to mam przejebane - powiedziałem sam do siebie osuwając się po pniu drzewa na ziemię.

Widok martwych ciał i wycie syren policyjnych na moment zamroczyły moją świadomość. Tłumy gapiów gromadzące się po obu stronach parku, blask fleszy dziennikarzy, którzy jakby wyrośli spod ziemi i krzyk matek klęczących nad ciałami kazał mi iść do samochodu.

Odjeżdżając z miejsca tragedii miałem w kieszeni kilkadziesiąt tysięcy dolarów w proszku + kilkadziesiąt problemów, którym miałem podołać.

Odnośnik do komentarza

Drużyna popularnej marki napojów energetycznych przyjechała do nas z Nowego Jorku na początku gorącego miesiąca, kiedy rtęć wskazywała zaledwie 7 stopni Celsjusza. Silny wiatr i wszędobylska mżawka doprowadziły stan murawy do wyglądu krajobrazu bitwy pod Grunwaldem, ale po konsultacji z sędzią technicznym pan Brian Hall, wybrany przez Fifa arbitrem roku w MLS w latach 2003,2005,2006 i 2007, wskazał na środek boiska.

" Kick and go " powiedziałem piłkarzom w tunelu prowadzącym na boisko. Taktyka zakładała szybką wymianę piłki na całym boisku, podania krótkie, gra bardzo ofensywna z wysuniętymi bocznymi obrońcami. Blisko 19 i pół tysiąca kibiców cieszyło oczy efektowną grą obu drużyn. Cztery bramki strzelone przez piłkarzy obu ekip były najwyższych lotów, a wynik 2:2 całkowicie odzwierciedlał wydarzenia na murawie. I chociaż pewien niedosyt zawsze pozostaje, kiedy bramka wyrównująca pada po strzale samobójczym, kolejny punkt w tabeli wpiął nas na nowo na czwartą pozycję.

Kansas City 2:2 Red Bull Nowy Jork

 

Dwa tygodnie ostrych treningów siłowych połączonych z ogólnorozwojowym basenem, stacjami, gimnastyką i serią masaży miały być czasem przygotowania do meczu rewanżowego. Dwa razy w tygodniu, we wtorki i w czwartki o godzinie 18tej w auli na wielkim ekranie dotykowym zawodnicy faszerowali umysły moimi projektami taktycznymi. Po ostatnim spotkaniu postanowiłem skrupulatnie odnotowywać każdy mecz, trening, zagrywkę poszczególnych zawodników. Sporządziłem sobie tabelę, którą pani Roberts - gruba sekretarka ze świńskimi policzkami - przesyłała wszystkim zawodnikom po skończonych zajęciach na pocztę internetową.

Tabela była podzielona na dwie odrębne części :

1. Trening :

- Wydolność

- Umiejętność gry w formacji

- Realizowanie założeń taktycznych

- Stałe fragmenty gry

- Inne

2. Mecz

- Realizowanie założeń taktycznych

- Czas spędzony na boisku

- Bramki

- Kartki

- Faule na zawodniku

- Faule zawodnika

- Inne

Przez pierwsze cztery tygodnie każdy piłkarz podlegał takiej samej ocenie ( oczywiście oprócz bramkarzy ). Po tym okresie planowałem pewną modyfikację kryteriów oceny.

 

Rewanż został rozegrany na ogromnym stadionie Giants Stadium w hrabstwie Bergen, na którym zasiadło 15 i pół tysiąca fanów piłki nożnej. Po raz kolejny na wyjeździe zagraliśmy jednym napastnikiem wspieranym trzema pomocnikami ustawionymi tuż za jego plecami. Tego dnia do klubu wpłynęła oferta zakupu naszego środkowego obrońcy - Conrada - za 950 tysięcy dolarów. Była to kwota dająca nam możliwość wyciągnięcia budżetu w górę, spłacenia części długów, zainwestowania w jakiegoś młodego grajka z Europy.

Spotkanie było zacięte, pełne brutalnej gry, fauli i żółtych kartek. Stworzyliśmy spektakl godny walk gladiatorów, a bramki jakie padały wybrane zostały przez kilka magazynów za bramki sezonu, zaś sam mecz przeszedł do historii jako spotkanie w którym obie ekipy oddały najwięcej strzałów na bramkę w historii MLS.

Red Bull Nowy Jork 3:3 Kansas City

 

Wracając do domu miałem dziwne wrażenie, że coś się wydarzy. Ssanie w żołądku, wiercenie w części gości ogonowej, mdłości i telepanie dłoni przypominało mi ciężar jaki spadł na moje barki kilka dni temu.

Odnośnik do komentarza

Ostatni bąbelek wczorajszego piwa pękł uwalniając zawartość dwutlenku węgla z brudnego pokala stojącego na parapecie okna. Wcisnąłem pięści w oczodoły, przekręciłem kilka razy w lewo i w prawo i zrzuciłem na podłogę wykrochmaloną poduszkę witając nowy dzień siarczystym " łoooo kurrrwwwaaa ". Kiedy skończyłem ceremonię powitalną ruszyłem w stronę łazienki kopiąc przy tym niedbale ułożone kapcie, przewracając wazon z wyschniętym bukietem tulipanów i wyłamując plastikowy zatrzask kabiny odkręciłem lodowatą wodę.

- Słyszałem - znajomy głos przerwał ciszę w łazience - że byłeś kulturystą.

Huk spadającej słuchawki prysznica poprzedził mój akrobatyczny upadek na ziemię wyłamując całą kabinę z zatrzasków. Przez moment leżałem na ziemi wietrząc gołą dupę w górze, ale po chwili wiercenia się w plastikowych zgliszczach zarzuciłem na siebie ręcznik i wyszedłem z łazienki uzbrojony w białą szczoteczkę do zębów.

Na fotelu pod oknem siedział Arsene trzymający w prawej dłoni Magnum.

- Co tu robisz do cholery ? - syknąłem poprawiając ręcznik.

- O, nie byłeś, jesteś kulturystą Pawle - odparł Jumbara gładząc wąs pod nosem - widzisz, masz coś, co należy do mnie.

Przez moment zastanawiałem się o co chodzi rozpaczliwie poszukując w przedpokoju czegoś, co mogło zakryć moje nagie ciało po którym spływały ciurkiem krople wody.

- Załóż coś na siebie. Poczekam w kuchni - nie czekając na odpowiedź zniknął w ościeżnicy.

Po kilku minutach usiadłem przy stole, na którym oparty o łokieć Arsene oczekiwał mojego przybycia.

- Mam dla Ciebie świetne zajęcie. Otóż w każdy piątek o północy w klubie "Montana" odbywają się walki w klatkach. Można zarobić bardzo dobre pieniądze.

- Nie jestem zainteresowany. Masz to, po co przyszedłeś - z kamizelki wiszącej na białym wieszaku wyjąłem worek i rzuciłem na stój spoglądając z pogardą na mafioza.

Jumbara wyjął z kieszeni spodni zapalniczkę, odpalił papierosa, zmrużył oczy zaciągając się dymem i odparł :

- Przez kilka dni ten proszek nie był w obiegu. Straciłem przez Ciebie kilkadziesiąt tysięcy. Myślisz, że teraz wezmę to gówno i wyjdę jak by nigdy nic? Powiedziałem Ci już ostatnio, że będę miał Cię na oku.

- Czego Ty ode mnie chcesz człowieku? - zerwałem się z krzesła uderzając pięścią w stół.

W tej samej chwili drzwi od mieszkania wyleciały z hukiem z zawiasów i w progu stanęło dwóch nafaszerowanych anabolikami mężczyzn dzierżąc w dłoniach kije baseballowe.

- Spokojnie, my tu tylko rozmawiamy - odwołał ich wilcze zapędy Jumbara unosząc prawą rękę do góry.

- To my szefie jesteśmy za drzwiami ... yyy ... za ścianą - poprawił się Azjata podnosząc połamane drzwi.

Przez moment siedziałem w milczeniu ściskając nerwowo metalową łyżeczkę od kawy. Ostatnim razem Jeet Kune Do ćwiczyłem ponad rok temu, kiedy to w zaciszu wiejskiego domku w Polsce rehabilitowałem zdewastowane ołowiem ciało.

- Tutaj masz adres tego klubu - powiedział Arsene rzucając na stół wizytówkę z gołą babą na odwrocie - nagroda za każdą walkę jest uzależniona od ilości zakładów. Ty dostajesz 60 %, ja 40%. Myślę, że to korzystny układ dla nas. A woreczek zabieram. Jak go nosiłeś tracił na wartości tysiąc dolarów na godzinę. Policz sobie ile jesteś mi winien. Czekam na Ciebie o 22.

Ostatnie słowa zginęły za ścianą w odgłosie ciężkich butów goryli.

Odnośnik do komentarza

20 czerwca w hrabstwie Franklin, w mieście nazwanym na cześć Krzysztofa Kolumba, spotkaliśmy się z drużyną Columbus Crew, w której karierę kończył Guillermo Schelotto - ikona piłki nożnej z Boca Juniors. Nie zdziwił mnie fakt, że po raz kolejny blisko 15 tysięcy kibiców zasiadło na trybunach, bo w MLS ta liczba przewijała się przez niemal wszystkie stadiony. Był to jeden z głównych problemów zarobkowych klubów, które lwią część zysków zdobywała właśnie z biletów i sprzedaży klubowych gadżetów.

Claudio Lopez jeszcze w szatni dostał ataku drgawek i po konsultacji z fizjoterapeutą i lekarzem klubowym zaaplikowaliśmy mu kilka dawek środków na uspokojenie. Zagraliśmy 4 obrońcami, trzema pomocnikami - bez skrzydłowych, jednym ofensywnym wysuniętym pomocnikiem i dwoma napastnikami, którzy w razie problemów wspierali środkową formację.

Hartman

Wahl - Soley - Marquess - Espinoza

Arnaud - Watson - Victorine

Marinelli

Lopez Colombano

Spotkanie przebiegało pod nasze dyktando. Zagęściliśmy środek pola odcinając od podań skrzydłowych Columbus, przez co Lopez z Colombano mogli cofać się do tyłu pozostawiając w grze Argentyńczyka Marinelli. Niestety w doliczonym czasie gry fenomenalny rozgrywający huknął z rzutu karnego jak Roberto Baggio ponad poprzeczką doprowadzając do szewskiej pasji Hartmana.

W szatni nie obyło się od ostrej reprymendy. Po przerwie do bezpańskiej piłki dobiegł Lopez, minął dwóch rywali i z najbliższej odległości zdobył jedyną bramkę dla Kansas.

Columbus Crew 0:1 Kansas City Wizards

 

Cztery dni później przyszło nam sprawdzić formę Houston Dynamo w meczu na Arrowhead Stadium. Pan Hilario Grajeda, jeden z najpopularniejszych sędziów w USA rozpoczął spotkanie późnym popołudniem, kiedy wszyscy wrócili już z kościoła faszerować żołądki popcornem i litrami kawy zbożowej. Po raz kolejny zagraliśmy takim samym ustawieniem jak poprzednio zmieniając jedynie nastawienie drużyny z " defensywny " na " ofensywny ". W roli Marinelli'ego wystąpił Watson, zaś Argentyńczyk został cofnięty do formacji odpowiadającej za przerywanie ataków przeciwnika.

Jak się okazało ta taktyka sprawdziła się idealnie na zmęczonego rywala. Po strzeleniu bramki z rzutu wolnego cofnęliśmy się pod własne pole karne murując dostęp do bramki. Mecz życia rozegrał sprowadzony przed sezonem Seyfo Soley, który dwoił się i troił wybijając rywala z rytmu. Zadania Ultra defensywne sprawdziły się w 100% i na nasze konto wpłynęły kolejne trzy punkty

Kansas City 1:0 Houston Dynamo

 

Arrowhead, 12625 kibiców, z gwizdkiem Maruffo a ja na ławce trenerskiej zaciskałem pięści z nerwów. Wygrana z Toronto dawała nam fotel lidera, porażka mogła oznaczać spadek nawet na czwartą pozycję w lidze. Wszyscy byliśmy skupieni do granic możliwości. Hartman już na godzinę przed meczem zamknął się sam w toalecie, by skoncentrować się na meczu.

Ustawienie nie było zmieniane od meczu z Columbus. Jedynie rolę kontuzjowanego Lopeza przejął powracający do łask Wolff, o którego całkiem niedawno przecież pytali włodarze TSV 1860 Monachium.

Po pierwszym gwizdku sędziego ruszyliśmy do hura ataków bombardując bramkę gości. W sumie w przeciągu 90 minut oddaliśmy aż 35 strzałów na bramkę, z czego aż 20 było celnych i gdyby nie wysoka forma bramkarza z pewnością wynik był by dużo lepszy.

Jedyną bramkę, jak się później okazało dającą nam fotel lidera, strzelił właśnie Wolff.

Kansas City 1:0 Toronto FC

Schodząc do szatni zostałem zgwałcony przez dziennikarza :

- Panie Miśkiewicz, Wizardsi nigdy jeszcze nie byli liderami MLS. Jak pan to zrobił?

- Ja nic nie zrobiłem. To piłkarze strzelają bramki - roześmiałem się sztucznie w stronę kamery.

- Wszyscy pamiętają pańskie wojaże na Wyspach Brytyjskich. Czy sądzi Pan, że z Kansas uda się osiągnąć tak wiele jak z Leeds?

- Myślę, że Wizadrs jest zupełnie inną drużyną i o zupełnie inne cele walczymy. Owszem, pozycja lidera cieszy nas ogromnie, tym niemniej jednak do końca rozgrywek pozostało naprawdę dużo spotkań.

Odnośnik do komentarza

Najpierw seryjnie remisujesz, teraz wygrywasz skromnie po 1:0. To jakaś klątwa? :>

Co do fabuły - gdybyś miał jakieś porządne drzwi z Gerdy ten Azjata nie sforsowałby ich tak łatwo :keke:

Gratsy za żółtą koszulkę lidera :jupi: . Sytuacja w czołówce jak mniemam napięta?

Odnośnik do komentarza

Tak, to klątwa rzucona na Kansas przez pewną wiedźmę, znaną w wąskim kręgu społecznym jako kochankę niejakiego Wengera :P

Sytuacja w czołówce cały czas napięta, bo Wizadrs jest najuboższą drużyną w lidze i wszyscy chcą nam odebrać punkty. O dziwo jeszcze nie przegrałem, ale coś czuję, że zbliża się to wielkimi krokami. Oby nie.

Wenger, weź ją opier... żeby nas odczarowała:P

Odnośnik do komentarza

Krople deszczu ginęły na szybie miażdżone piórem wycieraczki. W powietrzu unosił się zapach wanilii zmieszany z zapachem nowości, a w bębenkach nuty dźwięku Infiniti podnosiły poziom adrenaliny w organizmie. Na siedzeniu pasażera w torbie podróżnej leżakowały rękawice bokserskie, te same których używałem kilka lat temu w Polsce, kiedy sparowałem się z Jurkiem. Świat pędził do przodu zostawiając w tyle wspomnienia, na które nigdy nie miałem czasu. Wyjąłem ze schowka ociekający stopionym lodem bidon z Red Bullem, zębami odetkałem korek i wlałem w przełyk lodowatą ciecz ocierając po chwili usta rękawem.

Kiedy minąłem ostatni dom mieszkalny na ulicy Rose Street zredukowałem bieg, skręciłem kierownicą w prawo i koła suwa wtoczyły się na parking naszpikowany drogimi samochodami. Po chwili przed maską pojawił się gruby jegomość schowany w wielkim, czarnym płaszczu. Niedbałym gestem wskazał mi miejsce na parkingu, otworzył drzwi, zgasił papierosa o buta i rzekł:

- Arsene czeka w pokoju 129. Masz jeszcze kwadrans do walki.

Po tych słowach zniknął w ciemności parkingu zostawiając na ziemi żarzący się niedopałek.

Zarzuciłem torbę na ramię, wcisnąłem guzik w kluczyku i kiedy zamek strzelił roznosząc echo po okolicy ruszyłem w stronę metalowych drzwi.

W klubie Montana panował harmider, a w powietrzu unosił się zapach krwi. Idąc ciemnym korytarzem w stronę wejścia do sali na której odbywały się walki co chwila byłem zaczepiany przez nafaszerowane kokainą prostytutki, które niemal siłą wciągały mnie do swoich łóżek oddzielonych od korytarza ledwie firanką.

Salę 129 nie trudno było znaleźć - drzwi do jej środka pilnowała garstka Azjatów dodając sobie animuszu bronią i ścieżkami białego proszku na stole. Kiedy pokazałem im wejściówkę zostałem wpuszczony do środka. Morten wraz z Arsene siedzieli sącząc drinki, spoglądając z góry, przez kuloodporną szybę na ring.

- Masz dziesięć minut, więc szykuj się. Widzisz tego murzyna, tam w kącie sali? Ten, który ściąga teraz kurtkę? To twój przeciwnik. Jest słaby, ale na początek wystarczy. Musimy sprawdzić co potrafisz.

Wiążąc bandaże na pięściach przypominałem sobie podstawowe techniki kopnięć i uderzeń zadając ciosy cząsteczkom powietrza. Kiedy wszystko leżało już na mnie jak ulał ruszyłem przed siebie koncentrując się na walce.

W Sali krwiożercza publiczność skandowała moje imię gwiżdżąc i krzycząc w niebogłosy. Gromkie „ Paul from Poland, Paul from Poland ” napełniało mnie końską dawką adrenaliny. Kątem oka zauważyłem okienko, w którym obstawiano zakłady. Buk płacił pięć dolarów za każdego postawionego na mnie.

Kiedy sędzia podszedł do nas nie słyszałem już publiki. Stanąłem twarzą w twarz z rywalem, zmrużyłem oczy i spojrzałem mu prosto w źrenice. Widziałem jego strach i obawę przed pierwszym gongiem. Po czole spływały mu wielkie krople potu, a nerwowe poruszanie barków zdradzało jego nastrój. Wiedziałem, że będzie dziś mój.

Trzymając gardę zadałem pierwszy cios. Chybiłem, murzyn odchylił się do tyłu kontrując potężnych low kickiem. Na szczęście zdążyłem unieść nogę w górę blokując cios.

Drugie uderzenie trafiło już prosto w prawy policzek. Zaraz po nim dodałem serię dwóch sierpowych i potężnym uderzeniem z obrotu posłałem rywala na kraty oddzielające ring od publiczności. W głowie huczało mi od ciśnienia, zacisnąłem pięści i ruszyłem na czarnoskórego z pełnym impetem. Prawy, lewy, prawy, podbródek, uderzenie z kolana i dźwignia. Oboje upadliśmy na ziemie. Chwyciłem jego głowę między nogi, zacisnąłem kolana z całej siły i robiąc fikołka wygiąłem mu prawą rękę do tyłu. Po kilku sekundach jego pięść uderzyła o matę trzykrotnie.

Publika szalała. W górę poleciały kapelusze, i telefony, jedni ściskali się ze szczęścia, inni klęli pod nosem na czym świat stoi. Dopiero kiedy sędzia uniósł moją prawą rękę w górę dotarło do mnie, że wygrałem.

Schodząc z ringu udałem się wprost do 129 eskortowany przez czterech goryli. Nie wiem czy to ja tak śmierdziałem, czy oni.

- Brawo - rechotał Arsene klaszcząc w dłonie - Brawo ! Mamy nowego mistrza widzę.

Oddychałem ciężko jednym płucem, w głowie kręciło mi się od niedotlenienia mózgu. Opadłem na fotel stojący przy biurku, przymknąłem na moment powieki i szepnąłem :

- Dajcie mi coś do picia.

Odnośnik do komentarza

One Arrowhead Drive, Kansas City, MO, stadion Arrowhead, dwanaście i pół tysiąca kibiców, środa, 4 lipca 2007 roku. Szefem spotkania był Brent Sorg, 37 letni Amerykanin, na co dzień farmer. DC United, z gwiazdą Amerykańskiej Ligi - Jose Carvallo, przyjechało do Kansas odebrać nam fotel lidera i, jak to mówił dzielnie Cesinha, upokorzyć gospodarza.

W prasie pojawiły się pogłoski o rzekomym zainteresowaniu moją osobą ze strony włoskiej Sieny, która po zwolnieniu ostatniego menedżera na gwałt potrzebowała nowego. Zdementowałem od razu te plotki wszem i wobec oznajmiając, że Kansas jest miastem w którym się zestarzeję. Nie uszło to uwadze tutejszych " Ultrasów ", dla których stałem się niemal bogiem.

Nie zmieniałem ustawienia, więc wyszliśmy tradycyjnie systemem 1-4-3-1-2. Rozgrywającym był Marinelli, w defensywie postawiłem znów na Soleya, który okazał się najlepszym transferem w MLS. Już na początku meczu przypomniał o sobie powołany niedawno do kadry narodowej Victorine, który otworzył wynik spotkania zdobywając gola po rzucie rożnym. Trzy minuty później DC odpowiedziało uderzeniem wypożyczonego z Argentinos Juniors Franco Nieli i na tablicy widniał wynik 1:1. W 27 minucie celnie z rzutu wolnego uderzył Marinelli wprawiając kibiców w ekstazę. Ja nie miałem niestety możliwości podskakiwania z radości, bo po ostatniej walce bolała mnie lewa noga.

I gdyby nie błąd Espinozy, który zagrał piłkę do Hartmana nie zauważając stojącego z boku Moreno, pewnie trzy punkty zasiliłyby nasze konto. A tak kolejny punkt i kolejny mecz bez porażki.

Kansas City 2:2 DC United

 

Ledwie trzy dni później słoneczna Kalifornia przywitała nas pościgiem policji za uciekającym Fordem Mustangiem. Cała autostrada Santa Monica Freeway ( stanowa numer 10 ) została zamknięta, a nad naszymi głowami krążył policyjny śmigłowiec.

City of Angels i mecz z tutejszymi Galaxy budził w mediach największe zainteresowanie. Kazałem piłkarzom trzymać się blisko siebie i po skończonym meczu od razu wskakiwać do autokaru. Jedna z gazet w Kansas umieściła arcyciekawy artykuł odnośnie Los Angeles, którego fragment głosił :

 

Mimo spadku liczby popełnianych przestępstw Los Angeles pozostaje jednym z najniebezpieczniejszych miast USA, wyprzedzając Nowy Jork, a do niedawna także Chicago. Nadal miasto jest siedzibą dużej liczby gangów i miejscem zamieszkania znanych gangsterów. W maju 2001, według danych National Drug Intelligence Center, było 152 000 członków gangów, zrzeszonych w 1 350 organizacjach przestępczych. Najważniejsze z nich to: The Crips, założony przez Stanleya "Tookie" Williamsa, oraz The Bloods, oba z dzielnicy Compton.

Rozwinięty system miejskich autostrad pozwala na liczne pościgi policyjne, których średnia liczba jest większa od średniej w innych miastach kraju. W niektórych dniach zdarza się kilka policyjnych pościgów.

 

Donovan, Beckham, Babayaro, Ruiz, Xavier - to tylko kilka z nazwisk gwiazd najbardziej komercyjnej ekipy na kontynencie. Musieliśmy odciąć ich od frontalnych ataków i zatamować rozgrywanie piłki skrzydłami. Tym razem postanowiłem postawić na Colombano w ataku i cofniętego Marinelliego, zaś środek formacji wspierany był przez grającego pomiędzy pomocą a obroną Soleya. Ograniczenie swobody rozgrywania piłki połączone z nakazem gry długich podań do Colombano miało być antidotum na napaloną porażkę, która chciała nas zerżnąć jak klienci niegdyś Dashę.

Blisko 20 tysięcy kibiców na meczu MLS było nie lada wyczynem, co przyznał nawet pan Vaugh wychodząc na murawę z tunelu. Pielgrzymki turystów uzbrojone w wszelkiej maści i gatunku kamery, aparaty, dyktafony, plakaty itd czekało na pojawienie się Beckhama masturbując swoje umysły. Kiedy usiadłem na ławce trenerskiej z ust setek fanów wydobył się " Jeszcze Polska nie zginęła ".

Łzy cieknące po policzkach nie wymagały komentarza.

Soley dwoił się i troił faulując natarczywych gospodarzy. Hartman latał między słupkami parując strzały Donovana, który jak by uparł się zdobyć gola po indywidualnej akcji. Nawet Lopez cofnął się do defensywy odcinając Beckhama od podań.

W 35 minucie wieczny rezerwowy Amaud zdobył przepięknego gola - futbolówka odbiła się przed polem karnym, pomocnik odbił ją barkiem wypuszczając ją wzdłuż linii pola, podbił kolanem i huknął prosto w okno bezradnie spoglądającego na nią Steve Cronina. Wszyscy wystrzeliliśmy z ławki jak z procy biegnąc w stronę Amerykanina, który patrzył w stronę bramki nie wierząc w to co zrobił.

W głośnikach słychać było tylko " Tak proszę państwa, Kansas City zdobyło pierwszego gola, ale miejmy nadzieję, że do końca meczu zobaczymy ich więcej ".

Na szczęście dla nas w przerwie meczu cofnąłem wszystkich o pozycję do tyłu nakazując grę " ultra defensywną ".

Wynik nie uległ już zmianie, przez co tysiące ludzi straciło przez nas u bukmacherów majątek.

Los Angeles Galaxy 0:1 Kansas City

 

Nie mieliśmy czasu na świętowanie spektakularnego zwycięstwa, nie było go też na regenerację sił, bo trzy dni później udaliśmy się na Frontier Stadium do Nowego Jorku, gdzie mecze rozgrywał Rochester. Po zwycięstwie nad Chicago Fire w finale kwalifikacji US Open teraz przyszło nam się zmierzyć w trzeciej rundzie z podopiecznymi Laurie Colloway'a.

Już w drugiej minucie Marinelli pięknym, mierzonym strzałem z blisko 25 metrów dał nam prowadzenie. Po tej bramce cała drużyna skupiła się na murowaniu naszego pola karnego sporadycznie tylko wyprowadzając kontrataki. I właśnie jeden z nich w 78 minucie dał nam kolejnego gola, a w roli głównej ponownie wystąpił fenomenalny Argentyńczyk.

Rochester 0:2 Kansas City

 

Trzecia runda US Open nie przyniosła żadnych sensacyjnych rezultatów.

Odnośnik do komentarza

Blask księżyca łechtał moje podniebienie gdy mrużyłem oczy rozpływając się we wspomnieniach siedząc na schodach klubowej kawiarni. Cały obiekt był już dawno zamknięty, ale wolałem spędzać więcej czasu tu, niż sam na sam z sobą z ciszą w głuchych czterech ścianach mojego mieszkania. Tego wieczoru można było usłyszeć wszystkie szmery i szelesty z całej okolicy. Tylko sporadycznie gdzieś pod serpentynami neonów i świateł przemykały samochody i niemal puste autobusu prowadzone przez na pół śpiących ludzi.

Otworzyłem z sykiem puszkę piwa imbirowego, odpaliłem papierosa i powolnym krokiem ruszyłem przed siebie znudzonym wzrokiem spoglądając na wytarte ciało miasta. Pod klubem Riverside dwóch ochroniarzy próbowało wyjaśnić wysokiemu Latynosowi, że w białych adidasach dziś nie wejdzie, kilka metrów dalej grupka czarnoskórych chłopaków pstrykając w palce wyśpiewywała znane utwory zbierając drobne do kapelusza. Zatrzymałem się na moment przy nich, wyjąłem z portfela dwa dolary, włożyłem im do skarbonki i poprosiłem o mój ulubiony utwór River of Tears Erica Claptona. Kiedy tak stałem i słuchałem tej ambrozji przed oczami pojawiły się obrazy z przeszłości, kiedy to skulony w kłębek całowałem brzuszek mojej En.

Tak naprawdę w życiu nie jest istotne ile zarabiałem, jak sławnym człowiekiem nie byłem, jakimi samochodami nie jeździłem. Nie jest istotne, czy zwyciężam w Leeds czy też w Kansas, czy mam powiązania z mafią, czy jestem wykształconym człowiekiem. Bo to wszystko to marność, jeśli nie ma przy mnie tej, w której sercu bije moje serce.

Po ostatniej nucie wytarłem rękawem łzę ściekającą po policzku, wrzuciłem im kolejne dwa dolary i wróciłem na parking klubowy wsiadając do samochodu.

 

Wchodząc na pierwsze piętro zgasiłem po cichu papierosa o podłogę wrzucając kiepa za szafkę z butami, tak, by nie usłyszeć słownej reprymendy właściciela budynku. Kiedy zapaliłem światło pod drzwiami mojego mieszkania oparta o barierkę stała Merry mrużąc oczy od blasku żarówki. Ubrana w obcisłe biodrówki, skórzaną kurtkę i turkusowy szal wyglądała jak Mon Cheri po obiedzie na deser.

- Mmmm myślałam już, że nie przyjedziesz - powiedziała dziewczyna poprawiając włosy.

Poczułem, jak sztywny pal podniecenia przeszywa me ciało od głowy aż po same nogi. Zacisnąłem dłoń na poręczy schodów, wziąłem dwa głębokie oddechy i zapytałem :

- Czym zawdzięczam tą miłą wizytę ?

- Zamiast gadać otwórz lepiej drzwi, bo zmarzłam strasznie.

Kiedy zapaliłem światło Merry zrzuciła z siebie kurteczkę, szal powiesiła na wieszaku i poszła w stronę łazienki odkręcając prysznic. Nie wiedziałem co mam zrobić, bo sam fakt goszczenia w domu dziewczyny gangstera budził we mnie dreszcze ... strachu i podniecenia.

Włączyłem telewizor, wyjąłem z lodówki sok, wypełniłem szklankę cieczą i czekałem.

Po kilkunastu minutach w drzwiach stanęła Merry. Jej mokre włosy opadały na ramiona rozlewając po nich strumienie wody. Wilgotny ręcznik niedbale zarzucony na czekoladowe ciało zdawał się zsuwać z niego milimetr po milimetrze.

- Nie masz suszarki ?

Nie czekając na odpowiedź usiadła obok rozbierając mnie wzrokiem. Zacisnąłem zęby udając, że nie zwróciłem na to uwagi. Wybuch bomby atomowej w porównaniu z eksplozją związków chemicznych w moim ciele był ledwie hukiem małego korsarza rzuconego przez siedmiolatka w przeddzień sylwestrowej zabawy.

- Masz coś do picia? - zapytała Merry wstając z łóżka. Pytanie było retoryczne, bo na stole parował sok pomarańczowy. Schylając się po niego całkiem przypadkowo usiadła na moje uda nie udając skrępowania.

Kilka sekund później jej usta dotknęły mojej szyi. Odgarnąłem jej włosy do tyłu, palcami dotykałem policzków. Była piękna, piękniejsza niż kilka dni temu w restauracji. Kiedy zapach jej skóry wypełnił moje płuca zamknąłem oczy. Jej uda tak delikatnie dotykały mojej nagiej skóry ...

Odnośnik do komentarza

Wibracje telefonu przerwały sen nocy letniej. Nie otwierając powiek pomacałem parkiet, złapałem za komórkę i widząc w myślach jej kształt wyłączyłem ją. Kiedy odwróciłem się na drugi bok poczułem cudowny zapach aksamitu skóry, którą owiewał lekki wiaterek wpadający do pomieszczenia przez rozstrzelone okno.

Kiedy otworzyłem oczy ujrzałem cudowne kształty kobiece zatopione w skrawek kołdry, która tylko częściowo osłaniała opalone ciało. Oparłem się o ścianę i delektowałem źrenice podziwiając cudowny twór Boga. Jej nagie piersi spowite gęsią skórką, sterczące od chłodu sutki, krawędź kołdry uwięziona między gorącymi udami i rozpuszczone włosy skrywające piękno twarzy - mógłbym tak patrzeć na nią godzinami, oblewać ją winem i spijać je z pępka, oblać bitą śmietaną i zlizywać ją z jej wewnętrznej strony ud. Surówka namiętności, estetyki i kubła zimnej wody gdy przypomniałem sobie kim jest.

 

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Środek najgorętszego miesiąca na kontynencie był dniem, w którym zmierzyliśmy się ze słabiutkim Real Salt Lake City. Bilety na to spotkanie rozchodziły się topornie, ociężale, w tempie sprintu zawodnika Sumo. Tego dnia nie robiło mi to jednak żadnej różnicy, bo zrelaksowany ostatnią nocą mogłem przenosić góry nawet w pojedynkę. I gdyby jakimś trafem żaden z moich podopiecznych nie chciał wyjść na murawę Arrowhead, sam bym rozniósł przyjezdnych jak naspidowany byk matadora.

Pan Jair Marrufo nie miał dużo roboty. Gra była czysta, klarowna, zawodnicy podeszli do spotkania na luzie, czego efektem była kuriozalna bramka Colombano. Przez prawie półtorej godziny nasze strzały chybiały światło bramki zatrudniając młodych, kilkuletnich chłopców do podawania futbolówki. W 88 minucie Colombano dostał podanie na skrzydle od Marquessa, odwrócił się w stronę bramki i z popularnego " czuba " zasadził gola. Piłka leciała w powietrzu z dziwną rotacją mijając zdziwionych obrońców i wpadła tuż przy słupku, na wysokości głowy golkipera.

Na trybunach słychać było tylko brawa. Nawet spiker tego dnia był tak znudzony, że nie podjął się wyzwania zbudzenia kibiców.

Kansas City 1:0 Real Salt Lake

 

Trzy dni po zwycięstwie do klubu dołączył lewy obrońca zatrudniony z draftu uzupełniającego - Willis Forko.

Forko to liberyjsko-amerykański piłkarz. Urodził się w Liberii, ale jego rodzina przeniosła się do Teksasu, gdy miał 3 lata. Na początku swojej kariery grał w zespole Uniwersytetu Południowej Karoliny, później zaś w reprezentacji Uniwersytetu Connecticut, w której rozegrał 65 meczów, zaliczając 3 gole i 15 asyst.

W 2006 roku został przyjęty do klubu Real Salt Lake.

 

Mecz z Colorado Rapids zgromadził na Arrowhead ponad 19 tysięczną publiczność, co było swoistym rekordem tego ogromnego stadionu. Ludzie spoza Stanów Zjednoczonych narzekali na gęstość linii, które wyścielały trawę. Otóż Arrowhead był i jest miejscem spotkań genialnych St. Louis Cardinals, występujących w NFL.

Spotkanie z Colorado rozpoczęło się o 19:30, kiedy wszyscy zdążyli już wrócić z pracy. Zasady MLS zakładały, że mecze powinny być rozgrywane zawsze wtedy, gdy przeciętny zjadacz chleba ma już wolne od zajęć zarobkowych.

Jedyną bramkę już na początku spotkania zdobył doświadczony Lopez. Po jego uderzeniu z 13 metrów piłka zatrzepotała w siatce dając nam upragnione trzy punkty. W 70 minucie gwiazda Rapidsów - Conor Casey, znany z występów w Borussi Dortmund i FSV Mainz, za oplucie Hartmana został wyrzucony z boiska.

Kansas City 1:0 Colorado Rapids

Odnośnik do komentarza

- Proszę o uwagę, proszę o uwagę! Panie i panowie, mam zaszczyt przedstawić państwu dzisiejszych zawodników. W lewym narożniku Paweeeeł Miśkiewiiiiiiiiccczzzz - nie słyszałem owacji, nikt nie skakał z radości, ba, nawet Jumbara nie okazywał zbytniego podekscytowania częstując mnie przeraźliwie długim ziewaniem.

- W lewym narożniku ważący 120 kg Preeesttoooonnnn Davieeeeeeeees - po tych słowach grupka młodych dziewczyn zgromadzona przy narożniku zatrzepotała biustem wypuszczając w powietrze gromie " ach i och ".

Zagryzłem z całej siły plastikową szczękę, ułożyłem pięści w gardę i ruszyłem na rywala mrużąc oczy. Davies był ogromnym Amerykaninem wychowanym w myśl staropolskiej zasady - jedz synku, bo nie będziesz miał siły. Fałdy tłuszczu na brzuchu układały się w taki sposób, że osoby zgromadzone w górnej części sali mogły mieć wrażenie, że widzą popularny " kaloryfer ". Davies sapał jak krowa kryta przez byka w 40 stopniowym upale, a mina jaką mnie straszył nie różniła się niczym od miny człowieka walczącego z zatwardzeniem.

Kilka pierwszych ciosów uderzyło w cząsteczki powietrza poruszając wyraźnie ożywioną widownię. Dwa szybkie lewe proste trafiły grubasa w prawe oko rozcinając lekko łuk brwiowy. Kiedy jego prawa dłoń ścierała plamy z oka z pół obrotu uderzyłem go łokciem prosto w ucho. Preston padł na ziemię zamroczony. Nie zwykłem kopać leżącego, za namową sędziego wróciłem do swojego narożnika ocierając czoło z potu. Nastoletnie fanki " szczały " na widok rozjuszonego grubasa. Chciałem zasugerować sędziemu, żeby podstawili im miski pod nogi bo zatopią publiczność, kiedy wielka, śmierdząca noga uderzyła mnie prosto w żebra łamiąc jedno z nich. Złapałem się za brzuch, uklęknąłem na prawe kolano i unosząc lewą rękę do góry chciałem prosić o chwilę wytchnienia, ale grubas tego dnia zapomniał zabrać dobrych manier z domu. Potężny sierpowy przypomniał mi, jak wyglądają gwiazdy. Padłem na matę robiąc zgrabną mozaikę z wydzieliny z nosa.

- Wstawaj k***a! Postawiłem na Ciebie kupę pieniędzy - głosy motywacji i pokrzepienia budowały we mnie chęć dalszej walki.

Kiedy usłyszałem "sześć", szybko stanąłem na pełnych stopach odchylając się lekko do tyłu. Przy ósemce skinąłem głową podnosząc obie pięści w górę i sędzia zezwolił na dalszą walkę.

High Kick, Low Kick, High kick i odskok - kombinacja ciosów wyraźnie zdziwiła grubasa. Patrzył na mnie jak byk na rzeźnika mrucząc coś pod nosem. Nagle ni stąd i zowąd ruszył na mnie drąc się w niebo głosy. Odskoczyłem szybko w bok i z całej siły wyskoczyłem w górę zginając prawe kolano. Dźwięk łamania nosa i potężnego nokautu sprawił, że jedna z dobrze wyposażonych dziewczyn zemdlała.

Zataczałem się patrząc na gejzer tryskający ciepłą krwią na moje stopy.

- To jest mój zawodnik. Słyszycie? Mój zawodnik - rechocząc Arsene wszedł na ring unosząc moją prawą rękę do góry.

- Będą z Ciebie ludzie człowieku, mówię Ci, będą z Ciebie ludzie.

 

Dziesięć tysięcy dolarów zwinięte w trzy rulony wypełniło kieszeń mojej czarnej kamizelki. Podziękowałem panu Orava - japońskiemu kasjerowi z kozią bródką - i ruszyłem w stronę samochodu marząc o ciepłej kąpieli. Kiedy zamykałem drzwi dźwięk uderzeń tipsów o szybę zmącił pozorny spokój myśli. Nacisnąłem guzik, szyba z gracją wpuściła odrobinę powietrza do środka, a wraz z nim ukazała mi twarz Merry.

- Morten dzisiaj jedzie do Los Angeles. Powiedziałam mu, że się uczę, więc pozwolił mi zostać.

- Wskakuj - kiwnąłem w stronę fotela dla pasażera szczerząc zęby.

Mknąc serpentynami asfaltu oprócz bólu w klatce piersiowej czułem wyraźny niepokój. Ssanie w żołądku, ciśnienie w kości ogonowej i mdłości najczęściej były oznaką zbliżających się kłopotów. I chociaż cała aura znikała, kiedy patrzyłem na śpiącą dziewczynę, nie mogłem oprzeć się pokusie by skręcić w boczną uliczkę i zapalić papierosa.

Kiedy czarna opona złamała małą gałązkę lipy przekręciłem kluczyk w stacyjce dając odpocząć kilkudziesięciu rumakom. Blask księżyca rzucał złowrogi cień na maskę Infiniti, a w gąszczu ogromnych drzew słychać było pohukiwania sowy.

Wyjąłem srebrną zapalniczkę z herbem Leeds, nacisnąłem kciukiem na guzik i z wnętrza wyskoczył mały płomień sycząc jak kobra.

- Co ja robię - powiedziałem sam do siebie opierając się o drzwi samochodu - już raz miałem przygody z marginesem społeczeństwa i jak o mało co nie skończyłem? A teraz rżnę dziewczynę gangstera ... brudzę chłopakowi towarzyszkę życia swoim nasieniem ...

- Czemu się zatrzymaliśmy - usłyszałem z głębi samochodu.

- Nie zwykłem palić w samochodzie. Już idę - odparłem gasząc kiepa o ziemię.

Tego wieczoru pobiłem swój mały rekord Guinnessa pracując biodrami ponad sześć godzin. Moralność i empatia stanęły naprzeciwko samotności i pożądania tocząc zaciętą walkę. Nie miałem problemów ze wzwodem, chociaż czasami łapałem się na tym, że myślę o czymś zupełnie innym tracąc na jakości. Na szczęście zwinne ciało nastolatki w porę przywracało siły witalne podnosząc temperaturę ciała. I gdyby nie poranny trening o 9 rano, pewnie mógłbym tak do utraty tchu, do ostatniej kropli potu.

Taki trening aerobowy.

Odnośnik do komentarza

Carson, miasto położone w słonecznej Kalifornii jest ojczyzną klubu Club Deportivo Chivas USA. Satelicka drużyna meksykańskiego Chivas Guadalajara szczyciła się posiadaniem w swoich szeregach dwóch utytułowanych graczy - Claudio Suárez Sáncheza i Raphaëla Wicky. Myza to posiadaliśmy " pchłę ", która mimo podeszłego wieku jak na piłkarza, prezentowała się nad wyraz wybornie.

Pierwszy mecz z Chivas został rozegrany na Arrowhead Stadium. Na trybunach zasiadło 12 i pół tysiąca kibiców żądnych taniej coca coli i gratisowych paczek popcornu. Na środkowej trybunie dostrzec można było szeroki wachlarz opuchlizny piwnej, cellulitisu i chorób skóry. Prawdziwi kibice ubrani w koszulki Wizadrs wyglądali pośrodku tego molochu tłuszczu jak rodzynki w cieście.

Po pierwszym gwizdku pana Marrufo ruszyliśmy do frontalnych ataków, które kończyły się najczęściej groźnymi strzałami w światło bramki. Kilkakrotnie dyspozycję bramkarza sprawdzał Marinelli wprawiając kibiców w ekstazę. W wyśmienitej formie był tego dnia Wolf, który podbudowany pogłoskami o chęci zatrudnienia go przez TSV 1860 Monachium nie zwalniał tempa do ostatniej minuty.

Pierwsza połowa nie przyniosła goli, dlatego też w drugiej do akcji wkroczył Colombano. Młody Argentyńczyk zmienił zmęczonego Lopeza, co było strzałem w dziesiątkę. Kiedy w 54 minucie genialny Soley w brutalny sposób posłał na deski Wicky'ego trener gości o mało go nie pobił, za co został ukarany czerwona kartką. Kilka minut później Wolf otworzył worek z bramkami uderzając nie do obrony z 15 metrów tuż przy prawym słupku. Nie szalałem na ławce, co najwyżej uśmiechnąłem się szelmowsko w stronę asystenta, który pobiegł do Wolfa wrzeszcząc na całe gardło " Jesteś boski ". Przyznam szczerze, że nie wiedziałem, czy chodzi mu o dyspozycję Amerykana, czy o wygląd.

W doliczonym czasie gry Colombano dobił rywala pakując piłkę za kołnierz golkipera. Pewne zwycięstwo umocniło nas na fotelu lidera zamykając gęby wszystkim wiecznym malkontentom.

Kansas City 2:0 CD Chivas

 

Słaba dyspozycja napastników była iskrą rozpalającą mój zapał do ustalania nowej taktyki. Przestarzały system 4-4-2 nie sprawdzał się w Ameryce Północnej, a obecny nie zaskakiwał dobrze przygotowanych rywali. Po wygranej z Chivas musieliśmy podołać NE Revolution, które w tej kolejce pauzowało, a więc ich siły były o wiele większe od naszych.

Tym razem postawiłem na czterech obrońców. Dwóch bocznych miało za zadanie wspierać ataki skrzydłami. Dwóch środkowych ustawiłem blisko siebie, z czego Soley miał za zadanie ściśle kryć wsuniętego napastnika. Defensywny Hohlbein mógł zagrywać tylko i wyłącznie długie piłki na Marinelliego bądź Lopeza, ale jego gra ograniczała się do własnej połowy. Trzech środkowych pomocników rządziło niepodzielnie w tej strefie murawy : Victorine i Zavagnin wspierani przez bocznych obrońców konstruowali akcje skrzydłami zaskakując przeciwnika, zaś powolny Watson rozgrywał futbolówkę nie włączając się do akcji ofensywnych.

To ustawienie gwarantowało mi wykorzystanie potencjału naszej drużyny, która w defensywie radziła sobie wyśmienicie, natomiast ofensywa pozostawiała wiele do życzenia.

Pierwszy raz spróbowałem tej taktyki w spotkaniu z Revolution, na ich stadionie. Defensywa spisywała się wybornie, przez 90 minut gospodarze oddali ledwie trzy strzały na bramkę Hartmana, z czego tylko jeden był celny. Osamotniony Lopez nie miał dużo roboty w ataku, bo piłka krążyła głównie w środkowej części boiska. w 83 minucie po brzydkim faulu na Marquessie czerwoną kartkę ujrzał Larentowicz, ale mimo to nie udało się nam zdobyć upragnionej bramki i mecz zakończył się bezbramkowym wynikiem.

Taktyka w 50% się sprawdziła.

NE Revolution 0:0 Kansas City

 

Pięć dni później przyszło nam zmierzyć się w ćwierćfinale US Open z pokonaną niedawno drużyną Chivas. Tym razem miejscem spotkania był stadion Home Depot Center, a kasy sprzedały zaledwie 10 tysięcy biletów, co miało swoje odzwierciedlenie w poziomie kibicowania. Taktyka nie została zmieniona, ale rolę flegmatycznego Watsona przejął Wolff.

Do szatni schodziliśmy przegrywając 1:0. Byłem tak nabuzowany, że kopałem wszystko co mi weszło pod nogi. Po krótkiej reprymendzie słownej, setce niewybrednych epitetów, skarg, zażaleń i przekleństw kazałem piłkarzom wyjść na murawę i skopać dupska Jankesom.

Moje słowa widać utkwiły w głowie Lopeza, bo w dwadzieścia kilka minut zdołał ustrzelić Hat-Tricka. Mecz zakończył się wynikiem 3:3 i pan Salazar nakazał rozgrywanie jedenastek. Kiedy Curtin przestrzelił karnego Hartman złapał z radości piłkę w łapska i wykopał ją wprost w chłopaka pozbawiając go przytomności.

Chivas 4:5 Kansas City

Było mi niezmiernie miło na drugi dzień przeczytać w porannej prasie o tym, jak w niebywały sposób natchnąłem moich podopiecznych do walki o zwycięstwo.

Odnośnik do komentarza

Chropowaty dźwięk przesuwania noża po blacie marmurowego stołu gonił ciarki po plecach powodując odruchy obrzydzenia. Kryształki białego proszku napierały na siebie tworząc długie ścieżki wzdłuż barwień stołu, symetryczne, jedna obok drugiej. Kilka sekund później plastikowa rurka wciągnęła ich sypkie kształty dławiąc się przy tym i kaszląc.

- Szefie, co z nim zrobimy? - głos starego mężczyzny wyłonił się z ciemności pokoju.

- Zarabia dla nas dobre pieniądze. Musimy dać mu żyć ... khy khy ... przynajmniej jeszcze - odparł Arsene ocierając nos rękawem.

- Puść towar po okolicy. Powinien rozejść się do jutra. Zbierz pieniądze od chłopaków - ostatnim słowom wtórował dźwięk odpalania papierosa.

- A Miśkiewicz? Morten już wie?

- Nie wie i lepiej, żeby się nie dowiedział. Nie możemy zabić kury znoszącej złote jaja.

 

Usiadłem na krawędzi łóżka wkładając nogi w kapcie. Tej nocy dostałem kilka maili, bo głośnik laptopa nie dawał mi spokojnie spać wrzeszcząc w niebo głosy. Zapaliłem papierosa, przysunąłem biurko do siebie i rozpocząłem peregrynację po świecie informacji.

Minęło kilka miesięcy od kiedy ostatni raz dostałem wiadomość od Dashy. Dziś odczytałem drugą :

 

Drogi Pawle. Nie otrzymałam od Ciebie odpowiedzi, ale piszę po raz drugi, bo tak mi łatwiej. Mieszkam teraz w Toronto razem z Robertem. Przystojny Luis okazał się gejem - nakryłam go w łóżku ze swoim szefem i sąsiadem jak kosztował przyrodzenia mając drugie głęboko w dupie. Robert jest zupełnie inny - czuły, opiekuńczy, no i przede wszystkim obrzydliwie bogaty. Mamy cztery farmy, fabrykę nawozów i dwa komisy samochodowe. Jest mi tu dobrze, choć przyznam szczerze, że tęsknię za domem, tęsknię za Tobą.

Jeśli masz ochotę, zadzwoń do mnie. Numer podaję w tytule maila.

Dasha.

 

Zamykając komputer chciałem od razu wykręcić numer, usłyszeć głos mojej przyjaciółki, wybuchnąć euforią i podzielić się z nią latami życia w samotności. Jednak po chwili przypomniałem sobie ile problemów miałem przez cycatą blondynkę, wstałem z łóżka, spoliczkowałem się i rzekłem sam do siebie spoglądając przez okno:

- Nie warto.

 

Dziś miałem wolne. Chłopaki porozjeżdżali się po Ameryce usiłując znaleźć ukojenie nerwów i relaks w uciechach życia materialnego. Spojrzałem na Merry, która właśnie budziła się przecierając oczy drobnymi piąsteczkami.

- Dzień dobry, jaka piękna pogoda - powiedziała dziewczyna zakrywając nagie piersi kołdrą.

- Wstawaj, pojedziemy na wycieczkę - odparłem dziarsko wkładając na siebie slipki.

Kiedy tak łechtaliśmy podniebienia słodkimi słówkami kątem oka dostrzegłem żółtego Mustanga stojącego pod budynkiem. Podszedłem ostrożnie do szyby, lekko odchyliłem zasłonę i zobaczyłem Mortena, który oparty o samochód wlepiał gały w okna mojego mieszkania.

- On wie, że tu jestem - powiedziała Merry podniesionym głosem.

- Spokojnie. Tylko spokojnie. Poczekamy aż sobie pójdzie i odwiozę Cię do domu.

- On nas zabije - rozpłakała się dziewczyna nerwowo szukając czerwonej bielizny na podłodze.

Kiedy odwróciłem głowę w stronę okna auta już nie było. Ale kłucie w sercu i w żołądku nie dawało mi od tej pory spokoju.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...