Skocz do zawartości

Wielka rodzina


wenger

Wyniki są wiążące.  

88 użytkowników zagłosowało

Nie masz uprawnień do głosowania w tej ankiecie oraz wyświetlania jej wyników. Aby zagłosować w tej ankiecie, prosimy się zalogować lub zarejestrować.

Rekomendowane odpowiedzi

Podczas otwartego okienka transferowego postanowiłem sprzedać napastnika Johana Johanssona, który wydawał się mniej skuteczny i błyskotliwy od Gustava. 575 tys. euro, które zasiliło naszą kasę było sumą bardzo przyzwoitą, a mnie pozwoliło z zadowoleniem zajrzeć do klubowego skarbca, gdzie w końcu pojawiła się żywa gotówka. Od początku tej gry po raz pierwszy byliśmy na plusie, gdyż w międzyczasie pozbyłem się również napastnika Aronssona, który nie rokował nadziei na przyszłość i odszedł za niezłą kwotę 180 tysięcy.

 

Plan B wchodził w życie bardzo delikatnie. Innych zawodników nie ruszałem, czekając na dalszy rozwój wydarzeń, bo przecież do premiowanego miejsca mieliśmy tylko kilka punktów i we mnie wciąż tliła się iskierka nadziei. Pod koniec lipca iskierka ostatecznie zgasła, kiedy zarząd klubu postanowił przyjąć od Elfsborga ofertę kupna Gustava Johanssona. Sprzedaż najlepszego napastnika mógłbym przeżyć, ale za konkretną kwotę powyżej miliona, ale w Szwecji panowały inne zwyczaje i Gustav poszedł za 700 tys… rozłożone na 24 raty. Ręce mi opadły.

 

Dociągnęliśmy do końca sezonu, plasując się na bezpiecznym miejscu w tabeli i wyróżniając się niezliczoną ilością zmarnowanych sytuacji. Wynik był gorszy od tego z poprzedniego sezonu i można by powiedzieć, że cofnęliśmy się w rozwoju. A prognozy na przyszłość nie napawały optymizmem. Jeszcze podjąłem próbę rozpoczęcia kolejnego sezonu, mając w składzie utalentowaną młodzież (ośmiu reprezentantów szwedzkich „młodzieżówek”), ale do poziomu ligowego brakowało młodym chłopakom bardzo dużo. Nie miałem dobrej bazy treningowej, ani wystarczającej liczby trenerów, aby szkolić młode talenty i patrzeć, jak się rozwijają. Mogłem rozegrać jeszcze dwa, trzy sezony, może jakimś cudem utrzymałbym się w lidze, ale na więcej nie było nas stać. Gra stanęła w miejscu, ja straciłem motywację, więc nie było sensu się męczyć. Postanowiłem więc zakończyć przygodę z Varmbols.

 

Będzie epilog…

Odnośnik do komentarza

Buuuu... :( smuteczek. Ale coś czułem, że opek ma się ku końcowi.

Już w tym miejscu wielki szacunek za wspaniałe dzieło. Uśmiałem się co nie miara i właśnie opka z takim "mniej serio" podejściem będzie brakować :respekt:

A może Ty tylko kończysz z Varmbols, a opek będzie kontynuowany? :-k

Odnośnik do komentarza

Wenger: tak łatwo się nie wykręcisz z umowy! Zapomniałeś już o tych wszystkich dupeczkach, które czekały na Ciebie w hotelu po dobrych dla nas wynikach?? Mam wszystko na skrinach!:czytaj:

Ostatnie kilka meczy nam nie weszlo! A w Azji nie przebaczają po takich numerach! Musisz to odrobić, bo inaczej....

:hanged:

Odnośnik do komentarza

Ja jestem uległy, ale tylko w stosunku do kobiet ;) Z drugiej strony nie chcę wyjść na rozkapryszone dziecko, zadowalające się byle świecącą zabawką, która pod pięknymi kolorami skrywa chińską tandetę (Qcz :> ). Hm… nie myślałem o prowadzeniu innego klubu. Do tej pory trzymałem się zasady jeden opek - jeden klub. Grywalnych lig mam mało, Szwecja odpada, zostaje Norwegia i Finlandia. Może się skuszę?

-----------------------------------------------

 

Nasz dyżurny paparazzi Raulb popisał się niebywałym sprytem, zdając relację z rozdania Krakersów jeszcze przed rozpoczęciem Wielkiej Gali :|

 

- Profesorze, krawat, krawat popraw! – krzyknąłem na laureata, dumnie kroczącego po czerwonym dywanie u boku starszej damy podpierającej się mosiężną laską.

- Przestań, nie powtarzaj się, przecież mówiłeś mi to rok temu.

- Ale teraz masz nowy system, więc mogło ci się skasować.

- Nie przeszkadzaj, bo się potknę i będzie gafa 2010, a nie Złoty Krakers.

- Nie powtarzaj się, mówiłeś to samo rok temu. A gdzie ta piękna brunetka z ubiegłej gali, czyżby aż tak się zestarzała? Po cholerę jej było aż 15 operacji plastycznych, ma teraz za swoje.

- Nie, brunetka jest na rozdanie bardziej prestiżowego krakersa, a ta, to żona byłego rektora, obiecałem jej.

 

Na mównicy pojawił się konferansjer Bautroczyk i ogłosił wyniki:

- … Na drugim miejscu, ze znaczną stratą do zwycięscy (dałbym sobie głowę uciąć, że powiedział "z nieznaczną") uplasował się mister Wenger.

Jupiter skierowano na mnie w momencie, kiedy nalewałem sobie kolejną szklaneczkę cytrynowego ponczu. Oślepiony, uśmiechnąłem się głupkowato i wydukałem z niemałym trudem:

- Gratuluję zwycięscy.

 

Kiedy dziesiąta (!) szklanka ponczu została opróżniona, podszedł do mnie jakiś dziennikarzyna z lokalnego brukowca i zadał kilka pytań:

- Nie żal panu, znowu drugie miejsce?

- Żal… pierdolę, już więcej nic nie napiszę!

- Ale przecież przewaga była znaczna, więc nie ma czego żałować?

- Ja nic na to nie poradzę, że serwer generuje dla Profesora jakieś głosy-samorodki. k***a, gdzie ten Fenomen!

Zamiast Fenomena pojawili się członkowie mojego sztabu wyborczego, którzy szczelnie otoczyli półmisek z sałatkami. Podszedłem do nich chwiejnym krokiem i wybełkotałem:

- No i co panowie? Nie mieliśmy żadnych szans. Za co wam płacę? Na drugi rok wymyślcie coś sensownego.

- Trzeba zmienić orientację polityczną, trzeba wyjść do ludu, upodobnić się do niego samego – bardziej stwierdził, niż wyraził swój pogląd człowiek dbający o mój wizerunek, po czym zniknął za wejściowymi drzwiami.

Za kilka minut wniosł na salę wszystkie dzieła Karola Marksa i rzucił je przede mną. Zrozumiałem.

 

Część imprezy po prostu nie pamiętam, gdyż wypity przed galą olej rzepakowy został wchłonięty do organizmu wcześniej niż myślałem i moje bebechy nie radziły sobie z hektolitrami spożytego po nim ponczu. Po kilku godzinach ocknąłem się na zupełnie innej imprezie, gdzie byli piłkarze Varmbols i wszyscy przedstawicieli gminnych władz. Jakaś zabawa choinkowa, albo jasełka, chyba? Pamiętam jak przez mgłę, że pierwszy napatoczył mi się rezerwowy bramkarz, który, odważny po pijoku, zaczął mieć pretensje o to, że regularnie pomijam go przy ustalaniu składu. Po takiej ilości wypitego alkoholu moja odpowiedź mogła być tylko jedna – cios w szczękę i delikwent połamał składany stół zastawiony czerwonym barszczem i sosem pomidorowym. Wtedy, nie wiedzieć skąd, przyfrunął Verlee i zaczął zlizywać czerwony sos z parkietu.

- Verlee, zostaw, przecież to tylko sos pomidorowy.

Potem ocknąłem się, siedząc przy samej scenie, gdzie występował zespół ABBA (może nie oni, ale bardzo podobni). Obmacywałem grubą, brzydką i starą , ale za to z dużymi cycami żonę burmistrza. Burmistrz spał obok na krześle zapity w trzy dupy. Oczywiście wszystkie wydarzenia uwieczniał na kliszy miejscowy paparazzi Raulb i pikantne zdjęcia z imprezy błyskawicznie trafiły na czołówki porannych dzienników.

 

W Varmbols byłem spalony.

Odnośnik do komentarza

Wenger, nie kończ opka, nie kończ opka!:fool: Wybij sobie to z głowy. Twój opek jest fantastyczny. Choć, jeżeli zdecydujesz się na koniec, to wiedz, że żaden, żaden opek mnie tak nie wkręcił jak "Wielka rodzina". Nie pozwól nam tęsknić za przygodami wiedźmy :):respekt::respekt::respekt:

Odnośnik do komentarza

TEXAS > Dzięki. Wiedźma jest stara i brzydka, nie ma się czym podniecać ;)

------------------------------------------------------------------

 

Qcz dzwonił zawsze o poranku.

 

- Wenger, żyjesz?

- A co, chcesz mnie pogrzebać za młodu?

- Nie, tylko dzwonił Vami i mówił, że miał wizję. Widział, jak skaczesz z wysokich fiordów na wzburzone fale. Wprawdzie urosły Ci skrzydła, ale dopiero po upadku. Słuchaj, narobiłeś sobie kłopotów. Moi pracodawcy wtopili dużą kasę, bo ty zamiast pilnować drużynę, siedziałeś na dnie jeziora i posuwałeś Wiedźmę gdzie popadnie.

- No, no… nie przesadzaj.

- W Azji są na ciebie lekko wkurzeni. A wiesz, co u nich oznacza lekkie wkurzenie?

- Robią sobie harakiri na śniadanie?

- Nie żartuj. Chcesz, aby wysłali ci samuraja o poranku?

- Nie, wolę jak ty dzwonisz.

- To słuchaj uważnie, bo masz mało czasu. Latający smok już wystartował z Hongkongu. Pójdziesz na dworzec i wsiądziesz do pociągu byle jakiego. Nie dbaj o bagaż, nie kupuj biletu, najwyżej dasz konduktorowi w łapę. I koniecznie weź jakiś zielony kamień, bo na peronie będziesz miał komitet powitalny. Wykuj sobie jakąś dziurę w skale i przeczekaj trudny okres. Za rok będę miał dla ciebie robotę.

 

Na dworcu głównym zebrały się jakieś dziwki, które w jednej ręce trzymały nieślubnego bachora, a w drugiej kawałek kostki brukowej. Czekały na Wengera, ale ten, nie w ciemię bity, nie miał zamiaru plamić sobie honoru, stojąc na pustym dworcu z bandą ladacznic. Wszedł do pociągu przez dach, pierdolnął drzwiami i fak’iem pożegnał się z kurwami.

 

A w swoim intymnym pamiętniku napisał:

"Potem wykułem jaskinię w twardej skale. Fiordy? Ach, zrobiłem piękną fotkę. Podobno byłem blisko nowego miejsca pracy…"

Odnośnik do komentarza

:D

 

Nadeszła zima, mroźna i surowa. Ciężko mi było, ale czasem odwiedzał mnie Bear Grylls ze „Szkoły przetrwania”, przynosząc na przekąskę zmrożoną wiewiórkę, albo żabę. Czasem przyczłapał norweski Yeti, przynosząc swój sfermentowany mocz. Miałem więc co jeść i mogłem czymś mocniejszym popić. W upalne dni siadaliśmy we trójkę na wysokim fiordzie i graliśmy w karty, aż do zachodu słońca. Na wiosnę, kiedy lody puściły, pojawiali się turyści i myśląc, że jestem lokalną atrakcją turystyczną, rzucali okruchy suchego chleba, albo parę norweskich złotówek. W lecie skakałem z fiordów na wzburzone fale i łapałem ryby zębami. I tak nadeszła jesień...

 

Qcz przyszedł o poranku.

 

- Słuchaj, jest dla ciebie robota. Obiecałem i dotrzymuję słowa. Pójdziesz do tego portu i będziesz sobie tam spacerował. Wtedy, niby przypadkiem, spotka cię prezes miejscowego klubu i zaproponuje pracę. I tyle.

- I tyle? To nie są europejskie standardy. On powinien do mnie zadzwonić. Co drugi opek zaczyna się od telefonu prezesa. Ja mu powiem jakie skończyłem kursy, w jakich klubach robiłem staże, a on zauroczony podsunie mi kontrakt do podpisania.

- Wenger, a siedzenie przez cały rok w jaskini to są europejskie standardy? Może byś chciał, aby do ciebie przyszedł i powiedział, że przez satelitę widział, jak pięknie grasz w FM-a i zakochany w twoim kunszcie trenerskim zapragnął, abyś poprowadził jego klub? To będzie oryginalnie!

- Nawet mi się podoba, ale wolałbym bardziej realistycznie. Na przykład siedzę sobie w parku na ławce i gram w Fm-a na laptopie. Wtedy podchodzi prezes i mówi: O widzę, że zna się pan na piłce? Jakie kluby pan prowadził? A ja mu na to: Chelsea, Real, a z tych mniejszych Toulon, Varmbols i Durango. Będzie zachwycony!

- I nie zapomnij mu dodać, że twój opek zajął drugie miejsce w forumowym plebiscycie.

- A co to ma do rzeczy? Przecież to nie ma nic wspólnego z moimi kwalifikacjami trenerskimi?

- Tak, masz rację. Doświadczenie z gry w FM-a będzie dla ciebie lepszą rekomendacją. Tylko mu nie mów, jak pożegnałeś się z poprzednim klubem. On nie lubi ekscentrycznych szkoleniowców.

- Qcz, no co ty? Przecież to fikcja?

- A twoje odmrożone stopy, to fikcja? Twój roczny zarost, to też fikcja?

- Umówmy się, że wszystko dzieje się naprawdę. Zarost… jak on mnie rozpozna?

- Człowieka, który przez cały rok się nie golił i ludzi nie widział łatwo będzie rozpoznać. Tylko nie wąchaj przechodniów, bo zwrócisz na siebie uwagę.

 

W porcie nie było tłoczno. Udawałem, że jestem tutejszy i mój wygląd jest rzeczą zupełnie normalną. Turyści robili sobie ze mną zdjęcia i w pewnej chwili zastanawiałem się, czy to zajęcie nie będzie bardziej intratne od prowadzenia jakiegoś kiepskiego, trzecioligowego klubu. Miałem problemy z policją, która zainteresowała się moją osobą, zarzucając mi, że nielegalnie wzbogacam się i zażądała, abym otworzył działalność gospodarczą. Na szczęście pojawił się prezes i z szerokim uśmiechem na ustach powiedział:

- Chłopaki, ten człowiek jest ze mną. Jakże się cieszę, że poznam tak znakomitą postać. Wiele rzeczy słyszałem o panu.

- Taaa… Raulb karmi również norweskie brukowce.

Odnośnik do komentarza

I tak zaczęła się moja nowa kariera. Kariera niepowtarzalna i wyjątkowa, łamiąca wszelkie dotychczasowe stereotypy. Jeszcze miałem nadzieję, że porwie mnie miejscowa mafia, zdzieli w łeb i zawiezie na stadion. Albo potrzyma w piwnicy przez parę dni, a potem szantażem zmusi mnie do objęcia ich ukochanego klubu, który oczywiście okazałby się najsłabszym z najsłabszych. Ale nie… Po prostu wsiadłem do samochodu z prezesem i pojechałem w nieznanym kierunku, potem jakimś ciemnym tunelem, aż w końcu znalazłem się na pięknej wyspie, gdzie znajdował się Stadion Flekkeroy Kunstgress – moje nowe miejsce pracy. Powitanie z grupką kibiców również nie było banalne. Uradowany, że znowu mogłem zobaczyć zieloną murawę, zerwałem jednemu z kibiców piękny kapelusz, drugiemu odjazdowe, pomarańczowe spodnie, trzeciemu klubową flagę i skoczyłem z najwyższego świerku, rosnącego nieopodal, wprost w ramiona zaskoczonych sympatyków drużyny Floy To się nazywa mocne wejście!

 

Stereotypów nie było również podczas pierwszego spotkania ze sztabem szkoleniowym. Na pytanie, czy zechcę przeprowadzić pierwszy trening i zapoznać się z aktualnym stanem kadrowym, odparłem, że wolę w spokoju i ciszy przeanalizować kartoteki zawodników wydrukowane z FM-a 2008. Moi współpracownicy osłupieli i popatrzyli na mnie, jak na wariata, więc szybko pozbyłem się tych, którzy nie byli do mnie przekonani, sprowadzając na ich miejsce prawdziwych fachowców, którym żadne metody, nawet te skrajnie niedorzeczne, nie były obce. Drużyna Floy zajęła w trzecioligowych rozgrywkach 9 miejsce i tylko o trzy oczka wyprzedziła spadkowicza z ligi. To zaostrzyło moją czujność i bardziej skupiłem się na słabościach zespołu, niż na jego zaletach. I nic dziwnego, gdyż analizując umiejętności poszczególnych graczy i ich dokonania w minionym sezonie, doszedłem do wniosku, że najlepszym napastnikiem jest Ole Oyen, a pewnym punktem obrony był do tej pory Bjornar Berg. Tak być nie mogło, moje ambicje nie zadowalały się trzecioligową szarością. W trybie pilnym wezwałem scoutów i natychmiast chciałem wysłać ich w głąb kraju, gdyż z doświadczenia wiedziałem, że pierwsze łowy były zawsze najlepsze. Trochę się ociągali, więc użyłem mojej tajnej broni:

- Wasz lokalny Yeti, to mój kolega…

Moi rozmówcy zaczęli się śmiać, sądząc, że sobie żartuję. Pstryknąłem więc palcami, zaryczałem jak Tarzan w dzikiej dżungli i czekałem na przedstawienie. Yeti wparował razem z futryną okienną, mruknął coś po małpiemu pod nosem, podłubał w nosie, zmarszczył brwi i zlustrował całe towarzystwo. Ci odrętwieli i patrzyli na mnie przerażeni, błagalnym wzrokiem prosząc o pomoc. Ja spokojnie powiedziałem:

- Cześć stary. Słuchaj, Ci panowie nie wiedzą, jak się szybko zabrać do pracy. Pomożesz?

Yeti tupnął owłosioną nogą i dmuchnął odrażającą parą. Śmierdzący podmuch przybrał postać trąby powietrznej i wyekspediował moich „szperaczy ludzkich perełek” w najdalsze zakątki Norwegii. Z niecierpliwieniem czekałem na pierwsze wieści.

 

Klub: Flekkeroy IL, III liga norweska - Grupa 3

Pojemność stadionu: 3375

Finanse: 89 tys.

Budżet transferowy: 110 tys – do wykorzystania 90 tys.

Budżet płacowy: 12 tys. – wykorzystane 10 tys.

Cel zarządu na najbliższy sezon: miejsce z dala od strefy spadkowej, zmienione przeze mnie na miejsce w górnej połówce tabeli.

 

Notes: Dobrze, że miałem gotówkę na zakupy, ponieważ kadra wymagała wzmocnień na KAŻDEJ pozycji.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...