Skocz do zawartości

Dziś wygra znów kochany klub


Guli

Rekomendowane odpowiedzi

Rano nawet nie miałem kaca. Byłem trochę głodny i sadziłem „kac bąki”, ale głowa mnie nie bolała, i to było najważniejsze. Po porannej toalecie udałem się na śniadanie, w windzie tym razem spotykając Ryszarda Tarasiewicza. Nie odezwałem się ani słowem, bo do tego człowieka mam żal. Ostatnio dymał finansowo mój Śląsk na każdym kroku, a przed Piłkarskim Sądem Polubownym wygrał proces o odszkodowanie w wysokości miliona złotych. Mimo, że wsiadłem do windy drugi, to nie powiedziałem zwyczajowego „dzień dobry”. To on odezwał się pierwszy.

 

- Dzień dobry, czy ja aby pana nie kojarzę z…

- Tak, „dzień dobry” – odpowiedziałem bardzo sztucznie – z Wrocławia i to ja zadawałem upierdliwe pytania na konferencjach prasowych. Pan wie, dlaczego jestem taki oschły, prawda?

- Domyślam się, ale to nie moja wina. Powiem panu, że to dzięki mnie Eric Mouloungui gra teraz w Śląsku. Chciałem przynajmniej się tym odpłacić.

- Co mnie obchodzi jakiś Murzyn! Człowieku doiłeś kasę jak cielę krowę. Przecież tobie nie należała się kasa za wicemistrzostwo, ile zdobyłeś punktów. Byliśmy w dupie i gdyby nie Lenczyk to spadlibyśmy z ligi.

- Podziękuj Paluszkowi – odgryzł się Taraś – nie miałem na nic wpływu, zresztą nie chce mi się o tym gadać. Niestety będziemy musieli się tutaj tolerować, więc proponuję pakt o nieagresji.

- Zgoda, ale nie zapomnę całości.

 

W tym momencie trener wyjął z kieszonki swojej koszuli setkę wódki.

- To zgoda?

- No skoro piwa i pacierza nie odmawiam, to zgoda – załyczyłem solidnie. – Olek.- Ryszard.

- Ale i tak mam do ciebie żal.

- Przejdzie ci. Zobaczysz, że w tym zawodzie chcesz grać o kasę, a skoro Waśniewski podpisał ze mną taki kontrakt to ma pecha. Może w przyszłości podpiszesz na podobnych zasadach – podstawa to dobry agent. A tak w ogóle jak się tu znalazłeś?

- Długa historia…

 

Na śniadaniu pogadaliśmy o lidze. Dołączyli do nas Świr, Hajto, Dudek.

 

- Czytaliście plan zajęć? – zagaił Dudek.

- Nie, a co ciekawego piszą? – spytał Hajto.

- WF poprowadzi Orest Lenczyk, wiecie co to oznacza?

- O ja pierdolę – zbladł Świerczewski.

- No właśnie – zajęcia z panem od wf-u będą bolesne i ciężkie. Ale musimy dać radę – odpowiedziałem.

- Chłopaki, na zimę podobno czeka was/nas obóz kondycyjny w górach. Wtedy to będzie przejebane – wtrącił się Tarasiewicz.

- A ty Rysiu to co tu robisz, przecież masz wszystkie papiery. To my się jeszcze doszkalamy bo mamy warunkowe pozwolenia, oprócz Jurka i młodego – popatrzył na mnie Hajto.

- Ja się też doszkalam, ale mam poprowadzić zajęcia z motywacji, cokolwiek to oznacza – odparł Rysiek. – 0 planu szkoleniowego, 0 koncepcji tak właśnie wyglądają tu zajęcia. A egzamin to pestka, wszyscy już zdaliście.

- Skoro tak mówisz…

 

Przez restauracyjne głośniki rozległ się głos nestora polskich trenerów, że zaprasza nas na zajęcia na salę gimnastyczną. Ja już wiedziałem co to może oznaczać…

Odnośnik do komentarza

- Kurwa, zaraz umrę . Za dużo papierosów – zdyszany Tomasz Hajto stał zgięty wpół.

- Oddychaj głęboko – polecił mu Świr – przeżyjemy. Zaufaj mi!

- Chyba ty!

- No chyba ja! Miej jaja, te ćwiczenia nie mogą trwać wiecznie.

 

A na 45 minut zrobiliśmy już sporo, rzekłbym nawet, że zajebiście dużo. Rzuty piłką lekarską, rozciąganie, sprint na 30 metrów, pompki, przysiady, brzuszki. Przed nami jeszcze kolejne 3 kwadranse. Na szczęście wszyscy przeżyli. Kolejne zajęcia to wykłady z taktyki, psychologii sportu, lekarze coś gadali o urazach, trenerzy o metodach szkolenia. Kilku kursantów drzemało próbując słuchając Piechniczka, jeszcze inni bawili się komórkami czy tabletami.

 

Mijały dni, o imprezach nie opowiadam, ale były naprawdę syte, wprawdzie nie wdawaliśmy się w awantury, ale naprawdę efektownie wyglądała nasza wycieczka na Westerplatte. Wszyscy już chudzi jak patyczki, 3 tygodnie dzień w dzień wf z Lenczykiem, co drugi dzień gra w piłkę, codziennie natomiast siłownia i ćwiczenia kondycyjne. Teraz to ja mogłem być nawet zawodowym piłkarzem, ale po zdani egzaminu na czwórkę zostałem trenerem piłki nożnej! Nadszedł dzień powrotu do Wrocławia, mimo wszystko szkoda, no ale mam nadzieję, że nawiązane kontakty może przetrwają na kolejne lata.

 

W przeddzień wyjazdu, wieczorem zrobiliśmy sobie całą ekipą ognisko. Była dziczyzna, wódeczka, piwko. Nawet wykładowcy pojawili się, żeby zintegrować się ze swoimi kursantami. Naprawdę szkoda, że to już koniec. No, ale teraz czas na powrót do Wrocławia. Do mojego ukochanego Śląska, mecze, wyjazdy, jedyna rozrywka jaka mi chyba pozostała w tym szarym życiu. Czas na batalię o Ligę Mistrzów!

Odnośnik do komentarza

Nie, bo w końcu nie zacznę grać :D

 

Wróciłem do Wrocławia. Kierowca(ten sam niemowa, który mnie tu przywiózł) przyjechał o 4-ej nad ranem. Obudził mnie dźwięk komórki, której zapominałem wyłączyć.

 

- Czego kurwa? – spytałem milusio. W końcu była 3:30, miałem chyba prawo spać.

- Może grzeczniej? Mówi Rafał Dutkiewicz – zaraz będzie po ciebie kierowca. Był już wczoraj w Gdańsku, ale załatwiał pewne interesy. Zawiezie cię do Wrocławia, od razu do mnie do ratusza, opowiesz jak było.

- Skoro już jesteśmy na „ty”, to nie mogłeś go przysłać o 6-ej, albo 7-ej? Tylko w środku nocy?

- Nie, bo musisz dojechać do Wrocławia. Na co zdałeś?

- Nie zdałem, opowiem jak wrócę.

- Kurwa, nie gadaj głupot. Halo? Halo?!

 

Rozłączyłem się. Byłem już spakowany, więc zjechałem windą do recepcji, wymeldowałem się, i wyszedłem na zewnątrz do czarnej Skody. Udałem się w drogę powrotną do domu. Kierowca nie odezwał się ani słowem przez całą trasę, czyli prawie 500 km. W samochodzie jeszcze solidnie się przekimałem, budząc się na przedmieściach Wrocławia.

Spojrzałem na ekran komórki – 17 nieodebranych połączeń. Wszystkie z numeru prywatnego. Dla zasady nie odbieram zastrzeżonych, więc ten kto dzwonił miał tzw. pecha. Dojechaliśmy do Wrocławia, od razu do Rynku, gdzie czekał na mnie Prezydent Dutkiewicz. Wysiadłem z samochodu, udałem się na piętro. Kierowca odezwał się po raz pierwszy (!) informując, że będzie na mnie czekał.

Wszedłem po schodach mijając ciecia, który zresztą nie zainteresował się tym, że przyszedłem, no ale cóż – strażnicy miejscy tak mają. Stanąłem przed wielkimi, dobrze znanymi mi masywnymi drzwiami i wszedłem do środka. W fotelu siedział prezydent, podpisując jakieś papiery.

 

- No wreszcie! Jak to do cholery nie zdałeś?

- Zdałem, zdałem, ale czemu nie mówiłeś, że kurs trwa miesiąc i codziennie będzie wf. Człowieku, teraz mogę przenosić góry.

- No widzę, że chyba schudłeś i chyba urosła ci klata.

- Schudłem? Chyba? 14 kilo! Przywiozłem do Wrocławia 14 kilogramów obywatela mniej. Poza tym mam pytanie.

- No?

- Dlaczego ten kurs trwał miesiąc i mam już dyplom, a mówiłeś, że miał trwać cały rok.

- Nie wiem, PZPN robi różne machloje. W każdym razie cieszę się, że zdałeś, teraz będziesz straszakiem Levego. A jak wygląda sprawa ze stażami, mówili wam coś na kursie?

- No coś będą się kontaktować, ale nie określili kiedy.

- Super, to dzięki za wizytę. Kierowca odwiezie cię do domu, wypocznij, a ja spróbuję cię wkręcić na szybki staż do Śląska.

- Nie chcę.

- Jak to?! - Dutkiewicz nie krył zdziwienia.

- Bo chcę normalnie jeździć na mecze, kibicowsko.

- Jasne, ale kiedyś odgórnie jakiś staż musisz odbyć…

Odnośnik do komentarza

Wróciłem do domu. Kierowca niemowa odjechał w siną dal, ja udałem się do mieszkania. Wkrótce startował sezon, a ja powoli wracałem do normalnego życia. W końcu byłem taksówkarzem, więc trzeba było coś pojeździć. Przez miesiąc nie odpalałem samochodu.

 

Czas płynął leniwie. Śląsk podpisał kontrakt z holenderskim ofensywnym pomocnikiem Jeffreyem Sarpongiem (23,OP Ś/ OP PL, Holandia/Nigeria/Ghana). Wychowanek Ajaxu Amsterdam jest kreowany na następcę Sebastiana Mili, który miał odejść po sezonie. Zatem Śląsk miał w kadrze już dwóch Murzynów.

 

W prasie mówiło się o odejściu tow. Zegarka, przepraszam – Zygmunta Solorza-Żaka. Nawet się nie obejrzałem, aż nadszedł pierwszy mecz sezonu – 2 r. Eliminacji Ligi Mistrzów – pierwszy raz za mojego życia. Przeciwnikiem Śląska miał być luksemburski F91 Dudelange. Na ten mecz udałem się ze znajomą ekipą szyderców, zasiedliśmy na sektorze – a propos sektora to nie mogłem się na tym stadionie odnaleźć. Kiedy graliśmy na Oporowskiej, to wiedziałem, kto gdzie siedzi, kogo w danym miejscu szukać, a teraz jest jedna wielka lipa.

 

Mecz rozpoczął się z grubej rury, bo już w 4 minucie Rok Elsner pięknym strzałem głową wykończył ostre dośrodkowanie z rzutu wolnego Jeffreya Sarponga, który debiutował w tym spotkaniu, ale widać u niego było ogromne braki kondycyjne. Minutę później było już po meczu, atomowym uderzeniem z 30 metrów popisał się Kaźmierczak i było 2-0. W 18 minucie Mila dobijał strzał Soboty i nie miał problemów z trafieniem do pustej bramki. W 34 minucie na murawę nieprzytomny padł Adam Kokoszka, dostał z łokcia w twarz, co wyglądało naprawdę groźnie.

W drugiej połowie mecz zdecydowanie siadł i zobaczyliśmy jeszcze tylko dwie bramki. Najpierw w wprowadzony jeszcze przed przerwą na boisko Patejuk przeprowadził rajd prawą stroną boiska zakończony kąśliwym strzałem. Bramkarz rywali złapany na wykroku nie miał szans na skuteczną interwencję. Natomiast dzieła zniszczenia w doliczonym czasie gry dopełnił Łukasz Gikiewicz wykorzystując przytomne dogranie Patejuka. 5-0, bardzo dobra inauguracja sezonu.

 

18.07.2012
2 r. El. LM 1m
Śląsk – F91 Dudelange 5:0 (3:0)

Elsner 4’, Kaźmierczak 5’ Mila 18’ Patejuk 66’ Gikiewicz 90’

Śląsk: Kelemen – Socha, Pawelec, Kokoszka (Kowalczyk 34’), Wasiluk – Elsner, Sobota, Kaźmierczak, Mouloungui (Gikiewicz 73’), Mila, Sarpong (Patejuk 42’)

Odnośnik do komentarza

- Idziemy na browara? – Tomson jak zwykle namawiał do złego.

- Jasne, zwycięstwo trzeba opić – odparł Czarny.

- Ja nie piję – odezwałem się.

 

Żebyście widzieli reakcję kolegów. Wszyscy popatrzyli na mnie jakbym nosił spódnicę i malował paznokcie, zupełnie jak ten spedalony gość z Idola czy innego X-Factora.

 

- Porypało cię? – Naleśnik, który lubił wypić piwko popatrzył się na mnie z byka.

- Nie, ale muszę zarobić na wyjazd na SuperPuchar – odparłem.

- Oj tylko 2-3 piwka i do domu, ja też musze iść do pracy – nie ustępował Naleśnik – poza tym przecież nie jedziemy bo to jest kpina, że gramy na Ł3, a nie na naprawdę neutralnym terenie.

- Ehhh…

- No Guluś, nie widzieliśmy się trochę czasu, pogadamy, jutro rano wyjedziesz na taxi.

- Okej, przekonałeś mnie, ale jak ty to robisz, że nigdy nie da się odmówić?

 

Poszliśmy na ławki wspólnoty mieszkaniowej w bliskim sąsiedztwie stadionu. Fajna miejscówka, żaden społeczniak nigdy nie dzwonił na psy, a te nie wjeżdżały, bo myślały, że mieszkańcy muszą zadzwonić, żeby mogli podjąć interwencję. Popiwkowaliśmy, pogadaliśmy i następnego dnia wróciliśmy do pracy, żeby móc zarobić na kolejne mecze.

 

Spotkanie z Legią obejrzałem w telewizji. Formalnie to my byliśmy gospodarzami, ale tak naprawdę byliśmy gośćmi. Już w 3 minucie po serii błędów naszych obrońców w polu karnym najprzytomniej zachował się Gol i wpakował piłkę do naszej bramki. 15 minut później Radović ograł na prawym skrzydle Sochę, ściął do środka i z 16 metrów uderzył mocno po ziemi, nie dając Kelemenowi szans na skuteczną interwencję. W 44 minucie zdobyliśmy bramkę kontaktową, ale sędzia dopatrzył się pozycji spalonej czarnoskórego Sarponga. Minutę później jednak sprawiedliwości stało się zadość i tym razem kolejny opalony - Eric Mouloungi wykończył kapitalne podanie Soboty.

Niestety w drugiej połowie nic godnego uwagi nie działo się na boisku i ostatecznie to Legia Warszawa zdobyła Superpuchar Polski 2012.

22.07.2012
SPP, Stadion Wojska Polskiego,Warszawa

Śląsk  - Legia 1:2 (1:2)
Mouloungi 45’ – Gol 3’, Radović 18’

Śląsk: Kelemen- Socha, Wasiluk, Grodzicki (Pawelec 32’), Spahić – Elsner, Kaźmierczak, Sobota, Mila, Sarpong (Dankowski 90’) – Mouloungi (Gikiewicz 74’)

Odnośnik do komentarza

- Kurwa! Pierdolony sędzia. Kto w ogóle prowadził ten mecz? – Tomson zawsze pieklił się przez telefon.

- Hubert S., z Białegostoku.

- Powinni go zabrać autokarem do Wrocławia ze sobą. Przecież tam nie było spalonego!

- Wiesz, nie widziałem bo byłem się odlać – skłamałem.

- To co jedziemy do Luksemburga?

- Jasne, a pożyczysz mi 300 zł – odparłem sarkastycznie.

- Mówisz i… nie masz. Sam nie wiem czy zarobię, też wychodzę pojeździć. Pozdro.

 

Po meczu okazało się, że Rafał Grodzicki złamał kostkę i przez kilka miesięcy nie zobaczymy go na boisku. Byłem za to zbudowany tym, że trener Levy dał epizodycznie wystąpić młodziutkiemu Dankowskiemu, który jest ponoć bardzo utalentowany, ale co będzie później to czas pokaże.

Do Luksemburga wyruszyliśmy 9-osobowym busem. Losowaliśmy kto ma kierować, ale ostatecznie udało się namówić jednego z kibiców nie będących w naszej ekipie i tak wyruszyliśmy na ;pierwszy w tym roku wyjazd. Z nami jeszcze kilka wózków kumatej wiary.

 

- Słyszeliście, że ma być awantura z Dynamo Drezno? – zapytałem załogi.

- Tak, banda na bandę. Może być ciekawie – odrzekł Czarny.

- W sumie kiedy ostatnio biliśmy się z jakąś zagraniczną ekipą?

- O kurde ciężkie pytanie – odrzekłem – ja ostatnio na ustawce Banik – Opava po 25 osób, ale to było dawno.

- Ale jako Śląsk?

- Czarny… nie wiem. Serio nie wiem. Zresztą niedługo granica, więc lepiej kupcie wódkę i piwo, bo po Dreźnie można się będzie normalnie napić. Taaaki wyjazd! – z całej siły otwartą ręką uderzyłem Tomsona w udo. Było to bolesne zagranie, zwłaszcza jak się nie spodziewasz. Często robiliśmy takie rzeczy specjalnie, dla beki.

- Kuuurwa mać! Nie żyjesz.

- Nie zabijaj – zaśmiałem się.

- Nie żyjesz i ja zadecyduję, kiedy to się stanie. Jeżeli choćby pomyślisz, żeby skrzywdzić dziewczynkę, to znajdę cię i zabiję. Nie ma takiej siły, która by mnie powstrzymała, rozumiesz? – bus rechotał z całego serca.

- Dobry jesteś, ja dalej nie pamiętam – piona na zgodę?

- Jasne, ale to bolało – Tomson sprzedał mi przyjacielskiego mięśniaczka.

- Dobra granica za 30 km, robimy promocję na stacji i wyjazd, póki nie mamy wahadła – powiedziałem do załogi.

 

Pożyczyliśmy ze stacji trochę piwa, wódki, czipsów i pojechaliśmy dalej. Przed Dreznem odezwało się Dynamo. Chcieli potyczki po 20 osób. Ustawiliśmy się na parkingu przy lesie i ustaliliśmy kto się bije. Wypadło też na mnie. Znalazłem w torbie bandaże, ochraniacz na zęby i rękawice do mma. Podczas jazdy już szykowałem się do walki. Ciekawe jacy oni będą. Konie, czy jacyś słabsi zawodnicy? To okaże się wkrótce. Dojechaliśmy na parking, którego lokalizację podali nam Niemcy.

 

-Są – zakomunikował Naleśnik.

- Z wyglądu niepozorni, ale trzeba uważać- dodał Melon.

- Damy radę, parkujemy i idziemy się rozgrzać.

 

Wyszedłem z auta. Wykonałem kilka skłonów, trochę walki z cieniem, byłem gotowy. Jeden z naszych wysłanników, konkretnie Żmija poszedł rozmawiać z Niemcami. Ugadane było na 30 zawodników i tak wyszliśmy na awanturę. Szedłem w środku, ale nie w pierwszej linii. Byliśmy 50 metrów od siebie. 40, 30, 25, zaczęliśmy biec.

 

- AAAAAA! Dawać kurwa!

- AAAAA! – dodawaliśmy sobie animuszu.

 

Zwarcie. Pierwsza linia przebiła się przez rywali. Dostałem zawodnika. Nie był wieki, ale nie był też malutki. Warunkami pasował do mnie. Lewy prosty, prawy na korpus. Mam go! Padł na ziemię. Nie dobijałem. Tym razem ja dostałem strzała z boku. Padłem ale powstałem . Teraz ja trafiłem rywala.

Walka trwała może 90 sekund. Chyba na remis, może z lekkim wskazaniem na Śląsk. Nie było wielu rannych, więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Do Luksemburga było już spokojnie.

Odnośnik do komentarza

Wejście na stadion bezproblemowe. Niesamowita pojemność obiektu (4650 miejsc, z czego 650 krzesełek) sprawiła, że poczułem się jak na wyjeździe do Dobrzenia Wielkiego. Tak, Śląsk jeszcze 10 lat temu grał w 3-ej lidze, a teraz walczy o awans do elitarnej Ligi Mistrzów.

 

Piłkarze Śląska potraktowali rewanż jak sparing. W 3-ej minucie Mouloungi po atomowym uderzeniu z odległości 4-ech metrów trafił w poprzeczkę. 2 minuty później w polu karnym podcinany był Mila i sędzia nie miał wyjścia – musiał wskazać na wapno. Do piłki podszedł sam poszkodowany i pewnym strzałem zapewnił nam prowadzenie. W 8-ej minucie po dośrodkowaniu Pawelca z głębi pola obrońców wyprzedził Mouloungi i efektownym strzałem lewą nogą wpakował piłkę do bramki. Piękna akcja, szkoda, że z tak słabiutkim rywalem. W 26 minucie piłka dośrodkowana przez Sochę spadła na środek pola karnego, a tam instynktem wykazał się Mila i było już 3-0 dla Śląska.

 

Po przerwie Śląsk grał z rywalami w dziadka. W 64 minucie po wrzutce Spahica do piłki dopadł Mouloungi, który pozazdrościł Mili drugiego gola i dołożył jeszcze jednego. 6 minut później dwójkowa akcja Socha-Sobota przyniosła dośrodkowanie tego drugiego, które wykorzystał zupełnie niepilnowany Mouloungi i mógł świętować hat-tricka! Po tym golu Levy zdecydował się zdjąć go z boiska. Murzyn zrobił swoje.

 

Był to ostatni gol tego spotkania, wynik dwumeczu 10-0. Teraz oczekiwanie na kogo trafimy w kolejnej rundzie.

 

25.07.2012. Stade Josy Bathel, Luksemburg
F91 Dudelange – Śląsk 0:5 (0:2)
( Mila 5’ (k) 26’, Mouloungi 8’ 64’ 70’)

Śląsk: Kelemen – Socha, Wasiluk, Kowalczyk (Spahić 61’), Pawelec – Elsner, Kaźmierczak, Sobota, Mila Sarpong (Patejuk 70’) – Mouloungi (Gikiewicz 70’)

Odnośnik do komentarza

Czekała nas długa podróż w nocy, więc minęła ona szybko i bezproblemowo. Kolejne spotkanie Eliminacji Ligi Mistrzów graliśmy w Bułgarii, a konkretnie w Razgradzie. Bagatela 1500 km od domu

.

Wyruszyliśmy autokarem, w którym jechała praktycznie sama stara gwardia, oraz kilku młodzieżowców. Przypominał mi się klimat lat 90-tych, który już na polskie stadiony nie wróci. Podróż przez Czechy minęła szybko, za wyjątkiem częstych postojów na piwko i papieroska. Na Węgrzech zatrzymaliśmy się w Budapeszcie oraz Szeged, gdzie wykąpaliśmy się w miejscowej fontannie, a było naprawdę ciepło – 35 stopni w cieniu. Rumunię przespaliśmy, bo wódeczka zaczęła działać, a w Bułgarii budziliśmy się do życia, żeby móc dopingować Śląsk.

 

Mecz na boisku:

 

Wiało nudą. Sporo niedokładnych podań, gorąco i sucho, chciało nam się pić. Śląsk zremisował 1-1 po bramce Moulounguiego w 70 minucie, asystował podaniem po ziemi Tadziu Socha, jednak piłkę dogrywał jeszcze Mila i to formalnie na jego konto zapisano kluczowe podanie. Bramkę dla rywali po błędzie Kowalczyka zdobył 7 minut później Neykov. 1-1 na wyjeździe to całkiem dobry wynik.

 

01.08.2012
El LM 3r.
Ludogorec Razgrad – Śląsk 1:1
(Neykov 77’ – Mouloungui 70’)

Śląsk: Kelemen – Socha, Pawelec, Kowalczyk, Wasiluk – Elsner (Fedyna 77’), Sobota, Kaźmierczak, Mila, Sarpong (Stevanović 66’) - Mouloungui

Odnośnik do komentarza

Wróciliśmy do Wrocławia, i w zasadzie od razu graliśmy kolejne spotkanie. Tym razem podejmowaliśmy wicemistrza Polski – piłkarzy chorzowskiego Ruchu. Na ławce Śląska kilku małolatów – Levy ma już u mnie plusa za to, że da im chociaż pogrzać ławę, w przeciwieństwie do Lenczyka. A może oni powąchają też murawę? Jeden dostał szansę od pierwszej minuty! 21-letni Kamil Juraszek zagrał na środku obrony z Markiem Wasilukiem .

 

W 19 minucie Cetnarski dograł piłkę na „tzw. pałę” w pole karne, tam znalazł się Sarpong i z bliska pokonał bramkarza rywali, zdobywając swoją pierwszą bramkę w barwach klubu. W 32 mincue powinno być 1-1, ostra wrzutka na pole karne, do piłki wyskoczył rozpędzony niczym byk atakujący torreadora Marcin Robak, ale staranował Kelemena interweniującego na linii 5-metórw i mimo, że piłka wpadła do bramki, to sędzia jak najbardziej prawidłowo odgwizdał faul napastnika gości. W 45 minucie Sarpong dośrodkował z rzutu wolnego z prawej strony pola karnego, a strzałem głową popisał się niski Sobota i zaskoczył Peskovića. 2-0!

W drugiej połowie na boisku nie działo się nic godnego uwagi. W ramach ciekawostek można powiedzieć, że goście oddali strzał 37 metrów nad bramką Kelemena.

 

4 sierpnia 2012
Ekstraklasa 1 kolejka
Stadion Wrocław, 15142 widzów

[-] Śląsk – [-] Ruch 2:0 (2:0)
(Sarpong 19’, Sobota 45’)

Śląsk: Kelemen – Socha, Juraszek, Wasiluk, Spahić – Elsner, Kaźmierczak, Sarpong, Cetnarski (Patejuk 83’), Sobota – Mouloungui (Diaz 72’)

Odnośnik do komentarza

- Widziałeś to? – Małolat zagrał całkiem całkiem – powiedział Tomson.

- Tia, pełne 90 minut, bez większych błędów, Levy albo miał nosa albo naprawdę się nie boi – odparłem.

- Ciekawe co zrobi na rewanż z Bułgarami, wpadnij przed meczem to strzelimy jakieś piwko z chłopakami i pójdziemy na mecz.

- Dobra, na razie.

 

Tym razem stawka była poważniejsza i w pierwszym składzie zagrali chyba najsilniejsi zawodnicy. Nawet na ławce zabrakło miejsca dla młodzieżowców. Pierwsza akcja miała miejsce w 44 minucie. Rzut rożny dla Śląska – Mila kapitalna wrzutka, do piłki najwyżej wyskoczył Mouloungui i zdobył bardzo ważnego gola do szatni.

 

W drugiej połowie goście grali bardzo brutalnie. W ruch poszły łokcie, miały miejsce celowe podcięcia, przepychanki. Dało to efekt w 85 minucie, kiedy to silny Kolumbijczyk Sebastian Hernandez strzałem z 14 metrów umieścił piłkę w siatce. 2 minuty później ten sam Hernandez fatalnie zachował się we własnym polu karnym dając się przepchnąć Gikiewiczowi, który odegrał do Ćwielonga, a ten utonął w objęciach kolegów.

 

8 sierpnia 2012
Stadion Wrocław, 23160 widzów
El. LM 3r, 2m

Śląsk – Ludogrec Razgard 2:1 (1:0)
(Mouloungui 44’Ćwielong 87’ – Hernandez 85’)

Śląsk: Kelemen – Socha, Wasiluk,Pawelec, Spahić – Elsner (Patejuk 85’), Kaźmierczak, Sobota (Ćwielong 78’), Mila, Sarpong – Mouloungui (Gikiewicz 73’)

Odnośnik do komentarza

Dzień później odbyło się losowanie kolejnego przeciwnika. Ostatnia runda do upragnionej fazy grupowej Ligi Mistrzów. Rywal nie byle jaki bo Celtic Glasgow, a tymczasem trzeba było jechać umacniać zgodę w Krakowie. Czy nasi zawodnicy oddadzą to spotkanie za 1-0 z 6 maja?

 

Wyruszyliśmy samochodem w składzie: ja, Naleśnik, Tomson, Starwars i jeden mniej kumaty koleżka Tomsona. Na szczęście teraz jest autostrada A-4, więc przy dobrym sprężeniu się podróż da się zrobić w 2,5-3 godziny. Niestety byłem kierowcą, zapiąłem tempomat na 120 km/h i dotoczyliśmy się do Grodu Kraka.

 

Tam na szybko wypiłem 3 piwka, moja załoga czuła się średnio, ale jedynie Naleśnik trzymał fason, więc spróbowaliśmy w piątkę wejść na mecz. Startrek, Naleśnik i ja spokojnie weszliśmy, natomiast Tomson niestety nie sforsował ochrony i nie wszedł na mecz, podobnie jak jego koleżka. Szybka decyzja – Startrek zostaje i umacnia zgodę, ja z Naleśnikiem wychodzimy, żeby naszej ekipy samochodowej nie powinęły psy, albo nie włączyła im się łaziorka i nie poszli na miasto w barwach Śląska. Wobec takiego obrotu sprawy siedliśmy w knajpie „U Wiślaków” zaraz obok stadionu i oglądaliśmy popisy naszych kopaczy.

 

Mecz rozpoczął się bardzo dynamicznie, ale poza pozorowaniem ambitnego biegania nic z gry nie wynikało. W 17 minucie Spahić wykonywał wrzut z autu. Piłkę przejął Sarpong, minął kilku zawodników i piękną akcję wykończył mocnym strzałem. W 57 minucie niefrasobliwość obrony Wisły wykorzystał Patejuk, który prostopadle podał do Moulounguiego, a ten przedziurawił siatkę bramki Jovanica.

 

10 minut później Kosowski dośrodkował z rzutu wolnego na głowę Jovanovića, ten piękną główką trafił do bramki, ale sędzia odgwizdał spalonego. Serb bardzo się zdenerwował i powiedział sędziemu co o nim myśli. W 72 minucie Kosowski uderzał bardzo mocno z narożnika pola karnego, ale raczej był to strzał spowodowany nieporadnością jego kolegów. Kelemen nie miał problemów ze sparowaniem uderzenia na róg.

 

11 sierpnia 2012

Stadion Miejski im. Henryka Reymana, Kraków, 15025 widzów

Ekstraklasa 2/30

 

Wisła [6] – Śląsk [1] 0:2 (0:1)

(Sarpong 17’, Mouloungui 57’)

 

Śląsk: Kelemen – Socha, Wasiluk, Kowalczyk, Spahić – Elsner, Kaźmierczak, Sobota, Sarpong, Patejuk (Cetnarski 57’) - Mouloungui

Odnośnik do komentarza

Po meczu załoga popiła jeszcze kilka piwek i wyruszyliśmy w drogę powrotną, bo rano trzeba było iść do pracy. W samochodzie wywiązała się dyskusja na temat terminarza. W sumie nie wiem, kto układa plan gier, bo teraz tydzień przerwy, a potem tylko 3 a tak naprawdę 2 dni na regenerację i mecz z Celtikiem. No ale teraz ważniejsze będzie spotkanie z Koroną Kielce u siebie.

 

W tygodniu dowiedziałem się, że rezerwowy bramkarz – Rafał Gikiewicz złamał palec u ręki i nie wystąpi przez kilka tygodni. Skłąd już powoli się zaczął krystalizować. Jeszcze pora na powrót zawieszonych chórzystów i wszystko będzie miejmy nadzieję w porządku. Drużyna Levego nabiera stylu, ale poczekajmy do końca rundy, wtedy go ocenimy.

 

Pierwszą groźną akcję przeprowadzili goście – Sobolewski dogrywał w polu karnym do zupełnie niepilnowanego Janoty, a ten z 5-ciu metrów zamiast do pustej bramki trafił z całej siły w słupek. Sam mecz to ciężka, twarda walka. Gra mogła się podobać koneserom piłki angielskiej, gdzie gra się barkami i wślizgami. W 76 minucie na 25-tym metrze faulowany był Patejuk. Wszyscy myśleli, że strzelać będzie poszkodowany, bo pod nieobecność Mili nie było etatowego wykonawcy stałych fragmentów gry. Tymczasem do piłki podszedł Wasiluk, wziął rozbieg, huknął jak z armaty i piłka wpadła do siatki! Jak wspomniałem goście grali twardo, jak typowi drwale, zarabiając w tym meczu aż 7 żółtych kartek.

 

Stanislav Levy po meczu powiedział: Byl to skandál. Hráči Korona Kielce lovil jsem hráčům nohy. Velmi ošklivá hra, kterou jsme dnes viděli, ale naštěstí jsme vyhráli.

 

19 sierpnia 2012

Stadion Wrocław, 15190 widzow

Ekstraklasa 3/30

Śląsk [1] – Korona [11] 1:0 (0:0)

(Wasiluk 76‘ – wolny)

Śląsk: Kelmen – Socha, Kokoszka, Wasiluk, Spahić – Elsner, Kaźmierczak, Sobota (Diaz 45‘), Sarpong (Kowalczyk 52‘), Patejuk – Mouloungui (Stevanović 76‘)

Odnośnik do komentarza

Co by nie mówić to Śląsk po trzech meczach ma komplet punktów i bilans bramkowy 5-0. Co z tego, ż trener wygląda jak menel spod budki z piwem, co z tego, że nie grają zawieszeni w lidze, co z tego, że właściciel ma w dupie klub. Jest lider i to się liczy.

 

3 dni później do Wrocławia zawitała wielka firma –Celtic Glasgow! Ekspertem w TV był Maciej Żurawski, który podobno nie dawał szans Śląskowi, a 3 dni wcześniej dla jednego z portali powiedział:

 

„Stawiam na 0-3. Celtic jest naprawdę zbyt dobrą drużyną i nie daję szans wrocławianom. Wiem, że powinienem kibicować polskiej drużynie, ale po prostu sam Kelemen meczu nie wygra, więc 0-3 to najmniejszy wymiar kary. Śląsk nie ma kim postraszyć”.

 

Na stadionie komplet publiczności. Dużo „Januszów” przychodzących na rywala, ale ważne, że w telewizji czy na zdjęciach będzie to wyglądać niezwykle efektownie.

 

Śląsk rozpoczął mecz z dużym animuszem i wolą walki. W 13 minucie Sobota zabrał się z piłką, dograł ją na 20-tym metrze do Kaźmierczaka, ten potężną bombą trafił w słupek. Piłka odbiła się jeszcze od pleców bramkarza Celticu, a na „pełnej ku*wie” dopadł do niej Sarpong i było 1-0! 2 minuty później Samaras fantastycznie podał w uliczkę do Ledleya, ale Kelemen umiejętnie skrócił kąt ratując nas przed utratą bramki. Celtic był aktywny, Celtic szukał gry i w 33 minucie Miku znalazł lukę w naszej obronie, wypuścił w uliczkę Hoopera, a ten dopełnił formalności leciutkim, ale zabójczym strzałem. W 38 minucie nie poznałem mojej ukochanej drużyny. Cudowna akcja na jeden kontakt 5-ciu zawodników, ostatecznie Mouloungui odegrał do Sarponga, a ten zdobył swojego drugiego gola.

 

Druga połowa to uważna gra Śląska i próby zrywu Celticu, ale wynik nie uległ już zmianie i mogliśmy mówić o sensacyjnym (?) zwycięstwie Mistrza Polski. Słowa Żurawskiego się po prostu nie sprawdziły.

 

22 sierpnia 2012

Stadion Wrocław, 44308 widzów

Puchar Mistrzów Baraż 1m

 

Śląsk Wrocław – Celtic Glasgow 2:1 (2:1)

(Sarpong 13’ 38’ – Hooper 33’)

 

Śląsk: Kelemen – Socha, Wasiluk, Kokoszka (Spahić 90’), Pawelec – Elsner, Kaźmierczak, Sobota, Mila, Sarpong – Mouloungui (Gikiewicz 88’)

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...