Skocz do zawartości

Geniusz przy herbacie


wenger

Rekomendowane odpowiedzi

"Mam 13 lat i jestem już doświadczonym menedżerem. Prowadziłem już takie kluby jak Real, Juventus, Barcelona i Manchester United. Licencję zrobiłem szybko, bo dostrzeżono mój talent i bez egzaminów dano mi papiery, abym nie tracił czasu na naukę. Wszędzie, gdzie byłem, odnosiłem sukcesy. Z Realem zdobyłem 27 razy mistrzostwo Hiszpanii, 15 razy Ligę Mistrzów i raz Copa Libertadores, bo mnie w końcu wyrzucili z Europy, aby dał powygrywać innym. W Juventusie byłem długo, bo mi się podobało ciągłe wygrywanie po 5:0. Raz przegrałem, to się tak wkurzyłem, że męczyłem sejwa, aż wygrałem 14:0. Kiedy poszedłem do Barcelony i w pierwszym sezonie nie straciłem nawet bramki, to mnie od razu wyrzucili przez cieśninę do Afryki, abym w Europie już nikomu nie przeszkadzał. No to zapisałem sobie na koncie LM Afryki 19 razy, a PNA tylko 7, bo czasem newgeni z Kamerunu mnie ogrywali. Następnie miałem objąć MU, ale jak dzwonił Ferguson, to akurat miałem klasówkę z matmy i nie mogłem odebrać. Potem dzwonił jeszcze kilka razy, a ja myślałem, że to wujek z Londynu mi kawał robi i wyłączałem telefon. Ferguson dopiął jednak swego, bo nie widział innego kandydata na swoje miejsce, ale tam nie dali mi zagrać ani jednego meczu. Od razu wyrzucili mnie na Biegun Północny! Tam tylko z pingwinami sobie popykałem.

 

Teraz nic nie robię. Wyjechałem z rodzicami na narty. W ogóle ta FIFA mi się znudziła i muszę sobie poszukać innego zajęcia."

 

Wenger wstał od komputera i wziął do ręki wyplutą z drukarki kartkę. Skrzywił się, pokręcił niezadowolony głową, zmiął kartkę z dezaprobatą i rzutem za trzy punkty trafił do kosza.

Odnośnik do komentarza

Realizm opkowy to nie u mnie... :D

 

----------

 

"Kiedyś Parki Jordanowskie tętniły rodzinnym życiem. Wypożyczalnie rowerów, mnóstwo huśtawek, zjeżdżalni, wata cukrowa i lody w pobliskiej cukierni. A wszystko upstrzone zdrową przyrodą. Mnóstwo starych drzew, osadzonych wśród zielonych skwerów i romantycznych alejek, dawało zbawienny cień. Do tego dwie metalowe bramki i kawałek wydeptanej ziemi. Beztroskie, szczęśliwe lata dzieciństwa. Teraz po parku jordanowskim zostało tylko wspomnienie. Wycięto drzewa, usunięto plac zabaw, a na to miejsce zbudowano betonowy parking. Dzisiaj tylko ławka się ostała. Dzisiaj? Dzisiaj nie istnieje.

 

Kiedyś jadł norweskie łososie, pił hiszpańskie wino, delektował się najlepszymi, francuskimi serami. Człowiek, który leży niedbale, jakby nieprzytomny, na parkowej ławce, z której już dawno odpadły resztki zielonej farby, patrzy przed siebie i nie widzi nic. Kolejny łyk czerwonego, podłego wina, pocieszyciela nieszczęść, sługi zapomnianych. Był pełen zaufania do siebie i świata, pełen energii, radości i optymizmu. Gdzieś się przewinął przez karty futbolu, zaistniał na małej i większej arenie, czując bez przerwy niedosyt spełnienia. Chora ambicja zżerała go od wewnątrz, tłocząc do mózgu szalone, nierealne myśli. Zwycięstwa podtrzymywały go przy życiu, porażki dobijały, pogrążały jego bezsilność, przerażenie, chorobę? Co będzie, kiedy się nie uda? Gdy kolejna porażka przekreśli drogę na szczyt? Musiał pęknąć. Pewnego dnia pozostał sam. Daleko od wszystkich, od siebie prawdziwego, zniknął. Dobry, beztroski świat. Do szczęścia potrzebny łyk podłego wina i ciepły kąt do spania. Tak jest dobrze, zamknięte powieki, błoga cisza. Dawne życie poszło w zapomnienie. Z własnego wyboru. Mózg nie był w stanie normalnie pracować, fikcja mieszała się z teraźniejszością, musiał od tego uciec. Półotwarte oczy i znowu zamknięte. Chłód i wewnętrzny spokój. Pies z kulawą nogą podbiegł i bezczelnie zeszczał się na jego nogawkę. Gołąb siedzący na jedynym, ostałym drzewie spuścił mu się na sam środek czoła. Był zerem.

 

Noc była ciemna, nieliczne latarnie rozświetlały mrok, pokazując zamazane fragmenty żwirowej alejki. Wyłonili się z mgły, dwaj mężczyźni w jasnych prochowcach i ciemnych kapeluszach. Szli w jego stronę. Jedna otwarta powieka rejestrowała otoczenie, ani drgnął. Znowu przywidzenia, zmora opętanych. Byli coraz bliżej, na dotknięcie ręki.

-To on?

-Cholera go wie, 10 lat temu był przystojnym brunetem.

-To on, ma na nogach Copa Mundiale. Bierzemy go na odwyk, potem na kwarantannę, niech wróci do świata żywych.

 

Było mu wszystko jedno, odchodził. Gdy go podnosili, przeraźliwe zimno owładnęło jego ciało, był już po tamtej stronie, prawie. Ogromna jasność i dziwne, wewnętrzne ciepło, widział siebie, z góry, bardzo przyjemne uczucie, dusza nie chciała już tego obrzydliwego ciała. Ale nagle ktoś uśmiechnął się i powiedział, wskazując ręką drogę powrotu:

-Wracaj, jeszcze nie teraz, twój czas jeszcze się nie skończył.

 

Obudził się w przeraźliwie jasnym pokoju, ta jasność była nie do zniesienia. Zmrużył oczy. Dla równowagi kolorystycznej, na stoliku stał wazon z zielono-żółtymi kwiatami. Było to naturalne, prawdziwie i przypominało mu coś, ale nic nie mógł sobie przypomnieć. Nagle poczuł ciepło, czyjaś opiekuńcza ręka dotknęła jego czoła.

-Wszystko będzie dobrze, zaopiekujemy się tobą, będzie jak dawniej.

 

Kim była ta piękna kobieta, ubrana w jasnofioletową, przewiewną sukienkę? Obrazy z przeszłości powracały w chaosie, na razie nie był w stanie tego wszystkiego poukładać. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Kobieta skinęła na jakieś osoby stojące na korytarzu, po czym znowu usłyszeliśmy jej ciepły głos:

- Zobacz, poznajesz? To Hugo Almeida. Pamiętasz, byłeś jego trenerem w Toulonie? A ten? To Pittu, ten Pittu!!! Z Durango. Miał przyjechać jeszcze Borjesson z Norwegii, ale prom rozbił się o lodowiec.

 

Oczy mu pojaśniały, uśmiechnął się i wyszeptał:

- Pittu, mój syn... A ty kim jesteś?

- Siostra Teresa, tylko zrzuciłam habit, dla ciebie.

- Siostra Teresa, Siostra Teresa. Jakaś ty piękna.... Zaraz, zaraz. Ty przecież jesteś ze strefy tekstowej! W takim razie może ktoś tutaj przyjdzie z warsztatu literackiego! Dajcie mi szlafrok, dajcie mi kule, jestem zdrowy, zobaczcie, ja skaczę, ja latam!"

 

Wenger podskoczył z radości na krześle i zatarł ręce. Wziął do ręki wyplutą przez komputer kartkę i bez czytania wrzucił ją do kosza. Mam!

Odnośnik do komentarza

Założenie było takie, że kiedyś ten wstęp z warsztatu literackiego wykorzystam do pisania opka.

Hy, hy, Gienek Loska, dobre.

 

-------------------------

 

Maciek Genialny nigdy nie chciał zostać trenerem. W dzieciństwie ani na myśl mu nie przyszło, aby uganiać się za piłką, paplać się w błocie i być kopanym po nogach. Kiedy koledzy grali na podwórku w nogę, on wolał siedzieć przed kompem i grać w simsy. Zawód trenera to nawet nie bardzo wiedział jak się wykonuje. Kiedyś widział w telewizji jak jeden taki ryczał na zawodników spod budy, a potem jak strzelili gola, wyrżnął głową o kant tejże budy i odwieźli go do szpitala. Na drugi dzień umarł na zawał, bo jego drużyna przegrała. Szarpać sobie zdrowie ze zgrają chłopaków, którzy udają, że trenują? To nie było zajęcie dla niego. Gdy wydoroślał, wolał siedzieć w barze i grać w kręgle, niż chodzić na jakieś mecze i oglądać 22 wariatów na boisku i dwóch frustratów przy liniach bocznych. A jednak został trenerem piłki nożnej, wbrew sobie, właściwie wbrew wszystkiemu.

 

Pewnego, niedzielnego poranka Maciek miał potwornego kaca i udał się na pobliski, warszawski bazar kupić dwa browary i oscypka na zagrychę. Łeb go bolał niemiłosiernie, bo poprzedniego dnia zabalował z kolegami, którzy do alkoholu serwowali również jakieś paskudne dopalacze. Już przy wejściu doczepił się do niego koleś, który wyglądał jak cinkciarz z lat 80-tych i na siłę chciał mu opchnąć jakiś papier po promocyjnej cenie. Maciek nastrój miał podły, w gardle sucho, toteż dla świętego spokoju wziął dyplom trenerski, bo gostek dołożył do niego trzy browary. "Przyda się w CV wyższe wykształcenie" - pomyślał i wlał w siebie dwa browary bez odrywania butelek od ust.

 

Handlarzem z bazaru był Kazik Warszawski, miejscowy cwaniak, który od małego kombinował, aby wyjść na swoje. Pochodził z wielodzietnej rodziny, gdzie każdy był kowalem swego losu. Od najmłodszych lat zajmował się handlem, czym popadło, aby potem mieć za co kupić oranżadę w proszku, a przy lepszym utargu butelkę pepsi. Chodził z kolegami do podwarszawskich sadów i kradł jabłka, aby później sprzedawać je na bazarze. Skakał przez płot do skupu butelek i podkradał puste flaszki po piwie, a następnie oddawał je do tegoż skupu za kilkanaście groszy. Liczyć umiał dobrze, zawsze znalazł sposób, aby na czymś zarobić. Pewnego dnia przechodził koło hotelu, gdzie śmietanka trenerska z prowincji bawiła się na zjedzie trenerów, ubiegających się o I klasę trenerską. Z dala od żon, panowie szkoleniowcy nie patrzyli sobie wieczorami w oczy i nie odrabiali lekcji. A, że wódki zawsze było mało i Warszawa wydawała się dżunglą, w środku nocy, bezradni, nie wiedzieli, gdzie można kupić kolejne półlitrówki. Kazik od razu wyczuł interes po pierwszej dostawie. Organizacja po kilku zjazdach była wzorowa. Panowie trenerzy zawsze schodzili do recepcji pożyczać kieliszki, bo przecież ze szklanek pić nie wypadało w wielkim mieście, a tam do kieliszków otrzymywali wizytówkę Kazika. Pewnej nocy Kazik niemalże siłą został zaproszony do towarzystwa i przesiedział w hotelowym pokoju do rana. A głowę miał tęgą, bo z Ukraińcami handlował ruskim spirytusem od dobrych kilku lat. Niektórzy, przyszli selekcjonerzy kadry, nie wstali na rozdanie dyplomów, więc u naszego bohatera od razu odezwała się żyłka przedsiębiorcy. Przebrał się w dres nike i pomaszerował odebrać dyplom za jednego z uczestników libacji. I tak to się zaczęło. Na profesjonalnej kserokopiarce kupionej od jednego znajomego oficera wojskowego (podobno służyła CIA w naszych tajnych więzieniach) zrobił kilka tysięcy kopii i na fali EURO 2012 zaczął je sprzedawać po atrakcyjnej cenie.

 

Ich drogi jeszcze się zejdą, ale na razie wracamy do głównego bohatera.

 

Maciek był leniem z wyboru i charakteru. Siedział na garnuszku u mamusi, gdzie było mu dobrze, jak u Pana Boga za piecem. Nie pracował, z renty swojej połowicy zawsze podkradał na papierosy, a z zasiłku mógł zamówić sobie pizzę. Jedzenie pizzy przed komputerem i skrobanie się po jajach było fajne, do czasu, kiedy 58-letnia mamuśka zakochała się po raz trzeci i wyszła za mąż, zostawiając Maćkowi mieszkanie na utrzymaniu. Nasz bohater nie był w stanie płacić za czynsz, został bez środków do życia. Cóż zatem mógł uczynić? W Anglii było już kilku jego kolegów. Słyszał od nich, że tam można popracować cały tydzień i ze dwa miesiące z tego wyżyć. To mu odpowiadało. Kiedy po przybyciu na miejsce zapytano go co najlepiej umie robić, od razu odparł, że najlepiej to mu wychodzi demolka, bo u babci na wsi kiedyś starą stodołę rozwalał. Trafił do ekipy remontowej.

 

Mortimer Duke i Randolf Duke siedzieli w hotelowym pokoju i obmyślali strategię na nadchodzący, ligowy sezon. Bossowie klubu byli przekonani, że ich drużyna awansuje do ligi wyższej bez względu na to, kto będzie ich trenerem.

- A ja ci mówię Randolfie, że naszych chłopaków może poprowadzić byle głupek. Z takimi zawodnikami mamy awans pewny, szkoda wydawać pieniądze na drogiego trenera.

- A założymy się? Przecież nawet najlepsi piłkarze muszą mieć swojego pasterza.

 

Maciek Genialny dostał nowe zlecenie. Remont wielkiego hotelu rozpoczęto od wyburzenia ścianek bocznych i poszerzenia salonu w luksusowym apartamencie. Po wypiciu 10-ciu red bulli nasz bohater siłę miał nieziemską, toteż robota szła szybko i bezboleśnie. W pewnej chwili Maciek walnął młotem za mocno i razem ze ścianą wpadł do sąsiedniego apartamentu, przerywając poufną rozmowę bossów. Ze spodni roboczych wypadł mu dyplom trenera, który nosił ze sobą zawsze jako talizman. Randolf spojrzał wymownie na Mortimera.

 

- Przerwałeś nam ważną rozmowę, wystraszyłeś kontrahenta. No to teraz twoja firma zapłaci nam gigantyczne odszkodowanie, a ty będziesz spłacał je całe życie, rozwalając młotem pół Londynu. Nie będziesz rozstawał się z tym młotem, wrośnie ci w rękę, będzie twoim przekleństwem. Chyba. że...

- Chyba, że...

- Mamy dobre serce, lubimy Polaków, pomimo tego, że wygrali z nami na Wembley. Nie wystąpimy o odszkodowanie, ba, zaproponujemy ci nową pracę. Będziemy ci płacić 5 razy tyle!

- Nie chcę rozwalać całej Anglii, ja tylko mocniej się zamachnąłem...

- Znasz się na futbolu, u nas futbol to religia?

- No, w piłkarzyki trochę grałem i u kolegi w Fm-a raz.

- Świetnie. A wiesz ilu zawodników trzeba wystawić do meczu?

- A to wiem, chyba jedenastu.

- To nam wystarczy.

- O funta? Zakład stoi – szepnęli sobie do ucha bracia Duke, zacierając ręce.

 

- A co ja miałbym niby robić? - zapytał Maciek po dłuższej chwili.

- Dostaniesz dres, notatnik, parę piłek i poprowadzisz treningi, a jak przyjdzie dzień meczu, my ci powiemy kiedy, napiszesz na kartce skład, a nasza sekretarka go wydrukuje i zawiesi na drzwiach szatni.

- I tylko tyle? Ale czy podołam, ja się na treningach nie znam. Nie, to jakieś żarty, ukryta kamera?

- Wolisz rozwalać pół Londynu młotem, czy pójść na dwie godziny dziennie na trening i opalać się w słońcu.

- Przecież u was ciągle pada deszcz.

- Kupimy ci solarium! Damy współpracowników, co jeszcze?

- A bar macie? Urlop mi przysługuje? Zasiłek, chorobowe?

- Wszystko, gołe baby będą ci tańczyły na rurze, a ty będziesz grał w kręgle. Ale to wszystko po treningu.

- W takim razie się zgadzam.

Odnośnik do komentarza

Weź Norwich, w kilka sezonów możesz włączyć się do walki o czołówkę, a na dzień dobry musisz się tylko spokojnie utrzymać...

Nie mylisz wersji gry? W FM 2010 są przecież jednym z faworytów w 3 lidze?

 

Ankietę musicie nabijać jeszcze raz, bo jakaś niewidzialna ręka wyzerowała mi wyniki :-k Za to pojawiła mi się opcja "ankieta publiczna", więc proszę o przemyślane decyzje ;)

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...