Skocz do zawartości

Sopelku...


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

:*

 

------------------

 

Całe życie stroniłem od malkontentów. Kiedyś na lekcji języka polskiego pani Wiosna ( bo tak nazywaliśmy naszą polonistkę ) powiedziała bardzo mądre słowa. Nie zmieniaj świata dla ludzi. Zmień go dla siebie. Parafrazując tą myśl można jasno i wyraźnie stwierdzić, że jeśli komuś nie pasują schematy, czy też zdarzenia opisywane na łamach różnej maści gazet i portali internetowych, dotyczące Skeid, niech zmieni orbitę swoich zainteresowań i, ot chociażby zajmie się grą w polo. Po zwycięstwie w lidze było tyle samo pochwał co nagan. Jedni twierdzili, że teraz nadejdą grube lata dla Oslo, a drudzy, że nie poradzimy sobie w wyższej klasie rozgrywkowej, bo przecież mamy piłkarzy co najwyżej przeciętnych – by nie rzec – słabych. A to oznacza, że bez wzmocnień nie pociągniemy tegoż wózka. Niesiony chwilą ekstazy wpadłem na pomysł, by zorganizować w neutralnym miejscu spotkanie na którym będziemy wspólnie ustalać strategię na najbliższy sezon. Niestety, większość piłkarzy wolała przeznaczyć najbliższe dni na wspieranie norweskiego przemysłu alkoholowego, a pozostali kategorycznie mieli dość klubowych barw. Przynajmniej na kilka, lub kilkanaście dni. Chcąc nie chcąc zarządziłem niewielki urlop. I to dla wszystkich. No, oprócz sprzątaczek.

Za pieniądze zarobione z premii postanowiłem opłacić mieszkanie na rok z góry. Mizerne zarobki z pensji menedżera nie raz kazały mi wsadzać zęby w tynk i ocierać pysk wilgotną szmatą zamiast myć go pod bieżącą wodą. Drugą część wpłaciłem na konto i założyłem lokatę oszczędnościową marząc, że kiedyś jednak nie będzie mi potrzebna. Ale od początku wejścia w dorosłe życie byłem osobą asekuracyjną, więc i teraz nie zamierzałem rezygnować z utrwalonych metod postępowania.

Przemek wrócił z Alaski wypoczęty, jak by odwiedził tego roku co najmniej Kanary. Jego mleczna cera trąciła albinosem, ale z bliska piegowaty nos i rumiane policzki nadawały tej karykaturze nieco wyrazistości.

- Niebawem wracam do Polski. Czas powrócić do krainy wielkiej cywilizacji i stoczyć kolejne wojaże z tuskowskim systemem bezsensowności. Znasz pewnie kawał o dymaniu w Polsce no nie?

Wzruszyłem ramionami nie wiedząc kompletnie o czym mowa.

- No bo zobacz. Jak facet dyma inną babę będąc w związku małżeńskim to zaraz jest rozwód. No ale Donald każdego dnia dyma przecież prawie czterdzieści milionów Polaków, a mimo to każdy go kocha. Dobre, nie? – Przemek łupnął otwartą dłonią w kolano zanosząc się od śmiechu, a ja patrzyłem na niego zmieszany jak Frykowska po konfrontacji z Cejrowskim. Nigdy nie rozumiałem polityki. Tym bardziej polityczne kawały nie były dla mnie ani zrozumiałe, ani śmieszne. I kim do cholery jest Donald?

- Obiecałem, więc dotrzymam słowa. Jeszcze przed rozpoczęciem nowej rundy przylecę przeprowadzić trzy, albo i cztery spotkania motywacyjne i to by było na tyle, jeśli chodzi o moją pracę. Sam rozumiesz, tu nie zarabiam, a tam owszem. – poklepał się po kieszeni, a zaraz po tym umył ręce i zaczął kroić pomidora do sałatki z fetą.

- Rozbuduję sztab szkoleniowy. – powiedziałem pół szeptem pół na głos.

- I zatrudnij jakichś chłopaków spoza Norwegii. Przecież globalizacja dosięga wszystko co może dosięgnąć. Tutaj nie ma dobrych piłkarzy. A ci, którzy coś znaczą i tak z czasem wyjadą.

- I poproszę o klub filialny albo patronacki.

- I do tego może zmodyfikuj system szkolenia, co? A w ogóle, wy macie jakiś system? – wbił ostrze noża w drewnianą deskę i podrapał się po głowie tłustą od sera ręką.

- System? Tak, mamy. Jak kogoś znajdę to go zatrudniam, a jak nie chce do nas przejść i pracować za równowartość dziesięciny, to mu daję angaż u Dubarova.

Po tych słowach Przemek wybałuszył oczy i wyprostował się, jak by mu ktoś kij od szczotki wsadził głęboko w odbyt.

- Dubarov, no tak – pacnął się dłonią w czoło. Kawałek serca odleciał na kilka metrów w stronę pokoju, ale nim zdążył upaść na ziemię Czaki niczym Taffarel rzucił się i pożarł go ze smakiem.

- Co?

- Był u mnie ten detektyw. No, ten … zapomniałem jak on ma na imię. I pytał o jakąś Katarzynę, czy coś w tym rodzaju. Wiesz coś o tym?

- O co pytał? Ale konkretnie.

- A takie tam pytania dziwne zadawał. Skąd się znamy, czy ją znam, kim jest ta blondyna dla ciebie. Później pytał czy masz papiery na trenowanie klubu i czy znasz jakiegoś Leszczenko. Ty, a kto to jest Leszczenko?

- Cholera wie. On coś wspominał o ludzkich ciałach przetwarzanych na paszę dla zwierząt, ale szczerze mówiąc ja nic nie wiem, nic nie widziałem. – rozłożyłem ręce na dwie strony świata i zrobiłem zdziwioną minę.

- A pieprzyć go. O psia mać! – Przemek strącił łokciem dzban z sokiem. Ciecz wylała się na podłogę mocząc przy okazji przedłużacz. A ja jak na złość właśnie stałem obok. Poczułem mocne szarpnięcie, huk, a później światło zgasło i nie pamiętam już nic.

Odnośnik do komentarza

Mrugająca jarzeniówka pod sufitem bzyczała, jak mucha która wpada w żyrandol i pali się na popiół. Otworzyłem oczy. Byłem w jakimś ciemnym pomieszczeniu, ze ścianami w ziemistym kolorze, z popękanym tynkiem. Nie słyszałem nic oprócz bicia własnego serca i mojego oddechy. Spojrzałem na dłonie. Były pokiereszowane jak bym nosił jakieś pustaki, albo cegły. Spod paznokci wystawał czarny brud. Próbowałem wstać, ale w głowie miałem Danza Kuduro. Gdzieś w oddali słyszałem czyjeś kroki. Spojrzałem w stronę otwartych drzwi. Ciemny korytarz złowrogo zionął tajemnicą. Pod ścianą stał zielony szpadel z drewnianą rączką. Pochwyciłem rękojeść, oparłem bezwładne ciało na nim i chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie. Jedna noga, a później dosuwałem drugą. Chwyciłem za włosy. Były spalone i niemal wypadały mi z głowy za każdym pociągnięciem za końcówki. Wsunąłem się w korytarz, przylgnąłem do ściany i powoli kroczyłem naprzód. Głosy były coraz wyraźniejsze i wyraźniejsze. Przystanąłem po chwili przy jakiejś przeszkodzie. Powoli wzrok przyzwyczajał się do egipskich ciemności. Po omacku wyczułem stertę cegieł, które stały ułożone w zgrabną piramidę. Przeniosłem obie nogi nad nimi wspierając się na drewnianym kołku i znów ruszyłem wprzód.

- Nie, to bez sensu. Wszystko jest bez sensu. Mówię ci, znów będzie to samo.

- Ale co ty pieprzysz malkontencie. Wcale nie jest bez sensu. To ma sens, tylko tobie wiecznie coś nie pasuje.

- Jak bym nie próbował ugryźć, wiecznie smakuje identycznie. A ja chcę świeżości.

- Ty najpierw byś się wykąpał, a później pogadamy o tej świeżości co?

- Mówię tylko, że te utarte schematy w każdej nowej odsłonie są wkurwiające.

- To coś z tym zróbmy. Masz, wrzuć trochę tych składników do kociołka zanim będzie wrzało.

Głosy dobiegały zza rogu. Z daleka widziałem słabe światło falami uderzające o ściany. Na pierwszy rzut oka wyglądało tak, jak by ktoś siedział przy lampie naftowej, albo przy świeczkach.

- A jak nas ktoś nakryje? Przecież wiesz, że to zakazane dzisiaj.

- Ciii, zamknij się do cholery.

Wychyliłem się ostrożnie zza winkla i zmrużyłem oczy. Źrenice usilnie walczyły z ostrością obrazu. Poczułem nieprzyjemny zapach pleśni i wilgoci.

- Ten wywar pozwoli mi zawojować świat Haha! Od tej pory wszystko co plugawe będzie moje. Moje. MOJE!

- Nasze chciałeś powiedzieć. Nasze.

Przy palenisku siedziały dwie postacie. Pierwsza kucała nad czarnym, glinianym kociołkiem i mieszała drewnianą łyżką jakąś gęstą substancję. Druga przeglądała strony jakiejś wielkiej księgi badając palcami poszczególne strony. Było za ciemno bym mógł dostrzec twarze, ale sądząc po intonacji głosów byli to mężczyźni.

- I co, co najpierw zrobimy?

- Jak to co? Podetniemy mu skrzydła. Dodamy trochę wywaru do zraszaczy trawy. Albo nie, posmarujemy podeszwy rywalom i będą ich tłukli do nieprzytomności. A kiedy wreszcie prezes go zwolni, będziemy się pastwić nad nim i nad jego tragikomicznym losem.

- Ale po co? Nie lepiej od razu uderzyć na wielkie skarbce narodowe? Bylibyśmy bogaci. BOGACI. – ten który przeglądał manuskrypty opadł na kopkę popiołu i spojrzał w górę. Księżyc blado wychylał się zza pędzących chmur obnażając swe świecące ciało. Zachodni wiatr rozgonił trochę popiołu i teraz po raz pierwszy widziałem ich twarze.

- A w ogóle, to skąd to przezwisko? – zapytał pierwszy mocząc usta w szklance z wodą.

- A co ci do tego?

- Od alkoholu. Trąci alkoholem.

- Zamknij się. Lepiej pilnuj swojej Ewki bo Ci ją ten rubaszny łupieżca, Fenomen, zakosi tak, jak to zrobił z moją babą.

- Odwal się od Ewki dobrze? Pilnuj swojego nosa. To, że twoja się dała to już twój problem. Widać chłop ma większe jaja od ciebie. Tfu! I już nie mieszaj do cholery. Wywar jest gotowy. O, patrz! – mężczyzna wsunął do środka papierek lakmusowy i wyjął go tak ostentacyjnie, że o mało co nie wybił drugiemu oka.

- To teraz sprawdźmy działanie. Masz coś pod ręką?

- Czaki, do nogi! – ryknął na całe gardło ten w dresie od Nike. Po chwili, ni stąd ni z owąd, z chaszczy wyskoczył mój pies. Merdając ogonem podbiegł do kociołka i zaczął żebrać, tak, jak to miał w zwyczaju zawsze, gdy jadłem kolację.

- Daj mu. Ale ociupinkę, tak na spróbowanie.

- Citko, nie pierdziel, że to zadziała. Aż mi się wierzyć nie chce.

- Zadziała. Prawdę ci powiadam. W Widzewie działało. Ale miałem krztynkę. O, dosłownie naparstek. A w ogóle, miało być bez nazwisk ciulu!

- Wybacz. – po tych słowach Czaki zaczął lizać dłoń, a później obaj podeszli do niewielkiej brzozy.

- Myślisz, że podoła?

- Nie wierzysz? No to patrz! Czaki, bierz go! – Citko wskazał na pień. Pies rzucił się z impetem, przegryzł drzewo i zaczął nim walić na lewo i prawo, jak by to była zabawka.

- Osz ty ja pierdzielę. To jakieś czary iście magiczne!

- Nie żadne czary. Sprawdzone przepisy druidów. No, to teraz mamy pozamiatane. I może Ewkę odzyskam, chociaż … a bo ja wiem? – Citko przetarł nasadą dłoni po czole i spojrzał na niebo. Obłoki z prędkością postrzelonego zająca snuły się po niebie, raz po raz przysłaniając blask księżyca.

- I co teraz?

- Może … wreszcie będziesz zadowolony Ajer, co ?

- Koniak. Mówiłem ci przecie, że nie jestem Ajer.

- Oj tak tak, wiem o tym. Już, nie denerwuj się marudo.

Po chwili poczułem, jak mnie łupie w krzyżu. Zwinąłem się z bólu i wypadłem na zewnątrz zwalając metalowe rusztowanie wprost na betonowe obicie studni. Mężczyźni poderwali się na równe nogi i zaczęli nerwowo biec w moją stronę.

- Mówiłem ci k***a, żebyś sprawdził czy ktoś nas nie śledzi? Mówiłem?

- Ale Citko, o co Ty się denerwujesz co? Przecież …

- … zamknij się! Tylko narzekać potrafisz. Bierzemy go. Ty za nogi, ja za ręce! Pokażę ci co w Łodzi robimy ze szpiegami.

Odnośnik do komentarza

- Mów gościu skąd wiesz o nas. Mów, pókim dobry!

Rozejrzałem się po okolicy. Gęste zarośla okalały palenisko z trzech stron świata. Przywlekli mnie nieprzytomnego z południa, wąską, szutrową ścieżką. Nie miałem jednego buta. Sznur mocno wrzynał mi się w nadgarstki skrępowane z tyłu. Siedziałem na ziemi brocząc krwią z rozcięcia na przedramieniu.

- Ty, on chyba niemowa jakaś. Zaraz go nauczę. – Ajerkoniak odpiął skórzany pas ze spodni, złożył go na pół i wziął zamach jak Agnieszka Radwańska przed pierwszym uderzeniem.

- Panowie, panowie, spokojnie. Gdzie ja w ogóle jestem?- spytałem prostując nogi w kolanach.

- A widzisz bratku? Umiesz gadać.

- Co tu się dzieje u licha? – z ciemnego zaułka wyłoniła się postać w beżowym skafandrze i jaskrawozielonych ortalionach. Na nogach miał wielkie, szerokie buty z narysowanym koszykarzem.

- A ty co tu robisz? Miałeś pilnować bramy! – syknął Citko zaciskając pięści.

Przez moment panowała niezręczna cisza. Czaki zamerdał ogonem, podniósł nogę i oblał mi bosą stopę ciepłym, parującym moczem.

- Bacao, pakuj madżur, będziemy się stąd wynosić. Rozumiesz? No, na co czekasz? Bierz ten pieprzony garnek, przelej zawartość do czegoś co można zakręcić i ciśniemy.

- A co zrobimy z nim?

- To się jeszcze okaże. Ej, czekaj czekaj, a jak Ty się w ogóle zwiesz gościu? – Ajerkoniak nadal dzierżył w dłoni wojskowy pas, przez co spodnie osunęły mu się poniżej pęcherza tworząc atrybut deskorolkowców. Wyglądał tak groźnie, że zwieracze trzymające do tej pory wszystko w środku powoli zaczynały klepać matę.

- Loczek. Zwą mnie Loczek. – odparłem usiłując zerwać ciasne wiązanie.

Bacao dołączył do dwójki opryszków i wszyscy patrzyli na mnie jak na jakiś cholerny zabytek z listy Unesco.

- Lo … Loczek? TEN Loczek? – spytał Citko chwytając się pod boki.

- Nie wiem czy ten, czy tamten. Tak mnie zwą do cholery. Dlaczego mnie uwięziliście? Po co ta cała szopka?

- Bacao, idź i wykop dół. Po co mamy gościa męczyć w lidze, skoro możemy go zakopać i po sprawie. Już nikogo nie będzie wkurwiał i, na Boga, nikt już nie będzie musiał słuchać jego patetycznych opowiadań o tym, jak to mu kobieta zrobiła kuku i teraz musi się z tym męczyć.

- A tobie o co w ogóle chodzi, co ? Przypieprzyłeś się do niego jak by pisał co najmniej o twojej babie. Ty, a może …

- Milcz Bacao! Ani słowa więcej to daruję zdrowiem! Nikt nie będzie mi mówił co mogę, a czego nie mogę. Nie zapominaj, że to ja odkryłem te manuskrypty i to ja wyprodukowałem ten magiczny wywar. Bierz dupę w troki i zawijaj po jakiś pojemnik, a my z Citkiem zadbamy o wygodę naszego kolegi. – zdenerwowany przesunął dwukrotnie stopą w tył, niczym byk szykujący się do natarcia. Wykorzystując moment zamieszana odsunąłem się na pośladkach do tyłu, zaczepiłem o wystający kawałek obłupanego pustaka i powoli, delikatnie zacząłem przesuwać liną w górę i w dół.

Po chwili przed nami stanął czwarty z całej szajki. Ten wyglądem przypominał twór Shustera i Siegela. Miał sztywno zaczesane włosy do tyłu, a jego potężna muskulatura w delikatnie przyciasnym uniformie zdawała się rosnąć co kilka ruchów. Mężczyzna stanął bokiem do mnie, nabrał powietrza w płuca i grubym basem zaryczał do pozostałych :

- Jakiż to chłopiec piękny i młody? – wskazał palcem na mnie. Zdębiałem. - Jaka to obok dziewica? Brzegami sinej Świtezi wody Idą przy świetle księżyca. Ona mu z kosza daje maliny, A on jej kwiatki do wianka; Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny, Pewnie to jego kochanka !

- Kimże k***a jest ten człowiek? – Ajerkoniak wyprostował się prężąc wątłą pierś. Lewa ręka nerwowo szukała drążka szpadla, na którym jeszcze nie tak dawno się wspierałem usiłując iść przed siebie.

- On chyba mówi o tym, o czym Loczek opowiada. Tak mi się zdaje, ale nie ogarniam czasami tej jego dziwnej liryki. Niby rozumiem, ale tak naprawdę nie do końca wiem czy rozumiem. To znaczy, wiem, że rozumiem, ale czasami nie rozumiem. – Bacao nerwowo drapał się po łepetynie usiłując wskrzesić w sobie odpowiednie siły do postawienia się buńczucznej naturze Ajerkoniaka. Citko podszedł do mężczyzny, uścisnął mu prawicę i zwrócił się w moim kierunku ze słowami :

- Loczku. Poluzowałeś więzy, więc możesz wstać. – wyciągnął w moim kierunku dłoń. Nie miałem siły by poderwać się na równe nogi, więc Bacao pochwycił mnie w pasie i uniósł ku górze. W plecach miałem Bitwę pod Grunwaldem.

- Drużynę masz liczebną co w normalnych warunkach byłoby zaletą. Tutaj jednak bitwy toczą się przy udziale 11 wojów ganiających, tfu! za skórzanym balonem. Trzeba więc będzie zrobić niejakie porządki. Wojmił jestem. – ten największy uścisnął mi prawicę jednocześnie lewą ręką odsuwając Ajerkoniaka do tyłu. Nie bardzo rozumiałem o co im chodzi, ale póki jeszcze żyłem, wszystko było w jak najlepszym porządku. Nad paleniskiem unosił się dym. Wywar zaczynał wrzeć i parować, ale Bacao już przelewał całość do jakiegoś naczynia z pokrywką.

- Idź i walcz. Masz tu wywar, którym smarować będziesz podeszwy swych poddanych. Będą ci wiernie służyć do końca dni twego panowania. Jesteś sprawiedliwym władcą, więc sprawiedliwie rozporządzaj dobrem, którym cię tu obdarowuję. Walcz chłopie!

Pochwyciłem garnek z wywarem i spojrzałem na całą trójkę. Bacao trzymał obie dłonie w górze pokazując mi, że jest wszystko w porządku. Citko wstydliwie przesuwał stopą po ziemi, a Ajerkoniak usiłował zapiąć pasek, ale dorobiona dziurka w ciemnościach nocy nie dawała za wygraną.

- Kim wy u licha jesteście? I co tu robi mój pies? Czaki, do nogi!

Pies pochwycił leżącą, pięciometrową brzozę i przybiegł machając ogonem. Wszyscy byli zdumieni. Wszyscy, prócz tego ostatniego. Mężczyzna spojrzał raz jeszcze na mnie, uniósł prawą rękę do góry, a lewą położył na piersi.

- Kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Na placu topór trzyma kat, Pod nim głowa Wojmiłowa, I byłby topór prawie spadł, Gdyby nie pewna białogłowa!

- Chodzi ci, że Siwa …

Ale po tych słowach poczułem ostre uderzenie w głowę. Padając na ziemię widziałem, jak wszyscy rozmazują się w przestrzeni.

- Mówię ci, Fenomen tylko czeka na twą babę. Będzie ją chlastał jak samuraj mieczem.

- Zamknij się Citko. Pilnuj swojej Ewki.

- Ewka jest w porządku.

- Jeśli twoja kobieta używa perfum, jeśli ubiera się w markowe ciuchy a jej włosy zdobią spinki i lakier, wiedz, że Fenomen ma w tym już jakiś plan.

- A Ty Wojmił? Wojmił? Gdzie on się podział do cholery?

Odnośnik do komentarza

Ależ mnie piekł pysk. Gdy otworzyłem oczy leżałem na kanapie, przykryty pomarańczowym kocem, a Przemek chlastał mnie otwartą dłonią, jak bym był jego prywatną prostytutką.

- No nareszcie. Chciałem już dzwonić na pogotowie. Na szczęście nic ci nie jest. Aleś ostro wyrżnął w tą futrynę, co? – wskazał palcem na wielką śliwkę powyżej prawego oka. Przyłożyłem doń kawałek przekrojonego ziemniaka i przez moment leżałem w bezruchu analizując przedziwny sen. Kim były te cztery postacie? Czy to w ogóle był sen? I co ma z tym wspólnego Czaki? A wywar? Gdzieś go u licha miałem przecież.

Wstając z łóżka udałem się do kuchni, gdzie na ceramicznej patelni właśnie dogorywało sadzone jajko. Oparłem się o blat, otwarłem okno na oścież i do pomieszczenia wpadło trochę ostrego powietrza. W budynku naprzeciwko właśnie zmieniali fugi. Pięciu młodych chłopaków pracowało na całej długości jednej ze ścian, a w tle leciał ze starego magnetofonu Dizee Rascal.

- Sąsiedzi mają życie jak na amerykańskich filmach, co? Emerytury na polskie to będzie gdzieś po piętnaście tysiaków na głowę. Tak to już jest w tej Norwegii. Wiesz, widziałem kiedyś statystyki na jakimś portalu i tam pokazywali, że właśnie tu są największe pensje i emerytury w całej Europie.

- Ta, ale krocie płacisz za mieszkanie, jedzenie i tak dalej. Coś za coś.

- Nie chrzań. Może nie jest tanio, ale to i tak lata świetlne za Polską. Lepiej niż na Wyspach Brytyjskich skolonizowanych zresztą przez naszych rodaków. Wiesz jak gadają w Polsce? Jest taka anegdota, że Anglia gra słabo w mistrzostwach, bo połowa społeczeństwa to Polacy. Proste jak budowa cepa. A teraz co, tutaj nas za dużo nie ma. Granice niby otwarte, ale szukają specjalistów, a nie chłopców do podawania cegieł, czy ciepłych budyniów na deser. Najlepiej być prostytutką, albo jakimś inżynierem. Masz fart, że tu pracujesz. Mówię ci, nie schrzań tego, to za kilka lat zaprosisz całą rodzinę na wczasy w jakimś Kansas City, czy innym Dubaju.

Przesunąłem nasadą dłoni po nieogolonym podbródku i otwarłem lodówkę. A później drzwiczki pod zlewozmywakiem, spiżarnię, schowek na miotły, wszystkie szafki. Na sam koniec wszedłem do łazienki i sprawdziłem nawet pralkę.

- Coś ci dolega? Może jednak pojedziemy na pogotowie?

- Nie, wszystko w porządku. – zbywająco machnąłem ręką i wyszedłem na zewnątrz. Powietrze trąciło zapachem świeżo skoszonej trawy i gęstej, akrylowej farby. Usiadłem na werandzie, wywaliłem nogi na poręcz i spojrzałem na podjazd. Czaki radośnie biegał za kawałkiem piłki, który mu pozostał po ostatniej zabawie. Miał w zwyczaju rozszarpywać wszystko, co mu podarowałem. Kiedy gwizdnąłem spojrzał na mnie, podleciał, nalał na buta i poleciał dalej. A ja dalej miałem rebus do rozwiązania.

 

Nazajutrz spotkaliśmy się wreszcie z prezesem, kapitanem oraz moim asystentem, w wielkiej, renomowanej restauracji „ Deluxe ” znajdującej się w samym centrum Oslo. Serwowali tu wyborne, pieczone sumy i właśnie jednego takiego zamówiliśmy.

- Będziemy rozmawiać o czym? O taktyce? O wzmocnieniach? O czym? – spytał Jo. Nie patrząc na nas wertował wiadomości w swoim nowym Samsungu. Kelnerka podchodząc zahaczyła go kolanem.

- Będziemy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Najpierw przedstawię wam może zawodników, których udało mi się zakontraktować jeszcze przed rozpoczęciem naszych przygotowań do sezonu. Jo, ty wiesz, że na twoje barki spadła odpowiedzialność za organizację sparingów, prawda?

- Ta, ta, wiem, mhm. – mój asystent nie przerywał przeglądania wiadomości i wydawał się być nieobecny w ogóle. Kopnąłem go pod stołem, ale też nie zareagował.

- A więc, w ogóle to musimy coś kupić Nikodemussenowi. Zobaczcie, taką klasyfikację dostałem całkiem niedawno. Skubanie, został Królem strzelców drugiej ligi

1. Sven Vandenbroeck

2. Simen Standerholen

3. Peter Oliseh

4. Pål Schjerve

5. Kristofer Nilsson

6. Johannes Johannesen

7. Jarrod Smith

8. Espen Skogen

9. Dino Mulac

10. Arne Gotvassli

 

Wszyscy przestali jeść. Prezes patrzył na mnie jak na maniaka, a ja właśnie z maniakalnym uporem przedstawiałem wszystkie sylwetki piłkarzy podniecając się przy tym, jak bym oglądał seks lesbijek. Od kiedy nie ma Siwej moją całą czasoprzestrzeń wypełnia Skeid.

- Ale, dlaczego tak ich dużo? Znaczy się, dlaczego akurat ci, a nie inni? Przecież są przeciętni, że tak to ujmę najdelikatniej jak mogę. – zapytał Eidar Hansen maczając usta w świeżej kawie z mlekiem.

- Mamy tu piłkarzy, którzy wypełnią lukę po tych, z którymi nie podpisaliśmy żadnych nowych kontraktów. Panie prezesie – wysunąłem obie dłonie przed siebie w geście stopu – nie oszukujmy się, cały asortyment piłkarski jakim dysponujemy to chłopaki, dla których wyższy szczebel rozgrywkowy jest nieosiągalny. Ledwo daliśmy radę tu, na dole, a co dopiero tam, u góry.

- Ale to się wiąże z ogromnymi kosztami Miśkiewicz. Nie chrzań mi tutaj, że jest dobrze, skoro nie jest. To, że mamy premię, nie oznacza wcale, że możemy szastać kasą na lewo i prawo. Naprawdę, nie sądziłem, że okażesz się tak pyszałkowatym człowiekiem. A konsultowałeś te transfery z kimś?

- A konsultowałeś swoje problemy panie Hansen z nami? Od dwóch miesięcy nachodzi mnie jakiś pieprzony detektyw i wypytuje o ciebie, o rodzinę o jakąś cholerną Katarzynę K, której nawet nie miałem okazji poznać. To może zajmiesz się pan swoimi problemami, a mi pozostawisz tematy klubowe, co? Wszyscy przyszli do nas za darmo do cholery! Bo mógłbym więcej powiedzieć temu, jak mu tam.

- Dość! Grozisz mi Miśkiewicz?- prezes zerwał się na równe nogi, ale Gundersen przytrzymał go za ramię i posadził ponownie na krześle.

- Mam kontrakt podpisany do końca przyszłego roku. Nie zerwiesz go, bo coś poszło nie po twoim nosie. Nie ma takiej klauzuli w tych zapiskach, więc uważaj co mówisz. Nie chcę się kłócić, ale Skeid to moje królestwo, które będę budował latami, cegła po cegle. I albo mi w tym pomożesz, albo to wszystko pieprznie na łeb na szyję, a ty zamiast cieszyć się z pieniędzy będziesz ciułał do pierwszego, by spłacić cholerną kaucję jaką będzie trzeba wpłacić za twoją dupę, gdy okaże się, że Katarzyna się odnalazła. Rozumiesz? ROZUMIESZ?

Prezes otarł usta serwetką i odwrócił się w milczeniu w stronę okna. Młoda kelnerka ponownie zaczepiła Gundersena kolanem, ale i tym razem mój asystent nie zareagował. A sum smakował wybornie. Sum po norwesku, z czosnkiem, grubo siekaną cebulą, polany cytryną.

Odnośnik do komentarza

Nie ogarniam tego wszystkiego, co siedzie się tutaj na forum,^^

 

Przypominają mi się barwne opowieści Wengera, w których ożywiał użytkowników z nie lada gracją, albo April Fool's day, spoczywający obecnie w archiwum :)

No, ale widzę dwa odcinki i powrót do rzeczywistości :) I w sumie dobrze. Dawaj z drugą ligą!

Odnośnik do komentarza

Pękata torba z zakupami spadła na ziemię. Puszki tuńczyka poturlały się po kafelkach, a makaron do spaghetti ugrzązł między nogą stołową a miską psa. Łyknąłem kilka tabletek na uspokojenie, bo od kilku dni czułem, że moje nerwy są tak samo solidne jak cała formacja defensywna polskiej reprezentacji w piłkę nożną. Oparłem się o lodówkę i spojrzałem za okno. Świat powoli zasypiał nękany pierwszymi piorunami. Nie znosiła burzy. Tak, cholernie nie cierpiała tych błyskających mieczy, które na wskroś przeszywały spokojny wieczór. Cholera, jak ja bardzo za nią tęskniłem. Od ostatniego spotkania minął szmat czasu, ale mimo wszystko czułem wewnętrzną potrzebę naładowania baterii emocjonalnych chociażby jednym spotkaniem. No przecież być konsekwentnym w swoich poczynaniach nie zawsze oznacza to, co powinno oznaczać. Często gubimy trop którym podążaliśmy oddając się bachicznym uciechom. Chwyciłem za telefon i napisałem do Siwej. Miałem ten moment, w którym męskość bierze górę nad pękniętym sercem. Nie, nad rozerwanym. A w zasadzie nad zmiażdżonym obcasem. A treść wyglądała tak :

„ Zdjęcia są jak błaganie ulotnej chwili, by trwała wiecznie. Gwiazdy też są jak fotografie. Można uwierzyć, że symbolizują wszystkich, których kochałaś i nadal będziesz kochać. Siedząc na ławce w parku w Toronto w Kanadzie opowiadałem przyjacielowi o Tobie. A później jedną z gwiazd nazwałem Twoim imieniem – gwiazda Sopelek. Szkoda, że nie możesz jej zobaczyć. Nie ma mnie ani w Oslo, ani na Fb i proszę, usuńcie mój numer z waszego telefonu. Znikam. Jak ta gwiazdka, gdy wstaje dzień. Pozdrawiam. Twój Mosiek”

Kiedyś wspominałem jej, że mam możliwość wyjechać do Kanady. Wolę, żeby tak myślała, niż miała mi wypisywać, że tęskni, że smutno jej nie widząc już na komunikatorze „ Paweł pisze ”. Ona wybrała. I tu właśnie wracam do słów napisanych na początku. Bycie konsekwentnym nie dla każdego oznacza to samo. Nie da się kochać dwóch mężczyzn jednocześnie. Za każdym razem miłość będzie kastrowana przez tęsknotę za drugim. Poligamiczne związki są trendy w dzisiejszych czasach, lecz ja jestem w tej kwestii dość archaiczny. Chciałbym kiedyś zacytować słowa Pyskatego – Dziś jestem z jedną piękną. Leczy by trafić do nieba przeszliśmy razem przez piekło. Mówi mi P … a nie Loczek i wiesz co? Kocha mnie a nie mój hajs i to mnie w niej urzekło.

Ludzką rzeczą jest błądzić, a tylko inteligentni wyciągną z tych błędów wnioski i zaczną konstruktywnie myśleć. I ja mam wreszcie jakiś cel – wyciągnąć z tego wnioski. Być może Bóg tak chciał? Bym odpokutował za te wszystkie grzechy, za plamienie honoru, za plugawe teksty, pornograficzne czyny, za nieszanowanie nikogo i egoistyczne patrzenie na własne dobro? Nigdy nie byłem hedonistą, lecz jak się głębiej nad tym zastanowić, wychodzi, że po trosze zahaczałem o to. Czas się zmienić, bo ten upadek z wysokości jest cholernie bolesny.

Ból fizyczny jest niczym w stosunku do bólu psychicznego. Bo przecież rozbite kolano wystarczy dobrze opatrzyć, nasmarować maścią i łyknąć Apap. A bolące serce i zatruta dusza goi się tygodniami, miesiącami, a niekiedy nawet latami. Na całe szczęście ten romans rozpadł się zaraz po tym, gdy wszedł w fazę nasycenia, bo w przeciwnym razie … czasami zaczynam rozumieć ludzi, którzy robią głupoty, którym świat się wali, którzy nagle stracili sens w życiu.

A dziś znów mi się śniła. Przechodziła obok, zatrzymała się na chwilę i zapytała, czy my się skądś znamy? Miała różowe, obcisłe spodnie i chyba białą koszulę. Objąłem ją w pasie, podeszliśmy do szwedzkiego stołu i nalałem jej ponczu, a później powiedziałem, że ostatnim razem widziałem ją w Polsce. Tryskała taką radością patrząc mi w oczy. Zbudziłem się płacząc. Okropne uczucie. To już prawie dwa miesiące od kiedy jej nie widzę. Ale nadal jest w każdym mym oddechu, w każdym uderzeniu serca, w każdym dotyku i spojrzeniu.

Spojrzałem na zegarek. Była dwudziesta pierwsza siedemnaście. Czaki nakarmiony, w zlewie sterta naczyń, a ja siedzę i tłukę się po głowie makaronem. Czułem się jak kretyn. Jak jeden z tych, o których pisze się tragikomedie. I kiedy tak gwałciłem własne poczucie wartości w drzwiach stanął Ajerkoniak. Oparty o futrynę wyjął z kieszeni zwinięty banknot, wsadził go w usta i odpalił o płonący gaz na kuchence.

- Długo tak jeszcze będziesz tkwił w tym patetycznym nastroju? – spytał odbijając się łopatką od futryny. Obszedł mnie dookoła, przystanął na moment przy lodówce i spojrzał na zdjęcie Siwej oprawione w drewnianą ramkę. Stało samotne, pomiędzy taśmą klejącą a ciśnieniomierzem.

- Jak ty tu wszedłeś? Co jest k***a? – zerwałem się na równe nogi, pochwyciłem pogrzebacz i wymierzyłem ostrzem w jego wątłą pierś. Mężczyzna odszedł dwa kroki do tyłu i rzekł :

- To jest żenujące. Siedzisz jak ta dziewczyna z zapałkami samotnie i użalasz się nad sobą, zamiast wziąć się do roboty. Spójrz na siebie. Jak ty wyglądasz? Skąd ty wziąłeś te ciuchy?

Chcąc nie chcąc ogarnąłem się wzrokiem.

- Albo powiesz skąd się tu wziąłeś, albo przedziurawię cię na wylot.

- Spokojnie. Nikt nikogo dziurawić nie będzie. Siwa jest szczęśliwa bez ciebie. Uwierz mi kolego, jest, jak nigdy przedtem. Wyjaśnili sobie z nim wszystko i na dzień dzisiejszy planują wspólną przyszłość. No a ty co? Co zamierzasz dalej ze sobą zrobić? Powiesisz się? A może podetniesz żyły, nagrasz to wszystko na telefon i wyślesz jej na pocztę co? Kretynie.

Cisnąłem z całej siły paczką papierosów, ale Ajerkoniak w porę sparował pocisk, a później wyszedł, jak by nigdy nic zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem z impetem przed siebie, chwyciłem za klamkę i z całej siły natarłem barkiem na drzwi, ale te ani drgnęły. Upadłem na ziemię, a gdy leżałem ujrzałem w zamku klucz.

- Przecież je zamykałem … - powiedziałem sam do siebie leżąc na wznak. I kiedy tak leżakowałem zauważyłem, że drzwi prowadzące do piwnicy mają zerwany skobel.

- Czaki, chodź do pana! – zacmokałem przywołując śpiącego kundla. Powoli zeszliśmy po drewnianych, skrzypiących schodach. Pociągnąłem za linkę i blade światło wypełniło pomieszczenie. Śmierdziało kurzem. Kurzem i jakimś dziwnym zapachem. Odsunąłem stopą pusty karton po telewizorze i spojrzałem w stronę małego okna od zsypu na węgiel.

- Szukaj kociołka Czaki, szukaj. – wydałem polecenie, ale pies ani drgnął. Spojrzał tylko na mnie tak, jak by właśnie miał zamiar narżnąć kupę, a później jak by nigdy nic czmychnął po schodach na górę.

- Wariuję. Jasna cholera, wariuję.

Odnośnik do komentarza

Do zakontraktowanych piłkarzy dołączyło jeszcze dwóch. I to było wszystko na co mogłem sobie w tej przerwie jesienno-zimowej pozwolić. Niestety budżet jaki dostałem na ewentualne kupno kogoś nie przekraczał dziesięciu tysięcy koron, a ja sam więcej wydawałem w ciągu roku na mieszkanie. Chcąc nie chcąc, wzmocniłem formację defensywną :

  1. Guðmann Þórisson
  2. Colin Burns

 

Z klubem pożegnało się po awansie aż dziesięciu piłkarzy. Dodatkowo postanowiłem kilku wypożyczyć. Ale tak szczerze powiedziawszy wcale nie miało to przełożenia na chęć ogrania piłkarzy na obczyźnie. Po prostu, po wystawieniu na listę transferową jedyną możliwością nie płacenia za ich kontrakty było powierzenie tej wątpliwej przyjemności komuś z zewnątrz. W efekcie na zsyłkę poszło aż pięciu chłopaków, co media skwitowały słowami „ Skeid myśli o przyszłości ”. Owszem, myślałem, ale nie w perspektywie tychże piłkarzy.

Następnym krokiem było uświadomienie zarówno zarządu, jak i samych kibiców, o co w tym sezonie będziemy walczyć. Faktem jest, że sam awans był niewątpliwie sukcesem, więc określiłem nasze plany jako te, by zająć w lidze co najmniej środek tabeli. Maruderzy twierdzili, że spadniemy, ale oni liczyli się dla nas tak samo jak Beduini. Byliśmy gotowi do walki.

Musiałem również zwiększyć zasób sztabu szkoleniowego. Jak do tej pory byliśmy kastratem chcącym uczestniczyć w zbiorowej orgii. Nie było co i komu wsadzać, ale spuszczaliśmy się radośnie z całą grupą. Z wolnych transferów pościągałem siedmiu bezrobotnych, a puściłem w skarpetkach zaledwie jednego.

 

- Budowanie tego klubu od podstaw jest tak samo łatwe jak dłubanie dużym palcem u nogi w nosie. Sam nie wiem co jeszcze mogę zmienić. No naprawdę, nie mam zielonego pojęcia. – mówiłem podenerwowany do pakującego się Przemka. Mój kompan zakończył norweski etap swojego życia i dzisiaj miał samolot powrotny do krainy ogórków i kapuśniaku.

- Może zatrudnij Polaków? Albo nie, może lepiej zamiast siedzieć i rozmyślać, zwróć się do Dubarova o pomoc? Niech ci załatwi jakąś fuchę u siebie. Przecież nie możesz wiecznie ślęczeć nad prospektami, taktyką i tym cholernym Football Managerze. Pawle, opanuj się!

- Mam walić grabiami po denatach? Byłeś tam kiedyś? Nie byłeś, nie wiesz co tam się dzieje.

- Nie wiem i wiedzieć nie chcę. Pomożesz mi z tym? Już taksówka podjechała.

Czaki pałętał się pod nogami jak smród po gaciach. Przemek wziął go na ręce, wygłaskał, wyczochrał, wytulił. Było nam obu smutno. Mi i psiakowi.

- Żegnaj przyjacielu. I pamiętaj, co złego to nie ja. Może w wakacje was jeszcze odwiedzę. Będziemy w kontakcie. Jak coś, dzwoń o każdej porze dnia i nocy. I na Boga, proszę cię, ogarnij temat Siwej. Jej już nie ma, wiesz o tym, prawda?

- Wiem, wiem oczywiście, że wiem. Nie ma i nie będzie. I w zasadzie nie było. Nie martw się o mnie, poradzę sobie bez dwóch zdań. Tobie gdyby wpadł pomysł odnośnie jakichś roszad w Skeid też daj znać.

- Trzymaj się przyjacielu. Do zobaczenia.

Gdy wychodził jakiś płomyk w moim sercu bezpowrotnie zgasł. Zostałem sam, z moim psem, w mieszkaniu, w którym swobodnie mogło by się pomieścić pięć osób. Odpaliłem kominek, odkręciłem butelkę rumu i nasączyłem nim usta.

Odnośnik do komentarza

- Możesz pracować, ale pod warunkiem, że to się więcej nie powtórzy. Nie mamy czasu na takie dziecinady, rozumiesz? – Hans zgasił kiepa o potylicę brygadzisty, a później kazał mu go podnieść i wyrzucić do śmieci.

- Rozumiem. Więcej się to nie powtórzy Hans.

Chwyciłem grabie w łapy, zasadziłem rękawice po łokcie i ruszyłem krokiem świeżo oznaczonego cielaka na taśmę. Czułem, że jestem poniżany, ale tylko i wyłącznie na własne życzenie. Ajerkoniak miał rację. Już jestem mizantropem. A co będzie za kilka miesięcy?

W oddali, naprzeciwko silosu z padliną starszy mężczyzna z kilkudniowym zarostem trzymał w dłoniach papierowy talerzyk. Obok, na granitowym kamieniu stała brązowa flaszka, a obok niej leżał korek. Miał na sobie niebieski skafander, niebieskie wytarte spodnie, a jego nogi zdobiły stare, wiejskie kalosze pokryte gnojem. Nadziałem udo renifera na grabie i zrzuciłem je do koryta. Krew trysnęła na wszystkie strony. Mój kompan pokręcił niechętnie głową, pokazał na tabliczkę z napisem „ Nie uprzykrzaj pracy kompanom ”, a później na drugą tabliczkę „ Po zakończonej robocie umyj swój sprzęt ”. Ta taśma była zdecydowanie za długa. I zdecydowanie za dużo zwierząt ginęło w okolicach Oslo. Skinąłem głową i spojrzałem na zegarek. Jeszcze tylko siedem godzin i czterdzieści pięć minut. A później trochę przerwy i zaś do pracy. Sezon za pasem, mecze przygotowawcze pozostawiłem mojemu asystentowi, zaś sprawy finansów klubowych zamierzałem załatwiać późnym wieczorem, przy melisie. Tak, zamieniłem alkohol na melisę. Tak mi kazał Ajerkoniak.

- Patrz co robisz. Jak masz tak partolić ten kawałek taśmy, to idź sobie do Zlatko. On i tak jest ślepy na jedno oko, a w drugim ma zaawansowaną jaskrę. Pieprzyć Zlatko i pieprzyć Chorwatów. A ty?

- Ja nie jestem Chorwatem.

- To pieprzyć i ciebie. Tfu! – mój kompan po prawej wypluł flegmę wprost na szpikulec znajdujący się po zewnętrznej stronie. Ślina radośnie zadyndała na wietrze, niczym Hasse z Dzieci z Bulerbyn na huśtawce.

- Jesteś obleśny.- zatopiłem szpikulce w głowie jakiegoś gryzonia. Oko trysnęło na pozostałe zwierzaki ukazując mi spleśniały, zarobaczały mózg.

Znów spojrzałem na niebieskiego mężczyznę. Właśnie kończył jeść tłuste mięso i zapakował paluchy po ostatnie kostki do ust oblizując sos. Później usiadł na kamieniu, pochwycił butelkę i przez kilkanaście sekund doił zawartość ocierając po tym usta mankietem brudnego rękawa.

- Na co się tam tak gapisz gościu, co? Znów opuściłeś zepsute mięcho. Ja nie mam zamiaru zapierdalać za tobą jak jakiś parobek. I żeby to było jasne, nie jesteśmy na „ty”. Zrozumiałeś? Gościu?

Spojrzałem spod byka wzrokiem, który zalatywał testamentem. Chciałem wymierzyć mu sprawiedliwość staropolskim zwyczajem znanym z remizowych wesel, ale właśnie Hans pociągnął za sznur i gwizdek oznajmił, że mamy przerwę. Nie czekając na rozwój wydarzeń wypadłem na podwórko z prędkością Speede Gonzalesa i dopadłem niebieskiego człowieka. Ten jak by nigdy nic puścił sążnistego bąka, a później znów pociągnął z gwinta.

- Jak możesz jeść w taki miejscu? – spytałem zaglądając mu przez ramię na talerz. Kartonowa podstawka była już pusta, ale jej spód jeszcze pokrywało kilka kropel sosu. Spojrzał na mnie. Dopiero z bliska zauważyłem, że jest ostro napoczęty zębem czasu i ilością procentów. Zarechotał, uniósł nogi powyżej pasa i wsunął pod pośladki obie dłonie.

- A co? Głodny jesteś chłopcze? A może spragniony samogonu?

- Tu przecież nie można pić.

- Toć jam obiema rękoma wyciągał z ziemi kartofle. A potem je obierał brzytwą, bo mi stara noże pozabierała. Mówiła, że po pijaku to chodzę i gadam, że jestem potomkiem laleczki Chucky. Z oryginalnego, kradzionego dzbana lał żem samogona, więc nie gardź podarunkiem. Pij!

Chwyciłem za szyjkę i łyknąłem. Smakowało jak wywar z gotowanych sznurówek i skarpetek Ala Bundy’ego. Spojrzałem w stronę pozostałych pracowników, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi.

- A coś jadł?

- A łapię ja czasem rosomaka, bo mi skurwiel po grządkach łazi. Wsadzam mu trzonek szpadla w dupę, żeby się nie wiercił, a później obracam go nad ogniskiem. Jak mu oczka strzelą, to znak, że się upiekł. Tylko ta sierść czasami w zęby włazi – wypluł kawałek futra i nakrył go gumowcem.

- Kim jesteś? Skąd w ogóle … no ja cię nie znam chyba. Nie widzieliśmy się. Hans nic nie mówił, że pracujesz po tej stronie. Jesteś od silosów?

 

- A gdzież tam silosy mi w głowie. Prosty chłop jestem. Handluję spirytem i robię odpusty za kasę. Czasami wypędzam złe duchy z wiejskich kółek gospodyń domowych, czasem poluję na chupacabrę, ale zwykle to rosomaka łapię wtedy. Kiedyś na Półwyspie Kolskim pracowałem u świętego. Ten to potrafił golnąć. Jak nie pił to jeździł po świecie i prezenty rozdawał. Wtedy to mu dopiero odpierdalało. Masz, łyknij jeszcze. A w ogóle Brachu jestem. – mężczyzna poderwał się na równe nogi próbując uścisnąć mi prawicę, ale momentalnie zgiął się w pół, rozpiął rozporek i zaczął wysikiwać na ziemi litery tworzące jego imię.

- Brachu? Tak cię zwą? A jakieś nazwisko masz?

- Im mniej wiesz, tym będziesz mniej przesłuchiwany. Jak byś chciał samogonu, wędzonych udek z wydry czy borsuka, wal śmiało do mnie. Mieszkam tu o – wskazał na brzeg płynącej nieopodal rzeki – tam zapytasz o Bracha. Każdy mnie zna. A jak ktoś nie będzie wiedział, zapytaj gdzie można spirol kupić.

- Do pracy hołota! Nie ma opierdalania! – Hans lirycznie przywołał nas do porządku. Jak się odwróciłem w stronę Bracha jego już nie było. Pozostawił po sobie pustą butelkę i brudny, kartonowy talerzyk.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...