Skocz do zawartości

Wywiad rzeka


demrenfaris

Rekomendowane odpowiedzi

ODCINEK 13

- Byłeś w kadrze Denizlisporu na ten mecz...

- Tak. Nie. Trudno powiedzieć. Zaraz wyjaśnię. Ale w klubie trenowałem, fakt.

 

- A skąd się tam w ogóle wziąłeś?

- W 1999 roku Denizlispor powrócił do Superligi po dwóch latach, ja miałem wtedy dziewięć lat i biegałem z piłką na ulicach, placach, rzadziej – boiskach. Całkiem nieźle mi szło, rozumiesz – strzelałem najwięcej goli w drużynie, a to w końcu najważniejsze w futbolu dziecięcym. Byłem kimś na wzór podwórkowej gwiazdy. Pykaliśmy w piłeczkę codziennie po kilka godzin, dla zabawy, dla rywalizacji... Nasze osiedle kontra sąsiednie, nasza dzielnica kontra sąsiednia. Był nawet system selekcji, każdy mógł zagrać, ale jeśli grał beznadziejnie, wylatywał, rozumiesz, z kopniakiem na drogę. Choćby mój rok młodszy brat, a przecież zawsze był szybszy i zwinniejszy ode mnie, jak raz oberwał za brak chęci, to już w piłkę grać nie zachciał. Został za to siatkarzem, bardzo mu kibicowałem, zresztą kibicuję nadal, dziś jako trenerowi Beşiktaşu i reprezentacji Turcji. Naprawdę głęboko wierzę w mistrzostwo świata tego składu, chyba nawet bardziej niż wierzyłem w piłkarzy. Nawet za twojej kadencji, Tamal!

Ale dosyć dygresji. Tak więc, gramy mecze między nami młodzianami. To znaczy, jeśli chodzi o wiek, sytuacja również nie była jakoś superklarowna, o tym zapomniałem wspomnieć, bo grałem, jako dziewięciolatek!, z piętnastoletnimi rzeźnikami. Z drugiej strony İsmail był tylko rok starszy, a i tak wymiataliśmy.

 

- İsmail?

- Köybaşı.

 

- Komentator TRT Türk?!

- Możliwe. W sumie to nie mam wiedzy, co on teraz wyrabia. Dawno nie oglądałem TRT Türk.

 

- Ale przecież on zaczynał karierę w Gaziantepsporze, w końcu urodził się İskenderun.

- Hm... Cóż. Wracając.

Któregoś dnia przechodzi obok nas pan Bekir. Tamal musiał ci opowiadać o Bekirze? No właśnie, złoty człowiek, niezwykły człowiek. Toteż Bekir zainteresowany ogląda, coś tam pisze w notatniku. Rozumiesz, my zauważamy atencję, publiczność sprawia, że nasza gra zmienia się. Cóż wyprawiali niektórzy! Jedni - w tym i zwyczajowi wymiatacze - wywracają się i kiksują przy najprostszych podaniach, kiwkach na lebiegach, inni wygłupiają się, jeszcze inni grają na dwieście procent. Oczywiście nie wiedzieliśmy, kim jest pan Bekir, tu chodziło o sam fakt, że komuś starszemu chce się nas oglądać i nie jest to niczyj ojciec albo wujek albo kto wie jeszcze. Obcy!

Gramy, gramy, gramy, jedni poniżej codziennej formy, inni powyżej. Ja gram powyżej, strzelam gola za golem, pięć, dziesięć, piętnaście bramek! Gromimy ich, niszczymy sąsiednie osiedle i kąpiemy się w blasku własnego triumfu, podsycanego poprzez oklaski niespodziewanego wizytatora. Ktoś klaskał po naszych zagraniach, prawdziwy obłęd! Rozumiesz, że pamiętam wynik tego meczu po tylu latach?! 45:27, pogrom!

A Bekir stoi, notuje, dzwoni gdzieś. My chcemy wznowić mecz, ale nie ma porozumienia wśród nas, trudno wybrać wyrównane składy, jest to, rozumiesz, trochę moja sprawka i İsmaila, jesteśmy na boisku nierozłączni, on jest kapitanem i oszukuje w grze w marynarza (szybko liczył, skubaniec, może dlatego dostał fuchę w telewizji?). W końcu jest decyzja, gramy tymi samymi składami. Przegrani chcą się odegrać, ale znów dostają szybkie bramki, strzelam ja, strzela İsmail.

I wtedy ten tajemniczy dziadek woła nas, my schodzimy na chwilę, stajemy pod płotem, gość się przedstawia. W tle trwa mecz, ktoś z przeciwników, pewnie najgorszy z nich jak to zwykle bywa, przechodzi do nas. Bez naszej dwójki drużyna rozpada się. Przegrywamy, ale ja i „Küçük” (tur. „malutki” - przyp. BF) jakoś się specjalnie nie martwimy. Bekir oferuje nam bowiem treningi w Denizlisporze, klubie, "dzięki któremu miasto wróciło do elity"!. W "ratowniku honoru naszej małej ojczyzny"! Grał na strunach naszego lokalnego patriotyzmu, na co byliśmy nad wyraz wyczuleni.

Szczerze mówiąc dotąd nie interesowałem się za bardzo rozgrywkami, nie myślałem o grze w żadnej drużynie, nie oglądałem reprezentacji. Cóż, dzieci są najłatwiejsze do manipulacji.

 

- Manipulacji?

- Może źle to ująłem. Rozchodzi się, rozumiesz, o to, że my, z İsmailem byliśmy z rodzin kibiców Belediyesporu. Czerwono w piłce, czerwono w domu, powtarzali nasi ojcowie, komuniści, prywatnie najlepsi przyjaciele. A my do zielonych mamy przejść?! Co powiedzą ojcowie? To wpadło nam do głowy podczas powrotu do domu.

 

- Zaraz, chwila. Tamal przedstawił Bekira jako odźwiernego właśnie w Belediyesporze. O co chodzi?

- W 1999 roku Bekir był trenerem trampkarzy w Horozlar. Odszedł rok później i spotkałem go, to prawda, siedem lat później już jako przewodnika Tamala (oraz ciecia) w Beledi. Ot, cała tajemnica.

Między tymi dwoma spotkaniami, kluczowymi dla mojego życia, pogrywałem sobie w juniorach Denizlisporu. A ojciec? Wypędzał mnie regularnie z domu, co najmniej pięć razy wylatywałem za kolaboracje z odwiecznym wrogiem, zresztą pierwszy raz tego dnia, w którym wróciłem ośmioletni-rozpromieniony z boiska. Wiosną 2006 już nie zamierzałem wracać, zamieszkałem w klitce na poddaszu sekretariatu klubowego. Nikt nie kazał płacić, póki rozstrzeliwałem kolejnych rywali w lidze U-21. Miałem piętnaście lat, grałem z ludźmi znacznie ode mnie starszymi, lepiej zbudowanymi. Tak, nie zawsze byłem takim olbrzymem...

 

Ali klepie się po brzuchu z wyraźną dumą na obliczu.

 

...ale radziłem sobie nawet jako chudziaczek. Dokończyłem sezon, zdobyłem króla strzelców i było o mnie głośno w lokalnych gazetach. Ojciec już się więcej nie odezwał.

W tymże 2006 roku, w czerwcu, przyszedł do klubu nowy trener. To zawsze jest nadzieja, z Küçükiem już snuliśmy wizje występów w pierwszym składzie, szczególnie po tym jak Güvenç Kurtar – nowy trener, rozumie się – powiedział nam, drużynie juniorów, że weźmie kilku z nas do składu. Po kilku dniach wraca z decyzją. Skubaniec wybiera mnie! Rozumiesz, mnie! Skakałem z radości, aż nie zauważyłem, że İsmail się nie dostał. Przyjdzie i na niego czas, pomyślałem wtedy i, rozumiesz, zacząłem ostro zapieprzać.

 

- Tak dla pewności, İsmail Köybaşı nie grał w Beşiktaşie?

- Nie, czemu? Może w tym siatkarskim, spytam brata, w końcu jest tam już paręnaście ładnych lat, więc może się orientować. Ale, prawie jestem pewien, że na niego czas nie przyszedł. To znaczy: czas futbolowej kariery, o innych czasach nie wiem. Nie widuję go. Ale zapytam brata, zapytam.

 

Tamal Serhat kręci głową i uśmiecha się pod nosem, słysząc swojego byłego podopiecznego.

 

- Jasne.

- No i wiesz... Pierwsze zajęcia z kadrą – tyram jak głupi na treningach, próbuję wszystkim zaimponować, gdy kiwam – zakładam kanał samemu Gulpinarowi Serhatowi, gdy strzelam – precyzyjny lob wpada za kołnierz doskonałego Süleymana Küçüka, gdy podaję – nawet Kratochvil strzela bramkę. Ha! Rozumiesz, że żartuję, to naprawdę dobry piłkarz. Był. A może i nadal jest, skubany dobrze się trzyma, dziadek. Jak się nie mylę, siedemdziesiątka na karku, bliżej niż dalej... No co, Tamal? Ty piłki już prosto nie kopniesz. A na pewno nie w tym stanie.

 

Serhat uśmiecha się przebiegle i odpowiada: „Vice versa”. Patrzy przy tym na wózek Alego. Ten nie daje się tak łatwo zbić z tropu, nastaje kilka minut radosnego obrzucania się wymyślnymi wyzwiskami przez trzech starych ludzi – gdyż i mnie udaje się im wciągnąć do bitwy. Postanawiamy zawiesić na chwilę rozmowę w celu napicia się. Ali kończy szybko wątek.

 

- Także wszystko pięknie i wspaniale, ale powołania na mecz z Beledi nie dostępuję. Więcej, Kurtar wrzuca mnie do worka z Czerwonymi, bo „oni problemy kadrowe mają”. Zirytowałem się, powiem ci, nie na żarty. Bałem się, że ojciec przyjdzie na mecz. I przyszedł, chyba nie wiedział, komu kibicować!

***

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

ODCINEK 14

 

Ali wygląda jakby miał zaraz osunąć się z wózka. Samo to, że zastanawiam się, czy jest to możliwe przy jego paraliżu, świadczy o moim stanie. Sam trzymam się niepewnie na nogach po siódmym piwie tego wieczoru. Od pewnego czasu przyglądam się legendzie Denizlisporu i ów pytanie ciśnie mi się na usta. Nie potrafię go zadać. Nie ze względu na strach, nie krępuję się w otoczeniu niepełnosprawnych, zresztą już przywykłem do widoku unieruchomionego Alego, niegdyś przecież żywego srebra. Nic z tych rzeczy, zwyczajnie nie mam okazji:

Helvaci mówi, słowa wypływają mu z ust w tempie serii karabinu maszynowego, wypływają nierzadko razem ze śliną, tak spieszy się nasz kompan, by wyjaśniać – kto wygra Euro i czemu nie Turcja, kto wygra wybory i czemu jak zwykle k*rwy, gdzie się najlepiej zatrzymać w Wiedniu i czemu najlepiej się nie zatrzymywać. Po przerobieniu każdego tematu powieki zaczynają mu ciążyć, patrząc nań zdaje się jakbyśmy z Serhatem byli parą genialnych hipnotyzerów, potrafiących wprowadzić swojego pacjenta w trans jedynie wysłuchując jego opowieści. Bo tylko on mówi do momentu, w którym lewe oko jest zamyka się już całkowicie, zaś prawe zaledwie do połowy. Ta asymetria zadziwia nas i wprawia w zadumę, tępi percepcję – nim zdążymy zreflektować Ali, zdawałoby się ślepy, już sięga po kufel piwa i, wypijając w jednym podejściu niemal połowę jego zawartości, już jest postawiony na nogi. Pardon, ale ta porcja czarnego humoru pochodzi z ust samego Alego.

 

- Ten browar stawia mnie na nogi! Brawo, panie Freund! Prawdziwy z pana przyjaciel moczymordy!

Nadchodzi kolejna – daję słowo, że setna tego wieczoru – tyrada dotycząca lichości piwa w dzisiejszym świecie poza murami Sperla. Pozwalam sobie nie słuchać, przepraszam i wychodzę do łazienki.

 

Gdy wracam, zatrzymuję się przy barze. Spoglądam na Serhata z pewnego dystansu. O ile jego przyjaciel wygląda na śpiącego (teraz mam przed sobą jego plecy, nawet one wołają o odpoczynek), lecz działa, o tyle Tamal, choć daje podstawowe sygnały świadomości, w rzeczywistości odpływa. Raz na jakiś czas zdobywa się na kontaktujące chrząknięcia, czasem kiwnie głową i uśmiechnie się – niemniej ja nabrać się nie mam zamiaru. Pamiętam tę minę, ten wyraz, gdy na meczach AZ uciekał gdzieś w ten sposób, by wrócić z jakąś nadzwyczajną ideą. Jak choćby w jego ostatnim sezonie w Almaar, gdy graliśmy z Chelsea w Lidze Mistrzów. Przegrywaliśmy u siebie 0:2, przez pierwsze dziesięć minut przerwy w szatni siedział na krześle właśnie w ten dzisiejszy sposób, wyprostowany, z dłońmi na kolanach i głową w chmurach. Nagle podniósł się i rozpisał nam chybcikiem nową taktykę. W drugiej połowie podnieśliśmy się i my, wygraliśmy 3:2 i odpadliśmy podług zasady o bramkach na wyjeździe. Po meczu znów zastaliśmy go obecnego tylko ciałem, ale tym razem nic nam nie powiedział, nie wstał. Pamiętam, że nie bardzo wiedzieliśmy, co zrobić. W końcu musieliśmy wyjść. Spotkaliśmy go dopiero po dwóch dniach* w szatni. Pamiętam, że klubowy woźny żartował, że on się stamtąd nie ruszył przez ten cały czas.

 

- Czy na pewno żartował?

 

- Hę? - reagują obaj jak na komendę, Ali odwraca się, a Serhat drży. Uświadamiam sobie, że ostatnie zdanie wypowiedziałem na głos. Serhat, jakby obudzony tym drgnięciem, zaczyna wodzić wzrokiem po otoczeniu. Następuje chwila dziwacznego trójstronnego wyczekiwania, którą wykorzystuję, by powrócić do stolika. Serhat spuszcza głowę, mówi:

- Za to mnie to piwo przygniata do podłogi. Spać mi się chce.

 

Ali wpatruje się w sylwetkę zbierającego się do wyjścia szkoleniowca. Nie mówi nic, tylko patrzy. Wystawia rękę na pożegnanie.

Odprowadzam Serhata go do drzwi. Na „do widzenia” radzi mi, jak rozmawiać z Helvacim, by wyciągnąć od niego jakieś informacje do wywiadu jeszcze dziś. Odwracam się na pięcie i podchodzę do baru, Freund kończy odbierać zamówienie starszego pana o dziwnie znajomej twarzy. Zanosi się na dłuższą rozmowę, jednak widząc mnie barista wstrzymuje konwersację, mogę zamówić. Zgodnie z wytycznymi biorę beczułkę Ventilsa – ubraną w barwy lokalnego browaru. Czy jestem skąpy? Być może. Czy Ali zauważy? Z całą pewnością nie.

 

Drzemiący jeszcze przed momentem Ali powtarza starą sztuczkę i rozpoczyna swoją gawędę. Parę dziennikarskich sztuczek później mówi już tylko o tym, na czym mi zależy.

_________

Wybaczcie powtórkę, ale pewne rzeczy nie mogły po prostu w tym opowiadaniu zostać.

Odnośnik do komentarza

ODCINEK 15

- Więc jesteś „w worku z Czerwonymi...”

- Tak. Wchodzę do szatni, a tam, rozumiesz, moi starzy znajomi! Ismail Baydil to był mój rywal wewnątrz juniorów Sporu, starszy o dwa lata chłopak, który się nie załapał do kadry sezon wcześniej i poszedł na wypożyczenie. Zresztą wiadomo, byłem od niego lepszy, a że byłem dzieciak dłuższymi okresami głupi, śmiałem się z niego, szydziłem. I ten Ismail wita mnie i klepie po plecach z całych sił, „Witamy pana, witamy” – a ja byłem chłystek wtedy, nie mężczyzna, mało się nie wywróciłem. Patrzyli na mnie zresztą i inni, choćby Gökhan Aslan, któremu pakowałem bramki w debiucie juniorskim, a po każdej grałem na nosie... Nie pamiętam, w jakim on wtedy klubie grał, ale przypominam sobie, że Köybaşı radził mi, żeby jak najszybciej spieprzać do autobusu po meczu, ponoć koledzy Aslana chcieli mnie dopaść. Sam Aslem w życiu by mnie nie dogonił, rozumiesz, był okrutnie gruby, może nie jak ja dziś, ale...

Widzisz – mały ten nasz świat. A byli jeszcze Süleyman i Cagri, też ze Sporu, nazwiska zapomniałem, całe szczęście z nimi kosy nie było.

Zaraz po mnie wchodzi jednak Tamal, jak zwykle wymodelowane włosy, elegancki strój... Wszyscy milkną, ja też odczuwam jakiś respekt w młodej główce, rozumiesz – w końcu trener z zagranicy, podobno Anglik lub Francuz. Mówi do mnie, kaleczy turecki: „Ja jestem trener Tommy Selfish”. Potem głos ma Bekir, jak ostatnio pogadaliśmy z Tamalem to nie doszliśmy, czy Bekir trenerował sobie na własny użytek, czy też na serio przekładał jego rozkazy. Jakoś specjalnie nad taktyką się mój stary znajomy nie rozpływa, podaje skład, ustawienie. Pamiętam, że graliśmy na pięciu obrońców, czterech pomocników i napastnika. Wiesz... To nie te czasy, co teraz, przecież jak Tamal był już w Denizlisporze to my jego, jak to on mówi „wytyczne”, zaczęliśmy „realizować” po dobrych paru latach. I od razu był majster, jak zrealizowaliśmy!

Wiesz, oczywiście trafiam do jedenastki, rozmawiam chwilę ze staruszkiem Bekirem i wychodzimy. Gram w pomocy, przede mną gwiazdor Baydil.

 

- Rywale zapewne nie truchleli przed wami?

- Nie wiem, czy „truchleli”, ale pierwsza nasza akcja i od razu powinien być gol. Ale urwis Baydil chyba nie chce mi podawać, sam wali i idzie nad bramką. Nie pomnę, wybacz, całego meczu, tylko klisze. Na przykład: cisną nas Spory, strzelają gola, Caner i oba Fatihy robią ze mnie dziada, podają po trójkącie. A ja dostaję w pewnym momencie „dzidę” od bramkarza, Gökhan Aslan widać mniej pamiętliwy od Baydila był, i w te pędy pod bramkę. Staję przed Süleymanem, pamiętasz jak ci mówiłem o lobowaniu go na treningach, i hyc! Piłeczka między nogami, remis. Schodzimy do szatni, znów Bekir tłumaczy, wracamy na boisko... Co potem? Na pewno strzelam na 2:1, ale jak?, kiedy?, gdzie? - nie mam pojęcia.

 

- Wygrywacie z wielkim sąsiadem!

- Tak. Po meczu Tamal zbija z każdym z nas piątkę. Pamiętam, że ani Aslan ani Baydil się już mnie nie czepiają. Jakoś się chyba zachowałem nie po mojemu, bo z nikogo nie pożartowałem, rozumiesz – wygrałem i zachowałem się jak ktoś z klasą. To dziwne, bo myślałem, że po takim meczu to nie ma nad czym dyskutować, że idę do ekstraklasy bez gadania, że mogę dopiec miernotom na pożegnanie. Nie dopiekłem i dobrze - podchodzi do mnie Kurtar, pamiętasz, trener pierwszej drużyny Sporu, i mówi: „No, Ali! Gratulacje! Nowy etap, zapewniasz sobie tutaj pobyt na rok, brawo!”. Dziad, myślę sobie, ale zachowuję to dla siebie. Zresztą chyba nie do końca to rozumiem. A to całkiem prosta sprawa, rozumiesz, jest: wypożyczają mnie do Beledi, mam tam być „piłkarzem kluczowym”. Wściekłość rozładuję dopiero na swoim ojcu, którego spotkam po wyjściu z szatni. O tym mówić nie będę.

 

- Rozumiem. Zostajecie z Serhatem u „Czerwonych”...

- I przez najbliższe pół roku bijemy się z ogórkami w niskiej lidze. Tak. Jak gadaliśmy o tym z Tamalem, to się okazuje, że on nie pamięta naszego składu, bodaj oprócz Aslema – jego każdy kojarzył ze względu na jego sylwetkę – i Emraha Ayana. Nie rozumiem, czemu ten chłopak nie zrobił kariery, wspominaliśmy go z Bossem. Gość potrafił zrobić z piłką wszystko. Za chudy był i zbyt kruchy, ja – przecież jego budowy – siedziałem na siłowni, wzmacniałem się. Piłka, turecka piłka trzecioligowa, to nie było dla Emraha naturalne środowisko, on nie gryzł trawy. Wygryzł tylko Baydila z pierwszego składu...

Niemniej ta ekipa, nasza ekipa ze mną jako kanonierką – bo strzał miałem już jako mikrus potężny – i Emrahem przede mną, z tłustym Aslanem na bramce, i ośmioma innymi koszulkami, z obrażonym Baydilem na ławce, ta ekipa wygrała rundę jesienną bez porażki. Chyba jeden mecz zremisowaliśmy, reszta to były pogromy.

 

- Dwa. Wciąż imponujące.

- Właśnie. Przez ten czas Tamal podłapał troszkę języka, potrafił już z nami pogadać, Bekir już tylko mu asystował. Miażdżyliśmy rywali, ja miałem średnią dwa gole na mecz, Emrah z pięć... Przesadzam. Miej obraz, zrozum.

 

- Mówisz o jesieni. Wiosną...

- …ani mnie, ani Tamala już w Beledi nie było. Chyba awansowali.

 

- Owszem. Pojawiły się porażki, ale udało im się.

- Pewnie Emrah im pomógł. Rozumiesz, on był niesamowity. Niebywały. Nieważne, musiałbyś go widzieć w akcji.

Równolegle u tatusia Denizlispora nie układało się najlepiej. Byli ostatni w tabeli, Kurtar cudem ocalał. Nie wiem, to była jakaś polityka, on musiał zmienić sztab. Asystentem został Tamal, zabrał ze sobą mnie, nie zdołał zabrać Emraha. Proszę cię, sprawdź, co się z nim stało.

 

Wyjmuję telefon. Niezwykła technologia naszych czasów pozwala mi sprawdzić losy Emraha Ayana w kilkanaście sekund.

 

- Poczekaj. O, jest. Zakończył karierę po tamtym sezonie. Nie żyje od trzynastu lat.

 

Ali smutnieje.

 

- Cóż...

Życie toczy się dalej. W zimie 2007 roku wróciłem na właściwą stronę miasta. Grać nie grałem, ale czasem nawet na ławkę się załapałem. Nie rozumowałem się na tym, co się dzieje w klubie, ale chyba te mecze, w których byłem w kadrze, to mi załatwiał Tamal. Rósł w siłę w drużynie, popierał go zarząd (nie interesowało mnie to), popierali go piłkarze. Ty musisz to rozumieć, on ma jakiś magnetyzm w sobie.

 

- Tak. Nie znam piłkarza, który by go nie pokochał.

- Skubaniec mógłby w polityce robić. Zawsze wie, co powiedzieć. U nas w Denizli przez tyle lat nie było żadnego buntownika, a jak ktoś myślał, żeby zostać, dostawał w papę. Od nas, nie od niego.

 

Robi się późno. Po dyskusji razem z Alim uznajemy, że teraz czas oddać opowieść Tamalowi. Z samym Helvacim umawiam na transmisję jutrzejszego spotkania pomiędzy Turcją a Danią, inaugurującego zmagania w grupie D. Właściwie to już dzisiejszego, jest już grubo po północy.

Wychodzę ze Sperla.

Odnośnik do komentarza
  • 3 miesiące później...

ODCINEK 16

A więc rozpoczyna turniej największy faworyt! Turcy, mistrzowie świata sprzed dwóch lat oraz Europy sprzed ośmiu drogę po kolejny tytuł rozpoczną od przeszkody duńskiej.

 

Dla gangu Madsena to już trzecie mistrzostwa Europy z rzędu, odkąd 49-letni dziś Nicolai przejął kadrę po katastrofalnej kadencji duetu Langhof-Jørgensen (tego samego, który ostatnio spuścił z ligi FC IKEA Kopenhaga), gdy to Dynamit nie awansował na mundial 2030 po porażce z San Marino u siebie w ostatnim meczu – dodać należy, że do drugiej Hiszpanii stracił punkcik.

Duńczycy to drużyna specyficzna. Od 2012 roku opuścili europejskie mistrzostwa jedynie dwukrotnie (2024 za czasów Kelda Bordinggarda oraz 2032 przy pierwszym podejściu Madsena), nigdy jednak – seria ta trwa już od roku 1992 – nie wyściubili nosa poza fazę grupową. Cztery lata temu w Holandii wspaniale rozpoczęli, utarli nosy faworyzowanym Anglikom pokonując ich w meczu inauguracyjnym po golu Lauridsena. Także dzisiaj masy z Kopenhagi oczekują podobnego scenariusza, szczególnie że Grecja i Portugalia nie są tak mocne jak składające się na grupę śmierci Francja i Hiszpania cztery lata temu.

Ze składu, który w 2040 pokonał Anglików (1:0) i minimalnie przegrał z faworyzowanymi reprezentacjami (2:3 z Iberyjczykami i 0:1 z Galami) ostał się kręgosłup. Na bramce wciąż panuje Antonsen, w obronie wymieniono tylko jednego środkowego obrońcę – z korzyścią dla zespołu, Thørgesen z Ajaxu wyparł z pierwszej jedenastki wyraźnie niedomagających Madsena i Hansena i partneruje teraz Thomasowi „Stenowi” Sørensenowi (duń. Sten – skała), który ma właśnie rozegrać swój dziewięćdziesiąty siódmy mecz w reprezentacji. Zapowiada rozegranie setnego jeszcze w Austrii. Pomagać mu mają boczni obrońcy z La Liga – kolega klubowy „Stena” prawy obrońca Brian Beck (po EURO 2040 przeszedł z Udine do Valencii za 24 miliony euro) oraz 28-letnia gwiazda ligi Lars Johansson z Sevilii. Ten ostatni, współpracując na skrzydle z Damirem Kosticiem jest chyba największym zagrożeniem dla Turków. Urodzony w Sarajewie lewy pomocnik Marsylii zaliczył swój pierwszy pełny sezon w barwach nowego klubu i choć nie zachwycił (2 gole i 2 asysty w 29 meczach), to w kadrze zdaje się przemieniać w zupełnie innego piłkarza, pamiętanego jeszcze z czasów gry w Serie A – w towarzyskich potyczkach z Meksykiem (1:1) i Finlandią (2:0) Kostić zapisał na swoje konto dwie asysty. Należy dodać, że w meczu z Huuhkajat był tylko zmiennikiem Flemminga Winthera. Widocznie warty swojego przydomka „Ballademager” (duń. ballademager – mąciwoda) nie powącha dziś jednak murawy, jest zawieszony za oplucie legendy estońskiej piłki nożnej Damira Mikadze... w meczu towarzyskim z listopada zeszłego roku. Na przeciwległym skrzydle działać będzie weteran kadry Madsena Heskjaer (90 spotkań w kadrze, w podstawowym składzie od 2032 roku), zaś w środku występujący w każdym meczu Dynamitu od pięciu lat Richter i Møller, trzydziestolatkowie z Romy i Portsmouth. Tradycyjnie problemem Duńczyków jest linia napadu. Pozycja najlepszego strzelca Sunderlandu jest oczywiście niepodważalna, ale Lauridsen – jak orzekł selekcjoner – potrzebuje w ataku kompana. Padło na Flemminga Petersena z Sedanu, ale dość powiedzieć, że nawet w średniaku ligi francuskiej Duńczyk jest jedynie drugim napastnikiem, za 32-letnim Damienem Colinetem, który od kadry francuskiej jest mniej więcej tak daleko, jak ja od tureckiej.

 

Moich rodaków nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Komu nic nie mówią nazwiska takie jak Gokhan Ismet, Celebi Yilmaz czy Aydin Serkan, musiał przespać ostatnie dziesięć lat. Lyon, PSG, Real Madryt, Racing Santander czy Manchester United – to tylko kilka z największych firm piłkarskich świata, które zatrudniają dzisiejszych faworytów. Zamiast po raz kolejny przytaczać fantastyczną karierę Yilmaza, tak wspaniale wieńczoną dzisiaj regularnymi występami w barwach Królewskich czy snuć tysięczną gawędę o magicznych rękawicach Ismeta z Lyonu, może warto powiedzieć co nieco o nowych zawodnikach w kadrze. Seker Huseyin, Sahin Serif, Boztepe Ahmet – cała ta trójka, która pojawi się dzisiaj w pierwszym składzie rozegrała łącznie zaledwie 14 spotkań w dorosłej kadrze. Trwa zażarta dyskusja, czy nowi zawodnicy zdołają zastąpić starych: czy Huseyin nawiąże do fantastycznych występów Savasa Murata na lewej obronie?, czy Serif stanie się godnym partnerem dla Hizarci Canera (36 lat na karku, 120 występów w kadrze, dziś od pierwszej minuty!) na środku defensywy?, czy Ahmet potwierdzi pokładane w nim nadzieje, skoro wygryzł z kadry Fakira Mustafę? Czemu nie! Pierwszy jest podstawowym zawodnikiem wielkiego Racingu, drugiego Włosi przezwali najlepszym młodym obrońcą Serie A, natomiast snajper Granady w swoim debiutanckim sezonie w Primera Division strzelił 22 bramki (o dziesięć więcej od swojego starszego towarzysza w ataku kadry Demira Kayi z Valencii!), a skazywany na pożarcie beniaminek zajął przy jego udziale dziewiąte miejsce w tabeli.

Mimo to trzeba przyznać, że Serbest Ozcan wykazuje się wielką odwagą. Turcja AD 2044 jest chyba pierwszą od 2032 roku (gdy kadrę objął Tamal Serhat), w której zachodzą tak wielkie zmiany personalne. Dotąd kolejni następcy bohatera tego reportażu zadowalali się kosmetycznymi poprawkami, konserwowaniem wielkiego projektu Serhata. Wychodziło im to zresztą albo nieźle albo wspaniale - Umit Davala (2034-36) zdobył Mistrzostwo Europy, Yilmaz Tayfun (2036-38) doszedł do ćwierćfinału mundialu, Karaham Cem (2038-2043) powtórzył wynik Serhata na mistrzostwach globu. W dekadę po zdobyciu pierwszego w historii tytułu Mistrza Świata Serbest Ozcan zmienia nawet formację taktyczną. Z 4-3-3 Turcy przechodzą na 5-3-2, ewidentnie wzorowane na szkole francuskiej Perona. Widać, że chce odcisnąć swoje piętno na drużynie, w której obecny jest już od sześciu lat – najpierw jako asystent Cema, od 2042 jako tymczasowy trener po zdiagnozowaniu u Karahama zaawansowanego Parkinsona, teraz zaś pełnoprawny selekcjoner. Zdobycie pracy ułatwił mu zresztą sam Tamal Serhat, odmawiając propozycji przejęcia kadry na pół roku przed mistrzostwami. Wszyscy w Stambule wierzą w siłę tej „konserwatywnej rewolucji”, jakkolwiek muszą patrzeć z dystansem na pomysły w rodzaju powołania do kadry 29-letniego debiutanta Ulkera Tuncaya z Manisasporu, w klubie spełniającego rolę... skrzydłowego (selekcjoner widzi w nim ponoć jokera na trudne chwile).

 

Czy duńska siła doświadczenia oprze się tureckiej mieszance młodości i rutyny? Czy Madsen oszuka Ozcana? Czy Lauridsen wypali więcej razy niż Kaya? Pamiętam mecz na EURO 2020 w... Danii, gdy naszym trenerem był Abdullah Avci. Podejmowaliśmy gospodarzy po gładkim rozprawieniu się z Finami (3:0) i prowadząc po pierwszej połowie 1:0 byliśmy pewni swego. W drugiej odsłonie dziadek Bendtner zapakował nam hat-tricka, zdaje się, że jedną po asyście Nicolaia Madsena! Ostatni w historii Gang Olsena przegrał potem z Suomi i odpadł, my zremisowaliśmy w meczu przyjaźni z Niemcami 3:3, by wyjść razem z nimi z grupy i odpaść z Portugalią w ćwierćfinale.

Jeśli zaś chodzi o bliższą nam historię, ostatnie pojedynki między obydwiema reprezentacjami odbyły się w eliminacjach Euro 2040. W Stambule gospodarze zwyciężyli 2:1, by w rewanżu w Odense zremisować 2:2. Gole dla Turków strzelali nieobecni dziś Zeki Kemal (3) i wspominany Fakir Mustafa. U Duńczyków trafiali Richter (na wyjeździe) oraz Lauridsen i... Antonsen (w dziewięćdziesiątej minucie po wejściu w pole karne przy okazji rożnego).

 

Wtedy obydwa zespoły wyszły z grupy, dzisiaj kibice liczą na to samo.

Odnośnik do komentarza

ODCINEK 17

 

Tamal Serhat tanecznym niemalże krokiem wchodzi do kawiarni. Zdaje się, jakby chciał wykonać piruet, zatrzymuje jednak akcję w połowie, szepce coś na ucho kelnerowi. Wyraźnie uradowany, z szelmowskim uśmiechem na twarzy zbliża się do stolika. Znam ten stan duszy Bossa. Zaraz opowie dowcip.

- To ten grad!

- Słucham? - wiem do czego zmierza, ale nie zamierzam odbierać mu przyjemności oświecenia ignoranta, wiem, jak to kocha.

- Stambułowo Futbolowo!

 

„SF” to turecki brukowiec piłkarski, którego nieoficjalna dewiza to „Owszem, kłamiemy. Ale robimy to najbarwniej w środowisku”. Pamiętam artykuł, w którym udowadniano mi, że mam osiem żon, w tym jedną dziesięcioletnią. Bogatszą kartotekę ma oczywiście Serhat, podejrzewany przez „SF” m.in. o zabójstwo, gwałt i defraudację.

Tytuł z dzisiaj: „ZAGRADZENI! CHŁOPCY POKONANI PRZEZ DUŃSKIEGO SZAMANA!!!”. Obok artykułu znajduje się galeria multimedialna. A w niej: filmy z wczorajszego oberwania chmury nad stadionem w Riedzie oraz zdjęcia pewnego śniadego olbrzyma noszącego na głowie pióropusz, ponoć ludowego wróżbitę duńskiego Hansa Kvista.

 

- To ciekawe – komentuję. – Tylko czemu „pokonani”?

- Najwidoczniej dla skandynawskich Indian remis jest zwycięstwem. Nie oglądałem tego meczu, naprawdę padał grad? - Serhatowi nie schodzi z ust ten jego charakterystyczny uśmiech, mieszanka pobłażania i chytrości, zazwyczaj znamię wysokiej inteligencji lub bezgranicznej głupoty.

 

- Czemu nie oglądałeś? - pytam, ignorując pytanie. Mam pewne podejrzenia, kontakt z Helvacim Alim urwał mi się, odkąd rozstaliśmy się ostatniej nocy.

- Padał, czy nie padał? - Serhat nie daje za wygraną.

- Padał, i co z tego?

- A to ci historia! - wykrzykuje niemal wystrzeliwując jak w górę jak akrobata szykujący się do salta w tył. Przeszkadza mu stół, uderza kolanem w blat, a opadając niemal zwala się z krzesła.

 

Wysłuchuję teraz litanii raczej niewymyślnych przekleństw, kierowanych w stronę wszystkiego, co przychodzi na myśl mojemu dyskuntantowi, z wyszczególnieniem bywalców Sperla, którzy zwykli przyklejać gumy do żucia do spodów stolików. Jedna z takich gum staje się mało reprezentacyjną częścią bawełnianych spodni Serhata. Ja tymczasem kontynuuje swoje śledztwo, w końcu zmuszam Bossa do odpowiedzi.

- Oj... Zapiliśmy z Alim. Cholera, przegapiliśmy grad. W Riedzie, środek lata!

- Tamal, grad pada w lecie... A w Danii w dwudziestym czwartym spadł śnieg.

 

Serhat mruży oczy, jakby próbował sobie przypomnieć tę sytuację. Co innego jednak chodzi mu po głowie, znów dostrzegam ten charakterystyczny uśmiech, zaraz zabawi mnie dowcipem.

- Pewnie to robota tego szamana, musiał mieć wtedy ze dwadzieścia lat, młodszy, potężniejszy był. Na waszym meczu sypało?

- Nie... Anglia-Niemcy bodaj?

 

Serhata chyba smuci ta odpowiedź, jednak nie traci rezonu i niemal natychmiast odpiera:

- Zatem to szpieg internacjonalistyczny. Szuja! - zdaje się, że znów podskoczy. Tym razem powstrzymuje się.

- Menda! - dołączam.

- Wykastrować go! - egzaltacja osiąga zenit, mi wpada do głowy myśl o nieuchronnym końcu, zmarnowanym na bzdurach czasie. Mimo to, nie zamierzam popełnić nietaktu, kontynuuję, wracając przy tym na główne tory.

 

- Tu chcą go wieszać... - wskazuję palcem odpowiedni fragment – Kastrować chcą chyba tylko Ozcana. Żałuj, że tego nie widziałeś. Po dziesięciu minutach Duńczykom odpadł Lauridsen. Po półgodzinie Ozgur, który go zmienił. A potem jeszcze Hansen wszedł w połowie za Heskjaera. Prawy obrońca za pomocnika, kompletna panika Duńczyków. 10:0 w strzałach, Kaya miał z pięć setek w pierwszej połowie. I tylko 1:0! I co? Tracimy z kontrataku...

- Bozzie, oglądałem retransmisje, spokojnie – Serhat brutalnie przerywa moją tyradę i jakby dla przeciwwagi mojej irytacji kładzie mi rękę na ramieniu w ojcowskim geście. Jakiś jestem dzisiaj rozdrażniony, słowo daję, zachciewa mi się mu tę rękę trzasnąć otwartą pięścią.

- „Spokojnie” - boczę się zirytowany – Jak Anglia remisowała, to...

- Ja mogę. Jestem starszy. Za młodu trzeba znać umiar, Bozzie.

 

Mam ochotę odpowiedzieć na tę oczywistą bzdurę, ale wiem, że Serhat tylko na to czeka. Nie chcę dać mu tej satysfakcji, milknę pochłaniając kolejne linijki absurdów stołecznego brukowca. Gdy zerkam na Serhata, widzę, że on też odpływa gdzieś myślą. Znajduję ciekawy fragment:

- Patrz, koń zagra w Fenerbache. A nie, przepraszam. To niepewne. Postawili znak zapytania.

- Ja bym się nie rozpędzał tak z tym.

- Z powoływaniem koni? Ta wydolność!

- Z kastrowaniem Ozcana. Najłatwiej kogoś ukrzyżować. W mediach, bo drzewa nie trzeba ścinać, obrabiać, gwoździ odpowiednich znaleźć...

- Najłatwiej to jest siedzieć na tyłku, nie robić zmian do ostatnich dziesięciu minut, żeby w końcu wymienić stopera ewentualnie wpuścić takie wynalazki jak Deniz Sancak. Dwadzieścia osiem lat ma chłop, a to dopiero czwarty mecz w kadrze. Naprawdę, cię nie frustruje, jak rozbiera twój zespół?

- Nie. Ja też się w życiu nademontowałem! Zresztą, co ja tam będę krytykować kolegów po fachu. To jest, drogi Bozzie, mocno nieprofesjonalne. Ha!

- A...

- Nie, Bozzie. McGuan nie jest trenerem – kończy akcentując słowa „nie jest”.

Obaj wiemy, że czas przejść już do pracy. Tyle dni, a my ciągle tkwimy w okresie denizlijskiej asystentury.

Odnośnik do komentarza

ODCINEK 18

 

- Z Alim omówiliśmy już twój okres w Beledi. Chyba, że chcesz coś dodać?

- Niespecjalnie. Pamiętam, że to była fantastyczna frajda, w końcu prowadzić pierwszą drużynę, ale zabij mnie – nie pamiętam zupełnie szczegółów piłkarskich.

A jak się żyło? Okropne temperatury, szczególnie do listopada. Rozumiesz, mam zbyt gęstą krew na Turcję. Ten klimat mnie przytłacza. Nie wiem, jakim cudem wytrzymałem tam tyle lat. Na jesieni robi się przyjemnie, ale już zima to znowu koszmar, okropna amplituda – pamiętam, że jak graliśmy ostatni sparing pod moją wodzą, z Nazilisporem (Allah jeden wie, jaki był wynik), to świeciło słoneczko i było z piętnaście stopni. Dwa dni później, gdy z Bocquetem odwiedzaliśmy pana prezesa Alego Ipeka padał śnieg z deszczem. Ciągle chodziłem chory, pamiętam, że Bocqet zwalał oczywiście winę na brak alkoholu; w końcu musiałem ograniczyć wychodzenie z nim na imprezy. Otwarcie twierdził, że „zmiękłem”, ale wiem, że tak naprawdę, jako mój przyjaciel, cieszył się, że w końcu mam jakieś zajęcie. Z Adélaïde też wiodło się coraz lepiej, wygospodarowała sobie tygodnie na odpoczynek, sam przestałem się czuć jak piąte koło u wozu.

 

- W lidze, oprócz dwóch zremisowanych meczów, wszystko wygraliście. W Pucharze Turcji byliście o krok o fazy grupowej, odpadliście po karnych z Karsiyaką.

- Tak. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie przebiegu tego spotkania, ale musiało być dramatycznie. Całe to zamieszanie związane z moją osobą, pomijając te wspaniałe wyniki, związane było także z działalnością Bocqeta. Zdaje mi się, że maczał palce, lobbując u Ipeka, w zwolnieniu dotychczasowego asystenta Kurtara.

 

- Mesut Bakkal.

- Nie przerywaj. Tak więc udaliśmy z Chrisem do szefa wszystkich szefów Alego Ipeka. Pamiętam, że na powitanie wyściskał się z moim przyjacielem, wymienili kilka słów, a ja stałem jak głupi pół metra za wejściem i przyglądałem się. Sekretarka Ipeka, Czeszka bodaj, Ania Dobrowolska – potem opowiem ci o niej dobrą historię, na razie nadmienię, że piękność z niej była, a Bocqet miał niezły wzrok – potrąciła mnie wchodząc do pokoju tacą, na której była kawa. Cały byłem w gorącej cieczy, dopiero to zwróciło na mnie uwagę tej dwuosobowej grupy adoracyjnej. Niemniej, przyznasz, to nie był rodzaj atencji, którego mógłbym pożądać. Chris szybko wymyślił coś pozornie mi miłego, a tak po prawdzie – uwłaczającego, a Ipek zrugał swoją pracownicę i kazał przynieść mi nową koszulę. W ogóle ten cały prezes był dosyć zabawną personą. Rozdawał części garderoby – i to jakie, to była potem moja najlepsza koszula – a na transfery i płace pieniędzy nie miał. Ech...

 

Podnoszę pytająco wzrok.

 

...no nic, jakby się zastanowić, to nic niezwykłego, takie działania. Mniejsza. Ipek to był bardzo konkretny jegomość. Pogadaliśmy chwilę, najpierw po turecku, potem po angielsku i zaproponował mi od razu kontrakt. Zdziwiony byłem, zdawało mi się, że moje papiery, mój turecki, przy całej poprawce na wyniki (przecież w niskiej lidze!), nie mogą mi zapewnić miejsca w profesjonalnym klubie. Po pierwsze, nie doceniłem siły przebicia argumentów Bocqueta, po drugie mój turecki był oceniany przez pryzmat tego, że jestem Anglikiem (absurd, wiem), po trzecie Denizlisporowi zawsze było daleko od profesjonalizmu. A, jeszcze kwestia papierów. Teraz można już chyba powiedzieć o tym głośno, wszak skończyłem karierę. Papierów nigdy nie miałem, ktoś mi je kupił. Ipek? Bocqet? Ktoś inny? Jakoś nie mam interesu, żeby się dowiedzieć. Prezes, jak usłyszał o licencjach tylko westchnął i objął mnie, pamiętam te słowa: „Tommy, moje naiwne dziecko. Martw się o zwycięstwa!”. Obaj z Chrisem śmiali się potem długo, a mnie było głupio, stałem jak ten baran, zdezorientowany i niepewny.

A kontrakt podpisałem bez szemrania, wtedy jeszcze wyznawałem zasadę podług której lepiej coś podpisać i się ewentualnie potem wycofać, niż stracić szansę bezpowrotnie. Bardzo chciałbym móc powiedzieć, że wyzbyłem się takiego nawyku, ale prawda jest taka, że do końca kariery składałem autografy na wszystkim, co mi Bocqet podkładał. Przecież on mi nawet w papierach rozwodowych krzyżyki stawiał w odpowiednich miejscach... Czasem myślę, że prześlizgnąłem się przez życie jako mentalna kaleka. Cóż, widać można.

 

- A więc Güvenç Kurtar stał się Twoim bezpośrednim przełożonym.

- Tak. Pewnie chciałbyś wiedzieć, jak było. Wiesz – de mortibus nil nisi bene.

 

Tamal milczy przez dłuższą chwilę.

 

- Proszę Cię, szefie. Mamy połowę XXI wieku, to raz. A dwa, że chyba można...

- Prędzej McGuan... No dobrze. Kurtar zastąpił na stanowisku Nurullaha Saglama. Nie znałem nigdy gościa, ale Bekir – z nim konsultowałem się często na początku pracy – powiedział mi, że nigdy nie mieli w Denizli tak znienawidzonego trenera. Nurullaha nie lubił ponoć nikt, od kibiców, przez piłkarzy, klubowych woźnych i sprzątaczki. Gość zastąpił w końcu uwielbianego Giraya Bulaka, którego akurat obaj znamy.

 

- Tak, Bulak to rzeczywiście człowiek-maskotka.

- W dodatku doprowadził Denizlispor dwukrotnie do piątego miejsca w tabeli, raz był bodaj szósty czy siódmy. Do rzeczy. Saglam denerwował kibiców brakiem wyników, Koguty osunęły się w lidze na dół tabeli; piłkarzy – morderczymi treningami, które nie dawały wymiernych efektów; wszystkich zaś, i tu łapie się kadra sprzątająca, swoją wyniosłością i despotyzmem w rządzeniu drużyną. Bekir opowiadał, że któregoś dnia Saglam siedząc u siebie w gabinecie rozlał na siebie kawę. Wściekł się, to było bodaj dzień po tym słynnym blamażu z Galatą u siebie, kiedy dostali 10:0 i posada trenera zawisła na włosku. Nie mając na kim wyładować frustracji, wziął na cel panią sprzątającą mu biuro, ponoć wyprowadziła go z równowagi. Nie tylko kazał jej zostać po godzinach, odkupić własną koszulę (za cenę połowy pensji biedaczki), ale po miesiącu doprowadził do zwolnienia jej z pracy, a wcześniej okrutnie obrażał.

Nie przytaczam tego bez powodu: w momencie, gdy do klubu wchodził Kurtar, ta historia była ponoć w klubie całkiem „popularna”, oczywiście w złym sensie. Kiedy ja przychodziłem, nikt już o niej nie wspominał. Kurtar przebijał wszystkich ludzi, naprawdę każdego, kogo w życiu zdążyłem poznać, w okazywaniu lekceważenia współpracownikom, ogólnym samozadowoleniu i zacietrzewieniu, w dodatku z niczego nie wynikających. Denizlispor przegrywał niemal wszystko, co się dało, zajmowaliśmy ostatnie miejsce w lidze. Nie wiem, czemu prezes trzymał go jeszcze w drużynie.

 

- Na pewno mieliście jakieś teorie.

- Nie chciałbyś, żeby to się ukazało drukiem, te nasze „teorie”.

Niemniej. Mój zwierzchnik uznał mnie za swojego naturalnego wroga, kreta w drużynie, symbol braku zaufania ze strony Ipeka. Nie rozumiał, czemu zwolniono jego dotychczasowego współpracownika, Mesuta Bakkala, skądinąd bardzo przyjemnego jegomościa. Widać Kurtar musiał mieć jakąś dobrą stronę, skoro trzymał się z nim równy gość, ten Bakkal. Ja takich nie widziałem, Güvenç traktował mnie jak śmiecia – jako asystent trenera nosiłem mu codziennie po kilka kaw, za każdą minutę spóźnienia odgrażał się, że obetnie mi z pensji. Czasem nie mogłem uczestniczyć w treningach, zupełnie nie rozumiem dlaczego (pewnie widział mnie w tej swojej paranoi szpiegiem innych drużyn). Raz kazał trzepać dywany razem z cieciem, bo mu się gabinet zakurzył. Innym razem...

 

- Nie mogłeś powiedzieć o tym Ipekowi? Poskarżyć się Bocqetowi?

- Widzisz, Bozzie. Ja taki nie jestem. Nie donoszę. Nigdy. Zrozum...

Gdyby jeszcze Kurtara broniły wyniki. Ale nie – porażka poganiała porażkę, między nami a bezpieczną strefą pod koniec sezonu wytworzyła się przepaść, było jasne, że spadniemy. Trener oczywiście zwalał winę na mnie, moje „lenistwo” i „brak warsztatu”. W sumie to momentami bałem się, że Ipek bierze to na serio.

 

- Nie brał.

- Chyba nie. Bocqet musiał mocno lobbować. To, co mnie dziwiło, że przegrywamy wszystko jak leci, z Besiktasem oberwaliśmy chyba 1:7 na wyjeździe, a Kurtar wciąż tu jest, prezes ani myśli wymieniać coś w trakcie sezonu. Tu, w Turcji, gdzie w tamtym sezonie – strzelam, ale nie jest to strzał całkowicie na ślepo – posadę straciło pewnie z dwudziestu szkoleniowców w siedemnastu klubach! W dodatku nikt nie obawiał się relegacji.

 

- I nie spadliście.

- Ano nie. Antalyaspor i Sakaryaspor nie dostały licencji na nowy sezon. I jeszcze jedna drużyna.

 

- Kayseri Erciyesspor.

- Tak. To zabawne, bo Antalyaspor zbił nas dwa razy, u siebie 3:0 i na wyjeździe, to znaczy u nas, 3:1. Te kluby nie płaciły ponoć piłkarzom, miały zaniedbane stadiony. I polecieli. Co do tego niepłacenia – pamiętam, że w lipcu, kiedy te decyzje zapadały oficjalnie, dostałem właśnie pensję za marzec.

 

- Właśnie, lipiec!

- W lipcu, pierwszego, znów poszliśmy z Bocquetem do Ipeka...

______________________________________

DO ADMINISTRACJI: Proszę o roważenie dodania do forumowej czcionki znaków "ğ" oraz "İ".

http://pl.wikipedia.org/wiki/%C4%9E

http://en.wikipedia.org/wiki/Turkish_dotted_and_dotless_I

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...