Skocz do zawartości

Nacjonalistyczne kaczątko


Flame

Rekomendowane odpowiedzi

@Hidalgo: nie ugnę się i nie zmienię swoich zasad, o nie! ;)

 

***

 

Smutek i rozczarowanie po meczu o Superpuchar Polski zrekompensowało nam nieco losowanie par 3. rundy kwalifikacyjnej Ligi Europejskiej. W gąszczu kulek z rumuńskim Vaslui czy też serbską Vojvodiną Nowy Sad, maszyna losująca w osobie Zinedine Zidane’a wyłowiła dla nas gruzińską WIT Georgię. Rywale z Kaukazu swoją klasą nie dorównują choćby polskim pierwszligowcom i zagrożeniem dla nas być nie powinni. Nie zapominajmy jednak, że nasza tegoroczna dyspozycja wciąż jest daleka od oczekiwanej.

 

Jakby potwierdzeniem powyższych słów była bramka Sulkhana Komeriki już w 8. minucie spotkania. Przy gwizdach zaledwie tysięcznej widowni w gruzińskim Rustawi pogubił się Żołnierewicz. Gruzini okazali się być wyjątkowo bezwzględnym narodem i bez zbędnych ceregieli wykorzystali niefrasobliwość obrońcy ŁKS-u, obejmując prowadzenie.

 

Na odpowiedź musieliśmy poczekać do 21. minuty. Z rzutu rożnego rutynową, dobrą wrzutkę popisał się Tomczyk. Piłkę w kierunku bramki strącił żądny rehabilitacji Żołnierewicz, linię strzału przeciął Kaljumae i wyrównanie stało się faktem.

 

Mimo dużej przewagi, kolejne ataki ŁKS-u nie były w stanie przełamać ani defensywy gospodarzy, ani też dłoni bramkarza WIT Georgia. Swoją beznadziejną dyspozycję raz po raz podkreślał Korfamata, marnując coraz to ciekawsze okazje. Doszło do tego, że pusta bramka i odległość od niej równa dziesięciu metrom gwarantowały jedynie słupek po strzale Nigeryjczyka. Jego nieskuteczność na tyle uradowała zespół gospodarzy, że w przypływie entuzjazmu i piłkarskiego szaleństwa pokusili się oni o drugi w dniu dzisiejszym wypad w nasze pole karne. Nasze zaskoczenie tym faktem było tak duże, że zupełnie odpuściliśmy krycie 1/3 Gruzinów. Jedno precyzyjne dośrodkowanie wystarczyło więc, by WIT Georgia ponownie objęła prowadzenie. Autorem drugiego gola został niejaki Irakli Sanikidze.

 

Porażka z kolejnym z europejskich ‘ogórów’ byłaby w sumie usprawiedliwiona ogólną tendencją odpadania polskich klubów właśnie z tego typu drużynami. Malta, Gruzja (poza Dinamem Tbilisi), Kazachstan – możemy wrzucić do jednego worka kontynentalnych nędzarzy. Musieliśmy jednak wyłamać się z tego okrutnego stereotypu, nie dopuścić by klub, który ogrywał francuskie PSG z Javierem Pastore w składzie, poniósł klęskę z WIT Georgią. Zespołem, w którego barwach gra... Sulkhan Komerika?

 

Od kompromitacji uratował nas błąd defensywy gości i zorientowanie w sytuacji Krzysztofa Tomczyka. Wyjazdowe 2:2 po męczarniach z klubem z Rustawi to wynik daleki od satysfakcjonującego.

 

 

31.7.2014 stadion Poladi, Rustawi, widzów: 1094
Liga Europejska, trzecia runda kwalifikacyjna, pierwszy mecz

WIT-Georgia – ŁKS Łódź 2:2 (1:1)

1:0 Sulkhan Komerika ‘8
1:1 Marek Kaljumae ‘21
2:1 Irakli Sanikidze ‘51
2:2 Krzysztof Tomczyk ‘75

Skorupski – Wilk, Żołnierewicz, Kaljumae, Strzelecki – Pazdan – Tymiński (Król ‘6) – Tomczyk, Kasprzak, Szczot (Czoska ’45) – Korfamata (Kwiatkowski ’45)

Nacjonalizm: 9:2 (10:1) – 82% (91%)

MVP: Levan Kutalia [bramkarz Wit-Georgia] 8.9

 

 

To popchnęło nas do sfinalizowania kolejnego z tegorocznych transferów. Za niezdrowo duże pieniądze, z Nowego Sącza do Łodzi przybył:

 

Bartosz Szeliga (825 tys. £) – mierny technicznie, niespecjalnie inteligentny, umiarkowanie szybki. Po cóż nam taki zawodnik za tak duże pieniądze? Ano, były piłkarz Sandecji łudząco przypomina pewną legendę łódzkiego klubu. Jaką? Nietrudno się domyślić. Czas pokaże, czy wróżona mu podobna kariera okaże się faktem.

Odnośnik do komentarza

Karuzela transferowa w polskiej lidze ani myśli kręcić się w innym miejscu niż na podwórku ŁKS-u. Kilka dni temu świętowaliśmy transfer młodego Bartka Szeligi. Dziś opłakujemy odejście Wojciecha Króla do Granady za nędzne 2.7 mln £.

 

Naturalnie oferta Hiszpanów za utalentowanego środkowego pomocnika nie została przyjęta z mojej własnej inicjatywy. Prezes Gortat, zafrasowany ostatnimi stratami klubu (już 3 mln £ od początku sezonu) postanowił bez większego zastanowienia przystać na propozycję Granady i odsprzedać jeden z największych talentów w polskim futbolu. Naturalnie nawet w chwili obecnej, kiedy umiejętności Króla nie osiągnęły JESZCZE europejskiego poziomu, za wykupienie jego usług można było uzyskać o wiele większą kwotę. Tym bardziej szkoda więc, że jego straty nie osłodziły nam choćby naprawdę duże pieniądze.

 

Skąd jednak aż 3 mln £ rozchodu w sezonie, który trwa dopiero od dwóch miesięcy? Ano, połowę wydatków wyjaśnia najnowszy transfer ŁKS-u:

 

Adam Gliński (1,5 mln £) – jak na warunki polskiej Ekstraklasy wybitny technicznie, przygotowaniem szybkościowym również przewyższa większość reprezentujących rodzime rozgrywki piłkarzy. Mimo wysokiej kwoty przelanej na konto Zagłębia Lubin, gdzieś musi ukrywać się ‘kruczek’ w całej tej cudownej układance. Ano, Gliński jest pozbawiony choćby zalążków piłkarskiej inteligencji. W Lubinie był w stanie zrekompensować ten problem, podobnie musi być w ŁKS-ie, wszak Adam przychodzi jako oficjalny konkurent dla boskiego do niedawna Bello Korfamaty.

 

Jednak ani Gliński, ani Szeliga, ani też kilkunastu innych piłkarzy ŁKS-u w rewanżowym starciu z WIT Georgia zagrać nie mogli. Postanowiliśmy więc zorganizować dla nich mecz pocieszenia, z czwartoligową, niemiecką Fortuną Koln. Drugi garnitur łódzkiego klubu rozczarował jednak okrutnie, przegrywając wyjazdowy mecz 0:2. Szkoda, bo była to idealna okazja, by pokazać się chociażby przed inauguracją polskiej Ekstraklasy.

 

Tymczasem drugi mecz kwalifikacji do Ligi europejskiej przebiegał w miłej, rodzinnej atmosferze. WIT Georgia z rozbrajającą, gruzińską gościnnością przyjmowało nas na własnej połowie, co chwila dając swojemu bramkarzowi okazję do wykazania się umiejętnościami. 0:0 utrzymujące się przez 89 minut spotkania premiowało co prawda ŁKS, nasi rywale nic sobie z tego jednak nie robili, przez całe spotkanie oddając raptem cztery uderzenia w kierunku bramki ŁKS-u.

 

Skromne 1:0 w rewanżu o czwartą rundę eliminacji LE zapewnił nam w 90. minucie Krzysztof Tomczyk. Zwycięstwo cieszy, nie zmienia jednak faktu, że nasza optymalna dyspozycja wciąż jest jedynie odległym wspomnieniem. I póki co to właśnie o jej poprawie, a nie łatwym rywalu w walce o fazę grupową powinniśmy marzyć.

 

 

7.8.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 9342
Liga Europejska, trzecia runda kwalifikacyjna, pierwszy mecz

ŁKS Łódź – WIT-Georgia 1:0 (0:0)

1:0 Krzysztof Tomczyk ‘90

Skorupski – Wilk, Żołnierewicz, Kaljumae, Lukac – Pazdan – Antolic (Chetverikov ’45) – Tomczyk, Kasprzak (Tymiński ’79), Czoska (Szczot ’45) – Korfamata

Nacjonalizm: 7:4 (7:4) – 63% (63%)

MVP: Krzysztof Tomczyk 7.7

 

Odnośnik do komentarza

@Ćwikła: dzięki, ale zapeszyłeś okrutnie ;]

 

***

 

Tymczasem, bez udziału ŁKS-u ruszyła polska Ekstraklasa. Lech Poznań zdążył przegrać już dwa z rozegranych trzech spotkań, o dziwo w dobrej formie od początku sezonu wydaje się być Widzew, a liderem tabeli została niedawno Warta Poznań. W tej sytuacji, debiutanckie, domowe starcie z Zawiszą Bydgoszcz zdawało się nie mieć oczywistego faworyta.

 

Podopieczni Jarosława Krzyżanowskiego wraz ze wspomnianą Wartą Poznań przebojem przedarli się przez pierwszoligowe rozgrywki i po raz pierwszy od 20 lat zagrają w polskiej Ekstraklasie. Na inaugurację sezonu przegrali z drugim z beniaminków, potem zdobyli punkt w wyjazdowym meczu z Widzewem. Prawo ‘progresu formy’ wskazywało więc na zwycięstwo nad wicemistrzem Polski.

 

W założeniu brzmi to zabawnie, tym bardziej, że wartość rynkowa Zawiszy Bydgoszcz jest dwukrotnie mniejsza od chociażby ceny Adama Glińskiego. Jednak do 35. minuty statystyka strzałów na bramkę gości kłuła okrutnie w oczy. Zaledwie jedno, w dodatku niecelne uderzenie oddane w kierunku Andrzeja Witana. Nie, nie tego się spodziewaliśmy.

 

Bydgoszczanie zaś spokojnie czyhali na kontrataki, co jakiś czas próbując z mniej lub bardziej pomyślnym skutkiem odwiedzać nasze pole karne. O 35. minucie wspomniałem dlatego, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ŁKS w końcu pokusił się o coraz częstsze ataki na bramkę gości. W ciągu 600 sekund Andrzej Witan dwukrotnie interweniował we wręcz niemożliwych sytuacjach. Raz wyręczył go jego obrońca. Do przerwy utrzymało się jednak jakże nieprzyjemne i rozczarowujące 0:0.

 

W szeregach ŁKS-u panowało jednak przekonanie, że cały bydgoski fort niedługo padnie i pozwoli na dobre otwarcie ligowego sezonu. Nie zrażały nas ani kolejne cudowne obrony bramkarza gości, ani nieskuteczność i ogólny brak formy Bello Korfamaty. W końcu mamy kosztowne rezerwy, tak? Nigeryjczyka zmienił więc Adam Gliński (Tomczyk doznał kontuzji, czeka go 1,5-miesięczna pauza), a ja odprężyłem się w swoim skórzanym fotelu.

 

Minuty mijały, a kark bolał mnie coraz bardziej, kość ogonowa piła nieznośnie, a układ nerwowy zdawał się być na skraju wyczerpania. Co do ciężkiej cholery jest z bramkarzem Zawiszy?! Żadne uderzenia z dystansu, żadne stuprocentowe sytuacje podbramkowe, choćby nawet arbiter podyktował jedenastkę – jestem pewien, że Witan wybroniłby każdy możliwy strzał. Przesunięcie całego zespołu pod bramkę gości również nie pomagało.

 

Znalazła się jednak grupa ludzi, którzy uznali to posunięcie za prezent od losu. 86. minuta, tracimy piłkę na połowie Zawiszy. Szybka kontra i podanie Pawła Alancewicza na wolne pole, do Piotra Wasikowskiego. Lewy obrońca Zawiszy nieco zawstydzony zaszczytem przebywania w szesnastce ŁKS-u zawahał się chwilę, co tylko pomogło Kamilowi Majkowskiemu idealnie się ustawić. Krótkie podanie do byłego gracza Legii, pewne uderzenie i tablica wyników wskazała: 0:1. No co jest?!

 

Do końca spotkania wynik nie uległ zmianie. Ciężko jest szukać wytłumaczenia po domowej porażce z beniaminkiem. Beznadziejne morale, smutek, łzy, rozpacz zapewniła nam zarówno nasza nieskuteczność, jak i lekceważenie Bydgoszczan. No i ten przeklęty Andrzej Witan, który wybronił 11 celnych strzałów na swoją bramkę. Za tydzień podejmiemy na własnym boisku Borussię M’Gladbach w ramach 4. rundy kwalifikacji do Ligi Europejskiej. Z taką grą, jak w dniu dzisiejszym, europejskim rozgrywkom i płynącym z nich rzeką pieniądzom możemy tylko grzecznie pomachać białą flagą.

 

 

16.8.2014 Stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 8910
Polska Ekstraklasa [1/30]

ŁKS Łódź – Zawisza Bydgoszcz 0:1 (0:0)

0:1 Kamil Majkowski ‘86

Skorupski – Wilk, Żołnierewicz, Kaljumae (Leszczyński ’22), Lukac – Pazdan – Tymiński – Dytko (Antolic ’45), Kasprzak, Szczot (Szeliga ’71) – Korfamata

Nacjonalizm: 8:3 (8:3) – 73% (73%)

MVP: Andrzej Witan 8.3

 

Odnośnik do komentarza

Wylosowanie w 4. rundzie kwalifikacyjnej Ligi Europejskiej niemieckiej Borussi M’Gladbach, możemy uznać za umiarkowanie przychylny prezent od losu. Podopieczni Freidhelma Funkela z Marco Reusem i Ter-Stegenem w składzie kiszą się obecnie w zaledwie drugiej Bundeslidze, czekając od 3 lat na upragniony powrót do elity. W zeszłym sezonie pokazali, że mogą być dla pierwszoligowców realnym zagrożeniem, zdobywając dość niespodziewanie Puchar Niemiec. Teraz mają zamiar pokazać siłę swojej klasy rozgrywkowej również na arenie europejskiej.

 

Dla Borussi nie było więc lepszego rywala niż rozbity ostatnimi występami Łódzki Klub Sportowy. Lider swoich rozgrywek kontra ostatnia (!) obecnie drużyna polskiej Ekstraklasy? Nietrudno chyba wskazać faworyta.

 

I faktycznie, początkowo na stadionie przy al. Unii istnieli jedynie utytułowani goście. Groźne strzały oddali Neustadter oraz Caligiuri, swoje trzy grosze w ofensywne poczynania Gladbach wtrącił również Filip Daems. Żaden z tych ataków nie zagroził nam jednak na tyle, byśmy zaniechali prób odpowiedzi.

 

I tak oto, w 24. minucie w świetnej sytuacji, po podaniu Czoski znalazł się Korfamata. Na drodze Nigeryjczyka stanął jednak Ter-Stegen. Chwilę później swoich sił z drugiej strony boiska spróbował niejaki Khama Billiat, odpowiedział mu ponownie Korfamata, znów Billiat i na koniec jeszcze zmarnowana ‘setka’ Czoski. Żaden ze wspomnianych ataków nie grzeszył skutecznością, jednak mimo stanu 0:0 do przerwy, kibice nie mieli prawa skarżyć się na poziom widowiska.

 

Sędzia gwizdnął, by rozpocząć drugą odsłonę spotkania, a piłkarzy już świerzbiły stopy, by w końcu otworzyć meczowy rezultat. Znów w ataku ŁKS-u nieskutecznością brylował Korfamata, w drużynie gości podobnymi umiejętnościami charakteryzował się Adriano. Zaskakująco anemiczny, wręcz apatyczny był za to Marco Reus. Dzięki temu na więcej pozwalał sobie Peter Lukac, raz po raz włączając się w akcje ofensywne gospodarzy. Im bliżej było końca meczu, tym większa stawała się nasza przewaga. Ter-Stegen dokonywał w bramce gości istnych cudów, aż dziw bierze, że kisi się w 2. Bundeslidze zamiast bronić na największych europejskich arenach.

 

Jednak dopiero w 92. minucie niesprawiedliwość losu sięgnęła zenitu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, na wolnej pozycji pokazał się Reus, dostrzegł to Adriano i obsłużył kolegę idealnym podaniem. Marco jednym zwodem położył Skorupskiego, uderzył w stronę bramki i dał swojej drużynie jakże cenne wyjazdowe zwycięstwo. Deja vu meczu z Zawiszą. Czeka nas za tydzień niezwykle trudne zadanie, by odebrać awans Borussi.

 

 

21.8.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 10000
Liga Europejska, czwarta runda kwalifikacyjna, pierwszy mecz

ŁKS Łódź – Borussia M’Gladbach 0:1 (0:0)

0:1 Marco Reus ‘90+2

Skorupski – Wilk, Żołnierewicz, Leszczyński, Lukac – Pazdan – Antolic (Tymiński ‘42) – Tomczyk, Kasprzak (Chetverikov ‘45), Czoska (Gliński ‘60) – Korfamata

Nacjonalizm: 8:3 (8:3) – 73% (73%)

MVP: Marc Andre Ter-Stegen 7.6

 

Odnośnik do komentarza

Polskie media wręcz trzęsą się z podniecenia na wieść o dowolnej klęsce kogoś lub czegoś związanego z naszym narodem. Obojętnie, czy podawane informacje mają coś wspólnego z rzeczywistością. Któż bowiem chciałby czytać pochwalne pieśni ku czci swojego rodaka? Po ostatnich występach ŁKS-u gazety rozpisywały się więc o dramacie, kryzysie, sportowej katastrofie, piłkarskim upadku. Cóż z tego, że chociażby w meczu z Gladbach naprzeciw sobie mieliśmy Marco Reusa i Marca Ter-Stegena. ŁKS remisował na wyjeździe z Paris Saint-Germain, jakim więc prawem przegrywa z niemieckim ‘drugoligowcem’?!

 

Oliwy do ognia dolewała jeszcze redakcja pewnego serwisu internetowego, twierdząc że ja sam rozpocząłem negocjacje z pozbawioną obecnie szkoleniowca drużyną Aston Villi. A więc problemem ŁKS-u jest moje nieróbstwo i negocjacje z zagranicznym klubem?! Psalmy nad zdolnościami inwigilacji polskich mediów wypełniały moją playlistę w winampie.

 

Jak nietrudno się więc domyśleć, przed rewanżowym meczem o fazę grupową LE atmosfera w zespole była niespecjalna. Niekorzystne morale pogłębiały kontuzje czołowych graczy. W feralnym meczu z Zawiszą urazu doznał Kaljumae, co skutkuje 2-miesięczną pauzą. Nie w pełni sprawności jest również Żołnierewicz, ale w obawie przed zupełnie eksperymentalnym środkiem obrony Janicki – Leszczyński, były gracz Arki zagra przeciwko Borussi. Fatalna forma strzelecka Korfamaty zmusiła mnie zaś do znalezienia Nigeryjczykowi nowej pozycji. Do niedawna – boski Bello zagra na lewym skrzydle, może tam przyda się jedyna pozostałość po ‘dawnych czasach’ – magiczna szybkość. Jego miejsce w ataku zajmie wciąż niepewny, nieopierzony Gliński.

 

Znów początek spotkania jakby potwierdzał nasze problemy. Już w 1. minucie zastępujący dziś Skorupskiego, Kychak został zmuszony przez Billiata do najwyższego wysiłku. Chwilę później swoją szansę od naszych obrońców dostał również Reus – Ukraiński bramkarz pozostawał niewzruszony. Bramka dla Gladbach wydawała się jednak być kwestią czasu.

 

Nie pisałbym jednak tak rozległego i wyczerpującego wstępu, jeśli nie miałbym czytelnikowi do przekazania żadnych pozytywnych wiadomości. 20. minuta, piłkę przy nodze ma Korfamata. Nigeryjczyk wyczekuje przy bocznej linii boiska, szukając wybawiciela. Tym okazuje się być Tymiński, który z impetem wpada w pole karne gospodarzy i przyjmuje w biegu podaną przez Bello piłkę. Jego pierwsze uderzenie broni Ter-Stegen, przy dobitce Niemiec jest już bez szans. 1:0 dla Łódzkiego Klubu Sportowego, zza chmur wyjrzało słońce.

 

Burzowe obłoki nad ŁKS natychmiast chcieli przywiać gospodarze. Znów jednak okazje Reusa, Adriano czy też Billiata zrobiły jedynie wiele zamieszania, nieco ‘zapominając’ o bramkowych efektach. Wciąż zagrożenie ze strony Niemców pętało nam nieco nogi w ofensywnych akcjach. Gladbach trzeba więc było podejść sposobem.

 

Tym okazała się genialna dziś dyspozycja Łukasza Tymińskiego. Po pierwszym golu, pomocnik ŁKS-u zyskał tyle pewności siebie, że każdą kolejną sytuację podbramkową postanowił kończyć uderzeniem z dowolnej pozycji. Poza dość osobliwymi próbami z odległości 40m od bramki, zaowocowało to m. in. doskonałym strzałem niemal z linii końcowej boiska. Strzałem tak precyzyjnym, że Ter-Stegen, który niejedną ‘setkę’ już w tym dwumeczu wybronił, stanął jak wryty i patrzył, jak ŁKS wychodzi na dwubramkowe prowadzenie.

 

Zapach sensacji stawał się coraz silniejszy i unosił się w powietrzu aż do końca pierwszej połowy. Po przerwie dodatkowo przybrał na intensywności, gdy bramkarz Borussi wyciągał piłkę z bramki po uderzeniu Tomczyka w 57. minucie. Gospodarzy już zupełnie rozbił nagły błysk Glińskiego w ataku ŁKS. Polak w 61. i 75. minucie dołożył po bramce, co zaowocowało wyjazdowym, pięciobramkowym zwycięstwem nad Borussią M’Gladbach. Ogłośmy więc dumnie, że:

 

ŁKS ZAGRA W FAZIE GRUPOWEJ LIGI EUROPEJSKIEJ W SEZONIE 2014/2015.

 

 

28.8.2014 Borussia-Park, Monchengladbach, widzów: 39728
Liga Europejska, czwarta runda kwalifikacyjna, rewanż

Borussia M’Gladbach – ŁKS Łódź 0:5 (0:2)

0:1 Łukasz Tymiński ‘20
0:2 Łukasz Tymiński ‘37
0:3 Krzysztof Tomczyk ‘57
0:4 Adam Gliński ‘61
0:5 Adam Gliński ‘75

Skorupski – Wilk, Żołnierewicz (Janicki ’62), Leszczyński, Strzelecki (Lukac ’62) – Pazdan – Tymiński (Hołota ’62) – Tomczyk, Antolic, Korfamata – Gliński

Nacjonalizm: 9:2 (8:3) – 82% (73%)

MVP: Łukasz Tymiński 9.3 

 

Odnośnik do komentarza

@dzięki wszystkim, ważne że wyniki pokrywają się na razie z jakością tekstu :>

 

***

 

Tymczasem Stefan ‘The immortal’ Majewski, selekcjoner reprezentacji U-21 ogłosił powołania na towarzyski mecz swojej drużyny z młodzieżówką Kuwejtu. Fakt ten nie miałby dla mnie żadnego znaczenia, gdyby nie to, że wśród zaproszonych na zgrupowanie znalazło się dziewięciu piłkarzy Łódzkiego Klubu Sportowego. Co więcej, sześciu z nich (Leszczyński, Michalski, Dytko, Magiera, Szurna, Gliński) dostało szansę gry od pierwszej minuty. Tym samym wreszcie można powiedzieć, że stanowimy potężną siłę szkolenia polskiej młodzieży. Aż żal, że do seniorskiej reprezentacji łapie się jedynie Krzysztof Tomczyk.

 

Prawoskrzydłowego ŁKS-u nie zobaczymy jednak w meczu przeciwko Śląskowi Wrocław. Tomczyk pokutuje wciąż za czerwoną kartkę ze starcia o superpuchar Polski z Lechem i nie wyjdzie na ligowe boisko jeszcze przez trzy kolejki. Szansę na jego pozycji dostanie więc wciąż niesprawdzony Bartosz Szeliga. Reszta składu – bez zmian, może poza Janickim w miejsce Żołnierewicza na środku defensywy. Krystian nabawił się jednak poważniejszego urazu niż przewidywałem i poczeka na swój następny mecz około dwóch tygodni.

 

Celem wyjazdowego spotkania ze Śląskiem Wrocław było naturalnie pokazanie całej piłkarskiej Polsce, że wszelkie problemy zostawiliśmy już dawno za sobą, w meczu z Zawiszą i wracamy do mistrzowskiej dyspozycji. Wbrew pozorom, mecz z ‘Wojskowymi’ był idealną ku temu okazją. Podopieczni Elvisa Scorii od ładnych paru sezonów nie stwarzają nawet pozorów groźnego zespołu i bazują głównie na dokonaniach z lat 2010-2012 (wicemistrzostwo Polski x2). Zwycięstwo nad wciąż dość wysoko notowanym rywalem zapewniłoby nam niewielkie odkupienie w oczach kibiców.

 

I faktycznie, motywację w naszych poczynaniach było widać od pierwszego gwizdka sędziego. Wprawdzie początkowo zapał ŁKS-u tłumił wciąż świetny mimo 34 lat na karku Martin Kelemen, jednak w 33. minucie był zmuszony skapitulować. Tymiński dograł do Glińskiego doskonałą piłkę z okolic linii środkowej boiska, a były gracz Zagłębia Lubin pewnie uderzył między rękami Chorwata, dając nam upragnione prowadzenie.

 

Pozytywny dla nas rezultat utrzymywał się bardzo długo i wydawało się, że nawet nasza rutynowa nieskuteczność w ataku nie przeszkodzi dowieźć go do końca spotkania. Nic bardziej mylnego, w 77. minucie zastępujący sprzedanego do hiszpańskiej Granady CentarskiegoMaciej Kot uruchomił prostopadłym podaniem świeżo wprowadzonego na boisko Łukasza Gikiewicza, a dawny piłkarz ŁKS odegrał się na byłym klubie i pewnie pokonał Skorupskiego.

 

Od tego momentu ataki gości dodatkowo przybrały na intensywności, wszak remis we Wrocławiu nie pozwoli nam opuścić ostatniego miejsca w tabeli. Cel został spełniony dopiero w 91. minucie. Leszczyński, choć zmarnował w ‘regulaminowym’ czasie gry 3 ‘setki’ po rzutach rożnych, tym razem skupił się niezwykle i wykorzystał doskonałe dogranie Kasprzaka. Dzięki temu udało nam się awansować aż o jedną pozycję w tabeli, liderująca polskiej Ekstraklasie Warta Poznań zaczyna czuć oddech starego mistrza.

 

 

3.9.2014 Stadion piłkarski, Wrocław, widzów: 8910
Polska Ekstraklasa [2/30]

Śląsk Wrocław – ŁKS Łódź 1:2 (0:1)

0:1 Adam Gliński ‘33
1:1 Łukasz Gikiewicz ‘77
1:2 Rafał Leszczyński ‘90+1

Skorupski – Wilk, Leszczyński, Janicki, Strzelecki – Pazdan – Ł. Tymiński (Hołota ’77) – Szeliga, Antolic (Kasprzak ’45), Korfamata – Gliński (D. Tymiński ’63)

Nacjonalizm: 9:2 (10:1) – 82% (91%)

MVP: Rafał Leszczyński 8.2

 

Odnośnik do komentarza

@bacao: mój błąd, zasugerowałem się chyba narodowością Elvisa Scorii :o A co do Wisły, w tym sezonie póki co radzą sobie przyzwoicie, 5. pozycja w tabeli. Ale od paru lat przysługuje im rola ligowego średniaka i całkiem możliwe, że pod wodzą Pawła Janasa już tak pozostanie ;)

 

***

 

Tymczasem w nieokreślonym miejscu na kuli ziemskiej odbyło się losowanie fazy grupowej Ligi Europejskiej. Polscy kibice wyczekiwali na ten moment z wyjątkowym utęsknieniem, wszak w tegorocznych rozgrywkach zagrają aż 3 drużyny z naszego kraju. Lech nie przebrnął baraży o LM (z Glasgow Rangers) i został karnie zesłany do LE, a ŁKS oraz Legia dzielnie rozbijały rywali w eliminacjach niżej notowanego pucharu i dołączą do mistrzów Polski. Warto dodać również, że moi podopieczni zostali wbrew polskiej tradycji rozstawieni z numerem innym od ‘4’. Awans do 1/8 finału LM w poprzednim sezonie dał rekordowy dla klubu współczynnik 21.20, co zaowocowało szansą na wylosowanie jednego, teoretycznie słabszego rywala w swojej grupie.

 

Tym okazało się być szwajcarskie FC Sion. Jednak w istocie to podopieczni Pierpaolo Biscoliego z Valonem Berishą, Magnusem Levkenem czy też Mariano Pavone w składzie będą faworytem do trzeciego miejsca w grupie C. O bezpośredni awans powinni powalczyć piłkarze Manchesteru City oraz rzymskiego Lazio. Fortuna ponownie nie była więc dla nas przychylna.

 

GRUPA C

1. Manchester City
2. Lazio Rzym
3. Łódzki Klub Sportowy
4. FC Sion

 

Zanim jednak rozpoczniemy walkę w europejskich pucharach, należy stoczyć bój o opuszczenie strefy spadkowej polskiej Ekstraklasy (inne zespoły mają kilka spotkań rozegranych więcej, stąd nasza dramatyczna sytuacja). Najbliższym rywalem w ramach rodzimych rozgrywek będzie lubińskie Zagłębie.

 

Podopieczni Jacka Zielińskiego konsekwentnie wyprzedają swoich najlepszych zawodników, co sezon przystępując do ligi w coraz słabszym składzie. Gwiazdą był kiedyś Nhaimonescu – opchnięto go do Polonii Warszawa, potem brylował młodziutki Damian Dąbrowski – sprzedany do Lecha, ostatnimi czasy drużynę ciągnęli Gliński oraz Zaven Badoyan. Pierwszy zasilił jednak ŁKS, drugi poszedł za nędzny milion funtów do Amkaru Perm. W międzyczasie z zespołem żegnali się także: Sergio Reina, Maciej Małkowski, Matias Fritzler czy choćby Krzysztof Tomczyk. Ze starej gwardii pozostał dziś jedynie Szymon Pawłowski.

 

I jak nietrudno było przewidzieć, ani on, ani jego nowi koledzy nie mieli nic do powiedzenia w meczu z ŁKS-em. Na dodatek, to właśnie piłkarze Zagłębia wyprowadzili gospodarzy na prowadzenie. W 29. minucie z racji braku innych opcji rozegrania, Korfamata posłał mocną piłkę z lewego skrzydła w środek pola karnego, a nierozważny Piotr Azikiewicz zamiast wybić futbolówkę lub choćby ‘uniknąć’ kontaktu, stanął na linii ognia, co zaowocowało golem samobójczym. Tuż przed końcem pierwszej połowy prowadzenie ŁKS-u podwoił wspomniany Nigeryjczyk (pierwszy gol w sezonie, w końcu!) i tak na dobrą sprawę zabił jakiekolwiek emocje w tym spotkaniu.

 

Po przerwie wynik meczu ustalił Patrick Adam Dytko. 3:0 z Zagłębiem i awans na 10. pozycję w tabeli. Tak, tego było nam trzeba przed wyjazdowym spotkaniem z FC Sion.

 

 

13.9.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 9387
Polska Ekstraklasa [3/30]

ŁKS Łódź – Zagłębie Lubin 3:0 (2:0)

1:0 Piotr Azikiewicz ‘29
2:0 Bello Korfamata ‘44
3:0 Patrick Adam Dytko ‘49

Skorupski – Wilk, Leszczyński, Janicki (Pazdan ’45), Strzelecki – Bayer – Ł. Tymiński – Dytko, Kasprzak, Korfamata (Antolic ’62) – Gliński (Szeliga ‘45)

Nacjonalizm: 10:1 (10:1) – 91% (91%)

MVP: Bartłomiej Kasprzak 9.0 

 

Odnośnik do komentarza

@Marlen: wierzę, że damy radę - lekko nie będzie. Legia trafiła na Anżi, Tottenham i Standard Liege, Lech na Szachtar, Bordeaux i TSV 1860 Monachium :)

 

***

 

 

Jako że debiut w prestiżowej Lidze Mistrzów mamy już za sobą, los postanowił w zeszłym sezonie urozmaicić nam europejskie zmagania. Tym samym, po wyeliminowaniu Gruzinów z Tbilisi oraz Borussi Monchengladbach, mamy szansę po raz pierwszy w historii klubu sprawdzić się w Lidze Europejskiej. Na pierwszy ogień – wyjazdowe starcie z FC Sion.

 

Piłkarze z południa Szwajcarii w poprzednim sezonie zajęli dość niespodziewanie 3. pozycję w Axpo League, dystansując tym samym tuzy pokroju Young Boys czy FC Zurych. W obecnych rozgrywkach również spisują się niezwykle pozytywnie, będąc jeszcze o oczko wyżej w ligowej tabeli. Wysoka reputacja szwajcarskiej federacji, Levken, Berisha czy Brazylijczyk Egido w składzie powodowały, że wg bukmacherów FC Sion było jedynym słusznym faworytem spotkania.

 

Po drugiej stronie barykady wciąż pozbawiony dwójki podstawowych środkowych obrońców (Kaljumae, Żołnierewicz) Łódzki Klub Sportowy. Absencja defensorów nie była jednak jedynym problemem. Urazu nabawił się Tomczyk, ale największa niespodzianka czekała na nas na pozycji bramkarza. W zespole bowiem nie było ani jednego sprawnego fizycznie golkipera, po kontuzji Kychaka, drobną pauzę musi zaliczyć Skorupski. Wybór: Robert Szczot w bramce albo ściągnięcie z wypożyczenia Damiana Onyszki. Mimo całej sympatii dla naszego lewoskrzydłowego – postawiłem na drugą opcję. Efekt może być jednak ten sam, wszak syn Arkadiusza nie ma za sobą rozegranego choćby jednego oficjalnego spotkania. Nawet w barwach Chojniczanki Chojnice.

 

Mecz rozpoczął się jednak dość niespodziewanie, bo od stuprocentowej sytuacji Adama Glińskiego. Młody napastnik ŁKS przejął piłkę po błędzie Kenny’ego Lali i samotnie popędził 70m, w stronę bramki Sionu. Szkoda jednak, że zamiast wykorzystać daną mu szansę, zaczął dryblować wokół bramkarza gospodarzy, co zamiast golem – skończyło się beznadziejną stratą. Żal i smutek, bo prowadzenie w 3. minucie dałoby nam duży komfort na resztę spotkania.

 

Wspomniana sytuacja natychmiast zmotywowała gospodarzy, by wybić nam z głowy marzenia o pozytywnym rezultacie. Do końca pierwszej połowy gra toczyła się więc na naszej połowie. Nieco zlekceważonego anemicznymi strzałami z dystansu Onyszki nie udało się jednak pokonać.

 

Większe doświadczenie FC Sion wyszło na wierzch dopiero w 53. minucie. Szwajcarzy w końcu dopadli nieopierzoną międzynarodowymi występami, łódzką trzódkę i za sprawą Matiasa Vitkievieza, po rzucie wolnym objęli prowadzenie. Zaspokoiło ich to na tyle, że do końca spotkania już ani razu nie zburzyli spokoju bramkarza ŁKS. Za to z drugiej strony boiska w końcu zaczęło dziać się coś ciekawszego od ustawicznego ziewania pary środkowych obrońców Sionu. Wreszcie kolegom sytuację podbramkową wykreował Kasprzak, o dwa uderzenia pokusił się również Szeliga. Były one jednak niczym przy okazji Janickiego. Szarżę Glińskiego faulem przerwał Portugalczyk Jose Goncalves, a arbiter spotkania bez cienia wątpliwości przyznał nam rzut karny. Młody środkowy obrońca ŁKS swoją szansę na dozgonną sławę jednak zmarnował, posyłając piłkę wysoko ponad bramką Szwajcarów.

 

Tym samym, po przeciętnym spotkaniu wracamy na tarczy ze Sionu. Szkoda, bo w pełni sprawną pierwszą jedenastką napsulibyśmy krwi podopiecznym Pierpaolo Bisiolego. Szansę na udowodnienie swojej europejskiej renomy będziemy mieli dopiero za 3 tygodnie. Wtedy bowiem w Hotelu Mazowsze zamelduje się niejaki David Moyes ze swoją angielsko-arabską gromadą.

 

 

24.9.2014 stadion Tourbillon, Sion, widzów: 8567
Liga Europejska, faza grupowa [1/6]

FC Sion – ŁKS Łódź 1:0 (0:0)

1:0 Matias Vitkieviez ‘53

Onyszko – Wilk, Leszczyński, Janicki, Strzelecki (Słodowy ’69) – Pazdan – Ł. Tymiński – Kasprzak, Antolic (Szeliga ‘65), Korfamata (Czoska ’45) – Gliński

Nacjonalizm: 9:2 (11:0) – 82% (100%) !

MVP: Matias Vitkieviez 7.8 

 

Odnośnik do komentarza

Po europejskich wojażach, wraca do nas szukająca akceptacji i zainteresowania polska Ekstraklasa. Na pierwszy ogień – hit kolejki. Ponoć wciąż borykający się z problemami marnej dyspozycji ŁKS podejmie na własnym boisku trzęsąca w chwili obecnej rozgrywkami Wartę Poznań, lidera tabeli. Mimo całej sympatii dla ambitnych beniaminków, czas pokazać podopiecznym Czesława Jakolcewicza ich miejsce w szeregu.

 

Posłuszny Bartek Kasprzak postanowił więc ziścić przedmeczowe założenia i w 3. minucie wrzucił na głowę Leszczyńskiego piłkę tak cudowną, że zastępujący wciąż kontuzjowanego Kaljumae piłkarz wręcz nie śmiał spudłować. Goście nie dostali nawet szansy na odpowiedź, gdyż nie minęło 180 sekund, a po kolejnym rzucie rożnym gola zdobył Łukasz Tymiński. Dwubramkowe zaplecze pozwoliło nam spokojnie dotrwać niemal do końca pierwszej połowy. Nasza defensywa została bowiem tak bardzo uśpiona brakiem ataków ze strony Warty, że jeden, symboliczny wypad gości przyniósł bramkę kontaktową Piotra Ruszkula w 41. minucie. Nic nie mogło jednak zmącić naszej pewności siebie.

 

Jednak jakby na przekór, boiskową głupotą wykazał się tuż po przerwie Bello Korfamata. Nigeryjczyk, grający dziś na szpicy ŁKS (w miejsce Glińskiego) w idiotyczny sposób zarobił czerwony kartonik, któryś raz z kolei próbując wymusić jedenastkę. Szczęśliwie wprowadzony chwilę po tym incydencie wspomniany Gliński szybko wytrącił z głów gości marzenia o wywiezieniu ze stadionu przy al. Unii choćby punktu. Jeszcze przed końcem spotkania, drugą bramkę, po drugiej w tym spotkaniu asyście Czoski dołożył Leszczyński, co pozwoliło nam w pełni rozkoszować się serią trzech wygranych z rzędu meczów.

 

 

24.9.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 9002
Polska Ekstraklasa [4/30]

ŁKS Łódź – Warta Poznań 4:1 (2:1)

1:0 Rafał Leszczyński ‘3
2:0 Łukasz Tymiński ‘6
2:1 Piotr Ruszkul ‘41
czk. Bello Korfamata ‘52
3:1 Adam Gliński ‘61
4:1 Rafał Leszczyński ‘65

Kychak – Wilk, Leszczyński, Janicki, Strzelecki – Pazdan – Ł. Tymiński (Hołota ’45) – Dytko (Gliński ’52), Kasprzak (Antolic ’62), Czoska – Korfamata

Nacjonalizm: 9:2 (8:2) – 91% (80%)

MVP: Paweł Czoska 9.1 

 

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...