Skocz do zawartości

Nacjonalistyczne kaczątko


Flame

Rekomendowane odpowiedzi

@Miki088: Dojście do 1/8 było tak wielkim zaskoczeniem, że dwumecz z Bayerem stał się w sumie nagrodą, a nie okazją na dalszy awans ;]

 

***

 

Kawałek wolnego miejsca pozwala mi zaprezentować kolejne ‘przyszłe’ wzmocnienie ŁKS-u:

 

Rafał Leszczyński (wolny transfer, po sezonie) – polityka niektórych polskich klubów jest niezwykle niezrozumiała. Nie jest to odkrywcze stwierdzenie, ale oddanie nam za darmo w obecnym sezonie Krzysztofa Tomczyka (przez Zagłębie Lubin), jak i również bezpłatne przybycie Leszczyńskiego (Polonia Warszawa) jeszcze bardziej utwierdza w tym przekonaniu. O ile jednak prawoskrzydłowy ŁKS zbierał doświadczenie w barwach swojego poprzedniego klubu, o tyle przedstawiany obecnie piłkarz miał dotychczas z regularnymi występami duże problemy. A szkoda, bowiem jak na 20-letniego środkowego obrońcę, Leszczyński jest zaskakująco dobrze ukształtowany technicznie. Odbiór = 15, krycie = 15? Znaleźć Polaka o takiej charakterystyce jest niezwykle trudno. Wiadomo, Rafałowi brakuje jeszcze należytej tężyzny fizycznej, jak i boiskowej ogłady. Jednak już teraz wydaje się być odpowiedniejszym kandydatem do gry w pierwszym składzie ŁKS niż chociażby Rafał Janicki.

 

W nadchodzącym ‘hitowym’ meczu z Wisłą Kraków, na środku defensywy musieliśmy się jednak zadowolić wciąż niepewną i niezgraną parą Żołnierewicz – Wescley. Kaljumae zdaje się być obecnie na poziomie umiejętności Borka czy Michalskiego, w dodatku obowiązuje go zawieszenie za czerwoną kartkę z meczu z Lechem. Poważnego urazu doznał także Lukac, Słowaka nie ujrzymy do końca obecnego sezonu. Reszta składu ŁKS pozostała wolna od większych zmian względem ostatniego ligowego starcia.

 

Wisła Kraków nie zagraża nam obecnie w żadnym stopniu, zajmując dopiero 7. pozycję w tabeli Ekstraklasy. Na naszych biało – czerwono – białych plecach da się jednak wyczuć dość szybki i wymowny oddech poznańskiego Lecha. ‘Kolejorz’ ma do nas zaledwie jeden punkt straty i perspektywę domowego meczu z Koroną Kielce. Nasze zwycięstwo nad Wisłą wydawało się więc być wręcz koniecznością.

 

W myśl tej zasady, swój szturm na bramkę Krakowian rozpoczęliśmy tuż po pierwszym gwizdku sędziego. Ani poprzeczka po strzale Antolica, ani też świetna postawa Filipa Kurto przy sytuacji ‘sam na sam’ z Korfamatą nie mogły zniechęcić nas do objęcia upragnionego prowadzenia. W 37. minucie na drodze do bramki znów stanął bramkarz Wisły, ale tym razem wyjątkowo niefortunnie sparował uderzenie wspomnianego Antolica. Swoim wydatnym nosem szansę wyczuł Paweł Czoska, pewnie dobił uderzenie Chorwata i otworzył wynik meczu w Krakowie.

 

Jeszcze przed przerwą udało się podwoić prowadzenie. Z narożnika boiska jak zawsze precyzyjną, wymuskaną, wypieszczoną piłkę na głowę jednego z piłkarzy ŁKS wrzucał Tomczyk. O dziwo futbolówka nie odnalazła w gąszczu piłkarskich ani łysiny Wescleya, ani też blond-grzywy Żołnierewicza. Najwyżej wybił się tym razem Antolic, który zdobył dzięki temu swoją dopiero trzecią bramkę w sezonie.

 

Chorwat postanowił więc dodatkowo poprawić swoje tegoroczne notowania i już w drugiej połowie, w 66. minucie wysunął na nogę Korfamaty piłkę tak cudowną, że Nigeryjczyk jeszcze przed zdobyciem trzeciego gola dla ŁKS westchnął z zachwytu i posłał niewerbalne podziękowania swojemu koledze.

 

Co ciekawe, mecz nie był tak jednostronny, jak wskazywałby na to wynik. Po trzech błędach Wescleya, Wisła miała trzy stuprocentowe okazje do pokonania Kychaka. Wykorzystała zaledwie jedną, za sprawą Alana Urygi w 79. minucie. Dzięki temu wyśnione, wyjazdowe 3:1 z ‘Białą Gwiazdą’ stało się faktem. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak zepsuć morale Lechowi w rewanżowym meczu ćwierćfinału Pucharu Polski.

 

 

29.3.2014 Stadion miejski im. Henryka Reymana, Kraków, widzów: 15969
Polska Ekstraklasa [25/30]

Wisła Kraków – ŁKS Łódź 1:3 (0:2)

0:1 Paweł Czoska ‘37
0:2 Domagoj Antolic ‘41
0:3 Bello Korfamata ‘66
1:3 Alan Uryga ‘79

Kychak – Słodowy, Żołnierewicz, Wescley, Anafri (Gac ’65) – Pazdan – Tymiński (Król ’45) – Tomczyk, Antolic, Czoska (Kasprzak ‘65) – Korfamata

Nacjonalizm: 6:5 (7:4) – 54% (63%)

MVP: Domagoj Antolic 9.1

 

Odnośnik do komentarza

Aby dość nieregularnej tradycji stało się za dość, czas na kolejne przyszłosezonowe wzmocnienie Łódzkiego Klubu Sportowego.

 

Radosław Strzelecki (wolny transfer, po sezonie) – kolejny zakup z zimowej wyprzedaży warszawskiej Polonii. Na oko przeciętny, ligowy lewy obrońca. Coś jednak pozwoliło mu uzyskać jak dotąd średnią not 7.15 za występy w obecnym sezonie. To ‘coś’ ma pozwolić 22-letniemu Strzeleckiemu zapewnić spokój na lewej stronie defensywy w ŁKS-ie. Mimo pozytywnych występów Lukaca wciąż nie możemy być bowiem pewni przyszłości tej pozycji. W rezerwie jest jeszcze niby Emmanuel Anafri, ale to jedynie farbowany, niezwykle chimeryczny lis (nominalnie prawy obrońca). Jeśli Strzeleckiemu nie przytrafi się żaden nieszczęśliwy wypadek – w przyszłym sezonie ma wielkie szanse na regularne występy w barwach ŁKS-u.

 

W rewanżowym meczu ćwierćfinału Pucharu Polski, z Lechem Poznań musieliśmy się więc zadowolić niesfornym Ghańczykiem. 4:3 w pierwszym spotkaniu stawiało nas w miarę dobrej sytuacji, pomni jednak łatwości, z jaką ‘Kolejorz’ przedostawał się w nasze pole karne tydzień temu – wystawiliśmy najsilniejsza jedenastkę. I faktycznie, początkowo spełniała ona swoją rolę. Korfamata w asyście Tomczyka i Antolica raz po raz wpadał w ‘szesnastkę’ Lecha, siejąc przy tym potworne zamieszanie w szeregach obronnych gospodarzy. Na nic jednak jego wysiłki wkładane w pokonanie Burica, skoro jeden błąd wspominanego dziś Anafriego wystarczył, by zniszczyć nasz cały misterny plan objęcia prowadzenia na boisku rywala. Lewy obrońca ŁKS zamiast podawać do Pazdana, wysunął idealną piłkę na nogę Alexe, który po podbiegnięciu kilkunastu metrów oddał bezbłędne uderzenie na bramkę Kychaka, wprowadzając w tym momencie Lecha do półfinału Pucharu Polski.

 

Doprowadzenie do remisu dawało jednak promocję ŁKS-owi, co tylko popychało gości do strzelenia jednej, upragnionej bramki. Starania jednak zdawały się być daremne. Czy to przed, czy też po przerwie, z każdym uderzeniem radził sobie Jasmin Buric. A jeśli nawet Bośniak popełniał niewielki błąd, jak w 56. minucie, na naszej drodze stawała niespecjalnie zrozumiała niechęć Pukanycha do wykorzystania pustej bramki ‘Kolejorza’.

 

To musiało się zemścić na drużynie mistrzów Polski. Dość specyficzne ustawienie 4-1-5 gości również skłaniało Lecha do pozbawienia ich jakichkolwiek złudzeń. Katem okazał się być ponownie Jacek Kiełb, tym razem wykorzystując niepewne zachowanie Kychaka. Ukrainiec został postawiony przed tak dużym dylematem, związanym z koniecznością wyjścia do dośrodkowania Alexe, że zapomniał, że może przeciąć je jeden z piłkarzy gospodarzy.

 

Choć w końcówce meczu kolejną ‘setkę’ miał Korfamata, a w poprzeczkę z wolnego huknął Pukanych, nie zmieniło to jakże nieprzyjemnego dla nas faktu, że w półfinale PP zagra Lech Poznań, nie ŁKS. Na deser czerwoną kartkę w 83. minucie dostał Tomczyk, co skutkuje zawieszeniem na 2 najbliższe spotkania. Próba zepsucia morale najgroźniejszemu ligowemu rywalowi skończyła się bolesnym niepowodzeniem. A że ‘kto mieczem wojuje, sam od miecza ginie’, to nasza psychika została wyraźnie zachwiana. Oby szybko wróciła na właściwy tor. Bowiem już za tydzień szlagier z Legią przy al. Unii.

 

 

2.4.2014 Stadion przy ul. Bułgarskiej, Poznań, widzów: 15134
Puchar Polski, ćwierćfinał, rewanż

Lech Poznań – ŁKS Łódź 2:0 (1:0)

1:0 Marius Alexe ‘26
2:0 Jacek Kiełb ‘63
czk. Krzysztof Tomczyk ‘83

Kychak – Słodowy, Żołnierewicz, Wescley, Anafri (Modelski ‘45) – Pazdan (Pukanych ’45) – Tymiński – Tomczyk, Antolic, Czoska (Szczot ’63) – Korfamata

Nacjonalizm: 6:5 (6:5) – 54% (54%)

MVP: Marius Alexe 8.7

 

Odnośnik do komentarza

Poza moim pierwszym, debiutanckim sezonem pracy w ŁKS-ie jeszcze nie zdarzyło się, by starcie z Legią przyprawiało kibiców o permanentne ziewanie i chęć do gwizdów. Historyczne 3:1 przy al. Unii i nie mniej wiekopomne 3:0 na boisku w Warszawie zapisało się już trwale w annałach klubu i posłuży każdemu z zawodników jako materiał na opowieści dla swoich wnuków. W obliczu obecnej sytuacji w tabeli:

 

1. Łódzki Klub Sportowy 55 pkt.
2. Lech Poznań 54 pkt.
3. Legia Warszawa 50 pkt. 

 

... zwycięstwo nad stołeczną jedenastką było wręcz koniecznością.

 

Mimo tego, skład ŁKS-u nie sprawiał wrażenia najsilniejszego z możliwych. Na rozegraniu w miejsce Antolica pojawił się Adrian Pukanych, jakby w prezencie za pozytywne występy w pucharach. Zamiast zawieszonego za kartki Tomczyka, na prawym skrzydle pojawił się nie Dytko, a nieopierzony Kasprzak. We wczesnej fazie Pucharu Polski, jeszcze w barwach Garbarnii Bartek praktycznie sam odesłał faworyzowanych Legionistów z rozgrywek. Czemu więc miałby nie zrobić tego dzisiaj? Wciąż kontuzjowany jest Lukac, na lewej stronie defensywy ponownie pojawi się zatem coraz gorzej spisujący się na tej pozycji Anafri.

 

Naprzeciw nam – pierwszy garnitur Legii, z Kucharczykiem, Radoviciem i Borysiukiem w bardzo pozytywnej formie. To właśnie ten tercet najbardziej zagrażał ŁKS-owi w pierwszych minutach spotkania. Zagrażał na tyle intensywnie, że do 37. minuty wykorzystałem dwie zmiany. Uraz Słodowego wymusił wejście Modelskiego, zaś tragicznie grający Anafri musiał ustąpić miejsca na lewej stornie defensywy Michałowi Pazdanowi. Na defensywną pomoc cofnięty został Tymiński, zaś najbardziej centralne miejsce na boisku zajął wprowadzony za Ghańczyka Wojciech Król.

 

Na nic jednak wspomniane korekty w składzie, skoro Legia była tak bardzo żądna rewanżu za klęskę przy Łazienkowskiej, że jedynie sporadycznie pozwalała nam wyjść z własnej połowy. Na domiar złego w 43. minucie po doskonałej akcji Rybusa lewą stroną boiska, przed pustą bramką znalazł się Radovic. Serb nie pomylił się ani o centymetr i pewnym uderzeniem dał Legii prowadzenie do przerwy. To wymusiło na mnie jeszcze jedną zmianę – znów słabego i mało kreatywnego Pukanycha zastąpił Domagoj Antolic.

 

Fortuna nie była jednak tego dnia po naszej stronie. Kolejny atak Rybusa zakończył się podaniem do Radovica. Tym razem, aby zapobiec podwojeniu dorobku bramkowego Miroslava, do faulu w polu karnym uciekł się Pazdan. Mocne, pewne uderzenie Kucharczyka z jedenastu metrów załatwiło sprawę: ŁKS – Legia 0:2.

 

Choć w pucharowym meczu z Lechem, druga bramka dla rywali oznaczała koniec naszych marzeń o pozytywnym rezultacie, w starciu z Legią postanowiliśmy podwoić nasze wysiłki w ofensywie i czekać na cud. O dziwo, od razu, w 61. minucie zdarzyło się coś, co nie udawało się przez poprzednią godzinę spotkania. Genialną akcję Kasprzaka i Króla w polu karnym gości na bramkę zamienił Korfamata. Iskra nadziei?

 

Świeciła ona blaskiem na tyle intensywnym, że już 180 sekund później, po kolejnym ataku Kasprzaka z prawego skrzydła, do wyrównania doprowadził Czoska. To jednak nie koniec. W 73. minucie idiotyczna strata Rzeźniczaka na naszej połowie umożliwiła Korfamacie samotny rajd w kierunku bramki Legii. Nigeryjczyk nie śmiał zmarnować takiej szansy. Mocny strzał w lewy dolny róg i mamy 3:2 dla gospodarzy. Cud stał się faktem.

 

Podopiecznych Macieja Skorży dobił kilka chwil później Czoska. Kibice ŁKS-u w szoku. Legia w szoku. Świętujący do 60. minuty mistrzostwo Polski Lech również w konsternacji. Wracamy do gry.

 

 

13.4.2014 Stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 12160
Polska Ekstraklasa [26/30]

ŁKS Łódź – Legia Warszawa 4:2 (0:1)

0:1 Miroslav Radovic ‘43
0:2 Michał Kucharczyk ‘52
1:2 Bello Korfamata ‘61
2:2 Paweł Czoska ‘64
3:2 Bello Korfamata ‘73
4:2 Paweł Czoska ‘80

Kychak – Słodowy (Modelski ’15), Kaljumae, Wescley, Anafri (Król ’37) – Pazdan – Tymiński – Kasprzak, Pukanych (Antolic ’43), Czoska – Korfamata

Nacjonalizm: 5:6 (6:5) – 45% (54%)

MVP: Paweł Czoska 9.2

 

Odnośnik do komentarza

Wciąż nie wyczerpaliśmy tematu przyszłorocznych wzmocnień. Kolejnymi z nich będą:

 

Michał Bayer (wolny transfer, po sezonie) – ponoć największy talent w Polsce, jeśli chodzi o pozycję defensywnego pomocnika. Tym bardziej dziwi zachowanie Polonii Warszawa, która oddaje 21-latka za przysłowiowy grosz. Albo ktoś tutaj nie ma pojęcia o piłce nożnej, albo Józef Wojciechowski podczas czytania raportu nt. Bayera zbyt dosłownie zrozumiał wyraz ‘bezcenny’. Najważniejsze jednak, że już 1 lipca Pazdanowi w końcu przybędzie realna konkurencja.

 

Adam Magiera (wolny transfer, po sezonie) – atrybut ‘technika’ 20 – latka z Krakowa ścisnął mnie za serce tak mocno, że nie mogłem pozwolić, by środkowy pomocnik rezerw Wisły wylądował po sezonie na piłkarskim bruku. Na dodatek wydaje się być całkiem inteligentnym człowiekiem, jeśli przybędzie mu nieco masy mięśniowej – mamy kolejnego solidnego piłkarza na pozycję Tymińskiego i Króla.

 

Tymczasem po emocjonującym dla kibiców starciu z warszawską Legią, czas na nie mniej ciekawe dla łódzkich sympatyków spotkanie derbowe z Widzewem. Podopieczni Radosława Mroczkowskiego notują najsłabszy sezon od kilku lat (13. miejsce w tabeli), nie przeszkodziło im to jednak urwać nam dwóch punktów w poprzedniej rundzie. Tym samym, mimo porażek z Koroną i Sandecją, remis Widzewa przy al. Unii wcale nie był wykluczony.

 

Dosyć jednak kurtuazji i udawanego szacunku dla lokalnego rywala. Strzelanie rozpoczęliśmy bowiem już w 1. minucie spotkania. Z prawego skrzydła piłkę podawał Domagoj Antolic. Futbolówka z pełną premedytacją odbiła się od czubka buta Bello Korfamaty i po chwili trzepotała radośnie w siatce.

 

Nie minął choćby kwadrans, a wynik został przez nas podwojony. Z prawego skrzydła piłkę podawał Bartłomiej Kasprzak. Futbolówka z pełną premedytacją odbiła się od czubka buta Bello Korfamaty i po chwili trzepotała radośnie w siatce. Perfidne dla Widzewa deja vu? Jak najbardziej tak.

 

Goście starali się odpowiadać dość niebezpiecznymi główkami Lukjanovsa, ale skończyło się na okrągłym zerze w statystyce celnych strzałów Widzewa. Jedna okazja wystarczyła zaś wprowadzonemu w końcówce meczu Szczotowi, by już kompletnie rozbić odwiecznych wrogów. Z prawego skrzydła do środka ‘złamał’ Korfamata i wysunął piłkę stojącemu w narożniku pola karnego Robertowi. Żywa legenda ŁKS-u cudownym uderzeniem z powietrza, w okienko bramki Mielcarza ustawiła meczowy rezultat na 3:0.

 

 

19.4.2014 Stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 11825
Polska Ekstraklasa [27/30]

ŁKS Łódź – Widzew Łódź 3:0 (2:0)

1:0 Bello Korfamata ‘1
2:0 Bello Korfamata ‘12
3:0 Robert Szczot ‘72

Kychak – Modelski, Kaljumae, Wescley, Anafri (Żołnierewicz ‘51) – Tymiński – Król – Antolic, Kasprzak, Czoska (Szczot ’45) – Korfamata (Kwiatkowski ’78)

Nacjonalizm: 5:6 (7:4) – 45% (63%)

MVP: Bello Korfamata 8.8

 

 

Tymczasem w Bytomiu...

 

Polonia Bytom – Lech Poznań 2:2 (Świerczok x2, Kiełb, Ubiparip)

 

Trzy punkty przewagi nad ‘Kolejorzem’ w końcu stały się faktem.

Odnośnik do komentarza

Aby tradycji i opkowej rutynie stało się zadość, czas na kolejne wzmocnienie ŁKS-u po zakończeniu sezonu 2013/2014:

 

Tomasz Hołota (wolny transfer, po sezonie) – w obliczu obecności w zespole zarówno Tymińskiego, jak i Króla czy też Magiery w przyszłym sezonie, transfer Hołoty wydaje się być wyjątkowo niepotrzebnym i nietrafionym posunięciem. Na dodatek wychowanek Katowickiej ‘gieksy’ zupełnie nie sprawdził się w ekstraklasowej Legii, po cóż więc taki piłkarz w ŁKS-ie? Prawdę mówiąc, faktycznie – transfer Tomka był niespecjalnie przemyślaną decyzją. Z drugiej jednak strony, piłkarza tak silnego i skocznego próżno szukać wśród środkowych pomocników mistrza Polski. Tym samym, Hołotę czeka wytężona praca by zawalczyć choćby o prawo zmiennika podstawowych piłkarzy. Skoro jednak przystał na niespecjalnie atrakcyjną finansowo ofertę ŁKS-u – musi wierzyć w zapał do treningu i nieodkryty dotychczas talent.

 

Właśnie zaangażowanie i determinacja miały być kartą przetargową Ruchu Chorzów w domowym starciu z moimi podopiecznymi. Niebiescy do starcia z Łódzkim Klubem Sportowym przystępowali o dziwo w roli faworytów, tym większa była więc ich motywacja, by ziścić marzenia przebiegłych bukmacherów.

 

Czym jest jednak wspomniany cel Ruchu przy walce o krajowy czempionat? Po dość przeciętnym początku, w drugiej części pierwszej połowy spotkania ŁKS doszedł do głosu i skarcił gospodarzy za ich zuchwałość. W 42. minucie, rozpędzony na prawym skrzydle Tomczyk postanowił poszukać kolegów podaniem na środek pola karnego Chorzowian. Poza zawsze żądnymi bramkowych zdobyczy Korfamatą i Szczotem, był tam również Kasprzak, który z zimną krwią wykorzystał daną mu szansę i otworzył wynik meczu.

 

Po chwili było już 2:0. Kolejne świetne podanie Tomczyka z prawej strony postanowiło odnaleźć egzekutora w polu karnym. Tym okazał się być Bello Korfamata, jego bliźniaczo podobny do uderzenia Kasprzaka strzał podwoił meczowy wynik...

 

... zarazem go ustalając. Niedługo po końcowym gwizdku arbitra, nasz poznański szpieg przysłał nam wiadomość o następującej treści:

 

Lech Poznań – Polonia Warszawa 1:1 (Milik – Gueye)

 

Pięć punktów przewagi nad ‘Kolejorzem’ i dwie kolejki do końca ligowych rozgrywek. Tego chyba nie da się zepsuć.

 

 

3.5.2014 Stadion Śląski, Chorzów, widzów: 11139
Polska Ekstraklasa [28/30]

Ruch Chorzów – ŁKS Łódź 0:2 (0:2)

0:1 Bartłomiej Kasprzak ‘42
0:2 Bello Korfamata ‘45+2

Kychak – Słodowy, Żołnierewicz, Kaljumae, Pazdan (Borek ’66) – Tymiński – Król – Tomczyk, Kasprzak (Chetverikov ’45), Szczot – Korfamata (Kwiatkowski ’66)

Nacjonalizm: 8:3 (8:3) – 72% (72%)

MVP: Krzysztof Tomczyk 7.9

 

Odnośnik do komentarza

Ufff. Ku końcowi zmierza zarówno ligowy sezon, jak i przedstawianie nowych piłkarzy. Ostatnim zawodnikiem z całej szczęśliwej siódemki, która zawita w klubie 1.7.2014 jest:

 

Damian Tymiński (wolny transfer, po sezonie) – z racji niespecjalnie pokaźnej rezerwy na pozycji prawego skrzydłowego, 21-latek z chorzowskiego Ruchu powinien odnaleźć swoje miejsce w zespole. Jego pokaźnym atrybutem, poza dobrze kojarzącym się w Łodzi nazwiskiem jest ‘lewonożność’. Dwaj skrzydłowi ŁKS ustawieni jako schodzący napastnicy? Z Tymińskim w składzie jest to w pełni słuszna idea.

 

Jasne jest jednak, że to nie wzmocnienia są głównym tematem dyskusji w Łódzkim Klubie Sportowym. Obrona niespodziewanego mistrzostwa Polski jest na wyciągnięcie ręki, czy jest coś prostszego niż pokonanie na własnym boisku dwunastej w ligowej tabeli Korony Kielce?

 

Skład gości został jednak w zimowym okienku transferowym na tyle wzbogacony brazylijską młodzieżą, że podopieczni Leszka Ojrzyńskiego zdążyli już wiosną napsuć krwi Polonii Warszawa (2:1 przy Konwiktorskiej), jak i również Wiśle Kraków (3:3 na Reymonta). Goniący nas w tabeli Poznaniacy mieli więc pełne prawo, by zacierać ręce i liczyć na nasze niepowodzenie.

 

I tak jakby w myśl ich założeń Korona zmiażdżyła całą przestraszoną, łódzką trzódkę w pierwszej połowie. W ataku brylował Korzym i Ricardinho, dzielnie wspomagał ich Filip Burkhardt, tyły zaś zabezpieczał doświadczony Alexandre Intskirveli w parze z Piotrem Malarczykiem.

 

Za to w ŁKS-ie szybkość Korfamaty wystarczała na rajdy do połowy boiska, kreatywność Kasprzaka ograniczała się do grania bezpośrednich podań wprost na głowę wspomnianej dwójki obrońców gości, a tak cudowne w meczu z Ruchem podania Tomczyka zaginęły bezpowrotnie w gąszczu pressingu Kielczan. Aż żal było patrzeć, jak cały wysiłek wkładany w tworzenie przewagi punktowej nad Lechem niweczymy w ciągu jednego spotkania.

 

Druga połowa, choć lepsza – ani myślała przynieść nam w końcu zwycięskiej bramki. Co prawda wreszcie udało nam się dotrzeć w pole karne gości, lecz cóż z tego, skoro stuprocentowa sytuacja Tomczyka wcale nie gwarantowała gola. Co więcej, na objęcie prowadzenia nie pozwalała nawet pusta bramka Korony i piłka przy nodze naszego skrzydłowego. Poznańscy magowie zaczarowali stadion przy al. Unii. Nasza przewaga nad Lechem stopniała do jakże wymownych trzech punktów.

 

 

10.5.2014 Stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 11827
Polska Ekstraklasa [29/30]

ŁKS Łódź – Korona Kielce 0:0

Kychak – Słodowy (Modelski ’20), Kaljumae, Żołnierewicz (Wescley ’49), Pazdan – Tymiński – Król – Tomczyk, Kasprzak, Szczot – Korfamata (Antolic ‘62)

Nacjonalizm: 8:3 (7:4) – 73% (63%)

MVP: Michał Pazdan 7.2

 

Odnośnik do komentarza

Dawno już nie trafił się w polskiej Ekstraklasie na tyle emocjonujący sezon, by o jego końcowym rozstrzygnięciu decydował bezpośredni mecz miedzy dwoma najlepszymi drużynami rozgrywek. Sytuacja w tabeli była dość jasna:

 

1. ŁKS Łódź 65 pkt.
2. Lech Poznań 62 pkt.

 

Każdy inny od zwycięstwa Lecha wynika dawał nam obronę krajowego czempionatu. Przy Bułgarskiej jednak, za mojej kadencji nie wygraliśmy ani razu. Na domiar złego w obecnym sezonie zdążyliśmy już ponieść dwie porażki z podopiecznymi Tomasza Kafarskiego. Na gorzki deser przyszła absencja Żołnierewicza (kontuzja) i Klajumae (kartki). Stres w naszych szeregach był więc przeogromny.

 

Naprzeciw nam stanął do niedawna pogodzony z wicemistrzostwem Polski Lech Poznań. Gospodarze dzisiejszego meczu dostali jednak zarówno od losu, jak i Korony Kielce i ŁKS-u cudowny prezent w postaci zaledwie 3-punktowej straty do ‘Rycerzy wiosny’. Trudno o lepszą motywację do przelania przedsezonowych oczekiwań na papier.

 

Nic więc dziwnego, że bukmacherzy w roli faworytów widzieli gospodarzy. Pewne jednak było, że zarówno nasz eksperymentalny środek defensywy Pazdan – Wescley, jak i reszta osłabionej drużyny nie odda tak łatwo pierwszego miejsca w Ekstraklasie.

 

I faktycznie, już dawno nie grało nam się tak dobrze na stadionie przy Bułgarskiej. Bardzo pozytywnie na lewym skrzydle spisywał się Szczot, w końcu dobrą piłkę grał również Król. Efektem ich starań były dwie ‘setki’ Bello Korfamaty. Niestety – obie zmarnowane w bardzo łatwy sposób.

 

Lech nie pozostawał jednak dłużny i co jakiś czas wysyłał pod nasze pole karne ostrzegawcze sygnały. Niewątpliwie największą moc przekonywania o sile gości miała sytuacja Arkadiusza Milika. Po błędzie Kychaka, młody napastnik Kolejorza znalazł się niemal przed pustą bramką ŁKS. Pech chciał jednak, że piłka spadła mu nie na nogę, a na niespecjalnie ‘wyszkoloną technicznie’ głowę. Łaciata odbiła się od czupryny Arka i poszybowała wysoko nad poprzeczką.

 

Odpowiedź ŁKS-u była jeszcze bardziej wymowna. Kasprzak dograł Korfamacie idealną piłkę na środek pola karnego. Nigeryjczyk nagle zamienił jednak swoją opaloną lewą dolną kończynę z bladą jak ściana nogą Piotra Włodarczyka i huknął wprost w przerażonego Przemysława Frąckowiaka. Choć w wypadku remisu mistrzostwo Polski wciąż przysługiwało ŁKS-owi, 3 zmarnowane ‘setki’ i pięć innych, doskonałych interwencji bramkarza Lecha niespecjalnie pozytywnie nastrajało nas przed drugą połową.

 

Kolejne 45 minut, choć nieco bardziej wyrównane – wciąż toczyło się pod dyktando gości. Wciąż jednak wszelkie wysiłki linii ofensywnej ŁKS-u niweczył albo dowolny autor wykończenia akcji, albo niesamowity Frąckowiak.

 

W 71. minucie stało się więc to, co wydawało się być nieuniknione. Błąd Pazdana prostopadłym podaniem do Alexandara Toneva wykorzystał Murawski. Bułgar w sytuacji sam na sam nie podzielił losu piłkarzy LKS-u i pewnie pokonał Kychaka. 1:0 dla Lecha i 20 minut do końca.

 

Każda historia, podobnie jak ta Łódzkiego Klubu Sportowego z sezonu 2013/2014 powinna zawierać swój happy-end. Czyż jednak limit cudownych zakończeń nie został wykorzystany w rozgrywkach Ligi Mistrzów? Czy kolejna niesamowita, nieprawdopodobna odmiana losu byłaby nadużyciem?

 

Tak.

 

 

17.5.2014 Stadion przy ul. Bułgarskiej, Poznań, widzów: 29600
Polska Ekstraklasa [30/30]

Lech Poznań – ŁKS Łódź 1:0 (0:0)

1:0 Marius Alexe ‘71

Kychak – Słodowy, Pazdan, Wescley, Anafri (Modelski ’70) – Tymiński – Król – Tomczyk, Kasprzak (Antolic ‘70), Szczot (Czoska ’70) – Korfamata

Nacjonalizm: 7:4  (7:4) – 64% (64%)

MVP: Alexandar Tonev 7.5

 

 

Łódzki Klub Sportowy został wicemistrzem Polski w sezonie 2013/2014.

Odnośnik do komentarza

@polarinho: dzięki wielkie, ale żal jest

 

***

 

Dość jednak płaczu nad klawiaturą i użalania się nad niewątpliwą niesprawiedliwością losu. Jeśli patrzeć na żegnany właśnie sezon nie przez pryzmat dwóch jego ostatnich kolejek, a na całokształt piłkarskiej twórczości – powtórzyć tegoroczne osiągnięcia będzie niewiarygodnie trudno. Nie tylko dlatego, że za kilka miesięcy rozpoczniemy walkę w eliminacjach Ligi Europejskiej, a nie Ligi Mistrzów. Podobnie jak sezon 2012/2013, w którym niespodziewanie dla nas samych sięgnęliśmy po krajowy czempionat, lata 2013/2014 również zapewniły kibicom masę zaskakujących emocji. Począwszy od wyeliminowania z europejskich rozgrywek FC Basel, na awansie do 1/8 finału CL kończąc.

 

Trudno było więc wybrać subiektywny meczowy top mijającego sezonu:

 

3. ŁKS – Legia Warszawa 4:2 (13.4.2014) – klasyczna huśtawka nastrojów łódzkich kibiców, ze stanu 0:2 aż do chwalebnego, dwubramkowego tryumfu gospodarzy. Cieszyło to tym bardziej, że w pokonanym polu pozostawiliśmy odwiecznego rywala.

 

2. ŁKS – FC Basel 2:1 (28.8.2013) – prawdziwie heroiczne zwycięstwo nad faworyzowanymi Szwajcarami, odniesione przy absencji niemal połowy podstawowego składu. Genialna zmiana nieopierzonego Volodiy Papikyana otworzyła nam bramy Ligi Mistrzów, w których udało nam się dokonać...

 

1. ŁKS – FC Barcelona 3:3 (26.11.2013) – ... właśnie tego cudu. Grając w 9 doprowadzić do remisu z podstawowym składem Barcelony? Nic trudnego. Szkoda tylko, że zdobycie symbolicznego gola w meczu ligowym z Koroną Kielce już przerosło jedenastkę ŁKS.

 

Tymczasem kibice również postanowili pokusić się o drobne podsumowanie minionych rozgrywek, ograniczając się do wyboru najlepszego piłkarza sezonu. Bez specjalnego zaskoczenia, został nim wręcz rutynowo Bello Korfamata, deklasując swoją zabójczą skutecznością zarówno błyskotliwość Szczota, jak i pracowitość Tymińskiego.

 

W myśl zasadzie ‘czerwcowych bilansów nigdy za wiele’, swoje trzy grosze postanowiły wtrącić również władze polskiej ekstraklasy. Tak oto, ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych, z samym piłkarzem włącznie, najlepszym zawodnikiem sezonu został Szymon Pawłowski z Zagłębia Lubin. Średnia ocen wskazywała już trzeci rok z rzędu na Roberta Szczota (7.46), zdrowy rozsądek na kandydaturę Michała Kucharczyka lub Bello Korfamaty. Trenerzy i ligowy zarząd po raz kolejny postanowili jednak być bardziej oryginalni.

 

Do ich zadań należało także wytypowanie najlepszej jedenastki, złożonej z piłkarzy biegających po polskich klepiskach.

 

Sebastian Przyrowski (32 l., Polonia Warszawa, śr. not: 7.00)

Gabriel Matei (24, Polonia Warszawa, 7.21), Adam Kokoszka (29, Polonia Warszawa, 7.20), Marek Kaljumae (23, ŁKS Łódź, 7.08), Luis Henriquez (32, Lech Poznań, 7.05)

Szymon Pawłowski (27, Zagłębie Lubin, 7.32), Zaven Badoyan (24, Zagłębie Lubin, 7.12), Maor Melikson (29, Wisła Kraków, 7.22), Maciej Rybus (24, Legia Warszawa, 7.17)

Bello Korfamata (25, ŁKS Łódź, 7.36), Kostas Mitroglu (26, Wisła Kraków, 7.32)

 

Tym samym, polska liga wciąż niepolskimi piłkarzami stoi. Jak temu zaradzić? Odpowiedź w przyszłym odcinku.

Odnośnik do komentarza

- Dziś jest z Nami niejaki Pan Flame, szkoleniowiec Łódzkiego Klubu Sportowego. Witamy, Panie trenerze!

 

- Witam, witam, dziękując zarazem za możliwość udzielenia wywiadu.

 

- Wbrew rutynie i stereotypom, rozpocznijmy od podsumowania. Wicemistrzostwo w rozgrywkach ligowych, Superpuchar Polski, dojście do 1/8 Ligi Mistrzów... Spodziewał się Pan, że ten rok będzie tak owocny dla Łódzkiego Klubu Sportowego?

 

- Prawdę mówiąc, moje oczekiwania były nieco inne, rzeczywistość nieco je pomieszała. Miała być obrona mistrzostwa i faza grupowa LM. Jako, że przebrnęliśmy do 1/8 Champions League, równowaga w przyrodzie musiała zostać zachowana i wylądowaliśmy 'zaledwie' z wicemistrzostwem kraju.

 

- Cofnijmy się więc w czasie, aż do startu wspominanego sezonu. Już sam początek zapowiadał ciekawe 10 miesięcy: odprawienie w Eliminacjach do LM Dinamo Tibilisi i Glasgow Rangers to chyba spory wyczyn?

 

- Prawdę mówiąc, po losowaniu 2 rundy kwalifikacji, kiedy trafiliśmy na Gruzinów, pokusiłem się nawet o delikatny uśmiech z tego faktu. Usta wykrzywiły się jednak w drugą stronę, kiedy spojrzałem na skład, jakim dysponowało Dinamo. Skład, o którym my nawet w przypływach błogiego entuzjazmu moglibyśmy jedynie pomarzyć. Piłkarze z Tbilisi okazali się jednak wyjątkowo chimeryczną i niespójną drużyną i właściwie wyeliminowali się sami, przez własne błędy. Jeśli chodzi o Rangersów - owszem, pokonanie ich było dużym sukcesem. Tym bardziej, że w eliminacjach do LM w obecnym sezonie, po dwumeczu ze Szkotami odpadł poznański Lech.

 

- Z niewątpliwie drażliwym tematem Lecha jeszcze się wstrzymamy... Zanim jednak pokonaliście wspominane dwie drużyny, do klubu bez specjalnych fanfar zawitał Marek Wolski. Będą z niego ludzie?

 

- Takie były plany - i nasze, i samego zawodnika. Zapału do pracy natura mu jednak nie dała, przez co Wolski zapewne zostanie wypożyczony, a my będziemy musieli szukać nowego, POLSKIEGO bramkarza.

 

- Skoro już poruszyliśmy ‘polski temat’ - czy to nie dziwne, że zespół eliminujący czołowy szkocki klub, tylko remisuje ze stołeczną Polonią i dość przeciętną Cracovią?

 

- Remisy w starciach z ligowymi szarakami były naszą zmorą przez cały sezon. Wygrać przy Łazienkowskiej z Legią - nic prostszego. Ograć we własnym grajdołku choćby kielecką Koronę - misja wręcz niewykonalna. Nie wiem czy to kwestia braku motywacji, lekceważenia dla rywala. Widocznie Korfamata i spółka urodzili się do wyższych celów niż walka na poziomie polskiej ekstraklasy (śmiech).

 

- Jak Pan się czuł po wylosowaniu grup LM? Los chyba nie był łaskawy dobierając Wam Barcelonę i PSG. Piłkarze mieli prawo mieć ciężkie portki?

 

- Oj tak, ale perspektywa sprawdzenia swoich możliwości w meczu z Barceloną również wyzwalała dodatkowe emocje i ukryte zdolności w zawodnikach ŁKS. Takiej woli walki i zaangażowania, jak w meczu z podopiecznymi Guardioli nie widziałem u swoich podopiecznych jeszcze nigdy.

 

- Następnie przyszedł pamiętny mecz z greckim Panathinaikosem. Czy wtedy myślał Pan, że gracie o awans do Ligi Europejskiej?

 

- Dokładnie, biorąc pod uwagę klasę dwóch pozostałych rywali, w szatni padło jasne stwierdzenie, że ten mecz może zadecydować w walce o 3. pozycję w grupie. Drużyna zgrzeszyła wręcz poziomem mobilizacji i zmasakrowała Greków.

Cdn....

Odnośnik do komentarza

- Kolejnym przystankiem w walce o laury na koniec sezonu było zmiażdżenie Legii na jej boisku. Właściwie zmiażdżył ją sam Robert Szczot. Chyba fenomenem jest tak wybitna forma zawodnika, który swoimi papierowymi umiejętnościami mógłby wywalczyć co najwyżej ławkę rezerwowych w Ruchu Radzionków?

 

- Tak, Robert jest absolutnym fenomenem, nie wiem, co powoduje że piłkarz o tak miernej piłkarskiej klasie potrafi grać w tak niesamowity sposób. Przypomina mi nieco Kevina Grosskreutza z BVB, też na pierwszy rzut oka nie powalającego na kolana umiejętnościami. Kevin zdołał jednak zdobyć mistrzostwo Niemiec, mimo transferów klubu z Dortmundu wciąż utrzymuje się w składzie Borussi. Podobna historia jest właśnie ze Szczotem.

 

- W następnym meczu, przeciwko Wiśle, ustrzelił jeszcze cudownego hat-tricka... Czy remis w derbach Łodzi ostudził Wasz zapał? Nie był to dobry prognostyk przed spotkaniem z Paris Saint-Germain?

 

- Remis w derbach był dziełem tylko i wyłącznie Filipa Modelskiego. Nie wiem, czy jego rodzina ma jakieś powiązania z Widzewem, czy też on sam nie ma w swoim pokoju tuzina szalików w czerwono – biało - czerwonych barwach, ale robił wszystko, by podopieczni Mroczkowskiego wygrali ten mecz. Zdążył zawalić dwie bramki, nim arbiter za drugi żółty kartonik wyrzucił go z boiska. Za odesłanie Modelskiego do szatni, Hubert Siejewicz dostał od nas kosz pełen prezentów, bez podstępnego Filipa grało nam się bowiem o wiele lepiej. Zdołaliśmy wywalczyć jednak zaledwie punkcik.

 

- A jednak chyba podołaliście podopiecznym Koumbare?

 

- Tak, Franzuzi zlekceważyli nas okrutnie i pozwolili nam grać swój futbol na ich boisku. Kiedy zorientowali się, że działa to niekoniecznie na ich korzyść, było juz za późno, aby zdobyć komplet punktów.

 

- W kolejnych tygodniach utrzymaliście formę: w lidze dwie wygrane i remis, a w rewanżu z PSG... Ale o tym może już Pan opowie?

 

- Też cudowny moment, Koumbare i jego gawiedź nie wyciągnęli chyba słusznych wniosków z pierwszego spotkania. Piłkarze gości byli bezradni jak niewidome dzieci, ani Gameiro, ani Asamoah, ani nawet Pastore nie stanowili spodziewanego zagrożenia. My znów zagraliśmy swoje i zaowocowało to sensacyjnym zwycięstwem. Po tym meczu byłem już pewien awansu do 1/8 finału LM.

 

- Może na chwilę porzućmy temat tych rozgrywek i przejdźmy do transferów: Czy transfer zawodnika o, nie oszukujmy się, tak przeciętnych umiejętnościach jak Martin Kobylanski, był potrzebny?

 

- Ten transfer miał dość duże znaczenie medialne, w końcu ponoć wielki talent niemieckiego i polskiego futbolu wraca do ojczystego kraju, by tutaj odbudować nieco zmarnowaną kontuzjami dotychczasową karierę. Takie historie zarówno media, jak i kibice. Tym samym też przydzieliliśmy Kobylańskiemu tygodniówkę rzędu 200 funtów, pozycję rozgrywającego w drużynie Młodej Esktraklasy i czekamy na jego szybki i owocny rozwój.

 

- Wracając do ligowych zmagań, powinniśmy wspomnieć porażce z Lechem, po dość dramatycznym spotkaniu. Ten mecz mógł zadecydować o mistrzostwie?

 

- Zapewne był jednym z decydujących czynników, po tym zwycięstwie Lechici odzyskali bowiem wiarę w dogonienie czołówki i do końca sezonu nie ponieśli choćby jednej porażki, sporadycznie remisując. Ja zaś tłumaczyłem to wówczas zmęczeniem po europejskich wojażach i nieco bagatelizowałem, widząc jedyne zagrożenie w niebotycznie "dopakowanym" zespole Legii.

 

- Legii, którą pokonaliście 3:0... Następnie 6 punktów zdobytych na Polonii Bytom i Górniku. Następnie do Łodzi zawitała Barcelona... I wtedy zaczęła się istna corrida.

 

- Och, co to był za mecz. Nikt nie wierzył w remis grając w 11, a co dopiero bez dwójki podstawowych zawodników od 70 minuty. Kurwica mnie brała, gdy widziałem, jak zespół odzyskuje wiarę w urwanie punktu gościom i nagle jeden z piłkarzy wylatuje z boiska za własną głupotę. Wszystko skończyło się cudownie i nieprawdopodobnie, tego meczu nigdy nie zapomnimy.

 

- Od tej pory w lidze do końca roku pozostaliście niepokonani, a kibice mogli zacierać ręce na myśl o dalszych meczach na europejskich arenach. Zaczęło się okno transferowe...

 

- ... w którym pokusiliśmy się o 3 ociekające młodością transfery. Najpierw utalentowany rozgrywający z Garbarni - Kasprzak, który przebojem wdarł się do podstawowej jedenastki, jednak ciśnienia końcówki sezonu nie wytrzymał. Potem Wojtek Król, jeden z największych talentów w Polsce, ale on również nie pokazał jeszcze pełni swoich umiejętności. Ostatnim nabytkiem był Mateusz Kwiatkowski, ale póki co wygląda to na niespecjalnie kosztowną (110 tys. £) pomyłkę klubu. Szkoda, bo w jego miejsce mogliśmy kupić choćby Maćka Jankowskiego.

 

- Czas pokaże, czy Wojtek był wart wydania na niego 1,5 mln £. A tymczasem - kolejna niespodzianka transferowa. Zgodzi się Pan, że niewielu z menedżerów naszej Ekstraklasy zapłaciło by 1,3 mln £ za dwudziestoletniego, polskiego prawego obrońcę (mowa o Matueszu Wilku - przyp. Redaktora)?

 

- Z Wilkiem też jest ciekawa historia, bo tak na dobrą sprawę, transfer do nas zabraniał mu gry przez najbliższe pół roku. W świetle przepisów, nie może on zdobywać meczowego doświadczenia w trzech klubach podczas jednego sezonu, więc po występach we Flocie Świnoujście i Górniku Zabrze, u nas mógł jedynie pokornie sobie trenować. Sama kwota jaką za niego wydaliśmy była w pełni uzasadniona, większego talentu na tej pozycji w Polsce póki co nie ma.

 

cdn...

Odnośnik do komentarza

- Czy pierwszy mecz 1/8 finału Champions League, z Bayerem przesądził o awansie?

 

- Zdecydowanie tak, Niemcy pokazali Europie swoją siłę, a nam - miejsce w szeregu. Porażka z nimi nie smuciła jednak tak bardzo, kiedy okazało się, że za dojście do tej fazy rozgrywek dostaliśmy 2 mln £.

 

- Potem przyszło potknięcie na Jagiellonii. Za to rewanż 4:3 na Lechu w Pucharze musiał dać Panu wielką satysfakcję. Kolejorzowi nie pomógł nawet hat-trick Jacka Kiełba.

 

- Faktycznie, Jagiellonię nieco zlekceważyliśmy, co poskutkowało kolejnymi odrobionymi do nas punktami dla Lecha. A co do meczu PP, to dało się go wygrać nawet 4:1, szkoda że dość eksperymentalny wówczas skład, nie wytrzymał ciśnienia meczu do samego końca.

 

- A w drugich derbach Łodzi nie pozostawiliście Waszym największym rywalom złudzeń, wbijając im trzy bramki, tracąc przy tym jedną.

 

- Na tym etapie sezonu, musieliśmy wygrywać już z każdym, bez względu na piłkarską klasę czy lokalne zatargi, by utrzymać przewagę nad Lechem. Mecz z Widzewem okazał się być chyba najprostszym z całej rundy wiosennej, w Łodzi jest tylko jeden klub na dobrym poziomie.

 

- W ostatecznym rozrachunku zaś i tak wspomnianej przewagi nie utrzymaliście. Roztrwonienie 5 punktów w dwóch ostatnich kolejkach i utrata tytułu Mistrza Polski musiała boleć zarówno Pana jak i kibiców?

 

- To była katastrofa, nie wiem jak można było zremisować u siebie z Koroną, a potem przeważając przez całe spotkanie przegrać z poznańskim Lechem. Różne myśli chodziły mi wówczas po głowie, to jest czarna karta 'nowożytnej' historii ŁKS-u. Najbardziej żal chyba tego, że za rok nie zagramy w Champions League. Te rozgrywki potrafią uzależnić, będzie nam potwornie brakowało europejskich emocji na tak wysokim poziomie. O solidnym wspomaganiu portfela już nie mówię.

 

- Właśnie, stan konta klubu zapewne też to boleśnie odczuje. Czy to z tego powodu, każdy z siedmiu zawodników, którzy zawitają 1 lipca na Aleję Unii Lubelskiej: Janicki, Leszczyński, Strzelecki, Bayer, Tymiński, Magiera i Hołota, przyjdą za darmo?

 

- Cała ta siódemka została zakontraktowana jeszcze wtedy, gdy budżet transferowy klubu wynosił okrągłe 0 funtów. Potem był nagły przypływ hojności prezesa Gortata i Hołota czy też Magiera okazali się nieco mniej potrzebnymi transferami niż planowaliśmy. Za to Janickiego i Leszczyńskiego ściągnęlibyśmy za dowolne pieniądze. Szczególnie ten drugi przejawia wręcz niespotykany talent. Jeśli chodzi o finanse klubu, to mają się wciąż bardzo dobrze, mimo braku LM w nadchodzącym sezonie, kibice jeszcze będą się rajcowali kosztownymi nabytkami ŁKS-u.

 

- Jeśli już jesteśmy przy transferach: w moim środowisku krążyły pogłoski, że do ŁKS-u mógł dołączyć Jano Ananidze. Czy może się Pan do tego ustosunkować?

 

- Ach, słynny transfer Jano. Faktycznie, były i pieniądze na transfer i zainteresowanie samego Gruzina. Na przeszkodzie stanęła jednak moja filozofia prowadzenia klubu. ŁKS miał opierać się na Polakach i tak właśnie będzie, talenty z Kaukazu muszą poszukać innego pracodawcy.

 

- Czy to może oznaczać, że z klubu odejdzie kilku zagranicznych piłkarzy?

 

- Tak, do niedawna gwiazdy klubu, stanowiące trzon zespołu: Pukanych oraz Wescley już podpisali kontrakty z nowymi klubami. Niesforny Anafri oraz bracia Papikyanowie również nie pograją już w ŁKS-ie. Polityka transferowa klubu jest jasna i klarowna, musimy więc ją realizować.

 

- Czy zdradzi Pan kibicom, gdzie będą grały byłe gwiazdy ŁKS-u? (chodzi o Pukanycha i Wescleya – przyp.red.)

 

- Pukanych jeszcze nie raz spotka się z kibicami ŁKS-u, grając od nowego sezonu w tak znienawidzonej przez nas ostatnimi czasy Koronie Kielce (110 tys. £). Wescley zaś postanowił wrócić 'do źródła' i podpisał kontrakt z brazylijską Bahią (375 tys. £).

 

- A wracając jeszcze do "nacjonalizacji" składu, czy doczekamy się, by zespół złożony z samych polskich piłkarzy zawojował europejskie rozgrywki?

 

- To cel, który przyświeca mi od początku trzeciego sezonu pracy w klubie. W latach 2012/2013 w podstawowym składzie grało trzech Polaków, rok temu już średnio sześciu. W nadchodzących rozgrywkach chcemy powoli zbliżać się już do magicznej jedenastki. Obiecuję, że znajdzie się materiał do realizacji tego zadania.

 

- Ostatnie pytanie: czy ŁKS udaje się w przerwie między sezonowej na tournee po innym kraju?

 

- Jeśli liczyć pojedyncze wypady w Czechy lub Holandię - jasne. Fakty są jednak takie, że przez eliminacje do Ligi Europejskiej nie mamy wiele czasu na zagraniczne wojaże i gromadzenie funduszy na chińskich klepiskach. Zobaczymy, co da się zrobić w przerwie zimowej.

 

- Tymczasem, musimy kończyć, bo wybieram się pod stadion, kupić karnet na najbliższy sezon. Dziękuję Panu za rozmowę, a sobie życzę, abym nie żałował tego zakupu!

 

- To będzie sezon pełen rewanżów i nowych doświadczeń związanych z Ligą Europejską. Mamy wiele do udowodnienia, nudno na pewno nie będzie. Również dziękuję za rozmowę, obiecuję że za rok podobny wywiad będzie jeszcze bardziej optymistyczny.

 

Rozmawiał Paweł Bojanowski.

Odnośnik do komentarza

Dosyć jednak oglądania się wstecz i biadolenia o poprzednim sezonie. Kalendarz wskazuje na 4 lipca, upał paraliżuje treningi przy al. Unii, karuzela transferowa zaczyna się właśnie kręcić. Jednym zdaniem: rozpoczął się sezon 2014/2015.

 

Poza wspominanymi w poprzednich odcinkach siedmioma wolnymi transferami do ŁKS-u (dla przypomnienia: Janicki, Leszczyński, Hołota, Bayera, Magiera, Tymiński, Strzelecki), zarząd klubu w postaci mojej osoby postanowił dodatkowo uzupełnić jedenastkę. Tak oto, zespół zasilili jeszcze:

 

Milko Genov (60 tys. £) – zagraniczny rodzynek wśród niezwykle polskich transferów klubu. Bułgar przekonał mnie do delikatnego nagięcia ‘opkowych zasad’ wręcz niebywałym talentem za wspomnianą wyżej cenę. Jeśli opinie scoutów, jak i atrybut ‘pracowitość’ nie okażą się bujdą i złudzeniem – możemy znów spodziewać się piłkarza spoza granic Polski na środku defensywy ŁKS.

 

Grzegorz Kucharski (wolny transfer) – drobna fanaberia autora ‘opowiadania’. Przypadkowo trafiłem w gąszczu niespecjalnie utalentowanych 30 – letnich Polaków na tego właśnie nastolatka. Technika, drybling, opanowanie jak na swój wiek - niebywałe. Zapał do treningów również zadowalający. Nic tylko czekać na zmianę obywatelstwa młodego Grzesia i jego błyskawiczny rozwój. To może być prawdziwa perełka.

 

Łukasz Skorupski (375 tys. £) – do niedawna bramkarz Górnika Zabrze był blisko przenosin do ŁKS-u rok temu, kiedy chorobliwie poszukiwano zastępcy Artema Kychaka. Na przeszkodzie stanęły wówczas niegrzeczne wręcz żądania Zabrzan (10-krotnie wyższa od wartości piłkarza cena) i młody Polak wybrał Spartaka Nalczyk. W Rosji spisywał się na tyle pozytywnie, że... postanowił zrobić krok wstecz i wrócić do Polski. Po cichu liczę, że wygryzie ze składu dotychczasowego golkipera i dodatkowo zwiększy liczbę krajowych zawodników w podstawowej jedenastce ŁKS. Ma ku temu wszelkie predyspozycje + prezent w postaci 3-miesięcznej pauzy Kychaka.

 

Ukrainiec nie jest jedynym nieszczęśnikiem, którego ominą misternie planowane przygotowania przedsezonowe. Z kontuzjami po śródziemnomorskich urlopach w klubie zameldowali się również: Łukasz Tymiński (uraz obciążeniowy dolnej części pleców, 2 miesiące kuracji), Domagoj Antolic (pęknięta kość przedramienia, miesiąc) oraz Robert Szczot (nadciągnięty mięsień grzbietu, miesiąc). Reszta piłkarzy – choć zdrowa, była daleka od choćby przeciętnej sprawności fizycznej. Na nic zmiana obciążenia treningów, na nic tajskie masaże i sanatoryjne życie. Kondycja zawodników ani myślała poprawiać się z przeklętych 80%.

 

Tym samym pierwsze trzy przedsezonowe sparingi upłynęły przy akompaniamencie jęków i utyskiwań piłkarzy. Problemy natury fizycznej powodowały, że choćby remis w ‘debiutanckim’ starciu z Zagłębiem Sosnowiec aż do 83. minuty zdawał się być odległym marzeniem. Od porażki na inaugurację sezonu uratował nas genialnie bity przez Damiana Tymińskiego rzut wolny. Gdyby nie młody skrzydłowy ŁKS, o przyjemną atmosferę w szatni na dalszą część przygotowań byłoby trudno.

 

Nieco lepiej prezentował się wyjazd w Czechy, na mecz z Przybramem. Po dość mizernej pierwszej połowie, wprowadzony po przerwie drugi zespół ŁKS-u wreszcie przezwyciężył braki w treningach i wbił przyjaciołom spod południowej granicy dwie bramki (Tomczyk, Kaljumae). Na zakończenie pierwszego sparingowego tercetu udało nam się wywalczyć remis z holenderskim Excelsiorem Rotterdam (Patrick Dytko).

 

Nie ma więc przedsezonowej tragedii, choć rezultaty i gra we wspomnianych spotkaniach dalekie są od ideału. Wszystko jednak usprawiedliwiam wprost koszmarną kondycją i myślami bliższymi sycylijskim pannom niż piłkarskiej murawie. Mimo to, forma chociażby Bello Korfamaty zaczyna nieco niepokoić. Nigeryjczyk przyzwyczaił do mijania słabszych piłkarsko rywali niczym tyczki, bez względu na zmęczenie i wszelkie przygody. Póki co legitymuje się jednak dość wymowną średnią ocen w postaci 6.1. To zwiastuje albo ogromne problemy, albo transfer równorzędnego zastępcy. Najbliższe odcinki powinny wyjaśnić tę wątpliwość.

Odnośnik do komentarza

Wrodzone gapiostwo nie pozwoliło mi wtrącić pieśni pochwalnej na cześć prezesa Gortata już w poprzednim odcinku. W tym również, z racji drobnego odpływu poetyckiej weny nikt jej nie ujrzy. Prozą zaś wspomnę, że budżet transferowy na nadchodzący sezon został ustalony na 9.5 mln £. To kwota znacznie przewyższająca zarówno stan konta zespołu, jak i jego rynkową wartość.

 

W tym miejscu dochodzimy jednak do smutnej konkluzji. Choćbym dołożył ogromnych starań, wręcz iluzoryczne są szanse, bym wykorzystał całą wspomnianą kwotę. ŁKS bowiem wciąż pozostaje jedynie ligowym szarakiem dla choćby przeciętnych POLSKICH piłkarzy. Na nic starania, by przekonać Macieja Jankowskiego do zasilenia klubu, na nic próby wybawienia Kamila Glika z bezrobotnej rzeczywistości. Mimo osiągniętej 1/8 finału LM i podium mistrzostw Polski, Łódzki Klub Sportowy wciąż pozostaje zadłużonym klubem ze zbliżonego marną sytuacją finansową miasta.

 

Pozostałe sparingi rozegraliśmy więc w identycznym składzie, jak trzy poprzednie. Na pierwszy ogień poszło faworyzowane, włoskie Chievo. Goście z północnej Italii za zakończenie poprzedniego sezonu wylądowali na 14. miejscu w tabeli Serie A, toteż starcie z nimi mogliśmy uznać za punkt kulminacyjny przygotowań. Niestety, spotkanie nie zapewniło spodziewanych emocji i zakończyło się niespecjalnie efektownym, ale przydatnym naszym morale rezultatem 1:0. Jedynego gola po dośrodkowaniu z rzutu rożnego zdobył Krystian Żołnierewicz.

 

Ostatnim przystankiem w drodze ku ‘punktowanym’ meczom było starcie ze słowacką MSK Żyliną. Wyjazd za południową granicę możemy uznać za udany nie tylko z racji czterobramkowego zwycięstwa. Swoją tegoroczną strzelecką niemoc przełamał bowiem w końcu Bello Korfamata. Swoją pierwszą bramkę w barwach ŁKS zdobył także Mateusz Kwiatkowski. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że ten moment kiedykolwiek nastąpi. Swoje trzy grosze wtrącili także Chetverikov oraz Kaljumae i na kolejne wyzwania mogliśmy się czuć przygotowani.

 

A naszym najbliższym rywalem, w ramach Superpucharu Polski będzie Lech Poznań. Czas na mały rewanż za dramaty poprzedniego sezonu.

Odnośnik do komentarza

@up: u mnie wygląda podobnie w sumie :)

 

***

 

Traumatyczne wydarzenia z końcówki poprzedniego sezonu wyzwoliły w nas dodatkową mobilizację do pokonania Lecha Poznań w Superpucharze Polski i zgarnięcia niespecjalnie prestiżowego trofeum.

 

Jednak podobnie, jak rok temu, do wspomnianych ‘rozgrywek’ przystąpimy solidnie osłabieni. Swoje zeszłoroczne grzechy odpokutować musi Bello Korfamata, kontuzje wyeliminowały z gry Tymińskiego, Antolica oraz Kychaka. Jakby tego było mało, już w 2. minucie spotkania Tomczyk zdzielił bezbronnego Sebastiana Maderę łokciem w twarz i był zmuszony opuścić boisko. Gra w osłabieniu przez cały mecz, tak – tego było nam trzeba.

 

Lech nie wykazywał jednak szczególnej ochoty do wykorzystania liczebnej przewagi, co tylko zachęciło nas do odważniejszej gry. Owocem zapędów pod pole karne rywala były dwie dobre sytuacje Czoski. Świetnie w bramce spisywał się jednak Buric.

 

Niewykorzystane szanse zemściły się w 35. minucie. Po czerwonej kartce dla Tomczyka, tym razem zaszkodziliśmy sobie bezmyślnym i zupełnie niepotrzebnym faulem na Alexandarze Tonevie. Pech chciał, że całe zajście miało miejsce w polu karnym ŁKS-u. Do podyktowanej jedenastki podszedł sam poszkodowany i otworzył meczowy rezultat.

 

Do końca pierwszej połowy próbowaliśmy zrewanżować się Lechitom, ale ani strzały z dystansu Króla, ani też indywidualne popisy Bartłomieja Kasprzaka nie wystarczały do wyrównania. Odmiana losu nastąpiła tuż po przerwie. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej, biało-czerwowno-białej różdżki pomylili się zarówno obrońcy Kolejorza, jak i bramkarz. Zamieszanie wykorzystali Mateusz Wilk do spółki ze wspomnianym Kasprzakiem. Pierwszy podawał, drugi dostawił nogę i 1:1 stało się faktem.

 

Zdobywanie bramek nagle wydało nam się tak łatwe, że rzuciliśmy wszystkie swoje ofensywne siły, by w końcu dopaść Lecha. Rywale dodatkowo pomogli nam czerwoną kartką dla Pele van Anholta - dzięki temu kolejne gole miały wpadać wręcz seriami. Smutna, piłkarska rzeczywistość oraz niezniszczalny wręcz Jasmin Buric szybko zweryfikowali nasze plany. Samotne rajdy Kwiatkowskiego przez pół boiska kończyły się odebraniem mu piłki, wszelkie próby wprowadzonego na boisko w przerwie Szczota spoczywały w masywnych dłoniach bramkarza Lecha. Druga połowa minęła w mig i stało się jasne, że do wyłonienia zwycięzcy potrzebne będzie minimum pięć serii rzutów karnych.

 

Do trzeciej kolejki jedenastek wszystko zdawało się iść moim tokiem rozumowania. Dwa trafione karne, przy zaledwie jednej udanej próbie Lecha frasowało niezwykle Tomka Kafarskiego, dając nam tym samym niepowtarzalną okazję do zrewanżowania się znienawidzonym już wręcz Poznaniakom. Po chwili spudłował jednak Kwiatkowski, nie pomylił się za to Milik i zrobiło się 2:2. Do decydującej serii podeszli dwaj środkowi obrońcy, reprezentanci swoich krajów: Marek Kaljumae oraz Sebastian Madera. ‘Polska górą’ – takie hasła oddają zarówno sposób prowadzenia polityki transferowej, jak i ustalanie wyjściowego składu ŁKS-u. Los postanowił więc wytrwać w tym stanowisku. Strzał Kaljumae poszybował wysoko nad poprzeczką, Madera zaś nie pomylił się ani o centymetr. Płacz i żal, zostajemy znów pokonani przez Lecha Poznań.

 

 

26.7.2014 Stadion piłkarski, Wrocław, widzów: 39196
Superpuchar Polski

ŁKS Łódź – Lech Poznań 1:1 (0:1) k. 2:3

czk. Krzysztof Tomczyk ‘2
0:1 Alexandar Tonev ‘35
1:1 Bartłomiej Kasprzak ‘46
czk. Pierre van Anholt

Skorupski – Wilk, Leszczyński, Kaljumae, Strzelecki – Pazdan – Król (Magiera ’64) – Kasprzak, Chetverikov (Kwiatkowski ‘3), Czoska (Szczot ’45) – Tomczyk

Nacjonalizm: 9:2  (10:1) – 82% (91%)

MVP: Mateusz Wilk 7.8 

 

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...