Skocz do zawartości

Nacjonalistyczne kaczątko


Flame

Rekomendowane odpowiedzi

@Keith Flint: wychowanków - nie, ale jest cały narybek ciekawej, polskiej młodzieży w rezerwach. Wprawdzie kariery zaczynali poza Łodzią, ale szkolą się w ŁKS-ie tak naprawdę od początku kariery.

 

***

 

Kolejnym ligowym rywalem ŁKS-u była kielecka Korona, klub szczególnie związany emocjonalnie z moimi podopiecznymi. Mimo niepodważalnej zarówno piłkarskiej, jak i organizacyjnej przewagi nad ‘Złocisto – krwistymi’ od zawsze było nam z nimi pod górkę. Weźmy choćby poprzedni sezon i remis, który poniekąd zagrodził nam drogę do obrony mistrzowskiego tytułu. O permanentnych stratach punków na własnym boisku we wcześniejszych latach nie wspominając. Tym większe były więc moje obawy o wywalczenie pozornie pewnych trzech punktów.

 

W podstawowej jedenastce wicemistrzów Polski już rutynowo zabrakło kontuzjowanych: Kaljumae oraz Tomczyka. Natomiast do niedawna rezydent klubowego szpitala, Żołnierewicz doszedł już do na tyle zadowalającej sprawności fizycznej, że to właśnie do niego będzie należało powstrzymywanie rozszalałego Macieja Korzyma. Oprócz Krystiana, szansę na wykazanie się pod nieobecność zmęczonych ‘gwiazd’ zespołu dostaną m. in. Bayer czy też Bartek Szeliga.

 

I to właśnie namaszczony przez media i sztab szkoleniowy ŁKS-u ‘następca Szczota’ był bohaterem pierwszej akcji spotkania. W 12. minucie z prawego skrzydła dobrą piłkę na środek pola karnego wrzucił Dytko, a Szeliga bez zbędnego zastanowienia huknął z półwoleja prosto w okienko bramki Wojciecha Miśkiewicza. Gol – stadiony świata.

 

I tak na dobrą sprawę, po pierwszym kwadransie spotkanie się zakończyło. W dalszej części meczu, z Areny Kielc wiało bowiem nudą tak okrutną, że nawet najzagorzalsi kibice obydwu drużyn musieli zgodnie ziewnąć i zająć się czymś innym niż obserwowaniem wątpliwej jakości widowiska. Dopiero w 75. minucie obudziła się ofensywa ŁKS, co od razu przyniosło drugą bramkę, autorstwa Glińskiego. Warto wspomnieć, że gol po doskonałym dośrodkowaniu Kasprzaka był dla byłego piłkarza Zagłębia Lubin już trzecim trafieniem w sezonie. Za to rozgrywający ŁKS-u dołożył do swojego dorobku piątą asystę. Aż usta same się cieszą na widok tak utalentowanej, polskiej młodzieży.

 

Pod koniec spotkania swoje debiutanckie trafienie w barwach klubu zdobył Janicki, na co natychmiast odpowiedział mu z jedenastu metrów Tadas Kijanskas. Na tym jednak skończyły się ‘ofensywne’ podrygi, jak i całe spotkanie. Po jednostronnym, pozbawionym emocji spotkaniu wywozimy z Kielc zwycięskie 3:1.

 

 

27.9.2014 stadion Arena Kielc, Kielce, widzów: 6444
Polska Ekstraklasa [5/30]

Korona Kielce – ŁKS Łódź 1:3 (0:1)

0:1 Bartosz Szeliga ‘12
0:2 Adam Gliński ‘75
0:3 Rafał Janicki ‘80
1:3 Tadas Kijanskas ‘86

Skorupski – Słodowy, Leszczyński, Żołnierewicz, Lukac (Pazdan ’64) – Bayer (Janicki ’74) – Ł. Tymiński – Dytko (Chetverikov ‘45), Kasprzak, Szeliga – Gliński  

Nacjonalizm: 10:1 (10:1) – 91% (91%)

MVP: Adam Gliński 8.1 

 

Odnośnik do komentarza

Zanim w głowach łódzkich kibiców zagości myśl o małej potyczce z fanami Manchesteru City, władze polskiej piłki władowały nam tuż przed meczem z Anglikami pucharowe starcie z Pogonią Siedlce. Rywal to dość mizerny, ale niewiele słabszy personalnie od drugiego garnituru ŁKS-u, który wystawił mój asystent we wspominanym spotkaniu. I faktycznie, gospodarze okazali się na tyle ambitni, że pokonali po rzutach karnych arcyrezerwową jedenastkę wicemistrzów Polski i awansowali do 4. rundy Pucharu Polski.

 

 

30.9.2014 stadion ROSRRiT, Siedlce, widzów: 1127
Puchar Polski, trzecia runda

Pogoń Siedlce – ŁKS Łódź 0:0 (0:0) k. 5:4

Skorupski – Słodowy (Wilk ’71), Borek, Michalski, Lukac – Gac (Pazdan ‘75) – Magiera – Szurna (Szeliga ’56), Chetverikov, Szczot – Kwiatkowski

Nacjonalizm: 9:2 (9:2) – 82% (82%)

MVP: Damian Borek 7.3 

 

 

Pucharowa wpadka z drugoligowcem nie miała jednak specjalnego wpływu na nasze morale przed meczem drugiej kolejki Ligi Europejskiej. A pozytywne nastawienie było w tym wypadku rzeczą kluczową, w ociekającym nędzą hotelu Światowit zagościli bowiem arabscy szejkowie oraz ich Manchester City.

 

Podopieczni Davida Moyesa nie ukrywają swojego niezadowolenia z poziomu rozgrywek, w jakich przyszło im grać, z tęsknotą spoglądając w stronę lokalnego rywala i jego rywalizację w ramach Champions League. Niezwykle rozczarowujące, 6. miejsce w zeszłym sezonie Premiership nie pozwalało The Citizens na rzeczywistość inną od tej, w której współzawodniczą chociażby z prowincjonalnymi klubami Europy wschodniej. Arabskich milionów i plejady skupionych na złotym cielcu gwiazd nikt im jednak nie odebrał. Faworyt spotkania był więc naturalnie tylko jeden.

 

A tu nagle, w 13. minucie prowadzenie objęli gospodarze. Dobrą piłkę z rzutu wolnego, wprost na głowę Janickiego posłał Antolic, a młody środkowy obrońca ŁKS doskonale wiedział, co w tego typu sytuacji zrobić. Delikatne strącenie piłki wystarczyło, by Joe Hart musiał po chwili wyjmować łaciatą z siatki.

 

Chwilę potem, bliski zdobycia niemal identycznej bramki, jak w meczu z Gladbach (strzał pod poprzeczkę z bardzo ostrego kąta) był Łukasz Tymiński. Jego uderzenie poszybowało jednak wysoko nad poprzeczką bramki Manchesteru i rozsierdziło gości. Efektem ich zdenerwowania, poza pianą toczącą się z ust Sergio Aguero były doskonałe szanse Toure oraz Dzeko. W obydwu sytuacjach doskonale spisał się jednak powracający do wielkiej formy, Artem Kychak.

 

Kolejna szansa należała do gospodarzy. Pod własnym polem karnym piłkę zgubił Bochetti, przejął ją Gliński. Po raz kolejny dało znać o sobie niedoświadczenie i brak zimnej głowy napastnika ŁKS-u. Zamiast pewnie wyprowadzić na dwubramkowe prowadzenie, Gliński uderzył prosto w Joe Harta. Tego było dla City już za wiele, po chwili do stanu 1:1 uderzeniem z 16 metrów doprowadził Sergio Aguero. Takim też rezultatem zakończyła się pierwsza połowa. Powodów do narzekań nie było.

 

Niestety, druga odsłona spotkania była bliźniaczo podobna choćby do dwumeczu z Bayerem Leverkusen w zeszłym sezonie. Znów okazało się, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ŁKS potrafi nagle przestać grać w piłkę nożną. 80% podań trafiało do rywala, 100% dryblingów kończyło się stratą. Jak nietrudno wywnioskować, strzałów na bramkę gości również nie było. Podopieczni Moyesa nie mieli więc zamiaru litować się nad gospodarzami i dołożyli dwa gole Nasriego, ustalając meczowy wynik na 3:1 dla Manchesteru City. Znów żal, bo w pierwszych 45 minutach nafaszerowani naftowymi dolarami goście toczyli z nami wyrównany bój. Przez nagłe zapominanie piłkarskich umiejętności wyjazdowe spotkanie z Lazio w następnej kolejce wydaje się być już meczem o byt w Lidze Europejskiej.

 

 

2.10.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 10000
Liga Europejska [2/6]

ŁKS Łódź – Manchester City 1:3 (1:1)

1:0 Rafał Janicki ‘13
1:1 Sergio Aguero ‘34
1:2 Samir Nasri ‘51
1:3 Samir Nasri ‘84

Kychak – Wilk, Leszczyński, Janicki, Strzelecki – Pazdan – Ł. Tymiński (Hołota ’90) – Antolic, Kasprzak (Czoska ‘64), Korfamata – Gliński (Szeliga ’54)  

Nacjonalizm: 8:3 (8:3) – 73% (73%)

MVP: Samir Nasri 8.9 

 

Odnośnik do komentarza

Po nieudanej potyczce z The Citizens, na tapetę powraca polska Ekstraklasa. Po średnio atrakcyjnych dla bukmacherów spotkaniach z Wartą Poznań czy Śląskiem Wrocław, terminarz przydzielił nam domowe starcie z krakowską Wisłą. Z Wisłą, która być może jest daleka od optymalnej formy, jednak dla nas, po porażce z (podobno) Anglikami z Manchesteru, łatwym rywalem z pewnością nie będzie.

 

Aby jednak uchronić cześć podstawowego składu przed agonią, byliśmy zmuszeni zagrać bez m. in. Adama Glińskiego oraz Michała Pazdana. Ich miejsce zajęli ponoć niewiele gorsi Szeliga oraz Bayer. Szczególną uwagę należy wg asystenta zwrócić na drugą z wymienionych postaci. Zdaniem Bogusia Zająca, Bayer już dawno pozostawił w tyle Pazdana i całą resztę ligowych defensywnych pomocników i tylko głupią fanaberią Piotra Nowaka jest brak powołania do reprezentacji. Biorąc pod uwagę fakt, że ja sam wystawiłem go w podstawowej jedenastce dopiero raz, aż strach pomyśleć, co Zając ma do powiedzenia na mój temat.

 

Być może to właśnie obecność w składzie ŁKS tak doskonale usposobionego defensywnie Bayera spowodowała, że Wisła była pozbawiona jakichkolwiek okazji w pierwszej odsłonie meczu. Ani grający wciąż w barwach ‘Białej Gwiazdy’ Melikson, ani szalejący zazwyczaj na skrzydle Małecki nie byli w stanie stworzyć dogodnych okazji dla siebie lub osamotnionego na szpicy Kostasa Mitroglu. Niestety, po drugiej stronie boiska działo się niewiele więcej. Korfamata nie zwykł ostatnio brać na swoje barki odpowiedzialności za ofensywną grę ŁKS-u, niespecjalnie pomagał mu Bartek Kasprzak. Aż żal było patrzeć na nieporadność tak przydatnych jeszcze kilka miesięcy temu zawodników. Tym samym: problemów z rozgrywającym i napastnikiem ciąg dalszy.

 

Druga połowa ani myślała przynieść meczowych rozstrzygnięć, choć wreszcie gra przeniosła się w pole karne gości. Piłkarskiej fortunie należało więc delikatnie pomóc. W 79. minucie ‘na pałę’ z lewego skrzydła piłkę wrzucił Szeliga. Los chciał, że odbiła się ona od pośladków Osmara Chaveza i zagościła w bramce, 1:0 w końcu stało się faktem.

 

Cóż jednak po tym, że tuzin ataków na bramkę Wisły przyniósł nam gola, skoro goście odpowiedzieli jednym, ale za to nieznośnie skutecznym. Po podaniu Meliksona, w 91. minucie zza pola karnego huknął Małecki, a piłka po odbiciu się od poprzeczki, spadła na plecy Artema Kychaka i w mozolnym, okrutnie dramatycznym tempie wtoczyła się do siatki. Na odpowiedź nie starczyło już czasu, rezultat 1:1 utrzymał się do ostatniego gwizdka sędziego. Koncentracja w końcówce meczu wśród piłkarzy ŁKS-u wciąż pozostaje jedynie mityczną opowieścią.

 

 

8.10.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 9651
Polska Ekstraklasa [6/30]

ŁKS Łódź – Wisła Kraków 1:1 (0:0)

1:0 Osman Chavez [sam.] ‘79
1:1 Patryk Małecki ‘90+1

Kychak – Wilk, Leszczyński, Janicki, Strzelecki (Pazdan ’59) – Bayer (Czoska ’87) – Ł. Tymiński – Antolic (Gliński ’59), Kasprzak, Szeliga – Korfamata

Nacjonalizm: 8:3 (9:2) – 73% (82%)

MVP: Patryk Małecki 7.4 

 

Odnośnik do komentarza

Po dość interesującym z pozoru meczu z Wisłą Kraków, czas na prawdziwy hit polskiej Ekstraklasy. Hit, który nawet przy usilnych staraniach obydwu zespołów w nim uczestniczących nie mógł stać się nudnym, pozbawionym emocji widowiskiem. Wszak liderująca Ekstraklasie z ogromną przewagą nad resztą stawki Polonia Warszawa podejmowała wciąż niepewny swojej obecnej dyspozycji, ale zawsze niezwykle groźny Łódzki Klub Sportowy. Któż wymyśliłby ciekawszy sposób na spędzenie sobotniego popołudnia?

 

I faktycznie, moje nieco buńczuczne przedmeczowe zapowiedzi nie minęły się z obrazem spotkania. Od pierwszego gwizdka sędziego jasne było, że jedynym akceptowalnym przez obydwie drużyny rezultatem będzie zwycięstwo. Jako, że trzy punkty można przyznać tylko jednemu z zespołów, walki o objęcie prowadzenia nie brakowało.

 

Ataki przeprowadzane były wg trzeciej zasady dynamiki Newtona. Strzał Makuszewskiego – odpowiedź Tomczyka, Leszczyńskiemu mocnym uderzeniem zrewanżował się Kokoszka, a świetna akcja Glińskiego spotkała się z nieskuteczną ripostą niemal szybszego od Korfamaty – Teodorczyka. Im jednak bliżej było końca pierwszej połowy, tym odzew ze strony Polonii stawał się słabszy. Od 35. do 45. minuty wyprowadziliśmy łącznie 5 dobrych ataków. Szkoda, że znów świetnie dysponowany Sebastian Przyrowski nie pozwolił, by na przerwę obydwa zespoły schodziły przy stanie innym niż 0:0.

 

Po wznowieniu gry, obraz spotkania nieco uległ zmianie, bowiem Polonia Warszawa ponownie doszła do głosu. Najpierw doskonałą okazję Gołębiewskiego zaprzepaścił wybitną wręcz interwencją Kychak. Chwilę później gapiostwo niespecjalnie przygotowanego motorycznie do sezonu Żołnierewicza postarał się wykorzystać Teodorczyk, ale próba lobowania Kychaka z narożnika pola karnego, z 20m od bramki okazała się wyjątkowo nietrafioną decyzją.

 

Na domiar złego, po starciu z Sergio Reiną boisko był zmuszony opuścić grający dziś na ‘klasycznej 10’ Antolic. Jego miejsce zajął Chetverikov, a ja powoli zaczynałem myśleć jedynie o walce o symboliczny punkcik na trudnym terenie.

 

O dziwo jednak zarówno wejście Ukraińca, jak i wcześniejsze pojawienie się na boisku nie błyszczącego dotychczas formą Szeligi rozruszało atak ŁKS. Wreszcie coś sklecić w ataku starał się Korfamata, bardzo pozytywnie na prawym skrzydle spisywał się wracający po ciężkiej kontuzji Tomczyk. W serca gości znów wróciło przekonanie, że zwycięstwo przy Konwiktorskiej jest jak najbardziej do zrealizowania.

 

Kolejnej zmiany nastroju już nie było. W 91. minucie po doskonałym podaniu Szeligi z lewego skrzydła, w idealnej sytuacji nalazł się Bello Korfamata. Nigeryjczyk, który w tym sezonie był w stanie zepsuć każdą możliwą sytuację, tym razem zaskoczył zarówno mnie, jak i Przyrowskiego i pewnym uderzeniem w okienko zapewnił ŁKS-owi 3 punkty. To wyjątkowo przyjemny prognostyk przed meczem z Lazio o życie w Lidze Europejskiej.

 

 

19.10.2014 stadion przy ul. Konwiktorskiej, Warszawa, widzów: 5346
Polska Ekstraklasa [7/30]

Polonia Warszawa – ŁKS Łódź 0:1 (0:0)

0:1 Bello Korfamata ‘90+1

Kychak – Wilk, Leszczyński, Żołnierewicz, Strzelecki – Pazdan – Ł. Tymiński (Bayer ’71) – Tomczyk, Antolic (Chetverikov ’71), Korfamata – Gliński (Szeliga ’45)

Nacjonalizm: 8:3 (8:3) – 73% (73%)

MVP: Bello Korfamata 7.6 

 

Odnośnik do komentarza

Siódme poty wylane w pojedynkach z Wit-Georgia i Borussią M’Gladbach, porażka z Zawiszą Bydgoszcz na skutek zmęczenia po wspomnianych spotkaniach. Kilometry przejechane do Szwajcarii, walka jak równy z równym przez jedną połowę meczu z gwiazdami z Manchesteru. Wszystko to miałoby pójść na marne już po trzech kolejkach fazy grupowej Ligi Europejskiej?

 

Aby powyższe słowa nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości, wyjazdowa porażka z rzymskim Lazio nie wchodziła w grę. Po dwóch nieudanych spotkaniach ŁKS jest najsłabszą drużyną w grupie C, nie mając na koncie choćby punktu. Aby odrobić część strat do rywali najlepiej byłoby wygrać we Włoszech. Kimże jest jednak Korfamata przy Sergio Floccarim? Jak mają się osiągnięcia Bartka Kasprzaka do obeznanego z niemal całą Europą Djibrilla Cisse? Dodatkowym problemem był brak rozgrywającego w optymalnej sprawności fizycznej. Wspomniany Kasprzak ledwo co wykurował się z nieznośnej grypy, Antolic wciąż nie może dojść do siebie po meczu z Polonią Warszawa. Wystawienie w podstawowej ‘11’ Chetverikova wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem. W meczu z Lazio pojawiło się więc aż trzech rozgrywających.

 

Jednak od początku. Przede wszystkim, nie takie Lazio straszne, jak je malują. Co prawda w tegorocznej LE zgromadzili cenne trzy punkty (po wyjazdowym zwycięstwie nad Sionem), jednak w Serie A dołują okrutnie, plasując się obecnie na 16. miejscu w tabeli. Nie wygrali też ani jednego ligowego spotkania od siedmiu kolejek. Walka o pełną pulę w bezpośrednim starciu była więc naszym powołaniem.

 

Już w 4. minucie szansę stworzył więc Domagoj Antolic. Poobijany Chorwat bez specjalnych problemów przedryblował trójkę defensorów gospodarzy i uderzył mocno, w kierunku lewego słupka bramki Lazio. Jakimś cudem, końcówkami palców, strzał piłkarza ŁKS-u sparował jednak Lucas Veronese.

 

Nie zniechęciło to drużyny gości, która zdecydowanie przeważała aż do samego końca pierwszej połowy. Swoje okazje mieli chociażby Korfamata oraz Wilk, ale bramkarz Rzymian raz po raz pokazywał, że pewniejszego od niego punktu w drużynie Lazio nie ma.

 

Po przerwie obraz gry niewiele się zmienił, bramki jednak padać nie chciały. To tylko zmotywowało mnie do przesunięcia całej drużyny niemal w pole karne Włochów. Przecież w ich bramce stoi Lucas Veronese, a nie Andrzej Witan!

 

Okazało się jednak, że to Kychak był zmuszony wyjmować piłkę z siatki. W 72. minucie dobrą kontrę wyprowadził Egipcjanin Hosny, dograł do rozpędzonego Floccariego, a były napastnik Genoi potężnie huknął w okienko bramki ŁKS, wyprowadzając swój zespół na niezwykle niezasłużone prowadzenie.

 

Gospodarze byli jednak tak zafrasowani niesprawiedliwą bramką, że postanowili wreszcie okazać swoją gościnność. W 76. minucie za bezmyślny faul z boiska wyleciał więc Cana, co tylko potwierdziło Rzymską grzeczność i ukazało nam światło w europejskim tunelu.

 

Nasze marzenia o choćby punkcie w meczu przeciwko Lazio ziścił w 84. minucie Tymiński, wykorzystując świetne dogranie Bartka Szeligi. Nasze szczęście zmąciło nieco sensacyjne zwycięstwo FC Sion nad The Citizens, jednak być może pierwsza zdobycz ŁKS-u w tegorocznej LE będzie swego rodzaju przełamaniem i pozwoli na wywalczenie awansu do 1/16 rozgrywek?

 

 

23.10.2014 Stadio Olimpico, Rzym, widzów: 26945
Liga Europejska [3/6]

Lazio Rzym – ŁKS Łódź 1:1 (0:0)

1:0 Sergio Floccari ‘72
czk. Lorik Cana ‘76
1:1 Łukasz Tymiński ‘84

Kychak – Wilk, Leszczyński, Żołnierewicz (Kaljumae ‘45), Strzelecki – Pazdan – Ł. Tymiński – Tomczyk, Antolic (Chetverikov ’25, Gliński ’66), Szeliga – Korfamata

Nacjonalizm: 8:3 (8:3) – 73% (73%)

MVP: Lucas Veronese 8.1 

 

Odnośnik do komentarza

Nawet walka o europejskie laury blednie w oczach polskich kibiców, gdy w terminarzu pojawia się ligowe starcie między Łódzkim Klubem Sportowym a Lechem Poznań. Spotkanie, które poziomem emocji z nim związanych, bije ostatnio na głowę derby Warszawy, czy choćby klasyk Legia – Wisła. Najwyższy czas, by z ojczystych Gran Derbi zwycięsko wyszedł ŁKS, a nie ostatnio wręcz grzeszący piłkarskim szczęściem ‘Kolejorz’.

 

Możliwość zrewanżowania się Lechowi za zeszłoroczne klęski, dostaliśmy na początku obecnego sezonu, w ramach Superpucharu Polski. Ponownie jednak, mimo dość wyraźnej, znaczącej przewagi, zostaliśmy w pechowy sposób (seria jedenastek) odarci z marzeń i ostatecznie z pojedynku zwycięsko wyszli Poznaniacy. Tym samym nasza motywacja przed nadchodzącym spotkaniem zdawała się nie znać moralnych granic.

 

Co więcej, udało się ją wydatnie udokumentować. W 34. minucie udany kontratak wyprowadził duet Szeliga-Tomczyk, ten drugi dograł do wybiegającego na wolną pozycję Kasprzaka, a młody rozgrywający ŁKS bez większych problemów pokonał Frąckowiaka. Nie minęło 180 sekund, a udało się podwoić meczowy wynik. Kolejna szybka akcja gości, podanie Tymińskiego do Korfamaty i Nigeryjczyk po rękach bramkarza Lecha pakuje piłkę do siatki. Warto dodać, że był to pierwszy gol Bello w tym sezonie, zdobyty ‘z pozycji’ środkowego napastnika, a druga bramka w ogóle. Oby było to oficjalne przełamanie jego dramatycznej dotychczas dyspozycji.

 

Przed przerwą, nasze humory bramką kontaktową zepsuł nieco Damian Dąbrowski, jednak wydawało się, że z taką grą goście nie mają większych szans na cudowne odrodzenie w opisywanym spotkaniu. Z okrutną bezwzględnością powyższe przydługie stwierdzenie potwierdził w 69. minucie ponownie Korfamata, wykorzystując kolejne genialne podanie Szeligi.

 

I gdy wydawało się, że nic a nic nie jest już w stanie nam zagrozić, w 89. minucie bezmyślnego faulu we własnym polu karnym dopuścił się wprowadzony niedługo wcześniej Marek Kaljumae. Do podyktowanej jedenastki podszedł Luis Henriquez i pewnie doprowadził do jakże niepewnego stanu 2:3.

 

Na nic jednak nadzieje Lecha, chwile później ostatnie już dzisiaj podanie Szeligi w pole karne gości pewnie wykorzystał Korfamata, kolekcjonując ‘rehabilitacyjnego’ hat-tricka, ustalając meczowy rezultat na 4:2 i pozwalając nam na świętowanie wreszcie skutecznego rewanżu na podopiecznych Kafarskiego.

 

 

29.10.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 9595
Polska Ekstraklasa [8/30]

ŁKS Łódź – Lech Poznań 4:2 (2:1)

1:0 Bartłomiej Kasprzak ‘34
2:0 Bello Korfamata ‘37
2:1 Damian Dąbrowski ‘42
3:1 Bello Korfamata ‘69
3:2 Luis Henriquez ‘89
4:2 Bello Korfamata ‘90+2

Kychak – Wilk, Leszczyński, Żołnierewicz, Strzelecki (Pazdan ’40) – Bayer (Kaljumae ‘60) – Ł. Tymiński (Antolic ’71) – Tomczyk, Kasprzak, Szeliga – Korfamata

Nacjonalizm: 9:2 (7:4) – 82% (64%)

MVP: Bello Korfamata 9.6

 

Odnośnik do komentarza
  • 3 tygodnie później...

Wybaczcie moją nieaktywność, ale pojawiły się zarówno problemy z wolnym czasem, jak i z grą na nowym patchu. Długa przerwa w pisaniu spowodowała całkowite zaprzestanie prowadzenia kariery :< Jeśli jednak są wśród was stali bywalcy tematu i osoby, które chętnie poczytałyby o dalszych losach POLSKIEGO ŁKS-u - obiecuję powrót do pisania i publikowania opowiadania :)

Odnośnik do komentarza

Słowo się rzekło ;)

 

***

 

Zwycięstwo nad Lechem opromieniło nas na tyle, że w obawie o zdrowie piłkarzy przed arcyważnym starciem z Lazio Rzym w LE, nieco po macoszemu musieliśmy potraktować nadchodzący mecz z Jagiellonią. Zabieg niezwykle ryzykowny, tym bardziej, że to właśnie Białostoczanie w zeszłym sezonie okazali się być naszym jedynym (oprócz przeklętego Lecha) pogromcą. Mimo wszelkich obaw sztabu szkoleniowego, swoje wyczekane szanse dostali: Słodowy (dotychczas 1 ligowy występ), Lukac (2 mecze), Dytko (4 mecze) czy błyszczący w zeszłym sezonie Czoska (2 mecze).

 

Aby wspomóc dość rezerwową jedenastkę gości, już w 7. minucie dobrowolnie z boiska zszedł Nigeryjczyk Eneji. Środkowy pomocnik Jagiellonii ściął Janickiego w sposób tak bezmyślny i brutalny, że nawet nie czekał na decyzję sędziego i skierował swoje kroki w stronę szatni.

 

Jednak mimo pomocy gospodarzy i mimo wszystko - w miarę ‘podstawowej’ linii ofensywnej ŁKS, na 15-minutową przerwę schodziliśmy przy dość rozczarowującym 0:0.

 

Druga połowa początkowo nie miała zamiaru przynosić zmiany rezultatu. Od samego początku gra obydwu zespołów toczyła się w dość żółwim tempie i pojedyncze wypady na bramkę gospodarzy nie mogły tego zmienić. Dopiero w 65. minucie po dobrej wrzutce Antolica z narożnika boiska, do bramki swoich dawnych kolegów trafił Janicki. Cała sytuacja zdawała się być opanowana.

 

Niestety niedługo później ukąsił nas niezawodny Bośniak Bekric i musieliśmy zadowolić się wyjazdowym remisem z Jagiellonią. Twierdza Białystok wciąż pozostaje więc niezdobyta, oby tak samo było z naszym łódzkim klepiskiem po nadchodzącym meczu z Lazio.

 

 

1.11.2014 stadion przy ul. Słonecznej, Białystok, widzów: 4146
Polska Ekstraklasa [9/30]

Jagiellonia Białystok – ŁKS Łódź 1:1 (0:0)

czk. Oktepa Eneji ‘7
0:1 Rafał Janicki ‘65
1:1 Bekric ‘72

Skorupski – Słodowy, Leszczyński, Janicki, Lukac – Pazdan – Ł. Tymiński (Magiera ‘53) – Dytko, Antolic (Kasprzak ‘63), Czoska – Korfamata (Gliński ’63)

Nacjonalizm: 8:3 (10:1) – 73% (91%)

MVP: Rafał Janicki 8.1 

 

Odnośnik do komentarza

Na półmetku fazy grupowej Ligi Europejskiej, sytuacja polskich klubów prezentowała się wyjątkowo nieciekawie. Wprawdzie wszystkie mają jeszcze iluzoryczne szanse na awans, jednak ich dorobek po 3 spotkaniach (ŁKS i Legia po 1 punkcie, Lech - 4 pkt.) ani myśli zachwycać rodzime media i kibiców. Jedyną szansą na odmianę szarej rzeczywistości było zwycięstwo w meczach czwartej kolejki i cierpliwe oczekiwanie na pomyślny rozwój wydarzeń na innych boiskach.

 

Pozostawmy jednak dwa niespecjalnie przychylne autorowi opowiadania kluby i zajmijmy się ŁKS-em. Punkcik wywalczony w ostatniej kolejce, w wyjazdowym starciu z Lazio stanowi bardzo mizerny fundament do wywalczenia kolejnych (minimum) sześciu i awansu do 1/16 rozgrywek. Był natomiast bardzo silnym źródłem nadziei łódzkich kibiów. Wszak skoro w Rzymie o mały włos nie pokonaliśmy faworyzowanych Włochów, dlaczego nie moglibyśmy tego dokonać w tak trudnym (niegdyś) do zdobycia własnym grajdołku?

 

Jednak łatwość, z jaką ŁKS poczynał sobie w pierwszym spotkaniu wspomnianych zespołów nieco mydliła oczy mediów i kibiców. Wszak Lazio mimo problemów w Serie A to wciąż ‘papierowo’ drużyna dużo lepsza od nas, z genialnym Sergio Floccarim i niemniej uzdolnionym Hiszpanem Recio w składzie. Na dodatek powoli wychodząca z tak uciążliwego dwa tygodnie temu kryzysu. Tym samym słowa mediów, o wykorzystaniu kryzysu gości i cudownym odrodzeniu w LE można było traktować z umiarkowaną rezerwą.

 

I faktycznie, podopieczni Rafaela Beniteza (!) od razu zweryfikowali nędzne pogróżki polskich pismaków. Już w 9. minucie przy pomocy nieznośnego dla nas szczęścia, Hosny wpakował piłkę do siatki po rzucie wolnym. O dziwo, ta dość przypadkowa sytuacja spętała nam nogi bardziej niż choćby trzy gole w plecy od Manchesteru City. Do końca spotkania nie odnaleźliśmy wiary w zdobycie choćby jednego punktu.

 

Lazio również nie miało ochoty specjalnie się forsować, mając na uwadze ligowe starcie z AS Romą. Tak oto, mecz stał na odrażająco niskim poziomie, dopiero w 59. minucie gola za sprawą Floccariego dołożyli goście i ustalili rezultat spotkania na 2:0.

 

Tym samym żegnamy się z europejskimi pucharami, w żenującym stylu przegrywając z Lazio, w dodatku na własnym boisku. Swój mecz przegrała również Legia, i tak oto jedynie Lech ma szansę zawojować LE w wiosennej części sezonu. Szkoda tylko, że tak istotna w zeszłorocznej Lidze Mistrzów wola walki ŁKS zaginęła w letnich przygotowaniach. Czy bezpowrotnie? Oby był to jedynie chwilowy przejaw pesymizmu autora.

 

 

6.11.2014 Stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 10000
Liga Europejska [4/6]

ŁKS Łódź – Lazio Rzym 0:2 (0:1)

0:1 Hosny ‘9
0:2 Sergio Floccari ‘59

Kychak – Słodowy, Leszczyński, Janicki (Żołnierewicz ’45), Pazdan – Bayer (Kaljumae ’63) – Ł. Tymiński – Tomczyk, Antolic (Kasprzak ‘40), Szeliga – Korfamata

Nacjonalizm: 8:3 (8:3) – 73% (73%)

MVP: Hosny 8.9 

 

Odnośnik do komentarza

Kaca po europejskich zmaganiach należało wyleczyć podczas dwóch z pozoru mało absorbujących starciach ligowych: z Wartą Poznań i Sandecją Nowy Sącz.

 

Piłkarze z południa Polski zajmują jednak obecnie 2. pozycję w tabeli, wyprzedzając o trzy oczka... Łódzki Klub Sportowy. Jasne, jest to głównie efekt różnicy pięciu rozegranych spotkań (Sandecja – 16, ŁKS – 9), nie zmienia to jednak faktu, że podopieczni Jarosława Araszkiewicza nie byli zespołem tak słabym, jak wskazywałaby na to ich reputacja.

 

Drobny uraz Tymińskiego wymusił wystawienie w podstawowej jedenastce Tomka Hołoty, swoje szanse dostali także: Lukac, Gliński i (wreszcie!) Kaljumae. Naprzeciw nam pierwszy garnitur gości, żądny powiększenia przewagi nad ŁKS-em do wręcz niewyobrażalnych przed sezonem - sześciu punktów.

 

Gorące zamiary gości szybko ostudził jednak ich były kolega, Bartosz Szeliga. Skrzydłowy ŁKS w drugiej minucie wykorzystał doskonałe dogranie Wilka z prawej strony boiska i wpakował piłkę do bramki. Nie uzyskawszy odpowiedzi ze strony Sandecji, ŁKS postanowił skarcić rywali za ich powściągliwość, gola na 2:0 dołożył ku swojemu niezwykłemu szczęściu Tomasz Hołota. Chwilę później na 3:0 podwyższył z jedenastu metrów Adam Gliński i jasnym stało się, że opisywane starcie nie będzie miało w sobie jakiejkolwiek dramaturgii.

 

Ostatecznie na tablicy wyników utrzymał się rezultat 3:0 dla gospodarzy, radości i śpiewom nie było więc końca. Był jednak ktoś, kto w całej ogólnołódzkiej radości uczestniczyć nie mógł. Bartosz Szeliga, bo o nim mowa doznał niespecjalnie przyjemnego urazu i do końca rundy już nie zagra. Czyżby pierwszy fundament pod nowy, klubowy szpital?

 

 

12.11.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 8621
Polska Ekstraklasa [10/30]

ŁKS Łódź – Sandecja Nowy Sącz 3:0 (3:0)

1:0 Bartosz Szeliga ‘2
2:0 Tomasz Hołota ‘20
3:0 Adam Gliński ‘26

Skorupski – Wilk, Leszczyński, Kaljumae, Lukac – Pazdan – Hołota – Tomczyk (Chetverikov ’45), Kasprzak, Szeliga (Czoska ’72) – Gliński (Korfamata ’72)

Nacjonalizm: 9:2 (7:4) – 82% (64%)

MVP: Bartosz Szeliga 8.1

 

 

Mimo to, nastroje przed meczem z Wartą Poznań były bliskie ideałowi i głównie to właśnie wysokie morale i ogólna niefrasobliwość gospodarzy zapewniły nam tryumf 4:1. Dwie bramki zdobył Korfamata, dwie asysty i gola dołożył Kasprzak, a na deser, jako prawdziwa wisienka podane zostało trafienie... Roberta Szczota, dotychczas starającego się spokojnie zestarzeć w zespole Młodej Ekstraklasy. Wobec kontuzji Szeligi i beznadziejnej dyspozycji Czoski, Szczot ZNOWU wyrasta na pewnego kandydata do gry na lewym skrzydle ŁKS-u.

 

 

12.11.2014 stadion przy ul. Bułgarskiej, Poznań, widzów: 11083
Polska Ekstraklasa [11/30]

Warta Poznań – ŁKS Łódź 1:4 (0:2)

0:1 Bello Korfamata ‘10
0:2 Bello Korfamata ‘45
0:3 Robert Szczot ‘58
1:3 Mateusz Gabrych ‘88
1:4 Bartłomiej Kasprzak ‘90+1

Kychak – Słodowy, Leszczyński, Janicki, Lukac – Pazdan – Hołota (Bayer ’53) – Tomczyk, Kasprzak, Czoska (Szczot ’45) – Korfamata (Gliński ’45)

Nacjonalizm: 8:3 (9:2) – 73% (82%)

MVP: Bartłomiej Kasprzak 8.7

 

Odnośnik do komentarza

Zeszłoroczne derby Łodzi były meczami tak nudnymi i jednostronnymi, że nadchodzące starcie Widzew - ŁKS media okrzyknęły najbardziej rozczarowującym meczem kolejki jeszcze przed jego rozpoczęciem. Co prawda Widzew w obecnym sezonie spisuje się stosunkowo lepiej niż w poprzednich rozgrywkach (11. pozycja), jednak podopieczni Mariusza Kurasa dotychczas nie potrafili znaleźć na nas jakiegokolwiek sposobu. Sposobu, który zapewniłby im więcej niż jeden punkcik zdobyty we własnym grajdołku.

 

Spotkanie przy al. Piłsudskiego postanowiło jednak szybko posłać w kąt powyższe przedmeczowe przewidywania i napisać własną historię. Tak oto, ujrzeliśmy prawdopodobnie najgorszy ligowy mecz ŁKS-u od początku mojej kadencji. Wicemistrzom Polski nie udawało się zupełnie nic, wyglądało to tak, jakby naprzeciw nam stanął europejski potentat, a nie niespecjalnie zaawansowany piłkarsko rywal zza miedzy.

 

Pierwszy cios Widzew wyprowadził w 32. minucie. Piłkę stracił Leszczyński, co otworzyło drogę do bramki Lukljanovsowi. Łotysz podciągnął kilka metrów z futbolówką przy nodze i huknął mocno w stronę Artema Kychaka. Pech chciał, że łaciata odbiła się od łydki heroicznie walczącego o rehabilitację Leszczyńskiego i kompletnie zmyliła ukraińskiego bramkarza ŁKS-u.

 

To naturalnie nie koniec wrażeń. Goście zarówno przed, jak i po stracie gola nie wykazywali szczególnych oznak walki i chęci doprowadzenia do remisu, co tylko popchnęło Widzew do kolejnych ataków. W miarę możliwości, bronił je Kychak, jednak po którymś z kolei strzale gospodarzy oddanym bez jakiegokolwiek krycia ze strony obrońców ŁKS, Ukrainiec zaklął siarczyście i odpuścił sobie obronę uderzenia. Tak oto padł drugi gol dla gospodarzy, autorstwa Lukljanovsa.

 

Do końca spotkania nie zmieniło się już nic. Kompromitacja na boisku odwiecznego rywala stała się faktem, aż żal szukać usprawiedliwienia dla tak beznadziejnego występu.

 

 

26.11.2014 stadion przy im. Ludwika Sobolewskiego, Łódź, widzów: 10247
Polska Ekstraklasa [12/30]

Widzew Łódź – ŁKS Łódź 2:0 (1:0)

1:0 Ivans Lukljanovs ‘32
2:0 Ivans Lukljanovs ‘50

Kychak – Wilk, Leszczyński, Żołnierewicz (Kaljumae ’59), Lukac – Pazdan – Tymiński – Tomczyk, Kasprzak, Czoska (Szczot ’33) – Korfamata (Gliński ’45)

Nacjonalizm: 8:3 (8:3) – 73% (73%)

MVP: Ivans Lukljanovs 8.8

 

 

Piłkarskiego katharsis postanowiliśmy poszukać w wyjazdowym starciu z Zawiszą Bydgoszcz. Mimo wątpliwej klasy rywala niczego nie można było być pewnym, wszak to właśnie podopieczni Jarosława Krzyżanowskiego okazali się być jedynymi jak dotąd zdobywcami fortu przy al. Unii. I to w pierwszej ligowej kolejce.

 

Tym razem jednak, mimo wielkiej ambicji piłkarzy z Włocławka Bydgoszczy i kolejnego beznadziejnego występu Rafała Leszczyńskiego, mecz skończył się zwycięstwem ŁKS-u, 3:1. Pierwszą od niepamiętnych czasów bramkę zdobył Antolic, ukłuli także Korfamata oraz Janicki (po asyście Roberta Szczota). Doskonały występ zaliczył również Michał Bayer. Czyżby mała zmiana pokoleniowa na pozycji defensywnego pomocnika?

 

 

29.11.2014 stadion przy im. Zdzisława Krzyszkowiaka, Bydgoszcz, widzów: 5107
Polska Ekstraklasa [12/30]

Zawisza Bydgoszcz – ŁKS Łódź 1:3 (1:2)

0:1 Domagoj Antolic ‘4
1:1 Rafał Leśniewski ‘28
1:2 Bello Korfamata ‘30
1:3 Rafał Janicki ‘77

Skorupski – Słodowy, Leszczyński, Janicki, Lukac (Strzelecki ’45) – Bayer – Antolic – Tomczyk (Dytko ’45), Kasprzak, Korfamata (Szczot ’62) – Gliński

Nacjonalizm: 8:3 (10:1) – 73% (91%)

MVP: Michał Bayer 8.1

 

Odnośnik do komentarza

Tegoroczne występy ŁKS-u na arenie międzynarodowej wręcz ociekają beznadziejnością. Być może zdobycie zaledwie jednego punktu w czterech kolejkach jest spowodowane gwałtownym odmłodzeniem zespołu, być może jest to wina niespecjalnie przepracowanego okresu przygotowawczego. Natomiast pewne jest, że do dalszej fazy rozgrywek nie przejdziemy. Po awansie do 1/8 finału LM to gorzka do przełknięcia pigułka dla łódzkich kibiców. Najlepszą formą choćby połowicznej rehabilitacji w ich oczach byłyby honorowe punkty zdobyte w dwóch ostatnich kolejkach. Domowy mecz z FC Sion jest ku temu chyba najlepszą okazją.

 

Niestety jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zostaliśmy pozbawieni jednego z naszych najostrzejszych ‘żądeł’ - kolejnego urazu doznał Krzysztof Tomczyk. Polaka nie zobaczymy przez około 1,5 miesiąca. Tym samym rundę jesienną obecnego sezonu w wykonaniu prawoskrzydłowego ŁKS-u najlepiej byłoby zapomnieć. 10 niespecjalnie udanych spotkań to, jak na piłkarza o takiej klasie wyjątkowo mierne osiągnięcie.

 

Mimo braku dwóch podstawowych skrzydłowych (bo urazu doznał wcześniej także Szeliga), pierwsza połowa spotkania w wykonaniu gospodarzy była wręcz zaskakująco pozytywna. Wprawdzie goli kibice nie ujrzeli, jednak sam fakt, że trzykrotnie jedynie geniusz George Forsytha ratował pogromców Manchesteru City od utraty gola wydawał się być zadowalający. Dobrze na prawym skrzydle prezentował się Gliński, nieźle po drugiej stronie boiska radził sobie Czoska. Wprawdzie ich trudy marnował okrutnie Korfamata, ale któżby się tym przejmował, skoro ŁKS grał tak przyjemnie dla oka?

 

Los nie jest jednak w pełni sprawiedliwy i wraz z początkiem drugiej połowy przyniósł dwa potworne ciosy Szwajcarów. Najpierw po beznadziejnej stracie Janickiego tuż przed naszym polem karnym, bramkę zdobył Mariano Pavone. Chwilę potem po rzucie wolnym sprokurowanym przez kolejny błąd Janickiego trafił Matias Vitkieviez.

 

Niestety, tego dla ŁKS-u było już znacznie za dużo i tym samym do końca spotkania żadnych poważniejszych ataków gospodarzy już nie ujrzeliśmy. Szkoda, bo lider szwajcarskiej Superligi był dziś absolutnie do ogrania. Tym samym na debiutanckie zwycięstwo w ramach Ligi Europejskiej musimy jeszcze długo poczekać. Ile? Rok. Trudno bowiem przewidywać, by ŁKS w takiej formie ograł Manchester City na boisku anglików.

 

 

3.12.2014 Stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 10000
Liga Europejska [5/6]

ŁKS Łódź – FC Sion 0:2 (0:0)

0:1 Mariano Pavone ‘47
0:2 Matias Vitkieviez ‘50

Kychak – Wilk, Kaljumae, Janicki (Leszczyński ’57), Strzelecki – Pazdan – Ł. Tymiński – Gliński, Kasprzak (Antolic ‘45), Czoska – Korfamata (Chetverikov ’57)

Nacjonalizm: 8:3 (7:4) – 73% (64%)

MVP: George Forsyth 8.2 

 

Odnośnik do komentarza

Tegoroczne występy ŁKS-u na arenie międzynarodowej wręcz ociekają beznadziejnością. Być może zdobycie zaledwie jednego punktu w czterech kolejkach jest spowodowane gwałtownym odmłodzeniem zespołu, być może jest to wina niespecjalnie przepracowanego okresu przygotowawczego. Natomiast pewne jest, że do dalszej fazy rozgrywek nie przejdziemy. Po awansie do 1/8 finału LM to gorzka do przełknięcia pigułka dla łódzkich kibiców. Najlepszą formą choćby połowicznej rehabilitacji w ich oczach byłyby honorowe punkty zdobyte w dwóch ostatnich kolejkach. Domowy mecz z FC Sion jest ku temu chyba najlepszą okazją.

 

Niestety jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zostaliśmy pozbawieni jednego z naszych najostrzejszych ‘żądeł’ - kolejnego urazu doznał Krzysztof Tomczyk. Polaka nie zobaczymy przez około 1,5 miesiąca. Tym samym rundę jesienną obecnego sezonu w wykonaniu prawoskrzydłowego ŁKS-u najlepiej byłoby zapomnieć. 10 niespecjalnie udanych spotkań to, jak na piłkarza o takiej klasie wyjątkowo mierne osiągnięcie.

 

Mimo braku dwóch podstawowych skrzydłowych (bo urazu doznał wcześniej także Szeliga), pierwsza połowa spotkania w wykonaniu gospodarzy była wręcz zaskakująco pozytywna. Wprawdzie goli kibice nie ujrzeli, jednak sam fakt, że trzykrotnie jedynie geniusz George Forsytha ratował pogromców Manchesteru City od utraty gola wydawał się być zadowalający. Dobrze na prawym skrzydle prezentował się Gliński, nieźle po drugiej stronie boiska radził sobie Czoska. Wprawdzie ich trudy marnował okrutnie Korfamata, ale któżby się tym przejmował, skoro ŁKS grał tak przyjemnie dla oka?

 

Los nie jest jednak w pełni sprawiedliwy i wraz z początkiem drugiej połowy przyniósł dwa potworne ciosy Szwajcarów. Najpierw po beznadziejnej stracie Janickiego tuż przed naszym polem karnym, bramkę zdobył Mariano Pavone. Chwilę potem po rzucie wolnym sprokurowanym przez kolejny błąd Janickiego trafił Matias Vitkieviez.

 

Niestety, tego dla ŁKS-u było już znacznie za dużo i tym samym do końca spotkania żadnych poważniejszych ataków gospodarzy już nie ujrzeliśmy. Szkoda, bo lider szwajcarskiej Superligi był dziś absolutnie do ogrania. Tym samym na debiutanckie zwycięstwo w ramach Ligi Europejskiej musimy jeszcze długo poczekać. Ile? Rok. Trudno bowiem przewidywać, by ŁKS w takiej formie ograł Manchester City na boisku anglików.

 

 

3.12.2014 Stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 10000
Liga Europejska [5/6]

ŁKS Łódź – FC Sion 0:2 (0:0)

0:1 Mariano Pavone ‘47
0:2 Matias Vitkieviez ‘50

Kychak – Wilk, Kaljumae, Janicki (Leszczyński ’57), Strzelecki – Pazdan – Ł. Tymiński – Gliński, Kasprzak (Antolic ‘45), Czoska – Korfamata (Chetverikov ’57)

Nacjonalizm: 8:3 (7:4) – 73% (64%)

MVP: George Forsyth 8.2 

 

 

Chyba Anglików :>

Odnośnik do komentarza

@Brachu: naturalnie, głupi błąd przez zmianę końcówki postu tuż przed publikacją ;) gdyby któryś z modów przewinął się przez temat - byłbym wdzięczny za poprawę postu :)

 

***

 

Aby nieco poprawić sobie morale po nieudanym starciu z FC Sion, terminarz przydzielił nam prawdopodobnie najłatwiejsze spotkanie z możliwych. Kolejnym rywalem trzeciego obecnie zespołu polskiej ekstraklasy będzie bowiem ostatnia w tabeli Cracovia.

 

Podopieczni Wojciecha Stawowego mimo zatrudnienia choćby etatowego reprezentanta Urugwaju, Waltera Lopeza, czy Adriana Mrowca mają w swojej tegorocznej meczowej kolekcji chociażby druzgocąco prezentujące się 7 porażek w ostatnich ośmiu spotkaniach. Trudno było więc przewidywać, by Krakowianie sprawili problemy wprawdzie zmęczonemu, ale mimo to znacznie lepszemu piłkarsko ŁKS-owi.

 

A jednak, od początku w grze gospodarzy coś nie chciało iskrzyć, od początku coś było nie tak. Duet Leszczyński-Kaljumae co chwila przepuszczał Andrzeja Niedzielana, wręcz prowokując gości do objęcia prowadzenia. Miernie prezentowała się także linia pomocy, o ataku w osobie Bello Korfamaty nie wspominając. Mimo to, udało się nam zdobyć w pełni prawidłową bramkę autorstwa Nigeryjczyka, w końcu prawdziwych mistrzów poznaje się, gdy radzą sobie w trudnych momentach. Tym bardziej szkoda, że z bliżej nieokreślonych przyczyn sędzia Tomasz Garbowski gola nie uznał.

 

Minuty mijały, a zwycięskie trawienie ani myślało przychodzić. No, chyba że prowadzenie mieliby objąć piłkarze Cracovii, goście wyjątkowo perfidnie wykorzystywali słabości ŁKS-u i tylko genialna dziś forma Skorupskiego ratowała nas od utraty bramki. I paradoksalnie, końcowy gwizdek sędziego ucieszył nas niezmiernie, beznadziejna postawa zespołu pozwalała nam marzyć jedynie o punkciku z czerwoną latarnią ligi.

 

 

12.11.2014 stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 8621
Polska Ekstraklasa [13/30]

ŁKS Łódź – Cracovia Kraków 0:0 (0:0)

Skorupski – Wilk, Leszczyński, Kaljumae, Lukac – Bayer – Hołota – Dytko, Kasprzak (Antolic ’71), Szczot (Chetverikov ’71) – Korfamata (Kwiatkowski ’71)

Nacjonalizm: 8:3 (7:4) – 73% (64%)

MVP: Łukasz Skorupski 7.8

 

Odnośnik do komentarza

Minuty mijały, a zwycięskie trawienie ani myślało przychodzić. No, chyba że prowadzenie mieliby objąć piłkarze Cracovii, goście wyjątkowo perfidnie wykorzystywali słabości ŁKS-u i tylko genialna dziś forma Skorupskiego ratowała nas od utraty bramki. I paradoksalnie, końcowy gwizdek sędziego ucieszył nas niezmiernie, beznadziejna postawa zespołu pozwalała nam marzyć jedynie o punkciku z czerwoną latarnią ligi.

:>

 

BTW, czyżby taktyka przestała działać na nowym patchu?

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...