Skocz do zawartości

Cumplidos solamente si somos campeones*


jmk

Rekomendowane odpowiedzi

* Ukończymy tylko jako zwycięzcy.

 

---

„Czasami myślę, że całe moje życie jest jak film albo jak powieść. Ale to nieprawda - wiele szczegółów tkwi wyłącznie w moim sercu i nikt ich nie zna.

W końcu zdecydowałem się powiedzieć wszystko...”

 

I chociaż ta historia powinna się zacząć pięknie to swój bieg obskurnie zainicjuje miejscem urodzenia – w wiosce. Tak wielka wiocha, bez szans na jakiś awans życiowy, bez szans na sukces. Romantycznie wzorce podobno są już obce w tym paranoicznym i chorym świecie. Ja jednak przeżyłem wielką miłość i to od pierwszego wejrzenia. Mówią, że jak już znajdziesz taką namiętność to będzie ona wieczna i nieskazitelna. Moja nie była. Miała na sobie czarne łaty, a nazywała się piłką nożną.

 

Ja nie kopałem piłki jak inni, ja ją pieściłem stopą, kochałem jej parabolę lotu. Uwielbiałem mieć ją blisko przy nodze i przytulać ją do stopy… Kto by wtedy pomyślał, że można grać w korkach? Przecież grając boso czujemy większą więź z naszą ukochaną.

A dziś? Dziś piłkarz to nie pasjonat, to zawód. Fizycznie doskonale wytrenowana maszyna do zarabiania pieniędzy.

Jak dziś wyliczyć wartość piłkarza? Kupimy go za 50mln euro, bo nakręcimy z nim 10 reklamówek i forsa się zwróci? Niestety, ale obecni piłkarze coraz częściej „zawód”, który uprawiają podczas kręcenia reklam przenoszą potem na murawę.

 

Mówią, że ideału miłości dziś już nie ma, została chemiczna miłość, uczucia do piłki nożnej też coraz mniejsze.

I chociaż kiedyś, w meczu o awans do IV ligi zdobyłem bramkę po rajdzie z połowy boiska, chociaż kiedyś też zdobyłem bramkę ręką, który dała nam utrzymanie w IV lidze – to moja historia brzmiała niczym marny cień. Fakty się zgadzały, realia nie.

Będę pieprzył komunizm zawsze, nigdy nie nazwałbym Che przyjacielem. Musiałem wyjechać przez tą durną ideologię.

 

Niestety nie nazywam się Diego Maradona, choć początek historii mamy taki sam.

 

Zakochałem się w piłce nożnej. Moja historia była inna. Posłuchaj…

Odnośnik do komentarza
O! Jot eM Ka pisze :kutgw:

 

Ciekaw jestem, którą wersję wybierzesz :-k

 

Dzięki za komentarz:P

Wyboru wielkiego nie mam...działa mi tylko 2008 i 2009 :P

 

---

 

 

Miało być zupełnie inaczej, tu nowy kraj nowa kultura. Ameryka… nigdy nie lubiłem tego kraju, nie mam pojęcia dlaczego – coś w sobie ma, co mnie odrzuca. Może to ta szybkość życia, te Fast foody, a może denerwuje mnie Statua Wolności ? Która jest niestety już tylko wizualnym zabytkiem.

 

W ogóle ten świat jest do bani… Jedziemy na wojnę, pomordujemy trochę ludzi, zdobędziemy ropę, kasę, a światu się powie, że ratujemy kogoś, coś w imię idei. Brzmi jak marny scenariusz z wersami roli czarnych charakterów. Niestety, to rzeczywistość i jakoś nie widzę, by gdzieś był zwiastun happy endu. Ba, nie dostrzegam nawet „dobrej strony mocy”.

 

Ale czemu ja o świecie? Ja chciałem tylko kopać piłkę. Chciałem by mnie oklaskiwano, chciałem dawać radość ludziom, którzy swoje serca wierzyli klubom, reprezentacji.

W USA grałem w Seattle Sounders FC. Głupio mi tak pisać, bo przecież piszę o sobie, ale cóż – miałem pisać całą prawdę – więc, chyba byłem zbyt dobry jak na ich MLS.

I tak o to w tym oto miejscu poznałem smak polityki, układów, przekrętów w świecie piłki. Wiecie jak można zranić kogoś kto kocha? Ale tak, żeby ta rana nie była raną jednorazową – by była niemal wieczna, by zawsze była skazą i blizną. Niczym Prometeusz z wiecznie odrastającą wątrobą –Wiecie jak?To proste - zabrać mu ukochaną. Mi zabrano. Uznano, że brałem doping. Ja?! Ja, który grałby tylko po to by grać, pracowałbym na drugiej zmianie by mieć utrzymanie, ale bym grał. Biegałbym za darmo. Wtedy wiedziałem, w piłce nie ma miejsca na sentymenty. Nawet gest Garrinchy nie jest już tym samym czym miał być u jego początku, dziś to tylko sposób gry na czas.

 

Odwoływałem się, walczyłem. Dopiero po dwóch miesiącach zrozumiałem, że jestem tylko marnym Don Kichotem. Walka z wiatrakami, to jak szukanie wody na pustyni. Niby ją widzisz, wciąż w głowie masz ideały, masz tę wodę w myślach, ale im bliżej się zbliżasz tym coraz bardziej dostrzegasz, że to tylko złudzenie…

Nikt mnie nie napoił, w MLS sprawa przycichła w momencie sprowadzenia jakiejś supergwiazdy, która była bardziej medialna, niż jakiś zapaleniec, żyjący jeszcze chyba w czasach Giaura.

 

Wyjechałem. Zacząłem być biznesmenem. Tak – od tamtego feralnego meczu, powiedziałem sobie – nigdy więcej gry w piłkę w jakiejkolwiek lidze. Miałem wtedy 24 lata. Zacząłem studia ekonomiczne, w Argentynie. Kraju, który miał się stać wkrótce dla mnie moją nową ojczyzną. Moim katharsis…

Odnośnik do komentarza

Można powiedzieć, że dorobiłem się na eksporcie/imporcie niezłych pieniędzy. Nie robiłem wprawdzie tego co kochałem, ale zarabiałem Money, tak ważny w dzisiejszym świecie. Lepiej tak niż zarabiać zdradzając ideał piłkarskiego rzemiosła.

Szło mi dobrze i co? Ano, ja wiedziałem, że ta moja niechęć do Ameryki znikąd się nie wzięła. „Zrobili” sobie kryzys i bach, moja firma ogłosiła upadłość. Byłem na skraju bankructwa. Znowu pracowałem uczciwie, harowałem. Wszystko po to by w jednej chwili wszystko stracić.

 

Wtedy nie Don Kichot, a najbliższy memu sercu został Werter. Ale jak tu zginąć z miłości, gdy moje uczucie zostało już dawno zabalsamowane?

Padał deszcz i ten na dworze i ten we mnie. Piłem jak szalony, o Boże dlaczego pozwalasz, by ten świat … nie. Nie świat – bym ja był taki , taki słaby. Upadłem raz, upadłem drugi, lecz teraz jestem już na parterze bez siły by powstać, a diabeł pod postacią grzechu alkoholu depcze moje plecy.

 

Gdy klękam, sięgam dna,

wstaję, aby się odbić,

aby za jakiś czas znowu się pogrążyć.

To nie zabija - Wzmocni,

Nie mija, nie mam dosyć.

 

Powiedz mi Boże, czemu nie mogę być jak Hiob? Nękany tym frajerstwem, układami, pieniędzmi – dlaczego nie zostałem w piłce ? Dlaczego tak łatwo się poddałem.

Mógłbym być przecież Chrystusem piłki, gdybym tylko miał siłę. Nie miałem.

Upity do nieprzytomności, na drugi dzień znalazłem się na deszczowym asfalcie oparty o jakiś kubeł ze śmieciami. Anarchia w kraju, kryzys gospodarczy, zamieszki, kradzież.

Nie wiem dlaczego, ale dziękuje Ci Boże, że tamtego dnia stałeś obok mnie i milczałeś. Przeczekałeś moją słabość, moją grzeszność, mój upadek.

Piłem by zapić ból, ból psychiczny, który rozdzierał moją czaszkę. Rejestrator szmerów próbował wykryć u mnie tą dolegliwość, ale… otworzyłem oczy. To była zwykła aparatura badająca moje ciało. Byłem w szpitalu.

 

-Dzień dobry . Jestem doktor Kerlaino. Mógłbym prosić o pana godność?

Odnośnik do komentarza

-Dzień dobry panu.

-Witaj chłopcze, jak masz na imię?

-Diego. Wiem pan – jak wielki Maradona. Kiedyś będę taki jak on!

-Hehe kochasz piłkę?

-Tak proszę pana, gdyby nie moja choroba już dawno byłbym w Barcelonie!

 

Położyłem się i rozmyślałem, gdy chłopiec zasnął wstałem i podszedłem do jego łóżka. Nie spytałem o jego chorobę, bo nie wiedziałbym jak zareagować. Teraz, gdy był już objęciach Morfeusza mogłem sprawdzić jego kartę wiszącą przy łóżku. Tak, to nie Polska, gdzie dorośli mają oddzielne szpitale i dzieci osobne – tu wszyscy mają razem, zwłaszcza, że po ostatnich zamieszkach rannych jest sporo.

To co zobaczyłem na karcie Diega było czymś, co mogę porównać z psychicznym zawałem serca. Miał poważne problemy z prawą nogą, próchniała. Pierwsze co mi przyszło do głowy to wyrok – amputacja.

Biegiem ruszyłem do lekarza, który prowadził leczenie chłopca. Jego diagnoza była wiała tak samo grozą, jak tamta karta. Diego potrzebował albo drogiej rehabilitacji albo… tak – amputacja. Oczywiście rodziców nie było stać na jego leczenie.

Od razu przypomniałem sobie jego uśmiechniętą twarz, jego zapał, jego wypieki na policzkach, gdy mówił „Będę jak Maradona”. Miał 7 lat, a już miał nigdy więcej nie dotknąć piłki prawą nogą…

Chciałem zabić ten świat! Tak, jako Ziemianie nie jesteśmy warci Ziemi. Wszystkie plugastwa i choroby to wyczyn człowieczeństwa. Co zawinił ten młody chłopak, który chciał tylko grać w piłkę? Chciał grać tak, jak to ja kiedyś chciałem. Widziałem w nim siebie. I może dlatego. Tak może dlatego, że było we mnie trochę pieprzonego egoisty – zdecydowałem się mu pomóc.

Szybko skontaktowałem się z jego rodzicami. Za twarzą pełną smutku, goryczy życia pojawił się mały uśmieszek, lecz patrząc sceptycznie, bo przecież cały ich byt zmusił ich do takiego nastawienia, oceniali, że jak im pomogę, przecież sam nie mam pieniędzy, znajomości.

 

 

Ale mam coś innego, co mi pomoże.

 

Pasję i determinację.

Odnośnik do komentarza

Zacząłem od postanowienia, które ciągnęło się za mną jeszcze od czasów podstawówki , a więc ? od jutra NIE JEM już w ogóle słodyczy. Nie będę sobie sztucznie słodził tego zgorzkniałego życia. Odstawiłem też kolę.

 

Zacząłem trenować, w zakamarkach szafy znalazłem swoją ulubioną koszulkę piłkarską ? nazywaliśmy ją ?Argentyna?, bo była takich samych barw jakie ma ta reprezentacja, ale ta koszulka to tylko trykot mojego V ligowego polskiego zespołu. Znów poczułem się młody zakładając ją. Jakie to szczęście, że mi jej nie ukradziono.

 

Zacząłem biegać, dużo biegać i grać. Początkowo na podwórkach, z młodzieżą, potem w szkołach , aż w końcu zacząłem uczyć w jednym z liceum. Oczywiście wychowania fizycznego.

Wszystko niby pięknie, ale ? Diego. Jego leczenie wciąż tkwiło w martwym punkcie. Wciąż nie miałem jeszcze możliwości by zebrać całą sumę. Oczywiście, pomagałem im tyle, ile mogłem.

Kiedy już zdobyłem jakiś prestiż w Buenos Aires, głównie dzięki podejściu do młodych chłopaków. Traktowałem ich jak synów. Mimo, że byłem jeszcze przecież bardzo młody ? miałem dopiero 28 lat.

Za stary i za młody na cokolwiek.

 

Wtedy właśnie zacząłem organizować pierwsze mecze, następnie turnieje charytatywne. Starałem się zapraszać jakieś medialne nazwiska, niestety moja reputacja nie była na tyle wielka, stać mnie było na pierwszoligowych kopaczy ligi argentyńskiej, lecz to były wyjątki - głównie brały w tym moi uczniowie oraz zawodnicy kadr U-19.

Wtedy też jednym z bliżej nieokreślonych zbiegów okoliczności, a może? jesteś tu Boże, czyśmy tu sami? Nie ważne. W każdym bądź razie, doszedłem do wniosku ? każda przyczyna musi mieć też skutek. Zostałem trenerem kadry U-19 w legendarnym klubie ? Boca Juniors.

 

Był to wielki krok, ku realizacji mojego celu, marzenia ? wyleczyć Diego.

 

Właśnie wtedy wpadłem na kolejną genialną myśl. I gdyby nie to, że musiałem wyjechać z Polski, że mnie zhańbiono w USA, że byłem nędznym żulem, że wylądowałem w szpitalu, że poznałem Diego , że znowu podniosłem się ? gdyby nie te rzeczy, nie byłbym teraz w Boca Juniors. Nie myślałbym nawet o tym, co teraz jest moim numerem jeden.

Skoro jestem tu i mam pomóc temu chłopakowi, to muszę wzbić się na szczyt możliwości, muszę zrobić coś wielkiego.

 

Muszę go poznać. Tylko on może mi pomóc. Tak, to Diego Armando Maradona.

Odnośnik do komentarza

Dostać się z ikoną argentyńskiego futbolu łatwo nie było, lecz ja miałem motywację. Zostałem politykiem, wiedziałem czego potrzeba tym ludziom tutaj, więc moje hasła wyborcze trafiały w samo sedno mieszkańców Buenos Aires.

Walka z narkotykami, zwiększenie miejsc pracy, zmniejszenie importu, skupienie się na własnej gospodarce poprzez jej wzrost oraz łatwość w zakładaniu firm i małych przedsiębiorstw wraz z wieloma ulgami i dotacjami.

Niemożliwe, że tak łatwo można stać się politykiem... Moja kampania była bardzo szybka, szeroka. W między czasie jeździłem, grałem w nogę na turniejach i meczach charytatywnych i wspierałem miejscowe szpitale, placówki opiekuńcze, hospicja.

Wkrótce zostałem ... prezydentem Buenos Aires. Miałem wielkie szczęście, bo wybory były krótko po tym, jak postanowiłem kandydować, nie musiałem czekać całej kadencji.

Większość moich obietnic spełniłem, życie zaczęło się polepszać, jednak twardzi ludzie, przebiegli próbowali dorwać się do władzy, odsunąć mnie ze stanowiska. Ja się nie dałem. Miałem za sobą całą praktycznie (70%) społeczność.

Na każdym kroku pokazywałem swoją miłość do piłki nożnej, oraz epatowałem wręcz swoimi ideałami, które większość zmęczonego już ciągłym "złem" społeczeństwo zaakceptowało, praktycznie jako zbawienie...

Wtedy też byłem w miejscu , kiedy mogę powiedzieć, że stanąłem na pierwszym stopniu schodów pomocy Diego.

Drugim krokiem miało być kandydowanie na prezydenta Argentyny, albo przynajmniej prezesa AFA. Stamtąd powinienem już mieć prostą drogą ku Maradonie...

Rzeczywistość jednak zaskoczyła mnie, pierwszy raz chyba pozytywnie.

Pewnego letniego dnia 2009 roku pańskiego zadzwonił telefon.

A w nim prezes Realu Madryt pytający czy zostanę nowym szkoleniowcem drużyny...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie, nie pytał też o taktykę.

To był Diego Armando Maradona.

 

-Błenos Dijaz! Don Adrian Juszkiewicz?

-Tak, witam. Z kim mam przyjemność?

-Diego Maradona.

-Proszę sobie nie żartować...

-To nie żart, to ja naprawdę, musimy się spotkać.

 

Szukałem go, dwa lata się szykowałem by się z nim spotkać, a tu proszę. On ot tak sobie do mnie zadzwonił.

Miał wielki problem. Właśnie miał zostać szkoleniowcem reprezentacji Argentyny lecz znowu popadł w problemy narkotykowe.

 

Chciał pomocy, chciał duchowego wsparcia człowieka dobrej woli, kogoś takiego widział we mnie. Wtedy też zaprzyjaźniliśmy się. Rozmawialiśmy całą noc, po której mogę stwierdzić, że Diego to złoty człowiek, a jego problemy...cóż każdy z nas ma swoje słabości. On był głupi, że spróbował i teraz się to za nim ciągnie. Mówił, że już się ponownie leczy, jest bez formy. Nie może w ten sposób trenować swoich graczy. Złożył mi propozycję, miałem zająć jego miejsce, z jego błogosławieństwem oraz pomazaniem. On natomiast miał być moją bratnią duszą, doradcą.

Zgodziłem się w zamian za pomoc małemu Diego - Maradona zdecydował się opłacić operację dzieciaka oraz objąć opieką jego rodziców. Zdecydował tez się zostać stałym pomocnikiem, być członkiem wielu fundacji charytatywnych pod moją egidą.

Musiałem się teraz sporo uczyć, miałem kilka miesięcy by zrobić wszystkie kursy trenerskie, przez ten czas Maradona ma być szkoleniowcem, potem odejść ze względów osobistych - rodzinnych. Bez względu na wyniki.

Oczywiście, nie będzie trenował, bo nie jest w stanie. Będzie robił to jego asystent. Maradona będzie tylko medialnym trenerem.

Wszystko zaczynało się od początku...

Odnośnik do komentarza

Football Manager 2009

Łatka 9.3 z bazą danych

Ligi (tylko pierwsze) : Anglia, Hiszpania, Niemcy, Polska

Piłkarze : Brazylia, Argentyna.

Klub: Reprezentacja Argentyny.

Stan reprezentacji Maradony: 3 wygrane 2 remisy 1 porażka.

Obecne rozgrywki : Eliminacje mistrzostw świata 2010 RPA 6/18 meczów rozegrane.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Rok 2008

 

W moim pierwszym roku z reprezentacją szło mi średnio, z 4 spotkań w których poprowadziłem Argentynę w trzech odnieśliśmy zwycięstwo, raz przegrywając, z Urugwajem. Był to rok szlifów, wyłaniania kadry i zgrywania się. Nie chciałem częstych rotacji, chciałem mieć zespół, prawie coś jak klub.

Chciałem być blisko z wszystkimi zawodnikami.

 

Rok 2009

 

Czasy były ciężkie, mimo iż bylem lubiany w Buenos Aires, to reszta kraju nie miała o mnie dobrego, ba nie miała żadnego zdania. A to świadczyło na moją niekorzyść. Argentyna to zespół posiadający wielkie gwiazdy, ale też sporo niesolidnych zawodników, co może stanowić problem w trudniejszych spotkaniach.

Eliminacje tego roku rozpoczynałem meczem z Boliwią. Mimo, że graliśmy na wielkich wysokościach to nie ulegliśmy, nie zajechano nas kondycyjnie. Odnieśliśmy łatwe zwycięstwo 3:0. Bramki zdobywali Tevez, Lucho Gonzalez oraz Gabi Milito. Tevez powoli stawał się liderem, obecnej reprezentacji.

Drugie spotkanie miało być debiutem w tym roku przed własną publicznością w meczu z Kolumbią. Moi chłopcy i tym razem nie zawiedli, a bohaterem spotkania został Gago, który dwukrotnie pokonał bramkarza gości, jedno trafienie dołożył trapiony urazami Messi. Wynik końcowy brzmiał 3:1, po dobrym meczu, znowu strzeliliśmy 3 bramki.

Kibice powoli przekonywali się do mojego stylu gry - ofensywny, z trzema napastnikami.

Prawdziwy sprawdzian miał mnie czekać w Quito, gdzie podejmowaliśmy Ekwador. To było genialne spotkanie, praktycznie idealne w każdym calu... praktycznie, bo straciliśmy dwa gole, ale przecież w futbolu chodzi o to, by zdobyć o jedną bramkę więcej niż przeciwnik, prawda? My strzeliliśmy 4 więcej i po kosmicznym wyniku 6:2 byliśmy w 7 niebie.

Powoli z kadrą żegnał się Abondazieri, który to przechodzi na emeryturę. Coraz mniej grywał także Veron dla którego te Mistrzostwa będą ostatnimi w karierze. Taki sam los spotka zapewne Javiera Zanettiego.

Pełni nadziei przystąpiliśmy do najtrudniejszego spotkania całych eliminacji - przynajmniej tak mi się wydawało. Graliśmy z Brazylią. Mimo, że nie grali w optymalnym składzie, to pokonanie ich i tak jest wielkim sukcesem. Wygraliśmy 2:0 po trafieniach Messiego oraz Lucho Gonzaleza, bez którego nie wyobrażałem sobie środka pola.

Wtedy to przyszła obniżka formy, ledwo zremisowany (Gol Cambiasso z karnego w doliczonym czasie gry ) 1:1 z Paragwajem oraz bezbramkowo z Peru i nad moją osobą zaczęły już krążyć plotki, jakobym był za słaby na tę reprezentację. Nikt nie patrzył, że awans już dawno mieliśmy zapewniony, że nie przegrałem spotkania, że strzeliłem 18 bramek w 6 spotkaniach...to wtedy nie liczyło się.

Rok 2009 zakończony był trzecim z rzędu remisem, 1:1 z Urugwajem.

 

Jedziemy do RPA

Odnośnik do komentarza

Mistrzostwa świata RPA 2010

 

 

Piłkarze...wypadałoby powiedzieć kilka słów o "moich" wybrańcach. Zacznijmy więc tradycyjnie, od bramkarzy. Powołałem ich dwóch, trochę ryzykownie, ale wolałem mieć więcej graczy z pola, niż 3 łapaczy. Numerem jeden był Juan Pablo Carrizo, a jego zmiennikiem Sergio Romero. Zrezygnowałem z Ustariego, Leo Franco gdyż byli bez formy.

 

Na prawej obronie dogrywał jeszcze Javier Zanetti , a w razie potrzeby zmieniał go Pablo Zabaleta, zaś na lewej - Javier Pinola oraz Juan Pablo Sorin. Środek obrony to żelazne wieże w postaci Gabiego Milito oraz Waltera Samuela. W obwodzie miałem jeszcze piłkarzy takich jak Cata Diaz, Clemente Rodriguez oraz mogącego grać również w pomocy Martina Demichelisa.

 

W pomocy grałem trójką środkowych pomocników, toteż nie było w kadrze miejsca dla skrzydłowych. W podstawowym składzie znalazł się kończący powoli karierę w Boce Juan Roman Riquelme, kapitan Mascherano oraz niezawodny Lucho Gonzalez. Na ławce zasiedli Veron oraz Gago.

 

Magiczny tercet, który miał zdobywać bramki to Lionel Messi - Carlos Tevez - Sergio Aguero. Zupełnie innych piłkarzy, jeśli chodzi o styl gry miałem na rezerwie - za Messiego mógł wejść Zarate, a za dwójkę typowych napastników albo Diego Milito lub Fernando Cavenaghi.

 

Podstawowa jedenastka wyglądała więc tak:

Carrizo - Zanetti, Pinola, Samuel, Milito - Mascherano, Riquelme, Lucho Gonzalez - Messi, Tevez, Aguero.

 

I takim składem przystąpiłem do pierwszego grupowego spotkania na tym turnieju, podejmowaliśmy Czechów. Zaczęło się niezbyt szczęśliwie, bo południowi sąsiedzi Polaków wyszli na prowadzenie dzięki bramce Barosa. Miałem jednak zięcia Maradony, który w 60 oraz 70 minucie zdobył dla nas bramki, co dało nam ważne 3 punkty.

 

Potem było już tylko łatwiej - najpierw przejechaliśmy się po USA 2:0 po golach Cavenaghiego oraz Teveza, by w ostatnim meczu grupowym pokonać Kamerun, w tym meczu mimo niezbyt dobrego wyniku cały czas kontrolowaliśmy przebieg spotkania, a nasze szyki pokrzyżowała jedynie czerwona kartka dla Mascherano. Wygraliśmy 3:2 zajmując pierwsze miejsce w grupie z kompletem zwycięstw.

 

W tej fazie mundialu zagraliśmy chyba swoje najlepsze spotkanie na turnieju - mieliśmy zmierzyć się z Urugwajem, bardzo nieprzyjemnym rywalem. Mecz stał na bardzo wysokim poziomie, była to otwarta wymiana ciosów, nikt nie dbał o gardę.

Do 80 minuty był wynik 3:3 i wszystko było możliwe, każda z drużyn miała szansę przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść.

Wtedy jednak zabłysnął zastępujący w tym meczu Mascherano Gago, który dwukrotnie pokonał bramkarza Urugwaju, a na koniec trafienie dołożył Messi (90minuta), co dało nam końcowy rezultat 6:3. Okrzyknięto to spotkanie najładniejszym meczem turnieju.

 

Ćwierćfinał to z kolei kłębek nerwów, strasznie poplątany kłębek. Mierzyliśmy się z Portugalią. Kolejna drużyna, która lubi atakować. Po 90 minutach, a także po 120 wynik wciąż wywoływał szybsze bicie serca - 2:2.

Do karnych podszedł Riquelme, strzelił. Cavenaghi, Tevez, Veron także. U rywala strzelali Meireles, Veloso, Almeida. Natomiast nie trafił Paulo Ferreira. Wtedy do piłki podchodził Messi, gol dawał nam awans. Atomowa pchła uderzyła nie do obrony.

Argentyna w półfinale!!

 

I tu właściwie mogę zakończyć rozdział pod tytułem "Mistrzostwa świata RPA". Po tym spotkaniu wszystko się rozpadło. Mieliśmy grać z Anglią, tak z tą znienawidzoną w Argentynie, historycznie, piłkarsko czy pod innym względem, ale znienawidzoną.

Gdy Darren Bent zdobył bramkę dla Anglików, z moich kopaczy uszło powietrze. Stałem na murawie i widziałem - oni nie wierzyli w sukces, widziałem, ale mimo to nie mogłem nic zrobić. Samotny rajd Messiego i bramka na 1:1 nie pomogła. Ponownie Bent i to Anglia zagrała w finale.

 

Mecz o trzecie miejsce z Niemcami był niejako traktowany jak kara. Wystawiłem tych graczy, którzy jeszcze nie zagrali, stanowili oni jedną drugą tej 11, która zagrała w tym spotkaniu. W 39 minucie Cata Diaz wyleciał z boiska, potem nawet zdobyliśmy dwie bramki (Messi, Gago) , ale Niemcy mieli tych trafień o jedno więcej i ostatecznie to oni cieszyli się z brązowego medalu.

 

W finale Anglia pokonała Brazylię 1:0, po dogrywce.

 

Po tym turnieju musiałem dokonać roszad w kadrze...

Odnośnik do komentarza

Copa America 2011 Argentyna

 

Kadra różniła się znacząco od tej z Mistrzostw Świata, ale o niej na samym końcu tego rozdziału. Przede wszystkim po tamtym turnieju porozmawiałem sobie z Messim, doszliśmy do wniosku, że lepiej mu będzie, gdy będzie trochę cofniętym napastnikiem, grającym bezpośrednio za np. Tevezem. Burzyło to moją koncepcję 4-3-3, ale Messi był zbyt ważnym ogniwem w reprezentacji bym nie wykorzystywał jego całego potencjału. A rozwiązanie przyszło mi do głowy bardzo szybko. Zachowałem swoją taktykę, oraz Messiego cofniętego. Nowa taktyka wygląda następująco:

 

http://img523.imageshack.us/img523/3830/taktyka.jpg

 

Mieliśmy miażdżyć ofensywnie rywali.

 

W grupie mieliśmy zmierzyć się z Meksykiem, Kubą i Ekwadorem. W takiej właśnie kolejności przyszło nam grać.

Najgroźniejszy wydawał się właśnie Meksyk, który wyrasta na najlepszą ekipę z Ameryki Północnej/Środkowej, mający w swoim składzie między innymi Carlosa Velę oraz Dos Santosa.

Ich gwiazdy jednak w tym spotkaniu nie błyszczały, a najlepszym spośród nich został Rafael Maquez, który nawet bramkę zdobył. Nie wiele im to dało, bo my trafialiśmy dwa razy, za sprawą Teveza oraz Higuaina (który otrzymał szansę na ten turniej po tym jak odszedł z Realu do Portsmouth). Media już okrzyknęły nasz awans z grupy. Nikt nie myślał nawet, że możemy przegrać z Kubą...

I nie przegraliśmy, ale ten mecz ... Co tu dużo mówić.... Nawet nie spodziewałem się, aż takiego wyniku, jasne, że byłem niemal pewien wygranej, ale w takim stylu, takim wynikiem...Czułem, że ta reprezentacja jest o dwie klasy lepsza niż ta sprzed roku.

Równie łatwo poszło nam w ostatnim meczu grupowym, pokonaliśmy po golach Messiego i Aguero Ekwador 2:0 i jako najlepszy zespół fazy grupowej awansowaliśmy do ćwierćfinału.

Tam skrzyżowaliśmy miecze z Paragwajem, zespołem, który wybitnie mi nie leży. Zawsze miałem problem strzelać im gole. Tak było również i tym razem, było cholernie ciężko, ale udało się. Jedyną bramkę w meczu, dość szczęśliwie zdobył Tevez.

W półfinale czekało na nas Peru. Myślałem, że będzie dużo łatwiej, myliłem się. Peru stawiało mocny opór i mecz po 90 minutach nie przyniósł rozstrzygnięcia, było 0:0.

Wtedy to, w dogrywce geniusz Messiego dał o sobie znać, piłkarz Barcelony po kapitalnych akcjach, gdzie robił co chciał z obroną Peru zdobył dwie bramki. Awans do finału przypieczętował Lucho Gonzalez, który huknął bombą z dystansu.

 

Dotarliśmy do finału, mimo że poziom nie ten, to i tak mogę porównać, że dotarłem dalej niż roku temu na MŚ. Dalej jednak byłem bez żadnego trofeum, graliśmy pięknie, dobrze, skutecznie, ale finał to coś innego. Graliśmy z Brazylią.

 

Argentyna - Brazylia

 

Carrizo - Julio Cesar

 

Znają się bardzo dobrze, Carrizo gra w Lazio, a Julio w Interze. Mimo, że mój bramkarz ma za sobą świetny sezon w Serie A, to Cesar biję go na głowę ograniem, doświadczeniem. No i niestety klasą . Zdecydowanie 1:0 dla Brazylii.

 

Ansaldi, Monzon, G.Rodriguez, Fazio - Maicon, Maxwell, Lucio, Alex

 

Brazylijczycy postawili na zgrany, doświadczony duet na środku Lucio - Alex, ja natomiast dałem szansę debiutantowi Fazio oraz troszkę niedocenianego Gonzalo Rodrigueza. Tak samo sprawa wygląda z bokami obrony - moi kompletni debiutanci na takiej imprezie, zaś Maicon i Maxwell to stare wygi.

2:0

 

Gago, Lucho, Messi - Ramires, Lucas, Fernandinho, Gilberto Silva

 

Mimo, że mieli zagrać trójką w pomocy, a Brazylijczycy czwórką, to jeśli miałbym oceniać klasę, to moja pomoc na papierze jest zdecydowanie lepsza od tej rywala. Mieli praktycznie trójkę defensywnych pomocników i jednego ofensywnego Fernandinho. Ja miałem kapitalnego ostatnio Gago, niezawodnego Lucho oraz geniusza piłki, najlepszego piłkarza świata - Messiego. 2:1

 

Aguero, Tevez, Higuain - Keirrison, Vagner, Love

 

Byłem pod wrażeniem tego, jak gra Keirrison. Zawodnik Barcelony poczynił ogromne postępy w bardzo krótkim okresie czasu. Vagner Love nie był już taki skuteczny jak kiedyś, ma wahania formy, podobnie jak mój Higuain oraz Aguero. Myślę, że Tevez - najlepszy strzelec Copa America 2011 jest an tym samym poziomie co Keirrison (gol mniej niż Carlos). Dlatego tutaj stawiam na remis. 3:2.

 

Podsumowując - na papierze Brazylia ma niewiele lepszy zespół i to oni są faworytem w tym spotkaniu. Na mój plus działa to, że ostatnio pokonaliśmy Brazylijczyków 2:0.

 

Tamten mecz był jednak diametralnie różny od tego...mimo takiego samego wyniku, jednak to Brazylia wygrała. Atakowaliśmy od początku, Brazylia się broniła - takie coś widzimy bardzo rzadko, niestety raziła nieskuteczność, brak zimnej krwi. Do 30 minuty Brazylia nie istniała. Jednak jedna kontra, strzał z dystansu i gol. Podłamaliśmy się, ale mimo to wciąż próbowaliśmy. Po przerwie wyszliśmy z agresywnym nastawieniem, ale ...padło. Vagner Love na 2:0 i było po spotkaniu. Nie daliśmy już rady.

Niestety, ale znowu trofeum nie było mi pisane.

 

 

I na koniec wspomniana żelazna kadra:

 

 

 

Bramkarze:

 

Carrizo

Ustari

 

Prawa obrona:

 

Ansaldi

Pellerano

 

Lewa obrona:

 

Monzon

Voboril

 

Środek obrony:

 

Gonzalo Rodriguez

Gabriel Milito

Martin Demichelis

Fedrico Fazio

 

Środek pomocy:

Esteban Cambiasso

Fernando Gago

Javier Mascherano

 

Ofensywni pomocnicy/napastnicy:

 

Lucho Gonzalez

Anders D'Alessandro

Lionel Messi

Maxi Rodriguez

 

Atak:

 

Sergio Aguero

Gonzalo Higuain

Lisandro Lopez

Carlos Tevez

Fernando Cavenaghi

Federico Laurito

 

--

 

Nie zapeszył :P Te turnieje miałem już rozegrane, a przez głupią sesję nie miałem czasu na pisanie...teraz nadrabiam i już jestem na bieżąco :)

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...